Najpierw usłyszał dziewczyny. Szczekały, pędząc do domu. Potem tętent końskich kopyt uderzających o wyłożoną kamiennymi płytami drogę. Zerwał się na nogi, grzechocząc łańcuchami. Ten, który łączył w kostkach jego nogi, miał najwyżej stopę długości, i Fetor musiał szurać stopami po ziemi. Trudno było w ten sposób poruszać się szybko, ale starał się, jak mógł. Zszedł, pobrzękując, z siennika. Ramsay Bolton wrócił i będzie chciał, żeby jego Fetor był gotowy mu służyć.
Łowcy wjeżdżali do środka przez bramę pod zimnym jesiennym niebem. Przodem podążał Ben od Kości, otoczony przez ujadające dziewczyny. Za nim jechali Obdzieracz, Skwaszony Alyn i Damon Zatańcz ze Mną trzymający długi, nasmarowany tłuszczem bicz. Dalej posuwali się Walderowie na siwych kucykach, które dostali od lady Dustin.
Kolumnę zamykał jego lordowska mość jadący na Krwawym, ogierze o temperamencie odpowiadającym naturze właściciela. Śmiał się. Fetor wiedział, że to może być bardzo dobrze albo bardzo źle.
Nim zdążył się zorientować, która z tych możliwości jest prawdziwa, psy zwęszyły go i opadły ze wszystkich stron. Lubiły Fetora. Często z nimi sypiał, a czasami Ben od Kości pozwalał mu zjeść z nimi kolację. Zwierzęta biegały po dziedzińcu z głośnym szczekaniem, skakały do jego brudnej twarzy, by ją polizać, skubały mu nogi. Helicent ujęła jego lewą dłoń w zęby i potrząsała nią tak zajadle, że Fetor bał się, że straci dwa kolejne palce. Ruda Jeyne skoczyła mu na pierś i zwaliła go z nóg. Miała potężne mięśnie, podczas gdy Fetor był białowłosym głodomorem o poszarzałej obwisłej skórze i kruchych kościach.
Gdy zdołał zepchnąć z siebie sukę i podnieść się na kolana, jeźdźcy zsiadali już z koni.
Na polowanie wyruszyły dwa tuziny i tyle samo wróciło, co oznaczało, że wyprawa zakończyła się niepowodzeniem. Niedobrze. Ramsay nie lubił smaku porażki. Będzie chciał zadać komuś ból.
Jego pan musiał się ostatnio hamować, ponieważ w Barrowton było pełno ludzi, których ród Boltonów potrzebował. Ramsay wiedział, że musi być ostrożny w towarzystwie Dustinów, Ryswellów i innych paniątek. Do nich zawsze uśmiechał się uprzejmie, ale za zamkniętymi drzwiami stawał się zupełnie inny.
Ramsay Bolton nosił strój odpowiedni dla lorda Hornwood i dziedzica Dreadfort.
Futro uszyte z wilczych skór, chroniące przed jesiennym chłodem, spiął na prawym ramieniu pożółkłymi zębami wilczej głowy. Z jednej strony u jego pasa wisiał falchion o klindze szerokiej i ciężkiej jak tasak, z drugiej zaś długi sztylet i mały zakrzywiony nóż myśliwski o haczykowatym sztychu, ostry jak brzytwa. Wszystkie trzy bronie miały rękojeści z żółtej kości.
– Fetor – zawołał jego lordowska mość z siodła Krwawego – śmierdzisz. Zwęszyłem cię już na drugim końcu dziedzińca.
– Wiem, wasza lordowska mość – musiał odpowiedzieć Fetor. – Błagam o wybaczenie.
– Przywiozłem ci dar. – Ramsay odwrócił się w siodle, sięgnął za siebie, wyciągnął coś spod siodła i rzucił mu. – Łap!
Z powodu łańcuchów, kajdan i brakujących palców Fetor był teraz znacznie mniej zręczny niż w czasach, gdy jeszcze nie wiedział, jak ma na imię. Głowa uderzyła w jego okaleczone dłonie, odbiła się od kikutów palców i spadła na kamienie, sypiąc robakami.
Pokrywała ją gruba warstwa zakrzepłej krwi, uniemożliwiająca rozpoznanie rysów.
– Kazałem ci łapać – oznajmił Ramsay. – Podnieś ją.
Fetor spróbował unieść głowę za ucho. Nic z tego. Ciało było zielone i zgniłe.
Małżowina rozerwała się między jego palcami. Mały Walder parsknął śmiechem, a po krótkiej chwili wszyscy podążyli za jego przykładem.
– Och, zostaw to – rzekł Ramsay. – Zajmij się Krwawym. O mało nie zajeździłem skurczybyka.
– Tak jest, wasza lordowska mość. Już się robi.
Popędził do konia, zostawiając psom odciętą głowę.
– Dzisiaj śmierdzisz świńskim gównem, Fetor – stwierdził Ramsay.
– To znaczy, że lepiej niż zwykle – dodał Damon Zatańcz ze Mną, zwijając bicz.
Mały Walder zeskoczył z siodła.
– Moim koniem też możesz się zająć, Fetor. I koniem mojego kuzynka.
– Sam się zaopiekuję swoim – sprzeciwił się Duży Walder. Mały Walder stał się ulubieńcem lorda Ramsaya i z każdym dniem upodabniał się do niego, ale mniejszego Freya zrobiono z innego materiału. Rzadko brał udział w okrutnych zabawach kuzyna.
Fetor nie zwracał uwagi na giermków. Poprowadził Krwawego do stajni, uskakując na bok, gdy ogier próbował go kopnąć. Łowcy weszli do komnaty, wszyscy poza Benem od Kości, który przeklinał walczące o odciętą głowę psy, próbując je od niej odpędzić.
Duży Walder poszedł za Fetorem do stajni, prowadząc własnego wierzchowca. Fetor zerknął ukradkiem na chłopca, zdejmując Krwawemu wędzidło.
– Kto to był? – zapytał cicho, żeby nie usłyszeli go inni stajenni.
– Nikt. – Duży Walder zdjął siodło siwemu kucykowi. – Staruszek, którego spotkaliśmy na trakcie. Pędził starą kozę z czterema koźlętami.
– Jego lordowska mość zabił go dla kóz?
– Jego lordowska mość zabił go za to, że nazwał go lordem Snow. Ale kozy były dobre. Wydoiliśmy matkę i upiekliśmy koźlęta.
Lord Snow. Fetor pokiwał głową. Jego łańcuchy grzechotały, gdy szarpał się z rzemieniami siodła. Pod takim czy innym nazwiskiem, Ramsay to człowiek, do którego lepiej się nie zbliżać, kiedy się gniewa. Albo i kiedy się nie gniewa.
– Znalazłeś swoich kuzynów, panie?
– Nie. Wcale na to nie liczyłem. Oni nie żyją. Lord Wyman ich zabił. Sam bym tak zrobił na jego miejscu.
Fetor nie skomentował tego ani słowem. Niektórych rzeczy lepiej było nie mówić, nawet w stajni, gdy jego lordowska mość był daleko. Jedno niewłaściwe słowo mogło go kosztować dodatkowy palec u nogi, a nawet u ręki. Ale nie język. Nigdy nie zabierze mi języka. Lubi słuchać, jak błagam, by oszczędził mi bólu. Lubi mnie do tego przymuszać.
Jeźdźcy spędzili w drodze szesnaście dni, mając do jedzenia tylko suchary i soloną wołowinę, pomijając ukradzione od czasu do czasu koźlęta. Dlatego lord Ramsay rozkazał, by urządzono ucztę dla uczczenia jego powrotu do Barrowton. Ich gospodarz, posiwiały pośledni lord o jednej ręce zwany Harwoodem Stoutem, zdawał sobie sprawę, że nierozsądnie by było mu odmawiać, choć jego spiżarnie z pewnością były już niemal puste. Fetor słyszał, jak służący Stouta skarżyli się, że Bękart i jego ludzie pozbawiają ich zapasów na zimę. „Ludzie mówią, że weźmie sobie do łoża młodszą córkę lorda Eddarda – skarżyła się kucharka, gdy nie wiedziała, że Fetor ją słyszy – ale kiedy spadnie śnieg, to my będziemy wyruchani. Zapamiętaj sobie moje słowa”.
Niemniej lord Ramsay zażądał uczty i musieli ją wydać. W komnacie Stouta ustawiono na kozłach stoły, zarżnięto wołu, a nocą, gdy słońce zaszło, łowcy, którzy wrócili z pustymi rękami, pożerali pieczenie i żeberka, jęczmienny chleb i tłuczoną marchew z grochem, popijając to wszystko wielkimi ilościami ale.
Mały Walder pilnował, by kielich lorda Ramsaya był pełny, natomiast Duży Walder nalewał pozostałym gościom siedzącym za stołem na podwyższeniu. Fetora przykuto obok drzwi, by jego smród nie odbierał ucztującym apetytu. Później będzie mógł zjeść resztki, jakie lord Ramsay uzna za stosowne mu oddać. Psy krążyły swobodnie po komnacie. To one dostarczyły gościom najlepszej rozrywki, gdy Maude i Siwa Jeyne zaatakowały jednego z ogarów lorda Stouta, chcąc mu odebrać szczególnie mięsistą kość rzuconą przez Willa Shorta. Fetor jako jedyny w całej komnacie nie patrzył na walczące psy. Nie spuszczał spojrzenia z Ramsaya Boltona.
Walka się nie skończyła, dopóki pies gospodarza nie padł martwy. Stary ogar miał mniej szans od komedianta. Był jeden przeciwko dwóm, a suki Ramsaya były młode, silne i gwałtowne. Ben od Kości, który lubił je bardziej niż ich pan, opowiadał Fetorowi, że nadano im imiona młodych wieśniaczek, które Ramsay upolował, zgwałcił i zamordował w czasach, gdy był jeszcze bękartem i służył mu pierwszy Fetor.
– W każdym razie tych, które dostarczyły mu dobrej rozrywki. Te, które płaczą, błagają i nie chcą uciekać, nie wracają jako suki. – Fetor nie wątpił, że w następnym miocie, który przyjdzie na świat w psiarniach Dreadfort, będzie też Kyra. – Wyszkolił je też do zabijania wilków – wyznał Ben od Kości. Fetor nie skomentował tego ani słowem.
Wiedział, które wilki mają paść ofiarą dziewczyn, ale nie miał ochoty oglądać, jak gryzą się o jego odcięty palec u nogi.
Dwaj służący przyszli wynieść ciało martwego psa, a stara kobieta z miotłą, grabiami i wiadrem zajęła się przesiąkniętym krwią sitowiem. Wtem drzwi komnaty się otworzyły, stukając na wietrze. Do środka weszło kilkunastu ludzi w szarych kolczugach i żelaznych półhełmach. Odepchnęli na bok młodych wartowników o ziemistej cerze, odzianych w skórzane brygantyny oraz płaszcze ze złotogłowiu i czerwonawego samodziału. Ucztujący umilkli nagle... wszyscy poza lordem Ramsayem, który odrzucił na bok ogryzaną kość, otarł usta w rękaw i rozciągnął zatłuszczone wargi w wilgotnym uśmiechu.
– Witaj, ojcze – rzekł.
Lord Dreadfort spojrzał od niechcenia na resztki uczty, martwego psa, wiszące na ścianach arrasy oraz na zakutego w łańcuchy Fetora.
– Wynoście się – rozkazał ucztującym głosem cichym jak szept. – Wszyscy.
Natychmiast.
Ludzie lorda Ramsaya odsunęli się od stołów, porzucając kielichy i wypełnione mięsem wydrążone bochny. Ben od Kości zawołał dziewczyny, które potruchtały za nim.
Niektóre nadal trzymały w zębach kości. Harwood Stout pokłonił się sztywno i bez słowa opuścił własną komnatę.
– Zabierz Fetora ze sobą – warknął Ramsay do Skwaszonego Alyna, ale jego ojciec powstrzymał sługę skinieniem bladej dłoni.
– Nie, zostaw go.
Nawet strażnicy lorda Roose’a opuścili komnatę, zatrzaskując za sobą drzwi. Gdy echo wybrzmiało, Fetor zorientował się, że został w komnacie sam z dwoma Boltonami, ojcem i synem.
– Nie znalazłeś zaginionych Freyów – powiedział Roose Bolton tonem, który sugerował, że nie jest to pytanie, lecz stwierdzenie faktu.
– Wróciliśmy aż do miejsca, w którym według lorda Minoga rozstali się z nim, ale dziewczyny nie podjęły tropu.
– Pytałeś o nich w wioskach i warowniach?
– Strata czasu. Wieśniacy nigdy nic nie widzą. Równie dobrze mogliby być ślepi. –
Ramsay wzruszył ramionami. – Czy to ważne? Świat nie przejmie się stratą kilku Freyów. Jeśli kiedyś będziemy jakiegoś potrzebować, w Bliźniakach jest ich mnóstwo.
Lord Roose oderwał kawałek od piętki chleba i zjadł go.
– Hosteen i Aenys są zaniepokojeni.
– Niech sami ich poszukają, jeśli mają ochotę.
– Lord Wyman ma wyrzuty sumienia. Jeśli wierzyć jego słowom, szczególnie polubił Rhaegara.
Lord Ramsay robił się zły. Fetor wyczytał to z jego ust, z grymasu mięsistych warg i z uwidaczniających się na szyi ścięgien.
– Ci durnie powinni byli zostać z Manderlym.
Roose Bolton wzruszył ramionami.
– Lektyka lorda Wymana posuwa się bardzo powoli... i oczywiście tusza oraz stan zdrowia nie pozwalają jego lordowskiej mości podróżować dłużej niż kilka godzin dziennie, z częstymi postojami na posiłki. A Freyowie pragnęli jak najprędzej dotrzeć do Barrowton, by spotkać się z kuzynami. Czy można mieć do nich pretensję, że nie chcieli czekać?
– Jeśli naprawdę pojechali przodem. Wierzysz Manderly’emu?
W jasnych oczach lorda Roose’a pojawił się błysk.
– A czy sprawiam takie wrażenie? Niemniej jego lordowska mość jest bardzo przygnębiony.
– Nie aż tak, żeby utracił apetyt. Lord Świnia przywiózł ze sobą chyba z połowę zapasów żywności z Białego Portu.
– Czterdzieści wozów wyładowanych prowiantem. Beczułki wina i hipokrasu, beczki świeżo złowionych minogów, stado kóz, sto świń, skrzynie z krabami i ostrygami, ogromny dorsz... lord Wyman lubi jeść. Może to zauważyłeś.
– Zauważyłem, że nie przywiózł zakładników.
– Ja również.
– I co zamierzasz w tej sprawie zrobić?
– Oto dylemat. – Lord Roose znalazł pusty puchar, wytarł go o obrus i nalał sobie ale z dzbana. – Widzę, że nie tylko Manderly lubi uczty.
– To ty powinieneś wyprawić ucztę, żeby mnie przywitać – poskarżył się Ramsay. – I to w Barrow Hall, nie w tym nędznym zameczku.
– Barrow Hall i jego kuchnie nie są do mojej dyspozycji – odparł łagodnym tonem jego ojciec. – Jestem tam tylko gościem. Zamek i miasteczko należą do lady Dustin, a ona cię nie znosi.
Twarz Ramsaya pociemniała.
– A jeśli utnę jej cycki i rzucę moim dziewczynom, czy wtedy mnie zniesie? Albo kiedy zedrę z niej skórę i zrobię sobie z niej buty?
– Mało prawdopodobne. I to byłaby bardzo droga para butów. Kosztowałaby nas Barrowton, ród Dustinów i Ryswellów. – Roose Bolton usiadł za stołem naprzeciwko syna. – Barbrey Dustin jest młodszą siostrą mojej drugiej żony, córką Rodrika Ryswella, siostrą Rogera, Rickarda i mojego imiennika Roose’a, a także kuzynką innych Ryswellów. Lubiła mojego zmarłego syna i podejrzewa, że miałeś coś wspólnego z jego zgonem. Lady Barbrey to kobieta, która potrafi chować urazę. Ciesz się z tego.
Barrowton jest wierne Boltonom głównie dlatego, że Barbrey nadal wini Neda Starka za śmierć męża.
– Wierne? – Ramsay był wściekły. – Ona ciągle na mnie pluje. Nadejdzie dzień, gdy podpalę to jej wspaniałe drewniane miasteczko. Wtedy się przekonamy, czy potrafi pluciem ugasić pożar.
Roose skrzywił się, jakby ale nagle zrobiło się kwaśne.
– Czasami się zastanawiam, czy rzeczywiście zrodziłeś się z mojego nasienia. Moim przodkom można wiele zarzucić, ale żaden z nich nie był głupcem. Bądź cicho, dość już usłyszałem. Mamy potężnych przyjaciół pod postacią Lannisterów i Freyów oraz niechętne poparcie większości północy... ale co twoim zdaniem się zdarzy, gdy znajdzie się któryś z synów Neda Starka?
Wszyscy synowie Neda Starka nie żyją – pomyślał Fetor. Robba zamordowano w Bliźniakach, a Brana i Rickona... zanurzyliśmy głowy w smole... Jego czaszkę wypełniał pulsujący ból. Nie chciał myśleć o niczym, co się wydarzyło, zanim poznał swe imię. Niektóre rzeczy były zbyt bolesne, by o nich pamiętać, prawie tak samo bolesne jak nóż Ramsaya...
– Małe wilczki Starka nie żyją – stwierdził młodszy Bolton, dolewając sobie trochę ale – i już nie wrócą do życia. Niech tylko pokażą swoje brzydkie gęby, a moje dziewczyny rozszarpią te ich wilki na strzępy. Im prędzej wrócą, tym prędzej znowu ich zabiję.
Jego ojciec westchnął.
– Znowu? Z pewnością się przejęzyczyłeś. Nie ty zabiłeś synów lorda Eddarda, tych dwóch słodkich chłopców, których wszyscy kochaliśmy. To była robota Theona Sprzedawczyka, pamiętasz? Jaki ci się zdaje, ilu tych niechętnych przyjaciół zostanie przy nas, jeśli prawda wyjdzie na jaw? Tylko lady Barbrey, którą chciałbyś przerobić na parę butów... niskiej jakości. Ludzka skóra nie jest tak twarda jak krowia i szybciej się zużywa. Zgodnie z królewskim dekretem jesteś teraz Boltonem, więc spróbuj się zachowywać jak Bolton. Krążą o tobie opowieści, Ramsay. Słyszę je wszędzie. Ludzie się ciebie boją.
– To dobrze.
– Mylisz się. To niedobrze. O mnie nic nigdy nie opowiadano. Sądzisz, że w przeciwnym razie siedziałbym tutaj? Masz prawo do swoich rozrywek, nie będę cię ganił z ich powodu, ale musisz być bardziej dyskretny. Spokojny kraj, cisi ludzie. Tak zawsze brzmiała moja dewiza. Uczyń ją również swoją.
– Czy po to właśnie opuściłeś lady Dustin i tę tłustą świnię, swoją żonę? Chciałeś mi powiedzieć, żebym siedział cicho?
– Bynajmniej. Nadeszły pewne wieści, które musisz usłyszeć. Lord Stannis w końcu opuścił Mur.
Ramsay prawie że zerwał się na nogi. Na jego pulchnych, błyszczących wargach pojawił się uśmieszek.
– Czy maszeruje na Dreadfort?
– Niestety, nie. Arnolf tego nie rozumie. Przysięga, że zrobił wszystko, by zwabić go w pułapkę.
– Nie jestem pewien. Podrap Karstarka, a znajdziesz Starka.
– Po tym, jak Młody Wilk podrapał lorda Rickarda, może być w tym trochę mniej prawdy niż poprzednio. Tak czy inaczej, lord Stannis odebrał Deepwood Motte żelaznym ludziom i zwrócił je rodowi Gloverów. Co gorsza, przyłączyły się do niego górskie klany, Wullowie, Norreyowie, Liddle’owie i cała reszta. Jego siły rosną.
– Ale nasze są większe.
– Na razie.
– To znaczy, że musimy go jak najszybciej zmiażdżyć. Pozwól mi pomaszerować na Deepwood.
– Po twoim ślubie.
Ramsay walnął pucharem w stół. Resztki ale wylały się na obrus.
– Dość już tego czekania. Mamy dziewczynę, mamy drzewo i pod dostatkiem lordów za świadków. Jutro ją poślubię, zasadzę syna między jej nogami i wymaszeruję, nim jej dziewicza krew zaschnie.
Będzie się modliła, żebyś wymaszerował – pomyślał Fetor. Iżebyś już nigdy nie wrócił do jej łoża.
– Zasadzisz w niej syna, ale nie tutaj – sprzeciwił się Roose Bolton. – Postanowiłem, że wasz ślub urządzimy w Winterfell.
Ta perspektywa nie zachwyciła lorda Ramsaya.
– Puściłem je z dymem. Czyżbyś o tym zapomniał?
– Ja nie, ale ty najwyraźniej tak... to żelaźni ludzie puścili z dymem Winterfell i wyrżnęli wszystkich mieszkańców. Theon Sprzedawczyk.
Ramsay obrzucił Fetora podejrzliwym spojrzeniem.
– Tak, to prawda, ale... ślub w tych ruinach?
– Winterfell, nawet leżące w gruzach, pozostaje domem lady Aryi. Jakie miejsce mogłoby być lepsze na jej ślub, pokładziny i potwierdzenie twoich praw? Ale to tylko połowa sprawy. Bylibyśmy głupcami, gdybyśmy ruszyli w pole przeciwko Stannisowi.
Niech on zaatakuje nas. Jest zbyt ostrożny, by ruszyć na Barrowton... ale na Winterfell będzie musiał pomaszerować. Jego ludzie z klanów nie zostawią córki swego sławetnego Neda komuś takiemu jak ty. Stannis będzie musiał zaatakować albo ich straci... a ponieważ jest ostrożnym dowódcą, przed wymarszem wezwie wszystkich swych przyjaciół i sojuszników. Wezwie Arnolfa Karstarka.
Ramsay oblizał spękane wargi.
– I wtedy go załatwimy.
– Jeśli bogowie zechcą. – Roose wstał. – Weźmiesz ślub w Winterfell. Zawiadomię lordów, że wyruszamy za trzy dni i poproszę, by nam towarzyszyli.
– Jesteś namiestnikiem północy. Wydaj im rozkaz.
– Prośba będzie równie skuteczna. Władza najlepiej smakuje, jeśli posłodzić ją odrobiną uprzejmości. Lepiej się tego naucz, jeśli masz nadzieję kiedyś ją sprawować. –
Lord Dreadfort zerknął na Fetora. – Aha, i uwolnij z łańcuchów swojego ulubieńca.
Zabieram go.
– Zabierasz? Dokąd? On jest mój. Nie możesz mi go odebrać.
To wyraźnie rozbawiło Roose’a.
– Wszystko, co masz, otrzymałeś ode mnie. Lepiej o tym nie zapominaj, bękarcie.
Jeśli zaś chodzi o tego... Fetora... Jeśli nie zniszczyłeś go nieodwracalnie, może nam się jeszcze przydać. Weź klucze i zdejmij mu łańcuchy, zanim pożałuję dnia, w którym zgwałciłem twoją matkę.
Fetor zauważył grymas ust Ramsaya, ślinę błyszczącą na jego wargach. Bał się, że młodszy Bolton może przeskoczyć stół ze sztyletem w dłoni. On jednak poczerwieniał tylko, odwrócił jasne oczy od jeszcze jaśniejszych oczu ojca i poszedł poszukać klucza.
Ale gdy uklęknął, by zdjąć okowy z rąk i nóg Fetora, nachylił się nisko nad nim.
– Nic mu nie mów i zapamiętaj każde słowo, które od niego usłyszysz – wyszeptał. –
Odzyskam cię, bez względu na to, co ci powie ta suka, lady Dustin. Kim jesteś?
– Fetorem, panie. Należę do ciebie. Nazywam się Fetor i szpieguję przeto.
– Masz rację. Kiedy mój ojciec przywiezie cię z powrotem, zabiorę ci jeszcze jeden palec. Pozwolę ci wybrać który.
Po policzkach Fetora spłynęły niepowstrzymane łzy.
– Dlaczego? – zawołał załamującym głosem. – Nie prosiłem go, żeby mnie zabrał.
Zrobię, co tylko chcesz, będę służył, słuchał... proszę... nie.
Ramsay uderzył go w twarz.
– Zabierz go – powiedział do ojca. – Nawet nie jest mężczyzną. Brzydzę się jego smrodu.
Gdy wyszli na dwór, nad otaczającą Barrowton palisadą pojawił się księżyc. Fetor słyszał świst wiatru hulającego na pagórkowatych równinach otaczających miasteczko.
Barrow Hall od skromnej twierdzy Harwooda Stouta zbudowanej przy wschodniej bramie dzieliła niespełna mila. Lord Bolton zaproponował mu konia.
– Jesteś w stanie jeździć?
– Tak... wasza lordowska mość... Sądzę, że tak.
– Walton, pomóż mu wsiąść.
Nawet bez kajdan Fetor poruszał się jak starzec. Ciało miał obwisłe, a Skwaszony Alyn i Ben od Kości mówili, że ma tiki. A jego smród... Nawet klacz, którą mu przyprowadzili, spłoszyła się, gdy spróbował jej dosiąść.
Była jednak spokojna i znała drogę do Barrow Hall. Gdy mijali bramę, lord Bolton podjechał do Fetora. Jego strażnicy trzymali się dyskretnie z tyłu.
– Jak mam się do ciebie zwracać? – zapytał Roose, gdy jechali kłusem przez szerokie proste ulice Barrowton.
Fetor. Nazywam się Fetor, jestem wrakiem przeto.
– Fetor – odpowiedział. – Jeśli wasza lordowska mość raczy.
– Panie.
Bolton rozchylił usta, ukazując ćwierć cala zębów. To mógł być uśmiech.
Fetor go nie zrozumiał.
– Wasza lordowska mość? Powiedziałem...
– …„wasza lordowska mość”, kiedy wystarczyłoby powiedzieć „panie”. Twój język zdradza twoje pochodzenie. Jeśli chcesz brzmieć jak prawdziwy wieśniak, musisz udawać, że jesteś za głupi, by zapamiętać te wszystkie tytuły.
– Jak wasz... Jak każesz, panie.
– Tak lepiej. Cuchniesz naprawdę okropnie.
– Tak, panie. Błagam o wybaczenie, panie.
– Dlaczego? Twój smród jest winą mojego syna, nie twoją. Świetnie zdaję sobie z tego sprawę. – Minęli stajnię oraz gospodę o zamkniętych okiennicach. Na szyldzie namalowano kłos pszenicy. Fetor słyszał dobiegającą ze środka muzykę. – Znałem pierwszego Fetora. On też śmierdział, ale nie dlatego, że się nie mył. Prawdę mówiąc, nigdy nie znałem czystszego człowieka. Kąpał się trzy razy dziennie i nosił kwiaty we włosach jak panienka. Kiedyś, gdy moja druga żona jeszcze żyła, złapano go na kradzieży wonności z jej sypialni. Kazałem wymierzyć mu za to dwanaście batów. Nawet jego krew miała dziwny zapach. Następnego roku spróbował znowu. Tym razem wypił perfumy i o mało od tego nie umarł. Ale to też nie pomogło. Urodził się z tym zapachem.
Prostaczkowie mówili, że to klątwa. Bogowie przeklęli go smrodem, by ludzie wiedzieli, że ma zgniłą duszę. Mój stary maester zapewniał, że to musi być objaw jakiejś choroby, ale poza tym chłopak był zdrowy jak byk. Nikt nie mógł wytrzymać w jego bliskości, więc spał ze świniami aż do dnia, gdy matka Ramsaya pojawiła się u moich bram z żądaniem, bym dał jej sługę dla swego bękarta, który zrobił się dziki i nieokiełznany. Dostała ode mnie Fetora. To miał być żart, ale on i Ramsay stali się nierozłączni. Zastanawiam się... czy to Ramsay zepsuł Fetora, czy Fetor Ramsaya? – Jego lordowska mość przeszył nowego Fetora spojrzeniem swych niezwykłych oczu, jasnych jak białe księżyce.
– Co do ciebie szepnął, kiedy zdejmował ci łańcuchy?
Powiedział... powiedział...
Powiedział, żeby nic ci nie mówić. Słowa uwięzły mu w gardle. Zaczął się krztusić i kasłać.
– Oddychaj głęboko. Wiem, co ci powiedział. Masz mnie szpiegować i dochować jego tajemnic. – Bolton zachichotał. – Jakby miał jakieś tajemnice. Skwaszony Alyn, Luton, Obdzieracz i cała reszta... skąd jego zdaniem się wzięli? Czy naprawdę wierzy, że to jego ludzie?
– Jego ludzie – powtórzył Fetor. Najwyraźniej oczekiwano od niego jakiegoś komentarza, ale nie miał pojęcia, co powiedzieć.
– Czy mój bękart opowiadał ci kiedyś, jak go spłodziłem?
Fetora zalała ulga. To wiedział.
– Tak, wasz... panie. Spotkałeś jego matkę, jadąc konno, i oczarowała cię jej uroda.
– Oczarowała? – Bolton ryknął śmiechem. – Naprawdę tak to określił? No proszę, chłopak ma duszę minstrela... ale jeśli naprawdę wierzysz w jego pieśń, to chyba jesteś jeszcze głupszy od pierwszego Fetora. Nawet z tą jazdą konną to nie jest prawda.
Polowałem na lisa nad Płaczącą Wodą, gdy nagle natrafiłem na młyn i zobaczyłem młodą kobietę piorącą ubrania w strumieniu.
Stary młynarz znalazł sobie nową żonę, przeszło dwa razy młodszą od niego. Była wysoka, szczupła i wyglądała bardzo zdrowo. Długie nogi i małe jędrne piersi, jak dojrzałe śliwki. Ładna, na swój pospolity sposób. Gdy tylko ją ujrzałem, poczułem, że jej pragnę. Miałem do niej prawo. Maesterzy powiedzą ci, że król Jaehaerys zniósł lordowskie prawo pierwszej nocy, by udobruchać swą jędzowatą królową, ale tam, gdzie władają starzy bogowie, przetrwały również dawne zwyczaje. Umberowie także zachowali prawo pierwszej nocy, nawet jeśli temu przeczą. Podobnie niektóre górskie klany, a na Skagos... no cóż, tylko drzewa serca widzą choć połowę tego, co wyprawiają tam ludzie. Ślub młynarza odbył się bez mojej wiedzy i zgody. Oszukał mnie. Dlatego kazałem go powiesić i skorzystałem ze swego prawa pod drzewem, na którym dyndał.
Prawdę mówiąc, dziewka ledwie była warta ceny sznura. Lis również uciekł, a kiedy wracałem do Dreadfort, mój ulubiony rumak okulał. Zważywszy wszystko razem, to był fatalny dzień. Rok później ta sama dziewka miała czelność zjawić się w Dreadfort z wrzeszczącym, czerwonym na twarzy potworem, twierdząc, że to mój pomiot.
Powinienem wychłostać matkę, a bachora wrzucić do studni... ale chłopczyk faktycznie miał moje oczy. Powiedziała, że gdy brat jej nieżyjącego męża je zobaczył, zbił ją do krwi i przegnał z młyna. To mnie poirytowało, więc oddałem jej młyn, a jemu kazałem wyciąć język, by mieć pewność, że nie pobiegnie do Winterfell z opowieściami, które mogłyby zakłócić spokój lorda Rickarda. Co roku wysyłałem kobiecie trochę prosiąt i kurczaków, a do tego mieszek gwiazd, pod warunkiem że nigdy nie powie chłopcu, kto jest jego ojcem. Spokojny kraj, cisi ludzie, to zawsze była moja dewiza.
– Piękna dewiza, panie.
– Ale kobieta mnie nie posłuchała. Widzisz, jaki jest Ramsay. To ona go takim zrobiła, ona i Fetor. Zawsze szeptała mu do ucha o jego prawach. Powinien się zadowolić mieleniem kukurydzy. Naprawdę wierzysz, że będzie mógł władać północą?
– Walczy za ciebie – wyrwało się Fetorowi. – Jest silny.
– Byki też są silne. I niedźwiedzie. Widziałem, jak mój bękart walczy. To nie tylko jego wina. Jego nauczycielem był Fetor, pierwszy Fetor, a on nigdy nie ćwiczył się w walce. Ramsay jest zażarty, muszę to przyznać, ale wymachuje tym swoim mieczem jak rzeźnik siekający mięso.
– Nie boi się nikogo, panie.
– A powinien. Strach ratuje ludziom życie, ponieważ na świecie jest pełno zdrad i podstępów. Nawet tutaj, w Barrowton, krążą nad nami wrony, gotowe pożywić się naszym ciałem. Na Cerwynach i Tallhartach nie można polegać, mój gruby przyjaciel lord Wyman knuje zdradę, a Kurwistrach... Umberowie mogą się wydawać prości, ale mają w sobie niską chytrość. Ramsay powinien się bać ich wszystkich. Ja się boję. Kiedy znowu go zobaczysz, powiedz mu to.
– Mam mu powiedzieć... powiedzieć mu, żeby się bał? – Fetorowi zrobiło się niedobrze na samą myśl o tym. – Panie... gdybym... gdybym to zrobił...
– Wiem. – Lord Bolton westchnął. – Ma złą krew. Potrzebuje pijawek. Pijawki wysysają całą złą krew, cały gniew i ból. Nikt nie potrafi myśleć, gdy wypełnia go gniew.
Ale Ramsay... obawiam się, że jego skażona krew mogłaby zatruć nawet pijawki.
– To twój jedyny syn.
– Na razie. Miałem kiedyś innego. Domerica. To był spokojny chłopak, ale bardzo zdolny. Cztery lata służył jako paź u lady Dustin, a potem przez trzy lata w Dolinie jak giermek lorda Redforta. Grał na harfie, czytał dzieła historyków i jeździł konno szybko jak wiatr. Konie... chłopak szalał na ich punkcie. Lady Dustin może ci o tym opowiedzieć. Nawet córka lorda Rickarda nie potrafiła go prześcignąć, a ona sama była na wpół koniem. Redfort zapewniał, że Domeric mógł się stać świetny w szrankach.
Dobry rycerz turniejowy musi przede wszystkim być znakomitym jeźdźcem.
– Tak, panie. Domeric. Słyszałem... słyszałem jego imię...
– Ramsay go zabił. Maester Uthor mówi, że to była choroba kiszek, ale ja uważam, że to trucizna. W Dolinie Domeric lubił towarzystwo synów Redforta. Chciał mieć brata u swego boku, więc pojechał w górę Płaczącej Wody, by odnaleźć mojego bękarta.
Zabroniłem mu tego, ale Domeric był już dorosłym mężczyzną i uważał się za mądrzejszego od ojca. A teraz jego kości spoczywają pod zamkiem Dreadfort, razem z kośćmi jego braci, którzy umarli w kołysce, a mnie został tylko Ramsay. Powiedz mi...
Jeśli zabójca krewnych jest przeklęty, co ma zrobić ojciec, jeśli jeden z jego synów zabija drugiego?
To pytanie przeraziło Fetora. Słyszał kiedyś, jak Obdzieracz mówił, że Ramsay zamordował prawowicie urodzonego brata, ale nigdy nie śmiał w to uwierzyć. Mógł się mylić. Bracia czasami umierają i to jeszcze nie znaczy, że ktoś ich zabił. Moi bracia też nie żyją, a ja nie miałem nic wspólnego z ich śmiercią.
– Masz nową żonę, która da ci synów, panie.
– Czyż mój bękart nie będzie zachwycony? Lady Walda pochodzi z rodu Freyów i otacza ją aura płodności. Dziwnie polubiłem swą małą, grubą żonę. Dwie poprzednie były zupełnie ciche w łożu, a ta piszczy i drży. To wzbudza moją sympatię. Jeśli będzie produkowała synów w takim samym tempie, w jakim pochłania ciastka, w Dreadfort wkrótce zaroi się od Boltonów. Oczywiście, Ramsay wszystkich zabije. Tak będzie najlepiej. Nie pożyję na tyle długo, by doprowadzić synów do wieku męskiego, a młodociani lordowie to zguba dla każdego rodu. Ale Walda będzie po nich płakała.
Fetorowi zaschło w gardle. Słyszał, jak nagie konary rosnących przy ulicy wiązów stukają o siebie na wietrze.
– Wasza lordowska mość...
– Panie, pamiętasz?
– Panie, jeśli mogę zapytać... Po co mnie zabrałeś? Nikomu się już na nic nie przydam, nawet nie jestem mężczyzną, jestem złamany i... ten smród.
– Kąpiel i zmiana ubrania nadadzą ci słodszy zapach.
– Kąpiel? – Fetor poczuł nagły ucisk w trzewiach. – Lepiej... lepiej nie, panie. Proszę.
Mam... rany... i... to ubranie... Lord Ramsay mi je dał... Powiedział, że nie wolno mi go nigdy zdejmować, chyba że na jego rozkaz.
– Masz na sobie łachmany – stwierdził lord Bolton z cierpliwością w głosie. –
Wstrętne łachy, podarte, brudne, śmierdzące krwią i moczem. I cienkie. Na pewno ci zimno. Ubierzemy cię w wełnę, miękką i ciepłą. I może podszyty futrem płaszcz. Co ty na to? – Nie.
Nie mógł pozwolić, żeby mu zabrali ubranie otrzymane od lorda Ramsaya. Nie mógł pozwolić, żeby go zobaczyli.
– A może wolałbyś jedwabie i aksamity? Pamiętam, że były czasy, gdy je lubiłeś.
– Nie – powtórzył wysokim tonem. – Chcę tylko to ubranie. Ubranie Fetora.
Nazywam się Fetor, noszę łachy przeto. – Serce waliło mu jak bęben, a głos przerodził się w pełen przerażenia pisk. – Nie chcę kąpieli. Proszę, panie, nie zabieraj mi ubrania.
– A czy pozwolisz nam przynajmniej je wyprać?
– Nie. Nie, panie, błagam.
Przycisnął bluzę obiema rękami do piersi i skulił się w siodle, przerażony myślą, że Roose Bolton mógłby kazać swym ludziom zedrzeć z niego szaty na ulicy.
– Jak sobie życzysz. – W blasku księżyca jasne oczy Boltona wydawały się zupełnie puste, jakby nikogo za nimi nie było. – Wiesz, że nie pragnę cię skrzywdzić.
Zawdzięczam ci bardzo wiele.
– Naprawdę?
To pułapka – krzyczała jakaś część jego jaźni. On z tobą igra, syn jest tylko cieniem ojca. Lord Ramsay cały czas bawił się jego nadziejami.
– Co... co mi zawdzięczasz, panie?
– Północ. Starkowie byli zgubieni dnia, gdy zdobyłeś Winterfell. – Machnął bladą dłonią w lekceważącym geście. – Wszystko, co dzieje się teraz, to tylko walka o łupy.
Ich krótka podróż zakończyła się pod palisadą Barrow Hall. Na kwadratowych wieżach powiewały chorągwie: obdarty ze skóry człowiek Dreadfort, topór Cerwynów, sosny Tallhartów, tryton Manderlych, skrzyżowane klucze starego lorda Locke’a, olbrzym Umberów, kamienna dłoń Flintów, łoś Hornwoodów. Stoutów reprezentowały rdzawe kliny na złotym polu, a Slate’ów szare pola z dwoma białymi otokami. Cztery końskie głowy – szara, czarna, złota i brązowa – świadczyły, że jest tu czterech Ryswellów ze Strumieniska. Często powtarzany żart mówił, że Ryswellowie nie potrafią się ze sobą zgodzić, nawet gdy chodzi o kolor ich herbu. Nad nimi powiewały jeleń i lew chłopca zasiadającego na Żelaznym Tronie, tysiące mil stąd.
Fetor słuchał furkotu chorągiewek obracających się na starym młynie. Przejechali przez bramę, docierając na porośnięty trawą dziedziniec, i chłopcy stajenni przybiegli po ich konie.
– Tędy, jeśli łaska.
Lord Bolton poprowadził go w stronę donżonu, nad którym powiewały chorągwie zmarłego lorda Dustina i wdowy po nim. Jego sztandar zdobiła korona z kolcami nad skrzyżowanymi berdyszami, a ona miała w czwórdzielnej tarczy ten sam herb razem ze złotą końską głową Rodrika Ryswella.
Gdy Fetor wspinał się po długich drewnianych schodach, nogi zaczęły mu drżeć.
Musiał przystanąć, żeby je uspokoić. Uniósł wzrok, spoglądając na porośnięte trawą stoki Wielkiego Kurhanu. Niektórzy twierdzili, że znajduje się w nim grób pierwszego króla, który przyprowadził do Westeros Pierwszych Ludzi. Inni utrzymywali, że w tak wielkim kurhanie z pewnością pochowano jakiegoś króla olbrzymów. Byli nawet tacy, którzy zapewniali, że to nie żaden kurhan tylko wzgórze, ale w takim przypadku musiałoby być samotne, bo większa część krainy kurhanów była płaska i wietrzna.
Po wejściu do komnaty zobaczyli kobietę grzejącą chude dłonie nad dogasającymi węgielkami kominka. Była ubrana na czarno, od stóp do głów, i nie nosiła złota ani klejnotów. Łatwo jednak było zauważyć, że jest szlachetnie urodzona. Choć w kącikach ust i wokół oczu miała zmarszczki, nadal była wysoka, przystojna i trzymała się prosto.
Włosy miała pół kasztanowe, pół siwe, związane w kok z tyłu głowy.
– Kto to jest? – zapytała. – Gdzie jest chłopak? Czy twój bękart nie chciał go oddać?
Czy ten starzec to jego... Bogowie bądźcie łaskawi, co za smród? Czy ta kreatura śmierdzi ekskrementami?
– Przebywał w towarzystwie Ramsaya. Lady Barbrey, pozwól, że ci przedstawię prawowitego lorda Żelaznych Wysp, Theona z rodu Greyjoyów.
Nie – pomyślał. Nie, nie wypowiadaj tego imienia. Ramsay cię usłyszy, dowie się, dowie, zada mi ból.
Wydęła usta.
– Nie wygląda tak, jak się spodziewałam.
– Ale tylko jego mamy.
– Co twój bękart mu zrobił?
– Usunął trochę skóry, jak sądzę. Kilka małych fragmentów, nic istotnego.
– Czy jest obłąkany?
– Być może. Czy to ważne?
Fetor nie mógł już słuchać tego dłużej.
– Proszę, panie, pani, zaszła jakaś pomyłka. – Opadł na kolana, drżąc jak liść na zimowej wichurze. Po zapadniętych policzkach spływały mu łzy. – Nie jestem nim, nie jestem tym sprzedawczykiem. On zginął w Winterfell. Nazywam się Fetor. – Musi pamiętać, jak ma na imię. – Jestem odmieńcem przeto.