Budzik zaterkotał z natrętną nieustępliwością. Hempel raptownie zerwał się z tapczanu, na którym leżał w ubraniu.
Nadszedł czas jego dyżuru przy więźniu. Ustalili z Broną kolejność czuwania: pierwszą połowę nocy Brona, drugą – on.
Minął załamanie korytarza i z daleka już ujrzał sączący się spod Znajomych drzwi wąski pasek światła. Ujął za klamkę i stanął na progu.
Krzesło, do którego wspólnie przywiązali jeńca, było puste. Związany Brona, z kneblem w ustach, leżał na łóżku.
W tej chwili Hempel nie zastanawiał się – refleksje przyszły później. Rzucił się ku Bronie i zaczął rozplątywać wiążący go sznur.
Brona podniósł się z łóżka i rzucił z uśmiechem:
– Uff… – serdeczne dzięki – wynudziłem się śmiertelnie…
– Wynudził się pan?! A gdzie więzień?!
– Jak pan widzi, uciekł – rzucił lekkim tonem Brona.
– To przecież skandal! – Hempel był oburzony do żywego. – Pozwolił pan uciec mordercy i jak mi się zdaje, uważa pan to za doskonały kawał!
W tej chwili naszło Hempla raptowne podejrzenie. Już bez słowa obserwował Bronę, który rozcierał sobie ręce, pozostawiając bez odpowiedzi jego komentarz, mimo że zawierał wyraźne oskarżenie.
– Coś panu powiem, panie Brona – odezwał się po chwili dziennikarz. Starał się opanować rosnące oburzenie i dlatego mówił z przesadnym spokojem. – Otóż uważam za nieprawdopodobne, by więzień mógł sam uwolnić się ze sznura, stąd jasne jest, że to pan musiał mu udzielić pomocy…
– Znów fałszywa wymowa faktów, panie Oskarze! – przerwał mu Brona. Chciał ująć dziennikarza pod ramię, ale ten, oburzony do żywego, ostentacyjnie uchylił się od przyjęcia tego przyjacielskiego gestu.
Brona zdawał się tego nie zauważać i nieoczekiwanie zakończył:
– No, ale dość o tym. Wyjaśnienia na później”, a teraz chodźmy na dół! Jest już chyba najwyższy czas…
– Najwyższy czas?… – Hempel mimo woli uległ autorytetowi towarzysza. – Czy oczekuje pan czegoś?
– Kogoś, panie Hempel. Proszę wyjąć z szafy rakietnicę i ładunek z napisem „biała” – leżą na samym dole. Czekam na pana w salonie.
Kiedy Sosin zbliżył się na kilka kroków do krzaków okalających ogrodzenie krzyża, raptownie wytrysnął stamtąd biały snop światła i rozległ się krótki, energiczny rozkaz:
– Stój! Ręce do góry!
Chociaż szok zaskoczenia był bardzo silny, Sosin spostrzegł, jak refleks światła ślizgał się po lufie pistoletu maszynowego, wymierzonego w jego pierś. Mały otwór swym czarnym okiem groźnie spoglądał ku niemu. Poza kręgiem światła majaczyły w ciemnościach zarysy dwóch postaci w pelerynach.
Po raz drugi tego dnia uniósł do góry ramiona.
Salon był oświetlony i pusty. Palił się górny żyrandol i lampka na okapie kominka. Hempel rozejrzał się po pokoju szukając Brony.
Drzwi na taras były otwarte. W świetle padającym z pokoju Hempel dostrzegł go na tarasie, wpatrującego się w ciemności nocy.
Na odgłos kroków Brona odwrócił się i wszedł do pokoju.
– Czuję się jak gracz, który wszystko postawił na jeden numer i czeka, aż kulka skończy swój bieg – powiedział zajmując jeden z foteli.
Hempel podniósł brwi do góry.
– Cóż to za nowa zagadka? A poza tym, co mam z tą armatą robić?
– Niech ją pan na razie gdzieś położy. Obecnie oczekujemy na ostateczny rezultat gry i ewentualną potrzebę jej użycia.
Hempel położył rakietnicę na stole i zajął drugi fotel.
– Jak zwykle nic nie rozumiem – odezwał się z sarkazmem. – Sytuacja dla dziennikarza nie do zniesienia – dodał z wymuszonym uśmiechem.
Raptem z ciemności rozległ się skrzyp kroków idących po żwirze ludzi.
Brona zerwał się gwałtownie z miejsca. Z mroku wyłoniły się trzy postacie i Wkroczyły na taras.
Hempel ujrzał ze zdumieniem Sosina w kajdankach na rękach, w asyście dwóch żołnierzy KBW uzbrojonych w pistolety maszynowe.
Na widok Brony grupa zatrzymała się i jeden z żołnierzy stuknął obcasami.
– Panie majorze, melduję…
– Bez tytułów, mój chłopcze – przerwał mu Brona. – Widzę, że nasza zguba znalazła się – dodał wesołym tonem. – Czy został zrewidowany?
– Tak jest. – Żołnierz z kieszeni munduru wyciągnął paczkę papierów, portfel, rewolwer i wreszcie nabój karabinowy.
Brona ujął go w palce obydwu rąk i obserwowany przez cztery pary oczu jakiś czas przełamywał w obie strony. Po chwili obluzowana kula została wyjęta; zamiast prochu na podstawioną dłoń wysunął się ściśle związany rulonik filmu. Jakiś czas trzymał go w palcach, potem wsunął z powrotem do łuski i osadził kulę na miejscu. Nabój schował do kieszeni i spojrzał na Sosina, który stał obserwując go w milczeniu.
– A więc skończyliśmy naszą grę, panie Sosin. Tamten nic nie odpowiedział, uniósł jedynie do góry brwi w niemym zapytaniu.
Wówczas Brona z zagadkowym uśmiechem na ustach ujął rewolwer zabrany Sosinowi i obróciwszy go kolbą do góry wyjął magazynek, pokazując go więźniowi.
Magazynek był pusty.
Sosin wpatrywał się w niego rozszerzonymi oczami. Potem przeniósł wzrok na Bronę. W spojrzeniu tym malowało się początkowo zdumienie, potem jeniec widać zrozumiał wymowę martwego przedmiotu, który miał przed oczami, i sens tej wymowy, gdyż twarz jego wykrzywiła się i rzucił półgłosem, przez zaciśnięte zęby:
– Ty psie! Ty podstępna, chytra gadzino!
– Wymyślanie na nic się nie zda – spokojnie odparł Brona. – Broń zawsze trzeba sprawdzać. Gdyby nie popełnił pan tego błędu, zapewne obecnie już bym nie żył, co, panie Sosin? Rewolwer postanowiłem panu dać, by nie miał pan co do mnie żadnych wątpliwości…
Sosin załamał się w sposób zupełnie widoczny. Opuścił głowę i nie zwracając uwagi na swoją eskortę, opadł na krzesło zwieszając przed sobą skute ręce. Nie zwracał już na nikogo uwagi.
– Nie odstępować go ani na krok – rozkazał żołnierzom Brona. – Odwołam teraz stan alarmowy, wkrótce przyjadą po jeńca – mówiąc te słowa ujął rakietnicę, załadował ją i wyszedł na taras.
Niedaleko tarasu stała wsparta o dach drabinka. Hempel widział w szarości nadchodzącego przedświtu, jak Brona wspiął się zręcznie na dach.
Potem z sykiem pomknął w górę świetlisty pocisk i wkrótce ostre światło rozbłysło nad domem. Raptownie ukazały się w białej poświacie nieruchome drzewa, jakby posypane srebrnym pyłem.
Trzecia rakieta rozbłysła na niebie.
Hempel i Brona wcześnie zjedli śniadanie. Potem mimo zmęczenia po nie dospanej nocy zasiedli przy kawie w zaciszu biblioteki.
Fotele były wygodne, w pokoju panował przyjemny chłód, a przez otwarte okno dochodził wesoły świegot ptaków.
– A więc, szanowny panie majorze… – odezwał się w pewnej chwili Hempel.
– Cyt! Zostawmy rangi w spokoju – uśmiechnął się Brona.
– A pozostańmy przy…
– Ogrodniku, bardzo przyjemny fach.
– Parę słów wyjaśnienia otrzymam?
– Jeśli tylko do własnej wiadomości, to tak. Hempel westchnął.
– No trudno, niech będzie.
– Uprzedzam, że moja relacja nie będzie zbyt długa, gdyż nie mam zamiaru wdawać się w drobne szczegóły. Otóż dotarły do nas wiadomości, że wywiad niemiecki będzie usiłował odzyskać pewne materiały pozostawione na naszym terenie. Należało więc zdemaskować agenta i nie dopuścić do przechwycenia tych materiałów.
Zadanie to zostało powierzone dwóm osobom: Procy i mnie. Nawiasem mówiąc, o roli Procy dowiedziałem się dopiero po jego śmierci.
Sosina miałem w podejrzeniu z chwilą jego powtórnego pojawienia się na tym terenie. Był to jeden z nielicznych błędów, jakie popełnił. Jak się jednak obecnie okazało, był do tego zmuszony.
Otrzymał mianowicie szczegółowy plan podziemi, lecz piwnice te uległy w międzyczasie przebudowie. Ta nieprzewidziana okoliczność nie pozwoliła mu na zorientowanie się w szkicu. Nie daje on jednak za wygraną. Dowiaduje się, kto przeprowadzał roboty budowlane, i nawiązuje towarzyską znajomość z Kuszarem i Wieleniem, projektodawcą i kierownikiem robót. Następnie udaje mu się namówić ich do spędzenia urlopu właśnie tutaj. Z konieczności więc zjawia się na tym terenie po raz drugi, i to w ciągu tego samego sezonu. Teraz ma jednak przy sobie ludzi, którzy są w stanie poinformować go szczegółowo o zaszłych zmianach. Jednocześnie, jak to czasami bywa, zjawia się nieoczekiwana pomoc w pomyśle młodej dziewczyny nastraszenia naszego przyjaciela Szarotki. Sosin podchwytuje tę myśl, rozwija i dostosowuje do swoich zamiarów. Daje mu to zupełną swobodę w omawianiu rozkładu pomieszczeń w piwnicy, i swobodnego poruszania się po niej bez wzbudzania podejrzeń.
Opracowuje nowy plan podziemia i ustala miejsce zakopania puszki. Pomaga sobie w tym ukradzioną calówką i znaczy kredą na kamieniach podłogi główne pomiary. Na opracowywaniu tego nowego planu przyłapuje go Proca, który jednak nierozeznanie sytuacji przypłaca życiem.
Ponieważ Brona przerwał, zabrał głos Hempel:
– Był pan łaskaw naszkicować mi tło i przyczynę zaszłych wypadków. Interesuje mnie również pana taktyka, która doprowadziła przecież do całkowitego sukcesu.
– Jak już panu powiedziałem, podejrzenia co do osoby Sosina miałem od samego początku. Muszę przyznać, że jest to facet o zimnej krwi, dużej dozie sprytu, zupełnym braku skrupułów, no i co najważniejsze, miał sporo szczęścia. Jeśli chodzi o moją taktykę, to polegała ona nie na utrudnianiu, lecz właśnie na ułatwianiu roboty przeciwnikowi. Był to, jak mi się wydawało, najwłaściwszy „plan strategiczny” w warunkach, w jakich się znajdowałem, proszę bowiem nie zapominać, że nie wiedziałem, jakie materiały przeciwnik chce zdobyć i gdzie one są ukryte.
– W ten sposób, ułatwiając mu akcję, dawał mu pan jednocześnie sposobność do wyjaśnienia panu tych zagadek? – Hempel uśmiechnął się.
– Takie istotnie było moje założenie.
– Zatem, chwileczkę! Więc jeśli dobrze zrozumiałem pana intencję, poczynania naszej młodocianej paczki powinny były raczej iść panu na rękę! -
Z kolei uśmiechnął się Brona.
– Stąd pochodziła moja wyrozumiałość w stosunku do nich.
– Dlaczego jednak pozwolił pan, a nawet, jak się domyślam, ułatwił ucieczkę przestępcy?
– Właśnie dlatego, że nie traciłem z oczu głównego celu. Tym celem było nie ujęcie sprawcy, lecz uzyskanie zdobytych przez niego materiałów. Nie znaczy to jednak, że sprawę ujęcia jego uważałem za pozbawioną znaczenia. Stała ona jedynie na drugim miejscu.
W chwili aresztowania przestępcy w jednym krótkim momencie, może pan to nazwać natchnieniem, wyczułem, że przeciwnik ma zdobycz dobrze ukrytą i da się raczej pokrajać na kawałki, a nie zdradzi miejsca kryjówki. Poznałem to z jego zachowania się, tej trudnej do wyrażenia słowami atmosfery jego sposobu bycia, zawziętości, pewności siebie w spojrzeniu i wyraźnej determinacji… Kiedy sobie to uświadomiłem, zrozumiałem, że osiągnąłem cel numer dwa, natomiast cel numer jeden wymyka mi się z rąk.
Co robić? Jak stanąć na wysokości żądania? Należało znaleźć wyjście nie drogą dłuższych namysłów, ale błyskawicznej decyzji. No i wówczas raptownie zrodził się pomysł. Wszystko trwało sekundę, dwie. Rozpoznanie, zastanowienie, pomysł, decyzja. W pewnej chwili stałem się jego sojusznikiem, mężem opatrznościowym. Przemówiłem językiem i stylem, który musiał trafić mu do przekonania. Reszta poszła gładko. Zresztą sam fakt umożliwienia mu ucieczki był dostatecznym dowodem przemawiającym za mną.
– A gdyby domyślił się mistyfikacji?
– To był moment ryzyka. Wówczas nie miałby pan okazji słuchać tych wyjaśnień. Chodziło jednak o to, by wydobył ten karabinowy nabój z kryjówki, by miał go przy sobie. Zatem trzeba było dać mu możność opuszczenia niebezpiecznego terenu w warunkach, które w jego przekonaniu zapewniały mu powodzenie. Dlatego, by jeszcze bardziej upewnić go co do siebie, dałem mu rewolwer, z którego jednak usunąłem naboje.
– Gdyby jednak zorientował się w sytuacji, zamordowałby pana i uciekł ze zdobyczą?
– Pierwsze na pewno tak. Drugie – nie.
– Jak to?
– Gdyby miał szanse ucieczki, cały mój pomysł nie miałby sensu. Zdradzę panu teraz pewną tajemnicę. Otóż od czasu śmierci Procy pensjonat został otoczony pierścieniem posterunków, w taki sposób, by nawet mysz nie mogła się przedostać. Poza tym, by uniezależnić się od telefonu, którym zresztą było bardzo trudno posługiwać się ze względu na jego lokalizację, został ustalony system sygnalizacji.
Mianowicie, zielona rakieta oznaczała wezwanie do wzmożenia czujności. Czerwona – alarmowała posterunki, że przestępca ucieka, biała była odwołaniem alarmu i wezwaniem do przybycia. Przed zezwoleniem na skrępowanie siebie opuściłem związanego jeszcze Sosina, rozładowałem rewolwer i wystrzeliłem czerwoną rakietę. Było to zawiadomienie, że przestępca ucieka. Z tą chwilą mogłem dać się związać, gdyż przekazywałem go po prostu w ręce posterunków. Nie miał on żadnych szans przedostania się przez ich linię…
W tej chwili rozległ się krzyk. Poznali głos pana Szarotki. Obaj zerwali się z miejsca, rzucając się ku oknu. Ujrzeli pana Szarotkę, który stał na tarasie wskazując ręką w stronę opartej o dach drabiny.
– Co się stało?! – zawołał Hempel.
– Całują się! O, proszę! – Pan Anzelm był skrajnie wzburzony.
Hempel spojrzał we wskazanym kierunku i roześmiał się. Zdołał bowiem jeszcze zauważyć, jak skonfundowana Jolanta starała się wysunąć z objęć Kuszara.
– No to co z tego? Dlaczego to pana tak wzburzyło, panie Anzelmie?
– Pod drabiną?!
– Nie rozumiem, o co panu chodzi?
– Jak mogli stanąć pod drabiną?! Przecież to przynosi pecha! Zwłaszcza narzeczeni nie powinni nigdy tego robić! Na szczęście zdołałem im przeszkodzić!
– Zatem dzięki w imieniu młodych! – Hempel ze śmiechem odszedł od okna i obrócił się do Brony.
– Parę pytań o drugorzędnym znaczeniu, dobrze? – powrócił do przerwanej rozmowy.
– Proszę.
– Teraz Bolesza zostanie zwolniony?
– Nie. Jego zmiana nazwiska została spowodowana innymi przyczynami niż te, które podał w śledztwie. Ma on na sumieniu poważne grzechy z czasów okupacji.
– A skąd znalazła się jego zapalniczka przy zwłokach Procy?
– Oczywiście Sosin. Ukradł ją, a potem podrzucił na miejsce przestępstwa.
– Dlaczego nie powiedziałeś mi pan od razu po rozwiązaniu więzów, jak przedstawia się sprawa z ucieczką Sosina?
– Płonął pan tak szlachetnym oburzeniem, że poczułem ochotę trochę pana podrażnić.
– Swoją drogą zupełnie błaha przyczyna pozwoliła na zdemaskowanie mordercy – mruknął Hempel.
– Tak często bywa. Zresztą Sosin zorientował się doskonale w sytuacji i natychmiast zrozumiał, czym mu grozi najmniejsza niedyskrecja na ten temat.
– Skojarzył to sobie z naszą zasadzką w piwnicy?
– Oczywiście. Zrozumiał, że dodalibyśmy dwa do dwóch.
– W jednym jednak muszę Sosinowi przyznać rację.
– No?
– Że jest pan istotnie podstępnym, chytrym i niebezpiecznym wężem. Nie chciałbym mieć w panu wroga!
Brona roześmiał się.
– To panu nie grozi, redaktorze.
– Ostatnie pytanie. Co to był za materiał, który tak gwałtownie chciał zdobyć przeciwnik? Co zawierał film?
Brona spoważniał.
– Niestety, panie Oskarze, tego powiedzieć nie mogę. Jest to tajemnica służbowa.