Pan Anzelm najpierw zapalił światło w pokoju, a dopiero potem zamknął za sobą drzwi, nie zapominając, by przestąpić próg lewą nogą.
Jak poprzedniego wieczoru, zajrzał do wszystkich kątów, zbadał wnętrze szafy, uważając, by nie spojrzeć do przytwierdzonego od wewnątrz lustra (po zachodzie słońca należy unikać patrzenia w lustro), sprawdził, czy okna są zamknięte, a następnie ściągnął zasłony. Potem rozebrał się, włożył pidżamę i zapalił nocną lampkę.
Przezornie zabrał z salonu gazety. Teraz więc wsunął się pod kołdrę, poprawił poduszkę i zabrał się do czytania.
Nocna lampka rzucała nieduży krąg światła. Reszta pokoju tonęła w półmroku, z którego wyłaniała się różowa plama astrów tkwiących w wazonie na stoliku.
Ciszę przerywał jedynie od czasu do czasu szelest gazetowej płachty. Tak upłynęła godzina.
Pan Szarotka kończył właśnie przeglądanie nekrologów, co zwykle robił przy końcu czytania, kiedy posłyszał za drzwiami lekki szelest kroków.
Odrzucił gazetę i zaczął nasłuchiwać. Kroki zatrzymały się raptownie przed jego drzwiami. Krótka chwila jak gdyby wahania i rozległo się lekkie pukanie.
Pan Anzelm zerwał się z tapczanu i podszedł do drzwi.
– Kto tam? – rzucił półgłosem nadstawiając ucha.
– Panie Anzelmie, proszę otworzyć – rozległ się przytłumiony głos.
– Ale kto tam?! – już niecierpliwie powtórzył pan Anzelm.
– To ja, Kuszar.
Pan Szarotka przekręcił klucz w zamku i uchylił drzwi.
– Ach, to pan! Czym mogę służyć?
Kuszar z uśmiechem na twarzy i pewnym zakłopotaniem powiedział:
– Stokrotnie pana przepraszam, po prostu zabrakło nam zapałek, więc wyruszyłem na poszukiwanie. Spod pana drzwi padało na korytarz światło, zatem pozwoliłem sobie zapukać, by prosić o pożyczkę zapałczaną.
– Ależ proszę bardzo! – pan Szarotka uchylił szerzej drzwi i Kuszar wszedł do pokoju. – Sam nie palę, ale zapałki się znajdą. Proszę, niech pan siada, zaraz poszukam…
Kuszar opadł na jeden z foteli, a Szarotka począł grzebać w swojej walizce. Po chwili obrócił się do swego gościa z zapałkami w ręku:
– Proszę, oto są.
– Serdeczne dzięki, wybawił pan nas z kłopotu. Jutro zwrócę. Jaki ma pan ładny pokój – Kuszar rozejrzał się wokoło. – Nasz nie ma kominka i może dlatego, że jest większy, nie sprawia zbyt przytulnego wrażenia.
– Jeszcze większy od tego?
– O, nawet znacznie. Może jutro zechce pan nas odwiedzić? Przy okazji pokażę panu cały dom, zapewne jeszcze go pan nie zna.
– Nie! Przecież dopiero wczoraj przyjechałem!
– Ach tak, racja! Bardzo ciekawe domisko, a piwnice to istny labirynt!
– Co pan mówi?! – Pan Anzelm usiadł na brzegu tapczanu. – To bardzo interesujące! Kiedyś był to podobno rycerski zamek?
– Tak. Obecnie jednak jest już częściowo przebudowany. Projektowałem przebudowę, a Wieleń prowadził roboty. Znamy więc tu wszystkie kąty.
– Musieliście mieć z tym dużo kłopotów?
– Nie tak bardzo. Budynek jest obszerny, mocno stawiany, więc problemów nie było. Przesunęliśmy kilka ścian w piwnicy zmieniając częściowo jej rozkład, no i dostosowaliśmy piętro do aktualnych potrzeb.
– Piwnice kiedyś służyły jako miejsce kaźni?
– Tak. Jeszcze można znaleźć w ścianach żelazne obręcze, tak zwane kuny, oraz ciąg z paleniska, które kiedyś służyło do rozżarzania szczypców. Poza tym jest tam szereg małych cel, gdzie siedzieli więźniowie czekając na okup lub kaźń.
– Co pan mówi! Bardzo chciałbym je obejrzeć!
– Chętnie pana oprowadzę. Piwnice są bardzo rozległe, ciągną się pod całą powierzchnią domu, a nawet sądzę, że idą z nich podziemne przejścia. Na jeden taki korytarz natknęliśmy się w czasie robót. Stwierdziliśmy jednak, że został on zasypany, zapewne skutkiem działania podziemnych wód.
– A dokąd takie korytarze prowadzą?
– Poza obręb murów. Swego czasu budowano tajemne wyjścia na wypadek oblężenia. Pozwalały one robić wycieczki na nieprzyjaciela, zdobywać żywność lub w ostatecznym razie wymknąć się z oblężenia.
– Żadnych murów jednak nie widziałem…
– Uległy one działaniu czasu, tak jak i baszta, której część przyziemna zachowała się do dziś. Z murów pozostała jedynie brama, którą musiał pan wjeżdżać na podwórze. Można się jednak zorientować w ich biegu z załamań fosy, do dzisiaj nie zasypanej od wschodniej strony.
– Jakież to ciekawe! Takie miejsca, do których przywiązany jest chociaż skrawek przeszłości, zawsze bardzo mnie interesowały!
Kiedy pan Anzelm domawiał tych słów, raptem zabrzmiał w pokoju szemrzący, przyduszony charkot. Dźwięk rozlegał się wśród ścian, szedł nie wiadomo skąd, raz wydawało się, że od sufitu, to znów, że wypływa z mroków zalegających kąty pokoju. Głos był przytłumiony, jednak wyraźny. Po chwili rozróżnili poszczególne słowa wołające o ratunek:
– Na po…moc! na…pomoc! morderca… pomocy!!!
Pan Anzelm zerwał się na nogi, a za nim Kuszar.
– Kto… kto… to woła? – wyszeptał przerażony pan Szarotka. – Skąd idzie ten głos?! – Rozszerzonymi przerażeniem oczami wpatrywał się w Kuszara, który stał z pochyloną głową, nasłuchując.
Zamiast odpowiedzi znów usłyszeli głos dochodzący znikąd.
– Och… ginę!… pomooocy!
Początkowy zduszony charkot przeszedł w zamierający z wolna, przejmujący jęk.
– Już wiem! Głos pochodzi stąd! – Kuszar poderwał głowę i wyciągniętym ramieniem wskazał kominek. – Przewody idą z piwnic, coś się tam musiało stać!
Razem znaleźli się przy kominku, pochylając głowy.
Zdawało się panu Anzelmowi, że gdzieś spod ziemi dochodzi go jakieś odległe chrobotanie, jakieś nieuchwytne szmery, potem cichy szept, z którego już nie mógł jednak wyłowić poszczególnych słów.
Kuszar energicznym ruchem wetknął w rękę Szarotki elektryczną latarkę.
– Proszę za mną! Idziemy zobaczyć, co się tam dzieje! – Mam pańskie zapałki, zresztą w piwnicach jest światło!
– Może obudzić jeszcze kogoś? – zaproponował z wahaniem pan Szarotka. – Pana Hempla?…
– Nie mamy ani chwili czasu do stracenia! Musimy spieszyć natychmiast!
Pan Szarotka przypomniał sobie w tej chwili uwagę Hempla o jego zmęczeniu, nie oponował więc dłużej. Oszołomiony nowym zdarzeniem, wypadł za Kuszarem na korytarz.
Starając się nie robić hałasu, na palcach zbiegli ze schodów, minęli jadalnię i dopadli służbowego korytarza. Nie szukając kontaktu, w świetle lampki pana Anzelma, znaleźli się przed schodami prowadzącymi do piwnic.
Klamka naciśnięta ręką Kuszara poddała się i drzwi odsłoniły wąskie kamienne stopnie, ginące spiralą za Załamaniem muru.
Pan Szarotka przezornie usunął się za Kuszara świecąc mu ponad ramieniem. Ten jednak odnalazł taster, rozległ się krótki trzask i elektryczne światło zalało kamienne schody.
Ostrożnie poczęli zstępować w dół.
Schody zbudowane z ogromnych, ciosanych kamieni doprowadziły ich do piwnic. Znaleźli się w obszernej sali sklepionej ostrymi łukami, z dwoma czarnymi wylotami korytarzy prowadzącymi w głąb podziemi.
Zakurzona żarówka, zwisająca z sufitu, nikłym światłem ledwie rozpraszała ciemności. Zasnute pajęczynami, wyłaniały się spod ścian stare meble, połamane skrzynie, jakieś nieznanego pochodzenia graty. Długie, intensywne cienie kładły się na ściany, a mrok tajemniczy i groźny zasnuwał kąty sali.
Zatrzymali się nasłuchując jakiś czas. Panowała jednak zupełna, dzwoniąca w uszach cisza.
– Ja pójdę lewym korytarzem, pan prawym! – rzucił szeptem Kuszar. – Po pewnym czasie korytarze te załamują się i spotykają. Tam się zetkniemy i w ten sposób od razu zbadamy najbliższy teren…
– Czy… czy nie lepiej razem? – wyjąkał pan Anzelm.
– Nie, gdyż szybciej zorientujemy się, co tu się stało! Pozostawiam parni na wszelki wypadek latarkę, chociaż w korytarzach znajduje się również światło. Proszę zachowywać się cicho, no i… ostrożnie.
Nie czekając na dalsze uwagi pana Szarotki architekt ruszył na lewo, niknąc w czarnej czeluści. Po chwili pan Anzelm zauważył, jak rozbłysło tam światło. Fakt ten dodał mu trochę otuchy, mimo to musiał skupić wszystkie wewnętrzne siły, by opanować obezwładniające uczucie strachu. Ostatecznie, z determinacją i chaosem rozpierzchłych myśli w głowie, zagłębił się w ciemność.
Przesunął ręką po ścianie i znalazł wyłącznik.
Korytarz był wąski, o półkolistym sklepieniu. W odstępach kilkunastometrowych paliły się żarówki, ledwo świecąc poprzez warstwę kurzu. Perspektywa korytarza ginęła w mroku.
Ściskając w ręku latarkę pan Anzelm ruszył przed siebie.
Podłoga ułożona była z płaskich, gładkich kamieni. Pan Anzelm stąpał cicho w nocnych pantoflach. Jego cień, rozmazujący się wachlarzem na ścianie, ruszył za nim, przesunął się, uciekł mu pod nogi, a potem raptownym ślizgiem wspiął się na ścianę sklepienia i zawisł mu mrokiem nad głową.
Co kilka kroków mijał czarne wnętrza jakichś pomieszczeń, podobnych klasztornym celom czy pieczarom. Przesuwał się szybko obok ich mrocznych czeluści, nawet nie usiłując badać, co kryją wypełniające je ciemności. Coraz bardziej zaczynało go ogarniać przemożne uczucie strachu. Jedynym, instynktownym pragnieniem stało się przejść jak najszybciej tę drogę udręki, by wreszcie połączyć się z towarzyszem.
I nagle tuż przed sobą ujrzał leżące na ziemi, rozrzucone nogi. Zobaczył stare, zniszczone, sterczące ku górze buty i pomięte nogawki spodni. Reszta leżącej postaci ginęła w ciemności bocznej celi.
Pan Szarotka mimo woli nacisnął guzik elektrycznej latarki.
Przed nim leżał człowiek z jedną ręką dziwnie wywiniętą pod korpus, drugą opartą o mur. Na odrzuconej na bok głowie widać było ślady krwi. Dalsze plamy dojrzał pan Anzelm na rozchełstanej brudnej koszuli.
Był to człowiek, którego twarz widział za szybą swego pokoju. Twarzą blada, z grubymi czarnymi brwiami i zamkniętymi teraz oczami.
Pan Szarotka parę sekund trwał w bezruchu, tępo wpatrzony w leżące u jego stóp zwłoki, potem wyrwał mu się z gardła przenikliwy, wibrujący wrzask, z którym pognał z powrotem ku schodom wyjściowym. Pędził ku wyjściu, by jak najprędzej uciec przed czającą się, niesamowitą grozą tych podziemi.
W tej chwili raptownie zgasło światło.
Pan Anzelm zatrzymał się jak ściągnięty cuglami koń. Stał w zupełnej, nieprzeniknionej, zawiesistej czerni. W pierwszej chwili chciał zapalić latarkę, ale resztką przytomności uświadomił sobie, że w ten sposób może zdradzić miejsce swojej obecności. Stał więc w ciemności, przyczajony, gotów do natychmiastowej ucieczki.
Zdawało mu się, że słyszy jakieś chrobotanie, jakieś szmery, że ktoś stąpając cicho skrada się w jego stronę. Chciało mu się krzyczeć, wołać Kuszara, ale i tę chęć zdusił w sobie, by się nie zdradzić.
Po chwili znów wydało mu się, że słyszy gdzieś w pobliżu szelest kroków.
Nie zwracając już na nic uwagi, zapominając o lampce, którą kurczowo ściskał w ręku, rzucił się przed siebie. Za chwilę ujrzał płomyk zapałki, zarys twarzy Kuszara w jej świetle i doszedł go jego gniewny głos:
– Co się stało ze światłem?!
– Trup… trup… tam leży… – wyjąkał Szarotka dygocącym głosem.
– To pan, panie Szarotka? Gdzie pan jest? – Tu! – jęknął pan Anzelm.
– Czemu nie świeci pan latarki?
– Bałem się, bo tam w korytarzu… leżą czyjeś zwłoki.
– Co pan wygaduje?
– Leży tam, we wnęce! – upierał się pan Anzelm niezbyt przytomnie, ale już z irytacją, oburzony lekceważącym przyjęciem jego słów.
– Kto – taki? Gdzie?! – Kuszar jak gdyby się ocknął.
– Człowiek, który był za szybą… zamordowany… – Pan Szarotka czuł, jak nachodzi nań reakcja. Ze zdenerwowania chciało mu się płakać.
– Niech pan wreszcie zapali tę przeklętą latarkę! – Proszę prowadzić! – rozkazującym tonem rzucił architekt.
Okazało się to jednak zbyteczne, gdyż w tej chwili zapaliło się światło.
Kuszar Wbiegł do korytarza, za nim pan Szarotka. Kiedy znaleźli się na miejscu, pan Anzelm ze zdumienia zaniemówił. Stał rozglądając się wokoło, zaskoczony i niezdecydowany.
Tak, to było to samo miejsce, ale zwłoki zniknęły.
– Gdzież ten pański trup? – drwiącym tonem zapytał Kuszar.
Pan Anzelm przeniósł zdumione spojrzenie z twarzy architekta na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą widział leżącego człowieka. Tak, to było bez wątpienia tu… Pamięta tę dziurę w murze, którą jak gdyby wskazywała wyciągnięta ręka… Co się tu stało? Czy dlatego nieznany sprawca zgasił światło, by usunąć zwłoki? Czy szmery, które słyszał w ciemności, wywoływał trup ciągnięty przez swego oprawcę?
Dreszcz przerażenia wstrząsnął panem Szarotką.
– Nie ma… zniknął… – wyjąkał bezradnie. – Leżał tu na pewno… Tę dziurę w murze pamiętam doskonale…
– Cha, cha, cha! – wybuchnął śmiechem Kuszar. – Oto, co może strach! Po prostu zdawało się panu pod wpływem cykorii! A ta dziura to przecież wylot przewodu kominowego! Cha, cha, cha!
– Niech się pan tak idiotycznie nie śmieje? – Pod wpływem kpin towarzysza strach Szarotki przeszedł w gniew. – Leżał tu, pod ścianą!
– Kto to był?
– Nie wiem. Mężczyzna z czarnymi brwiami…
– Co za mężczyzna z czarnymi brwiami? Co pan wygaduje?!
– No ten zza okna!
– Nic z tego nie rozumiem!
Szarotka dopiero teraz uprzytomnił sobie, że Kuszar nie zna jego poprzedniej przygody.
– Mniejsza z tym – mruknął. Dość, że widziałem zwłoki nie znanego mi mężczyzny!
– Więc jest pan tego pewny?
– Najzupełniej! A poza tym mówi pan, że ta dziura to wylot przewodu kominowego, co? A czyż nie razem słyszeliśmy wołanie o pomoc? I pan sam powiedział, że głos dochodzi z piwnicy przewodem kominowym, co? – atakował młodego człowieka Szarotka.
– No tak. Głos głosem, a co innego realne zwłoki. Czy jednak nie poniosła pana wyobraźnia?
Panu Szarotce wydawało się, że znów słyszy w głosie Kuszara ironię, i był oburzony taką reakcją.
– Co też pan wygaduje! – krzyknął już zirytowany na dobre. – Twierdzę z całą pewnością, że tak było! Trzeba natychmiast obudzić mężczyzn, aby jeszcze raz przeszukać te przeklęte piwnice! W każdym razie ja mam tego wszystkiego dość! Idę do Hempla, a on już będzie wiedział, jak postąpić!
– I co mu pan powie? – zakpił Kuszar. – „Widziałem nieboszczyka, ale mi uciekł”. Dopiero wezmą pana na języki… Już sobie wyobrażam Jolantę, ta będzie miała używanie!
Kuszar nie wiedząc o tym trafił pana Anzelma w najczulsze miejsce. Przygnębiony perspektywą kompromitacji, pan Szarotka z zakłopotaniem zaczął pocierać sobie ucho.
– Co widziałem, to widziałem – mruknął tym razem z pewnym uporem. – A poza tym głos słyszeliśmy przecież razem…
– E, sam już nie wiem… mogło nam się zdawać. Zresztą wiatr gwiżdżący w kominie daje czasami niespodziewane akustyczne efekty…
Zamyślił się na chwilę, po czym rzucił pojednawczo:
– Ma pan zresztą słuszność. Powiedzieć trzeba. Ja jednak mam zamiar iść spać, a wy sobie róbcie, co chcecie!
Ruszył ku wyjściu. Pan Anzelm szybko podążył za nim, uważając, by zbytnio nie pozostać w tyle.
Po chwili znaleźli się na górze. W korytarzu Kuszar wyciągnął do Szarotki rękę.
– Idę spać. O ile będę potrzebny, proszę mnie obudzić, no i nie brać mi za złe trochę żartobliwego tonu…
Pan Anzelm podał mu rękę, ale zgorszony tak lekceważącym potraktowaniem tragicznego przecież zdarzenia, nie odpowiedział ani słowa. Dopiero po chwili, kiedy mieli się już rozejść, mruknął:
– Zaraz obudzę Hempla. A co do pańskiego tonu, to powiem otwarcie, że był on zupełnie nie na miejscu.
Pierwszym pragnieniem pana Szarotki, kiedy został sam, było machnąć jak tamten na wszystko ręką, udać się do siebie i wreszcie odpocząć, uspokoić się, zasnąć. Jednak pan Szarotka był sumiennym człowiekiem i zdawał sobie sprawę, że tak postąpić mu nie wolno. Dramat, który musiał się tej nocy rozegrać w podziemiach, na co przecież miał niezbite dowody, wymagał natychmiastowej akcji.
Za chwilę pukał do drzwi Hempla. Musiał pukanie powtórzyć parokrotnie, zanim usłyszał senne „kto tam”?
Trzęsącym się jeszcze głosem opowiedział pan Szarotka przeżyte zdarzenia. Hempel, obudzony zupełnie, słuchał uważnie.
W pewnej chwili przerwał panu Anzelmowi:
– Przepraszam na chwilę, drogi panie. Jest pan tak zdenerwowany, że relacje nie bardzo trzymają się kupy. Proszę napić się wody, siąść sobie wygodnie w fotelu i zacząć wszystko od początku.
Pan Szarotka na wzmiankę o wodzie poczuł, że gardło ma suche jak wiór. Trzęsącą się ręką napełnił szklankę i chociaż dzwoniła mu o zęby, wypił ją duszkiem. Jednocześnie spokojne i przyjacielskie brzmienie głosu Hempla wpłynęło kojąco na jego roztrzęsione nerwy.
Uspokojony już nieco, po raz wtóry kolejno zaczął opowiadać wypadki nocy. Hempel od czasu do czasu przerywał mu zadając pytania w miejscach mniej zrozumiałych.
Kiedy pan Szarotka skończył swoją relację, dziennikarz zerwał się z pościeli wsuwając nogi w nocne pantofle.
– Musimy zejść na dół, by zbadać to szczegółowo na miejscu. Potem zadecydujemy, co robić dalej.
– Ja też? – przeraził się pan Anzelm. – Za nic! Nie chcę znać tego domu, jego piwnic, mam dość tych historii! Poza tym oświadczam panu, że jutro stąd wyjeżdżam! Dziękuję za taki urlop i taki wypoczynek.
– Więc nie wskaże mi pan drogi i miejsca, gdzie leżały zwłoki?
– Przecież opisałem panu wszystko jak najdokładniej! Znajdzie pan bez wątpienia… Ja w żadnym razie tam więcej nie pójdę! – głos starszego pana zaczął nabierać histerycznych tonów. Hempel wyczuł, że jego nocny gość jest wyczerpany nerwowo do ostatnich granic, nie nalegał więc dłużej.
– Dobrze – rzekł krótko – pójdę sam. Właściwie ma pan rację, orientuję się w szczegółach dostatecznie. – A panu daję radę taką jak i wczoraj: położyć się i zasnąć. To panu najlepiej zrobi. Jutro rano skomunikujemy się i wspólnie zastanowimy nad tym wszystkim.
– Jutro rano wynoszę się stąd! – rzucił zaczepnie pan Szarotka.
– No… no… przecież nie zrezygnuje pan z wyjaśnienia tej historii – spokojnie stwierdził dziennikarz kierując się ku drzwiom.
Pan Anzelm zamilkł uderzony trafnością tej uwagi. Wyjechać i zostawić za sobą taką zagadkę? Nie dowiedzieć się jej rozwiązania? Poczuł, że mimo wszystko nie będzie mógł się na to zdobyć…
W jadalni panował półmrok. Hempel cicho przesuwał się przez pokoje parteru. Cicho zamknął za sobą drzwi od korytarza służbowego i nie zapalając światła ruszył przed siebie, krótkimi błyskami latarki oświetlając drogę. Jednak w ten sposób ostrzegł o swojej obecności człowieka, który wymknął się z piwnicznych schodów. Ujrzawszy błysk latarki skrył się on we wnęce korytarza i przylepiony do ściany za załamaniem muru, przeczekał dobrą chwilę wstrzymując oddech.
Hempel, mijając wnękę, znajdował się od niego na odległość wyciągniętego ramienia. Nie zdając sobie z tego sprawy ponownie zapalił latarkę i w jej świetle znalazł drzwi wiodące do piwnic.
Światło na schodach nie było zgaszone. Nie zdziwił się temu zbytnio, przypuszczając, że Kuszar, a tym bardziej Szarotka, byli zbyt zaabsorbowani, by o tym pamiętać.
Ostrożnie, krok za krokiem, począł schodzić ze schodów. Był w nocnych pantoflach, więc bezszelestnie stąpał po kamiennych stopniach. Kiedy miał wejść do pierwszej izby, przystanął i ostrożnie wychylił się zza muru.
I tu paliło się światło. Panowała zupełna, kompletna cisza.
Hempel rozejrzał się wokoło. Wylot prawego korytarza był oświetlony, lewego ział czarną, nieprzeniknioną otchłanią. Wzdrygnął się przypominając sobie opowiadanie starszego pana i mimo woli poczuł respekt dla tego bojaźliwego człowieka, który zdobył się jednak na ogromny jak dla niego wysiłek i opanował uczucie strachu, które przecież musiał odczuwać silniej od innych.
Zrozumienie to naszło Hempla tym wyraźniej, że sam musiał opanować nerwy, by zbadać to milczące i niesamowite w swojej cichej martwocie, średniowieczne podziemie.
Zagłębił się w oświetlony prawy korytarz. Uszedł zaledwie kilka kroków, kiedy raptem wydało mu się, że w mroku jednej z bocznych nisz, o kilkanaście metrów przed nim, coś się ruszyło. Był to ruch krótki i nieznaczny, przecież zupełnie wyraźny.
W chwilę potem ujrzał wąski klin światła elektrycznej lampki skierowany na kamienie podłogi. W tej samej sekundzie ukrył się za załamaniem muru jednej z bocznych cel. Jakiś czas stał bez ruchu, wstrzymując oddech. Ktoś znajdował się w miejscu, gdzie podług słów Szarotki, znalazł on ciało.
Pomału, cal za calem, Hempel wysunął głowę, by rozpoznać tajemniczego intruza.
Kiedy ostatecznie perspektywa korytarza znalazła się w jego polu widzenia, dojrzał nachylonego nad ziemią człowieka.
Żarówka paliła się w pobliżu i Hempel poznał, kto to był.
Wysunął się zza muru i cicho zaczął skradać się ku niemu. Kiedy zbliżył się na parę metrów, przystanął i jakiś czas przyglądał się, co tamten robi, po czym nagle zagadnął:
– Ma pan zamiar sadzić tu rzodkiewki?
– Próba zaskoczenia, panie Hempel? – Głos Brony był spokojny i cichy.
Dziennikarz, który istotnie spodziewał się, że jego nagłe odezwanie się poderwie tamtego na nogi i zmusi, być może, do jakiegoś nieostrożnego okrzyku, sam z kolei był zaskoczony zimną reakcją i spokojem, z jakim spotkała się jego uwaga.
– Podziwiam pana opanowanie – rzucił ironicznie, ale poprzez tę ironię przebijał istotny podziw.
– Ba! – Brona wyprostował się strzepując z palców kurz. – Zauważyłem pana, jak wysuwał się pan ze schodów – powiedział z lekkim uśmiechem.
Hempel w milczeniu przygryzł wargi. Jakiś czas obserwował Bronę, wreszcie powtórzył pytanie:
– No i co? Sadzimy rzodkiewkę, czy też ma to być plantacja chmielu?
Brona obrzucił go swoim sennym spojrzeniem i nic nie odpowiedział.
– Zastanawia się pan, jak to wszystko upozorować? – W głosie Hempla zadrgała zaczepna zgryźliwość.
– Co mianowicie?
– Jak to co?
– Co mianowicie upozorować?
– Swoją obecność w miejscu, gdzie przed chwilą leżały zwłoki.
Brwi Brony drgnęły nieznacznie.
– Co też pan mówi? – powiedział spokojnie. – Zastanawiałem się raczej nad czymś innym.
– Nad czym? – natarczywie zapytał Hempel, rozdrażniony spokojem Brony.
– Co pan tu robi o tej porze i w nocnych pantoflach? – Brona lekko zaakcentował słowo „pan”.
– Cóż się panu nie podoba w moich pantoflach?
– W pańskich specjalnie nic. Ale nie lubię pantofli…
– Fiu! No, proszę! A dlaczegóż to?
– Bo pozwalają na ciche skradanie się.
– Niech pan nie obraca kota ogonem. To kiepska taktyka…
– Taktyka? A po cóż mi ona?
– Żeby nie odpowiadać na moje pytanie. – Jakie mianowicie?
– Co pan robi na miejscu, gdzie niedawno znaleziono zwłoki?
– Już mnie pan istotnie raz o to pytał. Nic nie wiem o żadnych zwłokach. Czyje? – rzucił krótko na zakończenie.
– Nieznanego człowieka. – Kto je widział, czy pan?
– Nie, pan Szarotka.
– I tu miały leżeć, w tym miejscu?
– Dość tego! – rzucił rozdrażniony Hempel. – Indaguje mnie pan nie udzieliwszy najpierw odpowiedzi na moje pytanie!
– Nie będziemy się przecież targować, kto komu ma odpowiadać i w jakiej kolejności – głos Brony nabrał raptem twardych akcentów. – Bądź co bądź jestem u siebie. Przykro mi to podkreślić, ale jestem do tego zmuszony pana natarczywością. Proszę mi opowiedzieć, co to za historia z tymi zwłokami?
Dziennikarz milczał jakiś czas, rozważając słowa Brony. Po chwili odpowiedział już opanowanym głosem:
– Dobrze. Załóżmy, że ma pan pewne prerogatywy do stawiania pytań, aczkolwiek tym argumentem tylko częściowo jestem przekonany. Jednak wydaje mi się, że nie należy zatajać wypadków, które miały miejsce, i to jest zasadniczym powodem, dlaczego je panu opowiem.
Możliwie zwięźle zrelacjonował Bronie obie przygody Szarotki. Ten słuchał nie przerywając, wpatrzony w czubki swoich butów.
– Proszę więc teraz wyjaśnić mi, jak mam rozumieć pana obecność w podziemiach – zakończył Hempel.
Z kolei Brona zastanawiał się przez pewien czas. Wreszcie obrócił się bez słowa i rzucił snop światła w głąb ciemności, która rozpościerała się, za nimi.
Hempel ujrzał małą celę z wąskim na stopę okienkiem, znajdującym się pod samym sufitem. Z prawej strony biegła pełna, kamienna ściana, pod którą leżała sterta starych skrzyń, z lewej zaś stały trzy grube betonowe słupy, pomiędzy którymi widać było wnętrze następnej izby. Światło latarki obiegło szybko ściany i ześliznęło się na podłogę. Biały krąg sunął jakiś czas po jej płaskich kamieniach, póki nie znieruchomiał w pewnym miejscu.
– Widzi pan? – cicho zapytał Brona. Hempel przyglądał się przez pewien czas oświetlonemu miejscu.
– Nic – rzucił po chwili z wahaniem.
– Nie spostrzega pan tego małego, białego krzyżyka?
Istotnie, na jednym z kamieni widać było mały krzyżyk zrobiony kredą. – Tak, teraz go widzę.
Krąg światła przesunął się o parę metrów dalej.
– Tak, i tu widzę.
Tym razem światło powędrowało poza filary.
– Tu są dwa, jeden koło drugiego, ale co to znaczy?
– Ba! I mnie to bardzo interesuje. Nie mniej niż pańskie opowiadanie. Ale a propos: gdzie znajdowały się zwłoki?
Hempel powtórzył relację Szarotki. Obaj niezwłocznie ustalili, gdzie leżał zabity człowiek.
Brona ukląkł na jedno kolano i badał podłogę. Po chwili wstał otrzepując spodnie.
– Tak. W tym miejscu kurz wyraźnie starty. Poza tym żadnych innych śladów. Ani nawet kropli krwi… Hm… to ciekawe.
Stał jakiś czas zamyślony, wpatrując się w ciemną perspektywę korytarza. Po chwili odezwał się:
– Proszę, niech mi pan powtórzy jeszcze raz, możliwie dokładnie, oba zdarzenia, wczorajsze i dzisiejsze.
Kiedy Hempel zakończył relację, Brona ujął go pod ramię.
– No, możemy już iść. Nic tu chyba więcej nie znajdziemy, poza tym, co już znalazłem – dodał zagadkowo. – Po drodze coś panu pokażę.
Brona idąc nie puszczał ramienia Hempla.
– Niech pan przyjmie do wiadomości fakt, że wiem o panu więcej niż pan o mnie. Wydaje mi się, biorąc pod uwagę pana inteligencję, że powiedziałem panu dość. Niech pan zechce wziąć to pod uwagę, ustalając swój stosunek do mnie, i niech nam to na razie wystarczy.
Hempel rozważał usłyszane słowa i nie odpowiadał. Jednocześnie zdał sobie sprawę z silnej indywidualności, jaką posiada ten człowiek, oraz że mimo woli ulega tej indywidualności.
Znaleźli się w głównej sali.
– Więc to jest ten korytarz, którym miał iść Kuszar, by zetknąć się z Szarotką? – Brona wskazał ciemne wejście.
– Zgodnie z opowiadaniem Szarotki, chyba tak. Zresztą innego tu nie ma.
– No to proszę za mną.
Brona zagłębił się w ciemność i przekręcił wyłącznik. Hempel zobaczył krótki korytarzyk kończący się drzwiami. Brona, jak gdyby zgadując jego myśli, zrobił parę szybkich kroków i otworzył drzwi.
Znaleźli się w małej izbie bez okien. Drzwi podobne do tych, jakimi weszli, znajdowały się w jednej z bocznych ścian. Obok nich widniała deska rozdzielcza z szeregiem korków i rygli, poza tym pomieszczenie było puste.
– Nie będę prowadził pana dalej, lecz wyjaśnię tylko, że żadnego korytarza tu nie ma.
– Zatem?… – rzucił dziennikarz domyślając się, o co tamtemu chodzi.
– Nie mogli się spotkać.
– Gdyby więc Szarotka doszedł do końca korytarza bez przeszkód?
– Znalazłby troje drzwi i nie wiedziałby, co dalej robić.
– Zatem?… – powtórzył Hempel ze zdumieniem, wpatrując się w uśmiechniętą twarz Brony.
– Szarotka został wprowadzony w błąd.
– I gdyby nie znalazł zwłok?… – Hempel mimo woli zniżył głos do szeptu.
Brona nie odpowiedział. Zwrócił się ku wyjściu, a kiedy byli za drzwiami, zaproponował:
– Chodźmy na górę i jeśli nie jest pan zmęczony, trochę sobie pogawędzimy.
Kiedy mieli wstępować na schody, Hempel cofnął się dając drogę Bronie.
– Woli pan mieć mnie przed sobą, co? – rzucił tamten lekko kpiącym tonem. Poszedł jednak bez sprzeciwu pierwszy.
– Jako gospodarz zna pan lepiej drogę, więc niech pan prowadzi – również kpiąco odpowiedział dziennikarz.