ROZDZIAŁ SZÓSTY

Hempel cicho zamknął za sobą drzwi pokoju Boleszy. Szybka i siłą rzeczy dość pobieżna rewizja nie dała rezultatu. Tak samo zresztą jak i w pokoju Sosina. W obu panował poprawny porządek: bielizna, zapasowe garnitury, drobiazgi toaletowe, rakiety tenisowe, a u Sosina ponadto aparat fotograficzny. Poza tym nic, żadnych notatek, papierów, nic, co by dawało najmniejszy powód do podejrzeń lub nie znajdowało swego logicznego uzasadnienia wczasowym pobytem.

Kiedy szedł korytarzem, kierując się ku drzwiom sypialni Wielenia i Kuszara, ujrzał znikającą za załamaniem korytarza panią Wieczorek. Możliwość penetracji jej pokoju na razie więc odpadła.

W pokoju młodych ludzi nie było tego porządku co w dwóch poprzednich. Na stoliku pod oknem leżała niedbale pozostawiona szczotka do włosów, natomiast grzebień znajdował się na parapecie okna. Jeden z ręczników wisiał na oparciu krzesła, a oparcie drugiego zajmowała rozwieszona marynarka.

Właściwego odkrycia dokonał jednak Hempel w szafie. Wciśnięta w sam róg, przykryta inną brudną bielizną, tkwiła tam stara, zbrukana kurzem koszula. Kiedy ją rozwinął, rzuciły mu się od razu w oczy plamy krwi, które znaczyły czerwonymi bryzgami cały jej gors.

Hempel gwizdnął cicho i stał jakiś czas wpatrując się w znaleziony dowód rzeczowy.

Dalsze poszukiwania nie przyniosły właściwie nic godnego uwagi. Jedynie w szufladzie nocnego stolika dziennikarz znalazł starą, podbitą czarnym futerkiem, damską rękawiczkę. Cała dłoń tej rękawiczki była wycięta jakimś ostrym narzędziem.

W pierwszej chwili chciał ją rzucić tam, gdzie leżała. Ale dziwne okaleczenie tego przedmiotu i w ogóle jego obecność tutaj, w pokoju zajmowanym przez mężczyzn, gości letniego sezonu, tak całkowicie nie pasowała do tła, że po krótkim wahaniu wsunął rękawiczkę do kieszeni.

Z owiniętą w gazetę koszulą wyszedł na korytarz. Powinien był możliwie szybko porozumieć się z Broną. Stał jakiś czas na korytarzu zastanawiając się. Przede wszystkim należało schować paczkę. Hempel miał właśnie skierować się w stronę swego pokoju, kiedy usłyszał na schodach szybkie kroki i wkrótce ujrzał pana Szarotkę.

Znajdował się on w stanie godnym pożałowania. Pozlepiane potem kosmyki włosów opadały mu na czoło, przekrzywiony krawat zjechał gdzieś zupełnie na bok, a spodnie były zakurzone i pełne kolczastych szyszek łopuchu. Stał przed Hemplem zadyszany, z trudem łowiąc powietrze.

– Co się panu stało? – zapytał zdziwionym tonem Hempel. – Skąd pan tak pędzi? Wygląda pan jak po wyścigu na przełaj…

– Ja… ja… – pan Szarotka nie mógł złapać tchu – istotnie biegłem…

– Ale dlaczego pan biegł?! Czy ktoś pana gonił?

– Nie… nie… wiem… może…

– Stało się coś nowego? – z zaciekawieniem rzucił Hempel.

– Tak… w młynie… człowiek…

– Chodźmy do mnie, opowie mi pan.

Kiedy znaleźli się u Hempla, ten przede wszystkim zamknął w szafie paczkę, a dopiero potem wysłuchał opowiadania pana Szarotki.

– Gdzie ten list? – spytał, kiedy Szarotka skończył.

– Nie pamiętam… zdaje się, że zostawiłem go u siebie.

– Chodźmy, trzeba go znaleźć!

Biały prostokąt papieru leżący na podłodze nieopodal kominka od razu rzucił się w oczy. Hempel schylił się szybko i zaciekawiony przeczytał list. Pan Szarotka, zmordowany i wzburzony, opadł na tapczan.

– Cóż to za banialuki – Hempel wzruszył ramionami. – Przecież tego nie można traktować poważnie!

Pan Anzelm obruszył się:

– A to dobre! Ten łotr czaił się tam, żeby mnie zamordować, a pan uważa, że to niepoważne!

– Po co w ogóle pan tam szedł?

– Bo dzisiaj trzynastego i piątek – odparł na pozór bez żadnego związku pan Anzelm.

Hempel spojrzał na niego ze zdumieniem.

– No więc cóż z tego?!

– Jak by to panu wytłumaczyć… – Pan Szarotka raptem zorientował się, że nie będzie należycie zrozumiany, dokończył więc z przekorą: – Poszedłem i już! Wolałem ostatecznie pójść, niż czekać, aż spełni swą groźbę.

Hempel roześmiał się.

– Ależ to nonsens! Kto miał spełnić tę groźbę?… Jakiś Kulawy Piotr! Pan wybaczy, panie Anzelmie, ale to wszystko jest mało poważne!

– Tak, tak, zapewne ma pan rację, ten czający się w młynie morderca to też partner z farsy, co?! I ktoś przecież napisał ten list!

– To bezsprzeczne. Ciekawe tylko, w jakim celu? Gdyby nie popełnił pan tego głupstwa, by iść bez porozumienia ze mną, już obecnie moglibyśmy odpowiedzieć sobie na to i być może wiele innych pytań. No, ale trudno, stało się… Tamten zrobił głupstwo, a my, robiąc drugie, nie wykorzystaliśmy danej nam szansy.

Pan Szarotka zmarkotniał.

– Może pan i ma rację – mruknął ugodowym tonem – ale byłem pod wrażeniem treści listu i gróźb tego łotra…

– Pozwoli pan, że list zabiorę ze sobą?

– Proszę.

– Zobaczymy się przy kolacji, obecnie muszę pana opuścić.

Pan Szarotka, przybity i zrezygnowany, nic nie odpowiedział.


* * *

Ponieważ do kolacji pozostawało jeszcze trochę czasu, Hempel postanowił odszukać Bronę natychmiast. Nie miał z tym zresztą wielkiego kłopotu, gdyż znalazł go w pokoju, myjącego się po dziennej pracy.

– Jak pan skończy z toaletą, proszę zajść do mnie – rzucił zaraz od progu.

Brona przestał się wycierać i opuszczając ręcznik obrócił ku niemu na wpół mokrą twarz.

– Czy stało się coś nowego?

– Tak. Opowiem panu u siebie.

– Zaraz będę.

Istotnie zjawił się u Hempla po kilku minutach. Najpierw wysłuchał uważnie relacji o nowej przygodzie Szarotki, potem zaś obejrzał podany list.

– Zupełny idiotyzm – mruknął składając papier. – Epistoła żywcem wyjęta z jakiejś pirackiej opowieści. Przyznaję, że nic już z tego nie rozumiem. O ile poprzednie zdarzenia można było zmieścić w jakichś ramach, to ten fakt robi wrażenie absurdu. Po co i komu potrzebny był Szarotka? Czego chciał od niego autor tego niedorzecznego listu?

Brona podszedł do okna i przez pewien czas milcząc spoglądał przez szybę. Hempel widział jego szpakowatą głowę osadzoną na barczystych ramionach. Jedną rękę trzymał w kieszeni, palcami drugiej bębnił po parapecie.

– Czy nie uderza pana pewna charakterystyczna wspólna cecha tych wydarzeń – powiedział wreszcie, nie odwracając się od okna.

Hempel zastanawiał się przez chwilę.

– Nie – rzekł, ciekaw, co tamten ma na myśli.

– To mianowicie, że wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu obracają się wokół osoby Szarotki.

Hemplowi uwaga ta nie trafiła jednak do przekonania, dlatego też zaczął zastanawiać się, po co Brona w ten sposób przedstawił sytuację.

Dociekań tych nie wyjawił głośno, natomiast powiedział:

– Spostrzeżenie może i słuszne, ale nic nie mówiące. Jaki z tego wniosek? Co może sprawcę interesować w osobie Szarotki? Poza tym, czy możemy stwierdzić z pewnością, że wszystkie zdarzenia obracały się wokół osoby tego jegomościa? Przecież to, co wiemy z całej tej historii, to tylko urywki zdarzeń. A reszta?

– „Więc nie uważa pan, że mogłoby to być punktem wyjściowym do rozważań nad tą sprawą?

– Nie trafia mi to do przekonania. Ale może dlatego, że mam własną koncepcję. Takiego ojcostwa niełatwo się wyrzec.

– Ma pan koncepcję? A to ciekawe! – Brona odwrócił się od okna i paru krokami przemierzył pokój. – Czy zechciałby mi pan ją zdradzić? Choćby po to, abym ja z kolei mógł się zająć krytyką – uśmiechnął się lekko.

– Jeden z naszych współmieszkańców, nazywam go X, ma w nie znanej nam sprawie wspólnika, którego nazwijmy Y. Otóż Y musi porozumieć się pilnie z X, ale w ten sposób, by nikt tego nie widział. Przekrada się nocą i myli okna lub też szuka, zaglądając do pokoi, gdzie znajduje się jego X. Traf chce, że spostrzega go za szybą Szarotka. Y odnajduje jednak X, który wpuszcza go do domu przez okno, a następnie ukrywa w podziemiach. Następnej nocy jednak wspólnicy bądź pokłócili się, bądź też Y stał się niebezpieczny z jakiejś przyczyny dla X i ten zabija go w piwnicy, a potem ukrywa zwłoki. Oto moja koncepcja.

– Hm… koncepcja nie jest pozbawiona cech prawdopodobieństwa. Ale jak pan w takim razie wytłumaczy list?

– Muszę przyznać, że założenia teoretyczne które panu podałem, wyłoniły się przed tym faktem. Jednak może to być dalszy ciąg tej samej historii. Załóżmy, że X podejrzewa Szarotkę, że wie on więcej, niż mówi, lub też chce go zmusić do zmiany zeznań w jakimś punkcie dla siebie niebezpiecznym. Pisze więc list ubierając go w przesadną formę w celu zastraszenia odbiorcy i zmuszenia go w ten sposób do przyjścia. Do spotkania tego nie dochodzi, gdyż Szarotka w ostatniej chwili ucieka, być może, ratując w ten sposób własną skórę.

– Jestem pewny, że ma pan opinię dobrego fachowca w swoim zawodzie – rzucił poważnie Brona, kiedy dziennikarz skończył.

Hempel roześmiał się.

– Przyjmuję to za dobrą monetę! – odparł. – A co pan o tym sądzi?

– Snują mi się po głowie pewne przypuszczenia, są one jednak zupełnie różne od pańskich. Potrzeba mi jedynie jakiegoś drobnego dowodu, by wyjaśnić tę sprawę jednym cięciem, o ile naturalnie przypuszczenia te mają rację bytu.

– Co do mnie, myślę, że za dzień, dwa moja koncepcja stanie na „pewnych nogach”. Będę mógł wtedy zapoznać pana z paroma moimi spostrzeżeniami. A chwilowo mam coś dla pana…

– Dokonał pan przeglądu pokoi? – ożywił się Brona.

– Tak…

– No i?…

Hempel bez słowa wyjął z kieszeni klucz, otworzył szafę i podał Bronie paczkę owiniętą w gazetę.

Brona długo przyglądał się koszuli i znaczącym ją plamom. Ich kolor przebijał wyraźnie poprzez brud.

– U kogo? – rzucił po chwili.

– Leżała wciśnięta w kąt szafy w pokoju Wielenia i Kuszara. Poza tym w nocnym stoliku znalazłem jeszcze tę rękawiczkę, którą wziąłem, gdyż jest w dziwny sposób zniszczona. Zresztą sam fakt jej obecności w pokoju ludzi spędzających letni urlop wydawał mi się dziwny.

– Słusznie.

– Jest pan zadowolony?

– Owszem. Te dwa przedmioty i list to dużo. Może nawet więcej, niż potrzebuję dla sprawdzenia słuszności moich podejrzeń.

– Kiedy może to nastąpić?

– W najbliższym czasie. Jeszcze raz dziękuję panu za pomoc.

Hempel nic nie odpowiedział. Rzucił okiem na zegarek i obrócił się ku drzwiom.

– Pora na kolację. Schodzi pan? Brona zastanawiał się przez chwilę.

– Nie – rzekł wreszcie – na kolacji nie będę. Proszę wyjaśnić moją nieobecność nagłym bólem zęba. Spotkał mnie pan idącego do miasteczka w celu odwiedzenia dentysty.

– O tej porze?

– Silny ból zęba dobrze działa na wzmożenie energii. Znam wypadki, kiedy ludzie budzili dentystów nawet w nocy.

– Tak – uśmiechnął się Hempel – to jest prawdopodobne. A w istocie?

– W istocie będę sprawdzał słuszność swoich podejrzeń.

– W jaki sposób, jeśli mogę wiedzieć?

– Chcę zbadać odciski palców na liście, no i te plamy krwi. Potrzebny mi jest sproszkowany grafit, powiększające szkło i parę odczynników chemicznych. Grafit można by uzyskać z ołówka, a szkło wziąć z okularów, ale hemoglobiny na miejscu zbadać się nie uda.

– Jak pan sobie poradzi w miasteczku? Przecież żadnego laboratorium tam nie ma.

– Wystarczy mi apteka.

– Widzę, że nie brak panu fachowej wiedzy z dziedziny kryminologii…

– Nie są to rzeczy zbyt zawiłe rzucił niedbale Brona. – Ale – zmienił temat rozmowy – czy Proca zjawił się wreszcie?

– O ile mi wiadomo, nie.

Brona opuścił głowę i przyglądał się swoim butom. Kiedy ją podniósł, Hempel ujrzał, że rysy jego twarzy ściągnęły się, a wokół zaciętych ust wystąpiły dwie ostre bruzdy.

– Obawiam się, że go już nie zobaczymy żywego…

– Co pan mówi!… – Dziennikarz odwrócił się gwałtownie w stronę tamtego. – Więc dalszy ciąg ofiar! Niestety, byłem zupełnie pewny, że dramat nie skończy się na tych epizodach, które już miały miejsce.

– Dramat, właściwy dramat – podkreślił Brona – dopiero się zaczął…

– To jest jednak przerażające!

– Dlatego proszę pana o zachowanie zimnej krwi i wywarcie uspokajającego wpływu na resztę towarzystwa. Mogę się mylić, o ile jednak Proca nie zjawi się do jutra rana, fakt jego śmierci będziemy musieli przyjąć jako pewnik. Mam tu na myśli pana i siebie, do chwili bowiem ewentualnego znalezienia zwłok musimy przed resztą osób bagatelizować nieobecność Procy. Proszę również nie mówić nikomu o swojej rewizji i jej wynikach.

– Czy sądzi pan, że oględziny pokoju Wieczorek i Jolanty są potrzebne?

– Na razie nie. To, co już mamy w ręku, powinno wystarczyć.

– Zatem schodzę na dół. Kiedy się zobaczymy?

– Dopiero jutro.

Kiedy Hempel wszedł do jadalni, wszyscy siedzieli już przy stole, stwierdził więc od razu, że miejsce Procy było puste.


* * *

Z brulionu Hempla:

„Znalazłem zwłoki Procy. Było to dla mnie wstrząsające przeżycie – raptownie ujrzeć martwego człowieka, z którym jeszcze tak niedawno siedziało się przy jednym stole, prowadziło rozmowy, mieszkało pod jednym dachem, człowieka młodego, pełnego życia.

Postanowiłem uszeregować moje wrażenia, myśli i przeżycia, tak jak one nastąpiły po sobie, by notatki te nie stanowiły chaotycznej gmatwaniny, ale nie wiem, czy zdołam wywiązać się z tego zadania, biorąc pod uwagę stan swoich nerwów.

Wczorajsza kolacja upłynęła w przygnębiającym nastroju.

Po zdarzeniach, jakie miały miejsce, fakt nieobecności, i to nieobecności już nie do wytłumaczenia, jednego z naszego grona stawał się coraz bardziej złowróżbny. Mimo że w myśl wskazówek Brony starałem się uspokajać towarzystwo, wyczuwałem, że nikt nie bierze poważnie moich słów. Instynkt zbiorowy na ogół bowiem jest nieomylny.

Wszyscy zaczęli sobie zdawać sprawę – widziałem to wyraźnie – że z Procą stało się coś złego.

Poza panią Kolarską najbardziej poruszona była młodzież. Fakt ten zastanawiaj ąco rzucił mi się w oczy. Nie spodziewałem się po nich tak żywej reakcji, gdyż, jak mi się zdawało, znam dość dobrze psychikę dzisiejszej młodzieży, lekceważącej wszystko, nonszalanckiej, raczej skorej do szukania podniet niż okazywania po sobie wzruszeń.

Tymczasem tak Jolanta, jak Wieleń i Kuszar byli wyraźnie zdeprymowani i przygnębieni. Jolanta prawie nie tknęła jedzenia, a obaj młodzi ludzie siedzieli zamyśleni i przybici. Ostatecznie jednak nie dziwię się temu, gdyż Proca należał do ich grona i najczęściej przebywał z nimi.

Rozmowę przy stole udało mi się utrzymać jedynie dzięki Boleszy i Sosinowi.

Starali się oni podtrzymywać mnie w optymistycznych przypuszczeniach co do powrotu Procy, nie na wiele to się jednak zdało. Nastrój przygnębienia i złowrogich przeczuć ciążył nad wszystkimi, przesycał atmosferę domu. Jednocześnie, niby cichy, śliski gad, wpełzła pomiędzy nas starannie ukrywana, jeszcze maskowana i tłumiona, ale już wyczuwana coraz wyraźniej – wzajemna nieufność.

Noc minęła spokojnie. Rano szukałem Brony, jednak bezskutecznie. Procy nie było przy śniadaniu i nikt nie miał już najmniejszej wątpliwości, że stało się nieszczęście. Porozumiałem się ze Stankiem i obaj przeszukaliśmy najpierw pokój zaginionego. Nie znaleźliśmy w nim jednak nic, co by nam mogło dać najmniejszą wskazówkę w dalszych poczynaniach. Drobiazgi toaletowe, książka pożyczona z biblioteki pensjonatu, jeden garnitur i parę zmian bielizny w szafie – to wszystko. Żadnych notatek, listów, przedmiotów, które mogłyby powiedzieć nam coś bliższego o mieszkańcu tego pokoju.

Potem, również razem ze Stankiem, który był mi konieczny ze względu na niedostateczną znajomość domu, przeszukaliśmy – poza wszystkimi pokojami – poddasze, pokoje służbowe i wreszcie piwnice.

Dopiero przy tej okazji przekonałem się, jak bardzo były rozległe. Korytarz” którym szedł Szarotka, dochodził zaledwie do połowy domu i istotnie łączył się poprzez kilka pomieszczeń z drogą, którą szedł Kuszar. W drugiej części podziemi były natomiast dwa korytarze, załamujące parokrotnie swój bieg, z których jeden kończył się ślepą ścianą, drugi zaś wąskimi, ale grubymi, ciężkimi drzwiami z dębowych bierwion. Drzwi te osadzone były na ogromnych, zardzewiałych zawiasach i zamknięte na dwa wielkie, również zardzewiałe rygle.

Przeszukanie domu nie dało więc żadnego rezultatu. Zdeprymowany, udałem się w stronę ogrodu warzywnego, chcąc odnaleźć Bronę. Miałem przecież jego obietnicę wyjaśnienia dotychczasowych wypadków.

Jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że zniknięcie Procy w jakiś sposób zatarło ostrość mojego zainteresowania dotychczasowymi wydarzeniami, jak gdyby zepchnęło je na drugi plan. Było to jednak tylko instynktowne odczucie, jakieś trudne do oddania wrażenie, nieuchwytne, ledwo wyczuwalne odchylenie nastroju. Nawet w obecnej chwili, kiedy uświadamiam sobie to wewnętrzne przestawienie się, trudno mi jest sprecyzować, na czym ta zmiana polega. Być może, dzieje się to dlatego, iż mam przed sobą dramat ludzkiego zgonu, nagłego i tajemniczego. Stanęliśmy przed faktem śmierci, tamte zaś zdarzenia interesowały nas raczej jako tajemnicza sensacja, podniecając ciekawość i wyobraźnię.

Wracam jednak do sprawy. Brony w dalszym ciągu nie udało mi się znaleźć.

Ale kiedy tak stałem wśród grząd warzywnego ogrodu i rozglądałem się, czy nie ujrzę gdzieś słomkowego kapelusza gospodarza tego zamkniętego światka, wzrok mój wybiegł daleko poza żywopłot, ku ścieżce biegnącej w dół i widocznym stąd wierzchołkom starych drzew otaczających opuszczony młyn.

Młyn! Przecież jest to drugi z kolei teren, na którym rozgrywały się dotychczasowe wypadki! Ta myśl zelektryzowała mnie jak twórcze odkrycie. Szukaliśmy wszędzie tamtych pierwszych zwłok – bezskutecznie. O ile mi jednak było wiadomo, zasięg poszukiwań nie wyszedł poza dom i jego najbliższe otoczenie.

Przecież ta stara, zniszczona rudera była terenem działania nieznanego sprawcy. Piwnice i młyn! Piwnice zbadaliśmy, jednak nikomu z nas nie przyszło dotąd na myśl, by zbadać młyn!

Poruszony, rezygnując z rozmowy z Broną, wyszedłem z warzywnika i ruszyłem w stronę młyna.

Po kwadransie byłem na miejscu. Jakież dziwne wrażenie sprawiał ten zakątek! Jakiś nieomal cmentarny spokój, jednostajny szmer opadającej wody i te stare, nieruchome drzewa stwarzały nastrój, który potrafiłby oddać tylko pędzel BoecMina.

Przeszedłem łączkę i zatrzymałem się przed drzwiami budynku. Ulegając nastrojowi opuszczenia i martwoty tego miejsca, doznałem przykrego wrażenia nie tyle strachu, ile jakiegoś niepokoju, podniecenia, a jednocześnie pełnego obaw i podejrzeń uczucia samotności. Było to specjalne uczucie lęku, jakiego doznajemy w obliczu czegoś nieznanego, tajemniczego a groźnego. Kiedy stałem przez krótką chwilę, nasłuchując, przypomniało mi się opowiadanie Szarotki. Muszę przyznać, że nie poprawiło to mego samopoczucia.

Wszedłem do środka. Opis Szarotki był wierny. Z prawej strony spostrzegłem biegnące na piętro schody. Zanim jednak na nie wstąpiłem, obejrzałem dokładnie parter budynku.

Cały jego środek zajmowało rusztowanie obejmujące ogromne młyńskie kamienie, od których szedł gruby drewniany wał ginący w jednej ze ścian. Stropy podpierały dwa potężne, również drewniane słupy, okute żelaznymi obręczami. Przy obręczach tych zwisały żelazne pierścienie, których przeznaczenie było mi nie znane. Pod ścianami leżały jakieś przegniłe deski, kawałki drzewa i żelaza. Obszedłem ściany dokoła, badając wszystkie zakamarki i kąty. Jednocześnie zwracałem uwagę na ziemię pod nogami, szukając śladów świeżego kopania. Nic jednak nie znalazłem. Podłogę stanowiło klepisko z twardo ubitej, zeschniętej już na kamień gliny.

Skierowałem się ku schodom. Na kurzu pokrywającym grubą warstwą stopnie widać było liczne ślady. Ponieważ ze śladów tych nic już nie można było wyczytać, od razu wyszedłem na strych.

Na szczytowej trójkątnej ścianie widniał otwór po nie istniejącym już oknie. Pod nim znajdowała się stara, duża skrzynia. Sufitu nie było, zamiast niego dwoma skokami biegły ku górze obie połacie dachu. I tu, w kątach, jaki tworzyły one z podłogą, leżały stare rupiecie, kawałki żelaza, drzewa, jakieś skorupy. Nigdzie jednak nie dałoby się schować ludzkich zwłok.

Podszedłem do okna. Tuż za nim rosły drzewa, zaglądając zielonymi gałęziami niemal do środka poddasza. Spróbowałem unieść wieko skrzyni i ku memu zdziwieniu poddało się ono naciskowi. Wobec tego uniosłem je ku górze.

Zwłoki leżały dziwnie skurczone, w nienaturalnej, wprost niesamowitej pozie. Morderca musiał je wciskać do skrzyni siłą, gwałtem wykręcając kończyny.

Aczkolwiek widziałem tylko część twarzy, wystarczyło, bym od razu poznał Procę. Z boku głowy miał ranę, przy której zakrzepła krew pozlepiała włosy. Kiedy znieruchomiały z przerażenia wpatrywałem się w ten straszny obraz, spomiędzy tych włosów wypełzł czarny żuk i począł szybko uciekać po nienaturalnie wykręconym ramieniu.

Zatrzaśnięte wieko opadło z hukiem, wzniecając tuman kurzu”.


* * *

Dalszy ciąg notatek Hempla:

„Telefon pensjonatu znajduje się w jadalni. Nakręcałem właśnie numer milicji, gdy do pokoju wszedł Kuszar. Wysłuchał mego meldunku bez słowa. Kiedy odwiesiłem słuchawkę, rzucił krótko:

– Dawno pan znalazł Procę?

– Przed chwilą.

Był blady, ale spokojny.

– Trzeba zabezpieczyć zwłoki. Natychmiast tam pójdę!

– Milicja nadjedzie nie prędzej jak za pół godziny. Będzie to dla pana uciążliwe pół godziny…

– Dlaczego? – uniósł brwi do góry.

– Nie jest to miejsce przyjemne. Pustkowie i trup… Może pan kogoś weźmie ze sobą!

– Zbędne – uciął krótko Kuszar. – Nie jestem histerykiem.

– Jak pan uważa. Zgadzam się jednak z panem, że zwłoki trzeba zabezpieczyć, aczkolwiek jest to tylko formalność. Sprawca miał dość czasu na usunięcie wszystkiego, co mogłoby stanowić dla niego niebezpieczeństwo.

– Musimy jednak tej formalności dopełnić. Na tym zakończyliśmy rozmowę i Kuszar szybko wyszedł z jadalni.

Podziwiałem w duchu jego zimną krew i silne nerwy. Wiadomość o znalezieniu zwłok obiegła dom lotem błyskawicy. Kiedy wychodziłem z biblioteki, spotkałem Stanka. Był przejęty i zdenerwowany. Zagadnął mnie mówiąc szeptem:

– Podobno znalazł pan Procę?

– Tak, ale dlaczego zniża pan głos? Starszy pan uśmiechnął się z przymusem.

– Sam nie wiem. Jestem bardzo przybity… Taka tragedia… Kto go mógł zamordować?

– Milicja będzie tu wkrótce. Śledztwo powinno wykryć sprawcę.

Stanek bez słowa machnął ręką i poczłapał w głąb domu. Brona złapał mnie w hallu.

– Wiem już, że znalazł pan Procę – powiedział szybko. – Czy wysłał pan kogoś do pilnowania zwłok?

– Tak. Przed pięciu minutami poszedł tam Kuszar.

– Dzwonił pan po milicję?

– Dzwoniłem. Mają niezwłocznie przyjechać.

– Dobrze. Idę teraz do młyna!

Udałem się do siebie chcąc odpocząć i uporządkować wrażenia. Muszę przyznać obecnie, kiedy jak bardziej»na spokojno«robię te notatki, że to»uporządkowanie wrażeń«nie bardzo mi się powiodło. Głównym tematem moich rozważań, niejako leitmotivem tej półgodziny, jaką wtedy spędziłem u siebie, było uświadamianie sobie, że zbudowana przeze mnie koncepcja, której gotów byłem bronić, i to stanowczo, zda się psu na budę. Już list do Szarotki stanowił akcent niezbyt do mojej teorii pasujący, a nowy dramat zupełnie się nie mieścił w jej ramach.

Nie czułem się na siłach, przynajmniej wówczas, szukać innych koncepcji dla wytłumaczenia sobie tego, co zaszło. Cała sprawa stawała się w miarę rozwoju wypadków coraz absurdalniejsza, coraz bardziej zagmatwana.

I gdzie tu mieści się Brona ze swoją zarozumiałą obietnicą rozwiązania zagadki jednym cięciem!

Zgodnie z zapowiedzią, przed upływem pół godziny milicja była już na miejscu. Posłyszałem warkot motorów, a potem pisk hamowanych na żwirze kół. Wyjrzałem przez okno. Przybył wóz osobowy i ciężarówka, zapewne po ciało. Z wozu osobowego wyskoczył porucznik milicji i dwóch mężczyzn w cywilnych ubraniach. Z ciężarówki wygramolił się jeszcze jeden funkcjonariusz po cywilnemu. Był to zapewne fotograf, gdyż po zeskoczeniu na ziemię zaczął wyładowywać pudło aparatu i statyw.

Przypuszczając, że o mnie przede wszystkim będą pytali, zszedłem na dół.


* * *

Po dwóch godzinach ciężarówka wraz ze swoim tragicznym ładunkiem odjechała. Odjechał również milicyjny lekarz autem osobowym, które miało jednak wrócić wieczorem po porucznika i protokolanta.

Rozpoczęło się bowiem oficjalne śledztwo.

Porucznik wybrał bibliotekę jako miejsce przesłuchiwania. Jako pierwszy wezwany został Brona, potem Kolarska i Stanek.

Całe zgromadzone w salonie towarzystwo, raczej milczące, pozajmowało miejsca w oczekiwaniu na swoją kolej.

W czasie przesłuchiwania Kolarskiej Brona odciągnął mnie na bok.

– Mam do pana prośbę – szepnął. – Ponieważ to pan znalazł ciało, porucznik zapewne zechce pana przesłuchać zaraz po domownikach.

– No więc?

– Zależy mi na tym, aby był pan obecny przy przesłuchiwaniu innych. Niech pan zwróci się do porucznika z prośbą, by zezwolił panu, jako dziennikarzowi, na asystowanie przy przesłuchaniach.

– Po co? – byłem zdziwiony tą propozycją.

– Zna pan dobrze wszystkich mieszkańców, czego nie możemy spodziewać się po oficerze milicji. Chodzi mi o to, by pan mógł ewentualnie wyłapać – oczywiście tylko dla naszego użytku, gdyż wtrącać się do śledztwa nie będzie panu wolno – wszystkie wypowiedzi kolidujące w czymkolwiek z trybem naszego życia lub zwyczajami mieszkańców. Jednym słowem, niech się pan stara zapamiętać te fragmenty wypowiedzi, które nie mogą zwrócić uwagi przesłuchującego, a które wydadzą się panu podejrzane lub wręcz kłamliwe.

– Zadanie niełatwe – mruknąłem.

– Ale nie wątpię, że zdoła je pan wykonać. Jestem daleki od prawienia panu komplementów, ale poznałem już pana inteligencję i bystrość.

– W ten sposób chce mnie pan zobowiązać do wyrażenia zgody?

– Nie – rzekł twardo – gdyż nie wątpią, że wyrazi pan tę zgodę dla dobra sprawy.

– Po tych słowach nie pozostaje mi nic innego. Ale mam poważne wątpliwości, czy uzyskam zgodę na asystowanie przy śledztwie.

– Należy jednak spróbować. Niech pan położy nacisk na fakt, że jest pan dziennikarzem. Potem omówimy pańskie spostrzeżenia.

W tej chwili nie mogłem sobie odmówić drobnej złośliwości w stosunku do Brony.

– No cóż – rzuciłem uśmiechając się – nie wydaje mi się, by w obecnym stadium sprawy udało się panu rozwikłać ją od jednego cięcia?

Odpowiedział mi również z uśmiechem:

– A pańska sławetna teoria, której nie chciał mi pan zdradzić, również zdaje się wzięła w łeb, co?

Nic na to nie odpowiedziałem. W następnej chwili Brona rzucił nieoczekiwanie:

– Co zaś dotyczy mojej zapowiedzi, to dotrzymam danej panu obietnicy.

– Co pan mówi?! zawołałem zdumiony. – Rozwiązał pan zagadkę?! Po cóż wobec tego całe to śledztwo?

– Pomówimy o tym później. Zdaje się, że teraz pana kolej.

Istotnie, za wychodzącym Stankiem ukazała się w drzwiach głowa protokolanta. Wywołał moje nazwisko.

Oficer milicji był przystojnym, młodym człowiekiem. Przywitał mnie uprzejmym uśmiechem, wskazując miejsce po drugiej stronie dużego bibliotecznego stołu. Sam siedział tyłem do okna, a jego zgrabna sylwetka w opiętym mundurze rysowała się ostrym konturem na tle szyb.

Padły pierwsze stereotypowe pytania dotyczące personaliów. Pióro protokolanta szybko biegało po papierze.

Kolejne pytania zmierzały do ustalenia okoliczności znalezienia ciała, mego stosunku do nieboszczyka, moich ewentualnych spostrzeżeń czy wniosków dotyczących sprawy, miejsca pobytu w przypuszczalnym czasie dokonania morderstwa, ewentualnych świadków, jednym słowem wszystkiego, co miało bezpośredni związek ze śmiercią Procy.

Z pogłębiającym się zdumieniem zacząłem stwierdzać, że wypadki poprzedzające tę śmierć, niezrozumiałe przecież i zagadkowe, zdawały się przesłuchującego mało interesować. Moje wypowiedzi na ten temat bądź spotykały się z zupełnym brakiem zainteresowania, bądź też były przerywane w sposób dość bezceremonialny.

Pamiętając jednak, o swojej roli przesłuchiwanego, jako teoretycznie domniemanego sprawcy, nie wyrażałem swego zdziwienia. Kiedy przesłuchanie po kilkunastu minutach dobiegało końca, spełniając daną Bronie obietnicę, zapytałem porucznika, czy widzi możliwość zezwolenia mi jako dziennikarzowi na asystowanie przy dalszych przesłuchaniach. Oczekiwałem zdecydowanej odmowy, tymczasem porucznik zgodził się od razu.

– Nie widzę przeszkód, proszę, może pan zostać.

Zaskoczony, ale i zadowolony, że ominęła mnie przykrość odmowy, zwolniłem zajmowane miejsce i zająłem krzesło stojące przy oknie, za plecami przesłuchującego”.


* * *

Dalszy ciąg notatek Hempla:

„Kolejno przesłuchani pensjonariusze nie wnieśli do sprawy żadnych nowych okoliczności. Stereotypowe pytania padały w banalnej kolejności, odpowiedzi można było z góry przewidzieć. Byłem znudzony i – muszę przyznać – zaskoczony brakiem jakiejkolwiek inwencji czy myśli przewodniej w pracy organów śledczych.

Jeśli chodzi o pana Szarotkę, to był on jeszcze tak przejęty własnymi przygodami, że śmierć Procy zrobiła na nim stosunkowo nie tak silne wrażenie, jak by należało oczekiwać. Toteż w czasie przesłuchania stale powracał do tych przeżytych przez siebie wydarzeń, jak gdyby uważając, że zabójstwo Procy jest szczegółem bez większego znaczenia w zestawieniu z tym, co jego spotkało.

Było to dla mnie ciekawe przeciwstawienie się dwóch aspektów. Jeden, ten oficjalny, z niewiadomych dla mnie powodów nie okazujący poważniejszego zainteresowania tymi bądź co bądź zupełnie zagadkowymi faktami – i drugi, który znów nic innego poza tymi faktami nie widział, który o niczym innym nie potrafił mówić, odsuwając wszystko inne na drugi plan.

Skutek był taki, że porucznik stosunkowo szybko zakończył przesłuchanie Szarotki i wezwał następną i ostatnią już osobę, którą był Bolesza, spokojny i pełen godności. Skłonił się oficerowi, powtórzył ukłon, kiedy ten wskazał mu krzesło, i zajął miejsce.

Po normalnym wstępie porucznik czas jakiś oglądał paznokcie, po czym przeniósł wzrok na siedzącego po drugiej stronie stołu Boleszę i rzucił nieoczekiwane dla mnie pytanie:

– Proszę mi powiedzieć, dlaczego używa pan nielegalnego nazwiska „Bolesza”?

Przesłuchiwany wyraźnie zbladł i odruchowo cofnął korpus ku oparciu krzesła, jak człowiek, który otrzymał uderzenie w pierś.

Zaległo milczenie. Protokolant uniósł głowę znad papierów rzucając na przesłuchiwanego krótkie spojrzenie. Wreszcie Bolesza, jak gdyby machinalnie, powtórzył pytanie porucznika:

– Dlaczego nielegalnie nazywam się Bolesza?

– No tak. Przecież pytanie postawiłem chyba w sposób zrozumiały. Użyłem określenia „nielegalnie” dlatego, że nie załatwił pan tej zmiany na drodze urzędowej.

– Zmieniłem nazwisko w czasie okupacji…

– Dlaczego?

– Musiałem się ukrywać.

– Przed kim?

– Przed… gestapo…

– A nie przed organizacjami podziemnymi?

– Temu zarzutowi stanowczo zaprzeczam.

– Skoro było tak, jak pan mówi, to dlaczego po zakończeniu okupacji nie wrócił pan do swego nazwiska?

– Miałem ku temu powody…

– Jakie?

– Czy muszę odpowiedzieć na to pytanie?

– Pozostawiam to pańskiej ocenie sytuacji.

Bolesza jakiś czas błądził spojrzeniem po podłodze, potem przerzucił je na mnie, wreszcie na porucznika.

– Tak, muszę to wyjaśnić, proszę jednak panów o dyskrecję – znów spojrzał na mnie, jak gdyby chcąc w ten sposób zaakcentować, że powiedzenie to kieruje przede wszystkim pod moim adresem. Była jednak w tym spojrzeniu jakaś przebiegłość, coś jakby chęć zadzierzgnięcia komitywy, chytra jednak i wyrachowana. Odwróciłem przeto głowę, obojętnie spoglądając w bok.

– Otóż żyję ze swoją żoną w separacji już od blisko dziesięciu lat, a więc właśnie od czasów okupacji. Moja żona jest o dwanaście lat ode mnie młodsza. Jak powiedziałem, w czasie okupacji musiałem się ukrywać. Przebywałem dłuższy czas poza domem. Małżeństwo nasze uległo przez to rozbiciu, tym bardziej że moja żona nie umiała dostosować się do trudnych warunków bytu tamtego okresu, a że odznaczała się dużą urodą, tym bardziej narażona była na pokusę łatwiejszego życia. Pokusie tej ulegała, i to do tego stopnia, że stała się dość znana w mieście – znana właśnie z tej gorszej strony. Kiedy wojna się skończyła, nie miałem środków na przeprowadzenie rozwodu, a później, ponieważ nie żyliśmy już razem, zaniedbałem tego. Miałem fałszywe okupacyjne dokumenty, które wykorzystałem, nie chcąc wracać do skompromitowanego nazwiska. Oto wszystko.

– Dlaczego zatem nie zalegalizował pan zmiany nazwiska?

– Obawiałem się, że będę zmuszony do wyjaśnienia istotnych przyczyn.

– To niestety nie jest dość przekonywający argument. Co zaś do podanego przez pana wyjaśnienia, będzie ono sprawdzone. Teraz wrócimy do aktualnej sprawy: Co robił pan od godziny dwunastej do obiadu, czyli do godziny trzeciej po południu, w dniu śmierci Procy?

– Do południa graliśmy w tenisa. Potem wróciliśmy do domu, żeby się odświeżyć. Kiedy po krótkim czasie wyszedłem, aby się przejść, widziałem na tarasie Procę siedzącego na leżaku.

– Widzę, że panuje tu u was ogólne upodobanie do spacerów.

– Wydaje mi się, że nie ma w tym nic dziwnego. Jesteśmy tu przecież dla odpoczynku, pogodę mamy piękną, wszyscy więc staramy się jak najwięcej przebywać na powietrzu.

– Dlaczego w takim razie poszedł pan do młyna?

Pytanie było zaskakujące. Czy porucznik coś już na ten temat wiedział, czy też było to tylko pociągnięcie taktyczne?

– Ja?… – Bolesza zmarszczył brwi – do młyna?… To chyba jakieś nieporozumienie! Ja w młynie nie byłem!

– Czy tylko tego dnia, czy w ogóle?

– W ogóle nigdy tam nie chodziłem!

W tym momencie porucznik przechylił się ku leżącej obok niego skórzanej teczce i wyjął z niej zwiniętą w kłębek chusteczkę. Położył ją przed sobą i odwinął brzegi. Ujrzałem na białym tle płótna małą niklową zapalniczkę.

– Czy to jest pańska zapalniczka?

Bolesza przytaknął zachrypniętym głosem.

– Jak pan zatem wytłumaczy fakt, że znaleźliśmy ją w kącie pomiędzy skrzynią a ścianą na poddaszu młyna?

– Ja… ja… doprawdy nie wiem!

– Nie wie pan? Ale wie pan o tym, że zwłoki znajdowały się właśnie w tej skrzyni?

– To… wiem…

– Skąd?

– Wszyscy o tym mówili, fakt ten jest znany nie tylko mnie! Panie poruczniku, to jest jakieś tragiczne nieporozumienie, jakaś zagadkowa historia! Ja nie poczuwam się do żadnej winy, ja przysięgam panu.

– Dosyć! – przerwał krótko oficer. – Mogę pana zapewnić, że sprawa będzie wyświetlona bez żadnych wątpliwości.

– Powtarzam, że w ogóle nie wchodziłem do młyna, ani wtedy, ani przedtem czy potem. Byłem na spacerze, wróciłem do domu na obiad! To wszystko, co mogę na ten temat powiedzieć!

– W którym kierunku pan poszedł?

– Chciałem odwiedzić Bronę w warzywniku, jednak tam go nie znalazłem, poszedłem więc przez sad i wyszedłem na drogę, która prowadzi z sadu w stronę miasteczka.

– I oczywiście nikogo pan po drodze nie spotkał?

– Nie, aczkolwiek widziałem z daleka pracujących w polu ludzi.

– To nam nic nie mówi. Na tym na razie skończymy. Poproszę pana o nieopuszczanie tego pokoju.

– Czy jestem aresztowany?

– Zatrzymuję pana do dyspozycji władz śledczych. Pojedzie pan z nami.

Bolesza trzęsącą się rękę przyłożył do ust, potem wsparł na niej głowę. Porucznik wstał z krzesła.

– Czy mogę zabrać rzeczy lub chociaż je uporządkować?

– Zrobimy to za pana. Pozostanie pan tutaj z kolegą. Proszę zachować się spokojnie, gdyż uprzedzam, że jest on uzbrojony i ma prawo w razie potrzeby zrobić użytek z broni.

Porucznik zamienił spojrzenie z protokolantem i skinął na mnie. Razem wyszliśmy do salonu, gdzie w myśl zarządzenia wszyscy mieli oczekiwać na zakończenie śledztwa.

Oczy obecnych skierowały się w naszą stronę. Porucznik zwrócił się do zebranych:

– Zakończyłem moje wstępne czynności. Obywatel Bolesza pojedzie ze mną. Czy ktoś z państwa chciałby jeszcze zamienić ze mną parę słów?

Odpowiedzią było ogólne milczenie.

– Proszę, aby nikt nie opuszczał pensjonatu aż do czasu uchylenia tego zarządzenia.

– Czy piwnice mają być stale zamknięte? – zapytał Stanek. – Jest to dla mnie bardzo uciążliwe, gdyż trzymamy tam niektóre nasze zapasy i opał.

– Obecnie jest to zbędne. Może je pan otworzyć.

Ponieważ auto już czekało, obaj funkcjonariusze, z Bolesza pośrodku, opuścili dom. Bolesza przeszedł wśród nas z opuszczoną głową, nie patrząc na nikogo”.

Загрузка...