ROZDZIAŁ ÓSMY

Cicho, niby dwa duchy, mijali pokoje uśpionego domu. Stojąca na zwykłym miejscu nocna lampa rzucała krąg światła, którego refleksy padały na posadzkę jadalni. W półmroku, jaki panował, widać było zaledwie zarysy mebli i ich długie, pozacierane cienie. Nikły odblask tu i ówdzie kładł się na poręczy krzesła, na politurze stołu, migotał w szybach szafy kredensowej. Te odblaski i refleksy pozwoliły im bez zapalenia latarek dotrzeć do drzwi korytarzowych. Była to sprzyjająca okoliczność, gdyż każdy błysk zapalonej lampki lub potrącenie któregoś z mebli mogły ich łatwo zdradzić przed człowiekiem, który zapewne teraz czuwał, by w ustalonym czasie odbyć tę samą drogę równie cicho i czujnie.

W zupełnych ciemnościach, wolno i ostrożnie, minęli korytarz służbowy. Brona, który szedł pierwszy przesuwając ręką po ścianie, odnalazł drzwi prowadzące do piwnicy. Ostrożnie ujął za klamkę i równie ostrożnie ją nacisnął. Drzwi ustąpiły bezszelestnie. Krok za krokiem, odnajdując stopą krawędzie schodów, poczęli zstępować w atramentową otchłań.

Hempel idąc za Broną od czasu do czasu dotykał wyciągniętą ręką jego ramienia. Zastanawiał się jednocześnie, gdzie jego towarzysz postanowił urządzić zasadzkę.

Po chwili schody się skończyły i mijając załamanie muru, dziennikarz wyczuł, że znaleźli się w pierwszej izbie. Dalsze orientowanie się bez światła było niemożliwością. Brona przystanął i wyciągnąwszy do tyłu rękę,- zatrzymał Hempla. Stali tak nasłuchując przez dłuższą chwilę.

Panowała jednak zupełna cisza i nieprzenikniona ciemność. Hemplowi zaczęło się wydawać, że płynie wokół niego falami, pulsuje, że nie jest to ciemność, lecz czarna, zawiesista mgła. Cisza towarzysząca tej ciemności była tak całkowita, że własny oddech i bicie własnego serca stawały się hałasem.

Hemplowi przyszło na myśl, że słowo „ciemność” nie oddaje należycie tego, co otaczało go obecnie, tej zupełnej, czarnej martwoty. Miał wrażenie, że ciemność ta spowodowała wzmożoną działalność jego zmysłów. Zdawało mu się, że teraz słyszałby nawet szelest nóg pająka biegnącego po ścianie, i – po raz pierwszy chyba – uderzył go w nozdrza zapach wilgoci: ni to mokrej ziemi, ni to stęchlizny.

Jednocześnie zaczęło mu się zdawać, że oślepł, że ta czerń już nigdy nie rozstąpi się przed nim, że tkwić w niej będzie niby pod wiekiem trumny, pozbawiony widzianych dotychczas obrazów, ich blasku, kolorów, ruchu…

Raptem, nie wiadomo skąd, gdzieś z ciemności przed nimi dobiegł ich krótki pisk, a potem chrobot.

Hempel drgnął. Jednocześnie poczuł, że ręka Brony, która dotąd obejmowała jego przegub, również drgnęła. Ten nieoczekiwany odgłos podziałał na nich jak raptowny wystrzał.

W tej chwili naszła Hempla refleksja: Szczury – bo to one dały im znak życia – nie zostały dotąd spłoszone, zatem należy przypuszczać, że teren przed nimi jest wolny. To samo musiało przyjść na myśl i Bronie, gdyż raptownie wytrysnął z jego ręki snop światła, którego biały klin zatoczył szybki łuk i zaraz zgasł. Wystarczyło tego jednak, by odnaleźć wejście do biegnącego w głąb korytarza.

Ruszyli w tamtą stronę.

Mimo jednak że mieli jeszcze pod powiekami widok oświetlonej kamiennej ściany, a w niej czarny prostokąt wejścia, wyciągnięta ręka Hempla natrafiła na zimne kamienie przeciwległego muru.

Ciemność całkowicie myliła wyczucie kierunku. Dopiero po pewnym czasie, sunąc ręką po ścianie, znaleźli wejście do korytarza.

Obecnie posuwanie się było o wiele łatwiejsze. Wystarczyło po prostu iść tuż przy lewej ścianie, wyczuwając ją pod palcami ręki.

Mimo to szli wolno, stąpając ostrożnie i cicho. Brona prowadził nadal i on regulował szybkość posuwania się.

Musiał liczyć kroki, gdyż w pewnej chwili przystanął i po paru minutach czujnego nasłuchiwania znów zapalił latarkę.

W jej świetle Hempel zorientował się, że dotarli do miejsca, w którym Szarotka odnalazł zwłoki nieznanego mężczyzny. W bladym świetle zarysowały się kontury grubych, betonowych słupów. Nie gasząc latarki Brona szybko skierował się w ich kierunku. Minął je i skręcił w głąb bocznej niszy. W jednym z jej kątów leżał stos drewnianych skrzyń. Prędko i po cichu Brona odsunął dwie z nich pod samą ścianę i gestem wskazał Hemplowi jego miejsce.

Znaleźli się w zasłoniętym kącie, w warunkach umożliwiających dłuższe oczekiwanie. Przed sobą mieli przestrzeń dwóch izb, spomiędzy których została przy przebudowie usunięta ściana. Zastąpiły ją betonowe słupy.

Wszystko to Hempel zdążył ogarnąć jednym spojrzeniem, gdyż zaledwie się ulokował, latarka w rękach Brony zgasła. Potem dziennikarz wyczuł raczej, niż usłyszał, jak Brona zajmuje miejsce na drugiej skrzyni, i rozpoczęło się czujne oczekiwanie.

Pierwsze chwile tego oczekiwania przechodziły Hemplowi szybko; napięcie nerwowe sprawiało, że bezczynne siedzenie w ciemności nie było nużące. Minuty upływały jedna po drugiej, a jemu się zdawało, że to już lada moment nastąpi akcja, a z nią ruch, niebezpieczeństwo, przygoda. Jednak czas zaczął się dłużyć coraz bardziej i nic się nie działo.

Podniecenie zaczęło mijać, a oczekiwanie męczyć. Skrzynia nabrała twardości, jednocześnie dziennikarz doszedł do przekonania, że umieścił nogi w jakiejś idiotycznej pozie. Czuł, jak coraz bardziej drętwieją mu mięśnie. Pomału i ostrożnie zmienił położenie nóg i to przyniosło mu ulgę.

Myśli poczęły płynąć coraz wolniej i stawać się coraz bardziej oderwane.

Co to za absurdalne twierdzenie Brony! Plamy na koszuli pochodzą z tuszu? Czyżby list pisała Jolanta?! Jaki zatem sens można przypisać tym ewenementom, jeśli… są one prawdziwe? A jeśli nie, to jaką grę prowadzi Brona?…

Przypuśćmy jednak – zastanawiał się w dalszym ciągu – że relacje te są prawdziwe. Zatem znaleziona koszula nie miała nic wspólnego ze zwłokami? Zbieg okoliczności zupełnie nieprawdopodobny! Dlaczego na liście do Szarotki znalazły się odciski palców Jolanty? Być może papier był jej własnością, został jej zabrany…

Hempel przypomniał sobie jakąś powieść kryminalną, w której sprawca, chcąc wprowadzić śledztwo na mylny tor, dał uprzednio narzędzie mordu do potrzymania człowiekowi, na którego chciał rzucić podejrzenie. Podobny wypadek mógł mieć miejsce również i w obecnej sytuacji. Historia z zapalniczką Boleszy jest także bardzo podejrzana; zapalniczka ta stała się powodem aresztowania Boleszy jako domniemanego zabójcy Procy, ale przecież Bolesza obecnie znajduje się w areszcie, a oni mimo to czatują na złodzieja kluczy… Czy zatem Bolesza jest niewinny? A może jego wspólnik pozostał na wolności i kontynuuje rozpoczętą akcję? Jakie jest jednak podłoże tej sprawy? Jaki cel ma przed sobą złoczyńca czy też złoczyńcy?

Myśli Hempla krążące wokoło tych zagadek stawały się coraz bardziej leniwe. Zaczęła ogarniać go senność. Ataki tej senności stawały się coraz częstsze i bardziej natarczywe, coraz trudniej było z nimi walczyć. Hempel po pewnym czasie musiał skupić cały wysiłek woli na pokonanie pragnienia zamknięcia oczu.

Tymczasem minuty szły jedna za drugą i nic się nie działo. Podziemie trwało w ciszy i czerni nocy, jak świat zagubionej barwy, ruchu i dźwięku.

Walczącemu ze snem Hemplowi zaczęło się przy widywać, że znalazł się w mocy jakiejś niesamowitej ułudy, że ożyły prastare legendy i że on, człowiek dwudziestego wieku, znalazł się w otchłani Hadesu, z którego ciemności wyłoni się lada chwila kulawy bóg…

Znów gdzieś w oddali zabrzmiał krótki pisk. Ten jeden nikły dźwięk podziałał jak szarpnięcie zdzierające z umysłu obezwładniający opar senności. W tej samej chwili, zanim doszedł go również ten drugi dźwięk, poczuł, jak raptownie opadła mu na ramię dłoń Brony.

Gdzieś w ciemności, daleko przed nimi, rozległy się ciche, miarowe szmery skradających się kroków.

Hempel słyszał je wyraźnie. Cały sprężony wewnętrznie, trwał w napiętym oczekiwaniu. Ktoś prócz nich znajdował się w podziemiach.

Szmery na chwilę ucichły, potem rozległy się znowu. Był to ledwo uchwytny szelest ostrożnych, czujnych stąpań. Zbliżał się w ich kierunku, stawał, się coraz wyraźniejszy.

A potem tuż przed nimi, w odległości kilkunastu kroków rozbłysnął wąziutki klin światła. Kończył się on białym kręgiem sunącym po ziemi. Czerń poza nim stała się jakby tym większa. Mimo to Hemplowi wydawało się, że rozróżnia niewyraźny, zatarty kontur ramienia i głowy. Twarz kryła chusta podwiązana aż do oczu, rondo kapelusza oraz szeroki brzeg nastawionego kołnierza od płaszcza.

Palce Brony mocno ścisnęły ramię Hempla. Był to gest nakazujący zachowanie spokoju.

Nieznany osobnik stąpał ostrożnie, przesuwając kręgiem światła po kamieniach posadzki. Przez sekundę światło skryło się za jednym z filarów, po czym ukazało się znów, ruchliwe i szukające.

W pewnej chwili znieruchomiało. Hempel obserwujący intruza zza brzegu skrzyni spostrzegł w świetlistym kole mały krzyżyk zrobiony białą kredą na jednym z kamieni.

Nocny gość schylił się ku ziemi. Był teraz odwrócony do nich plecami. Na tle światła jego czarna sylwetka znaczyła się ostrymi konturami.

Doszedł ich odgłos żelaza szczękającego o kamień. Potem nastąpiły zgrzyty i chrobotania. Odgłosom tym towarzyszyło przytłumione sapanie. W pewnej chwili padło jakieś słowo, coś niby przekleństwo rzucone ochrypłym z wysiłku szeptem. Stuknął kamień o kamień. Usłyszeli szelest przesypywanej ziemi.

Reszta dramatu odbyła się w jednym momencie, w chwili krótkiej jak błysk magnezji.

Nieznany osobnik wyprostował się, znów zabłysło światło latarki i ujrzeli w jego ręku blaszaną puszkę po masce gazowej. Otworzył ją wyjmując rulon papierów. Spomiędzy nich wydobył zwykły nabój do karabinu.

W tej chwili Brona skoczył na nogi, z gwałtownie rzuconym rozkazem:

– Stój! Ręce do góry! – Słowom tym towarzyszył hałas wywracanej skrzyni, snop światła wytryskujący z jego latarki i skok do przodu.

Teraz wszystko w oczach Hempla zlało się w jeden chaos ruchów i dźwięków. Skacząc za Broną ujrzał, jak gaśnie światło latarki tamtego. Z ciemności wytrysnął ku nim krótki czerwony płomień, rozległ się grzmot detonacji, przeciągły skowyt odbitej gdzieś rykoszetem kuli, potem znikające za węgłem plecy intruza, dwa wybuchy strzałów z rewolweru Brony, szybko zacichający stuk biegnących nóg i wreszcie odległy, szyderczy śmiech…

I jak raptownie rozpętało się to piekło hałasów, tak raptownie nastała cisza.

Hempel chciał rzucić się za uciekającym, ale powstrzymał go krótki rozkaz towarzysza: Stać!

– Niech pan nie traci głowy – dodał natychmiast Brona, już spokojnie. – Znajomość terenu i ciemności dają zbyt duże szanse uciekającemu, by warto było narażać się na ryzyko otrzymania kuli w brzuch. Zobaczymy lepiej, co nam pozostawił ten szczęściarz.

Przy odwalonym, dużym kamieniu leżała rozsypana wokół ziemia, a obok mała łopatka i pusta już, blaszana puszka. Przy puszce bielały papiery z dobrze znanym Hemplowi z minionych lat drapieżnym orłem o rozwartych skrzydłach, ze swastyką w szponach.

Brona skrzętnie pozbierał papiery, a następnie dołączył do nich puszkę i łopatkę, ujmując je przez chustkę od nosa. Długo i uważnie oglądał wokół kamienie posadzki, znalazł wystrzeloną łuskę rewolwerową, a następnie, świecąc sobie latarką, skierował się w głąb korytarza, dokąd uciekł tajemniczy osobnik.

Po chwili wrócił do czekającego niecierpliwie Hempla.

– Nic już tu więcej nie znajdziemy – mruknął – możemy wracać do siebie. Uciekł przez zapasowe wyjście.

– Czy strzały nie zaalarmowały domu? – zapytał Hempel. – Może obudzeni ludzie będą nam mogli dostarczyć jakichś informacji?

– Na górze nikt nic nie usłyszał. Po historii z Szarotką badałem akustyczne właściwości tych podziemi.

Ruszyli w milczeniu w powrotną drogę.

– Powinniśmy natychmiast zlustrować pokoje – odezwał się Hempel, gdy poczęli wchodzić na piwniczne schody.

– Tak. Nie spodziewam się jednak, by dało to jakiekolwiek rezultaty.

Jak przewidział Brona, odgłosy strzałów nie dotarły na górę, gdyż dom był cichy i uśpiony. W milczeniu, bezszelestnie, minęli ciemne pokoje parteru i weszli na piętro.

– Proszę iść do siebie i zaczekać na mnie – rzucił cicho Brona – dokonam teraz przeglądu pokoi.

– Może panu pomóc?

– Nie – rzekł po namyśle Brona – zrobię to sam.

W oczekiwaniu na Bronę Hempel zasiadł w fotelu i zapaliwszy fajkę starał się uspokoić po przebytej przygodzie. W jego wzburzonym umyśle zaczęły się kojarzyć pewne fakty. Chociaż w dalszym ciągu dręczyła go nie wyjaśniona tajemnica tych zdarzeń i osoby ich sprawcy, to jednak niemieckie pochodzenie papierów rzucało pewne światło na podłoże sprawy.

Początek zdarzeń, które obecnie miały miejsce, musiał sięgać czasów wojny. Papiery musiały być zakopane w piwnicy prawdopodobnie jeszcze za obecności Niemców na tych terenach. W tej chwili ma – je Brona, może więc wyjaśnią przyczyny, dla których została podjęta próba ich odzyskania. Fakt posiadania tych papierów można uważać za sukces, co prawda częściowy, gdyż sprawca, nadal nie znany, pozostał na wolności.

Jeden drobny szczegół psuł jednak Hemplowi kompozycję obrazu. Co za znaczenie dla zamaskowanego intruza miał karabinowy nabój. Dlaczego tak lekkomyślnie porzucił papiery, a porwał przede wszystkim ten drobny przedmiot?

Rozmyślania te przerwało nadejście Brony.

Hempel z zaciekawieniem odwrócił głowę ku wchodzącemu. Brona przysunął sobie krzesło, siadł nań ciężko, wyciągnął papierosy i milcząc zapalił.

– No? – rzucił krótko Hempel, któremu zbrakło cierpliwości.

– Wieczorek i Jolanta śpią – odparł bez dodatkowych komentarzy Brona. – Stanek pracował nad jakimś wykazem gospodarczym, Sosin spał, Szarotce w ogóle dałem spokój, a Wieleń, który był w pokoju i nie spał, wytłumaczył mi nieobecność Kuszara bólem zęba. Podobno poszedł się przejść, gdyż nie mógł zasnąć. Fakt ten obudził Wielenia, który w przytomny sposób złożył mi wyjaśnienia.

Hempel cicho gwizdnął.

– A więc mamy odpowiedź na pytanie, kogo oglądaliśmy w piwnicy.

– Na pierwszy rzut oka tak by wyglądało, tylko że jest pewne „ale”.

– Co mianowicie?

– Drzwi od wyjścia kuchennego na dwór były otwarte z klucza mimo oświadczenia Stanka, że zamknął je na noc…

– No więc co z tego?

– Potwierdza to do pewnego stopnia wyjaśnienie Wielenia.

– Dlaczego? Przecież sprawca niekoniecznie mógł zejść do piwnicy tą samą drogą co my! Niech pan nie zapomina, że droga ucieczki intruza prowadziła nie w kierunku tych schodów, lecz w kierunku zapasowego wyjścia, które uważaliśmy za nie do użytku!

– No więc?… – Brona spojrzał bystro na Hempla, a krótki uśmiech przemknął mu przez twarz.

– Osobnik ów opracował sobie bezsprzecznie taktyczny plan działania. W założeniu takiego planu musiało leżeć posiadanie w razie niebezpieczeństwa zapasowej drogi ucieczki z piwnicy. Przy takim założeniu konieczne było rozwiązanie problemu, jak dostać się do domu, z chwilą kiedy użycie tego zapasowego wyjścia stałoby się koniecznością.

– No więc… – powtórzył Brona.

– A zatem, przed udaniem się do piwnic, obojętne, jaką drogą, pozostawia drzwi służbowe otwarte. Przezorność ta w rezultacie bardzo mu się opłaciła…

Brona nie odzywał się przez pewien czas.

– I zamiast dostać się jak najszybciej do swego pokoju, pozostał do tej pory na dworze, pod pretekstem, że go bolą zęby – rzucił wreszcie z dobrodusznym sarkazmem.

– Hmm… – mruknął Hempel. – Jest to uwaga słuszna, ale, być może, są przyczyny, dla których nie mógł wrócić od razu do siebie. Czy nie przypuszcza pan na przykład, że któraś z pana kul go dosięgła? Że został ranny i nie mógł…

– Człowiek ranny nie odpowiada śmiechem na strzały – przerwał lakonicznie Brona wypuszczając smugę dymu i obserwując następnie jej zawiły rysunek.

– To niczego nie dowodzi. W stanie silnego napięcia nerwowego w pierwszej chwili mógł nie poczuć, że jest ranny…

Brona przestał obserwować rozsnuwające się pasmo dymu i obrócił głowę ku dziennikarzowi.

– Wszystko to jest bardzo możliwe, ale muszę panu powiedzieć, że stwierdziłem pewien fakt, o którym jeszcze nie wspomniałem. Mianowicie, okno w pokoju bilardowym było otwarte, a doniczka z kwiatami zrzucona na podłogę i rozbita.

– Cóż to znaczy?!

– To było właśnie to zapasowe wejście, pozostawione celem dostania się do domu, o ile schody okażą się niedostępne.

– Więc przypuszcza pan, że ból zęba nie jest naiwnym wybiegiem Kuszara?

– Tak sądzę.

– Ciekawy zbieg okoliczności – mruknął Hempel.

– Należy zawsze liczyć się z kłamliwą wymową faktów…

– Zatem sprawca znów nam się wymknął.

– Tak. Ten jeden fakt jest bezsporny.

– Gdyby nie zdobycie papierów, nasza zasadzka byłaby daremnym wysiłkiem.

– Papiery przejrzałem dość pobieżnie, ale i tego wystarczyło, by się przekonać, że są one dzisiaj już bez znaczenia.

Hempel gwałtownie przechylił się do przodu.

– Co pan mówi! – wykrzyknął. – Więc doznaliśmy zupełnej porażki!

– Niestety, tak…

– Zatem nie papiery były istotnym celem poszukiwań naszego przeciwnika?

– Czy widział pan przedmiot, który przede wszystkim pochwycił ten nocny gość?

– Ma pan na myśli nabój karabinowy?

– Zgadł pan.

– Więc ten nabój jest powodem tych wszystkich wypadków, które tu miały miejsce? Dwóch morderstw, dziwnych przygód Szarotki, no i wypadków dzisiejszej nocy?! Zwykły, karabinowy nabój? Chyba, chyba że nie jest on taki zupełnie zwykły! Należy przypuszczać zatem, że został z niego wysypany proch, a zamiast prochu…

– Pańskie podejrzenia wydają się być najbardziej uzasadnione.

– Nie lubię, jak zaczyna pan mówić w ten sposób! – obruszył się Hempel. – Jest to język dobry do not dyplomatycznych. Wolałbym, żeby między nami istniał zwyczaj bardziej lapidarnego wypowiadania myśli.

Brona uśmiechnął się.

– Wracając zaś do wypadków dzisiejszej nocy – ciągnął z ożywieniem Hempel – mimo pana wyjaśnień wydaje mi się, że rola Kuszara jest w dalszym ciągu bardzo niejasna! Czy nie zboczył pan z właściwego śladu? Twierdzi pan, że fakt jego nieobecności przemawia za nim. Proszę mi wybaczyć, ale brzmi to absurdalnie! Szukamy nieobecnego, konstatujemy brak jednej z osób w pokoju, a pan usiłuje dowieść, że właśnie ta nieobecność dowodzi jego niewinności…

Brona siedział niedbale na krześle, oparty jednym łokciem o stół, i obserwował poprzez ciągnące się z papierosa pasma dymu swego rozmówcę. Jego milczenie zdawało się jeszcze bardziej podniecać dziennikarza.

– Wspomniał mi pan dwukrotnie o kłamliwej wymowie faktów, ale nie będzie pan chyba twierdził, że wszystkie fakty kłamią – ciągnął Hempel. – Czyżby nie spostrzegł pan ich wymowy?

– Co pan ma na myśli? – Brona starannie zgasił papierosa.

– Przecież to jest uderzające, że za każdym razem, kiedy coś się zdarza w tym domu, w pobliżu mamy Kuszara. Szarotka znajduje zwłoki – Kuszar jest z nim. Proca zostaje zamordowany – Kuszar zgłasza się na ochotnika, by pilnować ciała, a potem przy zwłokach zostaje znaleziony przedmiot należący do trzeciej osoby. (Myśl ta przyszła Hemplowi do głowy w trakcie wypowiadania tych spostrzeżeń i sam był nią zaskoczony.) Teraz wreszcie, kiedy staramy się dociec, kto był nocnym intruzem, okazuje się, że właśnie Kuszara nie było w tym czasie w jego pokoju! Czy jeszcze panu tego mało? Czy to ma być ta fałszywa wymowa faktów?! Jeśli tak, to w ogóle zaczynam wątpić, byśmy kiedykolwiek wykryli sprawcę!

Brona uśmiechnął się zachowując nadal milczenie. Hempel po wygłoszeniu swego przemówienia jakiś czas siedział zamyślony. Po chwili uniósł głowę i rzucił ironicznym tonem:

– Oczywiście pytał pan Wielenia, kiedy Kuszar opuścił pokój? Zapewne stało się to tuż przed pana przyjściem, co?

– Nie, drogi panie. Zgodnie z wyjaśnieniem Wielenia, Kuszara nie było w pokoju około godziny. – Ton wypowiedzi Brony był podejrzanie ugrzeczniony.

Hempel cicho gwizdnął.

– No… no… proszę… I to wszystko dowodzi jego niewinności… Jestem pełen podziwu, panie Brona, jak ładnie potrafi, pan stawiać sprawę na głowie! Powinniśmy poniechać tych cyrkowych popisów z dziedziny logiki, chyba… – Hempel zamilkł raptownie.

– Co chyba, panie Hempel – głos Brony był nadal cichy i słowa te padły ledwo dosłyszalnie.

Hempel dał się ponieść nerwom.

– Chyba, panie Brona, że zależy panu na zacieraniu śladów, jakie pozostawia przestępca!

Brona nie udzielił od razu odpowiedzi. I nie udzielił jej już w ogóle, gdyż w tej chwili posłyszał na korytarzu ciche kroki. Znieruchomiał na moment, a potem jednym szybkim skokiem znalazł się przy drzwiach. Ujął klamkę i schyliwszy głowę nasłuchiwał przez parę sekund.

Kroki zbliżały się i stawały coraz wyraźniejsze.

Brona gwałtownie otworzył drzwi. Na tle ciemnego korytarza, w smudze padającego z pokoju światła, zobaczyli Kuszara, który stał nieruchomo, zaskoczony nagłym otwarciem drzwi.

– Oo! Pan Kuszar! – rzucił dobrodusznie Brona. – Jeszcze pan nie śpi? Skąd to bogi prowadzą?

– Ze spaceru… – odparł z ociąganiem Kuszar. – Pan jednak również nie śpi…

– Ano, jak pan widzi… Gawędzimy sobie z panem Hemplem. Proszę, niech pan wejdzie…

Nie czekając na odpowiedź odstąpił na bok, by zrobić przejście. Kuszar zawahał się chwilę, jednak na wyraźny gest zapraszający wszedł do pokoju, mrużąc lekko oczy. Brona cicho zamknął drzwi.

– Proszę, niech pan siada – zwrócił się do gościa. Uśmiech nie schodził mu z twarzy. Podsunął młodemu człowiekowi krzesło sam zajmując drugie.

Rozparty w fotelu, Hempel obserwował bez słowa przybysza.

Mimo swobodnego zachowania się Brony Kuszar musiał wyczuć napięcie panujące w pokoju. Zajmując wskazane mu miejsce obrzucił swoich towarzyszy jednym szybkim, badawczym spojrzeniem. W chwilę potem odezwał się:

– Czy znów się coś stało, że panowie jeszcze nie śpią?

– Czy znów się coś stało, że pan jeszcze nie śpi?

Hempel odniósł wrażenie, że młody człowiek czekał na to pytanie. To odczucie utwierdziło go w dotychczasowych podejrzeniach. Widoczne dlań było, że Kuszar chce dać wyjaśnienia.

Odpowiedź nastąpiła natychmiast po postawieniu pytania.

– Do tego stopnia bolały mnie zęby, że nie mogłem zasnąć. Niestety, nie miałem żadnego środka nasennego, więc ubrałem się i wyszedłem. Spodziewałem się, że fizyczne zmęczenie uśmierzy ból i pozwoli mi zasnąć. Teraz właśnie wracałem do siebie…

– Czy spacer panu pomógł? – spytał Brona. Kuszar jak gdyby zawahał się przez chwilę.

– Tak, ból znacznie zelżał.

– Jak dawno wyszedł pan z pokoju?

Znów moment wahania, który nie uszedł uwagi Hempla.

– Około godziny temu.

– Jaki kierunek obrał pan na przechadzkę?

– Ścieżką, w stronę młyna.

– Noc jest bezksiężycowa. Dlaczego obrał pan właśnie tę drogę, najbardziej trudną do przebycia nocą?

– Nie wiem… Nie zastanawiałem się… Zresztą noc nie jest tak ciemna, jak się panu wydaje, gdyż świecą gwiazdy.

Teraz padło nieoczekiwane pytanie, zadane jednak z uśmiechem na twarzy.

– Panie inżynierze, czy nie jest pan przypadkiem ranny?

Kuszar był wyraźnie zdziwiony.

– Ja? Ranny? Dlaczego pan o to pyta?

– Pan Hempel będzie panu wdzięczny za wyjaśnienie tej kwestii – Brona spojrzał z uśmiechem na dziennikarza.

– Jeżeli zależy panu na otrzymaniu ode mnie odpowiedzi, to stwierdzam, że nie jestem ranny ani że nikt nie usiłował mnie zranić.

– Bardzo wyczerpująca odpowiedź – mruknął Hempel. – Zwracam panu uwagę na jej drugą część, panie Brona…

Hempel doskonale rozumiał intencję postawionego pytania. Chciano z niego zakpić, a świadomość tego niemiło go dotknęła. W tej chwili jednak uczynił spostrzeżenie, które pozwoliło mu wziąć natychmiastowy rewanż.

Brona i Kuszar siedzieli za stołem naprzeciwko siebie, natomiast fotel Hempla znajdował się po tej samej stronie, z której siedział młody inżynier. W czasie krótkiej przerwy, jaka nastąpiła w rozmowie, Kuszar założył nogę na nogę. Gest ten ściągnął mimowolne spojrzenie Hempla.

Ciszę przerwał dziennikarz:

– Może pan nam zechce wyjaśnić, panie Kuszar, skąd pochodzi ta plama na mankiecie pana spodni? Czy to na tej ścieżce do młyna tak się pan powalał?

Kuszar drgnął i schylił się obserwując swoje obuwie. Brona znieruchomiał na moment, potem przechylił się szybko przez stół i bezceremonialnie obserwował nogi gościa.

Na jednej z nogawek tuż przy mankiecie spodni widniała plama, na której tkwiły jeszcze grudki wapna i piasku.

Brona lekko gwizdnął, potem cofnął się i wolno opadł na krzesło. Oparł swą barczystą postać o poręcz, a palcami wyciągniętej ręki jakiś czas bębnił po stole. Dopiero po chwili zwrócił się do Kuszara:

– No proszę, jakiego ma pan niedbałego kamerdynera, od kilku dni nie czyści panu ubrania, co, panie Kuszar? Inżynier uśmiechnął się.

– Pan ma rację, jednak tej plamy nie było do dzisiejszego wieczora…

Hempel pochylił się do przodu, zatapiając przenikliwe spojrzenie w twarzy młodego człowieka. Z ust Brony nie schodził półuśmiech.

– Kiedy wracałem ze spaceru – ciągnął Kuszar – jakieś pół godziny temu, mijałem starą basztę. Jak panom już nadmieniłem, noc nie jest zupełnie ciemna, gdyż świecą gwiazdy. W pewnej chwili dojrzałem jakiś cień, kontur” jak mi się zdawało schylonej postaci człowieka. Cień ten przesunął się i momentalnie zniknął mi z pola widzenia…

– Gdzie to było? – przerwał Brona.

– Koło wejścia do baszty. Wrażenie było ledwo uchwytne, tak że nawet zastanawiałem się, czy nie uległem złudzeniu. Mimo to zaintrygowany i pełen niepokoju, gdyż przyszły mi natychmiast na myśl wiadome wypadki, postanowiłem sprawdzić, czy nikt nie ukrył się wewnątrz baszty…

– Bardzo lekkomyślna decyzja.

– Ja również później zdałem sobie z tego sprawę, jednak poniewczasie. Pod wpływem impulsu, nie zastanawiając się, wspiąłem się na usypisko gruzów, jakim zasłana jest tam ziemia, i jakiś czas stałem nasłuchując. Jednak najmniejszy szmer nie zakłócał panującej ciszy. Wówczas właśnie, kiedy stałem w zupełnej ciemności nasłuchując, przyszło mi na myśl, że narażam się na duże niebezpieczeństwo. Jeśliby tam istotnie ktoś był i został przeze mnie zdemaskowany, zapewne stałbym się kolejną ofiarą. Byłem bezbronny i byle uderzenie zadane w ciemności mogło pozbawić mnie życia… Zrobiło mi się trochę głupio i przyznaję, że dość spiesznie wycofałem się na zewnątrz. Wówczas to zapewne poplamiłem sobie ubranie.

Nastała chwila ciszy.

– Hmm… – przerwał ją mruknięciem Hempel. – Nadzwyczaj prawdopodobna historia…

Kuszar żachnął się.

– Pan nie wierzy?! Dlaczego miałbym zmyślać?!

– Powiem panu szczerze, że właśnie jest tak, jak pan powiedział, a mianowicie, że zupełnie panu nie wierzę. Być może, pan Brona będzie innego zdania, bo już niejednokrotnie różniliśmy się w ocenie sytuacji, niemniej jednak jest tak, jak powiedziałem: nie wierzę ani jednemu pańskiemu słowu!

Kuszar przyglądał się Hemplowi nic nie mówiąc, potem przeniósł wzrok na Bronę. Ten jednak siedział nieporuszony, nie wtrącając się do rozmowy.

– Panie Brona, może mi pan wytłumaczy, o co chodzi panu Hemplowi? Dlaczego taką wagę przywiązujecie do głupiej plamy na moich spodniach i skąd ta napastliwość?

– – Pierwsza naiwna… – mruknął pod nosem dziennikarz.

– Czy nic bliższego nie może nam pan powiedzieć o tej postaci, której zarys pan widział? Czy nie przypominała któregoś z mieszkańców tego domu?

– Nie. Kontury były zbyt niewyraźne…

– Kiedy to miało miejsce?

– Jak już mówiłem, około pół godziny przed spotkaniem z panami.

– Co robił pan przez ten czas?

– Po wycofaniu się z baszty stałem jeszcze chwilę zastanawiając się nad sytuacją, przy czym zacząłem odnosić wrażenie, że mi się po prostu coś przywidziało. Mimo to obszedłem jeszcze dom dookoła, zachowując ostrożność…

– Nic więcej pan nie widział?

– Nie.

– Którędy wyszedł pan na swój spacer?

– Przez kuchenne drzwi.

– Az powrotem?

– Wróciłem tą samą drogą.

– To znaczy, że drzwi te były przez cały czas odemknięte?

– Tak… – odpowiedział z pewnym zmieszaniem młody człowiek.

– Czy nie zauważył pan, by któreś z okien parteru było uchylone?

– Chyba nie… Otwarte okno musiałoby zwrócić moją uwagę.

– A gdyby uchylone było tylko bardzo nieznacznie?

– Nie jestem zupełnie pewny. Mimo wszystko jest jednak noc…

Przez cały czas tych pytań Brony i odpowiedzi Kuszara z twarzy Hempla nie schodził ironiczny uśmiech.

Znów nastała cisza. Brona zapalił kolejnego papierosa i przez pewien czas przyglądał się dogasającej zapałce. Po chwali odrzucił ją do popielniczki i przeniósł wzrok najpierw na Hempla, a potem na Kuszara.

Pytanie, które teraz padło, wprawiło Hempla w zdumienie. Było tak nieoczekiwane, że omal nie wypuścił z ręki zgasłej fajki.

– Panie Kuszar, po co robiliście Szarotce te makabryczne kawały z twarzą za oknem, trupami i głupimi listami?

Młody człowiek gwałtownie obrócił się ku Bronie.

– Skąd… jak się pan tego domyślił?!

– Proszę odpowiadać na pytanie – głos Brony nabrał twardych akcentów.

– Jak to panu wytłumaczyć… – Kuszar zawahał się. – To taki komiczny typ… Sam je sprowokował.

– Sprowokował? Jak pan to rozumie?

– Nie wiem, czy pan sobie przypomina, że w dzień przyjazdu Szarotki rozpętała się po południu burza. Siedzieliśmy wszyscy w salonie i jakoś zgadało się o duchach. Reakcje pana Szarotki na nasze opowiadania były tak komiczne, że Jolanta w pewnej chwili rzuciła uszczypliwą uwagę z życzeniem, by i on zobaczył kiedyś ducha. Pan Szarotka odpowiedział przechwałkami. Te parę słów Jolanty i chwalenie się Szarotki swoją odwagą nasunęły nam pomysł żartu…

Brona milczał przez chwilę, potem zadał kolejne pytanie:

– Który z was łaził po mokrym gzymsie i zaglądał przez okno?

– Wieleń.

– W jaki sposób zmienił swoją twarz?

– Podmalowaliśmy go węglem i dorobili krzaczaste brwi ze starej rękawiczki podbitej futerkiem…

– Kto udawał w piwnicy zwłoki?

– Również Wieleń.

– Pan wziął na siebie rolę przewodnika? Miał go pan zaprowadzić na właściwe miejsce?

– Tak. Przede wszystkim dlatego. Poza tym chcieliśmy przekonać się, jak Szarotka się zachowa. Za pierwszym razem udawał, że nic się nie stało, i zapewniał, że spał doskonale.

Jak doszliście do tego, że głos z piwnicy słychać było w pokoju Szarotki?

– Fakt ten stwierdziliśmy jeszcze podczas prac przy przebudowie podziemia. Obecnie wystarczyło tylko ponowić próbę, by przekonać się, że nie zaszły żadne zmiany w akustycznych właściwościach przewodów kominowych.

– Kto należał do waszej grupy?

– Jolanta, Sosin, Wieleń i ja.

– Czy wtajemniczyliście jeszcze kogoś?

– Nie. Nikt poza nami czworgiem nie był wtajemniczony.

– A teraz pytanie najbardziej istotne. Proszę mi na nie ściśle odpowiedzieć. Kto z was zaczaił się w starym młynie po liście, jaki zostawiła w pokoju Szarotki Jolanta?

Kuszar przez pewien czas zwlekał z odpowiedzią.

– No, słucham! – przynaglił go Brona.

– Ja – odparł zdecydowanym tonem młody człowiek.

Hempel, który przechylony do przodu przysłuchiwał się tej indagacji, opadł na oparcie fotela. Podniecony, ssał fajkę, mimo że już dawno wygasła.

Brona wstał raptownie od stołu.

– No, późno już. Idziemy spać!

Kuszar i Hempel podnieśli się. Młody człowiek pożegnał ich i zostali sami. Hempel wędrował po pokoju, nie mogąc ukryć podniecenia. Kiedy za Kuszarem zamknęły się drzwi, zaatakował gwałtownie Bronę.

– Coś niesłychanego! Więc takie jest rozwiązanie tych wypadków! Takie… takie po prostu – idiotyczne! Zwykłe kawały! A myśmy sobie łamali głowę…

– Liczba mnoga nie jest ścisła – rzucił z lekkim ukłonem Brona.

Hempel się roześmiał.

– Dobrze! Niech więc będzie pojedyncza! Ale jak pan wpadł na to, że mamy do czynienia z mistyfikacją?!

– Wyjaśnię panu, ale już chyba jutro. Zagadka nie była zbyt skomplikowana. Teraz jest już bardzo późno i należy nam się parę godzin snu.

– Dobrze! Więc do jutra! Trzeba będzie jednak sprawę wyjaśnić również i Szarotce.

– Niech pan to weźmie na siebie. Tylko ostrożnie, bo to będzie dla niego prawdziwym wstrząsem. Ostatnio chodził w blasku chwały bohatera tysiąca przygód.

Hempel z uśmiechem skinął głową.

– Zrobię to z całą oględnością.

Kiedy Brona wyszedł, Hempel rozebrał się szybko i zgasiwszy światło wkrótce zasnął. Dlatego też nie widział, jak w rozgwieżdżone niebo wytrysnął szybko mknący świetlisty pocisk. Wzbił się wysoko w górę, zawisł przez chwilę nieruchomo, a potem zakwitł jaskrawym, zielonym pióropuszem.

Загрузка...