Kto jeszcze tutaj mieszka? – Regan zapytała Nicole.
– Bardzo wielu ludzi. Robotnicy polowi, tkacze, mleczarze, ogrodnicy, wszyscy, którzy są potrzebni do pracy na plantacji. – - Plantacja – Regan powtórzyła szeptem to obce słowo. Szły między szpalerami równo przyciętego żywopłotu, który zasłaniał widok na otaczające ich budynki. – Travis mówił mi, że miałaś urodzić dziecko, a teraz Alex i Mandy zdradzili nam, że masz bliźnięta.
Wdzięczny uśmiech przemknął przez twarz Nicole.
– Bliźnięta często się zdarzają w rodzinie Claya. Cztery miesiące temu urodziłam chłopca i dziewczynkę. Wejdźmy do środka. Z przyjemnością pokażę ci dzieci.
Przed nimi ukazał się wielki dom z cegły, rozmiarami dorównujący Weston Manor. Regan miała nadzieję, że jej mina nie zdradza zaskoczenia. Oczywiście, spodziewała się, że również w Ameryce mieszkają bogaci ludzie i niektórzy z nich mają okazałe posiadłości. Jednak w Anglii uważano, że ten kraj jest zbyt młody, żeby znaleźć w nim jakieś godne uwagi domostwa.
Pokoje w domu Armstrongów okazały sio zaskakująco urocze, duże i przestronne. Meble obito jedwabiem, tapeta była ręcznie malowana, a na ścianach wisiały liczne portrety. Świeże kwiaty zdobiły stoły i sekretarzyki.
Wejdziemy do salonu? Przyprowadzę dzieci.
Kiedy Regan została sama, jeszcze bardziej zdumiała się elegancją tego pomieszczenia. Pod jedną ścianą stało delikatnie inkrustowane biurko w stylu Sheraton. Nad nim wisiało lustro w złoconej ramie. Naprzeciw znajdowała się wysoka, przeszklona szafka z oprawnymi w skórę książkami.
Dziewczyna znała jedynie Weston Manor, ale w porównaniu z tym domem, angielska rezydencja wydała się jej zaniedbana i uboga. Tutaj wszystko błyszczało od czystości. Nie dostrzegła popękanych mebli, wytartych obić czy wydeptanych dywanów.
Przestała interesować się meblami, kiedy do pokoju wróciła Nicole, niosąc w ramionach dwoje niemowląt. Z początku Regan bała się wziąć na ręce jedno z nich, ale szczęśliwa mama przekonała ją, że to nic trudnego. Już po chwili mały chłopczyk gaworzył i wesoło się do niej uśmiechał. Nie zauważyła nawet, kiedy wszedł Travis i usiadł obok niej na sofie. Zostali w salonie sami.
– Jak myślisz, czy potrafilibyśmy zrobić dwoje za jednym zamachem? – zapytał cicho i wziął rączkę dziecka, pozwalając mu chwycić się za palec. Z radością na twarzy przyglądał się malcowi.
– Ty naprawdę chcesz mieć dziecko – stwierdziła zdziwiona.
I to od dawna – odparł poważnie, a potem dodał ze zwykłą u niego szczerością: – Nigdy nie marzyłem o żonie, ale zawsze chciałem być otoczony gromadką dzieci.
Regan zmarszczyła brew i już miała zapytać, dlaczego w takim razie z nią się ożenił, ale zrezygnowała, bo przecież znała odpowiedź. Travis pragnął dziecka, które w sobie nosiła. Później udowodni mu, że nadaje się do czegoś więcej, niż tylko do wydawania na świat potomstwa. Będą razem pracowali i rozbudują jego farmę. Być może nigdy nie będzie taka wspaniała jak plantacja Armstrongów, ale kiedyś na pewno stanie się wygodnym domem.
– No i jak ci się podoba, Travisie? – zapytał Clay stając w progu. Dumnie wypinając pierś trzymał w ramionach drugie niemowlę. Obok stała Mandy a zza jego pleców wyglądał Alex. Regan pomyślała, że chyba nigdy jeszcze nie widziała tak szczęśliwego człowieka.
– Słuchaj, Clay – zaczął Travis. – Jesteście zadowoleni z tych nowych krów? I czy na zeszłorocznym sianie nie pojawiła się pleśń?
Ponieważ obaj mężczyźni chcieli rozmawiać o sprawach gospodarstwa i cieszyło ich towarzystwo dzieci, Regan wstała i oddała Travisowi niemowlę. Bez żadnych obaw wziął dziecko na ręce, w przeciwieństwie do Regan, która się bała, że je upuści.
– Poszukam Nicole – oznajmiła.
Clay wytłumaczył jej, jak trafić do kuchni. Już na korytarzu usłyszała, jak mówił:
– Nie przypuszczałem, że uda ci się zdobyć taką ładną żonę.
Słysząc te słowa, Travis prychnął rozbawiony.
Z wysoko uniesioną głową Regan przemierzyła pełen kwiatów korytarz, wyszła przez tylne drzwi, skręciła w lewo i ruszyła do kuchni, która znajdowała się w osobnym budynku. W obszernym pomieszczeniu pełno było uwijających się ludzi, Nicole, z rękami ubrudzonymi po łokcie mąką, wszystkim zarządzała. Kiedy młoda dziewczyna przypadkowo rozbiła cały koszyk jaj tak, że wszystkie razem ze skorupkami wpadły do misy pełnej ciasta, żona Claya wcale się nie zdenerwowała. Dwoje dzieci, ubranych skromnie, ale czysto, przebiegło przez kuchnię, potrącając wiadro z mlekiem, Nicole chwyciła je w ostatniej chwili, nie dopuszczając do rozlania. Schylona nad mlekiem podniosła oczy, zobaczyła Regan i uśmiechnęła się ciepło. Wytarła ręce w fartuch i podeszła bliżej.
Przepraszam, że cię tak zostawiłam, ale chciałam dopilnować, żeby przygotowano dla was smaczna kolację.
Czy tu zawsze jest takie zamieszanie? – zapytała Regan, trochę przerażona.
Przeważnie. Mamy tu wielu ludzi do nakarmienia. – Rozwiązała fartuch. – Muszę naciąć trochę ziół, więc może zechcesz się trochę przespacerować przed kolacją? Oczywiście, jeśli nie jesteś za bardzo zmęczona.
– Niemal przez całą drogę spałam – uśmiechnęła się Regan. – Bardzo bym chciała zobaczyć… plantację.
To, co pokazała jej Nicole, było dla dziewczyny wielkim zaskoczeniem. Przygotowano dla nich dwukółkę i pani Armstrong obwiozła ją po plantacji, pokazując każdą jej część. Pierwsze wrażenie Regan nie było dalekie od rzeczywistości. Plantacja w istocie przypominała małe miasto, ale wszystko należało do jednego człowieka. Wszystko, co potrzebne do życia można było tutaj zrobić, wyhodować lub upolować. Nicole pokazała jej mleczarnię, gołębnik, tkalnię, stajnię, garbarnię i warsztat stolarski. Obok kuchni znajdowały się: wędzarnia, słodownia i pralnia. Zobaczyły też rozległe pola, na których rosła bawełna, len, zboże i tytoń. Za rzeką stał młyn, gdzie mielono ziarno na mąkę. Bydło, owce i konie pasły się w oddzielnych zagrodach.
– I ty to wszystko nadzorujesz? – zapytała zdumiona Regan.
– Clay mi trochę pomaga – roześmiała się Nicole. – Jednak masz rację, to bardzo ciężka praca. Nieczęsto wyjeżdżamy, ale przecież tutaj jest wszystko, czego nam potrzeba.
– Jesteś bardzo szczęśliwa, prawda?
– Teraz tak – odparła. – Nie zawsze było tak łatwo. – Spojrzała na młyn za rzeką. – Clay i Travis przyjaźnią się od dzieciństwa. Mam nadzieję, że i my zostaniemy przyjaciółkami.
– Nigdy nie miałam przyjaciółki – wyznała Regan, patrząc na swoją towarzyszkę o równie szczupłej figurze jak jej własna. Żadna z nich nie miała pojęcia, jak pięknie razem wyglądały, ciemnowłosa Nicole, i Regan o brązowych, przetykanych ru-dozłotymi pasmami lokach.
– Ja też nie – przyznała się Nicole. – Na pewno nie były to prawdziwe przyjaciółki, z którymi mogłabym szczerze porozmawiać i zwierzyć się z kłopotów. – Z uśmiechem pociągnęła za lejce i konie ruszyły. – Kiedyś, kiedy będziemy miały dużo czasu, opowiem ci, jak poznałam Claya.
Regan zaczerwieniła się, bo przecież ona nigdy nikomu nie będzie mogła opowiedzieć, jak spotkała Travisa. Przede wszystkim, nikt by jej nie uwierzył.
– Chce mi się jeść, a tobie? – zapytała Nicole. – I boję się, że moje dzieci za chwilę zasłabną z głodu.
Travis też na pewno już zgłodniał – roześmiała się Regan.
Czy jest taka młoda, na jaką wygląda? – zaciekawił się Clay, podrzucając syna na ramieniu. Stał przy oknie i patrzył jak Regan z Nicole odjeżdżają spod domu.
Pewnie mi nie uwierzysz, ale nawet nie wiem, w jakim jest wieku. Boję się zadać to pytanie. Przy moim szczęściu może się okazać, że to szesnastolatka.
Co ty, do diabła, opowiadasz? Jak ją poznałeś? i dlaczego nie zapytałeś jej rodziców ile ma lat?
Travis nie miał zamiaru opowiadać mu całej komplikowanej historii. Wiele lat temu, kiedy James, starszy brat Claya jeszcze żył, być może by mu się zwierzył, ale teraz nie potrafił się przełamać i wyznać, że porwał swoją żonę.
Clay chyba go zrozumiał, ponieważ w jego życiu również były sprawy, o których nikomu nie mówił, na przykład dawne przejścia z Nicole.
– Czy ona zawsze jest taka cicha? Nie chcę się wtrącać, ale na pierwszy rzut oka nie bardzo do siebie pasujecie.
– Regan potrafi bronić swojego zdania – uśmiechnął się Travis z błyskiem w oku. – Prawdę mó wiąc, nie wiem, jaka ona jest. Zmienia się z minuty na minutę. Raz jest małą dziewczynką, śniącą o niebieskich migdałach, to znowu… – Głos mu zamarł, kiedy przypomniał sobie jak zeszłej nocy jej usta wędrowały po jego udzie. – Jakakolwiek jest, zauroczyła mnie.
– A co z Margo? Na pewno nie będzie uszczęśliwioną, kiedy przywieziesz do domu żonę.
– Dam sobie z nią radę – odparł niedbale.
Bolesne wspomnienia z nie tak odległej przeszłości zamgliły oczy Claya.
– Strzeż przed nią Regan. Kobiety w rodzaju Margo pożerają na śniadanie takie słodkie stworzonka jak ona. Sam wiem najlepiej – dodał łagodnie.
– Margo nic już nie wskóra, dam jej to do zrozumienia. Będę zawsze czuwał nad żoną. A zresztą Regan wie, co do niej czuję. Przecież się z nią ożeniłem, prawda?
Clay nic więcej nie powiedział. Zdarzało się już, że ludzie udzielali mu rad, ale on ich nie słuchał. Wiedział, jak łatwo wypowiedzieć przysięgę małżeńską – i jak łatwo ją złamać.
Kiedy zapadła noc, Regan wślizgnęła się do łóżka pod baldachimem i przytuliła do męża. Opowiadała mu o swoich wrażeniach z minionego dnia.
– Nie przypuszczałam, że coś takiego istnieje. To tak, jakby Clay i Nicole posiadali na własność całe miasto.
Przyciągnął ją bliżej do siebie.
– A więc podoba ci się system plantacji? – wymruczał zapadając w sen.
– Oczywiście, ale cieszę się, że takich gospodarstw nie ma wiele. Nie rozumiem, jak Nicole daje sobie radę z taką wielką plantacją. Bardzo się cieszę, że ty jesteś tylko ubogim farmerem.
Nie dostała żadnej odpowiedzi. Spojrzała na męża i zobaczyła, że smacznie chrapie. Z uśmiechem wtuliła się w niego i zapadła w spokojny, zdrowy sen.
Rozstanie następnego ranka było zaskakująco trudne. Wszyscy stali na pomoście i żegnali się. Nicole obiecała, że wkrótce odwiedzi Regan i zrobi co tylko w jej mocy, żeby pomóc. Clay i Travis wymieniali uwagi o tegorocznych plonach. Niestety, zaraz trzeba było wejść na małą łódź i ruszać w górę rzeki.
Regan czuła wielkie podniecenie na myśl, że wreszcie zobaczy dom Travisa. Zastanawiała się, czy farma jest równie wielka, dzika i prymitywna jak jej właściciel. Miała nadzieję, że uda się jej ucywilizować to miejsce, tak samo jak zamierzała ucywi-lizować męża.
Po pewnym czasie spokojnej, gładkiej żeglugi ściana lasu na brzegu rzeki znów gwałtownie się urwała. Z dala widać było olbrzymi pomost i mnóstwo statków.
To chyba nie jest następna plantacja? – zapytała, i stając obok Travisa. Ta wyglądała na kilkakrotnie większą niż posiadłość Claya, więc z pewnością było to miasto.
Ależ oczywiście, że to plantacja! – oznajmił mąż z szerokim uśmiechem. Znasz jej właścicieli?
Kiedy podpłynęli bliżej, zobaczyła, że ta plantacja wygląda jak gospodarstwo Armstrongów, tylko w powiększeniu. Przy nabrzeżu stał budynek tak wielki, jak ich rezydencja.
– Co to jest? – zapytała wskazując przed siebie.
– To hangary dla statków i magazyn. Kapitanowie wymieniają tam żagle i naprawiają uszkodzenia, a w innych pomieszczeniach składuje się towary oczekujące na transport. W tym mniejszym budynku mieszka taksator.
U nabrzeża stało kilka mniejszych jednostek, dwie barki i cztery, jak nazwał je Travis, szalupy. Ku zdziwieniu Regan, mąż skierował łódź do nabrzeża.
– Myślałam, że płyniemy do domu – powiedziała skonsternowana. – Chcesz tu odwiedzić przyjaciół?
Travis wyskoczył na pomost i zanim zdołała powiedzieć następne zdanie pociągnął ją za sobą. Wziął jej twarz w obie ręce i uniósł do góry.
– To jest moja plantacja – oznajmił cicho, kiedy ich oczy się spotkały.
Przez chwilę była zbyt oszołomiona, żeby się odezwać.
– To… to wszystko jest twoje? – wyszeptała.
– Co do ostatniego źdźbła trawy. Chodźmy, pokażę ci twój nowy dom.
Były to ostanie słowa, jakie zamienili sam na sam, ponieważ otoczył ich tłum ludzi. Ze wszystkich budynków dochodziły ich okrzyki „Travis'", „Pan Stanford!". Travis, trzymając żonę za rękę, ściskał dłoń chyba setkom witających, którzy zbiegli się ze wszystkich stron. Przedstawiał jej każdego z nich, wyjaśniając, że to jest główny cieśla, to drugi pomocnik ogrodnika, a ta kobieta to trzecia pokojówka. Korowód pracowników nie miał końca i Regan mogła tylko stać i kiwać głową. W głowie huczały jej wciąż te same myśli: to wszystko są jego pracownicy, wszyscy pracują dla Travisa – więc i dla mnie.
W którymś momencie Travis ogłosił dzisiejszy dzień wolnym od pracy i nie minęło pięć minut, jak robotnicy z pól również przybiegli go witać. Zwaliści, krępi, muskularni mężczyźni śmiali się wesoło i przekomarzali z Travisem, twierdząc, że pewnie wyszedł z formy w czasie tak długiej podróży. Regan ogarnęło nagłe poczucie dumy, kiedy zobaczyła, że żaden z tych mężczyzn nie był potężniej zbudowany od jej męża.
Kiedy w otoczeniu tłumu ludzi schodzili z nabrzeża, posypały się pytania. Z ich treści można było odgadnąć, że połowa plantacji idzie w rozsypkę.
– Gdzie jest Wes? – zapytał Travis, krocząc tak szybko, że Regan prawie za nim biegła.
W Bostonie zmarł pański wuj Tomasz i Wes musiał tam jechać, żeby uporządkować jego sprawy – wyjaśnił nadzorca.
A Margo? – Travis zmarszczył brew. – Czy nie mogła zająć się, chociaż częścią tych problemów?
– Dwadzieścia z jej krów zapadło na jakąś dziwną chorobę – wyjaśnił mężczyzna.
– Travis – zagadnęła krzepka, rudowłosa kobieta – Trzy krosna się popsuły, ale za każdym razem, kiedy każę je komuś naprawić, mówią mi, że to nie ich robota.
– I jeszcze jedno – wtrąciła inna z kobiet. -Backesowie sprowadzili kurczęta ze wschodu. Czy mógłbyś przydzielić trochę pieniędzy na ich zakup?
– Travis – odezwał się mężczyzna z fajką. – Coś trzeba zrobić z tym najmniejszym slupem. Nadaje się tylko do gruntownego remontu albo na złom.
Nagle Travis zatrzymał się i wyrzucił w górę ramiona.
– Dosyć tego! Jutro odpowiem na wszystkie pytania. Nie! – zmienił nagle zdanie. Oczy mu rozbłysły i sięgnął po dłoń Regan. – Mam żonę, i jutro ona przejmie kobiece obowiązki. Carolyn, poradzisz się jej w sprawie krosien, a ty, Susan, zapytasz o pozwolenie na zakup kurcząt. Jestem pewien, że zna się na tych sprawach lepiej niż ja.
Regan była zadowolona, że mąż trzymał ją za rękę, bo inaczej mogłaby zawrócić i uciec. Cóż ona wiedziała o krosnach i kurach?
A teraz – mówił dalej Travis – zamierzam pokazać mojej młodej żonie dom i jeśli ktoś zada mi jeszcze jedno pytanie, odwołam wolny dzień za powiedział z pozorną groźbą w głosie.
Gdyby dziewczyna nie była tak przygnębiona roześmiałaby się widząc, z jaką szybkością wszyscy rozbiegli się po plantacji został tylko jeden starszy mężczyzna, trzymający się cicho na uboczu.
– To jest Eliasz – podstawi i go z dumą Travis – Najlepszy ogrodnik w całej Wirginii
– Coś przyniosłem dla nowej pani – odparł starzec i podał jej kwiat, jakiego Regan nigdy jeszcze
Nie widziała. Jego czerwień była zarazem ognista i łagodna. Ze środka wyrastało coś w rodzaju karbowanego rogu, otoczonego u podstawy kręgiem płatków w kształcie łez.
Regan wyciągnęła nieśmiało dłoń. Kwiat był tak piękny, że bała się go dotknąć.
– To jest orchidea, proszę pani – wyjaśnił Eliasz. – Starsza pani Stanford polecała przywozić je sobie, kiedy tylko kapitanowie wypływali w rejs na południowe morza. Może zechce pani w wolnej chwili obejrzeć cieplarnię?
– Tak – odparła, zastanawiając się czy na tej plantacji w ogóle czegokolwiek brakuje. Podziękowała ogrodnikowi i ruszyła za mężem, który oddala się od rzeki. Dopiero teraz zauważyła wysoki, rozlgły dom z cegły, który przed nimi wyrastał. Nawet z oddali wydawał się tak wielki, że Manor House i Arundel Hall Claya zmieściłyby się w jednym jego skrzydle.
Travis z dumą opowiedział jej o tym domostwie i widać było, ze bardzo jest do niego przywiązany. Zostało zbudowane przez jego pradziadka i wszyscy Stanfordowie otaczali je miłością. Jednak z każdym krokiem strach Regan narastał coraz bardziej. Obowiązki, które wypełniała Nicole, z początku wydawały się jej przytłaczające, ale teraz żałowała, że nie będzie mieszkała w takim małym domu, jak siedziba Armstrongów. Jak poradzi sobie z tak ogromnym domostwem, nie mówiąc już o innych gospodarskich powinnościach, których wykonania spodziewał się po niej Travis?
Z bliska dom wydał się jej jeszcze większy. Główna, kwadratowa bryła z cegły wznosiła się na trzy i pół piętra w górę. Odchodziły od niej dwa przeciwstawne skrzydła w kształcie litery L. Mąż poprowadził ją po szerokich kamiennych schodach na pierwsze piętro i rozpoczęli pośpieszne zwiedzanie rozległego domostwa.
Pokazał jej niebieski pokój, zielony pokój, a potem czerwony i biały, pokój do nauki i sypialnię gospodyni. Spiżarnie w tym domu były tak duże jak jej sypialnia w Weston Manor.
Po obejrzeniu każdego następnego pokoju, a wszystkie były pięknie umeblowane, strach, coraz mocniej chwytał Regan za gardło. To niemożliwe, żeby kiedykolwiek poradziła sobie z zarządza niem tak wielkim domostwem.
Kiedy już myślała, że zobaczyła wszystkie pokoje, Travis niemal siłą zaciągnął ją po schodach na górę. Znajdowali się na pierwszym, głównym piętrze i wnętrza, które jej tu pokazał, przewyższały wszystko, co dotąd widziała. Urządzono tu jadal-nię, do której przylegał salonik na herbatki dla pań, był też inny, przeznaczony dla spotkań rodzinnych, biblioteka dia panów, kolejne dwa salony na każdą okazję i olbrzymia sypialnia, sąsiadująca z pokojem dziecinnym.
– To nasza – oznajmił Travis i pociągnął ja dalej, do sali balowej.
Tutaj Regan doznała prawdziwego wstrząsu. Od kiedy przekroczyła próg tego domu, nie mogła wydusić z siebie ani jednego słowa, ale teraz zwyczajnie nogi się pod nią ugięły. Opadła na kanapę w kącie sali i rozglądała się wokół w pełnym zdumienia milczeniu.
Sam ogrom tego wnętrza sprawiał przytłaczające wrażenie. Wysoka na siedemnaście stóp sala powodowała, że każdy czuł się tu mały i nic nieznaczący. Ściany były obite jasnoniebieskim materiałem, a dębowa podłoga wypolerowana do połysku. Ustawiono tu mnóstwo mebli: sześć kanap obitych różowym brokatem i niezliczoną ilość krzeseł z odpowiednio dobraną tapicerką, harfę, fortepian i wiele stołów. Wszystko jednak stało pod ścianami tak, że środek sali był wolny, ozdobiony tylko długim, wschodnim dywanem.
– Oczywiście, na czas balów zdejmujemy dywan – wyjaśnił dumnie Travis. – Pewnie sama chciałabyś wydać przyjęcie. Moglibyśmy zaprosić kilkuset znajomych na całą noc. Ty i kucharka Malwina zaplanowałybyście, co podać na kolację. Spodobałoby ci się to, prawda?
Tego było już zbyt wiele. Ze łzami w oczach i ściśniętym ze zdenerwowania żołądkiem, Regan wybiegła z sali balowej. Nie wiedziała nawet, jak wydostać się z tego domu. Biegła długim korytarzem, w końcu natrafiła na drzwi i wpadła do ładnego, małego saloniku, urządzonego w białoniebieskiej tonacji. Nie pamiętała nawet nazw pokoi, a co dopiero ich rozmieszczenia.
Rzuciła się na podłogę, wsparła ukrytą w ramionach głowę na siedzeniu białoniebieskiej kanapy i wybuchnęła płaczem. Jak on mógł jej to zrobić? Dlaczego jej nie uprzedził?
Po krótkiej chwili mąż znalazł się u jej boku i wziąwszy ją w ramiona, usiadł na kanapie.
– Dlaczego płaczesz? – zapytał głosem tak pełnym żalu i goryczy, że zaniosła się jeszcze gwałtowniejszym szlochaniem
– Jesteś bogaty! – wyrzuciła wreszcie przez zaciśnięte od płaczu gardło.
– I płaczesz, dlatego, że jestem bogaty? – Travis nie potrafił opanować zdumienia.
Była pewna, że mąż nigdy nie zrozumie jej uczuć. Był taki pewny siebie i swoich możliwości, nigdy nie wątpił, że uda mu się osiągnąć to, co sobie zaplanował. Nie wiedział, co to znaczy być człowiekiem bezużytecznym, do niczego się nie nadawać. Teraz oczekiwał od niej, że poprowadzi dom, przejmie nadzór nad całą posiadłością, a na domiar wszystkiego wyda przyjęcie dla setek jego znajomych.
– Nie będę mógł ci pomóc, jeśli nie powiesz mi, co się stało – powiedział wręczając jej chustkę. – Chyba nie dlatego jesteś zła, że nie okazałem się ubogim farmerem.
– Czy… – szlochała. – Czy ja potrafię- Nigdy nawet nie widziałam krosna!
Travis dopiero po chwili zrozumiał, o co jej chodzi.
– Przecież nie będziesz musiała sama tkać. Po prostu masz rozdzielać pracę innym. Kobiety przyjdą do ciebie ze swoimi problemami, a ty je rozwiążesz. To bardzo proste – zapewnił.
Nigdy nie zdoła mu tego wytłumaczyć. Wyrwała się z jego objęć i zeskoczyła na podłogę, wybiegła z saloniku, pomknęła korytarzem do sali balowej, wypadła drugimi drzwiami w następny korytarz, dobiegła do sypialni i tam padła na łóżko, furkocząc muślinową suknią i licznymi halkami.
Nawet jej własne łkanie nie zagłuszyło ciężkich kroków Travisa. Przystanął w drzwiach, obserwował ją przez moment i w końcu uznał, że najlepiej zostawić ją samą. Kiedy jego kroki umilkły w od dali, zaniosła się jeszcze silniejszym płaczem.