21

Zbliżał się ranek, prawie świtało, kiedy trzy dni później Travis zatrzymał konia przed drzwiami Margo. Tak szybko gnał do celu, że po drodze kilkanaście razy zmieniał wierzchowce, żeby nie padły z wycieńczenia. Zeskoczył z siodła i wpadł do domu. Dobrze wiedział, gdzie jej szukać. I rzeczywiście, siedziała w bibliotece, pod portretem ojca.

– Zajęło ci to więcej czasu, niż się spodziewałam – przywitała go radośnie. Jej rude włosy spływały w nieładzie na ramiona, a na szlafroku ciemniała jakaś plama.

– Gdzie ona jest?

– Och, nic się jej nie stało – roześmiała się Margo i uniosła pustą szklaneczkę po whisky, Sam zobacz. Zazwyczaj nie krzywdzę dzieci. Potem wróć tutaj, to się czegoś napijemy.

Przeskakując po dwa stopnie, Travis pomknął schodami na górę. Kiedyś był częstym gościem w domu Jenkinsów i dobrze znał rozkład pokoi Teraz, gorączkowo szukając córki, nie zwracał uwagi na jaśniejsze miejsca na ścianach, gdzie dawniej wisiały obrazy i na puste etażerki, z których zniknęły cenne figurki.

Odnalazł Jennifer śpiącą w łóżku, w którym nieraz spędzał noce jako mały chłopiec. Kiedy wziął ją na ręce, dziewczynka otworzyła oczy i uśmiechnęła się. – Tatuś – rzekła radośnie i znów zapadła w sen. Kurz na jej twarzy i ubraniu, świadczył, że obie z Margo podróżowały całą noc.

Ostrożnie położył ją z powrotem do łóżka, ucałował i wrócił na dół. Nadszedł czas, żeby przeprowadzić z Margo poważną rozmowę.

Sąsiadka nie podniosła nawet głowy, kiedy wszedł do pokoju i nalał sobie szklaneczkę whisky.

– Dlaczego? – wyszeptała. – Dlaczego się ze mną nie ożeniłeś? Znamy się tak wiele lat. Razem jeździliśmy konno, pływaliśmy nago w jeziorze, kochaliśmy się. Zawsze myślałam, tak jak i ojciec…

Wybuch Travisa przerwał jej w pół zdania.

– No właśnie! – krzyknął Travis. – Ten twój przeklęty ojciec. W życiu kochałaś tylko dwoje ludzi: siebie samą i Ezrę Jenkinsa. – Urwał i podniósł szklaneczkę w stronę portretu nad kominkiem, jakby wznosił toast. – Nigdy tego nie dostrzegałaś, ale twój ojciec był najpodlejszym skąpcem i kłamcą, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi. Ukradłby ostatni grosz bezdomnej sierocie. Jego postępowanie niewiele mnie obchodziło, ale widziałem, że z każdym dniem stajesz się coraz bardziej do niego podobna. Pamiętasz, kiedy zaczęłaś potrącać tkaczom z wypłaty za połamane czółenka?

Margo ze zrozpaczoną miną podniosła na niego oczy.

– On wcale nie miał złego charakteru. Był dobry i czuły…

– Tylko dla ciebie i dla nikogo więcej – Travis wpadł jej w słowo.

– Ja też bym była dla ciebie dobra – powiedziała błagalnie.

– Nie! – uciął. – Znienawidziłabyś mnie, bo nie oszukiwałbym i nie okradał wszystkich wokół siebie. Widziałabyś w tym oznakę mojej słabości.

Margo utkwiła wzrok w szklance z whisky.

– Ale dlaczego akurat ona? Dlaczego wybrałeś tę chudą, bezbarwną dziewkę z angielskiego rynsztoka? Nie potrafiła nawet zrobić filiżanki herbaty.

– Dobrze wiesz, że nie jest dziewką z rynsztoka, przecież sama zażądałaś od niej pięćdziesięciu tysięcy dolarów okupu. – Oczy Travisa zaszły mgłą, kiedy przypomniał sobie, co wydarzyło się w Anglii. – Gdybyś ją znała wtedy, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz, brudną, wystraszoną, ubraną tylko w podartą koszulę. Ale kiedy otworzyła usta, mówiła jak angielska dama z najwyższych sfer. Wymawiała tak starannie każde słowo, każdą sylabę, nawet kiedy płakała.

Ożeniłeś się z nią dlatego, że mówi z jakimś cholernym, snobistycznym akcentem? – Margo nie mogła opanować złości. Travis uśmiechnął się w zadumie.

– Ożeniłem się z nią, bo podoba mi się, jak na mnie patrzy. Przy niej czuję się wysoki na dziesięć, nie, dwadzieścia stóp. Kiedy ona jest przy mnie, mogę dokonać niesłychanych rzeczy. Z radością patrzyłem, jak dojrzewa. Zmieniła się z wystraszonej małej dziewczynki w kobietę. – Uśmiech Travisa stawał się coraz szerszy. – I jest moja!

Pusta szklanka Margo przeleciała przez pokój i roztrzaskała się o ścianę tuż nad głową Travisa.

– Myślisz, że będę spokojnie słuchała, jak wychwalasz przy mnie inną? Rysy Travisa stwardniały. Wcale nie musisz mnie słuchać. Idę na górę po córkę i zabieram ją do domu. – Zatrzymał się u podnóża schodów i spojrzał na Margo. – Dobrze cię znam. To nauki twojego ojca sprawiły, że uciekłaś się do podstępu i zdrady, żeby dostać, czego pragniesz. Ale ponieważ Jennifer jest cala i zdrowa, nie oskarżę cię o porwanie. Jeśli jednak, kiedykolwiek jeszcze raz…

Urwał, jakby nie miał siły mówić dalej i przetarł oczy. Nagle poczuł się bardzo senny i stąpając po schodach zataczał się jak pijany.

Wkrótce po wyjeździe Travisa przerażona Regan wróciła do swojego pokoju. Czekał tam na nią Farrell.

– Regan, błagam, powiedz mi, co się dzieje. Czy ktoś skrzywdził twoją córkę?

– Nie – wyszeptała. – Nie wiem. Trudno mi powiedzieć.

– Usiądź – poprosił i objął ją. – Wszystko mi opowiedz.

Opowieść nie zajęła jej dużo czasu.

– I Travis zostawił cię, żebyś tu cierpiała w samotności? – zapytał z niedowierzaniem. – Nie wiesz, co się dzieje z twoją własną córką i zaufałaś temu człowiekowi, że odbierze ją swojej byłej kochance?

– Tak – potwierdziła bezradnie. – Travis mówi, że…

– Od kiedy to pozwalasz komuś, żeby ci mówił, co masz robić? Nie wolałabyś raczej być razem z córką, a nie siedzieć tu samotnie, nic o niej nie wiedząc?

– Oczywiście – odparła w końcu i wstała. -Chciałabym być z Jennifer.

– W takim razie ruszajmy w drogę. Wyjedziemy natychmiast.

– My?

Tak – Farrell wziął ją za rękę. – Jesteśmy przyjaciółmi, a przyjaciele pomagają sobie w potrzebie.

Dopiero później, kiedy siedzieli już w powozie wiozącym ich na południe, na plantację Travisa, Regan uświadomiła sobie, że nikomu nie powiedziała, gdzie się wybiera. Szybko jednak o tym zapomniała, ponieważ bardzo niepokoiła się o bezpieczeństwo córki.

Jechali wiele godzin. Powóz, jak na potrzeby Regan, posuwał się zbyt wolno. Zapadła w drzemkę, chociaż jej głowa uderzała o drewnianą ściankę. Gwałtownie się obudziła, gdy Farrell dotknął jej ramienia. Powóz się zatrzymał, a on wysiadł i stał teraz obok niej.

– Dlaczego stoimy? – zapytała.

– Ściągnął ją z ławeczki i postawił obok siebie. Powinnaś odpocząć. Musimy też porozmawiać oznajmił.

– Porozmawiać! – wykrzyknęła wzburzona Możemy to zrobić później. I nie potrzebuję żadne-go wypoczynku. – Chciała się od niego odsunąć, ale mocno ją trzymał.

– Regan, czy wiesz, jak bardzo cię kocham? Kochałem cię jeszcze w Anglii, dawno temu. Twój wuj zaproponował mi pieniądze, więc je przyjąłem, ale i bez tego bym się z tobą ożenił. Byłaś taka czarująca i niewinna, taka śliczna.

W zdenerwowaniu Regan nie zważała na to, że znalazła się z nim sam na sam w głębokim lesie. Wyrwała mu się oburzona.

– Na miłość boską, Farrellu! Czy ty uważasz mnie za idiotkę? Nigdy mnie nie kochałeś, nie kochasz i nie będziesz kochał. Pragniesz tylko moich pieniędzy, ale ich nigdy nie dostaniesz więc jeśli łaska, wracaj do swojego ślicznego, rozpadającego się domu w Anglii i zostaw mnie w spokoju.

W mgnieniu oka Farrell wymierzył jej cios, po którym zachwiała się i uderzyła w bok powozu. Oszołomiona osunęła się na ziemię.

– Jak śmiesz odzywać się do mnie w ten sposób? – zakipiał z gniewu. – Moja rodzina wywodzi się od królów, twoi przodkowie to zwykli kupcy. To, że muszę się poniżyć i wziąć za żonę kobietę, która lepiej zna się na rachunkach niż koronkach, jest dla mnie…

Kiedy mówił, Regan odzyskiwała przytomność umysłu. Ważniejszy od kłopotów z Farrellem był niepokój o córkę. Regan wsparła się na kolanach i całą siłą runęła na Anglika, jak taranem wymierzając mu głową uderzenie dokładnie między nogi.

Z bólu zgiął się we dwoje, dając Regan szansę ucieczki.

Zerknęła na powóz i zobaczyła, że jej prześladowca wyprzągł konie, więc nie mogła użyć pojazdu. Zebrała w dłoniach spódnice i biegiem ruszyła do drogi. Kiedy do niej dotarła, jakiś stary wóz znikał właśnie za zakrętem. Rzuciła się za nim, wkładając w pościg wszystkie siły.

Na koźle siedział stary człowiek z siwymi bokobrodami.

– Goni mnie pewien mężczyzna! – zawołała Regan, zrównawszy się z woźnicą.

– A może chcesz, żeby cię złapał? – odparł pogodnie staruszek, wyraźnie rozbawiony tą sytuacją.

– Chce mnie zmusić do ślubu, żeby dostać moje pieniądze, ale ja wolę wyjść za mąż za Amerykanina.

W staruszku zadrgała patriotyczna nuta. Nie zwalniając chwycił Regan za ramię i wciągnął ją na wóz, jakby nic nie ważyła. Jednym ruchem pchnął ją na tył platformy i nakrył workami z ziarnem.

Sekundę później pojawił się konno Farrell i Regan wstrzymała oddech, słysząc jak krzyczy na starego człowieka. Woźnica przez parę minut udawał, że jest głuchy a potem stanowczo zabronił Anglikowi przeszukać wóz. Kiedy Farrell nalegał, starzec wyciągnął pistolet. W końcu niechętnie wyznał, że widział po drodze trzech jeźdźców, z których jeden trzymał przed sobą na siodle ładną kobietę. Z tętentem kopyt Farrell rzucił się w pościg, wzbijając za sobą chmurę pyłu.

– Możesz już wyjść – odezwał się starzec, chwycił Regan za rękę i wciągnął na ławeczkę obok siebie.

Roztarła obolałe ramię. Miała ochotę powiedzieć mu, że rzuca nią, jakby była jednym z jego worków ze zbożem, ale się powstrzymała. Kichnąwszy kilkanaście razy, zapytała go, czy wie, gdzie znajduje się plantacja Stanfordów w Wirginii.

– To bardzo daleko. Podróż zajmie kilka dni.

– Jeśli zmienimy konie i będziemy podróżować również nocą, dotrzemy tam szybciej. Za wszystko zapłacę.

Przez z dłuższy czas przyglądał się jej z uwagą.

– Może jakoś się dogadamy. Zawiozę cię tam w rekordowym czasie, jeżeli mi wyjawisz, dlaczego ten Anglik cię ścigał i czy chodzi ci o Travisa czy Wesleya.

– Wszystko opowiem. Jadę do Travisa.

– No to czeka cię sporo ciężkiej roboty – roześmiał się staruszek i krzykiem ponaglił konie do szybszego biegu. Po sekundzie pędzili drogą jak szaleni i Regan musiała obiema rękami trzymać się ławki. Na wybojach jej zęby uderzały o siebie ze zgrzytem. Nie była w stanie odezwać się ani słowem.

Godzinę później mężczyzna zatrzymał wóz, zszedł z kozła i pociągnął ją za sobą.

– Co się dzieje? – zapytała.

– Dalej popłyniemy łodzią – odparł. – Dowiozę cię pod drzwi Travisa. Wędrowali przez milę, aż dotarli do małej chatki i niewielkiego pomostu nad wąskim strumykiem. Staruszek zniknął w chacie i wrócił niosąc płócienną torbę. – Idziemy -polecił i zaprowadził ją na łódkę, równie starą i zniszczoną jak wóz.

– Teraz opowiadaj – zażądał, kiedy wypłynęli na wodę.

Kilka dni później wysadził Regan na nabrzeżu plantacji Travisa, pożegnał ją i życzył szczęścia. Był wczesny ranek i wokół panowała cisza. Regan przemierzyła biegiem całą drogę od rzeki do domu.

Drzwi stały otworem, więc wpadła do środka i pomknęła na górę w nadziei, że znajdzie Travisa i Jennifer śpiących w jednym z pokoi. Otwierała jedne drzwi po drugich, przeklinając ze złością, ponieważ dom był bardzo rozległy i przeszukanie go zabierało wiele czasu.

Wreszcie w czwartej sypialni znalazła to, czego szukała. Zobaczyła kosmyk ciemnych włosów, wystający spod kołdry.

– Travis! – krzyknęła i rzuciła się na niego. -

Gdzie jest Jennifer? Nic się jej nie stało? Jak mogłeś mnie zostawić? Nie przesłałeś mi żadnej wiadomości, a sam śpisz tu sobie w najlepsze.

Mężczyzna, który usiadł w pościeli nie był Travisem. Wyglądał jak mniejsza wersja ojca Jennifer

– Co znowu zmajstrował mój kochany brat?

drapiąc się po uchu zapytał znużonym głosem, ale spojrzawszy na nią uśmiechnął się. – Ty pewnie jesteś Regan. Pozwól, że się przedstawię…

– Gdzie są Travis i moja córka? Wesley natychmiast nabrał czujności.

– Powiedz mi, co się stało.

– Margo Jenkins porwała mi córkę a Travis pojechał za nią.

Zanim cokolwiek powiedział, nie zwracając uwagi na własną nagość odrzucił pościel i zaczął się ubierać.

– Zawsze mówiłem Travisowi, że Margo to nic dobrego, ale on chyba uważał, że jest jej coś winien i zawsze ulegał jej zachciankom. Ta kobieta myśli, że wszystko w życiu jej się należy, jeśli tylko tego zapragnie. Chodź ze mną. – Wesley złapał ją za rękę i poprowadził za sobą.

– Jesteś bardzo podobny do Travisa – Regan syknęła z bólu kiedy szarpnął ją za nadgarstek. Z trudem nadążała za jego długimi krokami.

Nie ma teraz czasu na obelgi – odparł prowadząc ją do biblioteki, gdzie nabił dwa pistolety i zatknął sobie za pas. – Umiesz jeździć konno? Nie, Travis mówił, że nie. No, cóż. Wezmę cię na siodło. Oboje i tak ważymy mniej niż Travis.

Gdyby Regan miała czas na rozmyślania, na pewno poczułaby oburzenie i niesmak, że na świecie istnieje drugi osobnik tak podobny do Travisa. Za rok czy dwa trudno będzie ich odróżnić.

Nazywam się Wesley- odezwał się sadzając ją im siodło i wskakując na konia.

Wyobraź sobie, że się sama domyśliłam – odparła.

Ruszyli ostrym galopem. Pod drzwiami Margo Wes postawił ją na ziemi. – Wejdziemy osobno. Pamiętaj, że jestem w pobliżu.

Z tymi słowami ją zostawił, a Regan weszła do środka. Niewiele czasu zabrało jej odszukanie Margo. Siedziała w bibliotece.

– W samą porę – oznajmiła i uśmiechnęła się wyniośle. Jednak oczy miała zaczerwienione. – Od rana jesteś już trzecim gościem.

– Co zrobiłaś z moją córką i gdzie jest Travis?

– Słodka, bogata Jennifer śpi, tak samo jak jej ukochany ojciec. Z tą różnicą, że Jennifer się obudzi, a Travis już nie.

– Co takiego? – krzyknęła Regan. – Coś ty zrobiła mojej rodzinie?

– To samo, co ty z moim życiem. Travis wypił tyle opium, że powaliłoby to z nóg dwóch dorosłych mężczyzn. Teraz jest na górze i będzie tam spał aż do rychłej śmierci.

Regan była już w progu, kiedy na zewnątrz rozległ się strzał. Stanęła jak wryta. Spojrzała na korytarz. Margo przecisnęła się obok niej i otworzyła frontowe drzwi. Wszedł przez nie Farrell, pół niosąc, pół ciągnąc krwawiące ciało Wesleya.

– Znalazłem go przyczajonego pod domem – oznajmił Anglik i rzucił Wesa na krzesło. W ręku trzymał pistolet.

– Co ty tu robisz? – szepnęła zdziwiona Regan i rzuciła się do Wesleya.

Zostaw go! – Farrell złapał ją za ramiona. – Myślałaś, że po latach poszukiwań, tak łatwo zrezygnuję? O, nie. Razem z Margo już dawno wszystko zaplanowaliśmy, kiedy wy bawiliście się w ten głupi cyrk. Wesley umrze z powodu ran odniesionych w pechowym wypadku na polowaniu. Ciała Travisa nigdy nie odnajdą i jego kochana córeczka wszystko odziedziczy. Ja, oczywiście, ożenię się z matką małej dziedziczki, ale ta biedna kobieta będzie tak załamana po śmierci pierwszego męża, że wkrótce popełni samobójstwo. Wtedy wrócę do Anglii jako jedyny spadkobierca jej majątku, a Margo wielkodusznie przyjmie pod swój dach Jennifer i zaopiekuje się plantacją Stanforda, do czasu, kiedy dziewczyna skończy osiemnaście lat, jeśli dożyje tego dnia. Teraz już rozumiesz, dlaczego tu przyjechałem?

– Oboje jesteście niespełna rozumu – rzekła Regan, cofając się w przerażeniu. – Nikt nie uwierzy, że tyle osób zginęło przypadkowo. – Odwróciła się i zaczęła biec ku schodom, ale Farrell ją dopadł.

– Teraz jesteś moja – oznajmił, podchodząc, coraz bliżej. Miał na sobie plamy krwi Wesleya.

Regan zamachnęła się i strąciła świecznik, stojący na niskim stoliku. Zasłony w pobliskim oknie natychmiast zajęły się ogniem. Margo wrzasnęła przeraźliwie, chwyciła niewielki dywanik i usiłowała zdusić płomienie.

– Puść ją – odezwał się jakiś głos z końca korytarza.

– Travis! – zawołała Regan, wyrywając się z uścisku Farrella. Travis wyglądał strasznie, jakby przeszedł jakąś ciężką chorobę.

– Myślałem, że się go pozbyłaś! – krzyknął Farrell do walczącej z ogniem Margo.

– Trochę się musiałem namęczyć, żeby usunąć opium z żołądka – odparł Travis, trzymając się barierki.

– Przestańcie gadać! – piszczała Margo. – Pomóżcie mi! Pożar się rozszerza!

Farrell jeszcze mocniej chwycił Regan i przyłożył jej pistolet do głowy. Zapomniany Wesley, spoczywający w fotelu za plecami Farrella, wytężył opuszczające go siły i wyciągnął z cholewy nóż. Jednym ruchem wbił go Farrellowi między łopatki. Pistolet podskoczył do góry i wypalił w sufit, a Farrell zwalił się na twarz.

Regan zareagowała natychmiast. Rzuciła się schodami w górę.

– Zabierz Wesa – rozkazała Travisowi. – Ja pójdę po Jennifer.

Regan szybko znalazła uśpioną córkę, wzięła ją na ręce i zbiegła po schodach. Travis właśnie z trudem wynosił Wesleya z domu. Żaden z braci nie miał wiele sił i zdawało się, że upłynęły wieki, zanim wyszli z zadymionego wnętrza w chłodny, słoneczny poranek.

Travis ostrożnie ułożył Wesa na trawie.

– Przyprowadzę wóz i konie – oznajmił.

– Travis! – zatrzymała go Regan. Dotknęła jego ramienia i spojrzała na dom. Płomień buchnął z okna na piętrze. – Nie możemy zostawić Margo na pewną śmierć. Musimy ją wyprowadzić.

Travis pogładził ją przelotnie po policzku i wbiegł do domu. Chwilę później wyłonił się z Margo, która przerzucona przez jego ramię wierzgała nogami, drapała go i przeklinała, na czym świat stoi.

Upuścił ją na ziemię.

– Ten przeklęty dom nie jest wart niczyjego życia, nawet twojego – oznajmił rozwścieczonej kobiecie.

Regan pochyliła się nad Wesem i opatrywała ranę po kuli na jego boku.

Ledwo Travis spuścił Margo z oczu, kobieta poderwała się na nogi i skoczyła z powrotem do domu.

– Tam jest mój ojciec! – krzyknęła.

Zobaczył, jak ogień liże suknię Margo i wiedział, że już jej nie uratuje. Szybko porwał córkę na ręce. Dziewczynka patrzyła na wszystko rozszerzonymi ze strachu oczami, więc przytulił jej twarzyczkę do ramienia.

W sekundę płomienie strawiły nasączone whisky ubranie Margo. Regan odwróciła głowę, a Wes objął ją ramieniem i przyciągnął do piersi, żeby mogła się na niej wypłakać.

Minęło sporo czasu, zanim doszli do siebie. Travis dotknął czule skroni młodszego brata i uśmiechnął się, widząc jak opiekuńczo przytula jego żonę.

– Zaopiekuj się moją panią, a ja pójdę po wóz – poprosił.

Kiedy wrócił, zbiegli się robotnicy z plantacji. Stali bezradnie i obserwowali płonący dom. Ogień był już zbyt duży, żeby dało się cokolwiek uratować. Mężczyźni wyprowadzili konie z pobliskiej stajni. Dwóch z nich pomogło braciom wsiąść na wóz. Jennifer usiadła przy wujku, zbyt oszołomiona i zmęczona, żeby rozmawiać.

– Jedziemy do domu? – zapytał Travis siedzącą tuż obok niego Regan.

– Dom – wyszeptała. – Mój dom jest tam gdzie ty, Travisie. I właśnie tam jest moje miejsce.

Pocałował ją.

– Kocham cię – powiedział – i…

– Ja tu się wykrwawiam na śmierć, a wam tylko zaloty w głowie – wrzasnął Wesley z tyłu wozu.

– Zaloty! – prychnął Travis i zaciął konie. – Braciszku, nawet nie masz pojęcia, co to są prawdziwe zaloty. Jak tylko lepiej się poczujesz, opowiem ci o najwspanialszych zalotach, jakie się kiedykolwiek zdarzyły. Może kiedyś sam będziesz, choć w połowie tak pomysłowy… – Urwał i zmrużywszy powieki spoglądał na Regan, która zanosiła się od śmiechu. Widząc jego urażoną minę, zaczęła się śmiać jeszcze głośniej.

– Wolałbym raczej usłyszeć wersję Regan, nie twoją – oznajmił Wes. Oczy miał zamknięte, ale uśmiechał się pogodnie.

– Dom. – Regan otarła łzy z policzków. – Jak dobrze wreszcie być w domu.

Travis uśmiechnął się i skierował konie na plantację Stanfordów.

Загрузка...