Następnego dnia o piątej rano zbudziło Regan pukanie do drzwi. Półprzytomna wyszła z łóżka i założyła szlafrok.
W korytarzu stał Timmie Watts, syn farmera, jednego z dzierżawców jej ziemi. Zanim powiedziała choć słowo, chłopiec wręczył jej czerwoną różę na długiej łodyżce i zniknął w głębi budynku.
Ziewając, nie całkiem rozbudzona, spojrzała na wspaniały, wonny kwiat. Przyczepiono do niego małą karteczkę. Rozłożyła ją i przeczytała: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis."
Upłynęła cała minuta, zanim Regan zrozumiała, co trzyma w ręku. Wydała z siebie radosny pisk, przytuliła różę do piersi i trzy razy podskoczyła wysoko w górę. A więc mimo wszystko o niej nie zapomniał!
Mamusiu – odezwała się Jennifer przecierane zaspane oczy. – Czy tatuś już wrócił?
Prawie – roześmiała się, chwyciła córkę w ramiona i zawirowała z nią po pokoju. – Tę cudowna, wspaniałą różę dostałam od twojego tatusia. Chce, żebyśmy z nim zamieszkały.
Zrobimy to! – oznajmiła radośnie dziewczynka i mocniej chwyciła się matki, bo się jej zakręciło w głowie. – Będziemy jeździć na koniku.
– Codziennie i po wsze czasy! – zawołała ze śmiechem matka. – Teraz szybko się ubierzmy, bo twój tatuś z pewnością zaraz się tu zjawi.
Zanim Regan się zdecydowała na suknię ze złocistego aksamitu, wyrzuciła z szafy na łóżko wszystkie stroje. W środku tego zamieszania znowu usłyszała pukanie. Podbiegła do drzwi w nadziei, że to Travis, i otworzyła je z rozmachem.
W progu stała Sara Watts, siostra Timmiego. Trzymała w ręku dwie jasnoróżowe róże. Zdziwiona Regan wzięła od niej kwiaty a dziewczynka szybko się oddaliła.
– Czy to tatuś? – zapytała Jennifer.
– Nie, ale przysłał nam jeszcze dwie róże. – Do każdej z nich przymocowano niewielką karteczkę. Na obu ręką Travisa było napisane: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis."
– Mamusiu, czy coś się stało? Dlaczego tatuś nie chce do nas przyjść?
Nie bacząc na rozrzucone ubrania, Regan usiadła na łóżku. Obudziła się w niej iskierka podejrzliwości. Te dwie róże kazały się jej zastanowić, co też Travis tym razem wymyślił. Zerknęła na zegar i zobaczyła, że jest wpół do szóstej. Jedną różę dostarczono o piątej, dwie o piątej trzydzieści. Wątpiła, czy to przypadek.
– Nic się nie stało, kochanie – odpowiedziała córce. – Chciałabyś wziąć te kwiaty do swojego pokoju?
– One są od tatusia?
– Z całą pewnością.
Jennifer chwyciła kwiaty, przytuliła je do siebie jak bezcenny skarb i zaniosła je do siebie.
O szóstej, kiedy matka i córka były ubrane i schodziły na śniadanie, przyniesiono Regan trzy róże.
– Jakie piękne – zachwyciła się Brandy, która była już na nogach i krzątała się przy kuchni. Zanim Regan zdążyła zaprotestować, przyjaciółka wstawiła kwiaty do flakonu. – Nie wyglądasz na uszczęśliwioną. Myślałam, że ucieszy cię wiadomość od Travisa, bo przez ostatnie dni chodziłaś jak struta. Ja z pewnością byłabym zadowolona, gdyby ktoś mi przysłał trzy róże z bilecikami.
– Dostałam już pięć róż – oświadczyła poważnie Regan. – Jedną o piątej, dwie o wpół do szóstej i trzy o szóstej.
– Nie sądzisz chyba… – zaczęła Brandy.
– Już o tym zapomniałam, ale niedawno pokłóciliśmy się z Travisem na temat zalotów. Powiedziałam mu, że Amerykanie nie wiedzą, jak należy zdobywać kobietę.
– To nie było zbyt miłe – oświadczyła wspólniczka, czując przypływ narodowej dumy. – Pięć róż przed śniadaniem chyba cię przekonało, na co stać nas, Amerykanów. – Z tymi słowami wróciła do gotowania.
Mając świadomość, że uraziła najbliższą przyjaciółkę, Regan poszła do jadalni, żeby sprawdzić, czy wszystko było gotowe na przyjęcie pierwszych klientów. Wychodziła właśnie z sali, kiedy syn drukarza podał jej cztery żółte róże, wszystkie z przyczepionymi liścikami.
Z głębokim westchnieniem Regan spojrzała pogodnie na kwiaty i pokręciła głową. Czy Travis nie potrafi zrobić nic na przeciętną skalę? Wsunęła liściki do kieszeni i poszła szukać flakonu.
O dziesiątej uśmiech zniknął z jej twarzy. Co pół godziny dostarczano jej coraz więcej róż. Teraz było ich razem sześćdziesiąt sześć. Sama ilość nie byłaby tak niepokojąca, gdyby nie poruszenie, jakie wywołały w miasteczku. Aptekarz i jego żona przyszli na śniadanie do gospody, chociaż przedtem nigdy im się to nie zdarzyło. Wychodząc, zatrzymali Regan i zadali jej mnóstwo pytań. Przede wszystkim chcieli wiedzieć, kim jest ten Travis, który wynajął ich dzieci, żeby co pół godziny dostarczały kwiaty. Nie chcieli zdradzić, skąd dzieci brały róże i kto je do tego namówił. Nie mówili też wiele o liścikach, których treść dobrze znali, ale zżerała ich ciekawość.
Kiedy w południe dostarczono bukiet z piętnastu róż, które do każdej łodyżki miały przymocowaną karteczkę, Regan postanowiła się ukryć. Jednak zdawało się, że całe miasto się zmówiło przeciwko niej. Zawsze na pięć minut przed terminem doręczenia kolejnej wiązanki, ktoś miał jej coś ważnego do powiedzenia i to w miejscu, gdzie wszyscy mogli widzieć, jak odbiera kwiaty. O czwartej dostała dwadzieścia trzy róże.
– Razem jest ich dwieście siedemdziesiąt sześć – oznajmił sklepikarz i wypisał liczbę na tablicy za barem.
– Nie ma pan dzisiaj żadnych klientów? – zapytała Regan znacząco.
– Ani jednego – odparł z szerokim uśmiechem.
– Wszyscy są tutaj. – Wskazał głową na zatłoczony bar. – Kto chce się założyć, ile ich będzie razem? – zawołał.
Regan odwróciła się na pięcie i wyszła, wpychając bukiet w ramiona Brandy.
– Róże? – szepnęła przyjaciółka. – Co za wspaniała niespodzianka. Któż to mógł je przysłać?
Regan skrzywiła się, syknęła ze złości i bez słowa poszła dalej. Bardzo możliwe, że ktoś taki jak Travis mógł specjalnie namówić ludzi, żeby interesowali się różami. Przecież z pewnością mieszkańcy miasteczka mieli ważniejsze rzeczy na głowie, niż bezczynne siedzenie cały dzień w barze i obserwowanie, jak ona odbiera kolejne bukiety. Rzecz jasna, zatrudnił wszystkie dzieci z miasteczka przy dostarczaniu kwiatów, tylko po to, żeby wzbudzić ciekawość ich rodziców.
O siódmej przyniesiono j ej dwadzieścia dziewięć róż a o ósmej trzydzieści jeden Do dziewiątej dostała razem pięćset sześćdziesiąt jeden kwiatów, w kolorach, jakie tylko udało się wyhodować na świecie. Liściki Travisa, wszystkie jednakowej treści, szeleściły w kieszeniach Regan wysypywały się z szuflad i pudełek na jej toaletce. Trafiły nawet do miedzianego rondla w kuchni. Mimo. narzekań, Regan nie zdobyła się na to by wyrzucić, choć jeden.
O dziesiątej zaczęła się zastanawiać, czy ta rzeka kwiatów nigdy się nie skończy. Była zmęczona i marzyła tylko o tym, żeby wejść do łóżka i zasnąć. Otwierała właśnie drzwi sypialni, kiedy jakieś dziecko włożyło jej w ramiona wiązankę z trzydziestu pięciu róż. Weszła do środka, odwiązała od łodyżek wszystkie karteczki, przeczytała je i ukryła w szufladzie pod bielizną. -Travis – wyszeptała.
Jej zmęczenie nagle gdzieś zniknęło Sama w sypialni, mogła nareszcie rozkoszować się kwiatami.
Przypomniała sobie jak ostatni raz dostała kwiaty od Travisa, w noc poślubną.
Wciąż jeszcze uśmiechała się do siebie gdy o wpół do jedenastej dostarczono trzydzieści sześć róż. Następne bukiety pojawiły się o jedenastej i jedenastej trzydzieści. O północy, ziewając, Regan otworzyła drzwi i zobaczyła w progu wielebnego Wentswortha, pastora z miejscowego kościoła.
– Proszę do środka – przywitała go uprzejmie.
– Dziękuję, ale muszę zaraz wracać do domu. Dawno już powinienem być w łóżku. Chciałem tylko dostarczyć tę przesyłkę.
Wyciągnął przed siebie długie, wąskie pudełko z białego kartonu. Kiedy Regan je otworzyła, jej oczom ukazała się delikatna róża z kruchego, cienkiego kryształu w kolorze różowym. Łodyżkę i listki również wykonano ze szkła, zabarwionego na zielono. Z jednej strony zwisała wdzięcznie zrobiona ze srebra kokardka, z wygrawerowanym napisem: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis". Regan odjęło mowę. Bała się dotknąć szklanej róży, żeby nie zniszczyć jej ulotnego piękna.
– Travis wyraził nadzieję, że ci się spodoba – oświadczył wielebny Wentsworth.
– Gdzie on coś takiego znalazł? I jak sprowadził to do Scarlet Springs?
– To, moja droga, wie tylko pan Stanford. Prosił mnie tylko, żebym ci to dostarczył dokładnie o północy. Oczywiście, kiedy dostarczono nam przesyłkę i pudełko było otwarte, ja i moja żona nie mogliśmy się powstrzymać, żeby… no, wiesz… nie zajrzeć do środka. Naprawdę muszę już iść. Dobranoc.
Prawie go nie słysząc, w zamyśleniu zamknęła drzwi i przez sekundę stała nieruchomo opierając się o nie, z oczami utkwionymi w przepięknym, kryształowym kwiecie. Wstrzymując oddech, z obawy, że ją stłucze, włożyła różę do flakonu na nocnym stoliku przy łóżku, tuż obok pierwszej róży, którą dostała z samego rana. Rozbierając się nie odrywała od nich wzroku. Leżała w łóżku, spoglądając na kwiaty, które w świetle księżyca wyglądały jeszcze piękniej. Zasnęła z uśmiechem na ustach.
Następnego ranka obudziła się późno, po ósmej. Zerknęła na róże, posłała im promienny uśmiech, wyskoczyła z łóżka i chwyciła szlafrok. Jeden rękaw dziwnie się zawinął i kiedy go wyprostowała, wyleciała z niego jakaś niebieska karteczka. Upadła na podłogę pismem do góry i widać było z daleka, co na niej napisano. „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis." Pośpiesznie włożyła ją do kieszeni, trochę zdziwiona, bo pamiętała, że wszystkie wczorajsze liściki od Travisa były napisane na białym papierze. Stwierdziła, że pokój Jennifer jest pusty. Dziewczynka często wstawała wcześnie i zbiegała do kuchni, zanim jeszcze jej matka się obudziła.
Wciąż się uśmiechając, Regan wróciła do swojej sypialni, żeby się ubrać. Miała pewność, ze dzisiaj wreszcie pojawi się Travis i na kolanach będzie ją błagał, żeby za niego wyszła. Niewykluczone, ze wyrazi zgodę, ale jeszcze się zastanowi. Roześmiała się głośno.
Niebieskie karteczki były wszędzie – w butach, w fałdach sukien, w szufladach, zawinięte w jej halki i gorsety, nawet pod poduszką!
Jak on śmiał! Z każdym znalezionym liścikiem Regan wpadała w coraz większy gniew. Jak może tak zakłócać jej spokój, wdzierać się do jej sypialni. Jeśli nawet nie zrobił tego osobiście, to wynajął kogoś, żeby umieścił karteczki wśród jej osobistych rzeczy. Ale kiedy? Niektóre z nich z pewnością zastały podrzucone w nocy, ponieważ nawet w sukni, którą wczoraj miała na sobie, znalazła dwa bileciki. Ze złością wyszła z sypialni i udała się prosto do biura. Z pozoru wyglądało na nietknięte. Na szczęście zawsze zamykała je na noc.
Usiadła za biurkiem. Z początku nie zauważyła, cienkiej nitki, przyczepionej do oprawnej w skórę księgi z rachunkami. Pełna najgorszych przeczuć zauważyła, że nitka przechodzi w poprzek biurka i znika gdzieś pod nim. Regan przykucnęła na podłodze, ale żeby sprawdzić, co jest pod blatem, musiała ułożyć się płasko na plecach. Zobaczyła tam przypięty pinezkami kawałek kartonu, na którym wypisano dużymi literami: „Regan, czy zostaniesz moją żoną? Travis".
Zacisnęła zęby, oderwała kartonik od biurka i właśnie darła go na drobniutkie kawałki, kiedy weszła Brandy, niosąc w rękach kilkadziesiąt niebieskich liścików.
– Widzę, że tutaj też był – oznajmiła pogodnie.
– Tym razem posunął się za daleko. To moje prywatne biuro i nie ma prawa wchodzić tu nieproszony.
– Nie chciałabym rozzłościć cię jeszcze bardziej, ale czy sprawdziłaś w sejfie?
– Jak to… – zaczęła Regan, ale gwałtownie urwała. Tylko ona miała trzy klucze, które otwierały kasę pancerną. Drugi komplet znajdował się w skarbcu bankowym, sto mil na południe od Scarlet Springs. Nawet Brandy nigdy nie otwierała hotelowej kasy i nie wiedziałaby w jakiej kolejności należy użyć kluczy. Te sprawy zostawiała wspólniczce.
Regan szybko podeszła do wielkiego sejfu i rozpoczęła żmudną operację otwierania solidnych zamków. Kiedy uchyliła ostatnie pancerne drzwi, z wnętrza kasy wypadła szeroka błękitna wstążka. Z zaciśniętymi ustami i rozgniewanym spojrzeniem rozwinęła ją i od razu wiedziała, jaki napis zobaczy. Nie zadała sobie trudu, żeby go przeczytać, ale zmięła wstążkę i cisnęła ją do kosza na śmieci.
– Skąd wiedziałaś? – zapytała gniewnie przyjaciółkę.
Brandy wyglądała na trochę zdenerwowani!. Obdarzyła Regan bladym uśmiechem.
– Mam nadzieję, że przyjmiesz to spokojnie. Zdaje się, że wczoraj, kiedy wszyscy byli tu w go spodzie, jakiś człowiek, a może cała armia ludzi, rozłożyła te niebieskie liściki z oświadczynami w całym mieście. Doktor znalazł jedną w swojej torbie i aż cztery w gabinecie. Sklepikarz Will natrafił na sześć a… – Urwała, żeby stłumić chichot. – Kiedy kowal podkuwał konia, znalazł niebieską wstążkę w jego podkowie. Regan usiadła.
– Mów dalej – wyszeptała.
– Niektórzy potraktowali to jako żart, ale inni są wściekli. Prawnik znalazł jeden liścik w swoim sejfie i grozi, że wystąpi do sądu o ukaranie sprawcy. Jednak większość jest tym wszystkim rozbawiona. Ludzie chcą poznać Travisa.
– A ja nie chcę go więcej widzieć – oznajmiła Regan z mocą.
– Nie mówisz poważnie – roześmiała się Brandy. – Być może liściki, które ty znalazłaś, mają jednakową treść, ale inne są bardzo pomysłowe. Niektóre zawierają fragmenty wierszy, sonety Szekspira, a pani Ellison, która gra na pianinie, otrzymała nuty piosenki. Twierdzi, że to bardzo ładny utwór i chciałaby ci ją odegrać.
Regan podniosła głowę.
– Czy jest w gospodzie?
– Wszyscy czują się zamieszani w tę sprawę skrzywiła się Brandy. -Jest tu prawie całe miasto.
– A kto nie przyszedł? – zapytała ponuro.
– Babka pani Ellison, która zeszłego roku miała wylew, pan Watts, ponieważ nie skończył jeszcze dojenia i… – zamilkła z niewyraźną miną, ponieważ nikogo więcej nie brakowało. – Siostra pani Brown przyjechała z wizytą i bardzo chce cię poznać. Przyprowadziła sześcioro swoich dzieci.
Regan położyła ramiona na biurku i ukryła w nich głowę.
– Czy można umrzeć dlatego, że się tego bardzo chce, po prostu sprowadzić śmierć siłą woli? Jak mam tym ludziom spojrzeć w oczy? – Ze zdesperowaną miną spojrzała na Brandy. – Jak Travis mógł mi coś takiego zrobić?
Brandy uklękła obok przyjaciółki i położyła jej rękę na głowie.
– Nie rozumiesz, że on bardzo ciebie pragnie i zrobi dosłownie wszystko, żebyś do niego wróciła? Nie masz pojęcia, ile przecierpiał od czasu, kiedy go opuściłaś. Czy wiesz, że po twoim zniknięciu schudł czterdzieści pięć funtów? Dopiero jego przyjaciel Clay przekonał go, że warto dalej żyć.
– Travis ci to opowiedział?
– Nie bezpośrednio. Przeprowadziłam małe śledztwo. Zabrało mi to trochę czasu, ale wiele się dowiedziałam. W tej chwili ten dzielny człowiek całkowicie odrzucił poczucie dumy. Chce cię odzyskać i nic go nie powstrzyma. Jeśli będzie trzeba, zmobilizuje do pomocy cale miasto. Może sposoby jego działania są trochę… mało delikatne, ale czy wolałabyś jedną różę i mężczyznę takiego jak Farrell, czy… ile to ich było w sumie?…siedemset czterdzieści dwie i Travisa Stanforda?
– Ale czy on musi to wszystko robić? – zapytała błagalnym tonem i pociągnęła za nitkę, która wskazała jej drogę do kartki pod biurkiem.
– Ciągle powtarzałaś, że Travis nigdy cię o nic nie poprosił, tylko stale wydawał ci rozkazy. Jeśli dobrze pamiętam, podczas ceremonii ślubnej powiedziałaś „nie" tylko, dlatego, że ci się przedtem nie oświadczył. Teraz nie będziesz mu mogła tego zarzucić. Mówiłaś też, że chcesz, żeby się do ciebie zalecał. – Brandy wstała i roześmiała się. – Te zaloty chyba przejdą do historii.
Regan uśmiechnęła się mimo woli.
Chciałam tylko paru róż i trochę szampana. Brandy spojrzała na nią wystraszona i położyła palec na ustach.
– Proszę, nic nie mów o szampanie, bo będziemy tu mieli powódź. Przyjaciółka zachichotała.
– Czy on kiedykolwiek zrobi coś zwyczajnie, jak inni ludzie?
– Naprawdę byś tego chciała? – zapytała poważnie Brandy. – Wiele bym dała, żeby się znaleźć na twoim miejscu.
– W każdym moim miejscu jest pełno małych, niebieskich karteczek – odparła Regan z ponurą miną.
Przyjaciółka ze śmiechem ruszyła do drzwi.
– Lepiej się przygotuj. Wszyscy z niecierpliwością czekają na ciebie.
Kiedy ciężkie westchnienie wyrwało się piersi Regan, Brandy wybuchnęła jeszcze głośniejszym śmiechem i wyszła z biura.
Regan postanowiła spędzić kilka chwil w samotności, żeby się uspokoić. Myślała o słowach wspólniczki. U Travisa wszystko wyrastało ponad przeciętność, począwszy od ciała aż po jego dom i plantację, więc dlaczego jego zaloty miałyby być normalne?
Ostrożnie wyjęła wstążkę z kosza na śmieci i z czułością ją zwinęła. Kiedyś pokaże to wszystko wnukom. Zdecydowanym krokiem, wyprostowana, opuściła biuro i poszła na spotkanie zebranych w gospodzie ludzi.
To, co ją czekało, przerosło najśmielsze oczekiwania. Jako pierwszą zobaczyła babkę pani Ellison, rozpartą w fotelu. Staruszka uśmiechała się do niej połową twarzy, bo drugą jej część sparaliżował wylew.
Tak się cieszę, że pani przyszła – odezwała się Regan swobodnym, opanowanym głosem, jakby witała gościa zaproszonego na przyjęcie.
Siedemset czterdzieści dwie! – wołał jakiś człowiek. – I ostatnia, wykonana ze szkła, sprowadzona z samej Europy.
Ciekawe, jak udało mu sieją tu dowieźć w całości?
– Jeszcze ciekawsze, w jaki sposób wszedł na poddasze mojej stodoły? Drabina się złamała dwa dni temu i dotąd nie miałem czasu jej naprawić, ale mimo to ktoś tam zawiązał wstążkę wokół beli siana. A zgadnijcie, co na tej wstążce było wypisane? Oczywiście, prośba, żeby Regan wyszła za niego za mąż.
Jakiś człowiek wymalował bukiety róż na ścianie za barem, a obok nich napisy: 5 – jedna róża, 5.30 – dwie róże i tak dalej aż do trzydziestu ośmiu róż o 11.30 wieczorem i jednej szklanej róży o północy. Na samym dole umieścił całkowitą liczbę róż otrzymanych przez Regan. Nie zainteresowało jej nawet, kim jest ten człowiek i kto dał mu pozwolenie na malowanie jej ściany. Była zbyt zajęta odpowiadaniem na pytania.
Regan, czy to prawda, że ten Travis to ojciec Jennifer, ale ty nie jesteś jego żoną?
Kiedy urodziła się Jennifer, byliśmy małżeństwem – usiłowała tłumaczyć. – Okazało się jednak, że nie miałam skończonych osiemnastu lat i…
Następne pytanie przerwało jej wyjaśnienia.
– Słyszałem, że do niego należy połowa Wirginii.
Nie całkiem, tylko jedna trzecia. Złośliwa ironia nie powstrzymała nikogo przed zadawaniem dalszych pytań.
Regan, nie podoba mi się, że ten człowiek podrzuca jakieś karteczki do mojego prywatnego sejfu. Znajdują się tam poufne dokumenty, a jako prawnik jestem zobowiązany dochowywać tajemnic moich klientów.
Zgromadzeni ludzie nie przestawali domagać się wyjaśnień, aż po paru godzinach uśmiech na twarzy Regan stał się sztuczny i wymuszony. Ożywił ją dopiero cieniutki głosik, który odezwał się tuż przy jej boku. – Mamusiu! – Spojrzała w dół i zobaczyła twarzyczkę córeczki. Dziewczynka wyraźnie była czymś zmartwiona.
– Chodź – powiedziała Regan, wzięła małą na ręce i zaniosła ją do kuchni. – Zobaczymy, czy Brandy przygotowała dla nas obiad, a potem pojedziemy na piknik.
Godzinę później siedziały same na brzegu małego strumienia płynącego na północ od Scarlet Springs. Zjadły cały koszyk pieczonego kurczaka i kilkanaście babeczek z wiśniami.
– Dlaczego tatuś nie wraca? – zapytała Jennifer. – I dlaczego nie napisał do mnie żadnego listu?
Po raz pierwszy Regan zdała sobie sprawę, że w całym zamieszaniu, spowodowanym zalewem róż i liścików, całkowicie zapomniano o jej córce. Po zastanowieniu uświadomiła sobie, że w pokoju Jennifer nie znalazła ani jednego bileciku, od Travisa. Posadziła sobie dziewczynkę na kolanach.
– To wszystko pewnie, dlatego, że tatuś stara się o moją rękę i wie, że kiedy wyjdę za niego za mąż, ty również z nami zamieszkasz.
– A ze mną nie chce się ożenić?
– Pragnie, żebyś z nim mieszkała. Myślę, ze połowa tych róż była przeznaczona dla ciebie, żebyś również zdecydowała się z nami wyjechać.
– Tak bym chciała, żeby i mnie przysłał kwiaty. Timmie Watts mówi, że tatusiowi chodzi tylko o ciebie, a ja będę musiała zostać z Brandy, kiedy wy już pojedziecie do domu.
– To bardzo brzydko, że tak mówi! I całkowicie się myli. Tatuś bardzo cię kocha. Przecież sam ci powiedział, że kupił dla ciebie kucyka i wybudował domek na drzewie. Zrobił to, kiedy jeszcze cię nawet nie widział na oczy. Pomyśl tylko, co jeszcze dla ciebie zrobi teraz, kiedy cię już poznał.
– Myślisz, że mnie też poprosi o rękę?
Regan nie miała pojęcia jak odpowiedzieć na to pytanie.
– Jeśli prosi mnie o rękę, to znaczy, że zależy mu również na tobie.
Jennifer westchnęła i przytuliła się do matki.
– Kiedy tatuś wreszcie do nas wróci? Szkoda, że w ogóle wyjeżdżał. Chciałabym, żeby i mnie przysyłał kwiaty i listy.
Regan kołysała w ramionach córkę i głaskała ją po głowie. Widziała rozpacz dziewczynki. Travis czułby się bardzo źle, gdyby wiedział, jak ją zasmucił. Może jutro Regan zdoła jakoś naprawić to przeoczenie. Znajdzie kilka róż, jeśli jeszcze jakieś uchowały się w okolicy po spustoszeniu dokonanym przez niego, i da je córce, żeby myślała, że przysłał je ojciec.
Kiedy pomyślała o dniu jutrzejszym, przebiegł ją dreszcz. Co jeszcze Travis zaplanował?