Chłodnego marcowego ranka 1802 roku, Farrell Batsford wysiadł z dyliżansu w ruchliwym miasteczku Scarlet Springs, w Pensylwanii. Otrzepał kurz z ubrania, wygładził poły welwetowego surduta i rozprostował falbanki przy mankietach.
– Tutaj pan wysiada? – zapytał woźnica szczupłego, eleganckiego pasażera.
Farrell nawet na niego nie spojrzał, tylko zdawkowo kiwnął głowa. Chwilę później odwrócił się gwałtownie, kiedy pierwsze dwa z jego ciężkich kufrów wylądowały w chmurze pyłu, zepchnięte z dachu pojazdu. Woźnica spoglądał na niego niewinnie, z anielskim uśmiechem na twarzy.
– Zanieść bagaże do hotelu? – zapytał jakiś osiłkowaty młodzieniec.
Batsford potaknął wyniośle. Jeśli tylko mógł, starał się ignorować każdego napotkanego Amerykanina. Kiedy dyliżans odjechał, Farrell po raz pierwszy ujrzał gospodę Pod Srebrnym Delfinem. Był to dwupiętrowy budynek z wysokim poddaszem, wzdłuż frontowych ścian biegły werandy, a wysokie, białe kolumny sięgały aż po dach. Farrell rzucił młodzieńcowi miedziaka i postanowił przejść się po mieście.
Gdzieś tu są duże pieniądze – myślał, patrząc na czyste, dobrze utrzymane domy. Naprzeciw gospody znajdowała się drukarnia, gabinet lekarza, biuro prawnika i apteka. W pobliżu mieściła się kuźnia, obok duży sklep, szkoła, a na drugim końcu miasta wysoki, zadbany kościół. Wszystko to wyglądało zamożnie i dostatnio.
Spojrzał jeszcze raz na gospodę i z łatwością zauważył, że wypieszczony budynek Srebrnego Delfina dominuje nad miasteczkiem. Na tyłach widać było jeszcze jedno skrzydło, odremontowaną najstarszą część budowli. Wszystkie okna błyszczały czystością, okiennice były świeżo pomalowane i nawet w ciągu tej krótkiej chwili, kiedy Batsford przyglądał się gospodzie, wielu ludzi przekroczyło próg tego doskonale prosperującego lokalu.
Anglik kolejny raz wyjął z kieszeni zniszczony wycinek z gazety. W artykule napisano, że niejaka pani Regan Stanford wraz z panną Brandy Dutton praktycznie była właścicielką całego miasta w Pensylwanii. Z początku Farrell nie wierzył, że to rzeczywiście chodzi o tę samą Regan, której szukał przez tyle lat, ale człowiek, wysłany przez niego na przeszpiegi, wrócił z opisem, który pasował do jego dawnej narzeczonej.
Znowu pomyślał o tej nocy, niemal pięć lat te-mu, kiedy to Jonatan Northland wyrzucił swoją siostrzenicę z jej własnego domu. Biedna, głupiutka Regan nie zdawała sobie sprawy, że Weston Manor należy do niej, i to nie ona żyje na koszt wuja, chociaż Jonatan wtedy tak twierdził, ale że utrzymuje się z procentów od jej majątku. Batsford z uśmiechem zastanawiał się, czy Northland odgadł, kto zawiadomił o jego postępku wykonawców testamentu matki Regan. To była jego mała, choć nie całkiem satysfakcjonująca zemsta za rzeczy, które Northland mówił o Farrellu tej i kiedy wykonawcy testamentu wyrzucali go z Weston Manor bez grosza przy duszy. Pół roku później Jonathan Northland został znaleziony z nożem w piersi w portowej knajpie i zemsta Farrella się dopełniła.
Z biegiem miesięcy i lat Farrell coraz częściej myślał o milionach Regan, które spoczywały w banku, codziennie powiększając się o procenty, uzyskane dzięki mądrym inwestycjom, poczynionym przez wykonawców testamentu. Zaczął szukać żony, kogoś z wystarczająco dużym majątkiem, żeby utrzymać posiadłość i jego samego na odpowiednio wysokiej stopie, ale żadna z kobiet nie miała tyle pieniędzy co Regan Weston. A jeśli już zdarzyło mu się natrafić na równie majętną damę, ta nie chciała mieć nic wspólnego z biednym jak mysz kościelna mężczyzną bez tytułu szlacheckiego, za to o bardzo podejrzanym trybie życia.
Po dwóch latach bezowocnych poszukiwań, Farrell wmówił sobie, że to Regan go porzuciła i zniszczyła jego dobrą opinię u kobiet. W takim razie jedynym wyjściem było odnaleźć tę małą, ożenić się z nią i sprawić, żeby pieniądze żony odbudowały jego nadwerężoną reputację.
Trochę czasu zajęło mu odnalezienie dawnej pokojówki Regan, Matty. Mieszkała u rodziny w Szkocji. Od lat cierpiała na nieustanny ból z powodu wybitej szczęki. Zawdzięczała to Jonatanowi Northlandowi, który pobił ją, kiedy dowiedział się, że chce udzielić informacji jakiemuś Amerykaninowi na temat znalezionej przez niego dziewczyny. Śliniąc się, bełkocząc, i co chwila pociągając z butelki, żeby złagodzić ból, Matta wzbudziła w Farrellu taką odrazę, że ledwie wysłuchał jej do końca. Pamięć ją zawodziła i minęły całe godziny, zanim wydobył z niej upragnione informacje.
Opuszczając Szkocję, wiedział już, gdzie pytać o Regan.
Poszedł dalej rym tropem i zorientował się, że dziewczyna popłynęła do Ameryki. Niełatwo mu przyszło zdecydować się, czy jechać za nią, ale był przekonany, że po latach spędzonych w tym dzikim kraju Regan zrobi wszystko, żeby wrócić do domu. Ameryka okazała się większa niż oczekiwał. Znalazł tu rozrzucone z rzadka ośrodki cywilizacji, ale miejscowi ludzie budzili w nim odrazę. Nikt tu nie zachowywał się jak przystało na człowieka niskiej kondycji, wszystkim się zdawało, że są równi nawet szlachetnie urodzonym.
Miał już wracać do Anglii, ale natknął się na krótką notatkę w gazecie. Posłał opłaconego człowieka do Scarlet Springs, a ten wrócił z opisem kobiety, która wyglądem odpowiadała Regan, ale poza tym w niczym nie przypominała tej głupiutkiej dziewuszki, którą pamiętał sprzed paru lat.
Teraz przeszedł przez zielony trawnik, który tworzył miękki, owalny dywan między dwiema głównymi ulicami i wszedł do gospody.
Powitał go obszerny hol z pomalowanymi na biało ścianami. Kilkoro elegancko ubranych ludzi wchodziło właśnie w drzwi po prawej, więc wszedł za nimi do jeszcze większego pomieszczenia, w którym stały wygodne fotele i kanapy, a na jednej ze ścian znajdował się wielki, kamienny kominek. Wszystkie meble miały nowe obicia z jedwabiu w szaroróżowe i jasnozielone pasy. Do salonu przylegał bar, umeblowany, jak nie omieszkał zauważyć Farrell, nieco rustykalnie, dębowymi stołami i krzesłami. Tutaj również panował duży ruch.
Olbrzymia główna jadalnia i dwie mniejsze, przeznaczone do prywatnych spotkań, znajdowały się naprzeciw salonu. W końcu Farrell wrócił do frontowej części hotelu, nie zaglądając do starego skrzydła budynku. Zajrzał do przytulnej biblioteki, w której unosił się zapach skóry i tytoniu. Po drugiej stronie holu mieściła się recepcja, gdzie urzędnik uprzejmie wyznaczył mu osobny pokój na piętrze.
– Ile tu macie sypialni?
– Równo tuzin – odparł recepcjonista. – Są jeszcze dwie dodatkowe z salonikiem i, rzecz jasna, prywatne apartamenty właścicielek.
– Oczywiście. Mówi pan o tych dwóch młodych damach.
– Tak, o Regan i Brandy. Regan mieszka na dole, w końcu starego skrzydła, a Brandy na górze, tuż nad nią.
– To te same damy, do których podobno należy połowa miasta? – zapytał Farrell.
Urzędnik prychnął rozbawiony.
– Kaznodzieja mówi, że jedynym budynkiem, który nie stanowi ich własności jest kościół, ale wszyscy wiedzą, że to one zapłaciły za jego budowę. Udzieliły też kredytu innym posiadaczom nieruchomości. Gdyby zjawił się tu prawnik, Regan dałaby mu pieniądze, żeby otworzył kancelarię i został w naszej osadzie. Jeśli jeszcze ściągniemy tu lekarza, to miejsce stanie się prawdziwym miastem.
– Gdzie mogę znaleźć panią Stanford? – dopytywał się Bradsford. Nie podobało mu się, że recepcjonista opowiada o Regan nazywając ją po imieniu.
– Wszędzie – odparł krótko urzędnik, bo do jego biurka podeszła jakaś para. – Jest w kilku miejscach jednocześnie.
Farrell nie chciał wywoływać awantury, więc nie zareagował na to, że ten bezczelny mężczyzna tak go potraktował. Później rozmówi się na ten temat z właścicielką, kimkolwiek ona jest.
Na piętrze oczekiwał go czysty i ładnie umeblowany pokój. Przez okno wpadały cieple, jasne promienie słońca. Niewielki kominek dopełniał wystroju wnętrza. Farrell zmienił zakurzone ubranie i zszedł na dół do jadalni. Nie znosił spożywania posiłków w publicznych miejscach, ale wie-dział, że tutaj najprędzej zobaczy Regan. Lista potraw w menu okazała się bardzo długa. Tego dnia podawano siedem rodzajów mięs, trzy rodzaje ryb, zimne przekąski, sosy, warzywa i drób. Dodatkowo można było zamówić wiele różnych ciast i deserów. Dania podawano mu szybko, wszystkie były gorące, dobrze przygotowane i smaczne.
Próbował właśnie czegoś o nazwie morawskie ciasto cukrowe, kiedy do sali weszła jakaś dama i wszyscy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, zwróci li na nią oczy. Uwagę przyciągała nie tylko jej wyjątkowa uroda, ale sama obecność. Z całej syl-wetki pięknej damy promieniowała silna osobowość. Ta kobieta, drobna, ubrana we wspaniałą zieloną suknię z muślinu, dobrze wiedziała, kim jest. Szła pewnym krokiem, swobodnie zagadywała napotkane osoby. Wyglądała jak dystyngowana dama, która wita gości we własnym domu. Przy jednym stole zatrzymała się, spojrzała na potrawę i odesłała ją z powrotem do kuchni. Jakieś dwie kobiety wstały z miejsc i uściskały serdecznie właścicielkę, a ona przysiadła się do nich na kilka chwil beztroskiej rozmowy.
Farrell nie potrafił oderwać od niej oczu. Z pozoru przypominała tę niezręczną dziewczynę, którą kiedyś znał. Oczy miały ten sam kolor i włosy połyskiwały brązowymi błyskami, ale poza tym ta swobodna w obejściu dama o kobieco zaokrąglonych kształtach w niczym nie była podobna do tamtej głupiutkiej, lękającej się własnego cienia dziewczyny, z którą był zaręczony.
Rozparł się na krześle i spokojnie czekał, aż do niego podejdzie. Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się przyjaźnie, ale chyba go nie rozpoznała. Całą minutę później, kiedy rozmawiała z jakąś parą, siedzącą po przeciwnej stronie, podniosła wzrok i zerknęła na niego badawczo. Farrell obdarzył ją swoim najbardziej czarującym uśmiechem. Z przyjemnością spostrzegł, że odwróciła się na pięcie i szybko wyszła z jadalni. Był teraz pewien, że wciąż jeszcze żywi do niego jakieś uczucia, chociaż nie wiedział jakie, dobre czy złe. Nie obchodziło go, czy Regan kocha go czy nienawidzi, ważne, że go pamięta.
Dobrze się czujesz? – zapytała Brandy zza dużego, dębowego stołu, gdzie nadzorowała pracę trzech kucharek.
– Oczywiście – odparła krótko Regan, wzięła głęboki oddech i uśmiechnęła się. – Zobaczyłam ducha, i tyle.
Kucharki wymieniły spojrzenia, widząc, że Brandy ciągnie Regan do oddalonego kąta wielkiej kuchni.
– Czy to ojciec Jennifer?
– Nie – odparła cicho Regan. Czasami zdawało się jej, że ani na chwilę nie przestaje myśleć o Travisie. Za każdym razem, kiedy spoglądała w duże, brązowe oczy córki, widziała w nich męża. Niekiedy ciężkie kroki na korytarzu wywoływały u niej przyśpieszone bicie serca. – Pamiętasz, jak ci opowiadałam o tym człowieku, z którym dawno temu byłam zaręczona? – Przyjaciółki nie miały przed sobą tajemnic. – Siedzi teraz w jadalni.
Ten łajdak! – wykrzyknęła z gniewem Brandy. Co zamówił? Dosypię mu trucizny. Regan roześmiała się.
Chyba powinnam czuć to samo, co ty, ale wiesz jak to jest. Pierwsza miłość nie rdzewieje. Jego widok przywołał tyle wspomnień. Byłam wtedy taka nadskakująca, wszystkiego się bałam, ale kochałam go tak mocno. Wydawało mi się, że to najprzystojniejszy, najbardziej elegancki mężczyzna pod słońcem.
A teraz jak wygląda?
Z pewnością nie jest brzydki – uśmiechnęła się. Powinnam zaprosić go na rozmowę do moje go biura. Tyle przynajmniej mogę dla niego zrobić.
Regan – zaczęła Brandy ostrzegawczo. – Bądź ostrożna. Nie znalazł się tu przypadkiem.
Tego jestem pewna i łatwo się domyślić, czego tu szuka. Za niespełna miesiąc skończę dwadzieścia trzy lata i dostanę wreszcie pieniądze, które zostawili mi rodzice.
– Nie zapominaj o tym ani na chwilę! – zawoła za nią Brandy.
Regan poszła do znajdującego się tuż obok kuchni biura i usiadła w skórzanym fotelu za biurkiem. Sam widok Farrella zbytnio jej nie wzruszył, ale odświeżył tak wiele wspomnień. Przypominając sobie prawdę, którą usłyszała tamtej strasznej nocy od wuja i narzeczonego, czuła się tak, jakby ktoś wylał na nią kubeł zimnej wody. Liczne obrazy pojawiały się przed oczyma jej wyobraźni: uwięzienie w małym pokoju, władcze polecenia Travisa, miłosne noce z nim, jego zwalista sylwetka i szalone pomysły, jej ciągły strach. W ciągu minionych czterech lat wiele razy zaczynała pisać do niego list, żeby powiadomić go o narodzinach córki i o tym, że obie dobrze się miewają. Zawsze jednak tchórzyła. A jeśli Travis by jej odpisał, że nic go to nie obchodzi? To bardzo prawdopodobne, bo przecież wcale jej nie szukał. W ostatnich latach nauczyła się stać na własnych nogach, ale czy potrafiłaby zachować swoją tożsamość w obecności męża? Czy jego apodyktyczne zachowanie nie zmieniłoby jej z powrotem w zalęknioną, płaczącą dziewczynkę?
Pukanie do drzwi wyrwało ją z rozmyślań. Na progu stanął Farrell.
– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się z uśmiechem. Jego oczy mówiły, że bardzo się cieszy na jej widok.
– Ależ skąd. – Wstała zza biurka i podała gościowi dłoń. – Właśnie miałam wysłać ci wiadomość, żebyś mnie tu odwiedził.
Batsford pochylił głowę i z ogniem ucałował jej dłoń.
– Obawiałem się, że nie będziesz chciała tak szybko stanąć ze mną twarzą w twarz – wyszeptał z uczuciem. – Od czasu, kiedy wiele dla siebie znaczyliśmy upłynęło już tyle lat.
Dobrze, że Farrell nie widział w tej chwili twarzy swojej dawnej narzeczonej. Jej mina wyrażała najwyższe oburzenie. Ty nadęty bawidamku – myślała Regan. Czy on naprawdę wierzył, że zapomniała o tamtej dawno minionej okropnej nocy? Czyżby sądził, że już nie pamięta, dlaczego chciał się z nią ożenić?
Kiedy podniósł głowę, Regan uśmiechała się promiennie. Ktoś, kto potrafi samodzielnie dorobić się wielkiego majątku, nie ma trudności z ukrywaniem prawdziwych uczuć.
– Owszem – odparła słodko. – Dawno się nie widzieliśmy. Może usiądziesz? Czego się napijesz?
– Poproszę o whisky, jeśli ją tu masz.
Napełniła szklankę po brzegi irlandzką whisky i uśmiechnęła się niewinnie, kiedy spojrzał na nią ze zdziwieniem. Usiadła naprzeciw gościa, Jak się miewa wuj? Nie żyje. Przykro mi. Regan nic nie powiedziała, niepewna swoich uczuć. Starzec wyrządził jej wiele krzywd, ale przecież był jej krewnym.
Dlaczego tu przyjechałeś, Farrellu? Przez chwilę się zastanawiał. Przywiodło mnie poczucie winy – odparł w końcu. – Chociaż nie miałem wpływu na to, co twój wuj zrobił tamtej nocy, to czułem się odpowiedzialny. Bez względu na to, jak zrozumiałaś moje słowa, które wtedy usłyszałaś, zależało mi na tobie. Martwiło mnie, że jesteś taka młoda i gnie-wałem się na Jonathana, że trzyma cię z dala od świata. – Roześmiał się, jakby to był jakiś dowcip, który tylko oni dwoje mogli zrozumieć. – Sama przyznasz, że wtedy twoje towarzystwo nie było zbyt fascynujące, a ja nigdy nie gustowałem w nie-dojrzałych panienkach. Może inni mężczyźni mają takie upodobania.
– A teraz? – uśmiechnęła się uwodzicielsko.
– Zmieniłaś się. Już nie jesteś… dzieckiem. Zanim zdążyła mu odpowiedzieć, drzwi otworzyły się z hukiem i do pokoju wbiegła Jennifer, ściskając w brudnej rączce kilka kwiatków bez łodyżek. Była śliczną trzyletnią dziewczynką o drobnej figurce Regan, a oczach i włosach Travisa. Po ojcu odziedziczyła również śmiałość i pewność siebie. Nie lękała się niczego, w przeciwieństwie do Regan, kiedy była w jej wieku.
– Mamusiu, przyniosłam ci trochę kwiatów zaszczebiotało dziecko.
– Jak to ładnie z twojej strony! Teraz już wiem na pewno, że nadchodzi wiosna – odpowiedziała Regan i uściskała energiczną córeczkę.
Jennifer, której obca była nieśmiałość, otwarcie przyglądała się Farrellowi.
– Kto to jest? – zapytała scenicznym szeptem.
– Farrellu, pozwól, że ci przedstawię moją córkę. Jennifer, to jest mój stary przyjaciel, pan Batsford.
– Dzień dobry panu – zawołała pośpiesznie dziewczynka i wybiegła z pokoju równie szybko, jak się zjawiła.
Regan spojrzała z uwielbieniem na drzwi, które z hukiem zatrzasnęła za sobą jej córka i odwróciła wzrok na Farrella.
– Jennifer nigdzie nie zatrzymuje się dłużej, dlatego tak krótko mogłeś ją oglądać. Pozwalamy jej swobodnie biegać po całej gospodzie i otaczającym ją terenie. To takie żywe dziecko.
– Kto jest jej ojcem? – zapytał Farrell, nie marnując czasu.
Regan jak zwykle w takim wypadku uciekła się do kłamstwa i szybko odparła, że jest wdową. Jednak zdradził ją wyraz oczu, być może dlatego, że tak wiele myślała dzisiaj o Travisie. Zauważyła szybkie spojrzenie Farrella, ale nic więcej nie mówiła, ponieważ wiedziała, że zbyt gorliwe wyjaśnienia zdemaskują ją jeszcze bardziej.
– Nie będę ci dłużej przeszkadzał – oświadczył cicho gość. – Może zjadłabyś dziś ze mną kolację? Wciąż zmieszana rym, że Farrell przyłapał ją na kłamstwie, chętnie się zgodziła.
– A więc do zobaczenia wieczorem – pożegnał ją i wyszedł z biura.
Prosto stamtąd udał się do kuchni, żeby zamówić u głównej kucharki szczególnie wystawny posiłek. Kiedy przedstawiono go Brandy i spostrzegł w jej oczach wrogość, odgadł, że kobieta zna losy Regan. Natychmiast przywołał cały swój urok i zapytał ją, czy nie zechciałaby oprowadzić go po mieście. Nie wiedząc, jak się od tego wykręcić, Brandy mu uległa i w ten sposób przeżyła jeden z najprzyjemniejszych dni w życiu. Jeśli Farrell nauczył się czegoś w ciągu wielu lat poszukiwania bogatej żony, to właśnie tego, jak oczarować kobietę. Wspólna wyprawa pozwoliła mu przekonać Brandy, że to on był niewinną ofiarą chciwości Jonatana Northlanda. Opowiedział jej długą, powikłaną historię o tym, ile trudu sobie zadał, żeby odnaleźć Regan i jak bardzo przez te wszystkie lata zżerało go poczucie winy. Kiedy wrócili do hotelu, Brandy była gotowa śpiewać hymny pochwalne na jego cześć. Uzyskał też coś jeszcze. Dowiedział się od niej, jak się nazywa i gdzie mieszka mąż Regan. Zanim zasiadł do kolacji, wysłał człowieka do Wirginii, aby sprawdził, co się dzieje z Travisem Stanfordem.