ROZDZIAŁ XIII

Dawid wrócił do domu samochodem.

– Gdzie Karine? – spytał zdumiony, wchodząc do niewielkiej przytulnej kuchni, w której zwykle przesiadywała rodzina. – Myślałem, że wybiegnie nam na spotkanie.

Efrem wstał z miejsca i wymknął się na dwór.

– Karine ze dwie godziny temu poszła do swojego pokoju – odparła Christa. – Chyba nie jest w formie.

W tej samej chwili do domu wrócił Nataniel.

Chriście wystarczył jeden rzut okiem na ukochanego syna, by wiedzieć, że coś się stało. Chłopiec biegł, z oczu bił mu lęk.

– Co się dzieje, Natanielu?

– Gdzie Karine?

– Chyba w swoim pokoju, a dlaczego pytasz?

– Musimy iść na górę. Natychmiast!

Joachim poderwał się z krzesła. W napięciu patrzył na dziewięcioletniego przyrodniego brata, wiedział, że gdy Nataniel jest w takim nastroju, sprawa musi być poważna.

Biegiem ruszyli po schodach na górę, Christa, Joachim, Nataniel i Dawid.

Dziewczyna leżała bezwładnie na łóżku, nie wyglądało to na zwyczajny sen.

– Boże! – szepnęła Christa. – Co się stało? Czy ona…?

– Środki nasenne – stwierdził Dawid, biorąc ze stolika przy łóżku pusty słoiczek.

Joachim już próbował podnieść Karine. Mocno nią potrząsał, wołając:

– Karine! Karine! Odpowiedz mi!

Ale Karine w jego ramionach była bezwładna jak szmaciana lalka.

– Dawidzie, wyprowadzaj samochód – szepnęła Christa bez tchu. – Zadzwonię do szpitala, dam znać, żeby byli gotowi.

– Już za późno! – zawołał Joachim. Na jego twarzy odmalowała się rozpacz. – Nie zdążymy!

– Zaczekajcie – szepnął Nataniel, podnosząc rękę. – Nadchodzi pomoc!

Zamarli w pół ruchu. Na schodach słychać było odgłos szybkich kroków.

– Efrem, to ty? – spytała Christa.

Ale to nie był Efrem. W drzwiach stanął Jonathan – obdarty, brudny, pokryty ranami i chudy jak szkielet, a towarzyszył mu młodzieniec, którego nigdy nie widzieli. Dla potomków Ludzi Lodu zebranych w pokoju jasne jednak było, że to ktoś z rodu Marca i Imrego.

Christa zdążyła tylko uścisnąć rękę Jonathana i szepnąć:

– Och, jak to dobrze, że jesteś! Tak bardzo się o ciebie niepokoiliśmy!

Kiwnął głową, jakby jej słowa nie bardzo do niego dotarły.

– To jest Gand. Powiedział, że musimy dotrzeć tu jak najprędzej.

– Tak. Karine… Przedawkowała środki nasenne.

Gand przysiadł na brzegu łóżka, położył dłonie na piersiach i brzuchu dziewczyny.

– Trzeba dodać jej sił, by wzmocniły się organy wewnętrzne. Ale wezwijcie doktora, do szpitala nie zdążycie.

Christa pobiegła zadzwonić do najbliżej mieszkającego lekarza. Obiecał przybyć natychmiast.

Wszyscy z zapartym tchem śledzili zabiegi Ganda przy Karine.

– Postaram się utrzymać ją przy życiu do chwili nadejścia lekarza. On musi usunąć truciznę z jej ciała. Sprawy zaszły już za daleko, by mógł sobie sam z tym poradzić, ale jeśli będziemy współpracować, na pewno będzie dobrze. Natanielu, przyłóż tu rękę. I ty także, Christo!

Upływały sekundy, minuty. I wreszcie Karine z ogromnym wysiłkiem otworzyła oczy.

Powiodła wzrokiem po wszystkich. Ze zdziwieniem spojrzała na Ganda i Jonathana, wyszeptała ich imiona, na sekundę zatrzymała oczy na Joachimie i w końcu wbiła wzrok w Dawida.

– Dlaczego mu na to pozwoliłeś? – wymamrotała.

– O czym mówisz? – spytał nic nie rozumiejąc Dawid.

Karine powoli odwróciła twarz.

– Weterynarzowi. Z Shanem.

– Ale… nie rozumiem, Karine. Chciałaś przecież, żeby go zaszczepić.

– Tak, ale nie… Dlaczego pozwoliłeś zabić mojego pieska?

Głos jej się załamał, była jednak zbyt słaba, by płakać.

– Co ty mówisz? – zdumiał się Dawid. – Zabić? Shane jest tutaj, stoi przy łóżku i próbuje się do ciebie wdrapać.

Karine oddychała z wielkim trudem. Próbowała się jednak podnieść i wychylić z łóżka. Joachim podniósł Shane'a.

– Zobacz! On jest tutaj!

Opadła na poduszkę nie przekonana.

– Ale Efrem powiedział…

– Efrem? – ostro spytał Dawid. – Co powiedział Efrem?

– Że Shane był już… zarażo…

Ponownie straciła świadomość, nie można było nawiązać z nią kontaktu.

Popatrzyli po sobie.

– A więc to tak – mruknął Joachim złowrogo. Wyszedł na korytarz. – Efrem, Efrem!

Ktoś podszedł do schodów na dole.

– Czego chcesz, dlaczego krzyczysz?

– Powiedziałeś Karine, że weterynarz uśpił Shane'a?

Chwila milczenia.

– E, to tylko taki żart.

– Bardzo niestosowny żart. Dobrze wiesz, jak niewiele trzeba Karine, by wyprowadzić ją z równowagi.

– To histeryczka, przyda jej się od czasu do czasu dać nauczkę, chyba nic się nie stało.

– Odebrała sobie życie – oznajmił Joachim krótko. Uważał, że należy Efrema solidnie postraszyć.

Zapadła cisza.

– Chyba oszalała – stwierdził Efrem po chwili.

Odezwał się dzwonek do drzwi wejściowych.

– Otwórz, to doktor – zawołał Joachim.

– Doktor? To znaczy, że kłamałeś, ty…

Otworzył jednak drzwi i lekarz pognał na górę. Gand przyjął go i wyjaśnił sytuację. Potem wszyscy z wyjątkiem Nataniela musieli opuścić pokój Karine.

– Ona jest w dobrych rękach – mruknęła Christa. – Doktora, Nataniela i Ganda. Lepiej nie mogła trafić.

– Mam o czym porozmawiać z Efremem – syknął Dawid przez zęby.

Christa westchnęła.

– Jak ja to powiem Ablowi?

– Pozwól mnie się tym zająć, mamo – powiedział Dawid. Christa popatrzyła na niego z wdzięcznością.

Nie wszyscy synowie Abla nazywali ją matką. Józefowi, Aronowi i Efremowi nie przechodziło to przez gardło. Ale pozostali tak właśnie się do niej zwracali i Christa bardzo to sobie ceniła.

– Jonathanie, musisz nam opowiedzieć o swoich przeżyciach – powiedziała. – Czy twoi rodzice wiedzą, że wróciłeś?

– Nie, przybyliśmy bezpośrednio tutaj.

Nie chciał wyznać wprost, w jaki sposób się tu dostali, ale Christa patrzyła na niego ze zrozumieniem. Ona sama wywodziła się z rodu czarnych aniołów w trzecim pokoleniu, dokładnie tak samo jak Gand, jakże jednak różnili się od siebie! Ale Christa wiele rzeczy potrafiła zrozumieć.

Rodzina zawsze trochę się dziwiła, że Christa nie wykorzystuje swoich zdolności, lecz ona po poślubieniu Abla starała się żyć według zasad wyznawanych przez męża. Abel był bardzo wierzący i z pewnością nie pragnął żony, która bez trudu unosiłaby się nad ziemią, gdyby tylko zechciała, albo spotykała z od dawna nieżyjącymi ludźmi. Przypuszczała, że czarne anioły nie mieszczą się w kanonach biblijnej wiary.

Z tych samych powodów starała się powściągać Nataniela. Prosiła go, by nie nadużywał swych zdolności, jasne było bowiem, że ma ich wiele i zapewne znacznie potężniejsze niż ona. Na razie jednak musiał się z nimi kryć.

– Idę natychmiast zatelefonować do Vetlego i Hanny – oświadczyła Christa. – Muszą się dowiedzieć, że wróciłeś do domu.

Jonathan powstrzymał ją.

– Czy nie lepiej jeszcze trochę zaczekać? Chodzi mi o Karine…

– Oczywiście, choć oni na pewno zechcą być przy chorej córce.

– To jasne, ale niech lekarz i Gand powiedzą nam coś więcej o jej stanie.

Przez okno ujrzeli Efrema odjeżdżającego na rowerze. Miał widać nadzieję, że do czasu jego powrotu wszyscy jakoś ochłoną.

Wreszcie otworzyły się drzwi do pokoju chorej.

– Wyjdzie z tego – oznajmił lekarz. – O dziwo. Ale miały w tym swój udział niezwykłe moce, to muszę przyznać. Zabiorę ją do szpitala, powinna jeszcze być pod kontrolą, no i wypocząć.

– Och, tak, oczywiście – uradowała się Christa. – Moi drodzy, tak wam wszystkim dziękuję.

– Panna chce rozmawiać ze swym bratem Jonathanem.

Jonathan natychmiast wszedł do Karine, a Christa pobiegła zadzwonić do rodziców obojga. Lekarz oznajmił także, że, zdaniem Ganda, Jonathan w obozach koncentracyjnych nabawił się gruźlicy.

Kiedy Jonathan wszedł do siostry, Karine wyglądała już nieco lepiej. Przysiadł na jej łóżku i długo tulił mocno do siebie bez słowa.

Kiedy wypuścił ją z objęć, dziewczyna uśmiechnęła się leciutko.

– Nigdy nie popełnij takiego głupstwa i nie bierz zbyt dużo tabletek na sen, Jonathanie. Płukanie żołądka nie należy do przyjemności.

– Domyślam się. Nie planuję niczego podobnego.

Podniosła na niego przestraszone oczy.

– Niedawno dowiedziałam się, że Runego także zabrali. Słyszałeś o tym?

Kiwnął głową z ogromnym smutkiem.

– Spotkałem go w Niemczech, bardzo mi tam pomógł. Ale…

– Nie! – jęknęła.

– Tak. Zastrzelili go. A ja potem stałem się taki zimny i twardy, jakby nic już nie miało znaczenia. Pragnąłem jedynie go pomścić. Ale kiedy wróciłem tutaj i znalazłem cię bliską śmierci… Przekonałem się, że nie jestem całkiem pozbawiony uczuć. Znów stałem się normalnym, wrażliwym człowiekiem.

– To dobrze, trzeba być wrażliwym Jonathanie, inaczej nie ma się żadnej wartości jako człowiek.

– Tak, nauczyłem się tego, choć to boli.

– I to bardzo, dzisiaj się o tym przekonałam.

– Masz wspaniałego psa! – uśmiechnął się.

– Prawda?

Gawędzili dalej, nie wiedząc, że Gand opuścił dom. Zadanie zostało wykonane, tak powiedział Chriście. I zniknął równie zagadkowo jak przybył.

Abel rozprawił się ze swym najmłodszym synem Efremem, nie pasem, jak to zwykle bywało, gdyż w oczach Abla Efrem był kimś szczególnym: siódmym synem siódmego syna, a kogoś takiego bić nie można. Ale Abel z wyrazem wielkiego smutku w oczach oskarżył syna o fatalne kłamstwo, które omal nie kosztowało Karine życia.

Powinien się domyślać, że smutek w jego oczach nie robi żadnego wrażenia na niedobrym, samolubnym Efremie.

Jonathan powrócił do domu Voldenów i Lipowej Alei. Wszyscy byli zdania, że trudno o większe szczęście. Hanna i Vetle, i Mari, która z dumą przedstawiła bratu swoją małą córeczkę Christel i męża, Olego Jorgena. A Jonathan wszystko oglądał z podziwem i był tak szczęśliwy, że nareszcie mógł znaleźć się w domu, w bezpiecznym miejscu. Przez cały tydzień nawet palcem nie kiwnął, chodził tylko, ciesząc się wszystkim dookoła. Zbadano mu płuca, ale teraz wynaleziono już lekarstwo na gruźlicę, zresztą choroba nie dotknęła go zbyt poważnie.

Odwiedzał, rzecz jasna, Lipową Aleję, długo rozmawiał ze starym Henningiem, opowiadał mu o strasznym roku spędzonym w Niemczech i Czechosłowacji. Nadal musiał ukrywać się przed nazistami, ale jakoś się to udawało.

Poza tym, co bardzo ważne, mógł przekazać całemu rodowi radosną nowinę: Tengel Zły został odnaleziony i unieszkodliwiony, przynajmniej do czasu, gdy następny dureń odegra jego melodię. Wierzyli, że nie nastąpi to nigdy, a przynajmniej dopóki nie dorośnie Nataniel.

Pewnego wieczoru zebrali się w Lipowej Alei, by porozmawiać właśnie na ten temat. Karine także wróciła do domu, ze strony Tengela Złego bowiem nie groziło już nikomu niebezpieczeństwo. Przybyli też Rikard i Vinnie z Tovą, której również pozwolono teraz odwiedzać Lipową Aleję. Naturalnie nie zabrakło i Shane'a, więc Hannie lało się z nosa, ale cierpiała w milczeniu. Zgromadzili się wszyscy, cały ród, oprócz Ganda, który wrócił do swego tajemnego schronienia.

Christa obejmowała małego Nataniela.

– Nigdy nie mogłam do końca zrozumieć, co się stanie, gdy Nataniel dorośnie. Co on może zrobić? Nie zdoła zabić tego, który jest nieśmiertelny.

– Naprawdę tego nie pojmujecie? – zdziwił się Henning. – Marco wyjaśnił mi to już jakiś czas temu. Nataniel jako jedyny jest być może dostatecznie silny, by stawić czoło duchowi Tengela Złego w Dolinie Ludzi Lodu i odnaleźć kociołek z wodą zła. Jeśli mu się powiedzie, użyjemy jasnej wody z flaszeczki Shiry i wymieszamy je. W ten sposób pokonamy moc naszego złego przodka. Nie będzie miał władzy nad wszystkimi ludźmi, utraci też nieśmiertelność.

– A więc dobro jest jednak silniejsze od zła? – spytał Jonathan.

Henning zwrócił ku niemu pooraną zmarszczkami twarz.

– Kiedy się patrzy na dzisiejszy świat i na minione czasy, myśl ta może wydać się absurdalna. Zło zwyciężało często, nazbyt często. Ale musimy wierzyć w zwycięstwo dobra, inaczej ludzie nie byliby w stanie żyć.

– Nie puszczę mojego syna do Doliny Ludzi Lodu – oświadczyła Christa, tuląc Nataniela do piersi. Abla nie było wśród nich, Christa uznała, że nie jest to rozmowa dla jego uszu. Towarzyszyli im natomiast Joachim i Dawid. Dawid jako kierowca, a Joachim – ponieważ bardzo chciał jechać i zobaczyć się z Karine. Ogromnie za nią tęsknił.

– Nataniel, oczywiście, nie musi wyruszać tam już teraz – przypomniała Benedikte. – To byłoby czyste szaleństwo. Dopiero gdy dorośnie.

– Nawet wtedy go nie puszczę – oznajmiła Christa.

– Wiecie, nad czym się wielokrotnie zastanawiałem? – wtrącił się Christoffer Volden, liczący sobie już sześćdziesiąt osiem lat. – Czy przechowujemy wodę Shiry w dostatecznie bezpiecznym miejscu? Tengel Zły chyba na nią czyha?

– Nie może się do niej zbliżyć – tłumaczył Henning. – Tak mi powiedział Marco. Marco i ja byliśmy niemal równolatkami, odkrył przede mną wiele tajemnic. Nie, Tengel Zły nigdy nie odważy się wyciągnąć szponów po jasną wodę. To dla niego czysta trucizna.

– No, to może nie on sam – wtrącił Vetle. – Ale jeśli wyśle po nią któregoś ze swych popleczników?

– Nie są w stanie jej zniszczyć – odparł Henning. – Chyba że mielibyśmy do czynienia z nadzwyczaj potężną siłą.

– Nie znamy wszystkich sprzymierzeńców Tengela Złego – stwierdził Rikard w przeczuciu grozy.

– Przeglądałam skarb Ludzi Lodu w ubiegłym tygodniu – uspokajająco powiedziała Benedikte. – I wszystko było na swoim miejscu. Pieczęć na naczyniu, w którym przechowujemy flaszkę, jest nie naruszona.

– Dobrze to wiedzieć – odetchnął Rikard.

– Tak, jasna woda jest naszą jedyną nadzieją. No i Nataniel.

– Tak, tak – mruknął Henning. – Możemy też liczyć na pomoc wielu innych.

Pokiwali głowami. Wiedzieli, że gdy wybije godzina, wesprą ich potężne siły.

Henning i Jonathan wiele rozmawiali w ciągu następnych dni. Starzec zorientował się, że chłopca coś gnębi.

Wreszcie wyznał: najbardziej wstrząsnęła nim śmierć Runego. Nieszczęsny chłopak, kaleki, odrzucony przez ludzi, zakończył życie w tak straszny sposób, wśród oprawców niegodnych nawet zawiązać mu buty. Próbował ocalić Jonathana i sam przypłacił to życiem.

Na Henningu opowieść Jonathana wywarła ogromne wrażenie. Nienawidził okupantów, choć mimo wszystko w Lipowej Alei czuł się bezpieczny.

– Chcę wyjść z domu – powiedział do Jonathana. – Zgłoszę się do ruchu oporu na twoje miejsce, jeśli rzecz jasna zechcą takiego starego wojownika jak ja.

Jonathan się zakłopotał. Na cóż mógł przydać się dziewięćdziesięciodwuletni starzec w ruchu oporu? Ale jak ma to powiedzieć ukochanemu krewniakowi, nestorowi rodziny?

Sędziwemu Henningowi nie brakowało rozumu.

– Wiem, wiem – rzekł łagodnie. – Nie bardzo się nadaję do biegania po zaroślach, lesie czy bagnach albo do strzelania do wroga. Zapomnij o tym, nie mówiłem poważnie.

Przykro mu jednak było, że nic właściwie nie może zrobić dla dobra kraju. Nienawidził najeźdźców, nie mógł spokojnie znieść, że bezprawnie zajęli jego kraj, że okradają Norwegów z najpotrzebniejszych do życia artykułów i wysyłają je do Niemiec, że odzierają norweski naród z szacunku dla samego siebie.

Gniew zawrzał w Henningu i by dać mu ujście, wyszedł na dwór. Złapał młot i wielkie dłuto. Dość się już napatrzył na wyzwanie stawiane pokoleniom Ludzi Lodu – wielki głaz na polu.

Teraz Henning potrzebował tego kamienia. Mógł wyobrazić sobie, że oto ma przed sobą najeźdźców, samego Hitlera czy też kogokolwiek odpowiedzialnego za sytuację w Norwegii.

Dotarł do głazu. Ciążyły mu oblepione ziemią buty, ale to nie miało znaczenia. Kamień dostanie teraz za swoje, za wszystko, co symbolizował przez stulecia: walkę Ludzi Lodu z losem. Tym razem Henning włączył w to jeszcze walkę norweskiego narodu.

Rzucił się na kamienny blok, jakby chodziło o jego życie. Odłamki i iskry pryskały spod dłuta, Henning czuł się nadludzko silny, gniew bowiem zawsze pobudza do działania.

Silny jednak nie był. Miał dziewięćdziesiąt dwa lata i choć jak na swój wiek trzymał się doskonale, przecenił własne możliwości.

W piersi coś mu trzasnęło. Potworny, nieznośny ból rozprzestrzenił się na plecy, barki, ramiona, powalił go na kolana.

Henninga, ostatniego noszącego nazwisko Lind z Ludzi Lodu, ogarnęła rozpacz. Nie, nie, kołatała się myśl. Nie chcę jeszcze umierać! Pragnę zobaczyć, jak dorasta Nataniel, jak powiedzie się jego misja.

Upadł na ziemię. Ból mącił mu wzrok, ale zorientował się, że ktoś biegnie od strony domu.

To Andre już pochylał się nad nim.

– Dziadku, coś ty zrobił? Nie powinieneś był… Chodźcie, pomóżcie mi przenieść go do domu. Jonathan, tutaj, a ty, Vetle, bierz tu. Ostrożnie!

– Ależ, ojcze! – rozległ się smutny głos Benedikte. – Ach, mój drogi! Mali już zadzwoniła do lekarza, wszystko będzie dobrze.

Czułe ręce poniosły go przez pola do domu, do Lipowej Alei. Ból nieco przycichł, ale Henning wiedział, że jego córka Benedikte jest w błędzie. To nie może się dobrze skończyć.

Tak mu było żal. Choć w głębi ducha miał świadomość, że jest za stary, by doczekać walki Nataniela, mającej uratować ród i całą ludzkość, nie przestawał czepiać się źdźbła nadziei, że jednak wytrzyma.

I postąpił tak niemądrze! Tylko po to, by dać ujście złości na najeźdźców! Jakie to dziecinne, jakie niepotrzebne!

Leżał w łóżku, doktor już go zbadał, zaaplikował zastrzyk na uśmierzenie bólu. Nie zabrał go jednak do szpitala. „Za późno” – powiedział Benedikte. – Niech dokona życia w domu! To prawdopodobnie kwestia minut.

Benedikte siedziała przy ojcu.

Henning niecierpliwie poruszył głową.

– Tak, ojcze? Chciałeś coś powiedzieć?

– Imre. Chciałbym porozmawiać z Imrem. Myślisz, że to da się zrobić?

– Imrego zastąpił już Gand – powiedział ktoś. – Jego syn.

– Tak, tak. – Henning zamknął znużone powieki. – To prawda. Ach, jakże chciałbym pomówić z Markiem, byliśmy prawie równolatkami. Tak za nim tęsknię! Ale to już było dawno temu, bardzo dawno temu…

Zadumał się.

– Jeśli chciałbyś porozmawiać z Gandem, to mogę spróbować.

– O, tak.

Benedikte przeszła do sąsiedniego pokoju.

– Chce mówić z Gandem – oznajmiła synowi, Andre. – Postaram się go wezwać, ale nigdy go jeszcze nie spotkałam.

Jako jedyna w Lipowej Alei potrafiła nawiązać kontakt z niezwykłymi potomkami Sagi i Lucyfera.

Pół godziny później rozległo się kołatanie do drzwi. Benedikte otworzyła i kiedy ujrzała przepięknego młodzieńca o włosach koloru miedzi, uśmiechnęła się ciepło.

– Ty musisz być Gand, syn Imrego. Witaj! Mój ojciec cię oczekuje.

Gand skinął głową i przeszedł przez pokoje. Andre wstał ze swego miejsca przy drzwiach do pokoju Henninga i powitał przybyłego.

W oczach Andre zapłonęło dziwne światełko.

Benedikte poszła do ojca, Andre i Gand patrzyli na siebie w milczeniu.

Wreszcie Gand spytał z uśmiechem:

– Ty wiesz, prawda?

– Tak.

– Wiesz jako jedyny. Od zawsze wiedziałeś.

– Tak, ale nikomu nic nie zdradzę.

– Tak lepiej, lepiej dla nich.

Andre zawahał się:

– A mój dziadek, Henning Lind z Ludzi Lodu?

– Tak – kiwnął głową Gand. – On powinien się dowiedzieć, zasługuje na to.

– Dziękuję – powiedział Andre wzruszony.

Benedikte stanęła w drzwiach i gestem przywołała Ganda. Wszedł do pokoju starca, na chwilę zostawiono ich samych.

Gand trzymał powykrzywiane ze starości ręce Henninga w swoich dłoniach.

– O czym chciałeś porozmawiać, Henningu?

Starzec westchnął:

– Wiem, że moja prośba jest ogromnie trudna do spełnienia… Ale tak gorzko umierać właśnie teraz. Długo już żyję. Miałem jedenaście lat, kiedy czarne anioły przekazały twego dziadka Marca i jego brata Ulvara w moje ręce. Widziałem, jak dorastają kolejne pokolenia. Czy wiesz, że Tova jest wnuczką mego wnuka? To naprawdę wiele pokoleń. I wszyscy tyle przeżyli… Ale tak bardzo bym chciał… Nie, to bezwstydna prośba, nie jestem ani dotkniętym, ani wybranym, ot, takim sobie zwyczajnym człowiekiem. Ale czy myślisz, że mógłbym uczestniczyć… jako niegodny duch… kiedy Nataniel będzie próbował pokonać Tengela Złego? Tak bardzo chciałbym wiedzieć, jak to się zakończy. Rozumiesz?

Gand uśmiechnął się.

– Drogi Henningu, jeśli ktoś zasługuje, by być tego świadkiem, to jesteś nim właśnie ty! Wiesz chyba, że duchy uważają cię za jednego z wielkich w rodzie?

– Nie, nie wiedziałem. Jestem wzruszony i szczęśliwy.

– Wśród tak zwanych zwyczajnych członków Ludzi Lodu jest kilkoro naprawdę wielkich. Jedną z nich jest Silje, ty drugim, pozostałych nie będę teraz wyliczać. Henningu, przedłożę twoją prośbę. Nie staniesz się taki jak dotknięci czy wybrani. Ale…

Henning westchnął głęboko, uszczęśliwiony.

– Ależ ja wcale tego nie żądam! Jeśli tylko będę mógł się przyglądać jak mucha na ścianie, to już mi wystarczy.

– Zrobię dla ciebie, co tylko będę mógł – uśmiechnął się nieziemsko piękny Gand. – Oczywiście nie będziesz jednym z duchów, ale gdy nadejdzie dzień, w którym rozstrzygną się losy Ludzi Lodu, przekonamy się, czy trąby cię nie zawezwą, byś mógł obserwować, co się dzieje.

– Dziękuję ci, mój młody przyjacielu! Ach, kiedy na ciebie patrzę, przypominają mi się dni spędzone z Imrem, twoim ojcem. Nie spotykałem go zbyt często, ale twego dziada, Marca, znałem dobrze. Zmieniałem mu pieluchy, odprowadzałem do szkoły, razem z nim płakałem nad jego zmarłym bratem Ulvarem… O, czas płynie tak szybko, Gandzie, choć miałem długie, bardzo długie życie.

Morfina przestała działać. Henning skrzywił się z bólu. Poczuł, że wzrok mu się mąci.

Gand powiedział ostrożnie:

– Twój wnuk Andre jest bystry. Zrozumiał coś, nad czym nikt inny się nie zastanawiał. Chciał, byś dowiedział się o tym właśnie teraz.

Starzec patrzył na niego zdziwiony.

I wtedy Gand wyznał mu prawdę.

Łzy szczęścia popłynęły po policzkach starego Henninga.

– Dziękuję – szepnął. – Dziękuję, że mi to powiedziałeś!

Potomek Lucyfera uniósł głowę starca i przytulił do swej piersi. Henning umarł cicho i spokojnie, wydawało się, że zasnął.

Загрузка...