Mała Karine siedziała między wielkimi, silnymi mężczyznami z ruchu oporu i z szeroko otwartymi oczami przysłuchiwała się rozmowie.
Była jedną z nich! Wolno jej będzie wykonać zadanie, które ma znaczenie dla tych ludzi, a być może nawet dla całej Norwegii!
Postanowiła spisać się najlepiej jak potrafi.
Człowiek, do którego zwracano się Stein, przyglądał jej się badawczo.
– Masz tu kopertę z fotografami. Twój brat Jonathan i Rune, jego kolega, zawiozą cię ciężarówką do Askim. Mieszka tam pewna dama, która także jest jedną z nas, ale porusza się na wózku inwalidzkim i nie opuszcza domu. Jej mąż jest zwolennikiem Quislinga, nie może się więc o niczym dowiedzieć, nie wie też, że ona współpracuje z nami a pani obracała się niegdyś w bardzo wysokich kręgach. Chcemy, by zidentyfikowała osoby przedstawione na zdjęciach. Twoje zadanie będzie polegało na przekazaniu jej koperty, później ta kobieta skontaktuje się ze mną.
– Rozumiem. – Karine z uroczystą miną kiwnęła głową. – Mąż nie może dowiedzieć się o kopercie.
– Właśnie. Uzgodniłem z tą panią, że zjawisz się w jej domu jako posłaniec z próbkami kosmetyków, które chciała obejrzeć. Nie możemy wysłać mężczyzny, to wzbudziłoby podejrzenia, ale piętnastolatka z kosmetykami nie powinna zwrócić szczególnej uwagi. Prosiła, abyś weszła do sypialni i ustawiła próbki towarów na jej nocnym stoliku. Kiedy będziesz tym zajęta, ona jakimś sposobem wyprawi męża z pokoju. Wyciągniesz wtedy szufladkę nocnego stolika i wyjętą z kieszeni kopertę wsuniesz pomiędzy leżące tam papiery. Potem zamkniesz szufladę na klucz, który oddasz tej pani. Wszystko jasne?
– Tak mi się przynajmniej wydaje.
– Uważaj tylko, by jej mąż nie wszedł nagle i nie zobaczył, co robisz!
– Będę bardzo ostrożna. To musi się odbyć bardzo szybko, prawda?
– Szybko i spokojnie. Nie wolno ci się denerwować. Łatwo puszczają ci nerwy?
– Nie, jeśli nie…
Urwała. Miała zamiar powiedzieć: „Jeśli nie chodzi o sprawy, które mnie bezpośrednio dotyczą.” Zorientowała się, że wszyscy patrzą na nią, ale mimo to nie skończyła zdania.
– Czy ona jednak mimo wszystko nie jest za młoda? – spytał jeden z konspiratorów, Ancher.
– Poradzę sobie – zapewniła.
Stein stwierdził stanowczo:
– Właśnie taka młoda dziewczyna jest nam potrzebna, taka, która nie wzbudzi niczyich podejrzeń. A jeśli charakterem i usposobieniem przypomina swego brata, to jest to jak najbardziej odpowiednia osoba.
– I tak trochę się martwię – wyznał Ancher. – Nie o to chodzi, że jej nie ufam, ale to może się dla niej źle skończyć.
To nie ma żadnego znaczenia, pomyślała Karine. Gdybyście wiedzieli, jak mało obchodzi mnie moje życie, nigdy byście mnie nie zaangażowali. Naprawdę nie interesuje mnie, czy będę żyła dalej, czy umrę.
Bo mam już piętnaście lat i wiem, jakiego cierpienia przysparza tęsknota za wybranym chłopcem. A ponieważ mam świadomość, że nie potrafię ani przyjmować, ani odwzajemniać czułości, co mi zostaje? Nie mogę się przecież z nikim wiązać.
– Kiedy to będzie? – spytała.
– Tego samego dnia, gdy twój brat odwiezie zlewki do Trogstad. Pojedziesz z nimi.
Karine skinęła głową. Z podniecenia serce mocno biło jej w piersi. Życie nabrało sensu. Nareszcie przestanie myśleć wyłącznie o sobie! Nie robiła tego wprawdzie świadomie, ale myśli, niestety, mają ten paskudny zwyczaj, że uporczywie krążą wokół najbardziej dokuczliwego problemu.
Nadszedł wyznaczony dzień. Dla Jonathana była to już trzecia wyprawa ciężarówek Do tej pory wszystko szło gładko, ale ostatnio ze względu na sabotaż wykryty w paru pracujących dla Niemców zakładach w okolicach Oslo wzmocniono kontrolę dróg. Dlatego też tym razem wybrali się dość wcześnie, nie chcieli ryzykować jazdy po zapadnięciu zmierzchu. Nie wolno im było wzbudzać podejrzeń.
Jonathan, nauczony przykrym doświadczeniem przy spotkaniu Mari z Runem, uprzedził Karine o wyglądzie towarzysza. Karirbe wiedziała więc, że mężczyzna ten jest dziwny, ale gdy się spotkali przy ciężarówce, zareagowała w sposób najmniej oczekiwany.
Zalała ją fala ogromnego współczucia, wyciskającego łzy z oczu. Spuściła wzrok, starała się nie patrzeć na niego, by nie poczuł się dotknięty.
Cóż to za dziwny człowiek! Musiała wreszcie spojrzeć na Runego, mniejsza o łzy. Napotkała jego spojrzenie i natychmiast zrodziło się między nimi wzajemne zrozumienie. Od razu wiedziała, że się polubili, zostali przyjaciółmi, kolegami, sprzysiężonymi.
Wiedziała, że może ufać Runemu. A on może ufać jej.
– No i jak, uważasz, że Karine się nadaje? – spytał podenerwowany Jonathan.
– Tak – odparł Rune zwięźle. – Wybrałeś właściwą siostrę.
Od tych słów Karine zrobiło się cieplej na sercu.
Na południe od Oslo zatrzymał ich patrol, musieli wysiąść i pokazać ładunek. Żołnierze krzywiąc się z obrzydzenia grzebali w zlewkach, macali obierki. Jonathan wszystkie dokumenty dotyczące transportu miał w porządku, puszczono ich więc dalej. Na Karine ledwie co popatrzyli – kiedy chciała, potrafiła wyglądać bardzo dziecinnie. Rune natomiast wydał im się wyraźnie odrażający. Jeden z umundurowanych uderzył go po plecach pejczem, potem jednak zostawili go w spokoju, najwidoczniej budził w nich lęk.
Jonathan wiedział, że oczy Runego mogły niekiedy rozjarzyć się tak groźnie, że naprawdę można się było go przestraszyć.
Podczas jazdy Karine z niepokojem rozmyślała nad przyszłością Runego. Prędzej czy później jakiś przedstawiciel „rasy panów” dostrzeże w nim – jak to określali naziści – podczłowieka i po prostu go zastrzeli. Doszły ją pogłoski o tym, że Niemcy niechętnym okiem patrzą na niepełnosprawnych, podobno miały miejsce wypadki katowania umysłowo chorych i kalekich.
Karine zadrżała.
Rune niewiele się odzywał. Siedział wciśnięty w kąt szoferki, przysłuchując się paplaninie Jonathana.
Wreszcie dotarli do Askim. W czasie gdy Karine będzie wykonywała powierzone jej zadanie, mężczyźni mieli czekać w samochodzie na bocznej drodze.
Pierwsze, czego Karine udało się dokonać, to zabłądzić wśród willi stojących przy wąskich uliczkach. Stopniowo zaczęta ogarniać ją panika, nie chciała nikogo pytać o drogę, w końcu jednak była do tego zmuszona. Pocieszała się, że przecież ma wielce prawdopodobną wymówkę.
Płacz ściskał ją w gardle, gdy niemal biegiem przemierzała dzielnicę willową. Miałaby się spóźnić, zanim jeszcze przystąpiła do wykonywania zadania? Wreszcie dotarła pod wskazany adres, ale była tak zmęczona, że przez chwilę musiała postać pod bramą i wyrównać oddech.
Drzwi otworzył jej pan domu we własnej osobie. Szybko wyjaśniła, w jakiej sprawie przybywa.
– Dobrze, dobrze – przerwał jej znudzonym tonem. – Żona coś mi o tym wspominała. Proszę tędy.
W hallu minęli wielką fotografię Hitlera i mniejszą Quislinga. W jednym z pokojów Karine spostrzegła w głębi dwugłowego orła zdobiącego ogromnej wielkości biurko.
Mężczyzna ruszył w górę po schodach. Nie zniżał się do prowadzenia rozmowy z tak młodą dziewczyną, Karine jednak odniosła wrażenie, że żona także niewiele go obchodzi. Zbliżając się do jej pokoju okazywał coraz wyraźniejszą niechęć.
I rzeczywiście, gdy znalazł się w pokoju żony, rzucił tylko obcesowo:
– Oto i ta „dama”, która miała przynieść ci próbki kosmetyków.
W tonie głosu dało się wyczuć nie wypowiedziane pogardliwe pytanie: „I na co tobie kosmetyki?”
Stanął w drzwiach. Karine ukłoniła się kobiecie, która pomimo wyraźnego znużenia uśmiechnęła się do niej z sympatią.
– Podejdź bliżej, moja droga, niech zobaczę, co tam masz – odezwała się ciepło. – Możesz to postawić tutaj, na nocnym stoliku.
Podjechała wózkiem bliżej łóżka.
Karine powoli wyciągała kremy i inne kosmetyki. Uważała, by się zbytnio przy tym nie pochylać, gdyż mogłaby uszkodzić ukrytą w kieszeni kopertę z fotografiami. Objaśniono jej dokładnie, jak powinna się zachowywać, udawała więc naiwną, odgrywała rolę młodziutkiej sklepowej, recytującej wyuczoną lekcję.
Pan domu nadal stał w drzwiach, jakby miał w zwyczaju pilnowanie żony.
Karine zaczęła się denerwować, przyniosła wszak ograniczoną liczbę słoiczków i pudełeczek, nie mogła wyjmować ich w nieskończoność.
Dama bez pośpiechu oglądała każdy kosmetyk po kolei.
– O, ta szminka bardzo mi się podoba! Niestety, to chyba odcień nie dla mnie.
Karine odpowiedziała jej swoim nowym tonem wszystkowiedzącej ekspedientki:
– Tak jasna cera jak pani wymaga tego właśnie odcienia różu, odrobinę przechodzącego w niebieski, a nie wpadającego w pomarańczowy, to byłoby dość niebezpieczne.
Przekrzywiła głowę, by lepiej przyjrzeć się twarzy nieszczęśliwej kobiety. Tak, Karine zdążyła wyczytać z jej oczu, że jest nieszczęśliwa.
Mąż prychnął, okazując jawną pogardę dla głupoty Karine. Ale jej zachowanie tak właśnie miało być odebrane.
Czas płynął, mężczyzna nie ruszał się z miejsca.
I nagle ku wielkiej uldze obu kobiet rozległ się dzwonek do drzwi wejściowych.
– Pójdę otworzyć – mruknął pan domu i zbiegł po schodach.
Kiedy usłyszały jego kroki w korytarzu na dole, Karine prędko wyjęła kopertę i przełożyła ją do szuflady nocnego stolika. Przekręciła klucz w zamku i podała go kobiecie, która bez słowa ukryła go w koszyczku z robótką.
– Czy życzy pani sobie ten krem? – spytała Karine zupełnie spokojnym głosem.
– Tak, na początek jeden słoiczek. – Po czym dodała szeptem: – Nie będę mogła zatelefonować do Steina, musisz przyjść za parę dni, dam ci list.
Karine skinęła głową.
Pani, głośno i wyraźnie, zapytała:
– Za kilka dni przyjdziesz z zamówionymi towarami, czy możemy się tak umówić?
– O, tak – odparła Karine. – Ale ten krem ostatnio trudno zdobyć, może to więc nieco potrwać.
– Nic na to nie poradzimy. Dziękuję ci bardzo, sama znajdziesz drogę do wyjścia, prawda?
Kiedy Karine zeszła ze schodów, dwie osoby, które stały na dole, odskoczyły od siebie jak oparzone. Jedną z nich był pan domu, drugą – młoda, elegancko ubrana pannica.
Zmieszany mężczyzna spytał prędko:
– To znaczy, że zajmie się pani tymi dokumentami, panno Andersen?
– Oczywiście – odparła kobieta.
Karine ukłoniła się i wyszła, mocno zaciskając rękę na uchwycie skrzynki z kosmetykami. Oby tylko udało jej się odnaleźć samochód!
Chłopcy tymczasem siedzieli w ciężarówce zaparkowanej w pustej, nie zamieszkanej okolicy.
– I jak? – spytał Jonathan. – Uważasz, że Karine się nadaje?
– Moim zdaniem idealnie – odparł Rune.
– Muszę przyznać, że trochę się boję. Ale jeśli spotka ją coś złego?
– Da sobie radę.
– Ale ona jest taka… taka…
– Wiem, o czym myślisz. Samotna.
– Właśnie. Skąd możesz to wiedzieć?
– To się daje wyczuć.
– Pewnie masz rację. Christa i Abel chcieli kupić jej szczeniaka, ale matka nie może przebywać w tym samym pomieszczeniu co pies. Lekarz mówi, że to alergia.
Rune przez chwilę siedział w milczeniu, w końcu rzekł z przekonaniem:
– Uważam, że twoja matka powinna zapomnieć o swojej alergii.
– Chcesz powiedzieć, że także twoim zdaniem Karine potrzebny jest pies?
– To jedyne, co może jej pomóc.
„Pomóc?” To zabrzmiało nad wyraz poważnie, a jednak Jonathan czuł, że to najbardziej właściwe wyrażenie.
– Coś długo jej nie ma – mruknął. – Pojedziemy jej poszukać?
– Nie, nigdzie nie pojedziemy. Musimy czekać tutaj.
– Mogę pójść piechotą.
– Siedź spokojnie! Nie ma powodów do paniki, przynajmniej na razie.
Jonathan, westchnąwszy, opadł na siedzenie. W głębi ducha gorzko żałował, że wciągnął siostrę w całą tę historię. Karine była zdecydowanie za młoda…
Właśnie w tej chwili się pojawiła.
– Dzięki Bogu – odetchnął Jonathan. – Prędko, wsiadaj do samochodu. Dobrze poszło?
Silnik niechętnie zaskoczył, przy napędzie gazem generatorowym zawsze były problemy z ruszaniem.
– Tak, wszystko w porządku – odparła Karine zdyszana, omal nie pękając z dumy. – Mąż patrzył na mnie trochę podejrzliwie, ale ma jakieś swoje ciemne sprawki z sekretarką, więc jeśli będą z jego strony jakieś kłopoty, to i ja się postawię. Zagrożę, że powiem o wszystkim jego żonie.
– Nie zrobisz tego – oświadczył przestraszony Jonathan. – Czy jeszcze nie zrozumiałaś, jacy są naziści? Jeśli poczuje się zagrożony, zgniecie cię między dwoma palcami jak muchę. Nie zdążysz się zestarzeć, zapewniam.
– Masz rację – Karine przygasła. – On chyba rzeczywiście jest zdolny do wszystkiego.
Wyjaśniła, że za kilka dni musi tam wrócić, by osobiście dostać odpowiedź, a jednocześnie zabrać te fotografie.
– To niedobrze – rzekł Jonathan w zamyśleniu. – Następnym razem nie wybieramy się w te okolice, będziesz więc mogła tu przyjechać najwcześniej za trzy tygodnie.
– Ale chyba te osoby na zdjęciach trzeba zidentyfikować jak najprędzej?
– Nie, tak bardzo się nie spieszy – wtrącił Rune. – I Stein, i ta pani dobrze o tym wiedzą.
– To znaczy, że następnym razem nie pojadę z wami? – spytała Karine.
– Tak, na szczęście cię to ominie – odparł Jonathan.
Na szczęście? Karine czuła się zawiedziona.
– Jeśli tylko mogę coś zrobić, chętnie pomogę – powiedziała cichutko.
– Świetnie. Kiedy będziemy cię potrzebowali, otrzymasz wiadomość. A teraz, Karine, postarasz się zapomnieć o wszystkim, co zobaczysz, bo to nasza sprawa, nie twoja.
Dojechali do gospodarstwa Bellstad i wymienili odpadki na produkty żywnościowe. Tym razem dostali też świeże warzywa.
Potem skręcili w dobrze już znaną leśną drogę i kolejne tajemnicze paki zostały ukryte pod sałatą, rzodkiewkami, masłem i serem.
Karine nie odzywała się ani słowem, zorientowała się jednak, że nieznani mężczyźni przyglądają się jej z zaciekawieniem i zadają Runemu pytania. Odpowiedział coś, a oni uspokojeni pokiwali głowami.
Została zaakceptowana.
Ogromnie ją to ucieszyło.
W drodze powrotnej przyszło im jechać kawałek przez ciemny las. Karine siedziała w środku między chłopcami. W pewnym momencie odwróciła głowę, wydało jej się bowiem, że dostrzegła jakiś ruch wśród drzew.
Niczego tam nie było, ale przy okazji napotkała spojrzeniem wzrok Runego. W półmroku jego głęboko osadzone oczy zza zasłony brzydkiej, postrzępionej grzywki zdawały się żarzyć niezwykłym mrocznym blaskiem.
Ale było to tylko złudzenie. Rune obdarzył ją uśmiechem, co mu się nieczęsto zdarzało, Karine w odpowiedzi także się leciutko uśmiechnęła i znów skierowała wzrok na pobocze.
Droga do domu przebiegła spokojnie. Prawdopodobnie młodzi mężczyźni w towarzystwie dziewczyny robili lepsze wrażenie, poza tym pora była jeszcze na tyle wczesna, że nie wzbudzali podejrzeń.
Karine pożegnała się ze swoimi towarzyszami z wyraźnym smutkiem. Tak zakończyło się jej pierwsze zadanie.
Tydzień później Jonathan i Rune znów wyruszyli w drogę. Tym razem wyprawa miała być bardziej ryzykowna niż zwykle.
Polecono im podjechać możliwie najbliżej granicy. Stein załatwił fałszywe dokumenty, zgodnie z nimi byli mieszkańcami strefy przygranicznej, inaczej nie mogliby tam dotrzeć.
Z wyznaczonego miejsca zabrali trzech mężczyzn, których należało przetransportować do Oslo. Ukryli ich na platformie, przykryli plandekami i gratami przewalającymi się po samochodzie. Mężczyźni nic nie mówili, ale wiadomo było, dokąd trzeba ich odstawić. Jonathan słyszał jednak, jak zamienili między sobą parę słów, nie było to ani po norwesku, ani po niemiecku.
Nie zamierzał się nad tym zastanawiać.
Gdy dojechali do Nordstrand, Rune głęboko odetchnął i oznajmił:
– Widziałem coś w oddali, kilka zakrętów przed nami. Stały jakieś samochody, wokół kręcili się ludzie.
– Kontrola?
– Możliwe. Lepiej się zatrzymajmy.
Wysiedli z szoferki i przeszli na tył samochodu.
– Bezpieczniej będzie, jak dalej pójdziecie pieszo – oznajmił Jonathan mężczyznom, którzy wystawili głowy spod plandeki. – Przed nami kontrola.
Patrzyli na niego nic nie rozumiejąc.
Spróbował po angielsku.
Kiwnęli głowami, pozbierali swoje rzeczy i wyskoczyli z ciężarówki. Jonathan objaśnił, gdzie są i jak mogą dojść do celu. Mężczyźni podziękowali i zniknęli w zaroślach.
Ciężarówka ruszyła w dalszą drogę.
– Jeśli ktoś przed nami po prostu złapał gumę, to wyświadczyliśmy naszym pasażerom niedźwiedzią przysługę – zaśmiał się Jonathan.
Niestety, był to jednak punkt kontrolny. Umundurowany Niemiec wyskoczył na drogę i zatrzymał ich władczym ruchem.
Jonathan wyjaśnił, że ciężarówka należy do szpitala, i pokazał dokumenty.
To nie wystarczyło, chcieli jeszcze dokładnie obejrzeć samochód.
Jonathan stał nieco dalej, ale dostrzegł, jak Rune szybkim ruchem dłoni strąca coś z platformy. Odbyło się to błyskawicznie, Niemcy zajęci właśnie przeglądaniem ładunku niczego nie zauważyli.
– Co to jest? – spytali wskazując na graty przewalające się po platformie.
– Stare wyposażenie szpitalne, prezent od szpitala w Iorenskog dla Ulleval. Bierze się to, co dają. To kozetka…
– W porządku – przerwał mu Niemiec, opuszczając plandekę.
Rune przez cały czas nie ruszał się z miejsca.
– Jechać! – rozkazał żołnierz.
Nareszcie kontrolujący odwrócili się plecami. Rune pochylił się, podniósł i szybko wetknął do kieszeni to, co cały czas ukrywał pod butem.
Wsiedli do samochodu i ruszyli.
– Co to było? – cicho spytał Jonathan, nie odrywając wzroku od drogi.
Rune podetknął mu przedmiot pod nos.
Jonathan zakrztusił się z wrażenia.
– Angielskie papierosy? Dobry Boże, mogło być z nami krucho.
– Prawie cała paczka – stwierdził Rune. – Palisz?
– Nie.
– Ja też nie.
– Ale w naszej grupie palą – zaśmiał się Jonathan. – Możemy im sprzedać. Jeszcze się wzbogacimy, Rune!
– Jak handlarze z czarnego rynku!
A potem nadeszła piąta wyprawa. Ostatnia wyprawa, która zakończyła się katastrofą dla Jonathana i Runego, a zwłaszcza dla Karine.