ROZDZIAŁ VII

Karine długo musiała czekać na „wezwanie”. Upłynęły blisko trzy tygodnie, nim wreszcie otrzymała wiadomość, że znowu ma jechać do Askim.

Złośliwy splot okoliczności musiał, rzecz jasna, sprawić, że wezwanie nadeszło akurat w dniu, kiedy wybrała się do Christy zabrać trochę swoich rzeczy.

Wszyscy, Christa, Abel, sześciu chłopców i Karine, siedzieli akurat przy kuchennym stole zajęci jedzeniem, kiedy na podwórze wjechała ciężarówka.

– Kto to, na miłość boską, może być? – zdumiał się Abel. Niewielu osobom wolno było jeździć samochodem, a jeszcze mniej było na to stać.

– O, to Jonathan! – Karine ze zdenerwowania zabrakło tchu. – Przyjechał po mnie.

– Samochodem? To ci dopiero! – nie mogła się nadziwić Christa.

– Tak. Coś się widocznie wydarzyło w szpitalu. Muszę się zbierać.

Wszyscy wstali od stołu i wybiegli przed dom. Jonathan szedł im na spotkanie.

– Coś się stało w szpitalu? – zawołała Karine z daleka.

Brat natychmiast się zorientował.

– Jakiś poważny wypadek – skłamał.

– Szkoda, że musisz już jechać – zmartwiła się Christa. – Teraz, kiedy i Mari nas opuściła, pusto bez was. Miło było mieć w domu dziewczynki. Jonathanie, nie uważasz, że Karine ostatnio zaczęła rozkwitać?

– O tak, wydaje się znacznie weselsza – uśmiechnął się Jonathan i z żartobliwym błyskiem w oku popatrzył na siostrę. Joachim także szukał jej wzroku, ale dziewczyna szybko się odwróciła.

– Wiem, wiem – pokiwała głową Christa. – Dobrze jest być za coś odpowiedzialnym, prawda, Karine?

– Właśnie.

Kiedy już miała iść za Jonathanem, poczuła w dłoni małą dziecięcą rączkę. Ośmioletni Nataniel patrzył na nią poważnie.

– Nie jedź, Karine! – poprosił cicho.

– Kiedy muszę. Wzywają mnie do szpitala.

– Nie chodzi mi o szpital.

Wpatrywała się w chłopca w milczeniu.

– Nie jedźcie – ostrzegł. – Ani ty, ani Jonathan!

– Dlaczego? – spytała czując, że twarz jej tężeje. Zawsze liczyła się ze zdaniem Nataniela.

Malec odpowiedział niezbyt jasno:

– Zgubna droga!

– Zgubna droga? – powtórzyła przerażona Karine. – Ale ja muszę jechać, Natanielu. Nie mogę ich zawieść. Jonathan też musi.

Pokiwał głową zamyślony, potem przeniósł wzrok na ciężarówkę.

– Wydawało mi się, że jest was troje?

– Tak, w środku siedzi ten trzeci, ale jest nieśmiały, nie lubi stykać się z obcymi.

– Szkoda. Chciałbym go poznać.

– Dlaczego?

Nataniel wahał się, z jego pięknych oczu biło zdumienie.

– Chciałbym go o coś zapytać.

– Idziesz, Karine? – wołał zniecierpliwiony Jonathan. Siedział już w samochodzie.

– Zaraz! – Pochyliła się nad Natanielem. – Obiecuję, że będziemy ostrożni.

Pomachała rodzinie na pożegnanie i wspięła się do rozklekotanej szoferki.

– Nataniel przestrzegł nas przed zgubną drogą – wyjaśniła. – I chciał ciebie o coś zapytać, Rune.

– Runego? – zdumiał się Jonathan.

Twarz ich dziwnego towarzysza była jak wyrzeźbiona w drewnie.

– Nie ma na to czasu. Jedźmy!

Karine spojrzała na niego zaskoczona, nie spodziewała się takiej reakcji. Ale Rune nie odwracał oczu od okna, unikał jej wzroku.

Dziewczynka poruszyła inny temat:

– Jonathanie, czy rozmawiałeś z rodzicami o tym, że mam dostać psa?

– Owszem, kilka dni temu.

– Zgodzili się! Kiedy skończę pracę w szpitalu, Abel pojedzie ze mną po pieska. Ach, jak się cieszę!

– Ja też – uśmiechnął się Jonathan. – Ty i szczeniak potrzebujecie się nawzajem.

Przejechali przez Oslo i dalej drogą na Moss. Letni dzień był prześliczny, ale świeża wiosenna zieleń zdążyła już się pokryć szarą warstwą kurzu. O, norweskie lato, dlaczego się kończysz, nim zdążymy dostrzec, że jesteś? pomyślała Karine.

Czuła się lekko i radośnie, wydawało jej się, że właśnie w tej chwili życie jest takie cudowne. Będzie miała własnego pieska, ale przedtem jeszcze weźmie udział w tej arcyciekawej przygodzie. Pomagała Jonathanowi i Runemu, to dawało jej poczucie, że robi coś sensownego. Nowe przeżycia pozwalały przy tym nie myśleć o przyszłości – mrocznej, samotnej.

– Ach, przecież ja nie mam kosmetyków dla tej pani! – jęknęła w pewnej chwili przerażona.

– Nie denerwuj się – odpowiedział spokojnie Jonathan. – Wszystko leży starannie poukładane w ślicznych skrzyneczkach z tyłu samochodu. Ale tym razem najpierw załatwimy naszą sprawę. Twoją zajmiemy się w powrotnej drodze.

– Dobrze – zgodziła się Karine. – Moje zadanie jest proste, nie powinno być problemów.

– Ale uważaj na męża – ostrzegł Jonathan.

– Tak, tak, kochany, możecie mi zaufać. Na sto procent.

– Miejmy nadzieję – mruknął brat przez zęby.

Tego dnia w lesie przy gospodarstwie Bellstad Karine nie dostrzegła żadnych obcych mężczyzn. Ale Rune i Jonathan weszli między świerki i wynieśli stamtąd ciężką skrzynię, którą z trudem przyszło im zamaskować. Produktów od wieśniaka tym razem dostali niewiele. Niemcy właśnie odwiedzili Bellstad i zabrali wszystko co najlepsze.

Godzinę później zatrzymali się przy Askim w tym samym miejscu co poprzednio i Karine poszła w stronę willi, niosąc w każdej ręce pokaźną skrzyneczkę z kosmetykami.

– Zawsze się o nią boję, kiedy patrzę jak tak idzie, mała i bezbronna – wyznał Jonathan. – Mam wyrzuty sumienia.

– To zdrowo dla niej – powiedział z przekonaniem Rune. – Ale dzisiaj atmosfera jest szczególnie napięta.

– Wiem – pokiwał głową Jonathan. – To dlatego, że Nataniel nas ostrzegł.

– Tak.

– Dziwny dzieciak. Dlaczego chciał cię poznać? Ledwie cię przecież widział.

Rune wzruszył ramionami.

– Skąd ja to mogę wiedzieć?

Umilkli i czekali. Z szosy nie dobiegał żaden hałas, w tych czasach niewiele samochodów opuszczało garaże, a poza tym Niemcy skonfiskowali wszystkie bardziej sprawne pojazdy.

– Myślisz, że będzie padać? – zastanawiał się Jonathan. – Ściemnia się w środku dnia.

– Deszcz się przyda – odparł Rune. – Od dawna panuje susza.

Żaden już więcej nie wspomniał, że niepokoi się o Karine i o ładunek spoczywający na platformie ciężarówki.

– To już chyba wszystko – powiedziała jasnym głosikiem Karine do pani domu.

– Dziękuję, moja miła – odparła kobieta. – A tu są pieniądze, liczyłam dwa razy, powinno się zgadzać.

Z parteru dobiegały odgłosy świadczące, że odbywa się tam większe przyjęcie. Goście bawili się dobrze, na górę dochodził śmiech. Czasem jakiś silniejszy głos przekrzykiwał szum. Fetowano kolejne niemieckie zwycięstwo. Pani domu nie brała w tym udziału. Mąż przemyślnie ulokował ją na piętrze, tak by bez jego pomocy nie mogła schodzić na dół, co bardzo mu odpowiadało. Nie chodzi o te przyjęcia, i tak nie miała ochoty w nich uczestniczyć, wyjaśniła dziewczynce, ale bardzo pragnęła czasami wyjść z domu. Karine nie wiedziała, co na to odpowiedzieć, nie mogła wszak zaofiarować się z pomocą i tym samym zwrócić na siebie uwagę. Musiała działać możliwie najdyskretniej.

I tak już nie na żarty się wystraszyła, kiedy ujrzała mnóstwo samochodów na dziedzińcu, same eleganckie wozy ze znakami wyraźnie wskazującymi na to, kim są ich właściciele.

Pomyślała jednak, że nie będą o nic podejrzewać kogoś, kto pcha się prosto w paszczę lwa, i choć czuła serce w gardle, zadzwoniła do drzwi.

W hallu zaciekawieni niemieccy i norwescy oficerowie wypytywali ją, kim jest, byli jednak na tyle już wstawieni, że nie słuchali odpowiedzi.

Z jednym wyjątkiem. Mężczyzna w norweskim mundurze z uwagą przysłuchiwał się jej słowom i nie spuszczał z niej oczu, kiedy wchodziła na górę po schodach. Karine ledwie zwróciła na niego uwagę, odczuła tylko lekkie obrzydzenie na widok tego oficera o obrzmiałej od nadmiaru alkoholu twarzy i natrętnym spojrzeniu. Potem całkiem o nim zapomniała.

Pan domu raz wszedł na górę, kiedy rozmawiała z jego żoną o kosmetykach. Jasne było, że chora ma bardzo ograniczoną swobodę, i to nie tylko dlatego, że porusza się z trudem. Karine szczerze było żal biednej kobiety, której wypadła żyć w takim więzieniu. Inwalidka, pilnowana przez sadystę, który w dodatku nie dochowuje jej wierności, członek ruchu oporu w domu nazisty!

Kiedy mąż wrócił do gości, kobieta szepnęła:

– W szufladzie nocnego stolika.

Karine dostała klucz i najprędzej jak mogła otworzyła zamek.

– Brązowa koperta, między papierami.

Znalazła ją i szybko wsunęła do kieszeni sukienki pod płaszcz. A potem, nieoczekiwanie dla samej siebie, powiedziała:

– Niech panią Bóg błogosławi.

Kobieta na wózku inwalidzkim uśmiechnęła się ze smutkiem i dała dziewczynie znak, by jak najprędzej wyszła. Karine zbiegła ze schodów. Ani na moment nie opuszczała jej świadomość, że w kieszeni ma kopertę równie niebezpieczną jak dynamit.

Nikt jej nie zatrzymał. W hallu mignęły tylko dwie pokojówki niosące do jadalni dania, o jakich inni mogli najwyżej marzyć. Najwidoczniej goście akurat siadali do stołu.

Karine wymknęła się z domu.

Chciała możliwie najszybciej znaleźć się w bocznej uliczce, na której zaparkowali samochód, i dlatego wybrała drogę na skróty. Przeszła przez ogród, minęła granicę sąsiedniej posiadłości, potem rozpadającą się altanę, by dalej pójść ścieżką przez przepiękny las. I nagle w miejscu, w którym nikt nie mógł jej zobaczyć, wyrósł przed nią norweski oficer, zagradzając jej drogę.

Nigdy się nie dowiedziała, dlaczego się tu znalazł. Chyba nie mógł liczyć na to, że będzie przechodziła akurat tędy, raczej wyszedł na spacer, by się pozbyć alkoholowego zamroczenia. Niewiele mu to jednak pomogło, bo wzrok nadal miał mętny. O alkohol w Norwegii była trudno, chyba że ktoś sam pędził go w domu. Tego oficera widać niemieccy „przyjaciele” hojnie częstowali oryginalnymi trunkami, a on nie odmawiał.

Ludzie rozmaicie reagują na alkohol. W duszy tego akurat człowieka wypity w nadmiarze mocny trunek poruszył najgorsze struny.

Karine sparaliżował strach na myśl o kopercie z fotografiami i listą nazwisk. Nie miała szans, by lepiej ukryć fatalne dokumenty, więc z niewyraźnym uśmiechem poprosiła mężczyznę w mundurze, by ją przepuścił.

Oficer nic nie wiedział o zdjęciach, interesowało go całkiem co innego.

Zorientował się, że dziewczyna jest jeszcze bardzo młodziutka, ale ma biust jak rzadko.

Był tak pijany, że nawet się nie silił na piękne słówka. Od razu położył ręce na piersiach Karine, ścisnął je, a potem przyciągnął dziewczynę do siebie.

Karine zareagowała gwałtownie. Krzyknęła i odskoczyła w tył, ale on był szybszy i już za moment znów trzymał ją w żelaznym uścisku. Starał się ją pocałować. Poczuła opary koniaku i krztusząc się z obrzydzenia odpychała jego głowę.

Opór Karine jeszcze bardziej podniecił napastnika. Kilka sekund później już przygniatał dziewczynę swoim ciałem do ziemi, tłumiąc pocałunkiem jej krzyk. Zresztą w tej głuszy i tak nikt by Karine nie usłyszał. Dłonie mężczyzny przesuwały się po jej ciele, wdzierały pod sukienkę, błądziły w poszukiwaniu piersi.

Karine, która z początku myślała tylko o kopercie, przerażona, że oficer ją znajdzie lub papiery, nie daj Boże, się pogniotą, nagle zrozumiała, że chodzi o coś zupełnie innego. W jednej chwili zapomniała o fotografiach, nie to było najważniejsze.

W świadomości Karine nagle obudziły się straszliwe wspomnienia. Nie tylko o drugim gwałcie, tym, który do reszty zniszczył jej osobowość. Przed oczyma stanął jej jeszcze inny obraz. Coś, co zdarzyło się jeszcze wcześniej, na ukwieconej łące. Miała wtedy dziesięć lat i nie rozumiała, co się stało naprawdę.

Pierwszy gwałt wymazała z pamięci doszczętnie, z drugiego zdawała sobie sprawę, ale nie dopuszczała do siebie myśli o nim. Pierwszy…

Boże! Fala wspomnień sparaliżowała dziewczynę, która stała się jakby samym wielkim krzykiem bólu. Karine widziała już nie jednego napastnika, ale trzech, ich twarze nakładały się na siebie. Oficer przeobraził się w tego, który tak pięknie mówił o kroplach rosy na pajęczynie, błyszczących w świetle poranka, a potem brutalnie rzucił się na nią. Wydarzenia z przeszłości jak żywe stanęły jej teraz przed oczami, przeżywała je wszystkie jeszcze raz z najdrobniejszymi straszliwymi szczegółami.

Przerażone zdumienie, biedronka, o którą tak się lękała, mężczyzna napierający na jej ciało od tyłu… A potem leżała na plecach odwrócona twarzą do niego, czuła, jak wdziera się w nią, sprawiając przy tym potworny ból. Tak nie wolno, to niemożliwe… Ale on nie przerywał, choć ona krzyczała.

Wtedy nie rozumiała tego, nie chciała zrozumieć, ale teraz już wiedziała. Wiedziała, co się stało wtedy za pierwszym razem, i za następnym, i co miało po raz kolejny stać się teraz.

Trzej gwałciciele stali się jednym. Nie, nie wolno mu! Nie wolno! Oficer jedną ręką rozpinał spodnie, drugą starał się ją przytrzymać, co nie było łatwe.

Dłonie Karine błądziły po ziemi, szukały, ale znajdowały tylko sosnowe szyszki i wrośnięte mocno w ziemię korzenie. U pasa napastnika coś pobrzękiwało…

Korzystając z jego nieuwagi Karine chwyciła ów przedmiot. Miała w ręku sztylet…

Poczuła, jak mężczyzna zdziera z niej bieliznę, torując sobie drogę. Ogarnięta zwierzęcym niemal strachem i niepohamowanym gniewem nie myślała już o niczym, czuła jedynie, że jej ręka, jakby bez udziału woli, zadaje ciosy. Usłyszała, że krzyknął dwa razy, potem zacharczał, aż wreszcie poczuła, że opada na nią bezwładnie. Nie przestawała uderzać, póki nie zabrakło jej sił z wycieńczenia.

Oddychała z trudem. W oczach jej pociemniało, w głowie się kręciło. Po dłuższej chwili zrozumiała, gdzie jest.

Powoli, bardzo powoli podnosiła do góry ręce, ciężkie jak z ołowiu. Popatrzyła na nie ponad jego ramieniem – jedna ręka i cały rękaw płaszcza pokryty był krwią.

Zapłakała. Sztylet upadł na ziemię. Wiedziała, że musi się podnieść, uwolnić od ciężaru mężczyzny, ale on przecież… on przecież…

– Och, nie! – jęknęła. – Co ja zrobiłam? I koperta, na pewno całkiem się zniszczyła.

Koperta. Muszę myśleć o kopercie. Tylko koperta, nic innego…

Jonathan i Rune dostrzegli nadbiegającą dziewczynę i pospiesznie wysiedli z samochodu.

– Na miłość boską, Karine, jak ty wyglądasz! – zawołał Jonathan.

Widzieli, rzecz jasna, ślady krwi, ale nie to ich tak przeraziło, lecz wyraz jej twarzy.

– Karine! – jęknął Jonathan. – Siostrzyczko, co oni ci zrobili?

Dziewczynka była już przy nich.

– Koperta – wyrzuciła z siebie. – Pobrudziła się krwią. Wszystkie fotografie się pogniotły.

Jonathan odebrał od niej papiery.

– Nie jest wcale tak źle, nieduża plamka krwi z boku, trochę wygięta, nic poza tym. Ale ty, Karine! Co się stało?

Przełknęła ślinę, widzieli, że twarz ma niemal zieloną. Najwidoczniej nie była w stanie mówić o tym, co zaszło.

– Czy… czyś ty kogoś zabiła? – spytał Rune.

Karine, o ile to możliwe, pobladła jeszcze bardziej. Skinęła głową.

– Czy ktoś cię widział? – przytomnie spytał Jonathan.

Karine równie zdecydowanie wykonała gest przeczenia.

Rune postanowił działać.

– Gdzie to się stało?

– W lesie.

– Chciał odebrać ci kopertę?

Karine wciąż milczała. Mieli wrażenie, że zaraz zemdleje.

– Próbował czegoś innego? – Jonathan wyczuwał, że powinien pytać ostrożnie.

Podtrzymywali ją, bo dziewczyna chwiała się na nogach.

– Musisz odpowiedzieć, Karine! To ważne.

– Trzej – wydusiła z siebie.

– Trzej? Było ich trzech?

– Jeden, kiedy miałam dziesięć lat. Drugi, kiedy miałam dwanaście. A teraz trzeci.

Chłopcy wymienili spojrzenia. Surowa twarz Runego wciąż była nieprzenikniona, Jonathanowi zrobiło się niedobrze.

– Zaczynam rozumieć, siostrzyczko. Och, mała Karine!

Chciał ją objąć, a i ona widać tego potrzebowała. Nim zdążyli się zorientować, Rune przytomnie zerwał z Karine zakrwawiony płaszcz. Rodzeństwo rzuciło się sobie w ramiona i Karine wybuchnęła wreszcie rozdzierającym płaczem, tak gwałtownym, iż bali się, że się udusi.

– Rozumiemy już – powiedział Jonathan. On także płakał, wcale się tego nie wstydząc. – I o nic cię nie obwiniamy. Musimy tylko coś z tym zrobić. Czy ktoś może znaleźć tego człowieka?

– Tak.

Rune spytał:

– Czy mażesz mi opisać, gdzie on leży? Zajmę się zwłokami.

– On… Nie, nie potrafię ci tego wytłumaczyć. Szłam na skróty.

Zastanawiali się przez chwilę, aż wreszcie Rune zdecydował:

– Jonathanie, ty zabierzesz ciężarówkę i wrócisz do Oslo.

– Przecież nie mogę was zostawić!

– Musisz! Pora nadawania jest ustalona i umówiono się dokładnie, o której mają odbierać. Musisz też przekazać im kopertę, a przede wszystkim ciężarówka nie może pałętać się po nocy. Już jesteśmy spóźnieni, ruszaj więc natychmiast! Karine pokaże mi, gdzie leży ten mężczyzna. Ukryję ciało, a potem możemy wrócić pociągiem. Podaj mi łopatę.

– Jeździ tutaj jakiś pociąg? – spytała zdumiona Karine.

– Lokalna kolejka do Oslo – wyjaśnił Jonathan. – Ale przecież ona cała jest we krwi!

– Musimy wyrzucić płaszcz – stwierdził Rune.

Karine nie było żal płaszcza, nigdy go nie lubiła, choć nawet był modny. Poczuła się już trochę lepiej, świat dokoła przestał się kołysać, w żołądku nie ściskało tak boleśnie. Chłopcy wzięli sprawy w swoje ręce, to ją uspokoiło.

– Na pewno znajdzie się gdzieś woda, żeby Karine mogła się umyć – mówił dalej Rune.

– Ale czy macie jakieś pieniądze na bilety? – spytał Jonathan.

Rune skrzywił się, ale Karine coś sobie przypomniała:

– Dostałam pieniądze od tej pani. Chyba możemy je wydać?

– Oczywiście. Ile dostałaś?

– Nie sprawdzałam, ale na pewno wystarczy.

Jonathan wreszcie się poddał.

– Dobrze, niech będzie, jak chcecie. Tylko uważajcie na siebie.

Rune skinął głową.

– Twojej siostry już nic złego nie spotka.

Młodzi mężczyźni wymienili spojrzenia. Nie trzeba było szczególnej przenikliwości, by zorientować się, że to najgorsze już się stało. Nie mieli pojęcia, jak dziewczyna będzie w stanie normalnie żyć po tym, co przeszła.

Jonathan uścisnął ją po raz ostatni.

– Niedługo się zobaczymy – szepnął na pocieszenie.

Karine przypomniała sobie złowróżbne słowa Nataniela. „Zgubna droga”, zapowiadał. I rzeczywiście jak zwykle miał rację.

A przecież nie wiedziała jeszcze wszystkiego…

Karine i Rune weszli między drzewa. Dziewczyna wciąż była zbyt oszołomiona, by odczuwać zdumienie, że oto idzie lasem u boku tego dziwnego mężczyzny. Z lękiem myślała tylko o powrocie na miejsce przestępstwa.

Przestępstwo? pomyślała zgnębiona. Przez cały czas dręczyła ją świadomość, jak przerażającego czynu się dopuściła. Zabiła człowieka, cóż za straszne obciążenie. Ale tutaj, pod ciemnymi od deszczu chmurami, popełniono nie tylko jedno przestępstwo. Nie tylko ona była winna.

Nagle przystanęła.

– On leży niedaleko – wyszeptała zachrypniętym głosem. – Ja chyba nie…

Rune tylko skinął głową i dał znak, by na niego zaczekała.

Karine nigdy nie dowiedziała się, co pomyślał widząc tyle śladów po zadanych przez nią ciosach. Usiadła na leśnej ścieżce i czekała.

Starała się niczego nie słyszeć, ale mimo to wiedziała, że Rune wlecze coś ciężkiego po ziemi. Potem dobiegły ją odgłosy kopania, brzęk łopaty, od czasu do czasu natrafiającej na kamień lub korzeń, a wreszcie uklepywanie ziemi, którą potem Rune przysypał gałązkami.

Wrócił do niej bez słowa. Karine wstała i razem wyszli z lasu. Ruszyli drogą w stronę dworca.

– A jeśli nie będzie już pociągu? – spytała Karine cicho.

– Jeździ tędy popołudniowa kolejka. Powinniśmy akurat zdążyć na czas.

Znów milczeli.

– Dziękuję – odezwała się po chwili Karine.

– Jak myślisz, będziesz mogła o tym zapomnieć?

W głosie dziewczynki brzmiała gorycz, gdy odrzekła:

– Udało mi się „zapomnieć” ten pierwszy… gwałt. częściowo także i drugi. Rezultat sam widziałeś.

– Tak, i naprawdę potrafię cię zrozumieć.

Nie rozmawiali już o tym więcej, nie chcieli drążyć tematu.

Kiedy dotarli do dworca, Rune przystanął. Pozwolił, by Karine kupiła bilety. Dziewczyna wiedząc, że Rune unika ludzi, bez słowa poszła prosto do kasy.

Tam przeżyła kolejny wstrząs, okazało się bowiem, że pieniędzy na dwa bilety nie starczy. Po chwili namysłu kupiła jeden do Oslo, drugi do Ski, postanowiła, że stamtąd pójdzie piechotą.

Rune jednak nie chciał nawet o tym słyszeć.

– To ja wysiądę w Ski i więcej już o tym nie mówmy.

– Nie wiedziałam, co robić – usprawiedliwiała się. – Uznałam za najważniejsze, abyśmy oboje oddalili się stąd jak najprędzej.

– Całkiem słusznie. Nie przepadam za jazdą pociągiem, ludzie się gapią, z drugiej strony jednak niebezpiecznie jest tu zostawać.

– Ale z Ski będziesz musiał tak daleko iść. Poproszę Jonathana, żeby cię podwiózł.

– Teraz, wieczorem? Nie wolno mu tego robić, jeszcze go złapią. Dam sobie radę, Karine. Przecież sama miałaś zamiar iść z Ski piechotą. Myślisz, że dla ciebie droga byłaby krótsza?

– Nie, bo ja…

Urwała zawstydzona.

– Bo ty nie kulejesz – dokończył cicho.

Impulsywnie ujęła go za okaleczoną rękę.

– Ach, Rune! Nie myśl o tym!

Na szczęście nadjechał pociąg, uniknęła więc dalszej rozmowy, która przyjęła tak niespodziewany obrót.

Pociąg ruszył, ale Karine wciąż nie mogła się uspokoić. Zaczęła drżeć na całym ciele, na szczęście pasażerów prawie nie było i nikt nie widział, jak kuli się w opiekuńczych objęciach Runego, szczękając głośno zębami.

Później dopiero zdziwił ją fakt, że się nie cofnęła, kiedy chciał ją pocieszyć. Ale wówczas odebrała to jako coś najbardziej naturalnego pod słońcem – tuliła się do niego, pozwalając, by napięcie stopniowo opuszczało jej ciało.

Kiedy później rozmyślała o chwilach spędzonych w ramionach Runego, bardziej zdumiało ją co innego. Myśl ta jednak była tak niezwykła, że szybko ją porzuciła. Nie miało to nic wspólnego z jej stosunkiem do niego, to raczej jakaś niesamowita, osobliwa cecha Runego.

Trudno to ogarnąć umysłem, musiała coś źle zrozumieć.

Pojechali do Ski. Karine odprowadziła przyjaciela na stopnie wagonu i po raz pierwszy w życiu spontanicznie, z własnej woli, uściskała obcego mężczyznę.

Rune uśmiechnął się smutno i na moment przytulił do niej. Zaraz potem wysiadł z pociągu i pomachał jej na pożegnanie kaleką ręką.

Karine wróciła do przedziału. Sukienkę ciągle jeszcze miała trochę mokrą na piersiach po tym, jak wodą z rowu usiłowali spłukać ślady krwi, i w kilku miejscach rozdartą, ale to zdołała ukryć. Jeśli nie spadnie deszcz, nikt nie zwróci uwagi na to, że jest tak lekko ubrana, choć wieczory robiły się chłodne.

Ale to wszystko drobiazgi. Najważniejsza była odpowiedź na pytanie, czy nauczy się żyć ze świadomością, że zabiła człowieka. Położyła kres czyjemuś życiu. Czy kiedykolwiek to sobie wybaczy?

Rune powiedział, że nie może pozwolić, by to, co się stało, na zawsze zatruło jej myśli. Karine już od dawna balansuje na cienkiej linie i by utrzymać równowagę, musi przez cały czas myśleć trzeźwo.

Łatwiej powiedzieć, niż wykonać. O dziwo, miała jednak wrażenie, że pękła w niej jakaś tama. Gwałtowny atak na oficera, w którym jakby ucieleśnili się wszyscy trzej gwałciciele, pomógł rozładować napięcie, jakie narastało w niej od dzieciństwa.

Była w stanie objąć i Jonathana, i Runego. Może więc strach przed mężczyznami także ją opuścił?

Miała taką nadzieję, zwłaszcza że teraz gnębiły ją przede wszystkim wyrzuty sumienia. Zabiła człowieka i już nigdy nie odzyska spokoju. Najgorsze, że musi milczeć, nie może więc w żaden sposób odpokutować winy.

Karine miała wrażenie, że ból, który trawi jej serce, jest jeszcze dotkliwszy niż dawniej.

W tym czasie Jonathan jechał ciężarówką w stronę Oslo.

Nie mógł się uspokoić. Wciąż myślał o tym, co przydarzyło się jego siostrom. Najpierw Mari, ale z nią sprawa nie była aż tak poważna. Jej kłopoty mogły zamienić się w radość z posiadania dziecka, choć życie samotnej matki naprawdę nie jest łatwe. Miał nadzieję, że Mari dorośnie do tego zadania. Na razie była bezpieczna w domu Voldenów niedaleko Lipowej Alei. Nigdzie nie mogło jej być lepiej niż u rodziców. A temu łajdakowi, Józefowi, rozwścieczony Abel powiedział wreszcie parę słów do słuchu. Doszło nawet do tego, że Christa musiała się włączyć, chcąc uspokoić wzburzonego ojca. Józef, podniecony i upokorzony, przestał liczyć się ze słowami i syknął wściekle: „Ty przynajmniej zamknij gębę na kłódkę, cholerna babo!”

To była kropla, która przepełniła dzban. Józef został wyrzucony z domu. Przykazano mu, by się nie pokazywał, dopóki nie załatwi sprawy z Mari i nie ustali wysokości alimentów, jakie będzie płacił na utrzymanie dziecka. „Nie mam najmniejszego zamiaru – zawołał Józef już w drzwiach. – Wszyscy wiedzą, że chłopcy przerzucają się nią jak piłką!”

I wtedy Abel nie wytrzymał. Dał mu nauczkę zgodnie z zaleceniami Biblii. Józef przerażony gwałtownością łagodnego zazwyczaj ojca tylko kulił się pod razami, nie próbując się bronić.

Christa nie mogła tego dłużej znieść i wybuchnęła płaczem.

Wszystko to opowiedziano Jonathanowi. Nikt nie wiedział, gdzie przebywał teraz Józef, ale lensman odwiedził Voldenów i przyniósł wiadomość, że przyszły ojciec gotów jest płacić na dziecko, byleby tylko nie musiał mieć do czynienia z rodzicami i Mari.

Cała ta sprawa była niebywałe przykra.

A jednak przypadek Karine był po stokroć straszniejszy.

Jonathan tak zatopił się w myślach, że o mały włos, a pojechałby za daleko. Umówił się z członkami grupy na spotkanie w okolicach Ekeberg, tym razem bowiem wiózł ładunek na tyle niebezpieczny, że lepiej było nie pokazywać się z nim w stolicy. Jonathan skręcił z głównej drogi i pojechał w stronę Ekebergsletta. Zatrzymał się w umówionym miejscu i chwilę później pojawili się mężczyźni z grupy.

Wzięli we dwóch wielką skrzynię i Jonathan mógł jechać dalej. Oddał im też kopertę, wolał już nie mieć jej przy sobie.

Zrozumiał teraz, jak wielki miał pożytek z Runego. Zawsze to on z niezawodną intuicją wyczuwał znajdujący się przed nimi punkt kontrolny, to on odpowiadał na pytania żołnierzy. Czasami wprawiał ich w popłoch słowami, których Jonathan nigdy nie słyszał.

Teraz zdany tylko na siebie chłopak wpakował się prosto w pułapkę.

Na Trondheimsveien, akurat w miejscu, w którym planował przeciąć skrzyżowanie, czekała kontrola.

Oczywiście zatrzymano ciężarówkę, która nie miała prawa krążyć po mieście o tej porze. Dzień pracy zakończył się już przed godziną, wszystkie samochody powinny znajdować się w garażach. Jonathan zbyt późno zrozumiał, że powinien był zawrócić na drogę do Moss i udawać, że jedzie ze wsi, co w pewnym sensie było przecież prawdą. Poruszanie się po mieście budziło większe podejrzenia.

Dzięki Bogu, że przynajmniej zdążył pozbyć się ładunku.

Norwescy strażnicy dopytywali się, skąd jedzie.

Odpowiedział, że z gospodarstwa Bellstad w Trogstad.

Dlaczego więc nadjechał od strony Ekeberg?

Teraz najbardziej liczyła się przytomność umysłu. No, chciał sprawdzić, czy pewien sklep, w którym kiedyś zwykł robić zakupy, jeszcze istnieje. Jaki sklep? Podał nazwę, która po drodze wpadła mu w oko, nie chciał wymieniać żadnego prywatnego adresu, nie znał bowiem nikogo na Ekeberg, a Niemcy nadzwyczaj starannie sprawdzali wszelkie budzące ich wątpliwości informacje. A wyjaśnienia Jonathana budziły ogromne wątpliwości. Przy wszystkich obowiązujących restrykcjach wręcz niewiarygodne się wydawało, że ktoś, ot tak, po prostu jedzie sobie okrężną drogą.

Przeszli na tył samochodu. Skąd pochodzą te wszystkie produkty? Jonathan odpowiedział, że z Bellstad, i pokazał odpowiednie dokumenty. Taka odrobina miała być przeznaczona dla wielkiego szpitala? Jechał tak daleko tylko po to?

Nie bez triumfu w głosie oznajmił, że właśnie w tym tygodniu gospodarstwo odwiedzili Niemcy i zarekwirowali większość zapasów z zamiarem wysłania do Rzeszy.

Twarze strażników stały się jeszcze surowsze. Jasne było, że nie ufają słowom Jonathana. Chłopak w duchu dziękował Stwórcy, że zdążył oddać kopertę z fotografiami i listą nazwisk. Gdyby ją miał przy sobie, już by było po nim.

I tak wydawało się, że sam fakt, iż jeździ w sprawach, które dziwnie trudno wytłumaczyć, stanowią dostateczne obciążenie. A może…?

Nie, był jeszcze inny powód, dla którego go przetrzymywali. Ależ tak, oczywiście, dopiero teraz to spostrzegł! Jednym ze strażników był ten sam, który zerwał mu z karku czerwoną koszulę ma Karl Johan, a potem zmuszał do biegu. Ten właśnie człowiek szczególnie dokładnie studiował teraz papiery Jonathana.

– Widać dużo jeździsz – zwrócił się do chłopca złowieszczym tonem. – Wiele razy zatrzymywała cię kontrola. Sporo, moim zdaniem, podejrzanych wypadków.

Jonathan nie wiedział, co na to odpowiedzieć, papiery mówiły same za siebie. Prawdopodobnie puściliby go, gdyby nie ten epizod z koszulą. Jonathan nie posłuchał wtedy rozkazu. A temu Norwegowi, który go teraz tak dokładnie kontroluje, zwrócił uwagę niemiecki oficer. Coś takiego trudno przełknąć.

Jonathanowi polecono zająć miejsce w innym samochodzie, Do ciężarówki wskoczył jeden z żołnierzy. Oba wozy zajechały pod Wictoria Terrasse [Victoria Terrasse – przed wojną komisariat policji, w okresie okupacji siedziba gestapo w Oslo (przyp. tłum.).]. Samochód skonfiskowano, a chłopak został skierowany na dalsze przesłuchania. Tak skończyła się jego piąta wyprawa.

Karine przeszła jak w transie z Dworca Wschodniego do szpitala. Już na miejscu przeżyła głębokie załamanie nerwowe. Odesłano ją potem do domu, do Christy i Abla.

Jonathana zamknięto w celi, gdzie miał czekać, aż przesłuchają go wyżsi rangą zbirowie.

A Rune utracił dwoje przyjaciół, choć jeszcze o tym nie wiedział, gdy o brzasku dotarł na przedmieścia Oslo na swych okaleczonych nogach.

Загрузка...