Jonathan musiał czekać trzy dni, nim wreszcie ktoś się nim zainteresował. Były to trzy ogromnie trudne dni, a stanowiły zaledwie przedsmak tego, co miało nastąpić, jeśli uznają go winnym. Nie dostał nic do picia, raz dziennie podawano mu tylko miskę z jakąś kaszą, możliwości umycia się prawie nie było, do dyspozycji miał bowiem jedynie miskę, która nigdy nie była nawet płukana, ot, i wszystko. Zabrano mu pasek i względnie nowe buty, bo w całym kraju niedostatek obuwia dawał się we znaki.
Wreszcie jednak, kiedy czuł się już ogromnie upokorzony, brudny, głodny i spragniony, zaprowadzono go do biura.
Za olbrzymim biurkiem siedział niemiecki oficer. Towarzyszył mu Norweg, który aresztował Jonathana.
Niemiec wstał zza biurka i lekko uderzył chłopaka szpicrutą po ramieniu. Mruknął coś po niemiecku. Jonathan natychmiast mu odpowiedział. W oczach Niemca pojawił się wyraz uznania.
Jonathan kolejny raz musiał opowiadać o wyjazdach do Bellstad. Zauważył na biurku dokument ze stemplem szpitala i zrozumiał, że zażądano z miejsca pracy potwierdzenia jego słów.
Naziści rozmawiali ze sobą, mówili cicho, ale dosłyszał, że Norweg parokrotnie wymienił nazwę Grini. [Grini – obóz koncentracyjny na terenie Norwegii (przyp. tłum.)]
A więc tam chcą go wysłać? No tak, to bardzo możliwe. Jego przewinienie – to, o którym wiedzieli – nie było znów aż tak poważne. Gdyby odkryli, że pracuje dla ruchu oporu, już dawno by go rozstrzelano bądź też wyekspediowano do jakiegoś obozu karnego w Niemczech. Słyszał o tych obozach od swych przyjaciół. Taka kara kojarzyła się z jednym – z inskrypcją nad „Piekłem” Dantego: „Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie!”
Zanim jego prześladowcy osiągnęli porozumienie, do pokoju weszło jeszcze dwóch niemieckich oficerów. Jednego z nich Jonathan natychmiast rozpoznał: to ten sam, który powstrzymał agresywnego Norwega wtedy na ulicy Karl Johan i pozwolił Jonathanowi odejść. 'Arisch', tak powiedział.
Oficer z ciekawością przyglądał się Jonathanowi i zaraz zapytał kolegę, z jakiego powodu chłopak się tu znalazł.
Usłyszawszy krótkie wyjaśnienie, Niemiec znów zaczął przyglądać się młodemu Voldenowi, kilkakrotnie obszedł go dokoła, wziął pod brodę i studiował profil, głęboko patrząc w oczy.
Czyżby był przyjacielem młodych chłopców? pomyślał zaniepokojony Jonathan. W takim razie, łagodnie mówiąc, mogę mieć kłopoty.
Najwidoczniej jednak wcale tak nie było.
Niemiec powiedział coś swemu koledze, z potoku słów Jonathan wyłowił nazwę jakiejś niemieckiej instytucji czy czegoś w tym rodzaju. Nie zrozumiał dobrze, obaj mówili szybko i cicho.
Teraz drugi Niemiec zaczął krążyć wokół Jonathana, chłopak poczuł się jak choinka. Miał ochotę zaśpiewać „Zatańczmy w kręgu wokół drzewka”, ale przezornie milczał. Z pewnością nie wzbudziłoby to aplauzu.
Poza tym sytuacja raczej nie sprzyjała żartom.
Zakończyli oględziny. Norweg przez cały czas trzymał się z boku i widać było, że robi się coraz bardziej wściekły. Prawdopodobnie najchętniej jednym ruchem ściąłby Jonathanowi głowę.
Niemcy rozmawiali przy Jonathanie tak, jakby go wcale nie było. Wreszcie coś postanowili.
Ośmielił się wtrącić kilka słów swym słabym szkolnym niemieckim.
– Czy mogę powiadomić moją rodzinę i miejsce pracy, że tu jestem?
– Nie trzeba – prędko odpowiedział norweski nazista. – W szpitalu już wiedzą, na pewno dadzą znać komu trzeba.
Nie było to wcale takie pewne, bo przecież Jonathan nie mieszkał w domu. Z czasem jednak wiadomość dotrze i do rodziców.
Ciekaw był, jak się powiodło Karine i Runemu, o nich nie mógł pytać. Niepotrzebnie wzbudziłby podejrzenia, być może naraził na niebezpieczeństwa wszystkich członków grupy.
Jonathan podjął mocne postanowienie: że nie zdradzi żadnej tajemnicy bez względu na to, jak okrutne tortury mogą go spotkać. Wydawało się jednak, że nie podejrzewają go o nic poważniejszego, a jedyne tortury, jakich doświadczył, to nędzne warunki w celi. Ale czy to w ogóle można nazwać torturą?
Wiele osób kojarzy tortury z fizycznym cierpieniem, ale są przecież inne metody poza biciem i zadawaniem bólu. Na ból można się uodpornić, ale który młody człowiek zgodziłby się na wyrwanie wszystkich zębów? Albo zniósł mękę swoich najbliższych? Albo…
Ach, świat tortur jest tak rozległy, zdaje się nie mieć granic. Ludzka fantazja nigdy chyba nie rozkwita bardziej niż wtedy, gdy w grę wchodzi dręczenie innych. Istnieją metody zmuszenia kogoś do zeznań tak wyrafinowane, że trudno je nawet opisać.
Jonathana nie spotkały tortury, ale z pewnością wybrałby sto uderzeń batem zamiast tego, co go czekało.
Niemiec, którego Jonathan miał okazję spotkać już wcześniej, zaczął zadawać mu pytania w tempie karabinu maszynowego:
Jego rodzina, jak to z nią było? Skąd pochodziła? Czy jest czysto norweska? Czy miał germańskich, a raczej teutońskich przodków? Czy wśród przodków byli jacyś Żydzi?
Jonathana ogarnął wisielczy humor. Żydzi chyba jako jedyni nie występowali w jego drzewie genealogicznym, poza tym przedstawiało się ono dość pstrokato.
Zaprezentował je najlepiej jak umiał. Opowiedział o niemieckich rodach szlacheckich Paladinów i Erbachów i o francuskim de Saint-Colombe. Trochę się zagalopował, bo w jego żyłach nie płynęła ani kropla krwi tych ostatnich rodów, ale to tak dostojnie brzmiało… Duński ród Meidenów natomiast z całą pewnością mógł uznać za swój, no i jeszcze wszyscy norwescy gospodarze i komornicy i szwedzkie rody szlacheckie. Nie wspomniał za to o najważniejszym: o Ludziach Lodu, którzy przybyli do Norwegii przez stepy i tundry Azji. Miał przeczucie, że tymi przodkami lepiej się nie przechwalać.
Trudno powiedzieć, czy zatajenie prawdy o pochodzeniu Ludzi Lodu wyszło Jonathanowi na dobre, czy na złe. Na razie wyraźnie zaimponował Niemcom już samą wiedzą o swym pochodzeniu, a i dostojeństwo rodów także zrobiło na nich niemałe wrażenie. Uznali go za prawdziwego Aryjczyka.
Gdyby wspomniał o domieszce krwi mongolskiej, prawdopodobnie jego losy potoczyłyby się inaczej.
Być może musiałby pożegnać się z życiem.
W wielkim dostojnym gabinecie przez długą chwilę panowała cisza. Jonathan czekał. Miał za mało wyobraźni, by się bać, choć być może powinien.
W końcu Niemcy pokiwali głowami. Podjęli ostateczną decyzję.
Nic, rzecz jasna, nie powiedzieli o tym temu mało znaczącemu Norwegowi o pięknych germańskich rysach. Chłopak usłyszał jedynie, że zostanie odesłany do Niemiec.
W tym momencie odwaga opuściła Jonathana. Zdał sobie sprawę, jak bardzo jest samotny. W jednej chwili zmienił się w pięcioletniego malca, który pragnie schronić się pod opiekuńcze skrzydła matki i ojca.
Christa zaciągnęła zasłony w pokoju Kartine i odwróciła się w stronę łóżka:
– Lepiej się dzisiaj czujesz, kochanie?
Karine od trzech dni nie opuszczała łóżka i nie sposób się było z nią dogadać. Wstrząsał nią jeden atak płaczu za drugim, tłumiły je jedynie silne środki uspakajające, które dostała w szpitalu. Christa starała się przez cały czas mieć ją na oku, Karine bowiem osiągnęła stan, kiedy zaczyna się myśleć o samobójstwie.
Dzisiaj dziewczynka wydawała się nieco spokojniejsza.
– Tak, dziękuję – odparła słabym głosem.
– Widzę to po twoich oczach.
Karine podniosła wzrok na krewną.
– Christo, wyglądasz na taką zmęczoną. Mari i ja sprawiamy ci same kłopoty.
– Co za nonsens. Jeśli wyglądam na zmęczoną, to dlatego, że mam wielki dom, a nie wszyscy chłopcy mi pomagają.
– Dobrze o tym wiem – uśmiechnęła się Karine. – Tylko Joachim. I Nataniel.
– Joachim to dobry chłopak – powiedziała Christa ciepło. – I właśnie o niego chodzi. Bardzo chciałby z tobą porozmawiać.
Dłonie Karine zacisnęły się na kołdrze.
– Joachim?
– Tak. Mówi, że spotkał kogoś, kto… ale lepiej, żeby sam ci wszystko opowiedział. Czy może wejść?
– Jak ja wyglądam?
– No, widzę, że zaczynasz przychodzić do siebie – uśmiechnęła się Christa. – Gdzie masz grzebień? Zaraz doprowadzimy włosy do porządku.
Karine podała jej grzebień.
– Chciałabym wykąpać się i umyć głowę.
– To może poczekać, a Joachim musi niedługo iść. O, tak, teraz wyglądasz znacznie lepiej. Mogę go zawołać?
Karlne lekko skinęła głową.
Joachim był dokładnie tak przystojny i pociągający, jak być nie powinien. Karine na jego widok poczuła ból w sercu, Walczyła z uczuciem, jakie żywiła do niego, ale ono z upływem lat tylko przybierało na sile. Między siłą uczuć piętnastolatki i dorosłej kobiety nie ma specjalnej różnicy. Nie spełniona miłość boli tak samo bez względu na to, ile ma się lat. Miłość i ból są nierozłączne i nikt nie zdoła się przed nimi ustrzec. To stara i banalna prawda.
A Karine naprawdę cierpiała.
– Cześć, Karine – powiedział Joachim życzliwie.
– Cześć – odparła, nienawidząc samej siebie za to, że spomiędzy jej ust ledwie wydobył się ochrypły szept.
Po kilku zdawkowych pytaniach o samopoczucie przystąpił do rzeczy.
– Spotkałem wczoraj dziwnego faceta. Mówił, że ciebie zna.
– Miał na imię Rune?
– Tak. Skąd wiedziałaś?
– Bo to jest dziwny facet. Ale bardzo dobry człowiek.
– Ja też odniosłem takie wrażenie.
– Czego chciał?
– On… – Joachim zawahał się, aż wreszcie zdobył się na odwagę. – Powiedział mi, co spotkało cię ze strony mężczyzn, kiedy byłaś dzieckiem.
Karine skuliła się jak pod gradem ciosów.
– Nie powinien o tym mówić – szepnęła udręczona.
– Owszem, powinien. – W głosie Joachima brzmiało zdecydowanie. – Dlaczego ty do tej pory milczałaś? Nikt o niczym nie wiedział, a ci przestępcy powinni zostać ukarani już dawno temu.
Karine odwróciła twarz.
– O tym nie da się mówić.
– Zgoda. Ale milczeniem można zniszczyć całe swoje życie. I ty właśnie to zrobiłaś. Nie mogliśmy zrozumieć twojego zachowania.
– Taka byłam dziwna?
– Nie na co dzień. Ale gdy tylko zaczynało się mówić o miłości, o małżeństwie, natychmiast znikałaś. Wszyscy to zauważyli.
– Czy wszyscy już o tym wiedzą?
Joachim przybrał łagodniejszy ton.
– Kochana Karine… Ten Rune mówił mi, że teraz, przed kilkoma dniami, znów spotkało cię to samo. I że… bardzo gwałtownie zareagowałaś.
– Powiedział, co zrobiłam?
– Nie, tylko że nie trzeba o tym więcej wspominać, jakby to nigdy nie miało miejsca. Prosił, bym pomógł ci się podźwignąć i wrócić do normalnego życia po wszystkim, co tak boleśnie zraniło twoją dziecięcą duszę. Tak, bo wciąż jesteś jeszcze dzieckiem.
„Nigdy nie miało miejsca?” Cóż, można to i tak ująć. O, ty nic nie wiesz, Joachimie, nie wiesz, co zrobiłam! Sądzisz, że grzebie się umarłego w taki sam sposób, jak wmiata się paproch pod dywan? Wydaje ci się, że kiedyś można o tym zapomnieć?
Joachim bardziej przejmował się przeszłością.
– Karine, sądzisz, że ja cię nie rozumiem? Właśnie ja mam szczególne powody, by cię pojąć. Bo widzisz, kiedy miałem mniej więcej siedem lat, i mnie także zaatakowano w podobny sposób.
– Naprawdę?
– Tak. Mężczyzna.
– Ależ, Joachimie!
Przerażona na moment zapomniała o sobie. W stanie, w jakim była, na pewno dobrze jej to zrobiło.
– Ale Christa mnie uratowała. Do tej pory nie rozumiem, jak tego dokonała, po prostu nagle, znikąd, spadła na tego człowieka.
Karine odruchowo ujęła go za rękę, pierwszy raz sama z siebie szukała takiego z nim kontaktu.
– Słyszałam, że Christa wiele potrafi, tylko nie chce tego pokazywać.
– Christa jest z rodu czarnych aniołów i Demonów Nocy – Joachim uśmiechnął się z leciutką drwiną. – Tak, słyszałem o tym, ale przecież to tylko fantazje. Ale wracając do tej napaści na mnie. Mimo że i tak szczęśliwie się skończyła, to ciągle wraca do mnie w koszmarach. Od tego nigdy się nie ucieknie, Karine, ale trzeba nauczyć się z tym żyć.
– Ale ja zrobiłam się taka… zimna, tak się boję!
– Chłopców? – spytał łagodnie.
– Tak. Ach, Joachimie, tak bardzo chciałabym zachowywać się normalnie, ale sztywnieję, gdy tylko…
Zorientowała się, że trzyma go za rękę, cofnęła dłoń. Joachim natychmiast ją pochwycił.
– Spokojnie, Karine – powiedział przekonująco. – Co ty sobie o mnie myślisz? Że jestem jak Józef? Masz dopiero piętnaście lat, ja dwadzieścia jeden. Chcę po prostu być twoim przyjacielem, nie rozumiesz tego? Przyjacielem, któremu zawsze możesz ufać. W tym, co nas łączy, nie ma nic z erotyki, dobrze o tym wiesz.
Wiem? Och, mój drogi Joachimie, ty niczego nie rozumiesz!
Jak miała mu opisać swoje skomplikowane uczucia? Jak wyznać, że roi sny na jawie, których on jest głównym bohaterem? Że tęskni do niego świadoma, że jeśli te uczucia staną się jeszcze silniejsze, ucieknie od niego jak najdalej. Jeśli chodzi o Joachima, to nie zniosłaby klęski, a klęską tak czy inaczej cała ta historia musiałaby się zakończyć. Albo by go straciła, albo też nie mogłaby przyjąć dowodów jego zainteresowania. I wtedy wyszłoby na jedno.
– Bardzo chciałabym być twoim przyjacielem, Joachimie – powiedziała cicho, uśmiechając się z przymusem. – Dziękuję, że jesteś taki dobry! Ale… proszę, nie mów nikomu o tym, co… co mi się przydarzyło.
– Niestety muszę.
– Nie, ja się nie zgadzam.
– Powinnaś, ze względu na rodzinę. Wszyscy bardzo się o ciebie niepokoją.
Odważyła się popatrzeć na niego, na tę twarz, którą do tej pory obserwowała tylko ukradkiem. Teraz nareszcie napotkała jego spojrzenie. I nagle odniosła wrażenie, że jakaś część złych wspomnień z niej opadła. Nie czuła się już tak zbrukana, nie była najbardziej godnym pogardy człowiekiem na świecie. On bowiem także doświadczył czegoś podobnego, był więc człowiekiem, który choć trochę mógł ją zrozumieć.
Ponieważ Karine milczała, Joachim mówił dalej:
– Rune chciał, by twoja rodzina dowiedziała się o wszystkim. Był też za tym, żebyś dostała psa.
– Ja też bym bardzo chciała – nareszcie rozjaśniła się odrobinę. – Jak tylko wstanę z łóżka – westchnęła. – Nie chcę, żebyś cokolwiek im mówił, ale chyba nie zdołam cię powstrzymać.
– To prawda, nie zdołasz – odpowiedział podnosząc się. – Do zobaczenia!
Podszedł do drzwi.
Joachimie! zawołała w duchu. Joachimie, zostań przy mnie!
Ale on nie potrafił czytać w myślach.
Joachim opowiedział rodzicom, co Karine przeżyła w dzieciństwie. Bez szczegółów, bo tych nie znał. Przerażona Christa natychmiast zadzwoniła do Hanny, która podzieliła się smutną wiadomością z pozostałymi członkami rodziny. Mari, dowiedziawszy się o wszystkim, długo płakała. Zrozumiała bowiem, jak powierzchownie traktowała związki i uczucia, które nie mogły stać się udziałem Karine.
Tego wieczoru wiele osób inaczej spojrzało na swoje życie.
Hanna i Vetle siedzieli przy stole w salonie zdruzgotani i bezradni, tym bardziej że przez telefon przekazano im jeszcze inną wiadomość, ze szpitala Ulleval. Jonathan został zatrzymany w Victoria Terrasse i znajdował się już w drodze do Niemiec. Dlaczego? Tego kierownictwo szpitala nie potrafiło wyjaśnić.
– Tak bardzo chcieliśmy dobra naszych dzieci – rzekł Vetle rozgoryczony. – Odesłaliśmy je z domu, choć to było tak, jak gdyby ktoś wyrwał nam serce z piersi. Chcieliśmy chronić je przed Tengelem Złym, ale zapomnieliśmy, że świat sam w sobie może być równie zły.
– Mari źle się ułożyło – pokiwała głową Hanna. – Jest nieszczęśliwa i brakuje jej siły ducha, by stawić czoła trudnościom. Biedna dziewczyna, jest taka wszystkim życzliwa i dlatego padła ofiarą bezwzględnego młodego człowieka. A Karine… Och, jakże krwawi moje serce! Chcę, żeby wróciła do domu, Vetle, ona nas potrzebuje.
– Sądzę, że to raczej nam potrzebne jest poczucie, że się nią zajmujemy – odparł. – Karine i Joachim są dobrymi przyjaciółmi, tak mówi Christa. Ona sama też robi co może, by pomóc dziewczynie przetrwać kryzys. A jutro Karine ma jechać z Ablem po szczeniaka.
– Szczeniak?! – prychnęła Hanna, dając wyraz charakterystycznemu dla mieszkańców południa Europy brakowi zainteresowania dla zwierząt. – Co tu może pomóc szczeniak?
– Ogromnie dużo – stwierdził Vetle. – I właśnie dlatego Karine powinna zostać u Christy. Bo dla ciebie pies nie jest wskazany.
– Och, Vetle, co tam katar sienny! Byle tylko nasze dzieci były szczęśliwe! Musimy odwiedzać Karine w niedzielę. I…
Umilkli. Oboje myśleli o tym samym: ich jedyny syn został pojmany przez Niemców i wysłany do obcego kraju.
Czy kiedykolwiek jeszcze go zobaczą?
W Lipowej Alei Henning leżał w swoim pokoju ze wzrokiem utkwionym w ścianę. Nie mógł zasnąć, ale nie było w tym nic niezwykłego. Miał już swoje dziewięćdziesiąt jeden lat, a im człowiek starszy, tym mniej potrzeba mu snu.
Wiedział jednak, że tej nocy w ogóle nie będzie spać.
Dzieci Vetlego… Wszystkim trojgu tak źle się ułożyło.
Młody Jonathan, pewny siebie, chętnie wdawał się w dyskusje z Henningiem. Teraz nie wiadomo, co się z nim dzieje, taki dzieciak, ma zaledwie siedemnaście lat. Sam we wrogim kraju.
Ach, mój Boże, myślał Henning. Gdybym tylko mógł być przy nim, okazać, jak wiele dla mnie znaczy!
Nie wiadomo, jak potoczyłyby się losy całej trójki, gdyby pozwolono im zostać w domu. To z winy Tengela Złego musiały opuścić rodzinne gniazdo. To przez niego rodzina została rozbita.
Henninga opanowało poczucie bezsilności. Mały Nataniel ma dopiero osiem lat, a Tengel Zły krąży po świecie. Na co czeka? Dlaczego się nie ujawnia, nie atakuje?
Oczywiście powinni się z tego cieszyć, ale jakże straszne było takie trwanie w niepewności!
O, Henning gotów był oddać wszystko, byle tylko wziąć udział w końcowym starciu, które prędzej czy później musi nastąpić. Wiedział jednak, że jego dni są policzone. Ciągle jeszcze był zdrowy, w każdym razie nie chorował, ale ten wiek! Niestety, taka była smutna prawda.
A tak bardzo chciał wiedzieć, jak potoczą się dalsze losy Ludzi Lodu i całego świata. Tengel Zły zagrażał bowiem nie tylko swym potomkom, ale także całej ludzkości.
Christa i Abel leżeli w wielkim małżeńskim łożu, trzymając się za ręce. Kiedy Christa sprowadziła się do domu Abla jako jego druga żona, ze względu na chłopców postanowiła niczego nie zmieniać. Uparła się tylko przy jednym: Abel musi sprawić nowe łóżko. Nie zgodziła się położyć do tego, w którym sypiał ze swą pierwszą żoną, gdzie rodziły się ich dzieci i gdzie żona zmarła.
Abel, człowiek dobry z natury, przystał na to żądanie.
– Tak mi przykro, Ablu – mówiła Christa – że tyle kłopotów sprowadziłam na twój dom. Biedne dziewczynki… Nie chciałam, by tak się to skończyło.
– Moja droga żono – odparł Abel, który zwykł przemawiać w nieco biblijnym stylu. – Jak możesz mówić to mnie, którego serce pełne jest smutku z powodu tego, co przytrafiło się dziewczętom. I tego, co jeden z moich synów zrobił Mari! Nie, nie wolno ci się o nic obwiniać, zawsze byłaś mi dobrą żoną i dobrą matką dla moich dzieci, choć w tak młodym wieku wstąpiłaś w progi tego domu.
– Dziękuję ci, Ablu! – Christa przytuliła się do męża. Potrafił dać jej poczucie bezpieczeństwa, a tego zawsze najbardziej jej brakowało. Czasami zastanawiała się, czy nie traktuje Abla raczej jak ojca. Frank nigdy nie umiał jej służyć wsparciem, przeciwnie, a w dodatku nie był jej prawdziwym ojcem.
Wiele razy czuła, jak trudnego podjęła się zadania, zostając żoną Abla. Ale nigdy tego nie żałowała.
– Abel? – spytała ostrożnie.
– Słucham, moje dziecko.
Ach, nie nazywaj mnie dzieckiem, jestem wszak twoją żoną! pomyślała, ale dalej mówiła tym samym nieśmiałym tonem:
– Żałujesz, prawda? Że tak ostro postąpiłeś z Józefem.
Nie odpowiedział, ale czuła, że czeka w napięciu na jej dalsze słowa.
– Bardzo się o niego martwię – rzekła Christa. – Dużo o nim myślę.
– Ja także – wyznał. – Zasłużył sobie na przywołanie do porządku, ale mimo wszystko masz rację. Często żałuję.
– Czy nie moglibyśmy przesłać wiadomości przez Jakuba? Dać mu znać, że jest mile widziany w domu i że dawna nieprzyjaźń poszła w zapomnienie?
– Nie możemy się na to zgodzić!
– Uważasz, że on nie rozumie powodów twojego zachowania?
– Ale ja go zbiłem! Mojego dorosłego syna!
– I to także da się wytłumaczyć. Podejmij jakąś próbę, Ablu. Wyciągnij rękę, niech on zdecyduje, czy przyjdzie, czy nie.
– Dobrze. – Christa miała wrażenie, że Ablowi spadł z serca wielki kamień. – Zgoda, zrobię tak. Mogę zadzwonić do Jakuba i poprosić, by przekazał dobrą wiadomość.
Pytanie tylko, czy Józef także uzna ją za dobrą, pomyślała Christa. Józef wyrósł na człowieka, z którym trudno nawiązać kontakt. On i Efrem byli najmniej życzliwi ze wszystkich synów Abla.
– Ciężko mi na sercu z powodu Karine – powiedział Abel sennym głosem. – Bardzo chciałbym coś dla niej zrobić. Dobrze, że jutro pojedziemy do tego człowieka, który zajmuje się hodowlą psów. Ona jest taka samotna.
– Znalazła przyjaciela w Joachimie.
– Tak, Joachim to dobry chłopak. Mam ośmiu wspaniałych synów, ale on najbardziej mi się udał. On i Nataniel, ale mały jest jeszcze niezapisaną kartą. Joachim natomiast wyrósł na wspaniałego chłopaka. Moja chluba!
Christa milczała. Nigdy nie zdradzi, że Joachim nie jest dzieckiem Abla.
Przytuliła się mocniej do męża, który powoli zapadał w sen. Leżał na plecach, a wtedy zwykle głośno chrapał, na ogół jednak pomagało dyskretne szturchnięcie. „Wytresowała” go, by automatycznie przekręcał się na bok. I tym razem także się udało.
Chrapanie męża nie denerwowało jej tak bardzo. „Wiem wtedy, że naprawdę jesteś – mamrotała. – Wolę mieć chrapiącego Abla niż żadnego”.