10.

Następnego wieczoru, już po basenie, bo nie ma poniedziałku bez Pijawki, siedziałam w pokoju Ivette. Miałam nocować u niej. Tak jak podejrzewałam, jej pokój wyglądał tak, jakby mieszkała tu lalka Barbie.

Koszmar. Patrzysz w prawo – jasnoróżowa ściana, patrzysz w lewo – łóżko przykryte różową narzutą, pod nogi – dywan w różowe różyczki, naprzeciwko – ciemnoróżowe zasłony. Aż chce się człowiekowi krzyczeć!!! A wszystko było tak przesłodzone, że aż się robiło niedobrze.

Na szczęście w niektórych miejscach było trochę normalniej. Całą jedną ścianę zajmowały wielkie plakaty piosenkarzy, głównie Latynosów, jak zauważyłam. Ale nie było tam plakatu The Calling – poważny błąd. Trzeba to będzie naprawić. Poza tym Ivette chyba rzeczywiście się zmienia, a przynajmniej stara się, bo w końcu przemalowała ten swój samochód.

Jest więc nadzieja, że może za jakiś czas zmieni i wystrój pokoju i zawartość swojej szafy.

Jeszcze raz dokładnie opowiedziałam jej, co się działo na mojej wczorajszej randce. Tak się wzruszyła („bo Max jest taki romantyczny”), że aż musiała użyć chusteczki. Ech, zgadzam się z nią, Max jest wspaniały.

– Ciekawe, o co chodziło Akiemu, jak mówił, że nie jesteś jedną z nich – zastanowiła się.

– Szczerze mówiąc, nie obchodzi mnie to – odpowiedziałam.

– Ale mnie owszem. Spróbuję się czegoś dowiedzieć – powiedziała i zamyśliła się.

– Rób, co chcesz – odparłam i znowu zaczęłam przeżywać w myślach wczorajsze wydarzenia.

Dzisiaj rano, gdy przyjechałam do szkoły, Max czekał na mnie przed wejściem i pocałował w policzek na powitanie. Do szkoły przywiózł mnie tata, a wrócić miałam z Ivette, ale wymusiłam na niej, że nie piśnie słowa moim rodzicom o tym, że to Max mnie podwiózł do domu, na motocyklu. Ach, strasznie fajnie jest być z chłopakiem, który na dodatek ma własny motor…

Już nie mogę się doczekać naszej następnej randki. Max znowu zaprosił mnie do kina, tym razem w sobotę wieczorem, w końcu przegapiliśmy ten film, no nie? To już pojutrze. Już pojutrze!

Uprzedziłam Maksa, że moi rodzice nie tolerują jego motoru, więc nie powinno być żadnych problemów.

Tylko… w co ja się ubiorę? Znowu muszę przejrzeć zawartość szafy. To może być pracochłonne, chyba poproszę Ivette, żeby mi pomogła. A jeśli zaproponuje mi coś różowego…?

Na razie jednak nie przejmowałam się tym. Po prostu leżałam na łóżku Iv i wciąż wspominałam tamten wieczór.

– Aki jest chyba fajny, no nie? – bąknęła nieśmiało Ivette, momentalnie ściągając mnie na ziemię.

– Że co? – spytałam głupio.

– No, Aki. Mówię, że jest fajny – powiedziała cicho, czerwieniąc się.

– Ten gbur? – nie mogłam zapanować nad bezgranicznym zdumieniem. – Przecież mówiłam ci, co nam wtedy powiedział. I on ci się nadal podoba?

– Eee, w zasadzie – zaczęła – może…

Litości! I to podobno ja mam porąbany gust?

– Przecież on jest, on jest… – szukałam właściwych słów -…dziwny.

– Twój Max też się tak zachowuje. Chyba nie zaprzeczysz?

– powiedziała z ponurą miną.

Że co? Obraża mojego chłopaka?! Mojego chłopaka??? No proszę, już się kłócę z moją najlepszą i jedyną przyjaciółką. I to przez kogo? Przez chłopaków. Paranoja. Że też coś takiego nadweręża naszą przyjaźń.

– No dobra – rzuciłam pojednawczo. – Nie twierdzę, że Max zachowuje się tak całkowicie normalnie, ale przecież nikt nie jest doskonały. – Widząc jej minę, zapytałam jeszcze: – Dlaczego Aki ci się podoba?

– Czy ja wiem… – westchnęła. – No dobra, nie wiem. A dlaczego tobie podoba się Max?

– Szczerze? – zaśmiałam się. – Nie mam zielonego pojęcia. Chyba za całokształt – dodałam i obie wybuchnęłyśmy niepohamowanym śmiechem.

– Jak sądzisz, Aki mógłby zwrócić na mnie uwagę? – spytała, gdy się już uspokoiłyśmy.

– Nie wiem, ale mówiłam ci, jak zareagował, kiedy zobaczył mnie z Maksem. A przecież ty też nie jesteś jedną z nich. Cokolwiek by to miało oznaczać.

– Muszę się dowiedzieć, o co mu wtedy chodziło – powiedziała zdecydowanie, a potem nagle zaproponowała: – Może pójdziemy do kuchni coś zjeść?

Iv i jej rodzinka jedzą strasznie dziwne potrawy. Wiem, że pochodzą z Francji, że do Stanów przeprowadzili się cztery lata temu, a do Wolftown dopiero na początku tego roku szkolnego. Tata Ivette jest podobno jakimś dyplomatą. Poza tym są chyba bardzo bogaci, bo kiedyś, jak zostałam zaproszona do nich na obiad, zaproponowali mi kawior. Tak, tak, kawior. Już kiedyś tego świństwa próbowałam i muszę powiedzieć wprost:

jest obrzydliwe. Nic więc dziwnego, że wtedy na obiedzie zareagowałam trochę gwałtownie.

– Kawior jest pyszny, spróbuj – usiłowała mnie przekonać Iv.

– To są rybie jajka – odpowiedziałam, ledwie powstrzymując obrzydzenie. – Dzięki, ale nie.

– Ale to jest naprawdę bardzo smaczne.

– To są rybie jajka.

– Na pewno ci nie zaszkodzą, no weź.

– To są rybie jajka – wycedziłam i wtedy wreszcie dała mi spokój.

Nie muszę chyba mówić, że było mi niedobrze, a Ivette się na mnie obraziła?

No cóż, w każdym razie teraz też wolałam nie ryzykować i powiedziałam:

– Nie, dzięki, nie jestem głodna. Ale jeśli ty chcesz coś zjeść, to się nie krępuj.

Francuska kuchnia jest wstrętna. Nie chciałabym w tym momencie obrazić jakichś jej zwolenników, ale ja naprawdę nie mam żadnych miłych doświadczeń z nią związanych.


Następne dwa miesiące były jak najpiękniejszy sen, jaki kiedykolwiek miałam. Randki z Maksem, spacery przy świetle księżyca, wspólna jazda na motocyklu. Ach, tylko żyć i nie umierać…

Zmusiłam w końcu Maksa, chociaż wymagało to ode mnie olbrzymiego wysiłku (nie rozumiem, czemu tak protestował), żeby mnie nauczył prowadzić motor. Poza tym postanowiłam zrobić wreszcie prawo jazdy.

Nawet dość szybko załapałam, o co w tym wszystkim chodzi. Problem w tym, że wciąż nie potrafię odróżnić hamulca od gazu, ale to chyba drobiazg, prawda? No cóż, przyznaję, rower jest jednak trochę łatwiejszy do prowadzenia niż motor. Poza tym motocykl jest strasznie ciężki. Jak go przewróciłam (przypadkiem, przysięgam!), to nie mogłam go podnieść. Wiem, jak to brzmi: „przewróciłam motocykl”, ale to jest możliwe, zapewniam was.

Szkoda tylko, że po tym, jak wjechałam po raz trzeci na drzewo, Max zaproponował, że może jednak najpierw nauczę się jeździć samochodem. Następnie dodał, że ponieważ on nie ma samochodu, a jego tata mu nie pożyczy swojego, nie będzie mógł mnie uczyć.

Ale ja naprawdę nie wiem, jak to się dzieje, że zawsze wjeżdżam na drzewo. Motocykl jakoś tak sam mi skręca, a przecież staram się trzymać kierownicę prosto!

Na szczęście maszynie nic się nie stało po tych moich drobnych wpadkach. No i przeżyłam wiele wspaniałych godzin, siedząc przed Maksem na siodełku i usiłując zrozumieć, jak prowadzi się motor.

Wiecie, Max siedział za mną i przytrzymywał mi ręce na tych… na tych… rączkach. Nie mogłam zapamiętać, którą w którym momencie przyciskać. A jak się pochylał, to jego policzek był tuż obok mojego!!!

Nie rozumiem tylko, czemu rodzice robią mi takie awantury o to, że niby za dużo czasu spędzam z Maksem!

– Opuścisz się w nauce! Przecież nie masz kiedy się uczyć.

Eee, jak na razie złapałam tylko jedną trójkę, a poza tym mam same piątki i czwórki. Nie ma się czym przejmować. Uważam też, że jestem wręcz genialna, bo tamtą trojkę dostałam z niezapowiedzianej kartkówki!

Zresztą to jest trója z historii, a każdy, kto mnie zna, wie, że nie mam pamięci do dat. W końcu od czegoś są encyklopedie i leksykony. Zawsze można tam zajrzeć i sprawdzić interesującą nas datę, po co więc uczyć się ich na pamięć? Zresztą nie sądzę, żeby kiedykolwiek przydała mi się informacja, kiedy umarł Kennedy, no nie? W końcu, czy ja biorę udział w teleturniejach?

Jedyną osobą, przez którą nie mogłam osiągnąć pełni szczęścia, była Pijawka. Przyczepiła się do mnie jak rzep i zmusza mnie, żebym jeszcze więcej ćwiczyła, bo chce, abym w czerwcu wzięła udział w jakichś głupich zawodach. Jak tak dalej pójdzie, to będę miała bary jak jakiś facet! Nie chcę tyle ćwiczyć!!! To okropna harówka!

Poza tym naprawdę nie mogę się jej pozbyć. Ciągle mnie zaczepia na przerwach i przypomina dwadzieścia razy dziennie, żebym nie zapomniała przyjść na trening. Podejrzewam, że to dlatego, że raz zwiałam, a potem usiłowałam jej wmówić, że zapomniałam.

Mimo to moje szczęście trwałoby zapewne nadal, gdyby pewnego dnia nie podszedł do mnie Aki i nie zażądał:

– Zostaw Maksa w spokoju!

– Że co? – spytałam.

O co tu chodzi? Odbiło mu do reszty, czy co?

– Nie jesteś jedną z nas, więc daj mu spokój. Bo inaczej może cię spotkać coś nieprzyjemnego – warknął.

– Że co?! – znowu spytałam, nie wiedząc, co mam powiedzieć.

On mi grozi, na litość!!!

– Słyszałaś. Poza tym powiedz tej swojej zwariowanej przyjaciółce, żeby przestała węszyć – warknął po raz ostatni i odwróciwszy się do mnie plecami, odszedł.

Ciekawe, to wszystko zdarzyło się w biały dzień, na korytarzu pełnym ludzi, a jakoś nikt poza mną niczego nie zauważył. Jasne, w takich sytuacjach nigdy nie ma świadków…

Coś czuję, że muszę pogadać z Ivette. Ona namieszała, a cała wina spadła jak zwykle na mnie! Dzisiaj znowu miałam u niej nocować, więc będę miała wspaniałą okazję do poważnej rozmowy.

Uznałam też, że powiem o tym Maksowi. W końcu, jakkolwiek by na to patrzeć, Aki mi groził.

Gdy tylko spotkaliśmy się po lekcjach, od razu mu wszystko opowiedziałam. Tak, wiem: jestem skarżypytą. Jednak moja relacja wyraźnie wkurzyła Maksa, bo wściekły wymruczał:

– Pogadam z nim. Nie martw się.

No to sprawę mam chyba z głowy. Teraz zostaje mi tylko nawrzeszczeć na Iv, a raczej wytłumaczyć jej, żeby mnie w nic więcej nie mieszała.

Jak rany, przez to wtykanie nosa w nie swoje sprawy ona naprawdę się kiedyś doigra.

Wieczorem wszystko jej powtórzyłam i łagodnie zapytałam, co takiego zrobiła, że Aki na mnie napadł:

– Cóżeś ty, do diaska, zrobiła?! Przez ciebie dostałam ochrzan od Akiego!

– Nie rozumiem, o co ci chodzi – odparła potulnie. – Ja tylko pytałam parę osób, co o nich wiedzą.

– Tylko?! Aki był wściekły! Wyglądał, jakby chciał się na mnie rzucić!!!

Co prawda, on tak wygląda zawsze, ale to już szczegół.

– Hm, dziwne. Wiesz, podejrzewam, że oni coś ukrywają. Dlatego wszystko trzymają w takiej tajemnicy – powiedziała, podsycając tylko moją ciekawość.

– Czego się dowiedziałaś?

– Co, już na mnie nie krzyczysz? – spytała, uśmiechając się drwiąco.

Wiedziałam, że moja ciekawość zwróci się przeciwko mnie, ale cóż…

– Sorry, ale Aki mnie wkurzył. I trochę się go przestraszyłam.

– Nie ma sprawy – stwierdziła tylko. – Czasem potrafi wyglądać strasznie.

Ha! Czasem? Czasem?!

– No, więc? Czego się dowiedziałaś? – powtórzyłam pytanie.

– Wszyscy metalowcy przyjaźnią się ze sobą już od najwcześniejszego dzieciństwa – powiedziała. – Nigdy też do swojego towarzystwa nie dopuścili nikogo innego, ani z nikim spoza paczki się nie przyjaźnili. Ty jesteś chyba pierwszym takim przypadkiem. Zawsze tworzyli taką odrębną grupę.

– Dlaczego?

– Nie wiem, ale niektórzy mówili mi, że oni czasem spotykają się razem w lesie.

– Po co? – Moje pytania brzmią chyba tak, jak te zadawane przez gliniarzy w telewizji.

– Tego nikt nie wie – odpowiedziała tajemniczo.

– Hm, dziwne – zastanowiłam się. – Pamiętasz, jak wtedy w lesie spotkałam Maksa? Po tej imprezie sportowców. A potem drugi raz, jak Debbie się na mnie mściła?

– Tak.

– Usiłowałam się od niego dowiedzieć, co tam robił, ale nie chciał mi powiedzieć. Poza tym kiedyś słyszałam, jak umawiał się z jakimś kumplem o północy, ale nie wiem gdzie.

– O północy? – zdziwiła się Iv. – Co można robić o północy w lesie?

– Eee, no wiesz, nie wiem, czy w lesie. Wiem tylko, że o północy – powiedziałam.

– Dziwna sprawa. Podejrzewasz coś? – spytała Iv.

– Nie, a ty?

– Nie obraź się, ale ja sądzę, że albo oni biorą narkotyki albo należą do jakiejś sekty.

– Max nie zachowuje się, jakby brał narkotyki – zaprotestowałam gwałtownie.

Też coś! Mój Max i narkotyki! Słyszeliście kiedyś coś głupszego? Bo ja nie.

– W takim razie może są sektą – mruknęła Iv.

– To też nie pasuje – powiedziałam. – Jeśli byliby sektą, chyba próbowaliby zdobyć nowych wyznawców, a oni nie chcą słyszeć o tym, żebym się do nich przyłączyła. W ogóle nie chcą o mnie słyszeć – dodałam, przypominając sobie słowa Akiego.

– Margo, ja naprawdę nie wiem. To tylko domysły. Może są jakąś dziwną sektą, która nie chce, żeby ktoś się o nich dowiedział.

– Hm, a dowiedziałaś się czegoś jeszcze? – spytałam z nadzieją, że to można jakoś łatwo wytłumaczyć.

– Szczerze mówiąc, to trochę dziwne, ale zauważyłaś, jak w tym mieście jest mało psów? Żaden metalowiec nie ma psa. Tylko nieliczni sportowcy, no i ty. Gdzieś czytałam, że niektóre sekty składają ofiary ze zwierząt albo je zjadają.

– No teraz to już chyba przesadziłaś. Max zjadający pudla z rusztu? – zaśmiałam się, ale nagle zamilkłam.

Czemu Sweter tak dziwnie wtedy zareagował? Czemu???

Nie, to nie może być prawda. Czyżby Max był zamieszany w coś takiego? Owszem, nie przeczę. Do tego, żeby nauczyć mnie jeździć na motocyklu z pewnością są potrzebne jakieś środki uspokajające, ale żeby narkotyki? Nie, to niemożliwe. Kurczę, a jeśli to sekta? Muszę dokładnie przyjrzeć się zachowaniu Maksa. Tak, tak właśnie zrobię.


Następnego dnia nieoczekiwanie przerwano lekcje z powodu przyjazdu do miasteczka jakiejś ważnej osobistości. Coś o tym mówiono już tydzień temu, ale nie słuchałam. Szczerze mówiąc, to ostatnio w ogóle mało słucham, ale w końcu jestem zakochana, no nie? Chyba wolno mi w takim stanie nie słuchać.

Apel miał jedną podstawową zaletę – odbył się w czasie lekcji. „Nasz specjalny gość”, jak się wyraził dyrektor, miał nas przez najbliższe dwie godziny zanudzać jakimiś kawałkami ze swojego życia. Jakby to kogoś obchodziło.

W auli rozsadzono nas klasami, więc Max siedział gdzieś za nami, ale przynajmniej miałam obok siebie Ivette.

– A oto pan Jack Black… – zaczął mówić dyrektor, wskazując na wysokiego mężczyznę, ubranego tak, jakby właśnie wrócił z polowania. Miał na sobie spodnie i kurtkę khaki, a na głowie kapelusz w takim samym kolorze. Może w lesie dobrze wtapiał się w tło, ale na naszej sali gimnastycznej wyraźnie rzucał się w oczy. Swoją drogą fajne imię i nazwisko – brzmi zupełnie jak pseudonim.

– Proszę mówić do mnie Jaguar – wtrącił się tamten. – Wszyscy tak do mnie mówią.

No proszę, przerwał gadkę dyrektorowi. Jestem pod wrażeniem.

– Eee, dobrze, panie Jaguar, więc jak mówiłem…

– Po prostu Jaguar – znowu mu przerwał i uśmiechnął się drwiąco.

Przerwał mu po raz drugi! Dyrektorowi!!! Ma facet tupet, ja bym się nie odważyła. Na sali rozległy się przytłumione śmiechy.

– Ekh – odchrząknął dyrektor i spojrzał srogo na chichoczących uczniów. – Więc Jaguar jest znanym na cały świat podróżnikiem i odkrywcą, współpracuje także z wieloma ogrodami zoologicznymi na całym świecie…

– A ja czytałam ostatnio artykuł, w którym było napisane, że to zwykły kłusownik polujący na zagrożone gatunki – wyszeptała mi do ucha Iv.

To ona czyta coś poza romansami? Matko… odkryłam Amerykę!

Ach nie… przecież ona jest zwolenniczką Greenpeace! A już myślałam, że dokonałam wielkiego odkrycia…

– Taak – mruknęłam jednak. – Wygląda na takiego, któremu zabijanie zwierząt sprawia przyjemność.

Nie wiem, dlaczego tak pomyślałam. Od początku coś mi się nie podobało w jego uśmiechu i lekceważącym sposobie bycia. Po prostu nie przypadł mi do gustu. Znacie ten typ, no nie? To ktoś taki, kto każdym swoim gestem i słowem mówi: patrzcie, jaki jestem wspaniały!

Po prostu irytujący facet.

Przez następne pół godziny opowiadał nam o tym, jak polował na wiele różnych gatunków zwierząt i pomagał redukować liczbę lwów, zagrażających stadom kóz hodowanych przez Kenijczyków.

Co ciekawe, w jego wszystkich opowieściach zwierzęta odgrywały rolę tego złego i przeważnie ginęły. Chociaż nie, przejęzyczyłam się – ginęły wszystkie bez wyjątku.

Gdy wreszcie zakończył swoją opowieść, zapytał:

– Czy są jakieś pytania? – Z początku nikt nie reagował, ale w końcu ze swojego miejsca podniosła się jedna dziewczyna. Rozpoznałam ją, podczas naszej pierwszej randki z Maksem spotkaliśmy ją razem z Akim przed kinem.

– Po co w zasadzie przyjechał pan do Wolftown?

– Mówcie mi Jaguar – odpowiedział. – Przyjechałem, żeby obserwować ciekawy gatunek wilków, który tu występuje.

– Ale tutejsze wilki są pod ochroną – odpowiedziała.

– Dlatego przyjechałem tu tylko po to, żeby je obserwować – stwierdził i uśmiechnął się drapieżnie, a speszona dziewczyna szybko usiadła.

– Już to widzę – mruknęła Ivette pod nosem. – Z pewnością przybył tu w innym celu.

Taak, też tak sadzę. Podejrzanie się uśmiechał, kiedy mówił, że będzie je tylko obserwować.

Więcej pytań nie było. Zresztą, o co można takiego typa zapytać? O to, czy do lwów lepiej strzelać ze strzelby, czy z karabinu? Paranoja…

Na następnych lekcjach wszystko szło już zwyczajnie. Miałam klasówkę z historii (żegnaj czwórko na koniec roku), niezapowiedzianą kartkówkę z matematyki (niech mi ktoś wyjaśni, czy kiedykolwiek w przyszłości przydadzą mi się funkcje?) i jak zwykle Pijawka się do mnie przyczepiła (ale do tego powinnam się już chyba przyzwyczaić).

Po zajęciach ruszyłam przez parking w stronę motoru Maksa. Codziennie podwozi mnie do domu. Kocham to! Gdy tylko do niego podeszłam, powiedział z zakłopotaną miną:

– Margo, nie możemy iść dzisiaj na randkę.

– Eee, dlaczego? – nie od razu do mnie dotarło to, co mówił.

– Obiecałem kumplom, że się z nimi spotkam. Moglibyśmy to przełożyć? Może na jutro?

– No dobrze – odpowiedziałam.

Max uśmiechnął się, jakby mu spadł kamień z serca. Pewnie myślał, że wystarczy mi takie wyjaśnienie. Ha, jeszcze czego…

– A musisz spotkać się z nimi akurat dzisiaj? – spytałam jakby od niechcenia.

– Eee, no tak… musimy o czymś podyskutować. Eee, Mark, wiesz, który to? No, więc Mark ma kłopoty. Tak. Mark ma poważne kłopoty i musimy mu pomóc.

Czy mnie się wydaje, czy to na kilometr zalatuje kłamstwem?

– Aha – mruknęłam jednak.

Muszę to dokładnie obgadać z Ivette. Tu naprawdę dzieje się coś dziwnego.

No, bo w końcu, w jakie tarapaty może wpaść taki mól książkowy jak Mark? Poznałam go parę dni temu. Max pomagał mi w szkolnej bibliotece w zrozumieniu fizyki, ale mu to wyraźnie nie szło, widocznie już zapomniał, co przerabiał w pierwszej klasie, więc poprosił o pomoc Marka. Dobrze mu się wtedy przyjrzałam: cichy, nieśmiały, doskonale rozumiejący fizykę, zakochany w książkach i nauce. Przecież on rzadko kiedy wychodzi z biblioteki. To aż dziwne, że jest metalowcem i należy do ich grupy.

Jedyny problem, jaki mógłby mieć Mark, to to, że ktoś wypożyczyłby jakąś książkę przed nim. Jest po prostu niemożliwe, żeby miał jakieś poważne kłopoty.

Gdy tylko weszłam do domu, od razu zadzwoniłam do Iv. Szybko opowiedziałam jej, co usłyszałam od Maksa.

– Co o tym sądzisz? – spytałam.

– To wszystko brzmi podejrzanie – stwierdziła.

– Chyba pójdę za nim do lasu, żeby sprawdzić, co będą robić – powiedziałam.

– Nie wiem, czy to dobry pomysł – zaprotestowała szybko. Ale mnie już nic nie mogło powstrzymać. Jeśli nawet Max wpadł w jakieś tarapaty, to ja go z nich wyciągnę!


Wieczorem, zaraz po kolacji, poszłam niby to odrabiać lekcje, ale tak naprawdę zeszłam po pergoli na ziemię i już mnie nie było.

Szybko pobiegłam pod dom Maksa. Na szczęście nie mieszka zbyt daleko ode mnie, bo roweru już nie mam, a w biegach jestem raczej słaba.

Czekałam już jakieś dziesięć minut i opadły mnie wątpliwości, czy nie minęłam się z nim po drodze. W końcu nawet nie wiem, o której godzinie się spotykają, ale na szczęście właśnie w tym momencie Max wyszedł. Uff, kamień spadł mi z serca.

Ruszył w stronę lasu. Po cichu wychyliłam się zza drzewa i podążyłam za nim w pewnej odległości. Nie chciałam go stracić z oczu, ale jednocześnie bałam się, że jeśli znajdę się bliżej, może mnie usłyszeć. Starałam się nie robić hałasu, ale Max strasznie pędził. A nie da się iść szybko i na dodatek cicho. Przynajmniej ja tak sądzę, bo Max pod tym względem jest jakimś wyjątkiem. Poruszał się prawie bezgłośnie.

Po paru minutach straciłam go z oczu. Przystanęłam i rozejrzałam się niespokojnie. A niech to! No i znowu się wpakowałam. Dookoła mnie gęsty las, a ja stoję jak głupia i nawet nie wiem, w którą stronę mam iść, żeby się stąd wydostać.

Nie wiedząc, co mam robić, zaczęłam nasłuchiwać. Może jakimś sposobem go usłyszę?

– Co tu robisz? – rozległo się za moimi plecami pytanie, a ja, wydając stłumiony okrzyk, podskoczyłam chyba parę metrów w górę.

Za mną stał oczywiście Max. Jakim cudem zaszedł mnie od tyłu, a ja go nie usłyszałam? Wiem, że potrafi chodzić jak kot, ale żeby aż tak cicho?

– Musisz mnie straszyć? – warknęłam wściekła, że mnie wytropił.

Głupie, no nie? Obwiniam go za to, że sama się wpakowałam w tarapaty.

– Czemu za mną szłaś? – spytał.

Chwilę zastanawiałam się, co powiedzieć, ale w końcu stwierdziłam, że prawda będzie najlepsza.

– Nie obraź się, ale uznałam, że muszę ci pomóc. Nie wiem, w co się wpakowałeś: w narkotyki, czy jakąś sektę. Ale ja ci pomogę. Możesz na mnie liczyć – powiedziałam, patrząc mu prosto w oczy. – Pomogę ci się z tego wydostać, choćbym nie wiem co miała zrobić!

Sądziłam, że zacznie się teraz jąkać, że ta sekta, czy co to tam jest, go omamiła i że bardzo chętnie skorzysta z mojej pomocy, a on… roześmiał się. Taak… Zaczął się śmiać i na dodatek nie mógł przestać.

Nie wytrzymam, to ja walcząc z własnymi fobiami, włażę za nim do tej głuszy pełnej dzikich zwierząt i psychopatów, a on się śmieje?!

W końcu uspokoił się i wydusił z siebie:

– Margo, ja nie jestem w żadnej sekcie ani nie biorę narkotyków.

– To co robisz sam w lesie o tak późnej porze? – spytałam i założyłam ręce.

Co jak co, ale mnie nie będzie robił w balona.

– Ja naprawdę idę tylko spotkać się z kumplami przy ognisku. To taka nasza tradycja. Raz na miesiąc spotykamy się i gadamy. Akurat dzisiaj jest specjalna okazja, bo musimy obgadać coś szczególnie ważnego, ale wierz mi, to nie jest sekta.

– Taak? Czemu więc zawsze się spotykacie właśnie w czasie pełni? To jest raczej podejrzane, sam musisz przyznać – odparłam zaczepnie.

– Margo, po prostu wtedy jest najjaśniej i łatwiej znaleźć drogę w lesie – powiedział.

Pomimo że wszystko, co mówił, tak sensownie brzmiało, nie przekonał mnie. Nie wiem czemu, ale czułam, że coś tu jest nie tak.

– A jaka to szczególnie ważna okazja, jeśli mogę wiedzieć?

– Zwykłe męskie sprawy – uciął.

„Zwykłe męskie sprawy”. Czy ja wyglądam na idiotkę? Jak mówimy o damskiej sprawie, to przeważnie chodzi nam o comiesięczną przypadłość, że tak powiem. Ale co w takim razie kryje się pod tajemniczym określeniem „męska sprawa”? Jakoś to do mnie nie przemawia. O ile się orientuję, chłopcy nie posiadają większości damskich problemów.

– Chodź, zaprowadzę cię do domu, bo chyba znowu się zgubiłaś. Poza tym tu nie jest bezpiecznie.

– Jak to nie jest bezpiecznie? – spytałam.

– Przecież do naszego miasteczka przyjechał ten myśliwy – odpowiedział.

– Ale mówił, że będzie tylko obserwować zwierzęta – przypomniałam.

– Bądźmy szczerzy, to zwykły kłusownik. Na pewno będzie polował.

– Przecież nie przypominamy zwierząt, do nas więc nie będzie strzelać – zaoponowałam.

– W ciemności może nas nie zauważyć, poza tym zabłąkana kula wszędzie może się trafić – mruknął i spojrzał na mnie.

– Żartujesz? – spytałam.

– Nie – mruknął znowu, a ja zrozumiałam, że mówi to zupełnie poważnie.

Kurczę. Kiedy to powiedział, aż ciarki przeszły mi po plecach.

W parę minut odprowadził mnie pod dom. Jak on to robi? Ja nie rozróżniam jednego drzewa od drugiego, bo, bądźmy szczerzy, wszystkie wyglądają tak samo, a on po ciemku umie trafić wszędzie.

– Margo, nie wychodź z domu i nie śledź mnie – poprosił, gdy już stanęliśmy pod pergolą. – Nie chcę się martwić, że coś ci się stanie, jak będziesz się wałęsać sama po lesie.

– No dobrze – zgodziłam się z ociąganiem.

– Dobranoc – uśmiechnął się i pocałował mnie.

– Dobranoc – szepnęłam, a potem zaczęłam się wspinać. Czekał, aż wejdę na balkon, i dopiero wtedy odszedł, ale podejrzewam, że na wszelki wypadek stał jeszcze chwilę w cieniu drzew. Chciał mieć pewność, że nie zejdę za nim z powrotem.

Ale ja i tak nie zamierzałam już dzisiaj go śledzić. Wymyśliłam też, co zrobię następnym razem.

W końcu już za cztery dni pełnia…

Загрузка...