6.

Na szczęście zdążyłam się zdecydować i nawet wyprasowałam bluzkę! Jak na mnie to już naprawdę coś. Z natury jestem raczej taka powolna: zanim coś wreszcie wybiorę, a wcześniej kilka razy zmienię zdanie, mija naprawdę dużo czasu. Chociaż w zasadzie tu chyba nawet nie chodzi o powolność, tylko o niezdecydowanie. Ale cóż… każdy ma jakieś wady.

Punktualnie, co do minuty, pod mój dom zajechał Peter. Nie uwierzycie, jakim przyjechał samochodem – ja też na początku nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Aż braknie słów…

Nie dość, że srebrny metalik, błyszczący jak gwiazda w świetle lamp ulicznych, to na dodatek był to porsche, kabriolet ze złożonym dachem. Wspaniały! Niesamowity! Po prostu cudo!

Peter wyjaśnił mi potem, że chciał pożyczyć od ojca czarne BMW, ale jego tata się nie zgodził. Kim z zawodu jest jego ojciec? Szefem mafii???

Na litość boską, to ja mam stary, poobijany rower, a on jeździ sobie srebrnym porsche, w dodatku kabrioletem?! Gdzie tu jest sprawiedliwość na tym świecie? No, gdzie?! Bo ja jej absolutnie nie widzę!!!

Jakoś się wkrótce z tego otrząsnęłam, chociaż to, co zobaczyłam, zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Nie muszę chyba wspominać, że rodzice byli jeszcze bardziej zaskoczeni niż ja. Nawet powiedzieli, że mogę wrócić, kiedy chcę. O, matko, to jeden drogi samochód potrafi zdziałać coś takiego… Muszę o tym pamiętać na przyszłość.

Pogoda na przyjęcie była wspaniała. Wieczornego nieba nie zasłaniała nawet najmniejsza chmurka. Nie było też zimno, mimo że panowała wczesna wiosna. Hm, pewnie gdybym to ja organizowała takie przyjęcie, od rana by padało…

Gdy dotarliśmy na miejsce, okazało się, że impreza nad jeziorem trwała już w najlepsze. Na wąskim pasku plaży przed jeziorem rozpalone były dwa duże ogniska (jasne, kto by się przejmował, że od nich może się zająć cały las). Jednak był to bardzo ładny widok, wręcz romantyczny. Aż przykleiłam nos do szyby, chłonąc wszystkimi zmysłami tę niesamowitą atmosferę. W Nowym Jorku nie było takich przyjęć.

Ci, którzy przyjechali przed nami, już tańczyli przy głośnej muzyce. Zauważyłam z niesmakiem, że słuchali popu, ale w końcu czego innego można się po nich spodziewać?

Max raczej by tu nie pasował…

– Chodź – powiedział Peter, parkując obok kilkunastu innych samochodów. Wszystkie wyglądały na bardzo drogie. Kurczę, jakimś cudem wkręciłam się w niezłe towarzystwo!

Gdy tylko wysiedliśmy, od razu podbiegła do nas grupka rozchichotanych dziewczyn i, niestety, lekko podpitych chłopców. Zaciągnęli nas do ogniska, przy którym bawili się już pozostali.

Całe życie myślałam, że te przyjęcia organizowane przez szkolne gwiazdy, na które tacy zwykli śmiertelnicy jak ja nigdy nie mają wstępu, są świetne. No i co? Wcale nie są świetne. To prawda, oni chyba dobrze się bawili, ale ja raczej nie przepadam za tańczeniem w rytm piosenek Britney Spears i piciem zimnego piwa, które przywiózł w swej przenośnej lodówce David (to ten chłopak, który kiedyś prawie mnie przejechał na parkingu za szkołą).

Gdy spytałam, czy mają do picia coś bez procentów, wyśmiali mnie i wcisnęli do ręki puszkę piwa. Ekstra… Puszkę demonstracyjnie wręczyłam jakiemuś chłopakowi i odeszłam, no bo co miałam zrobić?


Właśnie świetnie się bawiłam, siedząc na masce czyjegoś samochodu i patrząc, jak banda podpitych idiotów zakłada się, który z nich przeskoczy przez płomienie ogniska i się nie przypali, gdy podszedł do mnie Peter.

No, wreszcie się znalazł. Już zaczynałam się zastanawiać, gdzie zniknął. Podejrzewałam, że może razem z innymi pływał po ciemku w jeziorze (chyba nago, dlatego w ogóle się nie zbliżałam do wody), ale nie, nie zrobił tego – był suchy.

– Chodź ze mną – powiedział i wyciągnął rękę.

– Gdzie? – spytałam podejrzliwie. Był już nieźle wstawiony, chociaż przyjechaliśmy tu może ze dwie godziny temu. To się nazywa tempo.

– Gdzieś z dala od tego hałasu – odpowiedział. – Chciałbym z tobą pogadać.

– Dobrze, chodźmy – mruknęłam.

Miałam ochotę zapytać go, jak odwiezie mnie do domu, skoro po pierwsze sam pił, po drugie wszyscy poza mną pili i po trzecie ja nie posiadam prawa jazdy, więc pewnie od razu wpakowałabym się tym jego pięknym samochodem na drzewo. Poza tym byłam ciekawa, czy któryś z tych bałwanów, których wcześniej obserwowałam, w końcu się poparzy. To mógłby być naprawdę zabawny widok. Ale jednak ruszyłam za nim.

Peter wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą w stronę zarośli, z dala od jeziora. I ja głupia teraz pytam: po kiego grzyba z nim polazłam? No po co? Czyżbym w ogóle nie oglądała telewizji? W każdym filmie o nastolatkach jest taka scena i wiadomo, czym się ona skończy. Więc czemu tego nie skojarzyłam?!

Zanim się spostrzegłam, odeszliśmy dość daleko od reszty imprezowiczów. Otaczał nas jedynie las i prawie głucha cisza – w oddali jeszcze słychać było dźwięki muzyki i czyjś śmiech.

Peter nagle zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Wziął mnie za ręce i patrząc mi prosto w oczy (no, nie całkiem, miał chyba problemy ze skupieniem wzroku w jednym, nieruchomym punkcie – ciekawe, czy poza piwem nie brał czegoś jeszcze), powiedział:

– Margo, bardzo… eee… mi się podobasz.

Następnie złapał mnie jedną ręką za pośladek, a drugą za ramię, przyciągnął do siebie i pocałował prosto w usta!

To było obrzydliwe!!! Nie dość, że śmierdziało od niego piwem, to jeszcze było… brutalne.

Nie tak wyobrażałam sobie mój pierwszy pocałunek. Bo to był mój pierwszy pocałunek! A ten głąb wszystko popsuł!!!

Wściekłam się. Szybko mu się wyrwałam i… zrobiłam to.

Gdyby na moim miejscu była któraś z cheerleaderek, pewnie tylko by się roześmiała i odeszła. Ivette prawdopodobnie zaczerwieniłaby się i uderzyła go otwartą dłonią w twarz. A ja…

No cóż, zamachnęłam się i z całej siły przywaliłam mu w szczękę prawym sierpowym. Na swoją obronę powiem tylko tyle, że zrobiłam to, zanim w ogóle zdążyłam pomyśleć. Na dodatek zapomniałam, że miałam na palcu mój szczęśliwy pierścionek. Ups, chyba nie wybiłam mu nim zęba? Chociaż, jakby się tak dłużej zastanowić, to ciekawie by wtedy wyglądał…

Jeszcze nigdy nikogo świadomie i z premedytacją nie uderzyłam. No, chyba że za akt przemocy uznamy to, iż wcześniej przypadkiem przywaliłam mu w nos drzwiami do damskiej szatni. Ale to był naprawdę mój pierwszy raz.

Hm, ciekawe doświadczenie…

Peter aż zatoczył się do tyłu, ale musiał być porządnie znieczulony piwem, bo jeszcze nie dotarło do niego, że go boli. A musiało boleć okropnie. Już pewnie zaczynała się pojawiać wybroczyna. Za parę godzin będzie miał ogromnego siniaka na pół twarzy. A to pech…

– Ożeż ty! – wrzasnął i ruszył chwiejnie w moją stronę.

Co miałam robić? W tym momencie cała moja odwaga zupełnie wywietrzała. Odwróciłam się i wzięłam nogi za pas. Po prostu wbiegłam między drzewa. Jeszcze przez parę chwil słyszałam za sobą jego kroki i pokrzykiwania, ale wszystko po pewnym czasie ucichło. Mimo to nie zatrzymałam się, choć nie było to zbyt inteligentne z mojej strony.


Mało kto potrafi się zgubić w centrum handlowym, tyle w nim drogowskazów. No cóż, mnie się to udało całkiem niedawno. Więc nic dziwnego, że teraz już po paru minutach biegu i ja, i moja orientacja w terenie kompletnie się zagubiłyśmy.

Do licha! Jedenasta w nocy, a ja błąkam się po ciemnym lesie – zupełnie sama! Przystanęłam i rozejrzałam się dookoła. Już dawno zostawiłam za sobą światła ognisk i odgłosy muzyki. Otaczała mnie jedynie ciemność i drzewa. Dosłownie. Bo jedynym dźwiękiem, który przerywał tę absolutną ciszę, było głośne bicie mojego serca i urywany oddech (nigdy nie byłam dobrą biegaczką).

Zupełnie jak w tanim horrorze. Okropność.

Nagle poczułam ból w ręku. Suuuper! Pewnie połamałam sobie wszystkie palce na tępej gębie Petera. Szybko zdjęłam pierścionek, na wypadek gdyby dłoń mi zaczęła puchnąć. Jeśli przez niego będę się musiała męczyć w gipsie, to przysięgam – zemszczę się, a zemsta będzie dla niego bolesna!

To straszne! Jestem sama w lesie, boli mnie ręką, a ten głupi Peter spartaczył najważniejszą rzecz w moim życiu – pierwszy pocałunek! Nic dziwnego, że zachciało mi się płakać. Jakiej dziewczynie w tym momencie nie stanęłyby w oczach łzy?

Zauważyłam, że podczas biegu porwałam sobie rajstopy. Musiałam gdzieś zahaczyć o jakąś gałązkę i poszły mi oczka. Kurczę, lubiłam te rajstopy. Były takie ładne, a teraz się porwaaaaaaały!!!

No i rozbeczałam się na dobre.

Całe szczęście na rzęsach mam wodoodporny tusz – przynajmniej nie będę wyglądała jak potwór, bo nic mi się nie rozmaże.

Przez łzy spojrzałam na zegarek – dochodziła jedenasta w nocy. Jeśli teraz wrócę do domu, to rodzice chyba nie powinni się zbytnio zdziwić. Tylko… jak ja wrócę?

Przecież się zgubiłam!!!

Kiedyś gdzieś przeczytałam, że na drzewach mech zawsze rośnie od północy. To by mi pewnie bardzo pomogło, gdybym tylko wiedziała, czy mój dom też znajduje się na północy. Stwierdziłam więc, że jeśli cały czas będę szła przed siebie, to pewnie po jakimś czasie wyjdę gdzieś z tego lasu. Taak… tylko najpierw dobrze byłoby się zdecydować, w którą stronę iść. Przystanęłam i rozejrzałam się dookoła. Na prawo drzewa, na lewo drzewa, przede mną drzewa, za mną drzewa… Dlaczego to nie jest iglasty las? Przez te liście zupełnie nic nie widać. Ciemno jak w grobie – o, znowu się straszę.

Tutaj nie ma nawet ścieżki! To jest tak dobijające, że aż śmieszne.

Nie mogłam się powstrzymać i wybuchnęłam śmiechem przez łzy. Musiałam to jakoś odreagować, jak by pewnie powiedział mój tata.

Otarłam łzy i ruszyłam dalej. Po paru minutach marszu przypomniałam sobie mój koszmar – już przestało być tak śmiesznie. Widok ciemnego lasu i wspomnienie wilka odżyły w mojej pamięci. Uch, aż mam dreszcze.

Początkowo szłam powoli, ale po chwili przyspieszyłam. A jeśli zaatakuje mnie wilk? Przecież podobno jest ich tu mnóstwo! Co wtedy zrobię?

Wiem, wejdę na drzewo!

Zaraz, czy wilki potrafią wchodzić na drzewa?

A jak ja się tam wdrapię?! Przecież nie umiem!!!

Powoli zaczęłam wpadać w histerię. To nie jest przyjemne uczucie. Serce miałam w gardle, nogi miękkie i cały czas chciałam krzyczeć – najlepiej o pomoc.

Nagle coś usłyszałam.

Co to było?! Co to, do licha, było???

Przystanęłam i zaczęłam nasłuchiwać, ale dźwięk się nie powtórzył. Powoli odwróciłam się i spojrzałam pomiędzy drzewa. Usiłowałam przeniknąć wzrokiem otaczającą mnie ciemność, ale było to tak samo bezsensowne, jak myśl o tym, że Pijawka kiedykolwiek się ode mnie odczepi.

Już miałam ruszyć dalej, gdy po swojej prawej stronie znowu usłyszałam cichy szelest. Szybko spojrzałam w tamtą stronę i zobaczyłam… wiewiórkę. Uff! Kamień z serca, aż głośno westchnęłam i powiedziałam sama do siebie:

– To tylko wiewiórka, spokojnie. Już wszystko dobrze… Ale gdy kończyłam to zdanie, poczułam, że ktoś łapie mnie za ramię!!!

Zaczęłam wrzeszczeć jak opętana! Chociaż nie, to mało powiedziane – krzyczałam, jakby ktoś mnie obdzierał ze skóry.

Szybko odskoczyłam od swojego prześladowcy i odwróciłam się do niego śmiertelnie przerażona.


Przede mną stał Max. Zaraz, Max? Tak, to tylko Max!!!

Tak mi ulżyło, że aż osunęłam się na ziemię i usiadłam. Boże, moje serce, moje serce. Chyba właśnie przeżyłam zawał…

– Nic ci nie jest? – spytał i ukucnął obok mnie. No proszę, odezwał się…

– Nic mi nie jest?! Mało nie dostałam zawału, oczywiście o ile go nie dostałam!!!! – krzyknęłam, oddychając ciężko. – Musiałeś mnie straszyć?!

– Sorry – mruknął tylko w odpowiedzi.

Sorry?! SORRY?! Mało nie zemdlałam ze strachu, a może nawet nie umarłam, a on mówi „sorry”?! Matko! Serce mi chyba zaraz wyskoczy z piersi. W życiu się tak nie przestraszyłam! To było gorsze niż oglądanie samej w domu wszystkich części Krzyku (a wiem, co to znaczy, bo zrobiłam to parę miesięcy temu).

– Czemu krzyczałaś? – spytał spokojnie, przyglądając mi się uważnie.

– „Czemu krzyczałam?” – powtórzyłam z niedowierzaniem i spojrzałam na niego jak na idiotę. – A ty byś nie krzyczał, gdyby ktoś w środku nocy podszedł do ciebie w ciemnym lesie i bez ostrzeżenia złapał za ramię?

– Hm, może. Co tu robisz?

– Zgubiłam się – odpowiedziałam i wstałam. Rany, jeszcze trzęsą mi się nogi. – A co ty tu robisz?

– Nie tylko sportowcy robią imprezy – stwierdził krótko, też wstając.

Na to ja rzuciłam bardzo inteligentną i błyskotliwą odpowiedź godną Einsteina: – Aha.

– Zaprowadzę cię do domu. To niedaleko – mruknął i ruszył przed siebie.

Nie zostało mi nic innego, jak pobiec za nim. Musiałam truchtać, żeby iść w jego tempie. Nie żebym miała na sobie szpilki, byłam w bardzo wygodnych czarnych sandałach. Problem w tym, że jestem dość niska. Mam jakieś metr sześćdziesiąt, a Maksowi sięgam czubkiem głowy do brody. Stawiam więc mniejsze kroki niż on. A to było wkurzające, bo szedł bardzo szybko.

Nie dość, że otaczał mnie ciemny las, parę minut temu o mało nie dostałam zawału, to teraz jeszcze musiałam biec, a na dodatek ręka coraz bardziej mnie bolała. I jeszcze te oczka w rajstopach! Czułam się po prostu okropnie.

Max chyba zauważył, że ściskam kurczowo dłoń, bo zwolnił i spytał:

– Co ci jest?

– Eee, chyba połamałam sobie palce – powiedziałam i zerknęłam na niego.

W reakcji na moje oświadczenie podniósł tylko brew. Tak przy okazji, choć może odbiegam od tematu, ale czy mówiłam już, że Max jest przystojny? Jakoś to właśnie w tym momencie do mnie dotarło…

– No, uderzyłam Petera Deepa. W twarz – dodałam, czując, że się czerwienię. – Sierpowym.

– Zaczynam się czuć zagrożony w twoim towarzystwie. Zawsze bijesz chłopaków? – spytał i uśmiechnął się lekko, a jego brew podjechała jeszcze wyżej.

– Eee, nie… No, bo widzisz… Peter… Eee, to znaczy ja… Nie, raczej to on… No, więc on… – zaczęłam się jąkać, myśląc gorączkowo, jak mu to wytłumaczyć. No, bo bądźmy szczerzy, jak można coś takiego wytłumaczyć?

– No dobra, pokaż tę rękę – mruknął, przerywając mi. Wdzięczna, że przestał oczekiwać ode mnie odpowiedzi, podałam mu dłoń. Gdybym wiedziała, co zamierza, Chybabym tego nie zrobiła. Max ścisnął ją okropnie mocno, a następnie wygiął, że aż łzy pociekły mi po twarzy.

– Auaa… – jęknęłam i próbowałam wyszarpnąć moją biedną, małą, obolałą rączkę.

– Jeszcze ci nie spuchła, więc chyba nie złamałaś żadnej kości. Obłóż ją w domu lodem – mruknął i w końcu mnie puścił.

Natychmiast skuliłam swą dłoń przy policzku i spojrzałam na niego ponuro. Udał, że nie zauważył moich łez. Przynajmniej ma trochę taktu.

Jednak najwyraźniej moje cierpienie nie przeszkadzało mu w szybkim marszu przez las. Znowu musiałam za nim biec.

Cisza wkrótce stała się przytłaczająca, więc spytałam:

– Co robiłeś sam w lesie?

W odpowiedzi tylko wzruszył ramionami. On ma niedorozwój strun głosowych, czy co?

– Ale czemu oddaliłeś się od kumpli? – próbowałam dalej, jednak on znowu wzruszył ramionami.

Ależ taki potrafił człowieka wkurzyć! Nie, to nie. Nie chce ze mną gadać, to nie muszę się odzywać. Możemy iść w ciszy. No i dobrze, bardzo mi to odpowiada. Mogę w ogóle nic nie mówić!

Szkoda tylko, że jest mi tak okropnie zimno. Chętnie bym sobie trochę ponarzekała. Nie przewidziałam, że odejdę od ciepłego ogniska, więc zostałam tylko w cienkiej czarnej bluzce bez rękawów i czarnej spódniczce, które zupełnie nie chroniły mnie przed zimnem. Ba, wiatr przewiewał przez nie, jakby miały jakieś specjalne wywietrzniki.

Przypomniałam sobie, jak wyglądam. Matko… podarte rajstopy i rozmazany makijaż (a kto by dowierzał producentom kosmetyków i temu, co piszą na opakowaniach!). Wyglądam strasznie. Co Max sobie o mnie pomyśli?

W pewnym momencie Max, bez słowa, zdjął z siebie swoją czarną, skórzaną kurtkę i zarzucił mi ją na ramiona.

– Dzięki, nie musisz – powiedziałam, by wiedział, że jestem dobrze wychowana, a potem poprawiłam ją na sobie i mocniej się nią opatuliłam.

– Przecież się trzęsiesz – mruknął, nawet na mnie nie patrząc.

„Przecież się trzęsiesz”… a ja głupia oczekiwałam jakiejś romantycznej odpowiedzi w stylu: „Proszę, mam nadzieję, że ogrzeje twe zmarznięte ramiona. Poza tym dla ciebie wytrzymam wszystko”. Ale jak widać się przeliczyłam – zero romantyzmu i wyczucia…

W końcu wyszliśmy z lasu. Bardzo mnie zdziwiło, że mój dom jest tak blisko. Najwyraźniej Max znał jakiś skrót.

W milczeniu (a jakżeby inaczej) podeszliśmy do furtki prowadzącej na tyły mojego ogrodu. Jak zauważyłam, nie była zamknięta na klucz. Wystarczyło tylko nacisnąć klamkę, żeby ją otworzyć. Nie żebym miała jakąś obsesję na punkcie złodziei, ale otwarta furtka to chyba już lekka przesada! Czy moi rodzice uważają, że w Wolftown nie ma złodziei? Chociaż w zasadzie to… kto wie… Przecież to zapadła dziura.

Otworzyłam furtkę i odwróciłam się do Maksa.

– Dzięki za wszystko – powiedziałam, podając mu kurtkę.

Muszę dodać, że z żalem się z nią rozstawałam. Jest fantastyczna, a poza tym… pachniała Maksem. Używał delikatnego mydła o takim fajnym zapachu. Tak, wiem, że to brzmi głupio, ale nic nie mogę poradzić. To jakoś tak samo ze mnie wychodzi.

– Nie ma sprawy – mruknął i zarzucił kurtkę na ramiona. Nagle zza moich pleców wyskoczyła ruda kupa futra, stanęła przede mną i zaczęła wściekle warczeć na Maksa.

– Sweter! Spokój! – krzyknęłam, łapiąc psa za obrożę w obawie, że może rzucić się na chłopaka.

Myślałam, że Max odskoczy przerażony i nakrzyczy na mnie, że powinnam uwiązywać psa, skoro jest taki agresywny, ale on stał jak gdyby nigdy nic, całkowicie ignorując głuche warczenie wydobywające się z gardła Swetera. Tylko spojrzał prosto w jego bursztynowe ślepia.

Sweter niespodziewanie podwinął pod siebie ogon, potem wyrwał mi się i uciekł, skomląc, do ogrodu. Zdziwiona spojrzałam w ciemność, w której zniknął.

Jeszcze nigdy tak się nie zachowywał.

– Co ty zrobiłeś? – spytałam, wpatrując się teraz w Maksa, ale on znowu tylko wzruszył ramionami.

– Cześć – mruknął i odwrócił się, idąc z powrotem do lasu.

– Cześć – odpowiedziałam, patrząc za nim, na jego plecy. Już nie odwrócił się do mnie…

Co on zrobił Sweterowi? A może to nie jest wina Maksa, może Sweter jest chory? Nigdy się tak nie zachowywał. Zawsze leciał do wszystkich z wywieszonym językiem i chciał, żeby go głaskać. A teraz?

Może powinnam iść z nim do weterynarza? Hm. Tylko że jutro jest niedziela. Pójdę w poniedziałek…


W poniedziałek jak zwykle pojechałam do szkoły na rowerze. Tata chciał co prawda podwieźć mnie samochodem, ale stwierdziłam, że muszę przemyśleć parę spraw.

Sprawa pierwsza: Peter. Zachował się wobec mnie jak ostatnia świnia. Dobrze, że mu przywaliłam. Problem jednak w tym, że chyba powinnam go unikać – może być na mnie wściekły. Tak, będę go ignorować, to dobry pomysł. Ciekawe, czy został ślad po moim uderzeniu? Mam nadzieję, że tak, i to duży.

Sprawa druga: Max. Bardzo ciekawi mnie, co robił sam w lesie o tak późnej godzinie. Nie zaatakował mnie, więc raczej nie jest mordercą czyhającym na bezbronnych ludzi w potrzebie. Jest dziwny, ale go lubię. No i ten lód rzeczywiście mi pomógł – dłoń już prawie wcale mnie nie boli. Hm, Max jest prawdziwą zagadką… i trochę mnie intryguje.

Sprawa trzecia: Sweter. Nadal nie mogę zrozumieć, co mu się wtedy stało. Przez całą niedzielę zachowywał się normalnie. W zasadzie nie mam po co iść do weterynarza. Najpierw podejrzewałam, że może Max ma w domu kota i Sweter poczuł jego zapach, ale to i tak niczego nie wyjaśnia. Nie wiem, co mam robić. Chyba nic. Poczekam na rozwój wypadków.

Gdy tylko podjechałam pod szkołę, od razu podbiegła do mnie Ivette.

– Margo! Co się stało w sobotę na tym przyjęciu? Całe miasto aż huczy od plotek!

– Tak? – zdziwiłam się i przypięłam rower do stojaka.

– Tak! Szybko, opowiadaj!

Opowiedziałam jej więc o tym, co zrobił Peter (jaki z niego zimny drań), jak go uderzyłam, i o tym, że zwiałam do lasu i że Max pomógł mi wrócić do domu.

– To niewiarygodne! – powiedziała Iv. – Ale że go uderzyłaś?

– A co miałam zrobić?

– Nie wiem.

– No właśnie. Inaczej do takiego nie dociera – stwierdziłam krótko.

W szkole ciągle ktoś mnie zaczepiał i pytał, co się stało, a ja wyjaśniałam. Większość dziewczyn mnie popierała, natomiast chłopcy patrzyli jak na wariatkę. Super… teraz to już pewnie nigdy nie znajdę sobie chłopaka w tym przeklętym Wolftown! A dlaczego? Dlatego że taki głupi Peter się do mnie przyczepił!

O właśnie, o wilku mowa. Gdy zobaczyłam Petera, to aż mnie zatkało. Miał siniaka na pół twarzy, a pośrodku ciemniejszy odcisk w kształcie węża. Myślałam, że padnę! Ależ to zabójczo wyglądało! Gdy mijaliśmy się na korytarzu, spojrzał na mnie wrogo, a ja (szczerze się przyznaję) ledwo powstrzymałam się, by nie wybuchnąć śmiechem.

Gdy razem z Iv wychodziłyśmy po zajęciach ze szkoły (miałam jeszcze jakieś dwie godziny wolności do męczarni z Pijawką), spytała:

– Chciałabyś wpaść do mnie jutro i przenocować? – A potem szybko dodała: – Mogłabyś opowiedzieć mi wszystko dokładnie jeszcze raz.

– Dobra, ale muszę zapytać rodziców – odparłam.

– Wiesz, do mnie raczej nikt nigdy nie wpadał i nie mam przyjaciół, bo zawsze się ze mnie śmiali, że lubię różowy kolor – wyznała.

– Bardzo chętnie zostanę twoją przyjaciółką i nie przeszkadza mi twój ulubiony kolor – odparłam.

Bądźmy szczerzy, kogo ja chcę oszukać? Przecież nie cierpię różowego. Ale Ivette ma prawo lubić, co chce. Ciekawe, co jeszcze – poza samochodem, kostiumem kąpielowym, czepkiem i ubraniami – ma różowe? Aż się boję spytać… chyba wolę tego nie wiedzieć.

– Dzięki – odparła i uśmiechnęła się szeroko.


W domu zdążyłam tylko zjeść obiad i już musiałam lecieć z powrotem na basen. W ogrodzie zatrzymałam się przy Sweterze. Teraz zachowywał się normalnie, ale nadal nie mogłam zrozumieć, czemu tak dziwnie zareagował na Maksa.

Nie chciało mi się szybko jechać, więc na miejsce dotarłam prawie jako ostatnia. Zostawiłam rower i weszłam do środka. Nie uwierzycie, jaką radochę sprawiła mi dzisiaj Pijawka:

– Peter! Spóźniłeś się! – wrzasnęła. – Jesteś nieodpowiedzialny! Co ci się stało w twarz?! Zresztą nie mów, nie interesują mnie twoje porachunki z mafią! Do wody!

O kurczę, z mafią? Stać mnie na aż tak wiele? Ja cię kręcę…

Strasznie szybko minęły mi te dwie godziny pływania. Nawet Pijawka była jakaś taka znośniejsza. A po tej dzisiejszej uwadze to chyba nawet zaczynam ją trochę lubić.

W dobrym humorze poszłam do szatni, żeby się przebrać. Szybko wysuszyłam włosy i skocznym krokiem wyszłam z budynku. Nucąc pod nosem, zeszłam po schodach i minęłam Maksa majstrującego coś przy swoim motorze.

Nagle stanęłam jak wryta. Mój rower, a raczej to, co z niego zostało, leżał na ziemi. Cały był powykręcany, a opony i dętki miał poprzebijane gwoździami jeszcze sterczącymi w niektórych miejscach. Wolno podeszłam do mojej Błyskawicy (tak pieszczotliwie nazwałam go trzy lata temu) i ukucnęłam przy szczątkach.

Nic się już nie da z nią zrobić. Ktoś celowo ją zniszczył. Moja początkowa rozpacz zamieniła się w złość. Ten ktoś mi za to zapłaci! Odwróciłam się do Maksa i spytałam:

– Kto to zrobił? – Jednak on w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami i przyglądał mi się z zaciekawieniem.

Nagle mnie olśniło.

– Peter – szepnęłam, rzuciłam plecak obok roweru i pobiegłam za róg na parking dla samochodów.

Jednak jedyne, co zobaczyłam, to tablice rejestracyjne jego porsche. Zresztą może lepiej, że go nie dogoniłam. Bo co mogłabym mu zrobić? Nakrzyczeć?

Stałam tak, kipiąc ze złości, kiedy usłyszałam za sobą cichy warkot motocykla. Max zaparkował obok mnie i podał mi mój plecak i kask do jazdy na rowerze.

– Podrzucę cię – mruknął. – Ale musisz włożyć kask.

– Eee, dzięki – odpowiedziałam i usiadłam na siodełku za jego plecami.

– Złap się mnie, bo spadniesz – mruknął i ruszył.

W ostatnim momencie, zanim zleciałam na jezdnię, zdążyłam schwycić go w pasie. Dobrze, że mnie ostrzegł, chociaż mógł to zrobić trochę wcześniej…

Jazda była bardzo przyjemna. Mknęliśmy, mijając drzewa i światła latarni rozpraszające wieczorny mrok, a ja, cóż, w pewnym sensie siedziałam przytulona do Maksa.

Hm, przy okazji odkryłam, że Max ma niezłe mięśnie brzucha – pewnie od pływania. No, co? Czułam to przez jego podkoszulek i kurtkę, a w końcu musiałam się go trzymać, czyż nie? Bo inaczej bym spadła.

Teraz rozumiem też, czemu nosi tę swoją skórzaną kurtkę – pęd wiatru przewiewa ubranie. Bardzo łatwo można zmarznąć.

Mimo to było super, ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Niestety, szybko dotarliśmy pod mój dom. A niech to! Dlaczego mieszkam tak blisko?! Sześć kilometrów to naprawdę niewiele!

– Dziękuję – powiedziałam, schodząc z siodełka. – Gdyby nie ty, to nie wiem, co bym zrobiła.

– Nie ma sprawy – mruknął. – Ale następnym razem nie denerwuj większych od siebie. To cześć.

Następnie odjechał kawałek i zawrócił, wzniecając tuman kurzu, a potem ruszył. No tak. Myślałam, że sobie z nim pogadam, ale on znowu uciekł. Naoglądał się Ściganego, czy co? Chwilę tak jeszcze stałam, ale zaraz światła motocykla zniknęły w ciemności. Powlokłam się więc do domu, ale jeszcze nie wiedziałam, jakie piekło mnie tam czeka…

– Co to był za motocykl?! – warknęła mama, otwierając mi drzwi.

– Mnie też miło cię widzieć – odpowiedziałam, zdejmując buty.

– Co to był za motocykl?! – powtórzyła głośniej i widać po niej było, że przeciągam strunę.

– Kolega mnie podwiózł, bo mój rower miał mały wypadek – powiedziałam.

– Wypadek?! O Boże, Margo nic ci nie jest? – krzyknęła i zaczęła oglądać moją głowę w poszukiwaniu jakichś ran (instynkty macierzyńskie są czasem denerwujące, no nie?).

– To mój rower miał wypadek, a nie ja! – powiedziałam, usiłując się wyswobodzić.

– Jak to rower miał wypadek? – spytał tata, wychodząc z kuchni.

– Jak byłam na zajęciach na basenie, to chyba jakiś samochód po nim przejechał – wyjaśniłam.

W pewnym sensie to była prawda. Wyglądał, jakby znęcała się nad nim ciężarówka, albo nawet dwie.

– Jak to przejechał? Przecież tam są stojaki na rowery. Nie przypięłaś go?

– Przypięłam – odpowiedziałam, myśląc szybko. – Ale może ten samochód cofał i go nie zauważył – dodałam.

– Aaa, możliwe – mruknął tata. – Pamiętam, jak szesnaście lat temu wjechałem tak na latarnię. To doskonały przykład rozchwiania emocjonalnego. Byłem wtedy bardzo zdenerwowany, bo twojej matce właśnie odeszły wody i wiozłem ją do szpitala. Spieszyło ci się na ten świat.

– Aha, pasjonujące – mruknęłam. – Tato, mógłbyś pojechać po Błyskawicę? Może jeszcze da się ją naprawić.

– Dobrze. Mam nadzieję, że nie przejęłaś się tym za bardzo. Młodzi ludzie, tacy jak ty, są skłonni do częstych ataków złości i niepotrzebnej huśtawki nastrojów…

– Tak, tak – powiedziałam szybko i pobiegłam do kuchni. Jak tata się nakręci, to może tak gadać i gadać. Ciekawe, jak ja się jutro dostanę do szkoły? Rano pewnie odwiezie mnie tata, ale jak wrócę? O nie! Pewnie Ivette się zaoferuje. Super, już nie mogę się doczekać. W końcu przejażdżka różowym samochodem to szczyt moich marzeń…


Właśnie siedziałam, w swoim pokoju i słuchałam The Rasmus, gdy do drzwi zastukała mama:

– Margo, zapomnieliśmy ci wcześniej powiedzieć. Jutro z samego rana jedziemy na sympozjum. Tata będzie miał wykład na temat „Problemy emocjonalne dzisiejszej młodzieży a coraz większe zapotrzebowanie na narkotyki i środki pobudzająco-odurzające w środowisku szkolnym” – powiedziała z dumą.

– Aha – specjalnie mnie to nie obeszło, ciągle jeżdżą na jakieś wykłady o podobnie bzdurnych tytułach.

– Problem w tym, że ten wykład odbędzie się w Nowym Jorku, więc nie wrócimy na noc. Chociaż w zasadzie może się okazać, że zostaniemy tam jeszcze dłużej, bo to będzie cykl wykładów. Pewnie w środę rano będziemy już z powrotem, chyba że właśnie zostaniemy dłużej. Ale wtedy do ciebie zadzwonimy. Słyszysz? Będziesz musiała sama sobie przygotować wszystkie posiłki.

– Aha, okay – odparłam tylko.

– Dobranoc – powiedziała mama i zamknęła za sobą drzwi.

Hurra!!! Mam całą chatę dla siebie przynajmniej na jeden wieczór! Niech żyją sympozja naukowe!

Zaraz, ale czym ja się tak podniecam?

Przecież mam tylko jedną przyjaciółkę, Ivette. Nie urządzę więc żadnej imprezy. Zostaję sama w domu na całą dobę i nie wiem, co miałabym ze sobą zrobić. To straszne!

Właśnie postanowiłam się położyć, gdy zadzwoniła Ivette.

– Cześć – przywitałam ją.

– Cześć. Sorry, że dzwonię tak późno, ale mam do ciebie bardzo ważne pytanie.

– Eee… jasne, o co chodzi?

– Margo, jak pokazać chłopakowi, że się nim interesuję? Ale wiesz, żeby to nie wyglądało, jakbym się narzucała.

I ona mnie o to pyta? Przecież ja to pytanie zadaję sobie od lat…

– Nie wiem – powiedziałam po prostu. – Wiesz, ja nigdy nie miałam chłopaka.

– No tak, ale może masz jakiś pomysł?

– Może zadzwonisz do swojej siostry? – zaproponowałam. Jakiś czas temu mi o niej wspominała. Mówiła, że Brigitte mieszka na stałe we Francji i tam studiuje. Ona to ma dopiero fajne życie.

– Dlaczego miałabym dzwonić do swojej siostry? – zdziwiła się.

– Przecież ona ma męża – przypomniałam jej. – Sama mówiłaś mi o tym nie dalej niż wczoraj.

– No i co z tego?

Czy mi się zdaje, czy ona jest dzisiaj taka… niedomyślna?

– Nie sądzisz, że w jakiś sposób musiała go najpierw poznać, zanim stanęła sobie naprzeciwko niego w kościele? – spytałam lekko zirytowana. Na serio chciało mi się już spać.

– Aaa… rzeczywiście, masz rację! – Olśniło ją. Nawet nie słyszała ironii w moim głosie.

– Możesz mi powiedzieć, o kogo ci chodzi? – spytałam.

– No, nie wiem… bo wiesz, to trochę głupie – mruknęła.

– A słyszałaś kiedyś o mądrej miłości? – spytałam.

– Niby nie, ale to… skomplikowane.

– Wyduś to z siebie – wręcz warknęłam.

– Eee, no w zasadzie to trochę się tego wstydzę. Może powiem ci o tym jutro, co? No dobra, to cześć! – zakończyła rozmowę i rozłączyła się, zanim zdążyłam zareagować.

Ciekawe, o kogo jej chodziło? Kurczę, teraz nie będę mogła zasnąć. Hm, na pewno nie chodziło jej o Petera, w końcu był prawdziwym draniem. Więc o kogo? W zasadzie Iv podobają się sportowcy, więc to pewnie któryś z nich. Tylko który?

Загрузка...