2.

Rodzice bardzo się ucieszyli, że tak szybko znalazłam sobie w nowej szkole przyjaciółkę. O zajściu z cheerleaderką im nie powiedziałam, jeszcze by się zaczęli martwić, że nie potrafię się przystosować i okazuję agresję w stosunku do obcych… Tak mniej więcej brzmiałby tekst mojego taty, a nie chciałam dawać mu okazji do przemówień. I gdyby tylko Ivette nie jeździła takim wściekle różowym samochodem, czułabym się naprawdę szczęśliwa…

Kiedy powiedziałam im, że będę jeździła do szkoły rowerem, przyjęli to zadziwiająco spokojnie.

– A jak coś ci się stanie? Nasz dom jest poza miastem! To strasznie daleko! – histeryzowała mama.

No proszę, w końcu raczyła zauważyć, że mieszkamy na całkowitym odludziu, a w zasadzie w lesie! No coś takiego…

Wreszcie, po mniej więcej godzinie dyskusji, przytaczaniu argumentów za i przeciw (to był oczywiście pomysł taty), zdecydowali, że mogę jeździć rowerem. A już myślałam, że mi na to nie pozwolą! Oni naprawdę są niekiedy dziwni. Zapominają mnie zabrać ze szkoły, a potem nie chcą się zgodzić, żebym sama do niej jeździła. Serio, czasami w ogóle ich nie rozumiem. No, ale w końcu to oni są dorośli…

Wieczorem, już po kolacji, leżałam na łóżku w swojej ulubionej piżamie w gwiazdki i czytałam bardzo ciekawy romans dla nastolatek. Tak naprawdę, to wolę książki, w których dużo się dzieje: jakieś wybuchy, tajemnice, zwariowane przygody, potwory. Ale gdy jestem w nastroju, romansem też nie pogardzę. Każdy ma chyba prawo do marzeń, no nie? Zwłaszcza ktoś, kogo marzenia raczej się nie spełniają.

Książka była ciekawa i oczywiście dobrze się skończyła, jak wszystkie inne z tej serii. Czasem to jest aż wkurzające! Tam zawsze wszystko dobrze się kończy, a w prawdziwym życiu im dalej, tym gorzej.

Było już późno, zgasiłam więc światło i zasnęłam.

Śniła mi się jakaś głupota: siedziałam na historii sztuki, a obok mnie, zamiast uczniów, siedziały w ławkach różowe samochody, trąbiąc na nauczyciela. Taak… autko Ivette ma na mnie stanowczo zły wpływ, powinnam zacząć go unikać.

Niespodziewanie sen się zmienił – zastąpił go mój koszmar.


Było ciemno, a wilgotne powietrze wręcz mnie oblepiało. Biegłam, pod stopami czułam pękające z suchym trzaskiem liście i gałązki. Nagle usłyszałam za plecami odgłos kroków.

Przyspieszyłam.

Mój prześladowca był jednak coraz bliżej! Starałam się, jak mogłam, ale nie potrafiłam go zgubić! Czułam, że mnie dogania!!!

Wtedy zobaczyłam przed sobą wzgórze. Szybko zaczęłam się na nie wspinać. Gdy dotarłam na szczyt, zza chmur wyłonił się księżyc w pełni. Przystanęłam, żeby odetchnąć. Parę metrów przed sobą zobaczyłam… czarnego wilka.

Zwierzę zawyło, a następnie spojrzało na mnie, obnażając kły. Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i mocno ciągnie w swoją stronę. Przerażona wyrwałam się i zaczęłam głośno krzyczeć…

W chwilę potem obudziłam się. Na szczęście nie krzyczałam głośno, więc rodzice nie przybiegli mi na ratunek.

Uświadomiłam sobie, że mój sen znowu się zmienił! Jest jak film! Ale wciąż pojawiają się w nim nowe szczegóły. Wczorajszej nocy tylko zobaczyłam wilka i poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię! Dzisiaj wiedziałam, że wilk zamierza się na mnie rzucić. To było straszne! Kurczę, co się ze mną dzieje?! Może powinnam iść do lekarza?

Włączyłam nocną lampkę i podeszłam do okna. Las wyglądał spokojnie, wokół panowała niczym niezmącona cisza. A księżyc wcale nie był w pełni, powoli się kurczył. Jednak nie mogłam przestać się bać. Wciąż czułam, że gdzieś tam w ciemności coś się czai…

Szybko odsunęłam od siebie te myśli i zasłoniłam okno. Włożyłam na uszy słuchawki i zaczęłam słuchać swojej ulubionej piosenki The Calling: Stigmatized. Musiałam się jakoś uspokoić, a nie chciałam obudzić rodziców.

Gdy rano się obudziłam, zauważyłam, że po pierwsze wyczerpały się baterie w odtwarzaczu, a po drugie zapomniałam wczoraj nastawić budzik. Byłam naprawdę wściekła, ale raczej nie będę cytować tego, co zaczęłam do siebie mamrotać, i zupełnie nie wiem, gdzie nauczyłam się takich słów.

Szybko pobiegłam do łazienki, a potem w pośpiechu włożyłam na siebie cokolwiek, to znaczy granatowe dżinsy i czarną bluzkę.

Rodzice już wyszli (a obudzić mnie to nie łaska?), więc napiłam się tylko soku i pognałam do garażu po rower. Na szczęście powietrze w oponach było (kamień spadł mi z serca!), bo na piechotę za żadne skarby bym nie zdążyła. No, chyba że na ostatnie zajęcia.

Już wskoczyłam na siodełko, gdy przypomniałam sobie, że nie wzięłam kostiumu kąpielowego na basen. A to dobre! Jestem raptem drugi dzień w szkole i już bym zdążyła podpaść nauczycielce, która – według Iv – jest prawdziwą heterą. Szybko zawróciłam więc po kostium i czepek i pomknęłam do szkoły.

No tak, ale czy zamknęłam drzwi na klucz? Eeech, nie będę wracać, jakby co, to Sweter chyba przepędzi złodziei…

Szkoła znajduje się strasznie daleko od naszego domu. Na dodatek droga prowadzi prawie cały czas pod górę. Już myślałam, że padnę na serce i że za parę dni rodzice znajdą w przydrożnym rowie moje rozkładające się zwłoki, ale wtedy na szczęście zobaczyłam w oddali budynek liceum. To dodało mi sił.

Jakimś cudem zdążyłam na pierwszą lekcję, chociaż do dziś nie wiem, jak tego dokonałam. A musiało to oznaczać, że odległość z domu do szkoły, czyli jakieś sześć kilometrów, przejechałam w kwadrans! Gdyby jazda na starych rowerach bez przerzutek była dyscypliną olimpijską, zostałabym mistrzem świata – bez dwóch zdań!

Zdyszana, z piskiem opon zahamowałam przed stojakiem na rowery. Szybko zeskoczyłam z siodełka i byle jak przypięłam rower do barierki. Chciałam zdjąć kask z głowy, kiedy zauważyłam, że w ogóle go nie włożyłam. Dobrze, że na tym odludziu nie ma tyle policji, co w Nowym Jorku! Przymknęliby mnie jak nic, albo przynajmniej wlepili mandat za nieprzepisową jazdę i narażanie pieszych na niebezpieczeństwo.

Właśnie otwierałam drzwi szkoły, gdy wypadł z nich prosto na mnie jakiś wysoki brunet.

– Och, sorry – wysapałam pospiesznie. Po tej szaleńczej jeździe ledwie trzymałam się na nogach, czułam się tak, jakby mi za chwilę miały odpaść.

– Nie szkodzi – odpowiedział chłopak i odsunął się. Teraz mogłam przyjrzeć mu się dokładniej. Aha, sportowiec. Skąd to wiem? Owszem, chciałabym mieć superintuicję jak w filmach, ale tak naprawdę zdradziła go kurtka z nazwą szkolnej drużyny koszykarskiej.

– Nazywam się Peter Deep. – Chłopak uśmiechnął się. – Ty jesteś tą nową?

– Tak – odparłam i nawet się nie obraziłam za „tę nową”. – Jestem Margo Cook.

– Miło cię poznać. Chyba nikt jeszcze z tobą nie rozmawiał, poza tą szaloną Francuzką w różowym samochodzie?

– Taak, wszyscy traktują mnie tu jak kosmitkę – powiedziałam i też się uśmiechnęłam. Był całkiem sympatyczny. Ale tego, że Iv jest Francuzką, nie wiedziałam. Owszem, mówi z takim śpiewnym akcentem, ale w ogóle nie skojarzyłam dlaczego. Aha, to pewnie dlatego nie wiedziała o istnieniu nowojorskiego metra!

– No dobra, spadam. Miło było cię poznać. To cześć – rzucił szybko Peter, widząc swoich znajomych.

– Cześć – odpowiedziałam i patrzyłam, jak odchodzi.

No proszę, Peter Deep, sportowiec, rozmawiał ze mną. Hej, robię postępy!

– To niewiarygodne!!! – Usłyszałam pisk za swoimi plecami.

– Co jest niewiarygodne? – spytałam i odwróciłam się, rozpoznając głos Ivette.

– Jak to, co?! Rozmawiałaś z Peterem Deepem! To najprzystojniejszy chłopak w szkole! A na dodatek sportowiec! – wołała podekscytowana Iv.

– No i…?

– No i rozmawiał z tobą!!! – odpowiedziała oburzona. – O co chodzi? Nie podoba ci się?

– Czy to przypadkiem nie ty mówiłaś mi wczoraj, żebym trzymała się z daleka od sportowców, bo to wredne typy? – spytałam zaczepnie, ciekawa, co mi odpowie.

– Ale są bardzo popularni! Jeśli cię polubią, to możesz czuć się jedną z nich!

– Ja raczej nie mam zamiaru ubierać się w obcisły różowy sweterek i króciutką spódniczkę, odsłaniającą pupę – stwierdziłam, przypominając sobie dziewczyny, które wczoraj spotkałyśmy.

O, choroba, Ivette też ma na sobie różowy sweterek. Może się na mnie nie obrazi? Oby…

– Mówił coś o mnie? – spytała z nadzieją, w ogóle nie zwracając uwagi na to, co wcześniej powiedziałam.

– Tak, wspomniał o tobie – odpowiedziałam ogólnikowo.

No co? Przecież jej nie powiem, że nazwał ją szaloną Francuzką w różowym samochodzie. To by zraniło jej uczucia, a aż tak wredna nie jestem.

– A co mówił?

Taak… I tu się zaczynają schody…

– Wspomniał, że nikt się do mnie nie odzywa i że tylko ty odniosłaś się do mnie po przyjacielsku. – No cóż, nie całkiem dokładnie powtórzyłam jego słowa, ale z pewnością to właśnie mógł mieć na myśli.

– Och, naprawdę? To wspaniale! – ucieszyła się. – Ale masz szczęście. No, że z tobą rozmawiał – mówiła dalej.

– Taak… straszne – mruknęłam, idąc razem z Iv do klasy. Szczerze jednak muszę przyznać: pochlebiło mi to, że ktoś taki ze mną rozmawia. Nie twierdzę, że jestem brzydka. O, nie! Nawet się sobie podobam (oczywiście jeśli pominę kompletny niedorozwój klatki piersiowej i kajaki w miejscu stóp). Jak by to określił mój tata: zaakceptowałam swój wygląd zewnętrzny i połączyłam go z moim wnętrzem, tworząc harmonijną całość. Jednak ktoś tak przystojny jeszcze nigdy ze mną nie rozmawiał. No, chyba że za rozmowę uznamy jedno zdanie, rzucone wczoraj przez tego tam… Maksa.

Pierwsze dwie lekcje minęły bardzo szybko. Nawet nie zauważyłam, kiedy. Cały czas myślałam tylko o tym, jak przyjemnie będzie popływać na basenie i chwilę odpocząć. Pewnie są ludzie, których pływanie męczy, ale dla mnie to prawdziwy relaks.

Gdy później w szatni dla dziewczyn przebierałam się w kostium kąpielowy, Ivette (hm… kto zgadnie, jakiego koloru były jej kostium i czepek?) spytała mnie:

– Margo, umiesz pływać?

– Owszem, a czemu pytasz?

– Ponieważ Pijawka (tak wszyscy uczniowie nazywają nauczycielkę wychowania fizycznego, ciekawe dlaczego?) nie cierpi osób takich jak ja, czyli nieumiejących pływać. Zawsze się mnie czepia. Masz szczęście – westchnęła ciężko. – Dobrze pływasz?

– Całkiem nieźle mi to wychodzi – odpowiedziałam, zakładając czepek.

Hm, pływanie polega po prostu na rytmicznym machaniu rękami i nogami. No i najważniejsze jest dobre odbicie, jeżeli ono się uda, to potem wystarczy już tylko siła rozpędu. Dla mnie to naprawdę nic trudnego.

Pływalnia jest tu ogromna. Trudno się jednak temu dziwić, skoro sam basen ma wielkość olimpijskiego, a wokół niego są jeszcze trybuny. Najfajniejszy jest natomiast przezroczysty, szklany sufit. Płynąc na plecach, można patrzeć prosto w chmury… Po prostu super! To musi robić niesamowite wrażenie, kiedy na przykład pada deszcz.

Nauczycielka (strasznie niska – jeszcze niższa ode mnie, a przecież ja wzrostem nie grzeszę) kazała nam ustawić się w rządku i zaczęła sprawdzać listę. Po prawej stronie stała grupka chłopców. Wśród nich byli Max i Peter.

Szkoda, że to nie Peter ma ze mną historię sztuki. Z nim pewnie można by było pogadać. Poza tym, jak się uśmiecha, to na jego policzkach pojawiają się takie fajne dołeczki.

Nagle poczułam, jak ktoś dziubie mnie łokciem w żebra.

– Co? – warknęłam, patrząc na Ivette.

Ona jednak zamiast mi odpowiedzieć, zaczęła dziwnie poruszać oczami.

– Wpadło ci coś do oka? – zaniepokoiłam się.

Moje ostatnie słowa zostały zagłuszone przez przeraźliwy dźwięk gwizdka i krzyk nauczycielki.

– Panna Margo Cook nie słucha, tak?! – wrzeszczała na całe gardło, tak głośno, że teraz wszyscy obecni w hali patrzyli tylko na nas, o zgrozo, także chłopcy stojący niedaleko.

Taka mała, a tak głośno krzyczy? To niesamowite!

– Ja… To znaczy… – usiłowałam coś powiedzieć, chcąc ratować sytuację. – Obecna! – Stanęłam na baczność.

– Widzę, że obecna! A skoro panna Margo Cook nie słucha, to może poznamy jej zdolności pływackie?! – Pijawka tym razem już prawie toczyła pianę z ust. – Natychmiast na linię startu!!!

Zrobiła ze mnie przedstawienie przy wszystkich uczniach znajdujących się w hali. Na dodatek z uporem maniaka darła się na mnie po nazwisku! Miałam ochotę zapytać, jak zdołała zdać testy psychologiczne na pedagoga, skoro jej równowaga emocjonalna jest wyraźnie zachwiana. Ale uznałam, że gadka w stylu mojego taty tylko jeszcze bardziej ją rozwścieczy. Nie odezwałam się więc i przeszłam obok niej z miną, która miała wyrażać głęboką pogardę.

Gdy weszłam na słupek startowy, Pijawka znowu wrzasnęła (czy ona nie potrafi zwyczajnie mówić?):

– Jak zagwiżdżę, masz wystartować i przepłynąć całą długość basenu! Będę mierzyła czas, więc masz się streszczać! Styl dowolny!!!

Bez rozgrzewki mam przepłynąć przez całą długość basenu olimpijskiego? Ona jest chyba nienormalna! No, ale co miałam zrobić? Włożyłam okulary pływackie ze świadomością, że wszyscy się we mnie wpatrują i czekają na to, co się wydarzy. Dobrze przynajmniej, że wzięłam swój najładniejszy kostium kąpielowy (ten w pionowe pasy), który mnie wyszczupla.

– Gotowa – warknęłam.

– Fiuuu!!!

Gdy tylko usłyszałam dźwięk gwizdka, odbiłam się od słupka i wskoczyłam na główkę do wody. Była zimna! Ślizgiem i mocno machając nogami, jak do delfina – to taki mój trik na lepszy początek – pokonałam pierwszych parę metrów, a następnie, najszybciej jak mogłam, przepłynęłam kraulem resztę dystansu. Nie muszę chyba przypominać, że byłam obolała już od porannej jazdy rowerem. Teraz, gdy wreszcie dotarłam do brzegu basenu, czułam się tak, jakby wszystkie moje mięśnie płonęły. O, rany! Chyba zaraz umrę!

Kiedy wynurzyłam się z wody i sapiąc głośno, zdjęłam okulary, stwierdziłam, że wszyscy nadal się we mnie wpatrują. Z tą różnicą, że niektórzy, na przykład Ivette, mieli teraz pootwierane usta. Chciałam zapytać, co się stało, gdy nauczycielka, patrząc z niedowierzaniem na stoper, wydusiła z siebie:

– Gdyby przypłynęła trzy sekundy wcześniej, pobiłaby rekord szkoły!

W tym momencie rozległy się oklaski. Tak, oklaski! Oni mnie podziwiali!

TO BYŁO CUDOWNE! Jak wspaniale być sławną!

A nie mówiłam, że zawsze najważniejszy jest start?

Szybko, nie czekając na reakcję nauczycielki, wyskoczyłam z wody (jeszcze kazałaby mi powtórzyć wszystko!) i ustawiłam się w rzędzie obok Ivette.

– To było niewiarygodne! – szepnęła Iv. – Czemu nie powiedziałaś, że umiesz tak świetnie pływać?

– Nie podejrzewałam nawet, że umiem – odparłam. – Muszę cię jednak ostrzec, że jeśli zaraz nie usiądę, to padnę tu, gdzie stoję. Nogi mam jak z waty.

– No, dobra! – Nauczycielka wreszcie się ocknęła. – Siadajcie na ławce! Po kolei będziecie płynąć, stylem dowolnym! A z tobą – wskazała w tym momencie na mnie – chciałabym porozmawiać!

Kiedy odeszłyśmy na bok, pozwoliła mi usiąść. Chyba wreszcie zauważyła, że się przewracam. No, coś takiego, więc naprawdę jest człowiekiem? A już traciłam nadzieję.

– Czy chciałabyś należeć do szkolnej drużyny pływackiej?!

– wywrzeszczała to pytanie, jakbym była głucha.

– No, nie wiem… – mruknęłam.

– Musisz! Posiadasz ogromny potencjał!

– Niby tak, ale…

– Jeżeli nie będziesz ćwiczyć, to zmarnujesz swoją szansę na osiągnięcie czegoś naprawdę wielkiego!

– Taak, ale…

– Możliwe, że gdybyś więcej ćwiczyła, to nawet mogłabyś startować w tegorocznych mistrzostwach międzyszkolnych!

Aha, niedoczekanie!

– Raczej nie, bo…

– Zajęcia dodatkowe odbywają się zawsze w poniedziałki i środy od siedemnastej, a w soboty od siódmej rano! Masz przyjść! Zapisuję cię! A jak nie przyjdziesz, to będziesz miała ze mną do czynienia! – krzyknęła i zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, odeszła. I to jest ta amerykańska demokracja? Dobre sobie… Wydawało mi się, że w którymś momencie zdążyłam powiedzieć „nie”. Ale jak widzę, nikt mnie nie słucha. Super…

Gdy już się przebrałyśmy, Ivette zapytała:

– Jemy razem lunch?

– Hm – mruknęłam i odwróciwszy się, włączyłam suszarkę do włosów. W tym momencie miałam taką ochotę na rozmowę, jak Sweter na zabawę po corocznych szczepieniach.

W czasie przerwy śniadaniowej ja jadłam, a Ivette wciąż się dziwiła. Szczerze mówiąc, sama nie wiedziałam, że potrafię tak dobrze pływać. Nie mam mięśni jak sportowiec. Jestem raczej drobna i wątła, więc tym bardziej dziwi mnie mój wyczyn. To musiał być skutek uboczny stresu. Taak… Przydałby mi się taki stres na sprawdzianach z historii czy fizyki…

Po lekcjach Ivette zaproponowała, że mnie podwiezie do domu, ale odpowiedziałam jej, że przyjechałam rowerem. Na szczęście żadnym sposobem nie udało się go wepchnąć do bagażnika garbusa Iv (a próbowała! serio!). Naprawdę mam szczęście, że ten jej samochód jest taki mało pojemny.

Rodzice znowu mieli powód do radości, bardzo ucieszyli się z mojego przyjęcia do drużyny:

– Oznacza to, że przystosowałaś się już do nowego środowiska i w pełni je akceptujesz…

Tak, tak tato. Tylko czemu mnie nikt nie zapytał o zdanie, czy ja w ogóle chcę należeć do jakiejś drużyny?!

Wieczorem wzięłam długą, gorącą kąpiel. Czuję, że jutro rano wszystko będzie mnie bolało. No, ale tym będę się przejmować dopiero jutro…


To zbrodnia wstawać tak wcześnie!!! OK, mogę chodzić na basen, rzeczywiście bardzo lubię pływać. Ale czemu muszę wstawać o tak pogańskiej porze?! Żeby zdążyć na siódmą, muszę wstawać o szóstej! W sobotę!!! Litości!!!

Kiedy zadzwonił budzik, miałam ochotę rzucić nim o ścianę. Korciło mnie, żeby zostać w łóżku i olać zajęcia na basenie. Ale poznałam już trochę charakterek Pijawki, więc wolałam nie ryzykować swej powolnej śmierci w męczarniach. A ona z pewnością byłaby zdolna do popełnienia zbrodni. Marudząc pod nosem, zwlekłam się z łóżka i szurając kapciami, podreptałam do łazienki.

Gdy zeszłam na dół, okazało się, że mama i tata już wstali. Obydwoje pracują w soboty. Do niedawna miałam z tego prawdziwą satysfakcję, leżałam sobie w łóżku i słuchałam ich porannej krzątaniny. No właśnie, do niedawna…

Nałożyłam jedzenie do miski Swetera i usiadłam przy stole, spoglądając nieprzytomnie w przestrzeń.

– Może cię podrzucić? – zaproponował tata.

– Dobra, ale wezmę ze sobą rower. Muszę jakoś wrócić – odparłam.

Jakoś mnie nie pociągał sześciokilometrowy spacerek. Już siedziałam w samochodzie, kiedy tata powiedział:

– Mnie i mamę bardzo cieszy, że już znalazłaś sobie w nowej szkole przyjaciół…

Prawdę mówiąc, to mam dopiero jedną koleżankę, ale uznałam, że nie warto mu przerywać.

– …pomyśleliśmy też, że gdybyś chciała zorganizować jakieś przyjęcie, to masz naszą zgodę.

Nie wierzę!!! Czyżby kosmici porwali moich rodziców i na ich miejsce podstawili ulepszone egzemplarze?

– Z chęcią! – odparłam. – Ale może jeszcze nie teraz. Przecież jestem tu dopiero czwarty dzień.

– No, tak – zgodził się tata. – Ale jak będziesz chciała, to śmiało mów.

To niesamowite! Ciekawe, co jeszcze się dzisiaj wydarzy? Może The Calling da koncert w Wolftown? No, teraz to już trochę przesadziłam, ale bardzo chciałabym zobaczyć ich na żywo. Chociaż przez chwilę…

Przed szkołą wysiadłam z samochodu, wyjęłam z bagażnika rower i przypięłam go do barierki. Wciąż myślałam nad słowami taty, nie mogłam uwierzyć w swoje szczęście. Może mama dorwała jakiś poradnik z rodzaju: „Jak wychować nastolatka”? Bo innego wyjaśnienia nie widzę. Taka zmiana!

Właśnie zarzucałam plecak na ramię, gdy na parking wjechał czarny motocykl. Ten wspaniały model Suzuki, ze srebrnymi strzałami po bokach. Motor, w którym zakochałam się od pierwszego wejrzenia i o którym nawet zdążyłam już pomarzyć jakieś… sto dwadzieścia razy.

Przyznaję, specjalnie się grzebałam, żeby tylko zobaczyć, kto z niego zsiądzie.

Przedmiot moich marzeń stanął parę metrów ode mnie. Ha! Zaraz się wszystkiego dowiem! Z motoru zszedł wysoki chłopak w czarnej skórzanej kurtce. Oho, jeszcze chwila i zobaczę, kim on jest. Powoli sięgnął ręką do góry, do czarnego błyszczącego kasku. Kiedy przechodziłam obok niego, specjalnie zwolniłam, tak… niby przypadkiem, i wtedy on zdjął kask i potrząsnął lekko czupryną jasnych włosów.

Max! Więc to on jeździ na tym ósmym cudzie świata? Ależ mu zazdroszczę! Wydaje się, że musi też nieźle pływać, skoro Pijawka zwerbowała go na dodatkowe zajęcia.

– Cześć – rzuciłam od niechcenia, mijając go.

W odpowiedzi spojrzał na mnie i tylko kiwnął głową. Czy on się nigdy nie odzywa? A może ja jestem namolna? Ale czy normalne „cześć” jest namolne? No, chyba nie. To z nim jest coś nie tak. Ale jedno trzeba mu przyznać, motor ma wspaniały…

W szatni dla dziewczyn przebrałam się w ten sam kostium, co poprzednio (już raz przyniósł mi szczęście). A potem w korytarzu prowadzącym na pływalnię wpadłam na… Petera!

I to dosłownie! Otwierając z rozmachem drzwi (to taki mój zwyczaj – wszystkie ściany w naszym domu są zawsze poobijane), uderzyłam go nimi w twarz. O, kurczę, aż coś chrupnęło.

Ale cóż, sam się prosił, po co szedł tak blisko ściany.

– Cześć – powiedziałam przestraszona i szybko do niego podeszłam. – O, matko! Nic ci się nie stało?

– A, to ty… Cześć – odpowiedział i zaczął masować sobie nos. Na szczęście nie leciała mu krew, więc może nie było tak źle.

– Chyba nie złamałam ci nosa? – O rany, ale numer. Po raz pierwszy zrobiłam komuś krzywdę, i to w dodatku zupełnie nieświadomie!

– Nie, spokojnie – odpowiedział i nawet się uśmiechnął. – Już prawie w ogóle nie boli.

Hm, może go nie bolał, ale był cały czerwony.

– Przepraszam – przeprosiłam.

– Nie szkodzi – odpowiedział i razem ruszyliśmy korytarzem.

– Co ty tu robisz? – spytałam. – Jesteś w drużynie?

– Nie – odpowiedział i roześmiał się. Nadal delikatnie masował swój biedny nos. – Przychodzę tu tylko, żeby poćwiczyć.

No proszę, to ktoś wstaje o świcie z własnej, nieprzymuszonej woli? Ja cię kręcę… Tylko pogratulować samozaparcia, mnie go zawsze brakowało.

– Należę do drużyny koszykarskiej – dodał. To akurat wiedziałam, mruknęłam więc tylko:

– Aha.

– Wiesz co? Byłaś wczoraj niesamowita! – powiedział z uznaniem.

– Eee, dzięki.

– Nic dziwnego, że Pijawka przyjęła cię do drużyny. Byłaś szybsza od niejednego chłopaka. Jak Pijawka podała czas, to aż mnie zatkało!

Komplementy to miła rzecz, no nie?

W tym momencie przeszliśmy przez wielkie, oszklone drzwi i stanęliśmy nad basenem. Poza nami w hali było jeszcze pięciu chłopców. No właśnie – chłopców. Byłam tu jedyną dziewczyną, oczywiście nie licząc Pijawki. Po prostu ekstra…

– No, nareszcie przyszłaś! – wrzasnęła nauczycielka, gdy tylko mnie zauważyła. – Peter na ławkę! Musisz poczekać! Margo do wody! Rozgrzej się!

Przepłynęłam sobie spokojnie środkowym pasem dwie długości basenu. Och, kocham pływanie, bo to zupełnie jakby się latało.

Potem Pijawka kazała nam wszystkim stanąć na słupkach i mieliśmy na czas dopłynąć kraulem na drugą stronę basenu.

Szkoda, bo według mnie rozgrzewka była stanowczo za krótka, a takie leniwe pływanie najbardziej mi odpowiadało.

No, ale cóż, nie było tu miejsca na dyskusję. Wszyscy więc zgodnie ustawiliśmy się na słupkach.

Zabrzmiał gwizdek i wystartowaliśmy.

Dałam z siebie wszystko. Poza tym udało mi się dobrze wystartować. I, no dobra, przyznam się, bardzo chciałam zrobić dobre wrażenie na Peterze.

Szczerze, potem było mi trochę głupio, bo dopłynęłam jako druga. Szybszy ode mnie był tylko Max. Trochę to dziwne, że prześcignęłam pozostałych, no nie? Byłam szybsza od trzech wysokich, umięśnionych chłopaków. Ja, drobna i wątła dziewczyna. Rany, to brzmi jak jakiś kiepski żart. Ale cóż. Nie pozostało mi teraz nic innego, niż się cieszyć!

Szybko minęły mi dwie godziny treningu, ale szczerze przyznaję, byłam potem wykończona. Pijawka zna się na rzeczy. Po jej tresurze bolał mnie każdy mięsień. Pewnie jutro nie będę mogła ruszyć ręką. Nie twierdzę, że po tym wczorajszym wysiłku jestem w pełni sprawna, ale obawiam się, że jutro chyba nawet nie podniosę się z łóżka. Ekstra…

Gdy po zajęciach obolała wyczłapałam z budynku, podszedł do mnie Peter.

– Świetnie dzisiaj pływałaś.

– Dzięki – odpowiedziałam zakłopotana, grzebiąc przy rowerze.

– Może cię podwieźć? – zaproponował. O ho, ho!!!

– Eee, nie. Chyba trochę za mało cię znam…

– No wiesz! A już myślałem, że przestałem wyglądać jak maniakalny zabójca. – Roześmiał się, a na jego policzkach pojawiły się te jego fajne dołeczki.

No proszę, on mnie… lubi. Coś takiego! Jak powiem o tym Ivette, to chyba padnie. Już nie mogę się doczekać, kiedy do niej zadzwonię. Ha, ha!

Tak jak sądziłam, Iv zatkało. Najpierw nie mogła wydusić z siebie słowa, a potem jeszcze na mnie nakrzyczała, że nie skorzystałam z zaproszenia Petera. Ona ma coś z głową. Miałabym wsiadać do samochodu obcego chłopaka? A gdyby naprawdę był maniakalnym mordercą?

Загрузка...