7.

Biegłam przez las. Dookoła mnie panowała niczym niezmącona cisza. Nagle za plecami usłyszałam kroki. Przyspieszyłam. Moje serce ze strachu prawie wyskoczyło z piersi. Chociaż jeszcze niczego nie widziałam, to podświadomie czułam, że o n gdzieś tam jest.

Zobaczyłam przed sobą wzgórze. Majaczyło w ciemności ledwo widoczne poprzez otaczającą je szarą, nienaturalną mgłę. Szybko zaczęłam się na nie wspinać.

Gdy dotarłam na szczyt, przystanęłam… Przede mną na szeroko rozstawionych łapach stał czarny wilk. Zwierzę zawyło do księżyca, a następnie spojrzało na mnie, obnażając białe kły. Wilk zamierzał się na mnie rzucić!

Nagle poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i gwałtownie ciągnie do tyłu. Krzycząc, wyrwałam się i odwróciłam. W ciemności dojrzałam błysk księżycowego światła w oczach mojego prześladowcy…

Przerażona usiadłam, szamocząc się z kołdrą, a krzyk zamarł mi w gardle. Sen znowu się zmienił! Prawie zobaczyłam jego twarz! W zasadzie to widziałam tylko oczy, bo reszta ukryta była w cieniu, ale to i tak coś. Jeszcze parę takich okropnych nocy i pewnie dowiem się, kto mnie goni. Jeżeli wytrwam psychicznie do tego momentu…

Nie mogąc wciąż opanować drżenia ramion, zapaliłam światło. Czułam, że ono daje mi pewnego rodzaju siłę, żeby przepędzić strach.

Dlaczego ten koszmar mnie prześladuje? O co w nim chodzi? Jednak, co było do przewidzenia, odpowiedzi na te pytania nie znalazłam.

Zrezygnowana położyłam się i próbując o wszystkim zapomnieć, zapadłam w głęboki sen.

Gdy obudziłam się rano, rodziców już nie było. Zjadłam śniadanie i nakarmiłam Swetera, nadal czujnie go obserwując. Jednak od tamtej nocy zachowywał się całkowicie normalnie.

Dochodziła już pora mojego wyjścia z domu, więc zaczęłam się zbierać i nagle to do mnie dotarło: jak ja dojadę do szkoły?! Przecież mój rower jest kompletnie zniszczony. W każdym razie tak wczoraj stwierdził tata, kiedy go przywiózł. Miałam nadzieję, że odwiezie mnie mama, ale przecież oboje już dawno wyjechali.

Właśnie wpadłam na wspaniały pomysł, uznałam, że z braku i środków transportu zostanę w domu, gdy zauważyłam kartkę przyklejoną do drzwi lodówki.


Nie możemy podwieźć cię do szkoły, więc zadzwoniliśmy wczoraj do mamy Ivette i spytaliśmy, czy mogłaby cię podrzucić. Wpadnie po ciebie o wpół do ósmej.


Całuję.

Mama


A niech to!!! Już wyobraziłam sobie, że oddam się słodkiemu lenistwu i wreszcie na cały regulator posłucham muzyki. A teraz co? Muszę jechać do szkoły – i to w pojeździe lalki Barbie!!!

Punktualnie o siódmej trzydzieści pod dom zajechał samochód Iv.

Tylko że wyglądał zupełnie inaczej. Jego karoseria nie lśniła już jaskrawym różem, była po prostu czarna! Z każdej strony zniknął ten obrzydliwy różowy kolor. Wiem, bo go obeszłam dookoła! Wreszcie zdziwiona wsiadłam do środka i zawołałam:

– Co się stało?

– Podoba ci się? – spytała Ivette uśmiechnięta od ucha do ucha. – Wczoraj go przemalowali.

– Ale dlaczego? – spytałam.

– Stwierdziłam, że różowy już przestał mi się podobać. Czemu masz taką dziwną minę?

– Po prostu nie mogę w to uwierzyć! – Ocknęłam się. – Aha, nie mogę dzisiaj u ciebie nocować. Rodziców nie ma w domu, więc…

– Okay, nie tłumacz się – odpowiedziała nadal uśmiechnięta. – Zawsze możemy to zrobić kiedy indziej.

– Dobra.

Rany! Co się stało z Ivette? Ciekawe, jakie jeszcze niespodzianki mnie dzisiaj spotkają? O, właśnie coś mi się przypomniało!

– O jakim chłopaku mówiłaś wczoraj wieczorem? – spytałam, jakby od niechcenia.

– Aaa… – zaczerwieniła się. – Nazywa się Aki. Jest od nas starszy, ma siedemnaście lat.

Hm, pierwszy raz słyszę takie dziwne imię.

– Nie mam z nim historii sztuki – stwierdziłam i w myśli szybko przebiegłam listę osób z moich zajęć.

– Ja mam – odpowiedziała. – Siedzę koło niego.

Aaa, to wiele wyjaśnia. No proszę, Ivette się zakochała! Ciekawe, czy dlatego przemalowała samochód? Czyżby chciała mu się przypodobać? Matko… koniecznie muszę się dowiedzieć, jak ten Aki wygląda. Ciekawe, czy jest sportowcem?

Pewnie tak, skoro Iv cały czas mówi tylko o tym, co trzeba zrobić, żeby się z nimi choć trochę zintegrować.

– Musisz mi go pokazać na korytarzu – dodałam.

– Eee, no dobra – mruknęła zakłopotana.

Jeszcze chwilę gadałyśmy, jadąc, ale niestety prędko dotarłyśmy na parking. Znowu szalenie ciekawe godziny z nauczycielami…


W szkole było dość nudno (no kto by pomyślał?). Na szczęście nie miałam dzisiaj żadnych zajęć na basenie. Gdybym miała, musiałabym spotkać się z Peterem, a on chyba wciąż ma do mnie żal. Dzisiaj nabijają się z niego jeszcze bardziej. Ha, ha! Dobrze mu tak! Po tym, co zrobił z moim rowerem, jestem na niego śmiertelnie obrażona.

Poza tym myślę o małej zemście. Z koła mojego roweru wyjęłam jeden gwóźdź, a że nasz szkolny parking jest strasznie ciasny, przeciskając się obok takiego srebrnego porsche (model z otwieranym dachem), można łatwo o niego zahaczyć, no nie? I zrobić dłuuuuugą rysę. Och, to by było straszne! Pewnie bulnąłby kupę forsy za nowy lakier. Jaki to pech, że jestem na niego zła, mam gwóźdź i nie zawaham się go użyć, prawdziwy pech…

Hm, może powinnam o tym całym zajściu powiedzieć rodzicom? Przecież to nie jest normalne (mam na myśli zachowanie Petera – moje jest całkowicie zrozumiałe, zresztą jeszcze nic nie zrobiłam, i jak znam swoje tchórzostwo, pewnie niczego nie zrobię). Ale jeśli on coś mi zrobi? W końcu wszystko jest możliwe. Muszę się nad tym zastanowić.

Właśnie szłam z Ivette na biologię (jak na razie to jedyny przedmiot, na którym nie ziewam – oczywiście poza WF-em, bo pod wodą ziewać się nie da) i opowiadałam jej o tym, że wczoraj do domu odwiózł mnie Max, gdy drogę zagrodził nam Peter. Siniak przybrał piękny, fioletowy odcień, ha, ha!

– To ci nie ujdzie na sucho! – warknął do mnie. Widocznie na serio mu dzisiaj dopiekli. Kurczę, kiedy on się wreszcie ode mnie odczepi?! I ciekawe, co by było, gdybym naprawdę użyła tego gwoździa?

– Co mi nie ujdzie na sucho? – spytałam zaczepnie. – To, że się broniłam? Czy może to, że wszyscy się z ciebie nabijają, bo uderzyła cię dziewczyna?

Tak. Wiem, że to nie było mądre. Zważywszy na to, że on jest koszykarzem, a ja nie sięgam mu nawet do brody. Ale jak zwykle byłam odważna nie w tym momencie, co trzeba.

– Ty! – krzyknął i zamachnął się.

Skuliłam się, oczekując ciosu i zamknęłam oczy. Rany!!! On mnie zaraz uderzy!!! Pomocy!!! Czy na tym korytarzu nie ma nikogo, kto by mi pomógł?! Iv!!! Gdzie jesteś?!

– Zostaw ją – usłyszałam cichy, ale silny głos tuż przed sobą. Szybko otworzyłam oczy, ale jedyne, co zobaczyłam, to plecy Maksa (poznałam po tej jego zabójczej motocyklówce), który stał przede mną.

Delikatnie wyjrzałam zza mojej żywej tarczy. Max trzymał Petera za rękę, którą tamten chciał mnie uderzyć!

– Co ci do tego?! – warknął Peter, wyrywając dłoń z uścisku.

– Drażni mnie, kiedy ktoś bije dziewczyny! – odpowiedział tym samym tonem Max.

– To twoja dziewczyna, że jej tak bronisz, metalu? – spytał, uśmiechając się drwiąco, Peter.

– A co, przeszkadza ci to? – zgasił go Max.

– Że co? – spytał głupio Peter.

– Że co? – zapytałam w tym samym momencie.

– Max! Chodź! – jeden z jego kumpli zawołał go z drugiego końca szkolnego korytarza.

– Spadaj stąd! – warknął Max do Petera. – Albo pożałujesz!

– Też coś! – prychnął Peter i odszedł, mrucząc coś pod nosem. Widocznie przestał być odważny, gdy zauważył, że kumple Maksa się do nich zbliżają. Co za tchórz! Choć w zasadzie to mu się nie dziwię. Dziewięciu wysokich, ubranych w skórzane kurtki chłopaków to może być przerażający widok. Max odwrócił się i też odszedł.

– Czekaj! – zawołałam za nim, ale nie zareagował. A niech to!

Czy ja dobrze słyszałam, czy mam omamy? Czyżby Max przed chwilą powiedział, że jestem jego dziewczyną? Zaraz, czemu ja o niczym nie wiem?! Może ktoś by mi to wyjaśnił?! Co tu się dzieje, do diaska?!

– To niewiarygodne! – wyrwał mnie z zadumy pisk Ivette, – Jesteś dziewczyną Maksa?

– Eee, nie – mruknęłam. – A w każdym razie nic mi o tym nie wiadomo…

– Świetnie! – krzyknęła Iv, gdy dzwonek zadzwonił nad naszymi głowami, dając wszystkim znak, że lekcja już się zaczęła.

– Spóźnimy się na biologię i Bakteria nas zabije.

Co miałyśmy zrobić? Pobiegłyśmy szybko na lekcję.

Do końca dnia nie zdołałam już złapać Maksa, mimo że, na wszystkich przerwach przeszukiwałam korytarze jak pies gończy. Nigdzie nie mogłam go znaleźć. Nie było go ani w sali, w której powinien mieć lekcję, ani na korytarzu przed salą, ani nawet w męskiej ubikacji, do której wtargnęłam zdesperowana – tak, wiem, że to obciach. Niestety, zostałam wygwizdana przez znajdujących się wewnątrz chłopców i niczego nie zyskałam. Max zapadł się pod ziemię.

Gdy zabrzmiał ostatni dzwonek, szybko wybiegłam na parking, ale zobaczyłam już tylko tuman kurzu wzniesiony przez koła oddalającego się w pośpiechu motocykla. Spóźniłam się i znowu mi uciekł. Teraz będę musiała czekać aż do jutra, żeby się dowiedzieć tego, co mnie męczy.

– To jak, jedziemy? – spytała Iv, podchodząc do mnie.

– Jedziemy, jedziemy – odparłam wściekła.

Już w samochodzie Ivette spytała:

– To o co chodzi z tobą i Maksem?

– Nie mam zielonego pojęcia – odparłam.

– Ale on przecież po coś to powiedział – nie dawała za wygraną.

– Pewnie chodziło mu tylko o to, żeby Peter się odczepił.

– Aaa… – mruknęła zawiedziona Iv, widocznie tak jak ja wyobrażała sobie nie wiadomo co. – Szkoda. Hej! A może on w ten sposób dał ci do zrozumienia, że chce z tobą chodzić?

Aha, nadzieja matką głupich.

– Nawet jeśli, to i tak bym się nie zgodziła – stwierdziłam.

– Dlaczego?

– Bo według mnie to było bardzo nieromantyczne i mi się nie podobało – powiedziałam cierpko. – Zresztą nie ma o czym mówić.

– Tak, ale może…

– Iv, daj spokój!

– Dobrze, już dobrze – powiedziała i więcej już nie rozmawiałyśmy.

No proszę, gdy wchodziłam do domu, przypomniałam sobie, że nie spytałam Iv o tego jej tajemniczego Akiego. Obejrzałam się szybko, ale już odjechała. Szkoda. No cóż, zrobię to jutro, przecież ten Aki nie zniknie…

Cały czas słyszałam słowa Maksa. Na dodatek nie mogłam się przez to na niczym skupić. Usiłowałam odrabiać lekcje, ale skończyło się na tym, że siedziałam w swoim pokoju, gapiąc się bezmyślnie w okno.

Co on chciał przez to powiedzieć???

Czy zrobił to tylko po to, żeby ten durny Peter mnie zostawił?

Może skrycie coś do mnie czuje, tylko boi się to okazać? Może miał nieszczęśliwe dzieciństwo?

No bo przecież Max jest i przystojny, a do tego tajemniczy, trochę „mroczny”. I jeździ na motorze, i nosi skórzaną kurtkę, i słucha metalu. Może to dość dziwny ideał, ale jak dla mnie – w sam raz.

Koniecznie muszę dorwać Maksa jutro na basenie. Chociaż z drugiej strony, jeśli rodzice nie wrócą, to chyba wcale nie pójdę na te zajęcia. W takim razie muszę go złapać na jakiejś przerwie, a ostatecznie dopiero na historii sztuki pojutrze.

Włączyłam na full ostrego rocka i tym spróbowałam odwrócić swoją uwagę od tego drażliwego tematu.

Taak… jutro rano Ivette pewnie znowu po mnie wpadnie.

Tylko w co ja się ubiorę? Muszę ładnie wyglądać. Nie, to wcale nie dla Maksa.

Och, dobrze, dla niego.


Godzinę wcześniej.

Obudziłam się godzinę wcześniej. Dlaczego?

Bo dotarło do mnie, że nie wiem, w co mam się ubrać… Naprawdę jest ze mną coraz gorzej. Nie mogę spać przez chłopaka, który w zasadzie nic nie powiedział. A może jednak powiedział?

Matko, znowu zaczynam…

W końcu jednak się przygotowałam i w jakiś nadprzyrodzony sposób zdołałam nawet coś zjeść. A przecież na myśl, że muszę się spotkać z Maksem, żołądek zawiązuje mi się w supeł.

Tak, tak, wiem, wcale nie muszę go o nic pytać, jeśli aż tak bardzo tego nie chcę. W tym jednak problem, że ja bardzo chcę. I jeśli tego nie zrobię, to do końca życia będę żałować. No, bo kto wie, co Max mi odpowie?

Ubrana jak na wystawę, wyjątkowo nie całkiem w czerń, siedziałam na ganku, czekając na Ivette. Bogu dzięki przyjechała punktualnie, bo sama nie wiem, czybym nie stchórzyła i nie została w domu.

– Co masz jakąś taką niewyraźną minę? – spytała, kiedy siadałam obok niej.

– Iv, sama nie wiem – zaczęłam. – Mam pytać Maksa, dlaczego wczoraj tak powiedział, czy udać, że nic się nie stało?

– A chcesz się od niego dowiedzieć?

– No… chcę.

– To spytaj – odparła lekko.

Tak, łatwo jej mówić. Ja chyba jednak nie dam rady. Czuję się zupełnie tak jak wtedy, w lesie. Po prostu nie wiem, jak się zachować.

Jakoś przeżyłam ten bardzo nerwowy dzień, bo nie było okazji, żeby w ogóle podejść do Maksa. Cały czas łaził z jakimiś ciemnymi typkami. O, przepraszam, ze swoimi przyjaciółmi. W każdym razie prędzej dałabym się pokrajać, niżbym do nich podeszła i spytała, czy może ze mną chwilę porozmawiać.

Dlaczego chłopcy to zwierzęta stadne?! Czy Max nie może chociaż przez chwilę być sam?! Wystarczyłoby mi jakieś pięć minut. Pięć minut. Czy proszę o dużo?

Ale nie, on przez cały dzień łaził ze swoimi kumplami.

Poza tym znowu przyczepiła się do mnie ta cheerleaderka. Chyba już zapomniała o gumie do żucia i staniku na basenie. Albo chce się na mnie zemścić…

– Jaka ty jesteś głupia – powiedziała do mnie kpiąco na przerwie. – Przecież oczywiste było, że tylko o to chodziło Peterowi. A ty myślałaś, że on się w tobie zakochał? Naiwniaczka.

– Odwal się, albo wepchnę ci te twoje pompony do gardła – warknęłam swoją ulubioną groźbę.

– Uważaj, bo to raczej ja mogę coś zrobić tobie – powiedziała, jak jej się wydawało, złowieszczo. – Mam wielu znajomych, możemy cię tak urządzić, że już się nie pozbierasz.

– Naprawdę? – spytałam i spojrzałam na nią jak na robaka.

– Chciałabym to zobaczyć.

Wiem, że to było prawie tak głupie, jak machanie bykowi czerwoną płachtą przed oczami. Ale cóż… nigdy nie grzeszyłam rozwagą. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że mogę to popamiętać…

Maksa postanowiłam zaatakować następnego dnia, podczas historii sztuki. Dokładnie to sobie obmyśliłam. Prawie. Mój plan przewidywał głównie, że usiądę obok niego i wezmę go w krzyżowy ogień pytań.

I… prawie się udało.

Weszłam do sali tuż po dzwonku, bo musiałam się do tego spotkania trochę przygotować. Przesiedziałam całą przerwę w toalecie, zastanawiając się, czy to jest na pewno dobry pomysł…

Otworzyłam drzwi i zaczęłam przechodzić pomiędzy stolikami. Kiedy mijałam ławkę Debbie (to ta moja ulubiona cheerleaderka), ona przejechała sobie po szyi palcem, w geście starym jak świat. Że niby: zginiesz, albo coś w tym rodzaju. Zaczyna się robić ciekawie…

Na wszelki wypadek ominęłam ją więc szerokim łukiem. Przeszłam nad nogami Maksa, które jak zwykle ułożył na podłodze, i usiadłam na swoim miejscu. Max nawet mnie nie zauważył, pisał coś w zeszycie.

– Cześć, Max – powiedziałam.

– Mhm – mruknął w odpowiedzi i nawet na mnie nie spojrzał. Eee… no to jeszcze raz.

– Max, mogłabym cię o coś spytać?

– Taak… – mruknął, bazgrząc coś w zeszycie.

– No, więc… – zaczęłam, ale przerwało mi wejście profesora Hawka.

Na jego lekcjach nigdy nie jest cicho, ale jakiś tak głupio mi było teraz rozmawiać z Maksem. Choroba…

Wzięłam kartkę papieru i prawie pięć minut zastanawiałam się, jak napisać to głupie pytanie, które tak mnie dręczy.

Max, czy mógłbyś mi powiedzieć, dlaczego powiedziałeś Peterowi, o co Ci wtedy chodziło? Wiesz, przedwczoraj.

Tak, graficznie to trochę nie za bardzo. Zwłaszcza przez skreślenia. No ale mówi się: trudno. Złożyłam wiadomość i rzuciłam Maksowi na ławkę.

Upadła mu akurat przed samym nosem, na zeszyt, w którym pisał. Spojrzał na mnie zdziwiony, ale ponieważ odwróciłam wzrok, skierował uwagę na kartkę.

Szybko przeczytał wiadomość, jeszcze raz na mnie spojrzał, nabazgrał coś pod spodem i rzucił w moją stronę.

Kiedy przedwczoraj?

Zatkało mnie. To on nawet nie pamięta, co się wtedy stało?!

Wtedy, kiedy Peter chciał mnie uderzyć. O co Ci chodziło?

Parę sekund później odpisał:

O to, żeby się od Ciebie odczepił. Tylko nie mów, ze sama chciałaś mu wy drapać oczy…

No nie, nie da się z nim dogadać…

W zasadzie to chodziło mi o to, co mu wtedy powiedziałeś. Wiesz, jak on powiedział, że… Oj, przypomnij to sobie!

Spojrzał na mnie zaintrygowany i odpisał:

Chodzi Ci o to, kiedy spytał, dlaczego Cię bronię?

Rany, chyba nigdy nie spojrzę mu w oczy. Już teraz jestem czerwona. Mimo to odpisałam krótko:

Tak.

Ponieważ moja kartka już się skończyła, więc wyrwał kawałek ze swojego zeszytu i napisał odpowiedź, którą nie za bardzo potrafię zinterpretować…

Więc chodzi Ci o to, co wtedy powiedziałem… No cóż, w zasadzie to miałem zamiar tylko go uciszyć, a to jakoś tak samo mi się wymknęło.

Co rozumiesz przez „wymknęło”? - odpisałam.

Max siedział teraz przodem do mnie, a bokiem do profesora. Całkowicie go ignorował. Zresztą ja też. Z zapartym tchem czekałam na odpowiedź.

Po prostu wymknęło. A co?

Nie całkiem chodziło mi o coś takiego…

Mc. Tak po prostu pytam.

W następnej chwili odrzucił mi kartkę:

Tak tylko „po prostu”, Margo? O co Ci chodzi?

Przezwyciężyłam samą siebie i spojrzałam mu prosto w oczy. A, co tam. Raz kozie śmierć.

A ty byś się na moim miejscu nie zastanawiał? Gdybym na przykład ja coś takiego powiedziała?

Uśmiechnął się pod nosem i odpisał:

Chyba tak. Ale powiedz, dlaczego pytasz? Musisz mieć jakiś powód. Bo ja bym pytał, chociażby z czystej ciekawości.

Chce grać? To proszę bardzo!

A jakbym powiedziała, że też pytam z ciekawości?

Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

To poważnie zastanowiłbym się, czy nie chodzi Ci jeszcze o coś. O coś pomiędzy wierszami.

Spojrzałam na niego, miał teraz na twarzy taki lekki uśmieszek. Trochę kpiący. Ale on zawsze się tak właśnie uśmiecha.

Choroba, on wie, o co mi chodzi! Tylko cały czas się ze mną drażnił! A niech go!

Nie wiem, o czym mówisz - nabazgrałam wściekła.

Wiesz, wiesz - odpisał. – Tak przy okazji, uważaj na Debbie. Coś na Ciebie szykuje.

W następnej chwili zadzwonił dzwonek i wszyscy zerwali się ze swoich miejsc. Max także.

Nawet się nie odwrócił. Nawet na mnie nie spojrzał. Rany… znowu się czerwienię.

Czy to było coś w rodzaju flirtu? Bo ja tego jeszcze nigdy nie robiłam. To znaczy, nie flirtowałam. Chyba że można było zaliczyć tu moje rozmowy z Peterem. No więc, czy to było to?

A co może szykować na mnie tamta jędza? Bez przesady… Już widzę, jak ona wymyśla coś, co by zdołało mnie zaskoczyć.

Bądźmy szczerzy, przecież ona ma absolutną pustkę w miejscu mózgu.


Kiedy już po lekcjach jechałam z Iv do domu, dopadły mnie wątpliwości. Może to jednak wcale nie był flirt? Może on tylko sobie ze mnie żartował?

– O czym myślisz? – spytała Ivette.

Szybko opowiedziałam jej przebieg mojej rozmowy z Maksem. Tak ją to wszystko zdziwiło, że aż oderwała oczy od jezdni, a przecież wiadomo, jakim ona jest wzorowym kierowcą.

– Żartujesz?! – wykrztusiła z siebie tylko.

– Nie – odpowiedziałam.

– Ale numer! – pisnęła.

Taak… strasznie fajnie. Już sobie wyobrażam, co on teraz o mnie myśli. Boże…

– Problem w tym, że strasznie trudno coś od niego wyciągnąć. Jest taki… taki… niedostępny – zakończyłam kulawo.

– Jak góra lodowa – zaśmiała się Ivette. – Tylko że musiałby być jeszcze do tego zimny.

– Chyba jest… – westchnęłam.

– Ale wpadłaś – zaśmiała się Ivette. – Zakochałaś się w nim! Że co?! Że niby ja?! Jeszcze czego! Jak mogłabym się zakochać w kimś takim?! Ja go tylko… lubię.

– Nie zakochałam się w nim! – wycedziłam.

– To co teraz zrobisz? – spytała roześmiana Ivette, udając, że nie słyszy tego, co przed chwilą powiedziałam. – On się z tobą droczy.

– Naprawdę? – ucieszyłam się.

– Tak – odpowiedziała zdegustowana. – I ty twierdzisz, że się w nim nie zakochałaś?

Mieliście kiedyś ochotę udusić najlepszą przyjaciółkę? Bo mnie się czasami ręce same do tego wyciągają. Ivette potrafi być wkurzająca jak nikt inny.

– To co zrobisz? – popędziła mnie.

– Nie wiem – odpowiedziałam niechętnie, a następnie dodałam: – Może jeszcze spróbuję coś z niego wyciągnąć. Skoro, jak twierdzisz, dzisiaj się ze mną droczył.

Taak. Teraz to już widzę. Znowu go pomęczę. Może na basenie w sobotę? Albo może dopiero na następnej historii sztuki…

– Będę Titanikiem, który skruszy górę lodową – zaśmiałam się.

– Taak… – mruknęła Ivette cicho. – Tylko że Titanic przy tym zatonął.

Puściłam jej słowa mimo uszu.

Może Max rzeczywiście chociaż trochę mnie lubi. Super! Już nie mogę się doczekać następnego spotkania!

Загрузка...