14.

W sobotę pojechałam na basen razem z Maksem. Rodziców nie było już w domu, więc nie musiałam im się tłumaczyć.

Potem mieliśmy iść na uroczyste śniadanie z okazji moich urodzin. Super! Nie mogłam się już doczekać.

Zajęcia na basenie okropnie mi się dłużyły. Dwie godziny to jednak zdecydowanie za dużo. A Pijawka jeszcze je przedłużyła, dziesięć minut! To nie fair!!!

Ale wreszcie nadeszła ta upragniona chwila. W romantycznej restauracyjce (Max ma znakomity gust, nikt temu nie zaprzeczy), gdy już zjedliśmy, Max złożył mi życzenia:

– …wszystkiego najlepszego, Margo i żebyś zawsze była szczęśliwa. – A następnie podał mi małe pudełko.

Dostałam od niego prezent!!! Zaciekawiona, szybko otworzyłam. W środku, na czerwonej poduszeczce leżał wisiorek na łańcuszku. Mały srebrny wilczek…

Przytuliłam Maksa i pocałowałam go. To najfajniejszy prezent, jaki kiedykolwiek dostałam! Pochyliłam się, a Max zapiął mi go na szyi. Już nigdy go nie zdejmę! Nikt mnie do tego nie zmusi!!!

– Spotkamy się w lesie za twoim domem dziś o dziewiątej wieczorem? – spytał po chwili. – Mam dla ciebie jeszcze jeden prezent.

– Dobrze – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się.

Pewnie napisał dla mnie piosenkę! Już nie mogę się doczekać!

Cały dzień spędziłam, nucąc pod nosem tamtą jego balladę i zastanawiając się, czy ta dzisiejsza będzie równie piękna. W zasadzie to nie miałam pewności, czy w ogóle zechce mi coś zaśpiewać, ale tak na wszelki wypadek już się na to cieszyłam. No, bo co może mi dać tak późnym wieczorem? Wtedy tylko śpiewa się romantyczne piosenki.

Wciąż myślałam o czekającym mnie wieczorze. Co prawda tańczyłam, śpiewałam albo bawiłam się ze Sweterem na dworze, ale w jednym miejscu nie mogłam usiedzieć nawet pięciu minut.


Punktualnie o umówionej porze przelazłam przez balustradę balkonu i zaczęłam schodzić po pergoli. Rodzicom powiedziałam, że mam jeszcze pracę domową do odrobienia. Tak. Wiem, że to nieładnie, ale przecież nie pozwoliliby mi nigdzie iść.

Trochę się podrapałam o róże, ale trudno. Nigdzie nie zobaczyłam Swetera. Pewnie znowu się gdzieś ukrywa. Nie mogę go przyzwyczaić do Maksa. Wciąż albo chce się na niego rzucić, albo ucieka. Hm, muszę coś z tym zrobić.

Max już na mnie czekał przy furtce. Gdy podeszłam bliżej, zauważyłam, że ma ze sobą gitarę. A więc znowu zaśpiewa mi piosenkę!

Max pocałował mnie w usta.

– Chodź ze mną – powiedział, wziął mnie za rękę i razem weszliśmy w las.

Szliśmy dość długo, mijając w milczeniu wysokie drzewa. Gdybym była tu sama, tobym się strasznie bała. Ale z Maksem nie bałam się niczego. W końcu to wilk. Mój wilk. On uratuje mnie przed wszystkim.

Wreszcie dotarliśmy do jakiegoś wzgórza i wspieliśmy się na nie. To nie było to samo miejsce, w którym znalazłam się tydzień temu, uciekając przed wilkami.

Szczyt wzniesienia nie był porośnięty drzewami, znajdował się na nim tylko jeden samotny, powalony pień, na którym rozłożony był koc.

Max musiał przyjść tu wcześniej i wszystko przygotować.

Ze wzgórza roztaczał się piękny widok na jezioro oświetlone blaskiem księżyca. Idąc przez las, musieliśmy je jakoś ominąć, teraz znajdowało się poniżej nas, w dolinie.

Usiedliśmy na pniu. Zachwycona przepięknym widokiem, nie odzywałam się, ale co można powiedzieć w takim momencie?

– Niesamowite – westchnęłam tylko.

– Cieszę, się, że ci się podoba – mruknął Max. Potem wziął gitarę, uderzył palcami w struny i zaczął śpiewać.

Piękna melodia cichej ballady potoczyła się echem po lesie. Siedziałam zasłuchana, nie mogąc oderwać oczu od twarzy Maksa.

Proszę, zatrzymaj czas,

byśmy przeżyli to jeszcze raz.

Niech znów śpiewa dla nas las,

proszę, zatrzymaj czas…

Pod koniec piosenki popłakałam się. Łzy same zaczęły płynąć mi po policzkach. Zresztą nawet nie próbowałam ich powstrzymywać.

Wiem – to dziecinne, ale było tak pięknie. Max, który patrzy mi prosto w oczy i śpiewa napisaną dla mnie balladę, i ten las, i to jezioro…

Nie mogłam się powstrzymać, magia tej chwili poruszyła mnie.

Gdy Max skończył grać, otarłam łzy i uśmiechnęłam się do niego.

– Podobało ci się? – spytał.

– Tak, jest wspaniała – szepnęłam. – A to miejsce… aż braknie słów.

– Odkryłem je dwa lata temu. Dzisiaj nie ma, co prawda, pełni, ale też robi niesamowite wrażenie – mruknął.

Miał rację. Przed nami rozpościerał się zapierający dech w piersiach widok na leżące poniżej nas jezioro i na las oświetlony blaskiem księżyca. Natomiast baldachim nieba nad nami zasłany był jasnymi punktami gwiazd. Tego piękna nie szpeciło dosłownie nic.

A dzięki pocałunkowi, którym obdarzył mnie w chwilę potem Max, zakręciło mi się w głowie, czyniąc wszystko jeszcze bardziej niesamowitym…

Siedzieliśmy tak dobrych kilka godzin, rozmawiając i podziwiając piękno otaczającego nas świata.

Było już dobrze po północy, kiedy Max stwierdził, że czas wracać do domu. Na szczęście następnego dnia była niedziela, bo chyba nie wstalibyśmy rano na ósmą do szkoły. Ale szkoda, że już musieliśmy iść. Wcale nie chciało mi się spać, w każdym razie nie tak bardzo.

Bardzo chciałabym powtórzyć kiedyś taki wieczór, a raczej taką noc…

Max odprowadził mnie do domu. No tak, sama w życiu bym nie trafiła. Ten mój brak orientacji w terenie jest uciążliwy. Ale teraz się tym nie przejmowałam, bo liczyło się tylko to, że Max jest obok i trzyma mnie za rękę.

Dziś już rozumiałam, czemu potrafi tak cicho chodzić. Przecież jest wilkiem i ma zwierzęcy instynkt. Ja przy nim chodzę jak słoń. Cały czas włażę na jakieś gałązki i patyczki. No i w ogóle ciągle hałasuję, chociaż bardzo się staram tego nie robić.

Hm, chyba nawet oddycham głośniej niż on…

Przy furtce Max jeszcze raz mnie pocałował. Następnie poczekał, aż wejdę po pergoli do pokoju, i dopiero odszedł. Ach… To była wspaniała noc, nigdy jej nie zapomnę.

W całym domu panowała niesamowita cisza, zresztą nic dziwnego, było już koło… trzeciej nad ranem! No tak, spędziłam z Maksem w lesie sześć godzin! Rany!… a minęło tak szybko, jakby to była zaledwie chwila. Zupełnie tracę przy nim poczucie czasu.

Przebrałam się szybko w piżamę i podeszłam do łóżka z zamiarem natychmiastowego zaśnięcia. Tak, teraz dopiero poczułam, że padam z nóg. W ogóle nie mogę powstrzymać ziewania.

Już siedziałam na łóżku, gdy mój wzrok mimowolnie natrafił na telefon komórkowy leżący na nocnej szafce.

Wzięłam go do ręki i spojrzałam na wyświetlacz. Aż mnie zatkało, kiedy to zobaczyłam: „Masz 27 nieodebranych wiadomości i 36 nieodebranych połączeń”. Matko! nawet nie wiedziałam, że się tyle mieści.

Szybko zaczęłam przeglądać SMS-y. Każdy został wysłany przez Ivette i w każdym prosiła mnie, żebym do niej jak najszybciej oddzwoniła. Przejrzałam spis połączeń. Tu tak samo, każde było od niej, a dzwoniła mniej więcej co dziesięć minut. Rany, co się dzieje? Czego Iv może ode mnie chcieć?

Było już dość późno, ale stwierdziłam, że skoro wydała fortunę, próbując się ze mną skontaktować, to wypadałoby do niej zadzwonić. Szybko wystukałam numer.

– Czemu wcześniej nie zadzwoniłaś?! – krzyknęła tak głośno, że aż musiałam odsunąć słuchawkę od ucha. – Martwiłam się, że coś ci się stało!!!

– Ivette, cicho! Twój krzyk słychać pewnie nawet w pokoju moich rodziców. Dzisiaj są moje urodziny, zapomniałaś? Świętowaliśmy je razem z Maksem – przypomniałam jej. – Co się stało?

– Nie uwierzysz, czego się dowiedziałam na temat Maksa, Akiego i innych!!! To po prostu straszne! Mam nawet dowody, to wszystko przez nich! To oni! – wyrzuciła z siebie jednym tchem. – To oni wykończyli Jaguara!

– Zaraz, zaraz. Nie nadążam – przerwałam jej. – Możesz powtórzyć to trochę wolniej? Kto wykończył Jaguara? Wilki?

– Nie! Ech, to nie jest rozmowa na telefon! Muszę ci jutro wszystko powiedzieć, słyszysz?! Mogą teraz podsłuchiwać! Jutro rano do ciebie wpadnę, okay?

– Dobra…

– Albo nie! – powiedziała szybko. – Nie u ciebie, to za proste! Jutro o dziewiątej rano w parku pod posągiem! Tak, to dobre miejsce! To jutro pod posągiem, zapamiętasz?

– Eee, tak. Możesz mi powiedzieć, o co chodzi?

– Jutro, jutro! Nie teraz! Przyjdź koniecznie!!! Nie zapomnij!!! – przerwała mi i się rozłączyła.

Spojrzałam na słuchawkę, jakby była jadowitym wężem. O co jej chodziło? Dowiedziała się czegoś o Maksie, ale dlaczego nie chciała o tym mówić przez telefon i czemu była taka zdenerwowana?

Nic nie rozumiem. Czasami wydaje mi się, że myślę wolniej od innych, jak rany. Zaraz, co ona wspomniała o Jaguarze? Że niby kto go wykończył? Co ona bredzi?! Przecież Jaguara zagryzł niedźwiedź czy inne licho. Nikt go nie wykończył.

No nie! Na dodatek muszę jutro (a raczej już dzisiaj) wcześnie wstać, żeby być w parku o dziewiątej! Będę mogła przespać najwyżej trzy, cztery godziny! A niech to! Mój dobry humor już przepadł. Wściekła położyłam się i natychmiast zasnęłam.


Budzik… Po kiego grzyba wymyślono to durne urządzenie??? Nie mogłam się powstrzymać, machnęłam ręką i zrzuciłam go na ziemię. Ach, znowu cisza…

Co jest?! Aaa, nastawiłam też budzenie w komórce, tak na wypadek, gdybym zrobiła to, co właśnie zrobiłam. Po co ja jestem taka zapobiegliwa?

– No, po co?! – zawyłam głośno w poduszkę.

Zwlokłam się z łóżka, narzekając pod nosem. Czułam się tak, jakbym dopiero przed chwilą się położyła. W ogóle nie byłam wypoczęta, ale czy można być wypoczętym po niecałych trzech godzinach snu?!

Jedząc śniadanie, myślałam, że zaraz uderzę głową w talerz. Właśnie zapadałam w miłą drzemkę na siedząco, gdy ze snu wyrwał mnie głos taty:

– Nie powinnaś już wyjść? Przecież umówiłaś się z Ivette. Spóźnisz się.

– A, tak – mruknęłam i potarłam oczy. Litości! Chcę do łóżka!!!

– Co ci jest? Jesteś chora? – znowu spytał tata.

– Nie wyspałam się – powiedziałam i ziewnęłam, a oczy jakoś tak same mi się zamknęły.

– Margo! – Aż podskoczyłam. Jak rany! Musi się tak drzeć?!

– Co?! – spytałam i wściekła otworzyłam oczy.

– Musisz już wyjść – powtórzył tata. – A potem chyba powinnaś wpaść do lekarza. Wydaje mi się, że brakuje ci jakichś witamin. Albo lepiej spytaj matki, co ci jest. Ona przecież się na tym zna.

– Taak, jasne – mruknęłam.

Oczywiście, już lecę powiedzieć mamie, że się nie wysypiam, bo w nocy spacerowałam z Maksem po lesie.

Wstałam od stołu i powlokłam się do garażu po rower.

Aha, no bo znowu mam rower! Co prawda nie jest mój, to rower taty. Olbrzymi góral z ramą. Wygodny jak diabli. Jestem do niego za niska. Zanim w ogóle ruszę, muszę stanąć na czymś wyższym. Do tego, pomimo że siodełko jest ustawione najniżej jak się da, i tak ledwie dosięgam do pedałów. Koszmar!!! Poza tym siodełko strasznie się wpija w… no, wiadomo w co.

Może jazda mnie trochę rozbudzi. Oby, bo jeśli zasnę w drodze, może się to skończyć nieprzyjemnie. Oczami wyobraźni już widziałam samą siebie śpiącą smacznie w poprzek drogi, nieświadomą szybko zbliżającej się ciężarówki. Kierowca pewnie też jest zaspany (bo kto o tej godzinie nie jest?) i mnie nie zauważa, pędząc prosto na mnie.

Kurczę, jedna myśl i już nie mam ochoty na spanie.

Było ciepło, mimo że dopiero co minęła ósma. Po południu pewnie żar będzie się lał z nieba. Super, zamiast sobie drzemać w przyjemnej, przewiewnej sypialni, będę musiała tułać się gdzieś z Ivette. Już ja się jej odwdzięczę!

Na miejsce dotarłam dwadzieścia minut przed czasem. Taak, „Nie powinnaś już wyjść? Spóźnisz się”. Mogłam jeszcze spokojnie podrzemać! Ale nie, tata wyrzucił mnie z domu i straszył jeszcze, że się spóźnię. A teraz, co mam robić? Prażyć się pod tym głupim posągiem na twardej ławce? Fantastycznie, to po prostu szczyt moich marzeń.


No i proszę, musiałam być naprawdę zmęczona, bo usnęłam. Kiedy się obudziłam, dochodziła dziesiąta i nigdzie nie było widać Ivette. Ledwo mogłam się ruszać, tak zesztywniałam w niewygodnej pozycji na ławce.

Ha, nawet nie ukradli mi roweru! A mieli świetną okazję, bo nie przypięłam go do ławki i na dodatek zupełnie straciłam na godzinę świadomość. Wolftown to naprawdę dziwne miasto, zapadła dziura, jakich mało…

Gdzie się podziewa ta Ivette? Przecież w parku jest tylko jeden posąg. Na pewno mówiła o tym. Pamiętam dokładnie, dziewiąta rano, pod posągiem w parku.

Więc gdzie ona jest? Powinna przyjść godzinę temu. A nie podejrzewam, żeby tak ją wzruszył widok pogrążonej we śnie, niewyspanej, zaślinionej biedaczki, i że po prostu mnie zostawiła, pozwalając dalej spać.

Wyjęłam komórkę i szybko wystukałam jej numer, ale usłyszałam jedynie: „Abonent jest czasowo niedostępny”. Jak człowiek słyszy coś takiego, to jeszcze bardziej się wkurza.

Chciało mi się czymś rzucić…

Poczekałam jeszcze jakieś dwadzieścia minut, ale w końcu stwierdziłam, że to nie ma sensu. Może zapomniała? Z tą myślą wsiadłam na rower i ruszyłam do jej domu. Już ja jej wygarnę, jak ją zobaczę. A jeśli otworzy mi w piżamie, to ją chyba zabiję, gołymi rękoma, przysięgam.

No tak, nic złego jej nie zrobiłam, bo w domu Iv nie było nikogo. Zajrzałam nawet na podwórko. Ponieważ ciekawscy sąsiedzi zaczęli mi się przyglądać (może podejrzewali, że jestem jakimś nieletnim złodziejaszkiem), więc odeszłam i zadzwoniłam do domu.

– Cześć mamo, czy nie dzwoniła do mnie Ivette?

– Nie, a co się stało?

– Umówiłyśmy się, ale nie przyszła. W domu też jej nie ma, więc pomyślałam, że może zmieniła zdanie.

– Nie, nie dzwoniła – powtórzyła tylko mama.

Hm, zaczyna się robić nieciekawie. Gdzie ona się podziała? Może poszła do Akiego? Ostatnio często gdzieś razem łazili. Naprawdę! Razem! To może do niego pojadę?

Taak… tylko, że nie znam jego adresu ani numeru telefonu. Żyć, nie umierać…

Wiem! Max na pewno wie, gdzie on mieszka!!! Jadę do niego. Na pewno mi pomoże.

Jak tak dalej pójdzie, to może zamiast pływać, powinnam trenować jazdę na rowerze? Oczywiście Max mieszka blisko mnie, czyli daleko od Ivette. Znowu więc czekała mnie urocza rundka po mieście.

Gdy byłam na miejscu, od razu wcisnęłam guzik dzwonka i nie puszczałam go przez jakąś minutę. To powinno postawić na nogi wszystkich domowników.

Dość długo nikt nie otwierał. Już zaczęłam się zastanawiać, czy to nie jest jakiś spisek, gdy drzwi otworzył mi Max.

A… ubrany był tylko (chciałabym podkreślić to tylko) w czarne bokserki.

O ho, ho!!! O mało co wymknąłby mi się ten okrzyk.

Najwidoczniej go obudziłam, bo humor mu nie dopisywał. Przeczesał ręką potargane włosy i spojrzał na mnie jak na wariatkę.

– Cześć. Wejdź – mruknął w końcu, kiedy widocznie już dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę, i wpuścił mnie do środka. – O co chodzi?

– Cześć. Obudziłam cię? – tak, wiem, głupie pytanie, ale nie mogłam się powstrzymać. Musiałam je zadać.

– Taak – mruknął i usiadł w fotelu naprzeciwko mnie. Wyglądał tak jak ja parę godzin temu, czyli jakby miał zaraz zasnąć.

– Czemu nie śpisz? – spytał.

No właśnie… Czemu ja nie śpię?

– Ivette zerwała mnie z łóżka, bo miała mi coś ważnego do powiedzenia. Tylko nie chciała powiedzieć przez telefon, o co jej chodzi, a nie przyszła tam, gdzie się umówiłyśmy – wyjaśniłam i zaczęłam mu się przyglądać.

Hm, fajnie wygląda, kiedy jest taki niewyspany i na dodatek ma na sobie tylko bokserki…

Ma zupełnie gołą klatę! A mój tata jest owłosiony jak goryl. Co prawda widziałam Maksa już wcześniej bez koszulki, ale nigdy wcześniej nie miałam okazji przyjrzeć mu się tak dokładnie. Na basenie jestem zbyt zajęta pływaniem (zresztą przez okulary prawie nic nie widać), a wtedy u mnie w domu zakrywał się obrusem. Muszę nauczyć się pływać bez okularów. Taki widok co tydzień jest tego wart. Nawet jeśli miałabym mieć oczy czerwone od chloru.

– Nie obraź się, że to powiem, ale możesz mi wyjaśnić, co mi do tego? – spytał, brutalnie przerywając moje rozmyślania na temat jego torsu.

Max wyraźnie był nie w humorze…

– Widzisz, Ivette dowiedziała się czegoś o was i była bardzo przestraszona, jak mi o tym mówiła. Potem nie przyszła tam, gdzie się umówiłyśmy, jej komórka nie odpowiada i nikogo nie ma u niej w domu. Boję się, że coś się jej stało – powiedziałam.

– Dlaczego miało jej się coś stać? – spytał i westchnął ciężko.

– Jaguara spotkał przykry wypadek, kiedy usiłował was zastrzelić, a Iv z uporem maniaka chciała się dowiedzieć, dlaczego. Poza tym powiedziała, że to jacyś oni go zabili i miała na to dowody. Nie powiedziała mi tylko, o kogo chodzi – wyjaśniłam. – Boję się o nią. Pomyślałam, że może jest u Akiego, ale nie mam jego numeru telefonu ani nie znam adresu.

– Zadzwonię do niego – mruknął Max i podszedł do telefonu, wiszącego na ścianie za jego fotelem.

Hej!!! Gdy Max odwrócił się do mnie tyłem, zauważyłam, że ma na łopatce tatuaż. Mój chłopak ma tatuaż! Nie wiedziałam o tym!

Zaraz, dlaczego ja tego nie wiem?!

Tatuaż przedstawiał chińskiego smoka, okręconego wokół płomieni. Super! Wygląda zabójczo!!!

Rany! człowiek przez całe życie dowiaduje się czegoś nowego. Gdzie ja mam oczy na tym basenie???

Max chwilę rozmawiał z Akim, a gdy skończył, powiedział:

– Aki nie widział się z Iv od piątku. Idę się ubrać. Poczekaj chwilę, pojedziemy razem jej poszukać.

Po chwili wrócił ubrany jak zwykle: czarny podkoszulek i dżinsy. Mówię wam, wyglądał ekstra. Chociaż sama nie wiem, kiedy podobał mi się bardziej…

– Nie wiedziałam, że masz na ramieniu tatuaż – powiedziałam.

– Aa, mam go od niedawna – mruknął wymijająco. – Jak się pokłóciliśmy, to… wtedy go zrobiłem.

To wyjaśnia, dlaczego nie widziałam go na basenie.

– Fajny – stwierdziłam i uśmiechnęłam się.

To rozładowało sytuację. Max chyba myślał, że ten smok mi się nie spodoba. Też coś! Jest wspaniały! Gdybym nie miała tak zacofanych rodziców, to już dawno miałabym słońce dookoła pępka. Ale oczywiście w mojej sytuacji będę mogła sobie je wytatuować dopiero po osiemnastce, a do tego czasu pewnie przejdzie mi już na to ochota.

Zaprowadził mnie do garażu, wyprowadził motor, a mój rower zamknął w środku.

– Tak będzie szybciej – mruknął.

– Gdzie jedziemy? – spytałam, siadając za nim na siodełku i obejmując go w pasie.

– Wpadniemy po Akiego. Pomoże nam szukać.

Po paru minutach dość widowiskowej, ale niezbyt bezpiecznej jazdy (wymijanie samochodów, ostre branie zakrętów) dojechaliśmy pod dom Akiego.

Aki już czekał na nas przy swoim srebrno-czarnym motorze.

Zaczęliśmy się zastanawiać, gdzie najpierw ruszymy w poszukiwaniu Iv.

Nagle usłyszałam dzwonek mojej komórki. Szybko wyjęłam ją z kieszeni i odebrałam. To była moja mama.

– O co chodzi? – spytałam.

– Margo, właśnie dzwoniła mama Ivette. Posłuchaj, Iv miała wypadek, potrącił ją samochód.

– Wypadek?! Ale co z nią?

– Jest w szpitalu…

– Już tam jadę – przerwałam jej.

– Dobrze, tylko jedź ostrożnie, bo pewnie jesteś zdenerwowana. Zdenerwowana to mało powiedziane. Byłam wstrząśnięta.

Szybko wrzuciłam komórkę do kieszeni i powiedziałam do chłopaków:

– Iv jest w szpitalu, potrącił ją samochód. – Spojrzeli na mnie zaskoczeni. – Jedziemy tam – dodałam, a następnie włożyłam kask na głowę i już nas nie było.

Mknęliśmy teraz ulicami jeszcze szybciej, a samochody dosłownie uskakiwały nam z drogi. Zresztą każdy by się chyba przestraszył dwóch wielkich motorów pędzących o wiele szybciej, niż na to pozwalają przepisy.

Jechaliście kiedyś motocyklem na tylnej oponie, żeby przyspieszyć? Nie? Musicie więc spróbować, to niezapomniane uczucie. Oczywiście dopiero po tym, kiedy człowiek zrozumie, że motor się nie przewraca, tylko przyspiesza.

Ten pęd powietrza, szum wiatru w uszach… to niesamowite!

W parę minut dotarliśmy pod szpital, gdzie chłopcy z piskiem opon zahamowali, rysując na betonie czarne linie gumy. Szybko postawili motory pod ścianą i wbiegliśmy do środka.

Nie zdążyłam nawet podejść do dyżurnej pielęgniarki i spytać ją, gdzie leży Iv, bo gdy tylko weszliśmy do poczekalni, podeszła do nas mama Ivette. Musiała zobaczyć, jak podjeżdżamy pod budynek.

– Pani Reno, co się stało? – spytałam szybko. Zapłakana kobieta przytuliła mnie i powiedziała:

– Rano samochód potrącił Ivette. Jest w ciężkim stanie, ma poważne obrażenia wewnętrzne. Za godzinę zabierają ją śmigłowcem do szpitala w Nowym Jorku. O Boże… – biedną mamą Ivette wstrząsnął kolejny spazm.

– Możemy się z nią zobaczyć? – spytał cicho Aki.

– Tak, jest w sali siedemdziesiąt dziewięć.

Weszliśmy do windy i wjechaliśmy na drugie piętro. Wpadliśmy do jej sali jak burza.

Iv wyglądała strasznie. Twarz miała w bandażach, wszędzie dookoła niej stała jakaś aparatura, otaczały ją przewody i rurki. Podeszłam do niej i szepnęłam, delikatnie dotykając jej ręki:

– Ivette, to ja, Margo. Słyszysz mnie? – w odpowiedzi mruknęła coś niezrozumiałego i otworzyła oczy.

– Margo. To byli oni – szepnęła, łapiąc mnie za dłoń. – To oni mnie potrącili. Nie chcieli, żebym ci powiedziała to, czego się o nich dowiedziałam.

– Jak się czujesz? – spytał Aki, podchodząc do Iv z drugiej strony łóżka i biorąc ją za drugą rękę.

Chyba strasznie przejął się jej stanem, bo jego przerażony wzrok cały czas błąkał się po specjalistycznej aparaturze, wypełniającej prawie cały pokój.

– Nie za dobrze – odpowiedziała. – Ale to teraz nieważne. Posłuchajcie, to oni są wszystkiemu winni. To oni to wam zrobili. Wcale nie jesteście wilkami od urodzenia! Oni to zrobili! Zabili Jaguara i was zamienili!

– Co zrobili? – spytałam.

– Nie wiem jak, nie zdążyłam. Włamałam się do nich przez Internet, ale mnie wykryli – szeptała gorączkowo. – To byli oni!

– Ivette, ale kto? – spytał Aki.

Nagle do pokoju weszła pielęgniarka, spojrzała na nas wrogo i powiedziała:

– Musicie już iść. Zaraz przenosimy ją do śmigłowca – następnie podeszła do Iv, która wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

– Nie – szepnęła. – Zostaw mnie! Jesteś jedną z nich!

– Bredzisz, dziecko – mruknęła pielęgniarka i zrobiła jej szybko jakiś zastrzyk, po którym Ivette momentalnie zasnęła.

– Zaraz – wtrąciłam się zaniepokojona zachowaniem przyjaciółki. – Co pani jej dała?

– Środek uspokajający, a teraz proszę stąd wyjść. Natychmiast! Albo wezwę ochronę! – krzyknęła pielęgniarka.

Wyszliśmy na zewnątrz i w milczeniu patrzyliśmy, jak po paru minutach czerwony, szpitalny śmigłowiec wznosi się w powietrze i odlatuje. Razem z Ivette poleciała jej mama, a także tamta tajemnicza pielęgniarka.

Ciekawe tylko, czy to była prawdziwa pielęgniarka… Ivette bardzo dziwnie na nią zareagowała. Mam złe przeczucia…

Загрузка...