18.

Do pokoju weszli obaj mężczyźni w kitlach. Nieśli największą strzykawkę, jaką w życiu widziałam. Wyglądała tak, jakby codziennie robiono z niej zastrzyki słoniom. Była ogromna! A ta igła… na sam jej widok zrobiło mi się słabo…

Szybko wstałam. Serce biło mi tak mocno, że czułam się tak, jakby miało mi zaraz wyskoczyć z piersi.

– Tylko spokojnie – powiedział łagodnie gruby i wolno do mnie podszedł. – Nie ma się czym denerwować…

Aha, nie ma się czym denerwować! A ta strzykawka to nic takiego??? Stwierdziłam, że nie poddam się bez walki. Żywcem mnie nie wezmą!

Walczyłam dzielnie. Broniłam się rękoma (a w zasadzie jedną) i nogami. Parę razy udało mi się któregoś z nich kopnąć w czułe miejsca (to chyba bardzo bolało – no i dobrze!), a nawet walnęłam jednego z nich moim prawym sierpowym. Ha! Dzisiaj znowu miałam swój pierścionek. I co? Rozcięłam nim grubemu skórę na policzku! Będzie miał olbrzymią bliznę…

Młócenie pięścią szło mi coraz lepiej. Chyba rozwinęły mi się mięśnie górnej partii ciała, a to dzięki pływaniu kraulem. Chwała ci za to, Pijawko! To dzięki tobie i twoim treningom! Już nigdy z żadnego nie zwieję! Obiecuję!!!

W tym momencie chłopcy się ocknęli, ale nie mogli mi pomóc, byli przecież unieruchomieni. Mogli tylko patrzeć, jak powoli zaczynam przegrywać, i od czasu do czasu zachęcali mnie jakimś okrzykiem bojowym.

– Mocniej! Przywal mu w nos! W nos mówię! Nie w szczękę! – wrzeszczał Aki.

Nie muszę chyba dodawać, że specjalnie mi to nie pomagało. Raczej rozpraszało uwagę.

Odkryłam podczas tej walki, czemu kobiety zapuszczają sobie paznokcie. To po prostu świetna broń! Oczywiście nie tak miażdżąca jak pięść, ale zostawia trwałe ślady. Zamachnęłam się i przejechałam paznokciami po twarzy Łysego i gdy się zasłaniał ręką, wybiłam mu z niej strzykawkę, która wzleciała w powietrze i upadła przy drzwiach.

To była chwila mojej klęski. Strzykawka odwróciła moją uwagę i nie zauważyłam, kiedy któryś z napastników uderzył mnie w twarz. Rany! Aż mi się zrobiło ciemno przed oczami.

W tym momencie drugi z nich podniósł strzykawkę i zawołał strażników, którzy przygwoździli mnie do łóżka własnymi ciałami. Tak, musieli się na mnie położyć, żebym dostatecznie długo znajdowała się w jednym miejscu i by można mi było zrobić zastrzyk.

Gdy nie mogłam się już ruszyć, patrzyłam tylko przerażona, jak ktoś podwija rękaw mojego golfu, a potem zbliża igłę do ramienia i wbija ją w skórę, wstrzykując mi jakąś przezroczystą substancję. Okropnie piekło!

Jak tylko mnie puścili, znowu zaczęłam kopać i szarpać się, ale wszyscy przezornie odsunęli się na bezpieczną odległość.

– Prawdopodobnie za kilka minut poczujesz zmęczenie i będzie ci się chciało spać. Ale nie martw się, to normalna reakcja organizmu – powiedział jeszcze zasapany łysy. – Przebieg zakażenia przypomina trochę grypę. Tylko że ty możesz tego nie przeżyć…

Zaśmiali się i wyszli, a ja bezsilnie opadłam na łóżko.

– Co oni ci wstrzyknęli? – spytał przerażonym głosem Max.

– Wirusa, który zamieni mnie w wilka. Będę taka jak wy – powiedziałam, wpatrując się w swoje ramię, jakby mogło to cokolwiek zmienić.

W tym momencie zachciało mi się płakać. Tak, wiem, jestem mazgajem, ale chyba każdy by się w tym momencie rozpłakał, no nie?

– Czemu powiedzieli, że możesz tego nie przeżyć? – spytał Aki.

– Bo starsze od was noworodki po podaniu wirusa umierały, a ja jestem dużo starsza od noworodka… – powiedziałam i przerwałam.

Nagle przed moimi oczami zaczęły przeskakiwać kolorowe światełka i punkciki. O choroba, to strasznie szybko działa! Przymknęłam oczy, żeby nie widzieć oślepiających błysków.

– Margo! Co się stało?! Nic ci nie jest? Jak się czujesz? – spytał szybko Max.

Był bardzo zdenerwowany. Tylko że ja nie mogłam sobie w tym momencie przypomnieć, dlaczego on jest zdenerwowany. Co tu się w ogóle wydarzyło i gdzie ja jestem? Czułam, że strasznie chce mi się spać.

Spojrzałam na swoje ręce. Hm, ciekawe… Dlaczego ja mam cztery dłonie? Zerknęłam przed siebie. Hej! Naprzeciwko mnie jest dwóch Maksów! Niesamowite… Kurczę, czułam się jak na haju. Oczywiście nigdy nie brałam żadnych narkotyków, nawet nie palę, ale to było, to było…

– Margo! Czy ty mnie słuchasz?! Margo, co ci jest?! Margo!!!

– docierał do mnie gdzieś z oddali pełen paniki głos, przerywając moje rozmyślania.

Tylko nie mogłam skojarzyć, skąd ja znam ten głos. W ogóle myślenie przychodziło mi jakoś tak z trudem. Poczułam się strasznie senna.

Ponieważ obrazy, które widziałam były coraz mniej wyraźne, zamknęłam oczy. W następnej chwili usłyszałam dziwny szum i poczułam, jak gdzieś spadam, i opadłam powoli na poduszkę.

Straciłam przytomność…

Jak się później dowiedziałam, śmiertelnie przestraszyłam Maksa i Akiego. Max chyba nawet wpadł w histerię, z mojego powodu! Wyraźnie coś dla niego znaczę. Fajnie!

Po paru minutach od momentu jak straciłam świadomość, do pokoju znowu weszli obaj mężczyźni w kitlach i zaczęli mnie badać.

– Jezu, czy ona… – wyszeptał Max, patrząc na moje bezwładne ciało. – Bo jeśli tak, to was pozabijam!!! – To zdanie wywrzeszczał na całe gardło.

– Spokojnie, chłopcze – mruknął ten gruby. – Żyje. No proszę, a miesięczne dzieciaki padały jak muchy od razu po wstrzyknięciu.

– Tak, wygląda na to, że przeżyje. Mamy teraz żywy dowód – dodał podnieconym głosem drugi.

– Dobrze, ale nie wiadomo, czy nie wystąpią jakieś skutki uboczne – powiedział znowu gruby. – Musimy ją obserwować przez kilka następnych lat. Poza tym nie mamy pewności, czy materiał genetyczny się przyjął.

– Co teraz zrobicie? – spytał kpiąco Aki. – Chcecie nas tu więzić przez kolejnych siedemnaście lat? Nie sądzicie, że nasi rodzice mogą się zorientować, że nie wracamy po szkole do domu?

– Przecież zamierzamy was wypuścić – powiedział gruby, pocierając dłonią zraniony policzek. Miał naprawdę duży opatrunek.

– Że co? Chcecie nas wypuścić?! A nie sądzicie, że jak tylko stąd wyjdę, to pójdę na policję, wezwę tu FBI, CIA i nawet samego prezydenta? – warknął Aki, zbity z tropu tą wiadomością.

Jakbym nie była nieprzytomna, tobym mu chyba tak przywaliła, że już by się nie podniósł. To oni chcą nas wypuścić, a on ich ostrzega, że zamierzamy ich wydać. Możecie mi wyjaśnić, gdzie on ma głowę? Bo mnie się wydaje, ze zostawił ją w domu.

– Nikogo nie zawiadomisz – powiedział, uśmiechając się obleśnie łysy. – Bo jeśli to zrobicie, to waszym rodzinom może się przydarzyć coś smutnego. Jakiś wypadek, na dodatek bardzo, bardzo nieszczęśliwy i podejrzewam, że śmiertelny. Więc radzę nie mówić o tym nikomu, ani waszym rodzicom, ani władzom.

No tak. Teraz mają pewność, że nie piśniemy nawet słówka. Wiemy już, do czego są zdolni, więc na pewno nie cofną się przed niczym.

– Prosimy też uprzejmie, żebyście raczej nie wyjeżdżali z miasta, bo i tak was znajdziemy i może się to z kolei bardzo źle skończyć dla was samych – dodał drugi. – Za chwilę wszczepimy wam mikronadajniki, a nasz satelita namierzy was wszędzie, nawet na Alasce.

O choroba, więc zwiać też się nie da…

Potem gruby zawołał coś do strażnika, a ten zaraz przyszedł, ciągnąc za sobą wózek, na którym leżały trzy strzykawki.

– Wszczepimy je wam głęboko pod skórę. Radzę nie próbować ich potem usunąć, bo my możemy usunąć was – dodał gruby.

Gdyby coś takiego zostało powiedziane w filmie, to ten film na pewno nie dostałby Oskara. Ci ludzie nie mają nawet wyobraźni…

– Lepiej też nie ruszajcie się podczas tego zabiegu – powiedział drugi. – Umieścimy wam te chipy tuż pod linią włosów na karku, przy samym kręgosłupie, więc jak się przypadkiem poruszycie, to możemy wam coś uszkodzić i zostaniecie kalekami do końca życia. A kalekie wilki nie są nam potrzebne.

Ma facet dar przekonywania. Nawet gdybym nie była nieprzytomna, też bym się w ogóle nie poruszyła. Podejrzewam, że na wszelki wypadek nawet bym nie oddychała…

Potem wyszli, wynosząc cały swój sprzęt. Po chwili wrócili.

– To jak, wypuszczamy ich? – Grubas spojrzał na towarzysza.

– Tak, nie są już nam potrzebni, a dziewczyna przeżyje. Jest tylko nieprzytomna – a widząc pełne nienawiści spojrzenie Maksa, dodał szybko: – Ocknie się za parę godzin.

– Zanim nas puścicie, chcę wiedzieć jeszcze jedno! – zawołał Aki.

No nie! Ktoś powinien mu coś zrobić!!! Wielka szkoda, że w tym kraju za zabójstwo w afekcie idzie się do więzienia…

– Dlaczego zabiliście Jaguara i potrąciliście Ivette? – spytał.

– Jaguar zaczął nam przeszkadzać, po tym jak do was strzelał. Nie mogliśmy pozwolić na to, by coś zagroziło naszemu projektowi – odpowiedział łysy.

– A Ivette Reno usiłowaliśmy zlikwidować, ponieważ dowiedziała się czegoś, czego nie powinna się dowiedzieć – dodał gruby.

– Ale jej nie zabiliście – powiedział Aki.

– Przypadkiem nam się nie udało, ale wierz mi, próbowaliśmy – odparł złowieszczo.

– Nic jej nie zrobicie! – warknął Aki.

– Już jej zrobiliśmy, a poza tym ty nie masz na to wpływu – skwitował gruby i zawołał strażników.

Dwóch z nich celowało do chłopców, a trzeci przerzucił sobie mnie przez ramię i wyniósł.

Wyprowadzili nas tym samym korytarzem, którym przyszliśmy. Następnie wjechaliśmy windą na górę i ruszyliśmy w stronę holu. Tu, nadal trzymając chłopców na muszce, niosący mnie strażnik podał mnie Maksowi, a następnie wypuścili nas na zewnątrz.

– Nikomu nie wolno wam mówić o tym, co się tu działo – przypomniał gruby, pocierając zranioną twarz. – Pamiętajcie.

Następnie zamknęli za sobą drzwi na klucz i odeszli w głąb budynku. Max niósł mnie na rękach aż do motoru. A ja to przespałam! Niech to licho!!!


Mark i Adrienne strasznie zdziwili się na nasz widok. Poza tym byli przerażeni, że tak długo nie wracaliśmy, bo nie było nas parę godzin. Ale w końcu i tak nie mogli nam pomóc, wszystko działo się w środku, a oni przecież byli na zewnątrz.

Podobno usiłowali mnie obudzić, ale im się to nie udało, więc Max posadził mnie na siodełku przed sobą i w żółwim tempie powlekliśmy się z powrotem do domów. Nie wiedzieli tylko, co mieli ze mną zrobić, jeślibym się nie obudziła. Przecież nie zostawiliby mnie w ogrodzie.

Ale na szczęście ocknęłam się, gdy byliśmy właśnie za moim domem.

– Gdzie ja jestem? – spytałam, rozglądając się nieprzytomnie. Cały czas zwisałam bezwładnie z motoru, oparta o kolana Maksa.

Szybko się podniosłam, ale tak mi się zakręciło w głowie, że z powrotem opadłam na niego, łapiąc się rękoma za głowę.

– O matko! – mruknęłam.

– Co ci jest? – spytał z troską Max i objął mnie ramieniem. Widać nie przeszkadzało mu to, że opieram się na nim całym ciężarem. W końcu prawie pięćdziesiąt kilo to nie byle co.

– Świat tańczy mi przed oczyma – mruknęłam, patrząc pomiędzy palcami, jak wszystko powoli wraca do normy.

– Chyba musisz jakoś wejść na górę – stwierdził.

Spojrzałam na pergolę. Wejść? Wejść na to?! W życiu! A w każdym razie nie w momencie, kiedy drzewa wciąż skaczą mi przed oczyma.

– Wiesz, chyba nie dam rady.

– Na pewno ci się uda – zachęcał mnie.

Powoli rozejrzałam się dookoła i stwierdziłam, że jesteśmy sami.

– Gdzie reszta? – spytałam zaniepokojona. Czyżby coś się stało?

– Pojechali już do domów. Dość długo byłaś nieprzytomna – wyjaśnił, patrząc na mnie tymi swoimi niesamowitymi, zielonymi oczami. Mówiłam już, że są wspaniałe? Człowiek aż ma ochotę po prostu siedzieć i wpatrywać się w nie. Nie wiem, czy to moje lekkie otępienie spowodował tamten wirus, czy może dopiero teraz zauważyłam, jak bardzo jego oczy są piękne. Ta zieleń jest po prostu urzekająca, a te błyski, gdy jest wesoły albo zły… Poza tym… Margo, słuchasz mnie?

– Tak – skłamałam szybko.

A co miałam mu powiedzieć? Że właśnie zastanawiałam się, czy jego oczy mają kolor bardziej przypominający szmaragdy, czy może świeżą trawę?

– Chyba masz gorączkę – mruknął do siebie i przyłożył mi dłoń do czoła.

– Jak długo byłam nieprzytomna? – spytałam, wygodniej się na nim opierając.

– Jakieś trzy godziny – mruknął.

Zaraz, czy ja dobrze zrozumiałam? Czekał tu ze mną trzy godziny, żebym się obudziła? A niech mnie! Mój własny rycerz w srebrnej zbroi, to znaczy w skórzanej kurtce, razem ze swoim wspaniałym, białym rumakiem, czyli niesamowitym, czarnym motocyklem…

– To chyba będę się zbierać – stwierdziłam i ostrożnie usiadłam, nadal podtrzymywana przez Maksa.

Wszystko wirowało jeszcze przez chwilę, ale zaraz się uspokoiło. Już miałam wstawać, gdy złapał mnie za rękę.

– Margo, czuję się winny. Oni coś ci zrobili. Z tego, co zrozumiałem, zrobili ci to, co mnie, kiedy byłem mały. Zrozumiem, jeśli teraz mnie za to znienawidzisz. Przepraszam cię. Nie powinienem pozwolić ci iść z nami. W ogóle nie powinienem cię w to mieszać. Chciałbym tylko, żebyś wiedziała, że jeśli mógłbym to wszystko cofnąć, zrobiłbym to – powiedział, patrząc mi głęboko w oczy, jakby oczekiwał, że zobaczy w nich odpowiedź.

– Max. Wcale nie chciałabym, żebyś cokolwiek cofał. To był najwspanialszy rok w moim życiu. A to, co mi zrobili… no cóż, mówi się trudno. I tak już coś na mnie wcześniej testowali. Nie jest powiedziane, że i tego by nie zrobili. Nie masz się o co obwiniać. Wszystko robiłam zupełnie świadomie – szepnęłam i go pocałowałam.

– Kocham cię – szepnął Max.

– Ja ciebie też – wyznałam z westchnieniem. Wreszcie to sobie powiedzieliśmy!!!

Max zszedł z motoru i pomógł mi wstać. Nie przewidzieliśmy tylko jednego – nogi się pode mną same ugięły. Gdyby mnie nie złapał, leżałabym jak długa. Mimo moich protestów wziął mnie na ręce (Ha! Teraz byłam przytomna!!!) i zaniósł mnie pod mój balkon. No tak. Tylko, co teraz?

– Nie dam rady wejść – stwierdziłam.

– Pergola nie wytrzyma ciężaru dwóch osób – mruknął Max. – Nie wniosę cię. Zresztą i tak nie mam pojęcia, jak miałbym to zrobić.

Wtedy wpadłam na pomysł:

– Może przez kuchnię! Drzwi są na pewno otwarte! Tylko musimy uważać, żeby nie obudzić moich rodziców.

Pewnie na widok mnie z Maksem, wracających o tej późnej porze, padliby na zawał.

Oczywiście, tak jak podejrzewałam, drzwi kuchenne były otwarte. A jakże… Złodzieje z całego miasta! Zapraszamy! Nasze progi zawsze są dla was gościnne!

Max po cichu otworzył drzwi i ostrożnie wniósł mnie do środka. (Ależ to zalatuje Harlequinem! No cóż, trzeba jednak przyznać, że było to szalenie romantyczne). Swetera jak zwykle nigdzie nie było widać. Zawsze w podejrzany sposób znika, gdy tylko Max pojawi się w pobliżu. Hm, ciekawe, czy teraz na mnie też tak będzie reagować?

Ze schodami poszło już trochę gorzej, bo one potwornie skrzypią. Max musiał iść przy ścianie, bo inaczej postawilibyśmy cały dom na nogi. Następnie wniósł mnie do mojego pokoju i położył na łóżku.

Bogu dzięki, że rodzice się nie obudzili! Jakby zobaczyli mnie sam na sam z chłopakiem w moim pokoju o (zaraz, musiałam zerknąć na zegarek) piątej nad ranem, to chyba miałabym szlaban do końca życia.

– No dobra, to ja spadam – mruknął Max i pocałował mnie w policzek, a następnie podszedł do drzwi na balkon. – Podejrzewam, że tędy będzie bezpieczniej?

– Tak – odparłam i uśmiechnęłam się.

– Na pewno dobrze się czujesz? – jeszcze raz spytał, a na czole pojawiła się ta jego zmarszczka.

– Tak – odpowiedziałam.

W następnej chwili już straciłam Maksa z oczu. Opadłam na poduszki i zamknęłam oczy. Strasznie dużo się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku godzin. Momentalnie więc zasnęłam. W ubraniu i butach oczywiście, bo przecież się nie przebrałam. Ale kogo by to obchodziło w tym momencie?


Następnego dnia stwierdziłam, że czuję się już lepiej, ale też spałam do dwunastej. W którymś momencie, chyba o ósmej, obudziły mnie dźwięki dochodzące z kuchni, więc korzystając z tego, że choć trochę jestem przytomna, przebrałam się w piżamę. Miałam nadzieję, że nikt niczego nie zauważy, ale cóż…

Mama chyba wszystko widzi, bo zaciągnęła mnie do lekarza. Gdzieś tak koło trzeciej po obiedzie zapakowała mnie w samochód i zawiozła do szpitala. Nie uwierzycie, kto mnie badał. Tak, ten sam lekarz, co poprzednio.

Stwierdził, że mam lekką grypę i po prostu jestem niewyspana, a mówiąc to ostatnie, porozumiewawczo do mnie mrugnął. Na serio lubię tego gościa, jest kapitalny.

Trochę się bałam, no bo przecież on mógłby coś odkryć. Na szczęście tylko przepisał mi antybiotyk i powiedział mamie, że nie będę mogła brać udziału w treningach na basenie, bo mogłoby mi to zaszkodzić. Hurra!!!

Antybiotyku oczywiście nigdy nie wzięłam. Po co miałabym się truć, no nie?


Jakiś miesiąc później do Wolftown wróciła Ivette. Gdy tylko się o tym dowiedziałam, zadzwoniłam do Akiego i jak na skrzydłach pobiegłam do domu Iv.

Drzwi otworzyła mi jej mama.

– Och, dzień dobry, Margo – powiedziała, patrząc na mnie z uśmiechem.

W chwili, gdy się witałyśmy, przed dom zajechał z piskiem opon motocykl Akiego. Chłopak szybko z niego zsiadł i podbiegł do nas.

– Dzień dobry – zawołał do matki Ivette. – Gdzie Iv?

– Z tyłu domu, na werandzie – odpowiedziała zaskoczona. – Ale muszę wam coś powiedzieć. Ivette doznała podczas wypadku poważnego urazu głowy… i… straciła pamięć…

– Pójdziemy do niej – przerwałam jej szybko i pobiegłam za chłopakiem, który bezceremonialnie pognał już przez ogródek na tyły domu.

– Aki! Poczekaj! – krzyknęłam za nim, ale się nie zatrzymał. Ivette siedziała na leżaku w cieniu drzew i czytała jakieś czasopismo. Miała jeszcze zabandażowaną głowę i nogę w gipsie, ale wyglądała już w zasadzie bardzo dobrze. Gdy tylko nas usłyszała, odwróciła się w naszą stronę.

Aki szybko podszedł do leżaka i usiadł na trawie, a ja przykucnęłam po drugiej stronie. Iv zdezorientowana patrzyła to na mnie, to na Akiego.

– Ivette, jak to dobrze, że już przyjechałaś! – wykrzyknął z tłumioną radością Aki, a on raczej nie okazuje emocji. – Jak się czujesz? – spytał jeszcze i delikatnie dotknął ręką policzka Iv.

Jednak zamiast się zarumienić, czy coś w tym rodzaju, dziewczyna odskoczyła jak oparzona i spytała z niepokojem:

– Kim ty jesteś? Kim wy jesteście? – Zerknęła niepewnie na swoją mamę, która właśnie do nas dołączyła.

– Nie poznajesz mnie? – spytał ze smutkiem chłopak, ale zaraz uśmiechnął się do niej. – To ja, nie pamiętasz mnie? – na jego twarzy malował się prawdziwy ból.

Jednak wzrok Ivette pozostał przeraźliwie pusty. Spojrzała na niego i powiedziała przepraszającym głosem:

– Przykro mi, ale cię nie pamiętam. Mamo… – zawołała słabo.

– Kochanie, to twoi przyjaciele… – powiedziała pani Reno z łagodnym uśmiechem.

Wstrząśnięty Aki aż zaniemówił. Nigdy wcześniej go takim nie widziałam. Gdybym go tak dobrze nie znała, to stwierdziłabym, że jest bliski płaczu. Pochylił głowę. Krew odpłynęła mu z twarzy i mocno zacisnął pięści. Tak mocno, że aż zbielały mu kostki.

– Ja… – powiedział chłopak, ale przerwał. – Nieważne. Zapomnij o mnie. Ja nie istnieję.

Następnie wstał i szybko odszedł.

– Hej! Poczekaj! – krzyknęła jeszcze Iv. – Nie rozumiem cię! Jednak Aki nie zatrzymał się, a po chwili usłyszałyśmy tylko odgłos odjeżdżającego motoru. Nawet się nie obejrzał…

– Kto to był? – spytała Iv, patrząc teraz na mnie.

– To… – zaczęłam, ale urwałam.

A może lepiej nie mówić jej, kim był dla niej Aki ani jak się nazywa. W końcu swoim zachowaniem postanowił chyba przekreślić wszystko, co ich łączyło. Co prawda nie wiem dokładnie, co ich łączyło, ale po minie Akiego i jego czułych gestach sądząc, było to coś bardzo ważnego.

– …przyjaciel – dokończyłam.

– Dziwne – mruknęła Iv. – Nie rozumiem. Czy… my się znamy? Wybacz, ale ciebie też nie pamiętam…

Serce zamarło mi w piersi. Ja też zniknęłam z jej pamięci!

– Ja jestem twoją przyjaciółką. Chodzimy razem do szkoły – powiedziałam. – Mam na imię Margo.

– Margo? – upewniła się i uśmiechnęła przepraszająco.

– Przykro mi, ale ja nie pamiętam. Ale przecież możemy zaprzyjaźnić się jeszcze raz, prawda?

Te wszystkie miesiące naszej przyjaźni, sekretów, wzajemnych spotkań i przeżyć zupełnie przepadły. Poczułam, jak moja nienawiść do Instytutu zaczyna rosnąć. To przez nich Ivette niczego nie pamięta!!! To oni zniszczyli naszą przyjaźń!

– Tak, możemy – odpowiedziałam jednak spokojnym głosem i uśmiechnęłam się.

A przecież wtedy w szpitalu, jeszcze tu, w Wolftown, czuła się dobrze i wszystko pamiętała… Czyżby w tym Nowym Jorku zrobili jej pranie mózgu? I spowodowali utratę pamięci? To zwyrodnialcy!

Nie zamierzałam zdradzić się Iv z tym, co wiem.

Gdy wychodziłam od niej po jakichś dwóch godzinach, jej mama zatrzymała mnie w drzwiach.

– Chciałem wam coś jeszcze powiedzieć. Ivette po wypadku doznała częściowej amnezji. Nie pamięta zupełnie tylko ostatniego roku – powiedziała smutnym głosem. – Ale lekarze mówią, że powoli wszystko sobie przypomni – dodała z nadzieją.

– To dobrze – odpowiedziałam i podeszłam do ogrodzenia, przy którym stał oparty motor Maksa.

Zadzwoniłam do niego, żeby po mnie przyjechał. Poprosiłam go też, żeby nie wchodził do środka. Iv miała dzisiaj aż za dużo wrażeń.

Nie podejrzewam, że Ivette tak po prostu zapomniała to wszystko. W końcu już po wypadku, jeszcze w Wolftown, wszystko dokładnie pamiętała i była zadziwiająco przytomna. Dopiero gdy przyszła tamta pielęgniarka, straciliśmy z nią kontakt.

Instytut musiał się do niej dobrać w Nowym Jorku i pewnie zrobili jej pranie mózgu. Tak, na pewno to zrobili. No, bo jak inaczej można wyjaśnić tę nagłą (i to częściową) utratę pamięci?

W każdym razie, nie miałam już więcej możliwości rozmowy z Iv. Jej rodzice stwierdzili, że dla jej dobra wyjadą na wakacje do Europy, a dokładniej do rodzinnej Francji. Żal mi, bo chciałam spędzić z nią więcej czasu. Co prawda dostałam numer telefonu, pod którym powinnam ją złapać, ale to nie to samo, co prawdziwa rozmowa.

Kiedy się pożegnałyśmy i wracałam powoli do domu, pomyślałam, że może lepiej by było, gdyby Ivette nie przypominała sobie wydarzeń ubiegłego roku. Bardzo mi jej brakowało, no i szkoda mi było Akiego, ale dopóki Iv niczego nie pamięta, jest bezpieczna…

Загрузка...