16.

Au!!! – zawyłam w poduszkę, kiedy po raz setny uraziłam się w bolące miejsce.

Zabiję Maksa za to jego „nie wyjmuj kolców”! Już ja mu się odwdzięczę!!! Całą noc nie spałam!!!

Poza tym muszę to jakoś ukryć przed mamą. A nie, przecież i tak odkryje połamaną pergolę. Więc mogę się z tym nie kryć… Gorzej, jeśli sama będzie mi chciała wyjmować kolce.

Która może być teraz godzina? Zerknęłam na budzik. Prawie siódma. Nareszcie! Myślałam, że nie wytrzymam w łóżku. Poza tym ręce ciągle mnie bolą. Muszę natychmiast zobaczyć, jak wyglądają.

Wstałam i podeszłam do zasłon, żeby je rozsunąć, co udało mi się z wielkim trudem. A kiedy spojrzałam na swoje dłonie, zamarłam.

Oberwę głowę Maksowi i Akiemu!!! Te durne kolce podeszły ropą i ręce mi spuchły! Zabiję ich! Na pewno zostaną mi po tym ślady!

Naprawdę, przysięgam! Usiłowałam ukryć ręce przed mamą, ale zauważyła. To nie moja wina! To wina Maksa. I pergoli. I całego świata.

Ale na pewno nie moja!

– Boże, Margo! Co ci się stało? – krzyknęła mama podczas śniadania i złapała mnie za rękę, wykręcając ją do światła.

– Au! – zawyłam. – To boli!

– Ale co się stało?! – spytała jeszcze raz, na szczęście też mnie puściła.

– No, bo widzisz… – zaczęłam i utknęłam.

Wierzcie mi. Miałabym szlaban do końca życia, gdybym jej powiedziała, że wymykałam się chyłkiem na randkę.

– Bawiłam się ze Sweterem! – dokończyłam odkrywczo.

– Ale co to ma do twoich rąk? – spytała mama.

– No tak. No, bo bawiłam się ze Sweterem i rzucałam mu patyk – plątałam dalej. – No i patyk wpadł w pergolę. No to ja weszłam na pergolę, żeby go wyjąć. No i pergola się załamała, a ja pokaleczyłam się o róże.

Hej! Jak na historyjkę wymyśloną na poczekaniu, to było niezłe, prawda?

– Ale nie martw się. Zadzwoniłam do Maksa i powiedział, że zawiezie mnie do szpitala – pocieszyłam ją.

– Na motorze? A jak się go będziesz trzymać? – spytała, podnosząc jedną brew.

– Pewnie przyjedzie samochodem – powiedziałam.

No właśnie. Jak ja się będę go trzymać?! Zupełnie o tym nie pomyślałam! Genialnie…

Jakieś pół godziny później Max podjechał… samochodem. A w zasadzie to Aki podjechał, bo Max siedział na miejscu pasażera. Szybko pożegnałam się z mamą i ruszyłam w ich stronę.

Max wysiadł, krzyknął do mojej mamy „Dzień dobry, pani Cook!” i otworzył przede mną drzwi. Odwróciłam się, pomachałam mamie i wsiadłam do samochodu. Gdy już ruszyliśmy (ja siedziałam na tylnym siedzeniu, więc oni byli przede mną) powiedziałam do nich wściekła:

– Całą noc nie spałam przez te kolce! Ręce mi spuchły i zaczęły ropieć przez ten wasz durny pomysł.

Max okazał chociaż trochę serca i odwrócił się do mnie ze strapioną miną. Ale kto by oczekiwał po Akim jakiegokolwiek słowa współczucia? Chyba tylko ostatni naiwniak…

– Zagoi się – mruknął tylko.

Mam ochotę mu przywalić. Gdyby tylko ręce mnie tak nie bolały, tobym go chyba trzepnęła w ten czarny, zakuty łeb!!!

– Bardzo cię boli? – spytał Max i spojrzał na mnie ze współczuciem.

No, po nim od razu widać, że chociaż trochę żałuje. Ale Aki? To drań…

– Cały czas mnie boli, od jakichś dziewięciu godzin – powiedziałam wściekła, na co Max zrobił jeszcze bardziej zbolałą minę.

Jest słodki, prawda?

Gdy zatrzymaliśmy się przed szpitalem, podeszłam do Maksa i szepnęłam:

– Wejdziesz ze mną?

– Oczywiście – odpowiedział i przytulił mnie, uważając na moje ręce.

– Hej gołąbki – przerwał nam Aki (och, jak ja bym go chętnie walnęła!). – Pamiętajcie, że musicie podpytać lekarza o karty. Tylko uważajcie, żeby nie zaczął czegoś podejrzewać.

– Tak jest, panie generale! – zasalutowałam mu ironicznie jedną ręką. – Jeszcze jakieś rozkazy?

Pielęgniarka w rejestracji skierowała nas do dyżurującego w tym momencie lekarza. To był ten sam lekarz, który opatrywał mnie wtedy, gdy podrapałam się, uciekając przed wilkami. Widocznie zawsze ma dyżury w niedziele, biedaczek.

Gdy weszłam z Maksem do pokoju, spojrzał na mnie zdziwiony.

– Co się tym razem stało? – spytał. – Znowu się przewróciłaś?

– Nie, to róże – mruknęłam.

– Chciałaś je wyrwać z ziemi gołymi rękoma? – spytał, oglądając moje dłonie.

Usiłował być dowcipny, co nie za dobrze mu wychodziło, bo skręcałam się z bólu.

– Eee, nie. Chciałam zejść po pergoli no i… załamała się, no i… musiałam się czegoś złapać – powiedziałam, czując, że się czerwienię.

Moim wyznaniem wzbudziłam u niego niepohamowany wybuch śmiechu. Zerknął wszechwiedzącym wzrokiem na Maksa i mrugnął do mnie.

– Ja też w twoim wieku chyłkiem wymykałem się z domu na randki – powiedział. – Tylko to trochę nierycerskie, że twój kawaler cię nie złapał.

Ja nie mogę. Zamiast mnie zbesztać, powiedział coś takiego. Spojrzałam na niego. Wyglądał na jakieś pięćdziesiąt parę lat, jeśli nie więcej. W życiu bym go nie posądziła o wymykanie się na randki.

– Byłem za daleko – mruknął speszony Max, także zaskoczony szybkimi skojarzeniami lekarza.

– Następnym razem musisz ją zatem złapać, bo przy swoim szczęściu do wypadków jeszcze coś sobie złamie – stwierdził doktor i uśmiechnął się do niego ciepło.

Muszę powiedzieć, że wyciąganie cierni olbrzymią pęsetą jest tak bolesne, jak średniowieczne tortury. Gdyby Max nie trzymał mnie mocno za ramiona, to chyba zerwałabym się z krzesła, na którym siedziałam, i uciekłabym gdzie pieprz rośnie. To gorsze niż zastrzyki! To gorsze niż złamanie nogi! To gorsze niż wszystko!!!

Doktor razem z Maksem cały czas usiłowali zabawiać mnie rozmową, ale w ogóle im to nie wychodziło. W którymś momencie Max zaproponował:

– A może opowie nam pan o szpitalu, albo o ciekawych pacjentach?

Od razu zwróciłam na to uwagę i muszę wam powiedzieć, że nawet na chwilę zapomniałam o bólu.

– W zasadzie, to wszelkie informacje są ściśle tajne – odpowiedział lekarz.

– Tak jak karty pacjentów? – spytał niby bezinteresownie Max.

– Tak, ale to nic ciekawego…

– A można oglądać swoje karty, czy to też jest zabronione?

– pytał dalej Max.

– W zasadzie, to nie. Pacjent może być tylko poinformowany o przebiegu swojej choroby, ale nie ma wglądu do karty.

– Szkoda, pewnie za jakieś dwadzieścia lat śmiałabyś się z dzisiejszego wpisu – powiedział do mnie Max.

– Z czegoś tak bolesnego nigdy nie będę się śmiać – wydusiłam z siebie.

– Jeśli w takim tempie będą cię spotykały wypadki, to twoja karta za dwadzieścia lat nie będzie mieścić się w archiwum – zaśmiał się doktor. – Skończyłem. Teraz jeszcze to obmyjemy i założymy opatrunki, i będziesz mogła iść do domu.

– Archiwum? – spytał zaciekawiony Max. – To zebrała się cała biblioteka kart?

– Coś w tym rodzaju – odpowiedział lekarz. – Tylko że nikt ich nawet nie przegląda. Zwłaszcza tych starych. Poza tym, komu by się chciało schodzić po nie do piwnicy?

Żadnego z nas nie rozbawił ten dowcip. Doktor się wygadał. Teraz już wiemy, gdzie szukać.

Po zabandażowaniu moich rąk (ciekawe, kiedy będę mogła ich normalnie używać) doktor uśmiechnął się do mnie i dał mi lizaka.

– To za odwagę – zażartował. – I uważajcie, jak się razem wymykacie.

– Dobrze – odpowiedzieliśmy zakłopotani i wyszliśmy do poczekalni, w której zastał nas Aki.

Prawdę mówiąc, mam wyrzuty sumienia, że chcemy włamać się do tego archiwum. Doktor był taki miły, a my podstępnie wyciągnęliśmy z niego informacje. Nieświadomie stał się naszym wspólnikiem. A niech to…


– Co tak długo? – spytał Aki.

– To bolesny (zaakcentowałam to słowo) zabieg wyjmowania mi na żywca (znowu zaakcentowałam) kilkudziesięciu kolców, a nie wizyta w sklepie – warknęłam.

Aki ciągle mnie wkurza. Jak Max z nim wytrzymuje i jeszcze na dodatek się przyjaźni? Ja bym go już dawno przydusiła pod wodą na basenie, żeby tylko przestał zrzędzić. Zazdroszczę Maksowi tej jego anielskiej cierpliwości…

– Karty są w archiwum w piwnicy – powiedział ściszonym głosem Max. – Ale żaden pacjent nie ma do nich wglądu.

– Niech to! Tam pewnie będą kamery – mruknął Aki.

O tym nie pomyślałam. A co będzie, jak nas nagrają, a potem wyślą taśmę na policję?! Rodzice by mi czegoś takiego nie wybaczyli. Pewnie do końca życia nie mogłabym się spotykać z Maksem! Rany, w co ja się wpakowałam?! Przecież to przestępstwo!

– Musimy pomyśleć – stwierdził Aki i usiadł na krzesełku, udając, że nie widzi wzburzonego spojrzenia jakiejś staruszki, która też najwyraźniej miała ochotę tu usiąść.

– Ta dzisiejsza młodzież! – usłyszałam jej głośne prychnięcie, kiedy przechodziła obok mnie.

– Może byś wstał i puścił kogoś potrzebującego na to miejsce? – powiedziałam do Akiego.

– Mam nogę skręconą w kostce – powiedział i wysunął przed siebie nogę tak, że każdy mógłby się teraz o nią potknąć. – Nie przeszkadzaj mi. Myślę.

Jedno trzeba mu przyznać. Jest pomysłowy.

Jednak trochę nudne było tak stać nad nim i patrzeć, jak myśli. Zwłaszcza kiedy rozwiązanie było dość proste, prawda? Najłatwiej byłoby przecież zdobyć trzy fartuchy lekarskie i zjechać na dół windą. Może nie trzeba będzie tam pokazywać legitymacji lekarskiej. A jeśli nawet, to się zmyśli, że jesteśmy na praktyce. I to cała filozofia. Nad czym tu się zastanawiać?

– Moglibyśmy poczekać do zmroku – zaczął Aki. – Dostać się do maszynowni, uśpić strażnika, przeciąć kable i szybko dostać się do archiwum. Ukradniemy karty i wydostaniemy się z budynku. A żeby zatrzeć ślady, możemy spowodować pożar w maszynowni. Wtedy nie będzie śladów włamania…

Umysł Akiego działa w zbyt skomplikowany sposób, prawda? Świetnie nadawałby się na terrorystę…

Powiedziałam im, co ja wymyśliłam, i muszę powiedzieć, że spojrzeli na mnie z uznaniem. Ha!

– A ostatecznie, gdyby to się nie udało, możemy spowodować pożar – powiedział Aki i wstał, co od razu wykorzystała tamta staruszka. – Wtedy wszyscy pobiegną do ognia, a my będziemy mieć wolną drogę.

Boże, w nim siedzi jakiś rąbnięty pirotechnik!

– Chcesz podpalić szpital?! – spytałam, patrząc na niego szeroko otwartymi oczyma. – Szpital?! Zgłupiałeś?!

– Cel uświęca środki – mruknął. Ahh!!! Mam ochotę go trzasnąć!!!

– To co zrobimy? Musimy w jakiś sposób zdobyć te ich uniformy – przerwał nam Max.

– Moglibyśmy kogoś złapać i… – zaczął Aki, ale teraz to ja mu przerwałam:

– A nie prościej byłoby wejść do jakiegoś składziku i pożyczyć to, co jest nam potrzebne?

Zauważyliście, że Aki myśli tak jakoś inaczej? Strasznie okrężną drogą…

W każdym razie chłopcy zgodzili się na mój plan i już chwilę później staliśmy pod drzwiami składziku. Taak… tylko co teraz?

– Ty – powiedział Aki, wskazując na mnie. – Wejdziesz do środka. Jeśli ktoś tam będzie, to powiesz, że się zgubiłaś. A jak będzie pusto, to nas zawołasz.

– Dlaczego… – zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć, bo mnie wepchnął do środka.

Na szczęście nikogo nie było, więc ich zawołałam. Tylko jak Aki wchodził, to potknął się przypadkiem o moją nogę. No, co? Przecież nie mogę używać rąk. Warknął coś do mnie, ale nie za bardzo zrozumiałam. Trudno.

Przebraliśmy się szybko w gustowne szpitalne ubranka i ruszyliśmy w stronę windy.

Wpadniemy. Mogę się założyć. Przecież na pewno każą nam się tam wylegitymować, a my nie mamy identyfikatorów! Wpadniemy. Na pewno. Dlaczego zawsze muszę się w coś wpakować?

Gdy już wysiedliśmy z windy, ruszyliśmy korytarzem prosto przed siebie. Szczerze mówiąc, nie mieliśmy innego wyboru, bo nie było innych odgałęzień. No i dobrze. Max cały czas czujnie rozglądał się po ścianach w poszukiwaniu kamer, a jednocześnie udawał, że nic go nie obchodzi. Genialnie grał swoją rolę. Zupełnie jak Aki. Skąd oni mają takie doświadczenie?

W pewnym momencie z drzwi przed nami wyszedł jakiś facet. Aki nie potrafi chodzić, wierzcie mi. Mimo że podłoga jest tu idealnie równa, to on się potknął i wpadł na tego faceta. Mało brakowało, a obydwaj by się przewrócili.

– Uważaj, jak leziesz! – warknął facet i szybko nas wyminął. Kiedy tylko odszedł na bezpieczną odległość, Aki wyjął coś z kieszeni i pomachał nam przed oczami. To był identyfikator. Aki odpiął mu go od koszuli, a facet nawet tego nie zauważył!

I wiecie, co? Stwierdzam jednak, że Aki mimo wszystko ma odrobinę inteligencji.

Max przybił mu piątkę i dalej jakby nigdy nic poszliśmy korytarzem.

W końcu dotarliśmy do drzwi z napisem „Archiwum”. Miło z ich strony, bo w tym korytarzu są chyba tysiące drzwi. Większość ma tabliczki w stylu: „Prosektorium” (tylko siłą ktoś by mnie tam wepchnął) lub „Laboratorium”.

Tak jak podejrzewałam, za drzwiami siedział strażnik i kiedy tylko weszliśmy, od razu na nas spojrzał. Strasznie się denerwowałam, ale o dziwo Max i Aki zachowali kamienne twarze. Aki wyglądał nawet na lekko znudzonego i zdegustowanego.

Przechodząc obok biurka strażnika, Aki machnął mu ukradzionym identyfikatorem, a my szliśmy po prostu za nim.

I wiecie, co? Strażnik nawet nie mrugnął. Po prostu wrócił do czytania gazety. Zadziwiający jest poziom ochrony w szpitalach, prawda?

Szczerze mówiąc, to za bardzo nie wiedzieliśmy, gdzie mamy szukać. Archiwum zajmuje chyba prawie całe podziemia. Bogu dzięki, że szafki są ustawione rocznikami. Szybko skierowaliśmy się więc w stronę szafek rocznika wilków. Uwierzycie, że było ich kilkanaście?! Na szczęście nazwiska ułożono alfabetycznie.

Podzieliliśmy się i szukaliśmy teczek wilków według listy Marka. Jednak, co najciekawsze, żadnej z nich nie było.

Aki rzucił jakieś ciche przekleństwo i zamknął z łomotem szufladę. Aż podskoczyłam. Poza tym miałam, delikatnie mówiąc, małe kłopoty z poruszaniem zabandażowanymi dłońmi.

– Nie ma ich! – warknął wściekły. – Musieli je gdzieś ukryć.

– W takim razie ich poszukamy – odpowiedział spokojnie Max i zagłębił się pomiędzy regały.

Poszłam w jego ślady. Zaczęłam spacerować, szukając w każdym roczniku karty Maksa. To chyba oczywiste, że nigdzie jej nie było… I na tym to całe nasze wtargnięcie na teren prywatny się skończy…

Aż w pewnej chwili trafiłam na szafkę, na której nie było żadnego napisu. Stała sobie w kącie, z dala od innych, ale nie była zakurzona. Poza tym moja ciekawość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy pociągnęłam za jedną z szuflad. Okazało się, że są zamknięte.

Ciekawe, no nie?

Szybko pokazałam ją chłopakom.

– Chyba właśnie tego szukaliśmy – ucieszył się Max. – Świetna robota, Margo.

Nie muszę mówić, że miło mnie połechtał ten komplement, no nie?

– Ale jest zamknięta, więc i tak się do niej nie dostaniemy – stwierdziłam.

– To żaden problem – powiedział Aki i wyjął z kieszeni wytrych.

No tak, przecież on pewnie nigdy nie rozstaje się z zestawem „Mały włamywacz”…

Chwilę dłubał przy zamku jednej z szuflad i dosłownie parę sekund potem usłyszeliśmy cichy szczęk zamka. Taak… z Akiego naprawdę byłby świetny terrorysta albo złodziej. Widzę przed nim wielką karierę. Mam nadzieję, że odpaliłby mi trochę z jakiegoś napadu na bank. W końcu zawsze chciałam mieć własny basen, a moje milczenie trochę by go kosztowało…

Ciekawe, co znaleźliśmy w szufladzie, prawda?

Odpowiedź jest prosta. To, czego szukaliśmy. (Chociaż ja podejrzewałam, że będzie tam tylko kurz…).

Aki od razu złapał swoją kartę, a Max swoją. Oczywiście zapuściłam żurawia Maksowi przez ramię.

No co? Czysta ciekawość.

– Też coś! – prychnął Aki. – Nigdy nie miałem złamanej nogi! A tu napisali, że miałem!

– A ile miałeś wtedy lat? – spytał Max. – Bo ja w wieku czterech lat miałem podobno wstrząs mózgu.

– Ja też miałem cztery lata, kiedy niby złamałem nogę – powiedział Aki i jeszcze raz spojrzał w swoją kartę.

– Jesteście pewni, że nic podobnego się wam nie wydarzyło?

– spytałam.

– W życiu nie miałem wstrząsu mózgu – odparł Max. Chwilę staliśmy, wpatrując się w dokumenty. W końcu nie wytrzymałam i sięgnęłam po kartę Marka, bo w zasadzie tylko jego znam. Sprawdziłam, jakie choroby miał według listy, którą stworzył, i porównałam z tym, co było napisane w karcie. Oczywiście nic się nie zgadzało. Również wtedy, kiedy miał cztery lata, bo wpisano mu fikcyjny wypadek na rowerze…

Powiedziałam o tym chłopakom, a oni zaczęli sprawdzać inne karty. Ja natomiast dokładniej wczytałam się w kartę Marka.

– Spójrzcie – przerwałam im w którymś momencie. – Tu jest napisane, że badaniami kierował jakiś doktor Skin, a wyniki zostały przesłane do Instytutu Badań nad Medycyną. A co on ma do rzeczy?

– Czekaj – powiedział Aki i zaczął wertować swoją kartę.

– Doktor Skin i wyniki do Instytutu?

– Tak jest napisane w karcie Marka – odpowiedziałam.

– W mojej też – mruknął Aki.

– I w mojej – dodał Max.

Szybko zaczęliśmy przeglądać pozostałe karty. W każdej było to samo: kierownikiem badań był doktor Skin, a wyniki przesłano do Instytutu Badań nad Medycyną w celu dokładniejszej analizy.

– No, to zaczyna się robić ciekawie… – powiedziałam pod nosem. – Co ma do tego Instytut?!

– W jakiś sposób musi być powiązany. Może ma lepsze pracownie albo laboratoria – mruknął Max, nadal wpatrując się w swoją kartę.

– Dobra, spadamy stąd – stwierdził Aki i zaczął wkładać wyjęte karty do szuflad.

Po zatuszowaniu wszystkich śladów naszej obecności (łącznie z wytarciem tajemniczej szafki ściereczką – to był pomysł Akiego, który nie chciał zostawiać swoich odcisków – paranoja, no nie?) ruszyliśmy do wyjścia.

Strażnik nadal czytał gazetę, ale spojrzał na nas, jak wychodziliśmy. A już zaczynałam sądzić, że on patrzy tylko na tych wchodzących…

Gdy szliśmy korytarzem, Aki zaczął zachowywać się trochę dziwnie. (Wiem, że on jest taki cały czas, ale to było coś nowego). Mianowicie, zaczął liczyć drzwi.

Tak, nie zmyślam. Aki liczył drzwi.

A gdy doszedł do piętnastu (to długi korytarz), przystanął i położył na ziemi skradzioną legitymację.

– Co? – spytał zdziwiony, widząc moje spojrzenie, mówiące: „Jesteś kretynem, czy tylko tak mi się wydaje?”. – To po to, żeby facet się nie zastanawiał. Mógłby pomyśleć, że ją ukradliśmy.

– No, co ty? – spytałam ironicznie. – To by była straszna pomyłka.

Lubię go drażnić. Po prostu nie mogę na to nic poradzić. Gdy przebieraliśmy się w szatni, zauważyłam, że Aki wkłada swój uniform pod bluzę.

– Po co ci to? – spytałam.

– Wszystko się może kiedyś przydać – odparł.

Jasne… Co ciekawsze, Max nie przejął się zbytnio zachowaniem Akiego. Widocznie to u niego częste.


Ręce zaczynają mnie boleć. Za dużo nimi robiłam. Trzeba było sobie darować przeglądanie tych wszystkich szuflad. Poza tym samo włamanie nie było nawet takie straszne. W końcu nikomu ni zrobiliśmy krzywdy.

Postanowiliśmy pojechać do Maksa, żeby pogadać o tym, czego się dowiedzieliśmy. Tym razem nie siedzieliśmy w jego pokoju. Zostaliśmy w ogromnym salonie z panoramicznym oknem zajmującym prawie całą jedną ścianę. Co prawda widok nie jest tu za ciekawy, bo po prostu widać las. Ale i tak fajnie to wygląda.

– To co zrobimy? – spytał Max, kiedy już usiedliśmy w fotelach.

– Trzeba się czegoś dowiedzieć o Instytucie – stwierdził Aki.

– Tylko jak? – spytałam. – Ivette dostała się tam pewnie do sieci danych, ale ją wykryli.

– Trzeba znaleźć inną drogę – mruknął Aki i zaczął przygryzać wargę.

Jak tak na niego patrzę, to mówię wam, prawie widzę takie maleńkie trybiki kręcące się wewnątrz jego głowy… Mogę się założyć, że planuje jakiś wybuch albo chociaż coś tak prostego jak zwykłe podpalenie.

– Moglibyśmy spowodować jakiś wypadek – zaczął Aki. – Może tak podłożymy jakieś substancje wybuchowe. Mógłbym skombinować trochę plastiku. Gorzej będzie z zapalnikami, ale to też da się zrobić.

Jezu, to naprawdę terrorysta! Spojrzałam szybko na Maksa, ale on wyglądał tak, jakby wywód Akiego nie zrobił na nim żadnego wrażenia. No, tak… przecież znają się od dziecka.

Ale mimo wszystko nie mogę uwierzyć w to, że Aki byłby w stanie zrobić bombę!

– Chyba żartujesz?! – wykrzyknęłam.

– Nie, dlaczego? – szczerze się zdziwił. – To jest nawet bardzo proste.

– Przecież to zbrodnia!

– Nie większa niż włamanie – odpowiedział z niezmąconym spokojem. – Najgorzej, że nie wiemy, gdzie są te najważniejsze dokumenty. Moglibyśmy je przez przypadek wysadzić.

On jest psychiczny! Nikt mi nie wmówi, że jest inaczej!

Najgorsze jest to, że on pewnie naprawdę by to zrobił. W końcu za wszelką (dosłownie!) cenę chce się dowiedzieć, dlaczego jest wilkiem. Co miałam innego zrobić? Powiedziałam to, o czym pomyślałam. Chociaż często zdarza mi się mówić bez zastanowienia…

– Według mnie bezpieczniejsze byłoby normalne włamanie. I to mówię ja, wzorowa uczennica, zawsze najwyższe oceny na świadectwie. Do czego to doszło, jak rany! Jak tak dalej pójdzie, to pewnie za rok będę zarobkowo obrabiać sklepy i banki? Matko…

To całe Wolftown (parszywa, zapadła dziura) ma na mnie wyraźnie zły wpływ.

– Tylko musimy dokładnie przemyśleć, jak się tam dostaniemy – natychmiast podchwycił mój pomysł Aki.

– Yhy – zgodziłam się niechętnie.

– Zaraz, zaraz – przerwał nam Max. – Ja jednak sądzę, że to głupi pomysł. Mogą nas złapać i tylko pogorszymy sprawę, bo narobimy sobie kłopotów.

– Ale jeśli dobrze się przygotujemy i przez jakiś czas będziemy ich obserwować, wszystko powinno się udać – powiedział Aki. – Musimy się przecież dowiedzieć prawdy!

– No tak, ale… – zaczął Max.

– Przecież to jest ważne, Max! – krzyknął Aki. – Nie chcesz wiedzieć, co się za tym wszystkim kryje?!

– Włamanie do miejscowego szpitala to jedno, a do prywatnej firmy, która na pewno jest nieźle strzeżona, to drugie. Możemy wpaść w poważne kłopoty – powiedział. – Pamiętasz tamten posterunek policji w Lorat? Ledwo uciekliśmy.

Posterunek? Jaki posterunek? O co tu chodzi? Lorat to miasteczko leżące najbliżej Wolftown. Byłam tam z Ivette na koncercie The Calling, ale to wydarzyło się tak dawno… W zupełnie innej epoce.

– To możesz nie iść – rzucił wściekły Aki. – Ale chociaż nie przeszkadzaj.

– Przecież wiesz, że i tak pójdę – mruknął Max i uśmiechnął się.

– Wiem, dlatego jesteśmy kumplami – odpowiedział Aki i też się uśmiechnął.

– No dobra, ale ona nigdzie nie pójdzie! – powiedział kategorycznie Max, patrząc na Akiego i wskazując mnie palcem.

– Dlaczego? Też chcę iść – zaprotestowałam.

– Nie będziemy cię narażać. I tak już prawdopodobnie jesteś w niebezpieczeństwie. Zostaniesz w domu. Poza tym nie masz pojęcia, jak to jest włamywać się do czegoś takiego.

– No wiesz! Oczywiście, że z wami pójdę. Poza tym skąd ty możesz wiedzieć, jak włamuje się do czegoś takiego?!

No, bo chyba tego nie wie, no nie? Prawda???

– Nie, nie pójdziesz! Nie zgadzam się!

– Też coś! Ivette jest moją przyjaciółką i też chcę się dowiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi! Poza tym skoro jestem w niebezpieczeństwie, to i tak nie mogę już sobie bardziej zaszkodzić – powiedziałam jednym tchem.

Tak, wiem, nie grzeszę inteligencją. Powinnam się cieszyć, że pozwalają mi zostać w domu. Ale wkurzyłam się na nich obu o to, że usiłują się mnie pozbyć. Poza tym nie wytrzymałabym, siedząc bezczynnie i mając świadomość, że oni się narażają. A gdyby Maksowi coś się stało? No dobra, zwykle to ja go pakuję w kłopoty, ale przynajmniej nie byłby wtedy sam.

Miałby mnie.


Po mniej więcej godzinnej kłótni (odkryłam, że Max jak chce, to potrafi całkiem głośno krzyczeć – zwykle mówi coś pod nosem, tak że trudno go zrozumieć, więc to była całkiem miła odmiana), wreszcie pozwolił mi ze sobą iść. Ale wiedział też, że poszłabym nawet bez jego zgody. Wolałby zatem mieć mnie na oku, tak na wszelki wypadek. Miło z jego strony, bo na pewno się w coś wpakuję.

– Może za tydzień w nocy zrobimy zebranie nadzwyczajne? – spytał Akiego, kiedy wreszcie przestałam się z nimi kłócić.

– Dobry pomysł. Zadzwonię do innych – odparł Aki.

– Mogę przyjść? – spytałam cicho.

W odpowiedzi Max rzucił mi mordercze spojrzenie, jeszcze był na mnie zły. Jednak nie zwróciłam na niego uwagi i swoje pytanie skierowałam tym razem do Akiego:

– Mogę przyjść?

– No dobra… – mruknął niechętnie.

Bardzo dobrze, że się zgodził. Chcę wiedzieć o wszystkim, na bieżąco!

– A o co chodzi z tym posterunkiem? – spytałam.

– Stare dzieje – mruknął Max. – Wierz mi, wolałabyś nie wiedzieć.

No i się nie dowiedziałam.


Te nieprzespane noce sprawią kiedyś, że padnę na twarz bez życia. Wierzcie mi. Czemu wilki muszą urządzać te swoje zebrania po północy?! Nie mogliby trochę wcześniej?

Właściwie to nic ciekawego się na tym zebraniu nie działo. Po prostu wszyscy się przerzucali pomysłami, jak dostać się do Instytutu. W końcu w drodze losowania wyłoniono pięć osób, które wezmą udział w akcji: mnie, Maksa, Akiego, Marka i tę dziewczynę, co się poprzednio kłóciła z Akim. Nie pamiętam, jak ma na imię…

Wszyscy chcieli oczywiście iść tam od razu następnego dnia, ale Max ich przygasił.

– Proponuję, żebyśmy najpierw rozeznali się w sytuacji – powiedział.

– Co masz na myśli? – spytała jakaś dziewczyna.

– Najpierw powinniśmy poobserwować trochę Instytut. Dowiedzieć się, o której godzinie go zamykają i czy na przykład w ogóle pracują w niedzielę – wyjaśnił. – Ty mogłabyś wypytać swoją mamę. W końcu tam pracuje.

– Eee, jasne, spróbuję – powiedziałam.

Fajnie, teraz wszyscy patrzą na mnie wrogo, jakbym też była zamieszana w cały ten spisek. Dzięki za reklamę, Max.

Ale to rzeczywiście dobry pomysł. Moja mama na pewno będzie coś wiedziała. Muszę ją podpytać o różne sprawy.

Tylko jak to zrobić? Przecież nie spytam: „Hej, mamo. Czy w twoim Instytucie robicie jakieś nielegalne eksperymenty na ludziach?”. Paranoja.

W każdym razie ten pomysł podchwycili też inni. Poza tym postanowili, że ustalą nocne zmiany i każdego wieczoru w parach będą obserwować Instytut. Też chciałam w tym uczestniczyć, ale się nie zgodzili, bo nie jestem wilkiem i robię za dużo hałasu.

To nieprawda! Wcale nie robię dużo hałasu! Chociaż wtedy w lesie z Jaguarem i potem z Maksem, i dzisiaj… No dobra, robię dużo hałasu. Ale nadal uważam, że to niesprawiedliwe.

I właśnie tak, w wielkim skrócie, wyglądało to zebranie.

Nigdy się nie przyzwyczaję do tego, jak oni zamieniają się w wilki. To niesamowite! Oczywiście Max nie chciał się przy mnie zamienić. A szkoda…

Hej! Mówię to tylko z przyczyn… hm… naukowych. Tak! Naukowych!

Gdy w końcu, po całych godzinach ustaleń i moim przysypianiu na ramieniu Maksa, dotarliśmy do furtki, Max powiedział:

– Tylko uważaj, jak będziesz przepytywać swoją mamę. Nie wiadomo, w co jest zamieszana.

– Moja mama? Ona na pewno nie jest w nic zamieszana – odparłam. – Przecież ją znam.

– Tak, ale uważaj – mruknął.

– No dobrze – odpowiedziałam i zamyśliłam się.

A jeśli Max ma rację? Może mama naprawdę jest w coś zamieszana. Nie… Przecież by nie zrobiła niczego, co byłoby wbrew jej etyce zawodowej.

Następnego dnia miała być niedziela, mama miała dzień wolny, nie szła do pracy. Doskonały moment, żeby ją trochę podpytać.

Przy śniadaniu zaczęłyśmy rozmawiać o tym, że trzeba będzie posadzić nowe róże, bo stare prawie całkowicie zniszczyłam. Wtedy postanowiłam przystąpić do ataku:

– Mamo, co wy w zasadzie robicie w tym Instytucie?

– Nic ciekawego – mama uśmiechnęła się i machnęła ręką.

– No tak, ale co?

– Hm, odkąd to interesujesz się tak moją pracą? – spytała zdziwiona.

– Może napiszę o pracy Instytutu referat na biologię – odpowiedziałam.

Sprytne, no nie? Wczoraj to wymyśliłam. Mam zamiar jeszcze się dowiedzieć, czyby mnie tam nie wpuścili, oczywiście razem z mamą, żebym przyjrzała się wszystkiemu dokładniej.

– Naprawdę? To bardzo ciekawe. Z chęcią ci wszystko opowiem – powiedziała szeroko uśmiechnięta.

Pewnie się cieszy na myśl o tym, że może kiedyś pójdę w jej ślady i zostanę mikrobiologiem. Taak, jasne. A tata chce, żebym była psychoanalitykiem. Przykro mi, ale raczej się nie rozdwoję. Zresztą i tak nie pociąga mnie ani jeden zawód, ani drugi. Bo jeśli od dziecka człowiek musi słuchać o tym, jakie coś jest ciekawe, to mu to powoli brzydnie.

– Co zatem chciałabyś wiedzieć? – spytała.

– Najlepiej wszystko… Nad czym teraz pracujecie? Mówiąc to, wzięłam kartkę papieru i długopis, żeby wszystko zapisać. Wiecie, nie jestem zbyt dobra w zapamiętywaniu.

– Obecnie nad nowymi lekarstwami, tworzonymi tylko z bezpiecznych dla człowieka substancji, przeważnie roślinnych.

– Aha. Więc po co jesteś im potrzebna? – spytałam. – Przecież jesteś mikrobiologiem i powinnaś zajmować się bakteriami i wirusami, a nie roślinami.

– No tak, ale poza tym tworzymy różne szczepionki. Do tego potrzebny jest ktoś, kto tak jak ja zna się na różnych rodzajach mikroorganizmów.

– A, no to rozumiem… – mruknęłam i szybko zanotowałam to w pamięci.

Rozmawiałyśmy jeszcze przez godzinę, ale niczego ciekawego z niej nie wyciągnęłam. Muszę jakoś ją podejść i dostać się do Instytutu.

– Jak sądzisz, mogłabyś mnie przemycić do środka? – spytałam. – Chciałabym zobaczyć, jak to wszystko wygląda twoimi oczami.

– Hm, sama nie wiem – mruknęła. – Raczej nie wolno nam nikogo przyprowadzać. Rozumiesz, badania są ściśle tajne, w końcu współzawodniczymy z innymi koncernami medycznymi.

– Przecież ja nikomu nic nie powiem – powiedziałam.

– No dobrze – mama w końcu się złamała. – Muszę wpaść tam dzisiaj po pewne dokumenty, więc mogę cię zabrać ze sobą. Ale to wszystko będzie trwało tylko chwilę. Raczej nie zobaczysz dużo.

– To nic – stwierdziłam.

– Potem możemy iść na pizzę do jakiejś knajpy. Tata nie będzie dzisiaj jadł z nami, bo pojechał na kolejny wykład. No, chyba że jedzenie z mamą to obciach – dodała i uśmiechnęła się.

Niesamowite, moja mama powiedziała „obciach”. Ale numer…

– Bardzo chętnie – zgodziłam się.

Po paru minutach już siedziałyśmy w samochodzie i jechałyśmy do Instytutu. Strażnik przy bramie wjazdowej sprawdził dokumenty mamy i dopiero wtedy nas wpuścił. Naprawdę dbają tu o swoje tajemnice. A niech to…

W holu całkowicie pomalowanym na biało (wyglądało to okropnie i strasznie przypominało mi szpital) było mało osób. Ale w końcu dzisiaj niedziela. Pewnie wielu pracowników, tak jak mama, miało wolne.

Zaczęłam się z zaciekawieniem rozglądać. Na końcu pomieszczenia znajdowała się winda, a poza tym odchodziły stąd trzy korytarze. Chciałam wszystko zapamiętać, żeby potem narysować mapkę z pamięci. Mogłaby się potem do czegoś przydać.

Kątem oka zauważyłam, że mama wyciąga z kieszeni pęk kluczy. Hm, interesująca wiadomość.

Ponieważ ruszyła szybko jednym z korytarzy, pobiegłam za nią. Starałam się zapamiętać wszystkie zakręty i korytarze odchodzące od niego, ale wkrótce się pogubiłam. Po obu stronach ciągnął się nieprzerwany szpaler drzwi. W końcu nie wytrzymałam i spytałam:

– Co jest za tymi wszystkimi drzwiami?

– A, to zależy. Tu są raczej gabinety pracowników, ale w drugim skrzydle są jeszcze archiwa i laboratoria – powiedziała, podchodząc do jakichś drzwi i otwierając je kluczem. – To mój gabinet – dodała.

– A do czego są te inne klucze? – spytałam.

– Do laboratoriów – odpowiedziała i wyciągnęła z jednej z szuflad biurka czarną teczkę. – No, możemy już iść.

Gdy wyszłyśmy na zewnątrz, dokładnie przyjrzałam się drzwiom wejściowym. Nie były specjalnie zabezpieczone.

– No i jak? – spytała mama, wsiadając do samochodu.

– Robi przytłaczające wrażenie, poza tym przypomina mi szpital – stwierdziłam.

– Masz rację! – zaśmiała się. – A teraz jedziemy do knajpy i porozmawiamy o tym twoim Maksie. Chciałabym się czegoś o nim dowiedzieć.

O nie!!! Zaraz zacznie się przesłuchanie! Pytania w rodzaju: jaki on jest? Czy już się całowaliście? A kim chce zostać w przyszłości?… Koszmar z ulicy Wiązów, tylko może mniej krwawy. Chociaż w zasadzie to nie wiadomo.


W poniedziałek opowiedziałam Maksowi, czego się dowiedziałam, i dodałam, że byłam w środku. Powiedział, że to było z mojej strony niemądre. Ale przecież się tam nie włamałam, weszłam w biały dzień i to z mamą. Poza tym powiedziałam mu o kluczach. Bardzo się tym zainteresował i stwierdził, że musimy je dorobić. Mam je pożyczyć któregoś dnia. Mogą nam się w końcu do czegoś przydać. Kto wie, może otworzą przed nami jakieś ważne drzwi?

Загрузка...