13.

Czy już mówiłam, że moje życie jest wspaniałe? Wiem, jeszcze parę dni temu na nie narzekałam, ale teraz cieszę się każdą sekundą. Nie spałam pół nocy, zastanawiając się, jak pomóc Maksowi i jego przyjaciołom, ale niczego nie wymyśliłam. Dlatego postanowiłam nie marnować czasu i po prostu… żyć!

Oczywiście, od razu z samego rana w niedzielę zaczęły się kłopoty. Nadal nie potrafię zrozumieć, dlaczego Max plus motocykl plus ja to dla rodziców taki poważny problem. W każdym razie, po bardzo długiej dyskusji, która na szczęście skończyła się przed dwunastą w południe, pozwolili mi z nim jechać.

Max przyjechał punktualnie. Tak na wszelki wypadek czekałam na niego na dworze. Bałam się, że rodzice będą chcieli porozmawiać z nim o niebezpieczeństwach na drodze. Gdy Max zdjął kask, podał mi małą, czerwoną różę i powiedział:

– Jeszcze raz chciałbym cię przeprosić.

Jest kochany! Uwielbiam róże, ale nie te z kwiaciarni. Raczej malutkie, polne. I taką właśnie mi przywiózł. Czy może być coś wspanialszego od romantycznego chłopaka? Chyba nie.

– Max, nie musisz. Już ci wybaczyłam – odpowiedziałam.

– Wiem, ale sam sobie jeszcze nie wybaczyłem – mruknął.

Następnie wsiedliśmy na motor i pojechaliśmy do szpitala. Taak, pewnie zastanawiacie się, dlaczego? Gdy brałam wieczorem prysznic, odkryłam, że na kolanie (tam, gdzie wczoraj podarłam dżinsy) też mam zdartą skórę. Poza tym, tak na wszelki wypadek, wolałabym dostać zastrzyk przeciwtężcowy. W końcu, przy moim pechu…

– Wiesz, chyba zmieniłam zdanie – powiedziałam szybko, gdy zatrzymaliśmy się przed budynkiem szpitala.

Może to głupie, ale miałam teraz większego stracha niż wtedy w lesie.

– Dlaczego? – spytał Max i spojrzał na mnie uważnie.

– Eee…

– Boisz się? – Max nie ukrywał zdumienia.

– Trochę – przyznałam.

– Boisz się szpitali? – spytał jeszcze raz, jakby chciał się upewnić.

Fajnie, pewnie teraz pomyśli, że jestem jakaś dziwna. Co ja poradzę na to, że naprawdę nie lubię szpitali? One mnie wręcz przerażają. Ten zapach, te białe ściany i ciągle uśmiechające się pielęgniarki, usiłujące ci wmówić, że nie będzie bolało. To wszystko działa na mnie odstraszająco.

– Nie ma się czego bać – mruknął zachęcająco Max, wziął mnie za rękę i pociągnął w stronę wejścia. – Przecież sama mówiłaś, że powinnaś wziąć ten zastrzyk. To twoje własne słowa.

– No, niby… – westchnęłam i potulnie weszłam za nim do środka, chociaż wcale nie miałam na to ochoty.

Przecież już na widok krwi, zwłaszcza mojej własnej, robi mi się niedobrze. Podobnie działają na mnie wszelkiego rodzaju strzykawki i igły. Dlatego z pewnością nie mam zadatków na narkomankę.

Gdyby nie wsparcie Maksa i fakt, że trzymał mnie za rękę (a w zasadzie to nie pozwalał uciec i odskakiwać za każdym razem, kiedy tylko igła zbliżała się do mojego ramienia), tobym chyba nie dała sobie zrobić tego zastrzyku.

– Co się stało, że tak się pokaleczyłaś? – spytał wyraźnie zaciekawiony lekarz, który oglądał moje łokcie.

– Przewróciłam się – mruknęłam.

– Bardzo niefortunnie – stwierdził. – Dobrze, że od razu oczyściłaś rany z ziemi. Inaczej mogłoby się wdać zakażenie. (Dziękuję ci, Ivette! Dziękuję!!!). Ale wszystko będzie dobrze. Do wesela się zagoi. Musisz tylko uważać, żeby nie zabrudzić ran i zmieniać codziennie opatrunki.

Następnie napisał mi kartkę do Pijawki, w której prosił, żeby zwolniła mnie w najbliższych dniach z zajęć na basenie. Hurra!!!


Gdy już stamtąd wyszliśmy, miałam o wiele lepszy humor. Co jak co, ale szpitali nie cierpię.

Max, tak jak obiecał (biedaczek trochę pocierpi – nie, nie mam z tego powodu wyrzutów sumienia), musiał mnie znowu uczyć jazdy na motorze. Ale było fajnie!

No dobra, przyznaję. O mało nie dostał zawału, gdy po raz drugi wjechałam w krzaki, ale i tak wykazał się wyjątkową cierpliwością. Kiedy już daliśmy sobie spokój z tą nauką, trochę poszaleliśmy na pustej szosie. Uwielbiam szybką jazdę.

Pęd wiatru prawie zrzucał nas z maszyny (musiałam bardzo mocno przytulić się do Maksa). Hm, w Nowym Jorku w życiu nie znaleźlibyśmy pustej ulicy, żeby tak pojeździć. A co dopiero mówić o szerokiej i długiej drodze wylotowej z miasta. No i pewnie policja zaraz by nas zgarnęła. Kurczę, czyżby ta zapadła dziura miała jednak jakieś zalety?…

Przez cały następny tydzień Max usiłował nadrobić stracony czas rozłąki. Każdą przerwę w szkole spędzaliśmy razem, a po lekcjach wspólnie odrabialiśmy prace domowe.

– Niedobrze mi się robi, jak na was patrzę – mruknęła Iv któregoś dnia.

– Co? – spytałam.

Nie od razu dotarło do mnie to, co powiedziała. Szczerze mówiąc, byłam zbyt zajęta patrzeniem na Maksa, który stał i rozmawiał z przyjaciółmi po drugiej stronie korytarza. On też w tym momencie patrzył na mnie, więc wyglądało to tak, jakbyśmy rozmawiali bez słów. Och…

– Nieważne – westchnęła ciężko.

Max jest naprawdę bardzo przystojny. Peter przy nim wygląda jak zdechła ryba…

– Margo? Margo?! Margo!!! – wrzasnęła mi Iv prosto w ucho.

– Co? – spytałam i spojrzałam na nią ze zdziwieniem.

– Dziękuję, że raczyłaś mnie wreszcie zauważyć – powiedziała zgryźliwie.

– O co chodzi? – spytałam i znowu odwróciłam się w stronę Maksa.

– No nie! – krzyknęła, złapała mnie za ramię i pociągnęła za zakręt korytarza.

– Hej! – zaprotestowałam.

– No, teraz, kiedy Maksa nie ma w pobliżu, wreszcie możemy porozmawiać. Wiesz, że gdy tylko go widzisz, to nie słyszysz, co się do ciebie mówi?

– Tak? – szczerze się zdziwiłam.

Na serio tego nie zauważyłam. To prawda? Niesamowite…

– Tak! – powiedziała zirytowana. – Odkąd się pogodziliście, nie można z tobą normalnie porozmawiać. Chociaż nie, jak się pokłóciliście, to też nie można było. Ciągle wzdychałaś.

Hm, w zasadzie to chyba ma rację…

– Co się stało? – spytałam.

– Chciałam ci powiedzieć, że przejrzałam książki w bibliotece o wilkach, przesądach i wilkołakach, a poza tym szukałam trochę w Internecie.

– No i…?

– No i nie znalazłam żadnych wzmianek o tym, by kiedykolwiek istniały w Wolftown jakieś wilkołaki. Owszem, zdarzały się tu jakieś dziwne wypadki, była też wzmianka o zaginięciu dziewcząt, ale nic więcej. Po prostu zawsze w tych lasach żyły wilki.

– Aha – mruknęłam. – I co to nam daje?

– Margo, o czym ty teraz myślisz? – spytała, przyglądając mi się uważnie.

– O Maksie – westchnęłam, przeczuwając jej reakcję.

– No nie! Tylko zacząć walić głową o ścianę, wiesz?! Jakbyś chociaż przez chwilę posłuchała tego, co do ciebie mówię, to zrozumiałabyś, że tu nigdy nie było wilkołaków! Bo legenda to tylko legenda. Bajka dla dzieci, chwyt reklamowy…

– Czyli co masz na myśli?

– To, że oni nie mogą być tacy od urodzenia, bo to byłby dziwny zbieg okoliczności. Sami nam przecież mówili, że w ich rodzinach nie ma podobnych… odmieńców.

– No dobrze, w takim razie jak to wyjaśnisz?

– Tego właśnie jeszcze nie wiem, ale się dowiem – powiedziała. – Może wszyscy przeżyli coś dziwnego w dzieciństwie? Może tu spadł wtedy meteoryt? Może są tu jakieś radioaktywne ścieki? Nie wiem. Muszę ich o to spytać.

No proszę, naprawdę się uparła. Mnie to aktualnie niezbyt interesowało. Nie mogłam się już doczekać soboty. Miały być moje urodziny i Max powiedział, że szykuje dla mnie jakąś niespodziankę! Tak. Wiem, że to wszystko brzmi jak wyznania zakochanej po uszy wariatki. Ale cóż, ja byłam wtedy taką wariatką.


W piątek rano, niczego złego się nie spodziewając, zeszłam na śniadanie. Usiadłam wygodnie na krześle i zaczęłam się zastanawiać, co zrobić, by uniknąć sobotniego treningu, gdy mój wzrok padł na pierwszą stronę gazety, którą trzymał w rękach tata.

Właśnie piłam sok, więc gdy dotarł do mnie sens słów, które mimochodem przeczytałam, aż się zakrztusiłam.

Od razu, gdy tylko złapałam oddech, wyrwałam tacie gazetę i udając, że nie słyszę jego protestów, zaczęłam czytać artykuł:


Śmierć słynnego podróżnika – Jacka Blacka!


W czwartek 10 czerwca o godzinie 18.35 kilku rybaków znalazło w pobliżu jeziora zwłoki słynnego myśliwego, Jacka Blacka, zwanego Jaguarem, który przyjechał do naszego miasteczka obserwować występujący tu gatunek wilków.

Zwłoki były bardzo okaleczone i w stanie częściowego rozkładu. Porucznik policji, Brad Call, powiedział: „Podejrzewamy, że został zaatakowany przez niedźwiedzia. Wskazują na to rozległe rany. Ponieważ zwłoki są już w stanie rozkładu, został zabity prawdopodobnie jakiś tydzień temu. Znaleźliśmy też przy nim strzelbę. Strzelał z niej przed śmiercią i niewykluczone, że zdołał zranić zwierzę.

Niedźwiedź mógł mieć wściekliznę, dlatego do końca następnego tygodnia obowiązuje zakaz wstępu do lasu”…


Po prostu mnie zamurowało. Jeszcze niecały tydzień temu ten facet groził mi i udawał niezwyciężonego herosa, a teraz nie żył. Tak po prostu.

Zaraz! Jeśli on nie żyje, to znaczy, że ktoś go zabił. Ktoś albo coś…

Ale to niemożliwe, żeby Jaguara zabiło jakieś zwierzę! Skoro nie dał się lwom w Afryce, dlaczego, jak rany, wykończył go niedźwiedź?! To się w głowie nie mieści!

O matko! A jeśli to wilki go zabiły???

Czy Max brał w tym udział? Mam nadzieje, że nie. To na pewno Aki. Tak, on wygląda na psychopatycznego mordercę. Nie, no co ja wygaduję? Przecież nie posunęliby się do czegoś takiego. Mają dopiero po siedemnaście lat. W tym wieku chyba nikt nie jest zdolny do czegoś takiego, no nie?

Muszę natychmiast porozmawiać o tym z Ivette! Może ona będzie wiedziała więcej. W końcu interesuje się wszystkim, co jest związane z Akim.

Tata mógłby już przestać jeść. Ja skończyłam, a on się tak guzdra! Przecież musi mnie odwieźć do szkoły!

– Tato, kończ już – powiedziałam.

– Co? – spytał z otwartymi ustami, patrząc na mnie, że tak powiem, trochę nieprzytomnie.

Litości! Czy ja muszę widzieć, co on w tym momencie przeżuwa? Nie! Mógłby nie mówić z pełnymi ustami. Brrr…

– Nieważne – mruknęłam.

Niech mi ktoś wyjaśni, czy to ja jestem inna, czy też może wszyscy, którzy mnie otaczają, zachowują się jak kosmici?

Gdy tylko dotarłam do szkoły, od razu pobiegłam szukać Ivette. Dość szybko ją znalazłam, bo już czekała na mnie przy mojej szafce.

– Czytałaś ten artykuł? – spytała, podając mi gazetę, gdy tylko do niej podeszłam.

– Tak – odparłam.

– Jak sądzisz, to mogli być oni? Wilki? – szepnęła.

No proszę, to nie tylko ja mam takie podejrzenia? Ciekawe… Czyli coś w tym musi być.

– Nie wiem – odpowiedziałam. – Ale Max nie byłby do tego zdolny. Natomiast Aki…

– Nie, Aki na pewno tego nie zrobił! – zaprotestowała szybko.

– To on ciągle ci się podoba?

– Nie… Nie jest w moim typie. Zresztą masz rację, jest trochę dziwny.

– Miłość jest ślepa – mruknęłam.

Myślałam, że powiedziałam to cicho, ale Iv i tak mnie usłyszała.

– I to mówi osoba, która od dwóch miesięcy zamęcza mnie ciągłymi uwagami o tym, jaki to Max jest wspaniały? – rozzłościła się. – Nie przeszkadza ci, że jest wilkiem?

– Nie – odpowiedziałam zgodnie z prawdą. – On jest wilkiem, a ja mam koszmarne sny, jak jakieś medium. Dobrana z nas para.

– Strasznie śmieszne – mruknęła Ivette i rozejrzała się. – Według mnie tu się dzieje coś podejrzanego.

– Nie wiem. Wczoraj czytałam Wstęp do psychoanalizy Freuda, który twierdzi, że sny są odzwierciedleniem naszych marzeń i tego, czego akurat pragniemy – powiedziałam.

No, co? Jak się człowiekowi nudzi, to robi czasem dziwne rzeczy.

– To i tak niczego nie tłumaczy – stwierdziła Ivette. – Chyba że marzyła ci się wycieczka po lesie, ze stadem wilków na karku. Twoje sny to są wizje.

– Może…

– O, idzie Aki i Max! – krzyknęła Iv.

Wyraźnie kierowali się w naszą stronę. Widocznie zauważyli, że trzymam w ręku gazetę z artykułem. Gdy do nas podeszli, przywitałam się z Maksem i zapytałam go:

– Czytałeś?

– Tak – mruknął.

– Nie obraźcie się – powiedziała Iv. – Tylko się upewniam. Ale to nie wy, prawda?

Kocham tę jej bezpośredniość…

– Jasne, że nie my! – oburzył się Aki. – Jak możesz nas o coś takiego podejrzewać?!

– No wiesz, wtedy w lesie chciałeś się na mnie rzucić – przypomniałam mu, a on się wyraźnie zmieszał.

– Chciałem cię tylko przestraszyć – bąknął. Taak, a ja nazywam się Gwen Stefani…

– To nie my – mruknął Max. – Co ciekawe, nie mógł to też być niedźwiedź.

– Skąd wiesz? – spytała Iv. – Przecież policja twierdzi, że został zaatakowany…

– Słuchaj – powiedział Aki – wałęsamy się po tym lesie od dzieciństwa. Tu nigdy nie było niedźwiedzi. Jakby były, to byśmy je wyczuli.

– Ale policja…

– Policja mówi bzdury, bo nie zna innego wytłumaczenia – mruknął Max. – My sądzimy, że ktoś to zrobił specjalnie.

– Ale kto? – spytałam i dodałam szybko: – Na nas nie patrzcie, bo to na pewno nie byłyśmy my.

Nie pałałam nigdy zbytnią sympatią do Jaguara, ale w życiu bym czegoś takiego nie zrobiła. To po prostu nie w moim stylu. Złośliwe uwagi, komentarze, to i owszem, ale morderstwo? Zresztą bądźmy szczerzy, jak szesnastolatka (na dodatek taki mikrus jak ja) mogłaby zaszlachtować faceta metr dziewięćdziesiąt? To po prostu niewykonalne.

– Właśnie w tym problem: kto to zrobił? – mruknął Max.

– Jesteście pewni, że to nikt z waszej grupy? – spytała jeszcze raz Iv.

– No jasne – odpowiedział Aki.

– A może to zrobił ktoś inny, taki jak wy – wysunęłam hipotezę.

– To niemożliwe. Poza nami nie ma nikogo innego – mruknął Max.

Resztę dyskusji przerwał nam, niestety, dźwięk dzwonka, oznajmiający początek zajęć. Szybko pobiegliśmy na lekcje i tak wiedząc, że się na nie spóźnimy.


A teraz niech mi ktoś wyjaśni, po co fizyka jest przedmiotem obowiązkowym? Ja tego w ogóle nie łapię. Jak dla mnie, to jest po prostu koszmar! Podobno Francis Ford Coppola powiedział kiedyś: „Jestem prawdopodobnie geniuszem, ale nie mam talentu”. Ta myśl idealnie do mnie pasuje.

Jedynym talentem, który posiadam, jest prawdziwa zdolność do pakowania się w kłopoty. I pomyśleć, że wszystko zaczęło się parę miesięcy temu, kiedy przywaliłam Peterowi i zgubiłam się w lesie. Teraz jestem zamieszana w jakieś tajemnicze morderstwo! Niesamowite, no nie?

Wydaje mi się, że to ja mam rację, że w naszym miasteczku jest jeszcze jeden, nieznany innym wilk. Może Jaguar zrezygnował wtedy z pogoni za nami i przypadkiem wpadł na niego. A on się przestraszył i go zagryzł. No dobra, policjanci mówili, że rany, jakie odniósł, wyglądają, jakby zadał je niedźwiedź, ale może on tylko tak to upozorował, bo nie chciał, żeby policja zaczęła polowanie na wilki. W końcu mogliby wtedy przypadkiem trafić właśnie w niego.

Muszę o tym powiedzieć Maksowi!

Tylko że Maksa zobaczyłam dopiero po lekcjach. Zanim wsiedliśmy na motocykl, szybko opowiedziałam mu o swoich przypuszczeniach.

Cóż, jeśli oczekiwałam okrzyków zachwytu i pełnego zdumienia podziwu dla mego intelektu, grubo się myliłam.

– To niemożliwe – mruknął tylko Max.

– Dlaczego? – spytałam zbita z tropu.

– Zostawiłby po sobie w lesie jakiś ślad. Złamaną gałązkę, strzęp futra, nieznany zapach, a nigdy nie trafiliśmy na coś takiego. Wszystkie ślady, które są w lesie, należą do naszego stada.

– Aha – moja euforia już wyraźnie się ulotniła.

– Ważne, że miałaś jakiś pomysł – mruknął Max, usiłując mnie pocieszyć i trochę niezgrabnie poklepał moją ręką.

Jest naprawdę kochany!

Następnie podrzucił mnie motorem do domu. Uwielbiam te przejażdżki. Mogę się bez skrępowania do niego przytulić…


Wieczorem, po bardzo wyczerpującym treningu (Pijawka przeszła dzisiaj samą siebie – znęcanie się nad słabszymi powinno być zakazane!) miałam ochotę tylko na to, by położyć się i włączyć na cały regulator nową płytę The Calling. Kto by się uczył w taki wieczór? Pal licho szkołę!

Właśnie słuchałam bardzo romantycznej piosenki Anything, gdy mój bezcenny spokój został zmącony przez uporczywy dzwonek komórki. To znaczy melodia (Our Lives The Calling) nie była męcząca, ale sama myśl, że ktoś czegoś chce ode mnie w takim momencie, wkurzało mnie. Na serio, czasami człowiek żałuje, że kiedykolwiek wymyślono takie urządzenie, jak komórka. Ona strasznie utrudnia życie! Wynalazł ją chyba jakiś rodzic po to, żeby móc kontrolować swoje dzieci.

Ze złością ściszyłam pilotem wieżę (przydatna rzecz, bo nie trzeba się podnosić).

– Czego?! – warknęłam wściekła do słuchawki i w tym samym momencie ucieszyłam się, że to nie był Max. Mógłby się przecież obrazić!

– Cześć, mówi Iv – usłyszałam (aaa, ona pewnie mi kiedyś wybaczy…). – Co jesteś w takim złym humorze?

– Pijawka – rzuciłam jedno słowo, które wystarczyło za wyjaśnienie.

Parę dni temu Pijawka uznała, że codzienny trening bardzo dobrze mi zrobi, skoro pod koniec czerwca mam wziąć udział w jakichś durnych zawodach. A moje zwolnienie od lekarza nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. Dlatego byłam zmęczona i zła na cały świat.

– Aha – mruknęła, od razu mnie rozumiejąc (jak to dobrze mieć przyjaciółkę od serca!). – Muszę ci powiedzieć, czego się dowiedziałam od Akiego.

Hm, od Akiego? Coś podobnego…

– A mówiłaś, że po tym jak go widziałaś w hm… niekompletnym ubraniu, więcej się do niego nie zbliżysz – powiedziałam.

– W ogóle nie miał na sobie ubrania – mruknęła i mogę się założyć o wszystko, że w tym momencie się zaczerwieniła.

– No dobra. To co on ci powiedział? – spytałam.

– Powiedział, że wszystkie wilki, to znaczy ludzie z ich grupy – w jej głosie słychać było wyraźną ulgę, gdy zeszłam z trudnego osobistego tematu – są w tym samym wieku. Wszyscy, co do jednego, mają po siedemnaście lat. Nie sądzisz, że to dziwne?

– Może trochę – mruknęłam (kurczę, zaczynam tak jak Max mruczeć pod nosem). – Naprawdę dziwne by było, gdyby się okazało, że wszyscy urodzili się tego samego dnia.

– No… nie całkiem tego samego – dodała Iv. – Ale wszyscy urodzili się w tym samym miesiącu.

– Bujasz – aż usiadłam w tym momencie.

– Nie, mówię prawdę. Wszyscy, cała piętnastka, bo tyle ich jest, urodziła się w tym samym miesiącu.

– Niesamowite…

– Raczej nienormalne. Postaram się dowiedzieć czegoś więcej na ten temat. Uwierzysz? Od siedemnastu lat żyją ze świadomością, że umieją zamieniać się w wilki, a w ogóle nie próbowali dowiedzieć się, dlaczego. Po prostu uwierzyli w jakąś tam legendę! Przecież to nie jest żadne wytłumaczenie! Paranoja… W każdym razie ja ustalę, o co w tym wszystkim chodzi. Mam zamiar jutro poszukać jakichś informacji w Internecie. Może wtedy wydarzyło się coś wyjątkowego? Muszę się koniecznie dowiedzieć – zdecydowała, kończąc swój monolog.

– Powodzenia – mruknęłam. – A mogłabyś mi wyjaśnić jeszcze jedną rzecz?

– Oczywiście, o co chodzi?

– Co jest między tobą a Akim?

Wcale nie jestem aż tak wredna. Jestem po prostu ciekawa.

– Eee, nic – zaskoczona, powiedziała wymijająco. Taak, bo uwierzę…

– Nie przeszkadza ci już, że… no wiesz…?

Domyśliła się, że znowu wspominam tamtą scenę w kuchni, bo wyraźnie się zdenerwowała.

– Och, Margo musisz mnie wypytywać?! – zawołała. – Przecież dobrze wiesz, że Aki mi się podoba. Poza tym chciałabym mieć chłopaka.

No, nie… Wzbudziła we mnie poczucie winy tym swoim łamiącym się głosem.

– Iv, według mnie to Aki też musi cię w jakiś sposób lubić. Podejrzewam, że gdyby się na ciebie obraził po tamtym… incydencie ubraniowym (znowu nie mogłam się powstrzymać), to by się do ciebie w ogóle nie odzywał – pocieszyłam ją.

– Tak sądzisz? – spytała z nadzieją.

– Tak. Mówię ci, nie masz się o co martwić. No dobra, wiesz, muszę kończyć, padam z nóg. Dosłownie zaraz się przewrócę – powiedziałam, ziewając.

No, co? Ivette nie wie przecież, że ja już leżałam na łóżku.

– Cześć – odpowiedziała w znacznie lepszym nastroju i rozłączyła się.

Szczerze mówiąc, to zawsze mnie dziwiło, że Iv nie ma chłopaka. No bo ona wygląda tak, jak powinna wyglądać każda nastolatka – normalnie. Nie to, co ja.

Mama ciągle mnie męczy:

– Spójrz, jaki Ivette ma śliczny, różowy sweterek! Też powinnaś sobie taki kupić!

Ha, ha! Niedoczekanie!

Ale bardzo podobają mi się jej włosy: naturalny blond, lekko falujące końcówki. Poza tym ma bardzo ładną twarz: duże niebieskie oczy, mały, lekko zadarty nos i łagodny uśmiech. To naprawdę dziwne, że ona nie ma chłopaka. Może przez ten samochód? Ale już go przemalowała, więc… No cóż, pożyjemy zobaczymy, jak mawiał mój dziadek.

A to jej odkrycie dotyczące wilków rzeczywiście ciekawe… Ale nie miałam siły, by się dłużej nad tym zastanowić. Byłam zbyty zmęczona. Jutro będą w końcu moje urodziny i podczas uroczystej randki z Maksem nie chcę mieć podkrążonych oczu.

Włożyłam słuchawki do uszu i włączyłam płytę The Calling na przenośnym odtwarzaczu (rodzice i to ich „chcemy spać w ciszy”! W ogóle ich nie rozumiem).

Tak, w tym momencie miałam ochotę tylko na sen.

Jeszcze tylko pomyślałam, że za dużo kasy wydaję na baterie do odtwarzacza, i zasnęłam…

Загрузка...