Rozdział 20


Jechał przez całą niedzielę i wieczorem dotarł do miejsca, które nazywało się Malexander.

Unikał dużych krajowych dróg. Zasadniczo kierował się na północ i jechał zgodnie z tablicami pokazującymi odległości oraz drogowskazami, lecz jego znajomość geografii była słaba i nie miał mapy, więc często zjeżdżał z trasy. Czasami miał uczucie, że jedzie na południe i widzi miejsce, które dopiero co mijał, jadąc inną drogą w kierunku północnym.

To, co się stało, wydawało mu się abstrakcyjne i nierzeczywiste. Próbował odtworzyć w pamięci przebieg zdarzeń, ale widział tylko pojedyncze momenty, jak nieruchome kadry w filmie.

Z początku był przerażony, ale strach ustąpił i ostatecznie pojechał dalej, nie myśląc.

Skręcił w wąską drogę prowadzącą do jeziora i zaparkował na poboczu. Potem położył się na tylnym siedzeniu, naciągnął kołnierz na uszy, włożył ręce między kolana i od razu zasnął.

Znad jeziora uniosła się mgła i okryła samochód matową powłoką wilgoci.

Obudził się z zimna. Nie wiedział w pierwszej chwili, gdzie jest, ale przypomniał sobie i znów ogarnął go strach.

Było jeszcze ciemno. Przeczołgał się na przednie siedzenie, włączył reflektory i zapuścił silnik. Potem, trzęsąc się z zimna, zrobił rundkę wokół samochodu, żeby rozgrzać zesztywniałe stawy. Zatrzymał się przed chłodnicą, spojrzał na tablice rejestracyjne i pomyślał, że powinien je zmienić przy najbliższej okazji.

Potem wsiadł do samochodu i pojechał dalej na północ.

Chłopiec zwany Kasprem był niewielkiego wzrostu, delikatny i wiotki, a jasne włosy opadające falami na ramiona podkreślały drobne i dziecinne rysy jego twarzy. Kiedy prowadził, często się zdarzało, że musiał pokazywać prawo jazdy – trudno było uwierzyć, że skończył osiemnaście lat. Zawsze go to denerwowało i miał nadzieję, że jadąc bocznymi drogami, uniknie spotkania z policyjnym patrolem.

Prawo jazdy było w porządku. Leżało w tylnej kieszeni dżinsów, wystawione na Ronniego Kasperssona, urodzonego 540916.

Zastanawiał się, co się stało z kumplem. Kiedy widział, jak pada na ziemię, był przekonany, że został zabity, ale teraz nie miał już takiej pewności. Stał na środku drogi, krzyknął: „Do wozu, Kasper!” i celował w jednego z policjantów. I nagle sam został postrzelony. Może zdążył przedtem zabić jednego czy dwóch gliniarzy; Kasper nie miał pojęcia, bo przeraził się i zwiał. Nawet nie wiedział, że ten drugi miał broń.

Może nie zginął, tylko siedział teraz u glin i sypał. Ale co mógł sypnąć, nawet nie znał jego prawdziwego imienia i nazwiska. Podobnie jak Kasper nie wiedział o nim nic prócz imienia.

Spotkali się w piątek wieczorem w Malmö.

Kasper przyjechał rano z Kopenhagi. Właściwie chciał wracać do Sztokholmu, ale skończyły się pieniądze i nie udało mu się złapać stopa. Włóczył się więc przez cały dzień po Malmö i zastanawiał, skąd zdobyć trochę kasy. Malmö było dla niego obcym miastem, nikogo tam nie znał i nie wiedział, dokąd mógłby pójść.

W końcu poszedł do parku i spotkał tam paru chłopaków, którzy poczęstowali go piwem. Tak poznał Kristera.

Pozostali poszli sobie, a Krister i Kasper nadal siedzieli na ławce, dzieląc się piwem.

Krister też nie miał pieniędzy, ale miał samochód. Nie było jasne, czy własny, ale w każdym razie miał do niego kluczyki. Mieszkał w Malmö i wiedział, gdzie są domki letnie, do których można się włamać.

W nocy z piątku na sobotę jeździli wkoło samochodem i zaliczyli nieudaną próbę włamania do willi tuż za miastem. W końcu włamali się do letniego domku, który wyglądał, jak gdyby został zamknięty na zimę. Znaleźli kilka konserw, zjedli je i przespali się parę godzin. W domu nie było nic wartościowego, ale wzięli parę obrazów i gipsową figurkę stojącą na cokole.

Wrócili do Malmö i Kristerowi udało się ukraść kilka płyt w sklepie muzycznym.

Krister, który znał miasto, sprzedał je od ręki, a za pieniądze kupili piwo i tanie wino.

Posiedzieli w parku i pojeździli dookoła samochodem, aż zapadł wieczór.

– Wieczorem pojedziemy w miejsce, gdzie mieszkają sami bogaci ludzie – powiedział Krister.

Miejsce nazywało się Ljunghusen i było widać po domach, że to zamożna dzielnica.

Włamali się do paru z nich i wzięli rzeczy łatwe do sprzedania. Telewizor, tranzystor i kilka dywanów, które jak twierdził Krister, były prawdziwe. W jednym domu dostali się do barku i zabrali ze sobą kilka butelek alkoholu. Do tego trafili na trochę gotówki – w śwince-skarbonce, którą rozbili, leżało około trzydziestu nowych pięciokoronówek.

Mieli udaną noc, dopóki nie pojawił się znikąd tamten radiowóz.

Kasper odtworzył w myślach przebieg wypadków, nie wiedząc już, który to raz.

Najpierw młody gliniarz, który stanął nagle z pistoletem w dłoni, potem starszy, który chwycił Kristera, potem huk wystrzału z broni młodego policjanta, jak Kasper z początku pomyślał. Potem zobaczył, że jeden z policjantów się przewraca, zaraz po nim drugi i zrozumiał, że strzelał Krister.

Potem wszystko potoczyło się błyskawicznie, Kasper się przestraszył i odjechał, nie sprawdzając, czy Krister nie żyje, czy jest tylko ranny.

Jechał tą samą drogą, którą przybyli z Malmö, ale zmienił kierunek, kiedy zaczęła się autostrada.

Uzmysłowił sobie, że na pewno wszczęto już alarm i radiowozy i karetki nadjadą ze strony Malmö.

Nagle skończyła się benzyna.

Rozmawiał właśnie z Kristerem o tym, że muszą znaleźć samochód, z którego mogliby nalać benzyny, gdy pojawił się radiowóz. Potem, kiedy ogarnęła go panika i wcisnął pedał gazu, zapomniał, że bak jest prawie pusty.

Zepchnął samochód z niewielkiego wzniesienia i ustawił za walącą się szopą.

Skradzione rzeczy zostawił w środku.

Potem poszedł poboczem i dość szybko dotarł do niewielkiej wsi. W oddali słyszał wycie policyjnych syren i dźwięk ten przeraził go nie na żarty. Spróbował z kilkoma samochodami, nim trafił na odpowiedni. Stał przed dużą willą, zaparkowany w otwartym garażu, z drzwiami niezamkniętymi na zamek.

Kasper był świadomy ryzyka. Właściciel samochodu mógł w każdej chwili wyjść z domu. Ale był wczesny niedzielny ranek i uruchomienie silnika zajęło mu tylko parę minut.

Potem jechał dalej na północ.

Do domu. Do Sztokholmu.

Kasper mieszkał w Sztokholmie przez całe swoje dziewiętnastoletnie życie. Właściwie nigdy w samym mieście. Urodził się i dorastał na przedmieściu, tam chodził do szkoły i mieszkał z rodzicami do szesnastego roku życia. Potem szukał pracy, trzeba przyznać, że z niewielkim zaangażowaniem. Jego rodzice wyprowadzili się z miasta dwa lata wcześniej i kupili domek szeregowy w okolicach Södertälje, a on nie chciał się wyprowadzić z nimi i zaczął wieść dość luzacką egzystencję w stolicy.

Nabycie własnego mieszkania było wykluczone. Utrzymywał się z zasiłku dla bezrobotnych i pomocy społecznej i mieszkał głównie u kumpli lub aktualnych dziewczyn, rozwiedzionych młodych kobiet z mieszkaniem i miejscem w łóżku.

Wkrótce wszedł w kręgi żyjące według zasady, że przestępstwo się opłaca, dopóki ktoś prowadzi działalność na mniejszą skalę i jest na tyle sprytny, by nie dać się złapać. Brał udział we włamaniach, dokonywał drobnych kradzieży na własną rękę, zajmował się trochę kradzieżami samochodów i paserstwem, i przez kilka miesięcy żył z dziewczyny, która wychodziła na Malmskillnadsgatan i zabierała do domu klientów, podczas gdy on siedział w jej kuchni, pijąc wódkę i Pommac. W działalności przestępczej miał dwie zasady: nigdy nie handlować narkotykami i nigdy nie nosić broni. Dziecinny wygląd bardzo mu pomagał i chłopak tylko raz został ukarany.

Nie miał wyrzutów sumienia z powodu życia, jakie prowadził. Jak tylu innych młodych ludzi w Szwecji, nie mógł się poczuwać do lojalności wobec porządku społecznego, w którym pozycja i materialny dobrobyt były jedyną miarą wartości człowieka, a które jednocześnie nie potrafiło zapewnić młodzieży uczciwej i względnie sensownej pracy. Poradził sobie z poczuciem winy i wyznawał ten sam pogląd, co tysiące jego rówieśników: nie urodził się z wyboru we wrogim człowiekowi systemie politycznym, który żądał solidarności w zamian za kłamstwo i zdradę, i miał poczucie, że wstydzić powinien się nie on, lecz ci, którzy rządzą krajem.

Koło Katrineholm musiał zatankować. Zapłacił błyszczącymi pięciokoronówkami, a pracownik stacji benzynowej popatrzył na nie, nim włożył je do specjalnej przegródki w kasie, i zapytał:

– Nie szkoda ci się ich pozbywać?

Kasper wzruszył ramionami i próbował wymyślić jakieś wyjaśnienie, ale nic nie powiedział.

Poczuł nagle, jak bardzo jest głodny, i wszedł do kafejki koło stacji benzynowej. Zjadł danie dnia, jakieś mięso z lepkim brunatnym sosem bez smaku, odrobiną borówek i czterema rozgotowanymi ziemniakami. Jedzenie było niedobre i nawet nie ciepłe, ale był zbyt wygłodniały, by przejmować się smakiem.

Po jakiejś godzinie jazdy zatrzymał się przy kiosku i kupił paczkę papierosów, gumę do żucia i gazetę. W drodze do samochodu zobaczył artykuł na pierwszej stronie.

Położył gazetę obok na przednim siedzeniu i zjechał w boczną drogę. Przystanął tam i rozłożył ją na kierownicy.

Krister został zabity, ale trzej policjanci przeżyli. Jego samego ścigały w całym kraju wzmocnione oddziały policji. W artykule nazywano go „gangsterem”, „desperatem”, „zabójcą policjanta”. Przeczytał jeszcze raz początek artykułu, w którym była mowa o stanie policjantów. Dwaj z nich byli w krytycznym, ale z tego, co zrozumiał, żaden nie zginął. Jak w takim razie mogli napisać „zabójca policjanta”? Poza tym nie był przecież uzbrojony.

Przeczytał uważnie cały reportaż. Ani Krister, ani on sam nie zostali zidentyfikowani i nie znaleziono samochodu. Policja wciąż szukała wielkiego amerykańskiego wozu, ale nie dało się go dobrze ukryć, więc pewnie niedługo go znajdą.

Po przeczytaniu gazety długo siedział, próbując zebrać myśli. Znów zaczął go ogarniać strach. Starał się myśleć spokojnie i jasno.

Wszystko, co zrobił, to parę włamań i kradzież samochodu. To nie on strzelał. Nawet jeśli go złapią, trzeba będzie mu to udowodnić, a kara za takie wykroczenia nie mogła być poważna. Na razie jednak los mu sprzyjał i jeśli zachowa zimną krew, ma szansę się z tego wywinąć. Złożył gazetę, wrzucił ją do rowu i pojechał dalej. Wreszcie zdecydował, co zrobi.

W domu towarowym kupił materiał na dwie tablice rejestracyjne starego typu. Wyjechał z miasta i na wąskiej leśnej drodze złożył tablice, a te, które znajdowały się na samochodzie, odkręcił i zakopał w lesie. Potem przykręcił fałszywe i pojechał w stronę Södertälje.

Wprowadził samochód z fałszywymi tablicami do garażu koło szeregowego domku rodziców. Przy odrobinie szczęścia będzie mógł tu postać przez parę dni. Jego ojciec pracował jako przedstawiciel handlowy i często bywał poza domem przez kilka dni z rzędu.

Miał szczęście. Matka była w domu, ale ojciec miał wrócić dopiero pod koniec tygodnia. Mamie powiedział, że pożyczył samochód od przyjaciela.

Ucieszyła się, że go widzi, a jeszcze bardziej, kiedy powiedział, że zamierza zostać przez parę dni w domu.

Wieczorem dostał swoje ulubione danie, wołowinę z cebulką i pieczonymi ziemniakami, a na deser szarlotkę z sosem waniliowym.

Wcześnie położył się spać, a gdy zasypiał w łóżku swego ojca, czuł się względnie bezpieczny.

Загрузка...