Rozdział 30


Kiedy Martin Beck odbył rozmowę z Bennym Skackem, reszta poszła dość szybko.

Po wstępnym przeglądzie beżowego volvo w PLTK w Solnie Hjelm mógł go poinformować, że w bagażniku znalazł między innymi bawełnianą szmatkę. Analiza laboratoryjna wykazała, że zawiera opiłki niklu tego samego rodzaju, co znalezione w szmatce z miejsca zbrodni.

Jeszcze tego popołudnia przeprowadzono badanie w fabryce Kaja Sundströma, produkującej części do maszyn, narzędzia specjalistyczne i drobne elementy mechaniczne.

Nikiel był ważnym składnikiem wielu tych produktów i w pomieszczeniach warsztatowych pełno było jego cząstek. Do tego znaleziono karton bawełnianych ścinków z wmieszanymi opiłkami niklu w kącie pomieszczenia, w którym fabrykant zwykle stawiał swój samochód.

Porównanie próbek pisma wykazało, jak się spodziewano, że oba liściki zostały napisane ręką Sundströma.

W biurku szefa fabryki znajdował się plik kopert takich jak te, w których co miesiąc wysyłano czynsz za kawalerkę. Maszyna, na której pisano Czynsz S. Jönsson, stała na półce koło biurka.

Technicy kryminalni z Helsingborga zbadali dokładnie mieszkanie, które służyło za miłosne gniazdko, i zabezpieczyli między innymi odciski palców.

Wobec powyższego można było uznać, że dowody łączą Kaja Everta Sundströma z morderstwem popełnionym na Sigbrit Mård.

Fabryka znajdowała się w Trelleborgu, ale firmę odziedziczyła Cecilia Sundström i wciąż nosiła nazwisko jej ojca, co mogło tłumaczyć, dlaczego pracowitym i dokładnym śledczym z Trelleborga nie udało się wytropić Kaja Sundströma. W praktyce był tylko zatrudniony jako kierownik fabryki w firmie swojej żony.

W czasie badania technicznego we wtorek po południu nie siedział w swoim pokoju w biurowym aneksie zakładu. Źle się poczuł i pojechał taksówką do domu tuż przed lunchem.

Martin Beck zastanawiał się, czy rzeczywiście był chory, czy też miał przeczucie, co się stanie. Nim Kaj Sundström zdążył otrzymać informację o wydaniu postanowienia przeszukania fabryki, Månsson dyskretnie wysłał dwóch swoich ludzi do Vellinge na obserwację willi.

Kiedy pobrano wszystkie próbki, przeanalizowano, porównano i można było uznać dowody za wystarczające do wydania nakazu aresztowania, zapadł już wieczór.

Martin Beck i Benny Skacke jechali nową autostradą i dotarli do Vellinge tuż przed ósmą. Najpierw poszukali dwóch ubranych po cywilnemu śledczych, którzy zaparkowali samochód w bocznej uliczce. Mieli stąd dobry widok na willę Sundströmów, nie zwracając uwagi na siebie.

– Jest wciąż w domu – powiedział jeden z nich, kiedy Martin Beck podszedł do samochodu.

– Jego żona wychodziła na zakupy o piątej – rzekł drugi. – Ale potem nikt nie opuszczał willi. Dziewczynki wróciły do domu godzinę później.

Sundströmowie mieli dwie córki w wieku dwunastu i czternastu lat.

– Dobrze – powiedział Martin Beck. – Zostańcie tu jeszcze.

Wrócił do Skackego.

– Podjedź do bramy i zaczekaj w samochodzie – poinstruował go. – Wejdę sam, ale bądź w pogotowiu, bo nigdy nie wiadomo, jak zareaguje.

Skacke podjechał i Martin Beck wszedł przez szeroką bramę z kutego żelaza. Przy żwirowanej ścieżce prowadzącej do domu rosły krzaki róż, a przed drzwiami wejściowymi leżało młyńskie koło, przepołowione i tworzące półkoliste schody. Nacisnął guzik dzwonka i usłyszał jego słaby sygnał w dwóch tonach za masywnymi dębowymi drzwiami.

Kobieta, która otworzyła, była niemal wzrostu Martina Becka. Szczupła, a raczej chuda – sucha i koścista, jak gdyby wcale nie miała ciała pod bardzo bladą skórą. Miała wąski i lekko zakrzywiony nos, wysokie, wystające kości policzkowe, a twarz usianą jasnobrązowymi piegami. Kasztanowe włosy były lekko przyprószone siwizną, ale gęste i falujące. Z tego, co zauważył, nie malowała się – kąciki jej bladych, cienkich warg miały gorzki wyraz. Miała ładne szarozielone oczy i ciężkie powieki – teraz uniosła łukowate brwi i spojrzała na niego pytająco.

– Komisarz kryminalny Beck – przedstawił się Martin Beck. – Szukam fabrykanta Sundströma.

– Mąż źle się czuje, leży i odpoczywa – odpowiedziała. – Pan w jakiej sprawie?

– Przykro mi, że niepokoję o tej porze, ale to bardzo pilne. Sprawa jest nagląca, więc jeśli nie czuje się bardzo źle…

– Chodzi o fabrykę? – zapytała.

– Nie, nie bezpośrednio – odparł Martin Beck.

Nigdy nie lubił takich sytuacji. Nie wiedział dużo o tej kobiecie, może nie była w pełni szczęśliwa, ale prawdopodobnie wiodła spokojne i normalne życie rodzinne. Za chwilę się dowie, że jest żoną człowieka, który zamordował swoją kochankę.

Gdyby mordercy przynajmniej nie mieli rodzin, pomyślał irracjonalnie Martin Beck i powiedział:

– Jest kilka spraw, o których muszę pomówić z pani mężem…

– Czy to takie ważne, że nie może zaczekać do jutra? – zapytała.

– Tak, takie ważne.

Otworzyła szerzej drzwi i Martin Beck wszedł do przedpokoju.

– Proszę tu chwilę zaczekać, powiem mu.

Weszła po schodach na piętro. Trzymała się bardzo prosto.

Martin Beck usłyszał telewizor grający w którymś z pokoi po prawej stronie. Czekał.

Kaj Sundström pokazał się dopiero po pięciu minutach. Ubrany był w granatowe flanelowe spodnie i sweter z szetlandzkiej wełny w tym samym kolorze. Pod swetrem miał niebieską koszulę zapiętą pod samą szyję. Żona zeszła za nim po schodach i kiedy stanęli przed Martinem Beckiem, zobaczył, że jest o głowę wyższa od męża.

– Idź do dziewczynek, Sissy – powiedział Kaj Sundström.

Rzuciła mu badawcze i trochę niespokojne spojrzenie, ale otworzyła drzwi na lewo od schodów. Głos z telewizora nasilił się, lecz natychmiast zamknęła drzwi za sobą.

Kaj Sundström odpowiadał opisom Folkego Bengtssona i Skackego, ale Martina Becka uderzył wyraz zmęczenia i rezygnacji w jego oczach i kącikach ust. Mógł być opalony, kiedy Folke Bengtsson widział go parę miesięcy wcześniej – teraz miał skórę szarożółtą i zwiotczałą. Wyglądał na wyczerpanego. Dłonie miał jednak duże i opalone, z długimi, żylastymi palcami.

– Tak? – rzekł pytającym tonem. – O co chodzi?

Martin Beck zobaczył strach w oczach za szkłami okularów. Sundström nie umiał go ukryć.

– Pan wie, o co chodzi – powiedział.

Pokręcił głową, ale drobne krople potu wystąpiły mu na czoło i nad górną wargę.

– Sigbrit Mård – rzekł Martin Beck.

Kaj Sundström odwrócił się i przeszedł parę kroków w stronę drzwi wyjściowych.

Przystanął i powiedział, stojąc plecami do Martina Becka:

– Czy możemy wyjść do ogrodu? Czuję, że brakuje mi powietrza.

– Chętnie – zgodził się Martin Beck i zaczekał, aż Sundström włoży kożuch.

Wyszli na schodki i Kaj Sundström zaczął powoli iść w stronę bramy, trzymając ręce w kieszeniach. Pośrodku ścieżki przystanął i spojrzał w górę na rozgwieżdżone niebo. Milczał.

Martin Beck stanął przed nim i powiedział:

– Mamy dowody, że pan ją zabił. Widzieliśmy mieszkanie w Trelleborgu. Mam nakaz aresztowania w kieszeni.

Kaj Sundström stał zupełnie nieruchomo, a po chwili powiedział:

– Dowody? Skąd możecie mieć dowody?

– Znaleźliśmy między innymi szmatkę, którą mogliśmy z panem powiązać. Dlaczego pan ją zabił?

– Musiałem.

Jego głos brzmiał teraz inaczej. Był zdławiony.

– Jak się pan czuje? – zapytał Martin Beck.

– Źle.

– Może lepiej pojedziemy do Malmö i tam porozmawiamy?

– Moja żona…

Urwał i z jego gardła wydobył się nieprzyjemny charczący dźwięk. Przycisnął dłonie do klatki piersiowej, zachwiał się, zgiął wpół i runął nagle głową naprzód w klomb róż.

Martin Beck patrzył na niego.

Benny Skacke wbiegł przez bramę i pomógł mu odwrócić leżącego mężczyznę.

– Zawał serca – orzekł. – Już to kiedyś widziałem. Dzwonię po karetkę.

Wrócił biegiem do samochodu i Martin Beck usłyszał, jak mówi do radiowego mikrofonu.

W tej samej chwili na podwórko wybiegła żona z córkami depczącymi jej po piętach.

Musiała widzieć z okna, co się stało, bo odepchnęła Martina Becka, uklękła przy nieprzytomnym mężu i kazała dziewczynkom wracać do domu. Posłuchały jej, ale stanęły w otwartych drzwiach, patrząc pytająco i z niepokojem na rodziców oraz dwóch obcych mężczyzn w ogrodzie.

Po siedmiu minutach przyjechała karetka.

Benny Skacke jechał tuż za nią do Szpitala Publicznego w Malmö i kiedy stanęła przed izbą przyjęć na ostry dyżur, był w odległości tylko kilku metrów.

Martin Beck został w samochodzie i przyglądał się sanitariuszom biegnącym z noszami.

Pani Sundström weszła za nimi i gdy zamknęły się za nią drzwi, Skacke zapytał:

– Nie wchodzisz?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – Ale nie ma pośpiechu. Teraz zrobią mu elektrowstrząsy oraz masaż serca i położą go pod respiratorem. Jeżeli z tego wyjdzie, dość szybko wróci do zdrowia. Jeżeli nie…

Umilkł, patrząc na zamknięte drzwi. Po chwili sanitariusze wrócili z noszami, wstawili je do karetki i zamknęli drzwi. Potem wsiedli z przodu i odjechali.

Martin Beck wyprostował się, mówiąc:

– Teraz mogę wejść i czegoś się dowiedzieć.

– Mam iść z tobą czy zaczekać? – zapytał Skacke. Martin Beck otworzył drzwi radiowozu i wysiadł. Schylając się, powiedział:

– Może się pozbiera i lekarze pozwolą mi niedługo z nim porozmawiać. Dobrze byłoby mieć przy tym magnetofon.

Skacke przekręcił kluczyk w stacyjce.

– Zaraz przywiozę – oznajmił.

Martin Beck skinął głową i Skacke odjechał.

Kaj Sundström został przewieziony na oddział intensywnej opieki medycznej i Martin Beck widział jego żonę przez szklane drzwi poczekalni. Stała przy oknie odwrócona do nich plecami, wyprostowana i nieruchoma.

Martin Beck czekał na korytarzu. Po chwili usłyszał stukot drewniaków i zobaczył idącą w jego stronę kobietę w białym fartuchu i dżinsach. Znikła jednak w jakichś drzwiach, nim zdążył cokolwiek powiedzieć. Podszedł do tych drzwi. Przeczytał napis Lekarz dyżurny na tabliczce, zapukał i otworzył, nie czekając na odpowiedź.

Kobieta stała przy biurku, przeglądając plik szpitalnej dokumentacji. Znalazła właściwy dokument, coś na nim zanotowała, wpięła w skoroszyt i położyła na półce ściennej z tyłu.

Potem spojrzała pytająco na Martina Becka, który pokazał jej legitymację i przedstawił sprawę.

– Nic jeszcze nie mogę powiedzieć – rzekła. – Właśnie robią mu masaż serca. Ale może pan zaczekać.

Była młoda, miała wesołe piwne oczy i ciemnoblond włosy splecione w gruby, opadający na plecy warkocz.

– Dopilnuję, żeby pana poinformowali – obiecała i wyszła szybkim krokiem z pokoju.

Martin Beck podszedł do półki i przeczytał dziennik choroby. Nie dotyczył Kaja Sundströma.

Na ścianie znajdował się mały aparat z ekranem, po którym z lewej do prawej strony przebiegał lśniący zielony punkcik. Pośrodku ekranu odbijał się i słychać było krótki wysoki dźwięk. Zielony punkt zakreślał regularną krzywą, a piskliwy dźwięk powracał z tą samą monotonną częstotliwością. Czyjeś serce biło normalnie. Martin Beck zakładał, że nie jest to elektrokardiogram Kaja Sundströma.

Po kwadransie, w ciągu którego nic się nie wydarzyło, Martin Beck zobaczył przez okno wracającego Skackego. Wyszedł, wziął magnetofon i kazał Skackemu jechać do domu.

Ten wyglądał na trochę zawiedzionego, tak jakby wolał zostać, ale Martin Beck nie miał dla niego żadnego zajęcia.

O wpół do jedenastej wróciła kobieta z warkoczem. Okazało się, że jest lekarzem dyżurnym.

Sundström przetrwał kryzys, odzyskał przytomność i jego stan był, w tych okolicznościach, dobry. Rozmawiał przez kilka minut z żoną, która już opuściła szpital. Teraz spał i nie wolno było mu przeszkadzać.

– Ale proszę przyjść jutro, to zobaczymy – powiedziała.

Martin Beck wyjaśnił jej sytuację i w końcu zgodziła się niechętnie, by porozmawiał z Kajem Sundströmem, jak tylko ten się obudzi. Zaprowadziła go do gabinetu, w którym mógł zaczekać.

W pokoju stały leżanka przykryta zielonym materiałem, stołek i stojak na gazety, w którym znajdowały się trzy zaczytane religijne pisemka. Martin Beck postawił magnetofon na stołku, położył się na leżance i patrzył w sufit.

Myślał o Kaju Sundströmie i jego żonie. Sprawiała wrażenie silnej kobiety. Silnej psychicznie. Równie dobrze mogły to być wyćwiczone zachowanie albo chłód emocjonalny.

Myślał o Folkem Bengtssonie, ale niezbyt długo. Potem pomyślał o Rhei i po chwili zasnął.

Kiedy lekarka dyżurna zbudziła go, dochodziło wpół do szóstej i jej piwne oczy nie były już takie wesołe.

– Obudził się – poinformowała. – Ale proszę nie przedłużać ponad to, co konieczne.

Kaj Sundström leżał na plecach i spoglądał w stronę drzwi. Młody mężczyzna w białym fartuchu i białych spodniach siedział na krześle w nogach łóżka i obgryzał paznokcie.

Podniósł się, kiedy Martin Beck wszedł.

– Zrobię sobie kawę – powiedział. – Proszę zadzwonić, zanim pan pójdzie.

Na półce nad wezgłowiem łóżka stał aparat podobny do tego, który Martin Beck widział w lekarskiej dyżurce. Trzy cienkie różnokolorowe przewody łączyły aparat z małymi okrągłymi elektrodami przyklejonymi plastrami do klatki piersiowej Kaja Sundströma.

Zielony punkcik zapisywał elektrokardiogram, ale piskliwy dźwięk słychać było bardzo słabo.

– Jak się pan czuje? – zapytał Martin Beck. Kaj Sundström skubał palcami prześcieradło.

– Tak sobie – powiedział. – Nie wiem. Nic nie pamiętam.

Nie miał okularów i bez nich jego twarz wydawała się młodsza i bardziej delikatna.

– Mnie pan pamięta? – zagadnął Martin Beck.

– Pamiętam, że pan przyszedł i wyszliśmy na dwór. Nic więcej.

Martin Beck wyciągnął spod łóżka niski stołek, postawił na nim magnetofon i przymocował mikrofon do brzegu łóżka. Przysunął sobie krzesło i usiadł.

– Pamięta pan, o czym rozmawialiśmy? – zapytał.

Kaj Sundström skinął głową.

– Sigbrit Mård – powiedział Martin Beck. – Dlaczego pan ją zamordował?

Mężczyzna na łóżku zamknął oczy, a kiedy znów je otworzył, wystękał:

– Jestem chory. Nie chcę o tym rozmawiać.

– Jak pan ją poznał?

– Pyta pan, jak się spotkaliśmy?

– Tak. Proszę opowiedzieć.

– Spotkaliśmy się w cukierni, w której pracowała. Wtedy zachodziłem tam czasem na kawę.

– Kiedy to było?

– Trzy, cztery lata temu.

– Tak? A potem?

– Zobaczyłem ją pewnego dnia w mieście i spytałem, czy ją gdzieś podwieźć. Zapytała, czy mógłbym ją zawieźć do domu w Domme, bo właśnie zostawiła samochód w warsztacie. Zawiozłem. Potem przyznała, że wymyśliła historyjkę z samochodem, bo chciała mnie poznać. Zostawiła wóz w Trelleborgu i następnego dnia pojechała autobusem.

– Wszedł pan z nią wtedy do domu? – zapytał Martin Beck.

– Tak, i się przespaliśmy. Pewnie chciał pan to wiedzieć.

Kaj Sundström rzucił na Martina Becka krótkie spojrzenie, po czym odwrócił głowę i patrzył w stronę okna.

– Czy dalej się spotykaliście u niej w domu?

– Tak, parę razy. Ale to było zbyt ryzykowne. Mam żonę, ona była wprawdzie rozwódką, ale tu jest tylu plotkarzy. Zwłaszcza tam, gdzie mieszkała. Więc postarałem się o małą garsonierę, gdzie mogliśmy się spotykać.

– Kochał ją pan?

Kaj Sundström parsknął.

– Kochał? Nie, ale byłem na nią napalony. Chciałem uprawiać z nią seks. Moja żona nie była już do tego taka chętna. Właściwie nigdy nie była. Pomyślałem więc, że mam prawo do tak zwanej kochanki. Ale moja żona wpadłaby w szał, gdyby się o tym dowiedziała. Natychmiast zażądałaby rozwodu.

– Czy Sigbrit Mård pana kochała?

– Chyba tak. Z początku myślałem, że potrzebuje kogoś do łóżka, tak jak ja, ale później zaczęła mówić o tym, bym się do niej przeprowadził.

– Kiedy zaczęła o tym mówić?

– Na wiosnę. Było nam razem dobrze, spotykaliśmy się raz w tygodniu w tym wynajętym mieszkaniu, a ona nagle zaczęła mówić, żebyśmy się pobrali i że chce mieć dziecko. Nie miało dla niej znaczenia, że już jestem żonaty i mam dzieci. Uważała, że wystarczy się rozwieść.

– Nie chciał pan się rozwodzić?

– Nie, broń Boże. Po pierwsze, jest nam całkiem dobrze razem, mojej żonie, mnie i dzieciom. Po drugie, oznaczałoby to dla mnie finansową katastrofę. Dom, w którym mieszkamy, jest mojej żony, i fabryka, którą kieruję, też należy do niej. W razie rozwodu zostawiłaby mnie bez grosza i straciłbym pracę. Mam pięćdziesiąt dwa lata. Harowałem w tej fabryce jak wół. Sigbrit nie była rozsądna, myśląc, że wszystko dla niej zostawię. Zależało jej też na pieniądzach.

Policzki Kaja Sundströma poróżowiały, kiedy mówił, i jego spojrzenie też nie było już takie pozbawione wyrazu.

– Zresztą zaczynałem powoli mieć jej dość – przyznał. – Już zimą zacząłem się zastanawiać, jak elegancko się z tego wywinąć.

Nie wybrał szczególnie eleganckiego sposobu, pomyślał Martin Beck. Głośno zaś powiedział:

– I co było dalej? Stała się zbyt uciążliwa?

– Zaczęła mi grozić – rzekł Sundström. – Powiedziała, że odwiedzi moją żonę. Musiałem obiecać, że sam z nią porozmawiam o rozwodzie, choć oczywiście wcale nie zamierzałem. Nie wiedziałem, co robić, leżałem bezsennie nocami…

Umilkł i zasłonił oczy ręką.

– Nie mógł pan powiedzieć żonie…

– Nie, to było wykluczone. Nigdy by nie zaakceptowała ani nie wybaczyła czegoś takiego. Jest w takich sprawach niezwykle zasadnicza, prawdziwa moralistka. Poza tym bardzo się obawia, co ludzie powiedzą, i chce zachować pozory. Nie, było tylko… nie było innego wyjścia.

Po chwili milczenia Martin Beck powiedział:

– Znalazł pan w końcu wyjście. Choć nie najlepsze.

– Tyle o tym myślałem, że doprowadzało mnie to do szaleństwa. Na koniec byłem już zdesperowany. Chciałem tylko się jej pozbyć, jej jazgotu i gróźb. Tak, brałem pod uwagę wszystkie możliwe sposoby. W końcu wpadłem na ten ze zboczeńcem, który mieszkał obok niej, i wymyśliłem, że jeśli upozoruję morderstwo na tle seksualnym, wszyscy pomyślą, że to on.

Spojrzał na Martina Becka z błyskiem w oku i powiedział z odcieniem triumfu w głosie:

– I tak pomyśleliście, prawda?

– Nie myślał pan o tym, że niewinny może zostać skazany za czyn, którego nie popełnił?

– Nie był niewinny. Przecież zamordował człowieka i nie powinien był w ogóle wyjść na wolność. Nie, nie myślałem o tym.

– Co pan zrobił?

– Zabrałem ją do samochodu, kiedy czekała na przystanku na autobus. Wiedziałem, że ma samochód w warsztacie. Potem pojechałem w miejsce, które wybrałem wcześniej. Myślała, że chcę uprawiać z nią seks. Latem robiliśmy to czasem na dworze.

Wbił nagle stężały wzrok w Martina Becka. Zmienił się na twarzy, otworzył usta, a ściągnięte wargi odsłoniły zęby. Zacharczał. Uniósł lewą rękę, a Martin Beck chwycił go za nadgarstek i wstał. Dłoń chorego ścisnęła konwulsyjnie jego rękę, szeroko otwarte oczy wpatrywały się wciąż w jeden punkt, w którym znajdowała się twarz Martina Becka. Policjant przeniósł wzrok i zobaczył, jak błyszczący zielony punkcik kreśli powoli na ekranie linię prostą. Z aparatu dobiegało słabe, monotonne pikanie.

Martin Beck poczuł, jak ręka, którą trzyma, wiotczeje, więc położył ją na kołdrze i nacisnął dzwonek, zanim wybiegł na korytarz.

W ciągu minuty w pokoju zaroiło się od ludzi w białych fartuchach. Nim zamknęły się drzwi na korytarz, zobaczył, jak wkładają coś przypominającego blat stołu pod bezwładne, niedające oznak życia ciało.

Czekał za drzwiami. Otworzyły się po chwili i ktoś podał mu magnetofon.

Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale człowiek w białym fartuchu pokręcił głową i powiedział:

– Tym razem go chyba nie uratujemy.

Drzwi zamknęły się i Martin Beck został ze swoim magnetofonem. Zwinął kabel od mikrofonu i włożył do kieszeni. Tej, w której leżał nakaz aresztowania, starannie wypisany, złożony i niewykorzystany.

I nie miał już nigdy zrobić z niego użytku. W trzy kwadranse później wyszedł do niego lekarz i powiedział, że nie udało im się uratować Kaja Sundströma. Drugi zakrzep poszedł prosto do serca i tam utkwił.

Martin Beck pojechał na komendę przy Davidshallstorg i przekazał Perowi Mansonnowi taśmę wraz z poleceniem, by zamknąć sprawę.

Potem pojechał taksówką do Anderslöv.

Srebrnoszara mgła leżała nisko nad równiną. Widoczność sięgała zaledwie kilku metrów, a po bokach nie widział nic poza poboczami i rowami porośniętymi suchą żółtą trawą i od czasu do czasu jakąś kałużę. Gdyby wcześniej nie poznał okolicy przy ładnej pogodzie, nie domyśliłby się, co kryje się we mgle. Ale teraz wiedział, jak wygląda równina – nie jest płaska i monotonna, jak można by pomyśleć, widząc ją z samolotu, lecz miękko falująca, z polami buraczanymi i łąkami, pastwiskami z rzędami bezlistnych, rozłożystych wierzb, kościółkami bielonymi wapnem i gospodarstwami otoczonymi przez potężne wiązy i buki. I widział niebo nad równiną w pogodny dzień, wysokie i rozległe, jakie poza tym można zobaczyć tylko nad morzem, albo z płynącymi chmurami, które rzucały błyszczące cienie na otwarty, jasny krajobraz. Ale teraz mgła stała jak ściana po obu stronach drogi i jazda przez nią miała w sobie coś bezczasowego i nierealnego.

Mijali boczną drogę na Domme, ale nie mógł dojrzeć domu na wzniesieniu.

Nöjd siedział przy biurku w swoim pokoju i pił herbatę, kartkując przy tym plik skserowanych kartek. Timmy leżał wyciągnięty pod stołem u jego nóg. Martin Beck rozsiadł się wygodnie w fotelu dla gości, a Timmy powitał go w swój zwykły serdeczny sposób.

Martin Beck odsunął psa i wytarł twarz. Nöjd odłożył kserówki na bok, spojrzał na niego i powiedział:

– Zmęczony?

– Tak.

– Herbaty?

– Tak, dziękuję.

Nöjd wyszedł, wrócił z porcelanowym kubkiem i nalał herbaty z czajnika.

– Wracasz do domu? – zapytał.

Martin Beck skinął głową.

– Samolot odlatuje za dwie godziny – powiedział. – Jeżeli wystartuje w tej mgle.

– Zadzwonimy za godzinę i się dowiemy. Może się rozejdzie. Masz jeszcze pokój w pensjonacie?

– Tak – odrzekł Martin Beck. – Przyszedłem prosto tutaj.

– To idź tam, połóż się i prześpij godzinę. Zadzwonię, kiedy będzie czas jechać.

Martin Beck skinął głową. Naprawdę był bardzo zmęczony.

Spakował parę swoich rzeczy, położył się na łóżko i niemal natychmiast zasnął.

Przedtem zdążył pomyśleć, że powinien zadzwonić do Rhei.

Obudził się, kiedy Herrgott Nöjd załomotał w drzwi i wszedł do pokoju. Spojrzał na zegarek i odkrył ze zdziwieniem, że spał ponad trzy godziny.

– Mgła się rozprasza – odezwał się Nöjd. – Sądzą, że będą mogli wystartować za trzy kwadranse. Nie chciałem cię niepotrzebnie budzić. Ale teraz musimy już jechać.

W drodze do Sturup Nöjd powiedział:

– Folke jest już w domu. Przejeżdżałem koło Domme pół godziny temu i właśnie naprawiał kurnik.

– Co się stanie z domem Sigbrit Mård? – zapytał Martin Beck. – Nie miała chyba żadnych krewnych?

– Nie, pewnie pójdzie na licytację, jak sądzę. Nie myślałeś o tym, by się tu przeprowadzić?

Nöjd spojrzał na Martina Becka i się roześmiał.

– Ale nie mógłbyś zabrać ze sobą komisji do spraw zabójstw – zauważył.

Słońce zaczynało przebijać się przez mgłę, a na lotnisku zapewniali, że samolot niedługo wystartuje. Martin Beck dał bagaż do odprawy i wrócił z Nöjdem do samochodu.

Pochylił się nad tylnym siedzeniem i podrapał Timmy’ego za uchem. Potem klepnął Nöjda w plecy i powiedział:

– Dziękuję.

– Wrócisz tutaj – rzekł Nöjd. – To znaczy, nieoficjalnie. Nie przewiduję więcej morderstw w moim obwodzie. Przyjedziesz na urlop, wiem.

– Może – odparł Martin Beck. – Do widzenia.

Nöjd wsiadł do samochodu.

– Zapolujemy na bażanta. – Mrugnął okiem.

Martin Beck stał, odprowadzając wzrokiem czerwony samochód. Potem wszedł do budynku dworca lotniczego i zadzwonił do Rhei Nielsen.

– Będę w domu za parę godzin – powiedział.

– To zaraz do ciebie pojadę – odrzekła. – I zrobię obiad. Chcesz?

– No pewnie.

– Wymyśliłam coś nowego – kusiła go. – Rodzaj zapiekanki. I kupię po drodze wino.

– Wspaniale. Brakowało mi ciebie.

– A mi ciebie. Wracaj szybko.

W chwilę później wzniósł się w powietrze.

Samolot zatoczył szeroki łuk. W dole leżała oświetlona słońcem południowa równina, a dalej morze, niebieskie i roziskrzone. Potem widok znikł, samolot wleciał w warstwę chmur i wziął kurs na północ.

Wracał do domu.

I ktoś na niego czekał.

Загрузка...