Rozdział 29


Domek w lesie Haninge koło Dalarö był dobrą kryjówką. Stał w takim odosobnieniu, że nikt nie mógł tu trafić przypadkiem, a jego wyposażenie wskazywało na to, że Bochen Lindberg nie ma złudzeń. Był tam zapas jedzenia i picia, broni i amunicji, oleju napędowego oraz ubrań, papierosów i stert starych tygodników, ogólnie rzecz biorąc, wszystko, czego potrzeba, by wytrzymać przez dłuższy czas w izolacji. Byłoby oczywiście najlepiej, gdyby wcale do tego nie doszło.

Bochen i Kasper uciekli aż za łatwo, kiedy policja szturmowała mieszkanie w Midsommarkransen, ale z drugiej strony, domek był ich ostatnią szansą.

Gdyby ich tutaj złapano, mieli dwie możliwości: poddać się albo walczyć.

Trzecia możliwość, uciec jeszcze raz, nawet nie wchodziła w rachubę, ponieważ w takim przypadku byłaby to samotna ucieczka, pieszo i przez las. Zbliżająca się zima czyniła tę perspektywę mało kuszącą, przede wszystkim dlatego, że oznaczałoby to również zostawienie dużego zapasu skradzionych cennych dóbr.

Bochen Lindberg nie był wielką gwiazdą w konstelacji przestępców i planował w możliwie najprostszy sposób. Zakopał wartościowe rzeczy oraz pieniądze w domku i wokół niego – teraz mógł mieć tylko nadzieję, że pościg policyjny na tyle straci rozmach, by mogli się odważyć na powrót do Sztokholmu. Wtedy mogliby szybko zamienić skradzione rzeczy na gotówkę, zdobyć fałszywe dokumenty i wyjechać za granicę.

Ronnie Kaspersson wcale nie planował. Wiedział tylko, że policja ściga go wszelkimi dostępnymi sposobami za przestępstwo, którego w rzeczywistości nie popełnił. Z Bochnem nie był przynajmniej sam, a jego towarzysz miał przy tym optymistyczne i mało skomplikowane spojrzenie na życie. Kiedy powiedział, że mają duże szanse, naprawdę tak myślał i Kasper mu wierzył. A Bochen nie zdecydował się na ucieczkę wcześniej dlatego, że nie chciał być sam.

Teraz było ich dwóch, co czyniło całą sytuację znacznie weselszą.

Kacper miał właściwie tylko jeden problem, mianowicie taki, że Bochen zawsze dawał się złapać. Obaj jednak rozumowali, że kiedyś wiatr musi się zmienić, a do tego potrzebowali tylko trochę fartu. W ostatnich latach wielu notorycznych przestępców uciekło za granicę po udanym skoku. Rozpłynęli się gdzieś w zachodniej cywilizacji, zachowując pieniądze i zdrowie.

Dom miał wiele zalet. Stał na polanie, zapewniając dobry widok na wszystkie strony.

Były przy nim tylko dwa budynki gospodarskie, wychodek i mała, zaniedbana stodoła, w której ukryli samochód Bochna.

Sam budynek mieszkalny był dobrze utrzymany – zwykły wiejski dom z trzema oknami od frontu, jednym z tyłu i po jednym w każdej ścianie szczytowej. Na parterze znajdowały się kuchnia, sypialnia i duży pokój. Prowadziła tam tylko jedna droga, wychodząca prosto na podwórze i mały ganek pośrodku domu.

Już pierwszego dnia Bochen zrobił staranny przegląd ich uzbrojenia. Mieli dwa wojskowe pistolety maszynowe i trzy pistolety automatyczne różnych marek i kalibru. Poza tym byli dobrze zaopatrzeni w amunicję, w tym w dwie pełne skrzynki z nabojami do pistoletów maszynowych. Bochen powiedział:

– Przy takiej policji, jaka jest dzisiaj, możemy zrobić tylko dwie rzeczy, gdyby mimo wszystko nas odkryli i otoczyli.

– Jakie?

– Wystrzelać się do końca. Jeśli trafimy jednego lub dwóch gliniarzy, nie zmieni to ani trochę naszej sytuacji. Trudno im będzie nas capnąć, nie podpalając domu. A jeśli spróbują z gazem łzawiącym, mam tam w skrzyni kilka masek.

– Nie wiem, jak to działa – powiedział Kasper, wodząc palcem po pistolecie maszynowym.

– Nauczenie się tego zajmuje jakieś dziesięć minut – rzekł Bochen.

Miał rację. Dziesięć minut przyspieszonego kursu wystarczyło. Następnego dnia urządzili próbne strzelanie ze wszystkich rodzajów broni z bardzo dobrym rezultatem. Dom był tak odosobniony, że mogli to zrobić bez żadnego ryzyka.

– Teraz pozostaje tylko czekać – uznał Bochen. – Jeżeli przyjdą, damy im popalić. Ale prawdopodobnie nikt nie przyjdzie. Gdzie będziemy wtedy spędzać Święta? Na Wyspach Kanaryjskich czy gdzieś w Afryce?

Myśli Ronniego Kasperssona nie sięgały aż do Bożego Narodzenia. Zostało przecież jeszcze kilka tygodni. Myślał natomiast o strzelaniu. Wsadzenie paru kulek w któregoś z tych żądnych krwi drani nie powinno być trudne ani dziwne.

Po tym, jak widział policję podczas łapanek i zamieszek ulicznych, trudno było mu uważać ją za twór ludzki czy też złożony z pojedynczych osób.

Przez cały czas pobytu w domku słuchali radia. Nie miało ono jednak wiele do powiedzenia. Pościg za zabójcą policjanta trwał z niesłabnącą energią. Teraz było pewne, że znajduje się on w Sztokholmie, i dowódca taktycznego komanda uważał, że schwytanie go jest tylko kwestią niedługiego czasu.

Pogrążył ich zupełnie nieprzewidywalny czynnik.

Maggan.

Gdyby Maggan nie została ranna, nie stwarzałaby dla nich żadnego zagrożenia. Była dobrą i lojalną dziewczyną, która opanowała do perfekcji sztukę kamiennego milczenia.

Teraz jednak była ranna i leżała w szpitalu Söder.

Ugryzienia nie zagrażały jej życiu, ale były źle umiejscowione, jak lekarze określali sprawę.

Operowano ją, a po zabiegu czuła się źle, majaczyła i miała wysoką gorączkę.

Podczas gorączkowych majaków Maggan dość dużo mówiła. Nie wiedziała dokładnie, gdzie jest, ale miała wrażenie, że rozmawia z kimś, kogo zna, a w każdym razie z życzliwym i sympatycznym człowiekiem.

U wezgłowia jej łóżka rzeczywiście siedział człowiek wyposażony w magnetofon.

Był to Einar Rönn.

Rönn nie zadał ani jednego pytania – tylko słuchał i pozwalał, by słowa Maggan nagrywały się na taśmę.

Od razu zrozumiał, że ma sporo ważnych informacji, ale nie wiedział dokładnie, jak mógłby je wykorzystać.

Po trwających około minuty rozważaniach poszukał telefonu i zadzwonił do Gunvalda Larssona.

– Tak – powiedział Larsson. – Czego chcesz?

Wyraźnie było słychać, że Gunvald Larsson nie jest sam w swoim pokoju na komendzie przy Kungsholmsgatan. Głos miał szorstki i poirytowany.

– Dziewczyna tu majaczy. Właśnie powiedziała, gdzie są Bochen i Kasper. W domku koło Dalarö.

– Znasz jakieś szczegóły?

– Tak, dokładny opis drogi. Jeśli zdobędziesz mapę, mógłbym chyba oznaczyć na niej ten dom.

Gunvald Larsson milczał przez dłuższą chwilę. Potem powiedział konspiracyjnym tonem:

– To techniczna i bardzo złożona decyzja. Jesteś uzbrojony?

– Nie.

Na chwilę zapadła cisza.

Rönn zapytał:

– Czy nie musimy zawiadomić Malma?

– Absolutnie musisz to zrobić. To oczywiste.

Potem dodał ściszonym głosem:

– Ale dopiero, gdy zobaczysz mój samochód zatrzymujący się przed wejściem. Wtedy to zrobisz. Jak najszybciej.

– Okej – odparł Rönn.

Zszedł do dużego holu szpitala i zajął stanowisko przy automacie telefonicznym.

Po niespełna dziesięciu minutach zobaczył Gunvalda Larssona zatrzymującego samochód przed drzwiami. Natychmiast zadzwonił ponownie na Kungsholmsgatan i po krótkim oczekiwaniu uzyskał połączenie z Malmem. Rönn zreferował dokładnie to, co powiedziała Maggan.

– Świetnie – rzekł Malm. – Wracaj na swoje stanowisko.

Rönn natychmiast wyszedł do Gunvalda Larssona, który wyciągnął rękę i otworzył drzwi samochodu.

– Mapa i pistolet leżą w schowku – powiedział.

Rönn po krótkim wahaniu włożył pistolet za pasek od spodni. Potem spojrzał na mapę i oznajmił:

– Tu jest ten dom.

Gunvald Larsson studiował sieć dróg. Po chwili rzucił okiem na zegar i powiedział:

– Będziemy mieć jakąś godzinę przewagi. Potem ruszy Malm z tak zwanymi siłami głównymi. Jego sztab na pewno przewidział dokładnie taką sytuację. Będzie miał stu ludzi, dwa helikoptery i dziesięć psów. Poza tym sprowadził dwadzieścia wielkich tarcz z blachy pancernej. Zapowiada się niezła masakra.

– Sądzisz, że ci kolesie będą stawiać opór?

– To raczej pewne – odrzekł Gunvald Larsson. – Lindberg nie ma nic do stracenia, a Kaspersson jest bliski postradania zmysłów po całym tym pościgu.

– No tak – powiedział filozoficznie Rönn, dotykając palcami pistoletu.

Nie był człowiekiem skłonnym do przemocy.

– Poza tym nie przejmuję się specjalnie, co stanie się z Lindbergiem – rzekł Gunvald Larsson. – To zawodowy przestępca, poza tym niedawno zabił człowieka podczas napadu. Myślę o chłopaku. Nikogo dotąd nie zabił ani nie zranił, ale jeśli Malm wdroży swój plan, idę o zakład, że albo sam zostanie zabity, albo położy trupem paru policjantów. Dlatego chodzi o to, żebyśmy byli tam pierwsi i działali szybko.

Szybkie działanie było jedną ze specjalności Gunvalda Larssona.

Jechali na południe, przez Handen i nowe widmowe osiedle zwane Brandbergen.

Dziesięć minut później byli na bocznej drodze, a po następnych dziesięciu zobaczyli dom. Gunvald Larsson zatrzymał samochód na środku drogi, jakieś pięćdziesiąt metrów od budynku.

W mgnieniu oka ocenił sytuację. Potem powiedział:

– Będzie ciężko, ale okej. Wysiądziemy i podejdziemy od lewej strony. Jeżeli zaczną strzelać, schowamy się za wychodkiem. Spróbuję go obejść i zaskoczyć ich od tyłu. Ty zostajesz w kryjówce i strzelasz powoli w dach lub w okap, na lewo od ganku.

– Kiepsko strzelam – wymamrotał Rönn.

– Ale w dom chyba, do cholery, trafisz?

– Tak. Przynajmniej mam nadzieję.

– Einar?

– Tak?

– Nie ryzykuj. Gdyby coś źle poszło, zostań w ukryciu i czekaj na wielką inwazję.

W środku domu Bochen i Kasper usłyszeli samochód wcześniej, niż zobaczyli. Teraz stali przy oknie i wyglądali na zewnątrz.

– Dziwny samochód – orzekł Bochen. – Nigdy takiego nie widziałem.

– Może jakiś kierowca tu zabłądził – powiedział Kasper.

– Możliwe – odparł sucho Bochen.

Wziął jeden z pistoletów maszynowych, a drugi podał Kasprowi.

Rönn i Gunvald Larsson wysiedli i zaczęli iść w stronę domu.

Bochen przyjrzał się im, po czym stwierdził zrezygnowanym głosem:

– Gliny. Poznaję obu. Wydział zabójstw w Sztokholmie. Ale to będzie łatwa rozgrywka.

Wypchnął łokciem szybę środkowego okna, wycelował i zaczął strzelać.

Rönn i Gunvald usłyszeli brzęk tłuczonego szkła i wiedzieli, co to oznacza. Obaj zareagowali szybko, uskoczyli na bok i rzucili się szczupakiem za wychodek.

Salwa tak czy owak nie trafiła, ponieważ Bochen nie był przyzwyczajony do strzelania na taką odległość i trzymał broń za wysoko. Wydawał się jednak zadowolony, gdy powiedział:

– Teraz mamy ich w garści. Jedyne, co musisz zrobić, Kasper, to kryć się za moimi plecami.

Gunvald Larsson nie pozostał w kryjówce dłużej niż kilka sekund. Potem wczołgał się za gęstwinę niskich krzaków jeżyn.

Rönn leżał dobrze ukryty za kamiennym podmurowaniem. Wyjął pistolet i strzelił dwa razy w dach. Odpowiedź przyszła natychmiast. Tym razem salwa dłuższa i lepiej wymierzona. Kaskada gruzu trysnęła mu w twarz.

Rönn wystrzelił jeszcze raz, prawdopodobnie wcale nie trafiając w dom, ale nie miało to większego znaczenia.

Gunvald Larsson był już przy domu. Pełzł szybko wzdłuż tylnej ściany, przeczołgał się przez narożnik i znalazł pod szczytowym oknem. Ukląkł i wyjął swój rewolwer Smith & Wesson 38 Master, który nosił przypięty do paska przy prawym biodrze. Potem jeszcze trochę się podniósł, trzymając pistolet w pogotowiu, i zajrzał do środka. Pusta kuchnia. Trzy metry od okna uchylone drzwi. Kasper i Lindberg byli prawdopodobnie w pokoju za nimi.

Gunvald Larsson zaczekał, aż Rönn wznowi ostrzał. Czekał tylko pół minuty, nim pistolet Rönna wystrzelił dwa razy.

Natychmiast w odpowiedzi rozległa się salwa, zakończona metalicznym kliknięciem oznaczającym, że magazynek jest pusty.

Gunvald Larsson wziął rozpęd i rzucił się przez okno, wyciągając ręce, by osłonić twarz.

Wylądował na podłodze w chmurze odłamków szkła i odprysków drewna, przetoczył się, zerwał na nogi, otworzył kopniakiem drzwi na oścież i wpadł do następnego pokoju.

Lindberg stał o krok od okna, lekko pochylony do przodu i zajęty ładowaniem magazynku. W kącie za nim stał Ronnie Kaspersson z drugim pistoletem maszynowym w rękach.

– Strzelaj, do diabła, Kasper! – krzyknął Bochen. – Jest ich tylko dwóch. Zastrzel go!

– Wystarczy, Lindberg – odezwał się Gunvald Larsson.

Postąpił o krok naprzód, uniósł lewą rękę i uderzył mocno Bochna nad obojczykiem tuż koło gardła.

Lindberg wypuścił broń i upadł jak zwalony pałką.

Gunvald Larsson patrzył na Ronniego Kasperssona, który też upuścił broń i zakrył twarz dłońmi.

– Dobrze – powiedział Gunvald Larsson do siebie. – Właśnie tak.

Potem otworzył drzwi wejściowe i zawołał:

– Możesz już wejść, Einar!

Rönn wszedł do środka.

– Lepiej załóż kajdanki temu osobnikowi – rzekł Gunvald Larsson, trącając Bochna nogą.

Potem spojrzał na Ronniego Kasperssona i powiedział:

– Ty nie potrzebujesz kajdanków, prawda?

Ronnie Kaspersson pokręcił głową, nie odrywając rąk od twarzy.

W kwadrans później wsadzili aresztowanych na tylne siedzenie i wjechali na podwórze, by zawrócić. Lindberg pozbierał się już po uderzeniu i nawet odzyskał trochę dobrego humoru.

W tej samej chwili na podwórze wbiegł mężczyzna w sportowym dresie. Trzymał w ręce kompas i patrzył głupkowato to na samochód, to na dom.

– Wielkie nieba – powiedział Bochen Lindberg. – Gliniarz przebrany za biegacza na orientację. Tylko dlaczego ma kompas, a nie ma mapy?

Wybuchnął głośnym śmiechem.

Gunvald Larsson opuścił boczną szybę i rzucił:

– Hej, ty.

Mężczyzna w dresie podszedł do samochodu.

– Masz przy sobie radio?

– Oczywiście.

– To powiedz Malmowi, że może odwołać ćwiczenia. Wystarczy, jeśli ktoś tu podjedzie i przeszuka chałupę.

Mężczyzna długo zmagał się z radiem, po czym powiedział:

– Zatrzymanych należy przekazać do siedziby komanda szefa biura Malma, dwa kilometry na wschód od drugiego „e” w Österhaninge.

– Tak zrobimy – odrzekł Gunvald Larsson i podniósł szybę.

Malm wyglądał na zadowolonego, kiedy stał otoczony swoimi podkomendnymi.

– Sprawna robota, Larsson – pochwalił. – Muszę to przyznać. A czemu Kaspersson nie ma kajdanków?

– Nie potrzebuje ich.

– Gadanie, załóż mu.

– Nie mam – odrzekł Gunvald Larsson.

Potem odjechał stamtąd z Rönnem.

– Mam nadzieję, że chłopak dostanie dobrego adwokata – odezwał się po chwili.

Rönn nie odpowiedział. Zamiast tego zauważył:

– Gunvald, masz zniszczoną kurtkę. Całą podartą.

– Wiem, do cholery – odparł posępnie Gunvald Larsson.

Загрузка...