Rozdział 27


We wtorek rano Lennart Kollberg wstał wcześnie, włożył szlafrok, ogolił się i poszedł do kuchni zrobić sobie kawę. Choć raz udało mu się wstać przed dziećmi – z pokoju Bodil i Joakima nie dochodził żaden odgłos. Gun też spała, nie dał jej zasnąć przez pół nocy i udało jej się dopiero godzinę temu.

Kiedy się położył poprzedniego wieczoru, po delikatnie mówiąc, nieudanej akcji w Midsommarkransen, nie mógł zasnąć. Leżał na wznak z dłońmi splecionymi na karku, patrzył w ciemność i rozmyślał. Obok siebie słyszał spokojny oddech Gun, a od czasu do czasu kolejkę podziemną, która wjeżdżała z sykiem na stację, a potem powoli nabierała rozpędu do dalszej drogi. W ciągu ostatniego roku przeleżał tak wiele nocy, wałkując wciąż ten sam problem, ale tej nocy poczuł, że już ma tego dość.

Koło trzeciej wyszedł do kuchni, by wziąć sobie piwo i kanapkę, a po chwili zjawiła się cicho Gun, by dotrzymać mu towarzystwa. Potem znów się położyli, a on powiedział jej o swojej decyzji. Dla Gun nie była zaskoczeniem – tyle razy przedtem już o tym rozmawiali, a ona całym sercem popierała jego zamiar. Odkąd wrócił do domu ze Skånii, sprawiał wrażenie niespokojnego i zdeterminowanego, a ona przeczuwała, że niedługo podejmie decyzję.

Rozmawiali przez kilka godzin, potem przytulili się do siebie i Gun po chwili zasnęła w jego ramionach.

Kiedy Bodil i Joakim wstali, zrobił im śniadanie, a potem odesłał do pokoju dziecięcego, przykazując, by nie budzili Gun. Nie dlatego, że zawsze robili to, co im kazał, tylko Gun potrafiła wyegzekwować od nich posłuszeństwo, ale miał nadzieję, że zostawią ją w spokoju choć jeszcze przez chwilę.

Dostał na pożegnanie dwa lepkie buziaki i pojechał do pracy.

Kiedy szedł korytarzem do pokoju służbowego i minął po drodze pusty pokój Martina Becka, pomyślał, jak wiele razy wcześniej, że współpraca z nim będzie jedyną rzeczą, której brak naprawdę odczuje.

Powiesił marynarkę na oparciu krzesła, usiadł i przysunął maszynę do pisania. Potem wkręcił w wałek kartkę papieru i napisał:


Sztokholm 27 listopada 1973

Do Głównego Zarządu Policji

Podanie o dymisję


Podparł ręką podbródek i wyjrzał przez okno. Jak zwykle o tej porze dnia autostrada była pełna samochodów, które w trzech kolumnach toczyły się w stronę centrum. Kollberg obserwował ten niewyczerpany strumień lśniących osobówek i myślał, że nie ma chyba drugiego kraju, w którym właściciele tak dbaliby o samochody, jak Szwecja. Wciąż je myli i polerowali, a rysa na lakierze czy wgniecenie w karoserii urastały do rozmiarów katastrofy i wymagały natychmiastowej naprawy. Samochód był ważnym symbolem statusu i wielu, chcąc spełniać społeczne standardy, zmieniało model na nowszy, zupełnie bez potrzeby i częściej niż mogli sobie na to pozwolić.

Nagle uderzyła go pewna myśl, wyszarpnął kartkę z maszyny i podarł na drobne kawałki, które wrzucił do kosza. Wciągnął na siebie marynarkę i poszedł szybko w stronę windy. Nacisnął przycisk do garażu, w którym stał jego samochód, siedmioletni, z wgnieceniami i ubrudzony skåńską gliną, ale rozmyślił się i zatrzymał windę na parterze.

Do Midsommarkransen nie było daleko – gdyby nie znajdował się na Kungsholmsgatan, widziałby prawie miejsce wczorajszej porażki przez okno.

Samochód stał na parkingu za domem, w którym mieszkała Maggan. Beżowe volvo, ale z innym numerem rejestracyjnym niż ten, który podali Skacke i właściciel stacji benzynowej w Katrineholm. Miał tablice starego typu, które łatwo było zamontować samemu, i Kollberg nie miał wątpliwości, że to ten właściwy samochód. Zanotował numer i wrócił do komendy południowej.

Kiedy znów usiadł przy biurku, odstawił maszynę i przysunął do siebie telefon.

Dostał szybką odpowiedź z centralnego rejestru pojazdów – takiego numeru w rejestrze nie ma i nigdy nie było. Miał oznaczenie okręgu AB dla miasta Sztokholmu, w którym nie osiągnięto nigdy tak wysokiej liczby, jak kombinacja cyfr, która występowała po literach. I nie mogło jej być, ponieważ wszystkie pojazdy w Sztokholmie otrzymały już nowe, niezwiązane z okręgiem numery.

– Dziękuję – powiedział Kollberg, trochę zaskoczony.

Nie spodziewał się tak szybkiego i wyraźnego potwierdzenia, że volvo ma fałszywe tablice. Z zasady nie miał dużego zaufania do komputerów.

Zachęcony sukcesem znów podniósł słuchawkę, wykręcił numer komendy policji w Malmö i poprosił o połączenie z Bennym Skackem.

– Inspektor kryminalny Skacke – odpowiedział dziarski głos. Tytuł był dla Skackego jeszcze tak nowy, że nie potrafił ukryć dumy, kiedy go wymawiał.

– Cześć, Benny – rzekł Kollberg. – Jako że tylko siedzisz i kręcisz młynki palcami, mam dla ciebie zadanie.

– No, siedzę, ale piszę raport. Może zaczekać. O co chodzi?

Nie miał już takiego dziarskiego głosu.

– Czy możesz szybko zdobyć numery podwozia i silnika tego volvo skradzionego w Vellinge?

– Jasne. Od ręki. Zaczekaj chwilę.

Kollberg czekał, słysząc w słuchawce, jak Skacke przetrząsa biurko. Trzaskanie szuflad, szelest papieru, mamrotanie, a potem głos Skackego:

– Mam. Przeczytać ci?

– Wielkie dzięki – rzekł Kollberg. – A jak myślisz, dlaczego pytałem?

Zanotował numer, który podał mu Skacke. Potem powiedział:

– Będziesz tam przez najbliższą godzinę?

– Tak, muszę dokończyć ten raport. To mi zajmie całe przedpołudnie. A co?

– Zadzwonię jeszcze – rzekł Kollberg. – Jest parę rzeczy, o których chciałbym z tobą pogadać, ale teraz nie mam czasu. Cześć.

Tym razem Kollberg nie odłożył słuchawki, tylko wcisnął kciukiem i małym palcem przyciski w widełkach, zaczekał chwilę na wolny sygnał i wybrał nowy numer.

Wszystko zdawało się iść jak z płatka tego ranka. Kierownik Państwowego Laboratorium Techniki Kryminalistycznej odebrał po pierwszym sygnale.

– PLTK. Hjelm.

– Cześć, tu Kollberg.

– Aha. Czego chcesz?

W głosie Hjelma brzmiała rezygnacja – przeczuwał, że Kollberg zadzwonił tylko po to, by zburzyć jego spokój. Kollberg, o ile pamiętał, nie rozmawiał z nim od dobrych kilku tygodni. Oskar Hjelm był jednak mizantropem, czuł się niedoceniany i traktowany nonszalancko przez niewdzięcznych kryminalnych, którzy zasypywali go zadaniami niemożliwymi do wykonania.

Prawie zawsze udawało mu się je rozwiązać, ceniono go też jako świetnego profesjonalistę, wytrwałego, dokładnego i pełnego inwencji. Nie wszyscy jednak potrafili mu to okazać albo poświęcić czas na wysłuchanie zbyt trudnych dla laika, niepotrzebnie zawiłych i szczegółowych opisów analiz laboratoryjnych lub badań technicznych.

Kollberg dobrze wiedział, jak do niego podejść, po dobroci i z pochlebstwem, ale nie miał cierpliwości, by długo drążyć temat, a pochlebstwo nie leżało w jego naturze.

– Chodzi o samochód – powiedział.

– Ach tak – westchnął Hjelm. – W jakim stanie? Zgnieciony, spalony, utopiony…

– Nie, nic z tych rzeczy. Zupełnie normalny samochód, który stoi zaparkowany w Midsommarkransen.

– I co miałbym z nim zrobić?

– To beżowe volvo. Dam ci adres i numer rejestracyjny, a także numer podwozia i silnika. Masz długopis?

– Tak, mam – odparł zniecierpliwionym głosem Hjelm. – Kartkę też. No?

Kollberg podał mu dane i czekał, aż Hjelm zanotuje. Potem powiedział:

– Czy możesz tam wysłać któregoś ze swoich chłopaków, by sprawdził, czy numery się zgadzają? Jeżeli numer podwozia i silnika będzie taki sam, jaki ci podałem, niech go wywiezie do Solny. Jeżeli nie, niech go tam zostawi i natychmiast zadzwoni.

Hjelm nie odpowiedział od razu. W końcu rzekł kwaśno:

– Dlaczego sam nie pójdziesz popatrzeć albo nie wyślesz kogoś od was? To przecież po drugiej stronie ulicy. Jeśli to nie ten samochód, ktoś od nas niepotrzebnie pojedzie do Solny. Mamy mnóstwo roboty…

Kollberg przerwał jego tyradę:

– Po pierwsze, jestem zupełnie pewny, że to ten samochód, po drugie, nie mam kogo posłać, po trzecie, samochód to wasza działka, ponieważ będzie musiał przejść badanie techniczne.

Zrobił przerwę na złapanie oddechu i dodał łagodniejszym tonem:

– Poza tym ty i twoi ludzie wiedzą, jak się obchodzić z takimi rzeczami. My na pewno byśmy tam narobili bałaganu, zostawili odciski palców i zniszczyli ważne ślady. Najlepiej, żebyście wy jako eksperci zajęli się samochodem od samego początku.

Miał wrażenie, że brzmi fałszywie i przymilnie.

– Tak, mogę tam kogoś posłać – powiedział Hjelm. – Co mielibyśmy dokładnie zrobić? Pobrać jakieś specjalne próbki czy co?

– Niech jeszcze u was postoi – odrzekł Kollberg. – Martin zadzwoni do ciebie później i powie, co macie zrobić.

– Okej – zgodził się Hjelm. – Zaraz tam poślę któregoś z chłopaków. Choć właściwie nie mam teraz nikogo wolnego. I nie wiem, gdzie postawię samochód. Mamy w tej chwili pięć samochodów do przeglądu. A w laboratorium leżą całe stosy wszelkich możliwych szmatek do zbadania. Wiesz, co na przykład dostaliśmy wczoraj?

– Nie – odparł Kollberg słabym głosem.

– Dwie beczki śledzi w słonej zalewie. Ryby zostały rozcięte i zaszyte z powrotem, a w brzuchu każdego śledzia leżała plastikowa paczuszka z morfiną. Wiesz, jak pachnie człowiek po nocy spędzonej na czyszczeniu śledzi, z rękami po łokcie w zalewie?

– Nie, ale mogę to sobie wyobrazić – powiedział Kollberg i się roześmiał. – Co zrobiliście potem ze śledziami? Pieczony śledź w sosie cebulowym jest bardzo dobry. Mogę dać ci przepis.

– Dobrze ci żartować – rzekł urażony Hjelm. – W mojej pracy mało jest do śmiechu.

Rozłączył się, a Kollberg wciąż parskał tłumionym śmiechem, odkładając słuchawkę.

Na myśl o pieczonym śledziu poczuł głód, chociaż dopiero co zjadł śniadanie.

Siedział przez chwilę, rysując esy-floresy na bloczku papieru i myśląc o następnej rozmowie. Potem znów chwycił za słuchawkę.

– Inspektor kryminalny Skacke.

– Cześć, to znowu ja. Skończyłeś już raport?

– Nie, niezupełnie. O czym chcesz porozmawiać?

– O tym volvo, które Kaspersson ukradł w Vellinge – mówił Kollberg. – Czy masz gdzieś pod ręką zgłoszenie kradzieży?

– Mam w szufladzie. Zaczekaj chwilę.

Tym razem nie odłożył słuchawki, a znalezienie właściwego blankietu zajęło mu tylko pół minuty.

– Mam – powiedział.

– Dobrze – odrzekł Kollberg. – Nazwisko właściciela?

Miał wrażenie, że upłynęła cała wieczność, nim Benny Skacke odpowiedział.

– Kaj Evert Sundström.

Dobra odpowiedź, pomyślał Kollberg.

Nie był specjalnie zdziwiony, ale poczuł dobrze znany dreszcz zadowolenia, że rozumował prawidłowo. Może także drgnienie czegoś, co leżało głęboko zakorzenione w ludzkiej naturze – instynkt polowania, wietrzenie za zdobyczą.

„To coś, co masz w sobie z rudego lisa, i trochę z zająca”, pomyślał. Ekelöf. Później, kiedy będę miał czas, przypomnę sobie cały wiersz, jest piękny.

– Lennart?

– Tak, słyszałem. Kaj Evert Sundström. Ale to nie on zgłosił kradzież, prawda?

– Nie, jego żona. Cecilia Sundström.

– To było u nich w Vellinge?

– Tak, mieszkają w willi. Samochód stał w garażu otwartym od strony podwórza. Nie ma drzwi, więc złodziej widział go z ulicy.

– Spotkałeś ich oboje, kiedy tam byłeś? – zapytał Kollberg.

– Tak, ale rozmawiałem głównie z nią. On prawie się nie odzywał.

– Jak wyglądał?

– Koło pięćdziesiątki. Jakieś metr siedemdziesiąt wzrostu. Chudy, ale nie taki żylasty, tylko raczej chorobliwie. Blond włosy, lekko siwiejące. Albo prawie białe. Miał okulary w ciemnych oprawkach.

– Kim jest z zawodu?

– Fabrykant.

– Fabrykant czego?

– Nie wiem – odrzekł Skacke. – Taki zawód podała jego żona w zgłoszeniu.

– Czy podał powód, dla którego nie zgłosił kradzieży?

– Nie, ale jego żona powiedziała, że chciała iść na policję już w poniedziałek rano, lecz on myślał, że samochód się znajdzie, więc powinni zaczekać.

– Czy przypominasz sobie coś jeszcze z tej rozmowy? Rozmawiali o czymś ze sobą?

– Nie, głównie o samochodzie. Zapytałem, czy coś widzieli lub słyszeli w niedzielę rano, ale nie. Rozmawiałem właściwie z żoną, to ona otworzyła i potem staliśmy w holu. On pojawił się na chwilę i powiedział, że wie tylko tyle, iż samochodu nie było, kiedy wyszedł z domu koło południa.

Kollberg patrzył na zawijasy na bloczku. Próbował wyrysować coś w rodzaju mapy Skånii, z zaznaczeniem Vellinge, Anderslöv, Malmö i Trelleborga.

– Wiesz, gdzie ma tę swoją fabrykę? – zapytał, łącząc linią Vellinge i Anderslöv.

– Odniosłem wrażenie, że pracuje w Trelleborgu – rzekł z wahaniem Skacke. – Chyba jego żona o tym wspomniała.

Kollberg narysował linię między Anderslöv i Trelleborgiem, a potem drugą między Trelleborgiem i Vellinge.

Utworzył w ten sposób trójkąt, który z wierzchołkiem w Trelleborgu i linią między Vellinge i Anderslöv tworzył szeroką podstawę na północy.

– Dobrze, Skacke – pochwalił Kollberg. – Świetnie.

– Znaleźliście samochód? – zapytał Skacke. – Słyszałem, że on zbiegł, ten Kasper.

– Tak, to prawda – rzucił sucho Kollberg. – I sądzę, że znaleźliśmy ten samochód. Rozmawiałeś ostatnio z Martinem?

– Nie – odparł Skacke. – Raczej dość dawno. Ale on chyba jest jeszcze w Anderslöv?

– Właśnie – rzekł Kollberg. – Dlatego jak tylko odłożę słuchawkę, zadzwoń do Martina i powtórz mu wszystko, co właśnie mi powiedziałeś. O tym Kaju Evercie Sundströmie, jak wyglądał i tak dalej. A potem powiedz mu, żeby zadzwonił do Hjelma w SKL i dowiedział się, czy mają już ten samochód. Zrób to od razu.

– Okej – odparł Skacke. – Co jest z tym Sundströmem? Zrobił coś?

– To się okaże – rzekł Kollberg. – Masz tylko porozmawiać z Martinem, on tu decyduje. Zrozumiałeś? A potem dokończ raport. A gdyby jeszcze coś wyszło, jestem w swoim pokoju. Ja też mam do napisania coś w rodzaju raportu. Pozdrów Martina. Cześć.

– Cześć.

Kollberg już więcej nie dzwonił. Odsunął telefon i włożył do szuflady blok z odwróconym trójkątem i zawijasami, które miały przedstawiać Skånię.

Potem przysunął maszynę do pisania, wkręcił kartkę i napisał:


Sztokholm 27 listopada 1973

Do Głównego Zarządu Policji

Podanie o dymisję

Загрузка...