Ojcowskiej pieśni nie odpowiedziało żadne echo. Trwała tu cisza ogromna, cisza krainy zmarłych.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Milczały już bęben i grzechotki. Pochód kroczył niemal bezszelestnie wąską, zawieszoną tuż nad przepaścią ścieżką. Kiedy ścieżka przeszła w szeroką platformę, rozłożyliśmy się na spoczynek.Do Groty Milczących Wojowników było już niedaleko. Musieliśmy jednak przeczekać tu całą noc, bo zmarłych odwiedzać wolno dopiero o świcie.
Wejście do groty zasłaniały wielkie głazy.
Szliśmy niskim skalnym korytarzem. Słaby blask wczesnego świtu szybko zniknął za plecami, kroczyliśmy w pełnej ciemności i nawet ja musiałem pochylać głowę by nie zawadzić o strop.
Wreszcie skończył się korytarz i zapaliliśmy łuczywa. Ich płomień nie drgał nawet — tak ciche i nieruchome było tu powietrze. Staliśmy na progu groty tak wielkiej, że światło pochodni nie sięgało jej ścian. Ściany i sklepienia stanowiła ciemność, czarniejsza niż wszystkie bezchmurne noce. Staliśmy bez ruchu — tylko niosący nosze wojownicy złożyli zmarłych na ziemi układając obok nich cały ich ziemski dobytek: broń, pożywienie, stroje. Oto do wielkiego oddziału Milczących Wojowników przybyło dwu nowych braci.
Płomienie pochodni nie sięgały ściany ani sklepienia, ale wydobyły z mroku dziesiątki tych synów plemienia Szewanezów, których dusze dawno już odeszły Drogą Słońca. Wszyscy oni tańczyli niegdyś tańce wojenne, pędzili konno po równinach, przemykali się z łukiem przez puszczę. Teraz siedzą tu nie poruszeni od lat. od dziesiątków, może nawet setek lat — tak jak usadowili ich ci, co ich tu przynieśli, a którzy zapewne sami też śpią obok nich.
Oto przy palu totemowym siedzi dwóch wojowników — wódzi czarownik. Siedzą wspierając dłonie»na podkulonych kolanach, z twarzami zwróconymi ku wejściu groty, a więc w stronę północno-zachodniego wiatru. Ciała ich zdobią bogate ubiory o żywych jeszcze i wyrazistych barwach, głowa wodza przybrana jest długim, białym pióropuszem opadającym na ziemię niczym skrzydła zabitego orła. Przed każdym z nich broń, kalumet, naczynia z żywnością.
Za nimi — inni. Większość z nich siedzi wspierając ręce na kolanach, z pochylonymi w dół twarzami. Ale niektórych, szczególnie wielkich, pozostawiono tu w takich pozach, w jakich pochwyciła ich śmierć. Są tacy, którzy siedzą na koniach, innych złożono w ich łodziach, w kanoe z kory brzozowej…
Wszystkie te ciała ludzkie i zwierzęce wyschły w ciągu długich lat, przemieniły się w kamień, stały się kamiennymi głazami wśród kamiennych skał. Płomień odbija się na ich włosach, strojach i broni drobnym migotliwym blaskiem. Wszystko pokrywają przezroczyste kryształki soli. Wszystko tu wysycha i przenika solą — taka jest ta ziemia i skały, taka jest Grota Milczących Wojowników.
Na ścianach groty spisana jest historia plemienia, historia wielkich i sławnych czynów, jego walk, łowów, wędrówek.
Ojciec obchodząc grotę niesie blask swej pochodni wzdłuż ścian pokrytych tajemniczymi znakami. Każdy z tych rysunków i malowideł to jeden dzień historii Szewanezów. Ale i te znaki, jak dawno zmarli wojownicy, przestały już do nas przemawiać. Ich język umilkł w ciągu wieków — zagubiono go w czasach bezlitosnych walk z białymi, w czasach kiedy wodzowie i czarownicy ginęli tak szybko, że brakło im czasu na przekazanie języka znaków swym następcom, swym synom. I prawie nikt już z plemienia nie potrafi ich odczytać. Nawet Gorzka Jagoda i ojciec znają tylko niektóre.
Czy i my zamilkniemy, tak że kiedyś syn mojego syna lub wnuk mojego wnuka nie potrafi odczytać znaków, którymi ja tu pożegnam swego ojca?