Rozdział 14

No proszę, ładne rzeczy — rzekł cicho Halt z wyraźnym niesmakiem w głosie. — Przed sobą mieli kamienny mostek, wznoszący się nad niewielką rzeczką. Na mostku czekał konny rycerz w pełnej zbroi.

Halt sięgnął za ramię i wydobył strzałę z kołczanu, zakładając ją na cięciwę.

— Co się stało? — spytał Horace.

— Kiedy ja się spieszę, tym Gallom zachciewa się psich figli — mruknął zwiadowca. — Patrz na tego głupca: będzie domagał się myta za przekroczenie byle głupiego mostku.

W tej samej chwili odziany w stal mężczyzna uniósł wierzchem prawej dłoni przyłbicę. Wyszło to dość niezręcznie, tym bardziej, że prawicę zaciskał na długiej, trzymetrowej kopii. O mało jej przy tym nie upuścił i walnął się jednocześnie drzewcem w hełm. Obaj podróżni usłyszeli głuchy brzęk.

Halte-là, mes seigneurs! Il-y-a ici un droit de passage qui m’est dû! — zawołał, raczej dość piskliwym głosem. Horace oczywiście nie zrozumiał, jednak nie mógł nie dosłyszeć groźby w tych słowach.

— Co on powiedział? — spytał, ale Halt machnął tylko ręką.

— Niech gada po naszemu, jeśli chce z nami rozmawiać — rzucił gniewnie, a potem głośno zawołał: — Jesteśmy Aralueńczykami!

Nawet z tej odległości można było dostrzec pogardliwe wzruszenie ramion, które uniosło naramienniki i napierśnik zbroi; wyraźnie ich rodacy nie cieszyli się tu wielką estymą. Potem zaś rycerz znów się odezwał, a uczynił to z tak wyraźnym gallijskim akcentem, że trudno było cokolwiek zrozumieć.

— Jest tu do zapłacić, żeby przejechać ten most — zawołał. — Nie ma zapłata, nie ma przejechać!

Horace zmarszczył czoło.

— Co takiego? — spytał Halta, a znużony zwiadowca wyjaśnił:

— Co za dzicz, prawda? Chodzi mu o to, że musimy zapłacić, żeby przekroczyć należący do niego mostek.

— Zapłacić? Za co? — zdziwił się Horace.

— Zwykły rozbój i tyle — odparł Halt. — Gdyby w tym głupim kraju istniał prawdziwy władca, takim jak on nie uszłoby to na sucho. Tymczasem każdy rządzi się tu własnym prawem. Rycerze zasadzają się na podróżnych u mostów czy na skrzyżowaniach dróg i domagają się opłacenia haraczu. Podróżni mają do wyboru — płacić albo walczyć z nimi. Mało kto może mierzyć się ze zbrojnym rycerzem, toteż większość po prostu płaci.

Horace uniósł się w strzemionach, by lepiej obejrzeć sobie gallijskiego rycerza. Obcy, spinając wierzchowca ostrogami i jednocześnie ściągając wodze, skłonił konia do postukiwania w miejscu kopytami, co zapewne miało wywołać wrażenie, iż w każdej chwili gotowy jest do morderczej szarży, tym sposobem zniechęcając podróżnych, na wypadek gdyby mieli chęć stawić opór. Na romboidalnej tarczy rycerza widniał topornie odmalowany herb, przedstawiający głowę jelenia. Miał na sobie pełną zbroję i kolczugę oraz narzuconą na wierzch tunikę przyozdobioną tym samym godłem. Zbroi dopełniały metalowe rękawice, takież nagolennice i hełm w kształcie garnka z nasuwaną przyłbicą — obecnie otwartą. Spod niej wyzierała pociągła twarz o długim, spiczastym nosie. Końce sumiastych wąsów wystawały na zewnątrz, toteż Horace wywnioskował, iż zamykając przyłbicę, rycerz za każdym razem musi wtykać je do środka.

— I co robimy? — spytał.

— No, nie wiem. Chyba będę musiał zastrzelić tego głupka — rzekł zrezygnowanym tonem Halt. — Nie ma mowy, żebym miał płacić myto każdemu bandycie, któremu się zdaje, że reszta świata ma zapewniać mu środki na utrzymanie. A jednak to spory kłopot.

— Czemu? — zdziwił się Horace. — Jeśli zastępuje nam drogę i sam się naprasza, żeby oberwać, to przecież musi liczyć się z tym, że ktoś go zabije. Dostanie tylko to, na co zasłużył.

Halt opuścił łuk, ale wciąż był gotowy do strzału.

— Chodzi o coś, co ci głupcy nazywają kodeksem rycerskim — wytłumaczył. — Gdyby został zabity lub ranny w honorowym pojedynku, to inna rzecz. Oczywiście, przykre zdarzenie, ale nikt by się tym nie przejął. Natomiast jeśli ja wbiję mu strzałę w jego pustą łepetynę, inni uznają to za pogwałcenie reguł. Bez wątpienia ma tu przyjaciół albo krewnych. Tacy głupcy zawsze znajdą sobie podobnych, którzy będą ich wspierać. Otóż, jeśli go zabiję, mogą zechcieć nas ścigać. Tak więc, jak mówiłem, oznacza to kłopoty.

Westchnął i podniósł łuk.

Horace raz jeszcze rzucił okiem na wojowniczą postać przed nimi. Rycerz najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że dzieli go tylko kilka sekund od marnego końca. Zapewne niewiele miał w życiu do czynienia ze zwiadowcami, a zbroja dodawała mu złudnej pewności siebie. Nie miał pojęcia, że jeśli Halt zechce, strzała trafi dokładnie w otwór zamkniętej przyłbicy — zaś przyłbica podniesiona była celem wręcz banalnym dla kogoś dysponującego takimi umiejętnościami jak Halt.

— A… może ja się tym zajmę? — zaproponował niepewnie Horace. Halt, który gotów już był do strzału, zdziwił się.

— Ty? A w jaki sposób?

— Co prawda nie jestem jeszcze rycerzem, wiem o tym, ale chyba sobie z nim poradzę — stwierdził Horace. — Sam mówiłeś, że jeśli jego przyjaciele uznają, iż pokonał go inny rycerz, nie będą nas nękać, prawda?

— Panowie! — zawołał tymczasem tamten, zniecierpliwiony. — Trzeba odpowiedzieć moja żądanie!

Tym razem Horace zrozumiał i popatrzył pytająco na Halta.

— Sam słyszysz, domaga się odpowiedzi. Jesteś pewien, że nie bierzesz na siebie zbyt wiele? — upewnił się zwiadowca. — Bądź co bądź, jesteś jeszcze uczniem, a masz przed sobą pełnoprawnego rycerza.

— No… owszem — Horace zająknął się, nie chciał bowiem, by Hak uznał, że się przechwala. — Tylko, że on raczej niewiele umie, prawda?

— Czyżby? — w głosie Halta zabrzmiała ironia, ale ku jego zaskoczeniu chłopak spokojnie pokręcił głową.

— No, tak. Nie za wiele. Popatrz, jak trzyma się w siodle. Ledwie utrzymuje równowagę. I już teraz zbyt mocno ściska kopię w ręku. Widzisz? No i ta jego tarcza, zauważyłeś? Jest o wiele za nisko, żeby poradzić sobie z „nagłą Julka”.

Halt uniósł w zdumieniu brwi.

— Jaką znowu Julka?

Horace nie zwrócił uwagi na sarkastyczny ton w głosie zwiadowcy. Wyjaśnił po prostu:

— Chodzi o szybką zmianę kierunku uderzenia kopią. Udajesz, że chcesz uderzyć w tarczę na wysokości piersi, a potem w ostatniej chwili podnosisz grot, mierząc w hełm — urwał, a potem dodał przepraszająco: — Nie wiem, dlaczego to się tak nazywa.

Przez dłuższą chwilę obaj milczeli. Halt zdał sobie sprawę, że to nie są próżne przechwałki ze strony jego towarzysza. Najwyraźniej wiedział, o czym mówi. Zwiadowca w zamyśleniu podrapał się po policzku. Właściwie warto by się przekonać, na ile dobrze Horace sprawuje się w walce — pomyślał. — Gdyby coś poszło nie tak, Halt zawsze będzie mógł po prostu przeszyć strzałą samozwańczego strażnika mostu. Pozostawał jeszcze jeden drobny problem.

— Tylko, że jeśli chodzi o tę „Julkę”, wydaje mi się, że dostrzegam pewne braki w twoim planie. Otóż jakoś nie zauważyłem, żebyś miał przy sobie kopię.

Horace skinął poważnie głową.

— E, to powinno pójść łatwo. Przy pierwszym starciu postaram się, żeby i on jej nie miał.

— Panowie! — zawołał rozjuszony już na dobre rycerz. — Trzeba, żeby odpowiedzieć!

— Och, zamknij się, durniu — mruknął Halt. — Powiadasz więc, że jesteś w stanie pozbawić go tej kopii?

Horace nie miał co do tego wątpliwości:

— Wystarczy na niego popatrzeć. Odkąd mu się przyglądamy, już trzykrotnie o mało jej nie upuścił. Nawet dziecko mogłoby mu ją odebrać.

Halt nie potrafił powstrzymać uśmiechu. Oto Horace, który sam ledwie wyrósł z wieku dziecięcego, powiadał, że dziecko mogłoby odebrać kopię zastępującemu im drogę dorosłemu rycerzowi. Jednak w następnej chwili i Halt przypomniał sobie, czego zdarzało mu się dokonywać, gdy był w wieku Horace’a i czego dokonał sam Horace podczas pojedynku z Morgarathem, bez wątpienia o wiele groźniejszym przeciwnikiem niż ten śmieszny błazen u mostu. Zdał sobie sprawę, że chłopak najzwyczajniej w świecie zna się na rzeczy, a jego pewność siebie nie wynika z zadufania, lecz z rzetelnych umiejętności.

— Brzmi to tak, jakbyś rzeczywiście wiedział, o czym mówisz — rzekł. Mimo woli zabrzmiało to raczej jako stwierdzenie niż pytanie. A Horace po prostu raz jeszcze skinął głową.

— Nawet nie wiem, skąd to się bierze. Posiadam wyczucie w takich sprawach. Sir Rodney powiada, że mam to we krwi.

Niemal zupełnie to samo Halt usłyszał od Gilana po bitwie na Równinie Uthal. W jednej chwili podjął decyzję:

— No, dobrze — powiedział. — Spróbujmy.

Zwrócił się z pełną rewerencją do poirytowanego rycerza, wołając do niego głośno:

— Panie, mój towarzysz postanowił zmierzyć się z tobą po rycersku!

Jeździec zesztywniał i wyprostował się w siodle. Teraz także Halt zauważył, że omal nie spadł z niego rażony nieoczekiwaną wieścią.

— Po rycersku, tak? — zawołał. — Ale on nie być rycerz!

Halt pokłonił się ostentacyjnie, tak by tamten to dostrzegł.

— Ależ jest rycerzem, zaprawdę! — odkrzyknął. — Oto sir Horace z Zakonu Feuille de Chêne — umilkł, a w następnej chwili mruknął do siebie: — Zaraz, a może Crêpe de Chêne? Ba, nieważne.

— Co to znaczy? — spytał Horace, zsuwając jednocześnie tarczę z pleców i mocując ją na lewym przedramieniu.

— Powiedziałem, że jesteś sir Horace’em z Zakonu Dębowego Liścia — wytłumaczył Halt, po czym dodał mniej pewnym głosem: — O ile się nie pomyliłem. Być może nazwałem ten zakon imieniem „Dębowego Naleśnika”.

Horace niewiele dbał o zakony rycerskie, natomiast rzecz taką, jak rycerskie reguły traktował nader poważnie, więc zmieszał się — z całą pewnością nie miał prawa posługiwać się tytułem „sir”.

— Czy to było naprawdę konieczne? — upewnił się.

— O, tak — zapewnił go zwiadowca. — Nie będzie walczył z byle kim. Wiesz, tylko rycerz jest godnym przeciwnikiem dla rycerza. Pewnie nawet nie zauważył, że masz na sobie zbroję — dodał, gdy Horace stanowczym ruchem założył na głowę stożkowatą misiurkę.

Zdążył już przedtem nasunąć na głowę nagłownik kolczugi, który dotąd skrywał się pod jego płaszczem. Swoją drogą, samego płaszcza należało się pozbyć, więc chłopak rozpiął zapinkę i rozejrzał się, nie wiedząc, co zrobić z okryciem. Halt wyciągnął rękę.

— Daj — rzekł, odbierając je od niego i przerzucając przez siodło. Horace zauważył, że Halt zrobił to w taki sposób, żeby jego długi łuk nie zaplątał się w tkaninę.

— Nie będzie ci potrzebny — stwierdził.

— Różni już tak mówili — zauważył Halt, po czym zerknął w stronę strażnika mostku, który znów się odezwał:

— Wasz przyjaciel nie ma kopia — zauważył tamten, potrząsając własnym jesionowym drzewcem zakończonym stalowym grotem.

— Sir Horace wyzywa cię, panie, na miecze — odparł Halt, ale rycerz potrząsnął gwałtownie głową.

— Nie! Nie! Ja wybierać walczyć na kopie!

Halt uniósł jedną brew, zwracając się do Horace’a:

— Tak to już jest z regułami rycerskiej walki — rzekł półgłosem. — Idą w niepamięć, kiedy chodzi o trzy metry przewagi.

Na Horace’em uwaga ta nie zrobiła większego wrażenia.

— Żaden kłopot — stwierdził spokojnie, ale potem coś nagle przyszło mu do głowy, więc spytał: — Ale… Halt, czy ja muszę go zabić? Poradzę sobie z nim bez uśmiercania.

Halt zastanowił się przez moment.

— Cóż, nie masz takiego obowiązku — przyznał. — Ale nie ryzykuj. Dobrze by mu zrobiło, gdyby ktoś go uśmiercił. Po czymś takim nie się rwałby się już do wymuszania opłat od przejezdnych!

Horace sprawiał wrażenie zdezorientowanego, więc zwiadowca machnął ręką.

— No, krótko mówiąc — rób co chcesz, byle ten pajac jakoś cię nie nabrał — powiedział.

— Panie! — zakrzyknął rycerz, zmierzając się kopią i spinając konia ostrogami. — En gardę! Ja cię jechać zabić!

Horace ze świstem dobył miecza i ruszył na spotkanie swego przeciwnika.

— Zaraz będzie po wszystkim — rzucił; już po chwili Kicker pędził pełnym galopem.

Загрузка...