Rozdział 7

Evanlyn z irytacją przyglądała się Willowi, który po raz kolejny przebiegł wzdłuż całej plaży, a potem opadł na ziemię, by wykonać dziesięć szybkich pompek.

Nie mogła pojąć, dlaczego chłopak tak się uparł, żeby kontynuować swój program ćwiczeń. Gdyby chodziło tylko o utrzymanie formy, nie miałaby nic przeciwko temu — bądź co bądź na Skorghijl nie było nic poza tym do roboty. Czuła jednak, że chodzi tu o coś ważniejszego. Pomimo rozmowy, którą odbyła z nim kilka dni wcześniej, była pewna, że nadal snuje plany ucieczki.

— Uparty głupiec — mruknęła. Swoją drogą, u chłopaka to normalne. Nie mógł pogodzić się z myślą, że ona, dziewczyna, może zająć się wszystkim i zapewnić im bezpieczny powrót do Araleuenu. Jednak w Celtii zachowywał się zupełnie inaczej. Kiedy planowali zniszczenie potężnego mostu Morgaratha, nie miał nic przeciwko jej udziałowi i realizowaniu jej pomysłów. Zastanawiała się, co spowodowało tę zmianę.

Will tymczasem podszedł do samego brzegu zatoki, by zamienić kilka słów ze Svengalem, zawijającym właśnie należącą do okrętu szalupą. Zastępca dowódcy Skandian był zręcznym rybakiem. Wypływał szalupą niemal co rano, o ile tylko pozwalała na to pogoda, dzięki czemu ich monotonna dieta, składająca się z suszonego solonego mięsa i suszonych ryb, wzbogaciła się o świeże dorsze oraz okonie schwytane w głębokich, lodowatych wodach zatoki Skorghijl.

Poczuła drobne ukłucie zawiści, patrząc jak Will rozmawia ze Skandianinem. Wiedziała, że nie potrafi z taką łatwością jak Will nawiązywać kontaktów z ludźmi. Był bezpośredni, otwarty — a to sprawiało, że wszyscy z miejsca darzyli go sympatią. Ona zaś często czuła się skrępowana wobec obcych, którzy chyba to wyczuwali. Nie przyszło jej jednak na myśl, że może to być wynikiem wychowania, jakie odebrała na dworze. A ponieważ tego ranka była w złym humorze i miała wszystko Willowi za złe, nie spodobało jej się, że chłopak pomaga Svengalowi wciągnąć łódź poza linię przypływu.

Kopnęła gniewnie kamień i zaklęła, gdy okazał się większy niż z pozoru, a w dodatku wcale nie chciał się ruszyć ze swego miejsca. Kulejąc, poszła do przybudówki, skąd przynajmniej nie musiała patrzeć na Willa i jego nowego przyjaciela.


* * *

— Jak dzisiaj poszło? — spytał Will, zadając tym samym pytanie, na które każdy rybak zawsze chętnie odpowie. Svengal wskazał ruchem głowy stos ryb na dnie łodzi.

— Mam tu jedną niezłą sztukę — oznajmił. Podniósł wielkiego dorsza; prócz niego Svengal złowił jeszcze osiem czy dziewięć mniejszych ryb, ale też wcale i nie takich małych. Will skinął z uznaniem głową.

— Rzeczywiście, niezły — przyznał. — Pomóc ci przy skrobaniu?

Istniała spora szansa, że i tak otrzyma polecenie wypatroszenia oraz oskrobania ryb. Obowiązkiem jego i Evanlyn stało się od przybycia na wyspę wykonywanie rozmaitych prac domowych, na które składało się przede wszystkim przygotowywanie posiłków. Chciał jednak nawiązać rozmowę ze Svengalem, a skoro sam przejawił tę inicjatywę, można się było spodziewać, że Skandianin nie pójdzie sobie, tylko wda się w pogawędkę, podczas gdy Will będzie pracował. Chłopak zdążył już wielokrotnie zauważyć, że Skandianie są dość gadatliwi, a już szczególnie, jeśli ktoś inny pracuje.

— Pewnie — zgodził się chętnie Svengal i rzucił mały nożyk do ryb na dno łodzi. Rozsiadł się na jej burcie, podczas gdy Will wyciągnął ryby i zabrał się do brudnej roboty — patroszenia, czyszczenia i skrobania. Tego właśnie Will oczekiwał. Wiedział zresztą, że Skandianin będzie chciał osobiście zanieść wielkiego dorsza do chaty. Wszyscy rybacy lubią się przechwalać.

— Słuchaj — odezwał się Will, oskrobując jednego z okoni i starając się mówić możliwie jak najbardziej niedbałym tonem — nie rozumiem jednej rzeczy: dlaczego nie wypływasz na ryby każdego dnia o tej samej porze?

— Chodzi o przypływ, chłopcze — wyjaśnił Svengal. — Najlepiej łowi się właśnie wtedy. Przypływ wpędza ryby do zatoki. Rozumiesz?

— Ale co to właściwie takiego ten przypływ? — zainteresował się Will. Svengal nie mógł się nadziwić, że aralueński chłopiec nie ma pojęcia o rzeczach tak podstawowych.

— Chyba zauważyłeś, że poziom wody w zatoce podnosi się, a potem opada? — spytał. Gdy Will kiwnął głową, mówił dalej: — To jest właśnie przypływ, a gdy woda opada, mamy odpływ. Tylko że każdego dnia następuje nieco później.

— No dobrze, ale dokąd odpływa ta woda? — zdziwił się Will. — No i przede wszystkim skąd przypływa?

Svengal w zamyśleniu szarpał brodę. Było to zagadnienie, nad którym nigdy nie próbował się zastanawiać. Przypływy i odpływy stanowiły po prostu część jego żeglarskiego życia. Rozmyślania o przyczynach takich zjawisk pozostawiał innym.

— Powiadają, że to sprawka Wielkiego Błękitnego Wieloryba — rzekł, przypominając sobie baśń, którą opowiadano mu, gdy był jeszcze dzieckiem. Widząc, że Willowi nic to nie mówi, ciągnął: — Pewnie nawet nie wiesz, co to takiego wieloryb? — westchnął, widząc zupełny brak zrozumienia na twarzy chłopca. — Wieloryb to taka wielka ryba.

— Taka jak ten dorsz? — spytał Will, pokazując rybackie trofeum Svengala. Wilk morski roześmiał się, szczerze rozbawiony.

— Dużo większa, chłopcze. O wiele, wiele większa.

— A więc taka wielka, jak mors? — dopytywał się Will. W południowej części zatoki osiedliło się spore stadko zwierząt, których nazwę poznał dzięki jednemu z członków załogi. Svengala coraz bardziej bawiła ignorancja chłopca.

— Jeszcze większa. Zwyczajne wieloryby są wielkie jak domy. Naprawdę ogromne. Ale Wielki Błękitny Wieloryb to całkiem inna sprawa. Jest taki wielgachny, jak jeden z tych waszych zamków. Wciąga wodę, a potem wypluwa ją przez otwór, który ma na szczycie łba.

— Aha. Rozumiem — rzekł ostrożnie Will, wypadało bowiem coś powiedzieć.

— No, więc gdy połyka tę wodę — tłumaczył cierpliwie Svengal — mamy odpływ. A potem ją wypluwa…

— Tym otworem na czubku głowy? — upewnił się Will.

Zabrał się tymczasem do patroszenia dorsza. Wszystko to brzmiało zbyt fantastycznie, jakoś nie przemawiała mu do wyobraźni ryba z otworem w głowie, która oddychała wodą. Svengal zmarszczył brwi, niezadowolony, że mu przerwano. Zdawało mu się także, że słyszy w głosie chłopca nutkę niedowierzania.

— Tak jest! Przez otwór, który ma na czubku łba. Kiedy to robi, następuje przypływ. I tak dzieje się dwa razy dziennie.

— Ale dlaczego każdego dnia o innej porze? — pytał dalej Will, ku niejakiemu zakłopotaniu Svengala. Prawdę mówiąc, nie miał pojęcia. Legenda nic o tym nie wspominała.

— Bo wieloryb to wieloryb, chłopcze! Przecież wieloryby nie wiedzą, która jest godzina, no nie? — to rzekłszy, pochwycił sznur, na który nanizane były oczyszczone ryby, zabrał swój nóż i ruszył po plaży w stronę domu, pozostawiając na brzegu Willa, który musiał zmyć z dłoni krew i rybie łuski.

Erak siedział na ławie przed domem służącym za jadalnię.

— Piękny dorsz — stwierdził, a Svengal skinął głową w podzięce za pochwałę. Erak wskazał kciukiem w kierunku Willa i spytał: — O co chodziło?

— Że co? A, pytasz o chłopca. Opowiadałem mu tylko o Wielkim Błękitnym Wielorybie — wyjaśnił Svengal. Erak podrapał się w zamyśleniu po brodzie.

— Nie może być? A to po co?

Svengal zastanowił się przez dłuższą chwilę.

— No, bo on pytał mnie o przypływ, znaczy, skąd się bierze, i takie tam — odczekał moment, na wypadek gdyby dowódca miał coś jeszcze do powiedzenia, a potem wzruszył ramionami i wszedł do środka.

— Pytał o przypływ… — rzekł do siebie Erak. Trzeba będzie mieć baczne oko na chłopaka — pomyślał.

Przez kilka następnych godzin nie ruszał się sprzed chaty; wszystko wskazywało na to, że drzemie sobie w słońcu. Jednak spod przymkniętych powiek obserwował bezustannie ucznia zwiadowcy. Po jakimś czasie zauważył, że chłopak rzuca kawałki drewna do wody, a potem obserwuje, jak odpływ wynosi je na pełne morze.

— Ciekawe — mruknął do siebie kapitan wilczego okrętu. Zauważył, że Will stoi bez ruchu i, osłoniwszy oczy dłonią, spogląda ku wejściu zatoki. Erak popatrzył w tę samą stronę i zaskoczony, zerwał się z ławy.

Do zatoki wpływał inny okręt, mocno pochylony na bok i zanurzony; jego wioślarze pracowali nierówno, najwyraźniej ostatkiem sił.

Загрузка...