Rozdział 29

Evanlyn nie miała pojęcia, jak długo brnęli zaśnieżoną drogą. Kucyk uparcie i wytrwale parł naprzód z opuszczonym łbem, tymczasem na jego grzbiecie Will chwiał się i cicho jęczał. Evanlyn z tępym uporem szła przed siebie, zatraciwszy rachubę czasu i przebytego dystansu. Świeży śnieg skrzypiał pod jej stopami.

Wreszcie zdała sobie sprawę, że nie jest już w stanie iść dalej. Zatrzymała się i odpoczywała przez dłuższą chwilę, po czym zaczęła rozglądać się za schronieniem na resztę nocy.

Wiejący od kilku dni północny wiatr utworzył śnieżne zaspy przy pniach sosen po ich nawietrznej stronie; tym samym po stronie przeciwnej uformowały się zagłębienia, nad którymi rozciągały się gałęzie drzew. Powstała w ten sposób naturalna kryjówka nie tylko zapewniała ochronę przed porywami wichru i prószącym śniegiem, ale też i osłonę, dzięki której nie było ich widać od strony drogi.

Kryjówkę trudno by nazwać idealną, ale w obecnej sytuacji zdawała się najlepszą z możliwych. Zszedłszy z drogi, Evanlyn skierowała się ku jednemu z większych drzew, rosnącemu w pewnej odległości od traktu.

Niemal natychmiast zapadła w śnieg po pas. Brnęła jednak przed siebie, prowadząc za uzdę kucyka. Myślała, że jeszcze chwila, a upadnie, by już się więcej nie podnieść. W końcu jednak jakoś dotarła do upatrzonej sosny i dopiero w śnieżnym zagłębieniu za nią legła na ziemi bez sił. Kucyk stał przez chwilę obok, ale zaraz poszedł jej śladem — Will miał na szczęście dość przytomności umysłu, by się pochylić. Inaczej nisko zwisające gałęzie zmiotłyby go z końskiego grzbietu.

Pod drzewem było dość miejsca i dla nich dwojga, i dla kucyka. Dźwignęła się z trudem, pomogła zsunąć się Willowi z siodła, po czym kazała mu usiąść. Oparł się, drżąc, o szorstką korę drzewa, ona zaś tymczasem wyciągnęła z sakwy dwa grube wełniane koce. Okryła chłopca, po czym usiadła obok. Ujęła jego dłoń swoimi dłońmi, poczuła w nich palce zimne jak lód. Zaczęła je rozcierać. Uśmiechnęła się do swego towarzysza niedoli.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła. — Zobaczysz.

Spojrzał na nią i przez chwilę myślała, że zrozumiał. W następnej jednak chwili uświadomiła sobie, że po prostu reagował na dźwięk jej głosu, nic więcej.

Gdy przytuleni do siebie, ogrzali się nieco pod ciepłymi kocami i chłopak przestał się trząść, wstała, by poluzować rzemienie mocujące siodło; kucyk stęknął i parsknął z ulgą, kiedy przestały uciskać jego brzuch. Po chwili ugiął kolana i ułożył się na ziemi.

Być może w tutejszej mroźnej krainie konie uczono takiego zachowania. Nie miała pojęcia. Jednak przebywanie we względnie zamkniętej przestrzeni, ogrzewanej ciepłem trzech ciał dawało szansę na całkiem znośne spędzenie nocy. Nadal było zimno, ale nie groziło im już, że zamarzną. Odciągnęła niestawiającego oporu chłopaka od pnia i ułożyła go tak, że opierał się o ciepły brzuch zwierzęcia. Potem owinęła ich oboje kocami. Ku swemu zdumieniu wkrótce zorientowała się, że ciepło bijące od kucyka jest prawdziwym błogosławieństwem. Poczuła, jak rozchodzi się po jej ciele. Wkrótce po raz pierwszy od wielu, wielu godzin nie było już jej zimno, ogarnęła ją rozkoszna błogość. Głowa Evanlyn opadła na ramię Willa i dziewczyna usnęła.

Wokół wciąż wirowały białe płatki spadające z nisko zwisających chmur.

Nie minęło pół godziny, a pozostawione przez nich w śniegu ślady znikły, jakby nigdy ich tam nie było.


* * *

Minęło sporo czasu, nim Erakowi przekazano wieść o zniknięciu dwojga niewolników.

Nic zresztą dziwnego, uznano bowiem, że nie stało się nic na tyle istotnego, by zawracać tym głowę wysokiemu rangą wojownikowi. Właściwie dopiero gdy jedna z kuchennych niewolnic przypomniała sobie, jak Evanlyn skarżyła się od kilku dni, że ma zostać oddana jarlowi na służbę, wówczas Borsa, którego powiadomiono o zniknięciu dziewczyny, uznał za stosowne wspomnieć o tym fakcie Erakowi.

Napomknął o nim mimochodem, przy okazji, gdy spotkali się przy wyjściu z sali jadalnej po późnym śniadaniu.

— Ta twoja dziewczyna gdzieś przepadła — mruknął, przechodząc obok Eraka. Rzecz jasna, jako hilfmann, Borsa został poinformowany o zniknięciu niewolnicy natychmiast, gdy zawiadujący kuchnią dostrzegł, że nigdzie jej nie ma. Bądź co bądź obowiązkiem zarządcy dóbr Ragnaka było borykanie się z tego rodzaju administracyjnymi uciążliwościami.

Erak popatrzył na niego obojętnie, jakby nie rozumiał, o czym mowa.

— Moja dziewczyna?

Borsa niecierpliwie machnął ręką.

— No, ta Araluenka, którą przywiozłeś z wyprawy. Ta, którą miałeś wziąć sobie na służącą. Wygląda na to, że uciekła.

Erak zmarszczył brwi. W tej sytuacji wypadało okazać niejakie poirytowanie.

— Uciekła? Dokąd? — spytał, a Borsa gniewnie wzruszył ramionami.

— A skąd mam wiedzieć? Nie miała dokąd uciec, a przy tym całą noc sypał gęsty śnieg. Nie ma żadnych śladów.

Słysząc to, Erak odetchnął w duchu z ulgą. Przynajmniej w tej części jego plan się powiódł. Jednak gdy się odezwał, wbrew głęboko skrywanemu zadowoleniu, słowa jego zabrzmiały ostro i gniewnie:

— No to ją znajdź! — rzucił wściekłym głosem. — Nie po to wiozłem dziewczynę taki kawał przez morze, żebyś ją teraz zgubił!

Po czym odwrócił się na pięcie i odszedł. Cóż, co prawda Borsa piastował stanowisko hilfmanna i był głównym zarządcą dóbr Ragnaka, ale w społeczności, której sensem i celem było prowadzenie wojny, Erak jako jarl i dowódca znacznie przewyższał go rangą.

Borsa spoglądał za nim przez chwilę. Zaklął. Ale zaklął cicho: nie tylko zdawał sobie sprawę ze swej niższej pozycji, ale wiedział też, że nie warto obrażać tego akurat jarla. Erak znany był z porywczego charakteru i niewiele było trzeba, by chwycił za topór.

Gdy Erak wspomniał o wyprawie do Araluenu, Borsa przypomniał sobie drugiego niewolnika, którego jarl również stamtąd przywiózł. Obiło mu się o uszy, że dziewczyna pytała o niego kilka dni wcześniej. Zarzucił więc na ramiona płaszcz z grubego futra i udał się do szopy na dziedzińcu.


* * *

Skrzywił się, czując stęchły smród niemytych ciał, jaki uderzył mu w nozdrza, gdy otworzył drzwi. Zatrzymał się więc w progu i skinął na przywódcę „hordy”, by ten podszedł bliżej.

Gnąc się w służalczych ukłonach, Egon zaklinał się, że nic nie wie o zbiegu.

— Niczego nie widziałeś? — spytał Borsa z niedowierzaniem. Niewolnik znów potrząsnął głową, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Widać było po nim, że coś ukrywa.

Borsa nie wątpił, że słyszał albo i widział uciekającego niewolnika, lecz nic nie uczynił, by go powstrzymać. Prychnął gniewnie i rozkazał stojącemu obok strażnikowi:

— Wymierzyć mu chłostę.

Uznawszy tę sprawę za załatwioną, odwrócił się i podążył z powrotem do głównego budynku.

Po upływie niecałej godziny dotarła do niego wiadomość o zniknięciu łodzi. Fakt, że linę przecięto nożem, prowadził do jedynej możliwej konkluzji: na straty należało spisać dwoje niewolników i jedną łódź. Zamyślił się ponuro nad tym, jak nikłe mieli szanse przetrwać na Morzu Białych Sztormów o tej porze roku, w takiej łupince — zwłaszcza jeśli będą trzymać się blisko brzegu. Albowiem wbrew temu, co mogłoby się wydawać, przy odrobinie szczęścia na otwartym morzu szanse były jednak większe. Natomiast u wybrzeża, gdzie szalały wichry i potężne fale, zakrawałoby na cud, gdyby nie rozbili się o skały.

— No i dobrze — mruknął pod nosem, po czym polecił odwołać patrole wysłane na północ, w góry.

Nieco później tego samego dnia Erak podsłuchał niewolników rozmawiających przyciszonym głosem o dwojgu Aralueńczykach, którzy ukradli łódź, podejmując próbę ucieczki. Około południa z gór powróciły wysłane na poszukiwania patrole. Ich uczestnicy byli wyraźnie zadowoleni, powracając do ciepłych kwater, bowiem góry zalegał głęboki śnieg, a prócz tego wkrótce po świcie rozszalał się porywisty wiatr.

Zrobiło mu się lżej na sercu. Przynajmniej teraz uciekinierzy będą bezpieczni aż do wiosny.

Oczywiście, o ile zdołają dotrzeć do chaty, a nie zamarzną po drodze na śmierć.

Загрузка...