Rozdział 25

Minęło pięć dni, odkąd Erak wezwał Evanlyn do swojej kwatery. Czekając na znak od niego, przeprowadzała tymczasem drugą część planu, jaki jej przedstawił, a mianowicie wyrzekała głośno na swój los, bowiem Erak wyznaczył ją rzekomo na jedną ze swych osobistych niewolnic. Zgodnie z ustaloną przez nich oboje wersją, miała do końca tygodnia pracować w kuchni, a potem objąć swoje nowe obowiązki. Ogłaszała wszem i wobec swoją niechęć wobec jego osoby w ogóle, a zwłaszcza jeśli chodzi o nadmierne zamiłowanie jarla do czystości, przy czym, gdy tylko się dało, skarżyła się na złe traktowanie przez niego podczas podróży do Hallasholm.

Jeśliby wierzyć głoszonej przez Evanlyn opinii, Erak był istnym nikczemnikiem z piekła rodem, a do tego cuchnęło mu z gęby.

Po kilku dniach jej narzekań, Yanna, jedna z niewolnic zawiadujących pracą w kuchni, stwierdziła ze znużeniem w głosie:

— Gorszy los mógłby cię spotkać, dziewczyno. Pogódź się z tym, na co i tak nie masz wpływu.

Odwróciła się i odeszła, nie chcąc już wysłuchiwać nieustannych skarg Evanlyn. Bo i rzeczywiście — życie niewolników, których wojowie brali do swych osobistych posług, miało swoje zalety — choćby lepsze wyżywienie, porządne ubrania i wygodniejsze kwatery.

— Raczej się zabiję! — zawołała za nią Evanlyn, korzystając z okazji, by rozgłosić większej liczbie świadków swój wstręt wobec osoby jarla. Przechodzący mimo kuchcik, który nie był niewolnikiem, trzepnął ją mocno dłonią w tył głowy, aż zadźwięczało jej w uszach.

— Zrobię to za ciebie, leniwy kocmołuchu, jeżeli natychmiast nie weźmiesz się do roboty — wrzasnął. Otrząsnęła się, rzuciła w ślad za nim nienawistne spojrzenie i pochwyciła dzban z piwem, który miała zanieść Ragnakowi oraz jego współbiesiadnikom.

Jak zwykle, gdy wchodziła do sali jadalnej, gdzie mógł dostrzec ją skandyjski wódz, czuła przypływ obezwładniającego lęku. Wbrew wszelkiemu rozsądkowi — bowiem trudno było się spodziewać, że w ogóle zauważy ją pośród dziesiątków innych uwijających się niewolników, którzy podawali jadło i napitki — żyła w nieustannym strachu, że oto ktoś, kiedyś, nie wiadomo jak — ale rozpozna w niej córkę Duncana. Obawa ta, w nie mniejszym stopniu niż ciężka praca od świtu do nocy, sprawiała, iż pod koniec każdego dnia wprost padała ze zmęczenia.

Gdy skończył się wreszcie długi dzień, niewolnicy z ulgą udali się do wyznaczonych im komnat, zajmując przypisane miejsca na podłodze. Nie bez rozgoryczenia Evanlyn spostrzegła, że Yanna, najwyraźniej znużona jej ciągłymi narzekaniami na Eraka, przeniosła swój koc do odległego krańca pomieszczenia. Umościła własny barłóg na tyle wygodnie, na ile to było możliwe, i już miała owinąć drewnianą poduszkę starą koszulą, gdy nagle zauważyła, że z fałd wypadł skrawek papieru.

Serce zabiło jej mocniej. Zakryła papier stopą, zerkając na boki, czy nie dostrzegła tego któraś z jej sąsiadek. Ale nie, wszystkie zajęte były przygotowaniami do snu. Starając się zachowywać tak jak zwykle, Evanlyn położyła się, nieznacznym ruchem zgarnęła świstek i ukryła go pod dłonią. Podciągając koc pod brodę, spojrzała. Widniało na nim jedno słowo: „dzisiaj”.

Kilka minut później zgaszono lampy; odtąd jedynie płomienie migoczące na palenisku rozświetlały wnętrze. Evanlyn leżała na plecach z otwartymi oczyma, czując krew pulsującą w skroniach. Czekała.

Rozmowy wokół stopniowo milkły, a zamiast nich dał się słyszeć równomierny oddech śpiących niewolników. Czasem rozlegało się ciche chrapanie, ktoś kaszlał, raz czy dwa odezwał się głos — stara teutońska niewolnica gadała coś przez sen w swym niezrozumiałym języku.

Ogień przygasł, tylko czerwony żar bił od paleniska. W oddali, nad zatoką, straż odegrała na rogu sygnał zwiastujący północ — ostatni przed świtem, kiedy to około siódmej trąbiono pobudkę. Erak kazał jej od tej chwili odczekać jeszcze godzinę. „W ten sposób wszyscy zdążą się ułożyć i zasnąć głębokim snem — stwierdził, przedstawiając jej swój plan. — Jeśli będziemy zwlekać dłużej, ci, którzy śpią lekko oraz starsi niewolnicy zaczną się budzić i chodzić do latryny”.

Pomimo nerwowego napięcia jej powieki zaczęły opadać; nagle przeraziła się, bo zdała sobie sprawę, że prawie już usnęła. Tego by tylko brakowało — pomyślała — żeby jarl czekał na nią, podczas gdy ona będzie sobie smacznie chrapać pod kocem. Zmieniła pozycję na mniej wygodną i wbiła paznokcie w dłonie, aby ból nie pozwolił jej usnąć. Zaczęła odliczać mijający czas — i znów niemal w ostatniej chwili zdała sobie sprawę, że ta monotonna czynność ją usypia.

Wreszcie, znużona oczekiwaniem, uznała, że godzina musiała już upłynąć. Odgarnęła ostrożnie koc i wstała. W kuchni nikt się nie poruszył, zresztą przecież nawet gdyby ktoś zwrócił na nią uwagę, pomyślałby, że wychodzi za potrzebą. Kiedy się kładła, zdjęła tylko buty. Teraz trzymała je w ręce; koc zarzuciła na ramiona. W miarę jak przygasał ogień, w kuchni robiło się coraz chłodniej, toteż zadrżała, poczuwszy na skórze chłodne powietrze.

Miała wrażenie, że skrzypienie drzwi prowadzących na dziedziniec obudziłoby umarłego. Krzywiąc się, zamknęła je najostrożniej, jak tylko mogła, dziwiąc się przy tym, że przeraźliwy odgłos nikogo nie obudził.

Noc była ciemna, księżyc i gwiazdy przysłonięte grubymi, ciężkimi chmurami. Lecz zalegający ziemię śnieg pozwalał dostrzec w odległości dwudziestu czy trzydziestu metrów czerniejącą bryłę szopy, w której nocowali niewolnicy przypisani do dziedzińca.

Podskakując na jednej nodze, a potem na drugiej, naciągnęła buty. Następnie, trzymając się ściany głównego budynku, skierowała się w lewo ku jego narożnikowi, zgodnie z poleceniem Eraka. Gdy skończyła się ściana, mimo woli krzyknęła cicho. W cieniu ujrzała rosłą postać.

Na moment ogarnęła ją panika, jednak w następnej chwili zdała sobie sprawę, że widzi jarla Eraka.

— Spóźniłaś się — usłyszała gniewny szept. Zdała sobie sprawę, że jest nie mniej zdenerwowany niż ona. Choć był jarlem, pomagając niewolnikowi w ucieczce, ryzykował życie i doskonale o tym wiedział.

— Trochę potrwało, nim wszyscy się ułożyli do snu — skłamała. Nie było sensu tłumaczyć, że nie dysponowała żadnym sposobem, by zmierzyć dokładnie czas. Mruknął coś w odpowiedzi, z czego wywnioskowała, że jej wyjaśnienie zostało przyjęte do wiadomości. Wcisnął jej w dłoń mały mieszek.

— Trzymaj — powiedział. — W środku jest parę srebrnych monet. Przypuszczalnie będziesz musiała przekupić któregoś z członków „hordy”, żeby wypuścił chłopaka. Tyle powinno wystarczyć. Gdybyś dała więcej, wyglądałoby to podejrzanie i zaczęliby się zastanawiać, skąd masz tak dużo pieniędzy.

Omówili już tę sprawę w jego kwaterze przed pięcioma dniami. Ucieczka musiała odbyć się w taki sposób, by podejrzenie nie padło na Eraka. Właśnie dlatego kazał jej skarżyć się głośno i ostentacyjnie na swój los oraz zarzekać, że za nic w świecie nie zostanie osobistą służką Eraka. W ten sposób miało powstać wrażenie, iż taka właśnie była przyczyna jej ucieczki.

— Weź także to — rzekł, podając jej krótki sztylet w skórzanej pochwie. — Może ci się przydać na wypadek jakichś kłopotów.

Zatknęła broń za szeroki pas. Ubrana była w obszerne spodnie i kaftan, koc okrywał jej ramiona niczym płaszcz.

— A kiedy już go stamtąd wyciągnę, co później? — spytała szeptem. Erak wskazał drogę wiodącą w dół do zatoki.

— Najpierw w tamtą stronę. Niedaleko za bramą zobaczysz drogę odchodzącą na lewo. Skręcisz w nią. Nieco dalej uwiązałem kucyka. Na jego grzbiecie znajdziesz sakwy z żywnością i ciepłym odzieniem. Bez konia Will daleko nie ujdzie — zawahał się i dodał: — A w małym woreczku znajdziesz także niewielki zapas cieplaka.

Popatrzyła na niego, zaskoczona. Przecież podczas ostatniej rozmowy nie ukrywał swego wstrętu wobec zioła o tak zgubnym działaniu.

— Będziesz go potrzebować dla Willa — wyjaśnił krótko. — Gdy ktoś już raz przywyknie do tego świństwa, może nawet umrzeć, jeśli nagle zostanie go pozbawiony. Będziesz musiała odzwyczajać chłopaka, wydzielając mu z każdym tygodniem coraz mniej — dopóki jego umysł nie wyzdrowieje i nie będzie mógł się obyć bez ziela.

— Zrobię, co w mojej mocy — oświadczyła; uścisnął jej rękę w nadgarstku, chcąc jej tym gestem dodać odwagi. Spojrzał na zwisające nisko chmury i pociągnął nosem.

— Przed świtem spadnie świeży śnieg, który zakryje wasze ślady. A ja dodatkowo stworzę fałszywy trop. Musicie zmierzać wciąż przed siebie, aż znajdziecie się w górach. Potem dalej tą samą drogą, do rozwidlenia, które rozpoznasz po tym, że wznoszą się przy nim trzy wielkie głazy, środkowy jest najwyższy. Wtedy pójdziecie na lewo, a po dwóch dniach dotrzecie do chaty. Jest to mały domek w górach, którego w okresie letnich polowań myśliwi używają jako bazy wypadowej. W zimie stoi pusty i może zapewnić wam względnie bezpieczne schronienie. I pamiętaj — dodał — gdy tylko zaczną się wiosenne roztopy, ruszajcie w drogę. Chłopak do tego czasu powinien już odzyskać siły. Tylko za żadną cenę nie dajcie się pojmać myśliwym. Musicie zniknąć, zanim pojawią się pierwsi z nich. A więc gdy ujrzysz pierwsze oznaki wiosny, ruszajcie na południe — umilkł na chwilę. — Przykro mi, że nie mogę więcej dla was zrobić. Ale czas nagli i jeśli teraz nie uciekniecie, Will nie pożyje już za długo.

Wspięła się na palce i ucałowała go w zarośnięty policzek.

— Zrobiłeś i tak bardzo wiele — powiedziała. — Nigdy ci tego nie zapomnę, jarlu Eraku. Nawet nie wiem, jak ci dziękować.

Machnął niezdarnie ręką, zakłopotany jej podziękowaniami. Rzucił raz jeszcze okiem na niebo, a potem wskazał kciukiem szopę na dziedzińcu.

— Bierz się do dzieła, dziewczyno — rzekł. I dodał: — Powodzenia.

Rzuciła mu uśmiech na pożegnanie, odwróciła się i ruszyła na ukos przez dziedziniec — ku szopie niewolników. Wydawało jej się, że jest doskonale widoczna na białym śniegu i w każdej chwili spodziewała się, że ktoś zatrzyma ją okrzykiem. Dotarła jednak do celu bez przeszkód i z ulgą schroniła się w cieniu budynku, przycupnąwszy pod jego ścianą.

Odczekała kilka chwil, by złapać oddech i choć trochę uspokoić bijące serce. Potem przesunęła się wzdłuż ściany do drzwi. Były rzecz jasna zamknięte, ale tylko z zewnątrz i tylko na zwykłą zasuwę. Odsunęła ją, wstrzymując dech, gdy zazgrzytał metal, uchyliła rozchwiane drzwi i wsunęła się do wewnątrz.

W środku nie płonął ogień, więc było tam ciemniej niż w kuchni. Odczekała, aż jej oczy przywykną do mroku. Po chwili zaczęła wyraźniej dostrzegać leżące na podłodze postacie owinięte kocami i łachmanami. Światło padało na nie z zewnątrz, przez szpary między balami, z których zbudowano ścianę.

Od Eraka wiedziała, że członkowie „hordy” zajmują osobne pomieszczenie w końcu szopy, gdzie ogrzewają się ogniem z niewielkiego paleniska. Mogło jednak się zdarzyć, że któryś z nich będzie sprawował straż nad podwładnymi. Właśnie dlatego jarl dał jej srebro.

I sztylet.

Dotknęła dłonią lodowatej rękojeści, by dodać sobie odwagi. Dzień po spotkaniu w kwaterze Eraka odwiedziła to miejsce, toteż orientowała się z grubsza, gdzie znajduje się miejsce zajmowane przez Willa. Ruszyła w tamtą stronę, stąpając ostrożnie, by nie nadepnąć na któregoś ze śpiących. Rozglądała się na wszystkie strony, ale nigdzie nie mogła go dostrzec; ogarniało ją poczucie coraz straszniejszej rozpaczy. A potem nagle ujrzała znajomą czuprynę wystającą spod poszarpanej szmaty i odetchnęła z ulgą.

Przedostała się ku niemu. Wiedziała, że kiedy już zdoła go obudzić, nie będzie sprawiał kłopotów i pójdzie za nią bez słowa. Niewolnicy z dziedzińca, których zmysły i mózgi otępiał narkotyk, posłuszni byli każdemu poleceniu, jakie im wydano.

Owszem, ale najpierw trzeba było go wyrwać ze snu. Przykucnęła obok Willa, potrząsnęła go za ramię. Najpierw łagodnie, potem, zdawszy sobie sprawę, że pod wpływem ziela śpi jak zabity, coraz mocniej.

— Willu! — syknęła, pochylając się nisko nad jego uchem. — Wstawaj. Obudź się!

Mruknął tylko przez sen. Jednak jego oczy wciąż były zamknięte, oddychał głęboko. Potrząsnęła nim jeszcze mocniej, czując jak znów ogarnia ją przerażenie.

— Willu, proszę — błagała. — Obudź się!

Wreszcie w panice z całej siły trzepnęła go płaską dłonią w policzek.

To poskutkowało. Powieki uniosły się, spojrzał na nią zamglonymi oczami. Chyba jej nie poznał, ale przynajmniej już nie spał. Pociągnęła go za rękę.

— Wstawaj — rozkazała. — Pójdziesz ze mną. Poruszył się; powoli, ospale. Dźwignął się chwiejnie na nogi, po czym stanął przed nią, czekając na dalsze rozkazy.

Wskazała uchylone drzwi, przez które do wnętrza wpadała smuga światła.

— Idź. Idź do drzwi — poleciła, a on natychmiast powlókł się w tamtym kierunku, nie zważając wcale, gdzie stawia stopy, kopiąc i depcząc śpiących towarzyszy niedoli. Co dziwne, prawie nie reagowali, tylko niektórzy pomrukiwali przez sen albo przewracali się na drugi bok. Już miała pójść za nim, gdy powstrzymał ją zimny głos dochodzący z drugiego końca pomieszczenia.

— Ej, ty, tam. Dokąd go zabierasz?

Jeden z „hordy”. Gorzej, bo Egon we własnej osobie. Jarl Erak nie mylił się, rzeczywiście pełnili nocą warty, nadzorując poddanych sobie niewolników. Odwróciła się w jego stronę, podczas gdy on zbliżał się ku niej. Tak jak Will, nie zwracał uwagi na uśpione postacie, stąpając po nich.

Evanlyn wyprostowała się, wzięła głęboki wdech i oznajmiła tak pewnym głosem, na jaki tylko było ją stać:

— Jarl Erak przysłał mnie po tego niewolnika. Skończyły mu się drwa do ognia. Will ma mu przynieść nowy zapas.

Szef „hordy” zmarszczył brwi. Niewykluczone, że mówiła prawdę. Zdarzało się nie raz, że gdy któremuś z wojowników zgasł ogień, w środku nocy posyłano po niewolnika. Coś tu się jednak nie zgadzało, poza tym miał wrażenie, że rozpoznaje tę dziewczynę.

— Posłał właśnie po tego niewolnika? — spytał.

— Tak — odparła Evanlyn, siląc się na niedbały ton. Na tym właśnie polegała słabość wymyślonej przez nich historyjki. W końcu dlaczego Erak albo którykolwiek inny ze Skandian miałby domagać się, by prostą robotę wykonał dla niego akurat ten, a nie inny niewolnik?

— Tak? A dlaczego właśnie po niego?

Zrozumiała, że nie przekona go tak łatwo. Postanowiła więc improwizować, próbując bardziej wiarygodnej wymówki.

— No dobrze. Nie mówił, że mam przyprowadzić akurat tego. Powiedział tylko, żebym wzięła któregoś z niewolników. Ale Will jest moim przyjacielem i w ten sposób przez parę godzin mógłby popracować w cieple, może zjadłby raz porządny posiłek, więc pomyślałam sobie… — zawiesiła głos i wzruszyła ramionami w nadziei, że to wystarczy. Jednak Egon wciąż tylko wpatrywał się w nią.

— Taak — odezwał się. — Byłaś tu parę dni temu. Widziałem, jak się rozglądasz.

Evanlyn przeklęła go w duchu. Postanowiła szybko zakończyć sprawę. Wyciągnęła mieszek z drobniakami i zabrzęczała nimi.

— Posłuchaj, próbuję wyświadczyć przysługę mojemu przyjacielowi — powiedziała. — Tobie też coś z tego przyjdzie. Więc jak?

Rzucił szybko okiem przez ramię, by upewnić się, że żaden z członków „hordy” nie obserwuje tej sceny. Wyciągnął rękę i wyrwał jej sakiewkę.

— To rozumiem — stwierdził. — Ja coś zrobię dla ciebie, ty zrobisz coś dla mnie.

Wetknął pieniądze za połę koszuli i podszedł do niej bliżej. Obejrzała się: Will stał przy drzwiach, nie zdradzając żadnych oznak zainteresowania. Na jego pomoc z pewnością nie mogła liczyć. Nagle Egon chwycił ją za ramiona i przyciągnął do siebie.

— A może znajdziesz jeszcze parę pieniążków, co?

W następnej chwili skrzywił się, bo poczuł ostry ból w dolnej części brzucha i coś ciepłego spływającego po skórze. Evanlyn uśmiechnęła się lodowato.

— A może cię wypatroszę jak śledzia, jeżeli mnie nie puścisz — syknęła, szturchając go raz jeszcze ostrzem sztyletu.

Nie miała pojęcia, czy śledzie się patroszy, ale i dla Egona wydawało się to nie mieć w tej chwili znaczenia. Cofnął się błyskawicznie. Machnął ręką w stronę drzwi, klnąc pod nosem.

— Dobra — rzucił. — Wynocha stąd. Ale twój koleżka zapłaci za to, kiedy tu wróci.

Evanlyn odetchnęła bezgłośnie i ruszyła czym prędzej ku drzwiom. Chwyciła Willa za rękę, po czym wyciągnęła go na dwór. Odwróciła się, by zamknąć drzwi na zasuwę.

— Idziemy, Willu. Nic tu po nas — rzekła i poprowadziła go prosto ku drodze wiodącej nad zatokę.

Ukryty w cieniu jarl Erak obserwował ich — teraz i on odsapnął z ulgą.

Odczekał kilka minut i poszedł w tym samym kierunku. Miał jeszcze parę spraw do załatwienia tej nocy.

Загрузка...