Rozdział 33

Plama słonecznego światła wpadającego przez okienko do chaty spoczęła na twarzy Evanlyn, która zdrzemnęła się na krzesełku; dziewczyna poczuła ciepło i uśmiechnęła się przez sen. Na zewnątrz wciąż zalegała gruba warstwa śniegu, lecz teraz na niebie nie było ani jednej chmurki.

W półśnie rozkoszowała się grzejącym jej twarz światłem. Przez zamknięte powieki oglądała kojącą jasną czerwień.

A potem, nagle, coś przesłoniło światło. Otwarła oczy.

Przed nią stał Will, w postawie, do której zdążyła ostatnimi czasy przywyknąć. Ze złożonymi dłońmi, spoglądał na nią ciemnobrązowymi oczami, w których kiedyś było tyle życia, a teraz tylko pokorna, rozpaczliwa prośba. Czekał cierpliwie, aż się całkiem obudzi. Uśmiechnęła się do niego smutno. — Dobrze — powiedziała.

Coś na kształt uśmiechu pojawiło się na jego ustach i może nawet w ciemnych oczach. Znów poczuła przypływ nadziei, która narastała w niej przez ostatnie dni. Stopniowo, lecz w widoczny sposób, Will się zmieniał. Z początku, gdy odwlekała chwilę, w której podawała mu narkotyk, zdarzały mu się takie same napady drgawek, jak wówczas, w drodze, a kończyły się dopiero wtedy, gdy otrzymywał następną porcję suchych liści złowieszczego ziela.

W miarę jak dawki zmniejszały się i otrzymywał je coraz rzadziej, zaczęła mieć nadzieję, że z czasem jednak przyjdzie do siebie. Ataki konwulsji odeszły w zapomnienie. Chyba nie chodziło już teraz o potrzebę organizmu, dla którego kolejna porcja cieplaka okazywała się niezbędna, by żyć. Liczył się bardziej nawyk umysłu, uzależnionego od trującej substancji, tylko że obecnie przejawiało się to w pokornym, niemal dziecinnym błaganiu.

Will znajdował się teraz w takim stanie, że dopiero po trzech dniach bez cieplaka przychodził i po prostu stawał przed nią, prosząc — a ponieważ resztę czasu spędzał w odrętwieniu, nieobecny, nie mogła mieć wątpliwości, czego prośba dotyczy. W odpowiedzi dostarczała mu kolejnej dawki suchych liści z płóciennego woreczka. Nie chciała nawet myśleć, co się stanie, gdy skończy się zapas narkotyku. Trwał swoisty wyścig, w którym szło o to, czy zapas ziela skończy się wcześniej, niż minie jego złowrogi wpływ na Willa. Nie wiedziała, co by się stało, gdyby do tego doszło. Niewątpliwie czekałyby ich trudne chwile. Prawdopodobnie powróciłyby te upiorne ataki drgawek.

Być może — zastanawiała się — trzeba będzie przejść także i przez to. Póki jednak w impregnowanym woreczku znajdowało się jeszcze nieco ziela, nie potrafiła patrzeć na to rozpaczliwe cierpienie, bezsilny, dojmujący głód. Jeśli nie uda się inaczej, czas na odmowę przyjdzie dopiero wtedy, gdy zapas trucizny się skończy.

— Zaczekaj tu — poleciła, wstając. Ruszyła ku drzwiom, obejrzała się za siebie. Znów wydało jej się, że widzi w jego oczach coś na kształt zadowolenia. To coś zabłysło i prawie natychmiast zgasło, ale aby nieco się pocieszyć, Evanlyn postanowiła uwierzyć, że naprawdę dostrzegła w oczach Willa jakiś wyraz życia, że nie było to tylko złudzenie.

Zapas ziela przechowywała w stajni za obluzowaną deską jednej ze ścian. Z początku zamierzała ukryć sakiewkę pod stosem bierwion, potem zdała sobie sprawę, że Will, wybierając się po kolejne drwa do kominka, może na nią natrafić. Wolała nawet nie myśleć o tym, co się stanie, gdy chłopak znajdzie cały zapas trucizny.

Prawdę mówiąc, nie miała pojęcia, co może się zdarzyć, jeśli zażyje jej nazbyt wiele.

Zastanawiała się, czy w swym otępieniu nie pojął jednak faktu, iż zawsze przed tym, jak otrzymywał swoją porcję, wychodziła z chatki i wracała z liśćmi; czy był w stanie dopatrzyć się związku między przyczyną a skutkiem i czy w jakiś mroczny sposób nie doszedł do wniosku, że zioło kryje się gdzieś na zewnątrz. Nie wiedziała tego, lecz na wszelki wypadek strzegła się pilnie, sprawdzając, czy nie idzie aby za nią, gdy udawała się do skrytki po ów woreczek z zawartością tak cenną i złowrogą zarazem.

Obejrzała się, ale nic nie wskazywało, by Will okazywał jakiekolwiek zainteresowanie, dokąd udaje się Evanlyn. Wyglądało na to, że nauczony doświadczeniem, zadowalał się pewnością, iż wkrótce powróci — ona, Evanlyn — z kolejną dostawą upragnionych ziół. Chyba mało go obchodziło — albo i wcale — skąd je brała. Przypuszczalnie było mu to najzupełniej obojętne dopóty, dopóki dostawał, czego chciał.

Kucyk powitał ją przyjaznym parsknięciem. Poklepała go po szyi.

Odsypała minimalną ilość suchych liści na dłoń, po czym zawinęła starannie resztę i umieściła ją z powrotem w kryjówce. Znów odwróciła się szybko za siebie, żeby sprawdzić, czy przypadkiem nikt jej nie obserwuje. Ale nie, jeśli nie liczyć uważnego wzroku kucyka, który spoglądał na nią wielkimi, wodnistymi oczyma.

— Tylko ani słowa — rzekła do konika przyciszonym głosem. Co dziwne, właśnie w tej chwili zwierzak kiwnął łbem, zupełnie jakby w odpowiedzi na jej słowa. Evanlyn zamarła na krótką chwilę, bo odniosła wrażenie, jakby konik usłyszał ją i zrozumiał, co ma na myśli.

Wetknęła woreczek w zagłębienie ściany i zasłoniła je deską. Pochyliła się, by zgarnąć nieco ziemi, którą wtarła w ścianę, aby zamaskować kryjówkę.

Na jej widok Will uśmiechnął się i przez moment zdawało się, że ją rozpoznał. Rozpoznał ją i pewnie przypomni sobie zaraz, jak wiele przeżyli razem — tak przecież niedawno, zaledwie kilka miesięcy wcześniej, choć teraz tamte zdarzenia wydawały jej się zamierzchłą przeszłością. W następnej chwili uświadomiła sobie, że wzrok chłopca wbity jest w jej zamkniętą dłoń. Uśmiechał się do tego przeklętego zielska, nie do niej.

Ale jednak się uśmiechał, a to już było coś — pomyślała.

Wyciągnęła przed siebie zaciśniętą pięść, a on podszedł ku niej i nadstawił obie ręce. Przesypała do nich rozdrobnione szarozielone liście, przyglądając się jego twarzy, gdy z zafascynowaniem wpatrywał się w drobinkę narkotyku. Nieświadomie przesunął językiem po ustach w oczekiwaniu. Gdy dostał już całą porcję — oraz kiedy pozwoliła mu starannie oczyścić swoją dłoń z najdrobniejszych nawet resztek zioła — spojrzał na nią i znów się uśmiechnął.

Tym razem z pewnością do niej, co do tego nie miała wątpliwości.

— Dobre! — oznajmił, po czym jego wzrok powędrował w dół, kierując się na maleńką kupkę suszonego ziela piętrzącą się na jego dłoni. Odwrócił się od niej, pochylił i jednocześnie podniósł dłoń do ust.

Nadzieja w sercu Evanlyn ożyła ze zwiększoną mocą. Will odezwał się do niej po raz pierwszy, odkąd opuścili Hallasholm.

Nie było tego wiele. Zaledwie jedno słowo. Jednak to już naprawdę było coś! W każdym razie dobry początek. Uśmiechnęła się, raczej do swoich myśli niż do niego, bo chłopak już skrył się w kącie chaty, instynktownie i niczym zaszczute zwierzę kryjąc się, gdy zażywał narkotyk — jakby się obawiał, że ktoś mu go zechce odebrać.

— Witaj pośród żywych, Willu — rzekła cicho. Jednak odpowiedziało jej tylko milczenie. Ziele cieplaka znów wzięło Willa w swe posiadanie.

Загрузка...