ROZDZIAŁ XIX

Caslet czekał na galerii pokładu hangarowego, aż pinasa kapitana Branscombe’a zacumuje. Stał bez ruchu, ukrywając zniecierpliwienie. Procedura cumowania została zakończona i po chwili w korytarzu pojawił się Branscombe. Eleganckie przejście ze stanu nieważkości w grawitację okrętu nie jest łatwe, kiedy ma się na sobie zbroję, ale kapitanowi udało się zrobić to bez wyrywania uchwytu, co było najczęstszym skutkiem tej ewolucji w wykonaniu Marine w zbroi. Wylądował na pokładzie i uniósł wizjer hełmu.

— Do grodzi osiemdziesiątej to wrak, skipper — zameldował. — A jeden promień dotarł aż na mostek. Wygląda na to, że z połowę komputerów szlag trafił, ale moi spece twierdzą, że nie zdążyli wyczyścić pamięci. Simons właśnie próbuje wyciągnąć z bazy danych ile się da.

— Doskonale. Próbowali się bronić?

— Skądże, sir. — Marines generalnie byli tradycyjni, także w kwestii form grzecznościowych. — Zabiliśmy z połowę załogi, bo tylko grupa abordażowa miała na sobie skafandry próżniowe. Idioci!

— Przecież byliśmy tylko bezbronnym frachtowcem, więc po co mieli się męczyć zakładaniem skafandrów? — spytał z uśmiechem Caslet.

— To samo usłyszałem. Niektórzy wręcz twierdzili, że oszukiwaliśmy.

— Ale z nas świnie. — Caslet złożył samokrytykę.

— Więc Simons zdoła coś wydobyć z ich bazy danych? Doskonale.

— Nie była aż taką optymistką, sir. Ale jeśli ktoś zdoła to zrobić, to ona jest tym kimś. A póki co, mamy coś być może jeszcze lepszego.

Caslet spojrzał na niego pytająco, lecz Branscombe nie patrzył na niego. Zbroje zaprojektowano z myślą o zapewnieniu maksymalnej ochrony użytkownika w ekstremalnie wrogich warunkach i dlatego hełm — poza wizjerem — był nieprzezroczystym pancernym garnkiem. Żeby jednak uniknąć przykrych niespodzianek, takich jak zajście od tyłu, miał wmontowane mikrokamery dające stuosiemdziesięciostopniowe pole widzenia wyświetlane na długim a wąskim ekraniku. Temu ekranikowi właśnie przyglądał się kapitan. Caslet obszedł go i spojrzał w głąb rury łączącej korytarz z pinasą. Zbliżali się nią dwaj Marines, a między nimi kobieta i mężczyzna w brudnych i podartych roboczych kombinezonach pokładowych.

— Oficerowie? — spytał chłodno.

— Nie, sir. Jeżeli mówią prawdę, to w ogóle nie należą do załogi.

— Pewnie! Same niewiniątka latały tym pudłem. Już im wierzę!

— Prawdę mówiąc, skipper, uważam, że mówią prawdę — powiedział niespodziewanie cicho Branscombe takim tonem, że Caslet spoważniał natychmiast i spojrzał na niego zaskoczony. — Sam pan za chwilę zobaczy dlaczego.

Caslet omal nie wzruszył ramionami, ale nawet się nie odezwał. Czekał cierpliwie, aż cała czwórka stanie na pokładzie, a gdy to nastąpiło, zesztywniał — dopiero w tym momencie miał okazję dokładnie przyjrzeć się więźniom.

Prolong dość skutecznie utrudnia określenie wieku, ale mężczyzna do młodych z pewnością nie należał — we włosach pojawiły się mu już pierwsze siwe pasma, a broda była tyleż zmierzwiona co szpakowata. Twarz wychudzona, poorana zmarszczkami, zapadnięte oczy, podkrążone jak u kogoś będącego na krawędzi wytrzymałości oraz świeża, paskudna blizna na prawym policzku dopełniały obrazu.

Caslet dopiero po paru sekundach zorientował się, że blizna otacza cały bok głowy w miejscu, gdzie powinno być prawe ucho.

Kobieta była młodsza, bo nie miała ani jednego siwego włosa, i kiedyś musiała być nader atrakcyjna, gdyż ślady urody przebijały jeszcze przez brud i wycieńczenie. Wyglądała na jeszcze bardziej zmaltretowaną od mężczyzny, a jej oczy przypominały oczy zwierzęcia zapędzonego w kąt, któremu nie pozostało już nic innego, jak tylko śmierć w walce. Były w ciągłym ruchu, obserwowały każdy cień i każdego, kto znalazł się w polu widzenia, z tak jednoznaczną intencją, że Caslet ledwie opanował odruch, by się cofnąć. Roztaczała wokół siebie prawie namacalną aurę morderczego szału podkreślaną przez grymas wściekłości, w jakim zastygła jej twarz.

— Komandorze Caslet — odezwał się cicho Branscombe. — Pozwoli pan, że przedstawię: kapitan Harold Sukowski i komandor Christina Hurlman.

Mężczyzna skłonił się uprzejmie, kobieta nawet nie drgnęła. Sukowski delikatnie ją objął.

— Komandorze Caslet, nigdy nie sądziłem, że będę uszczęśliwiony widokiem okrętu i oficerów Ludowej Marynarki, ale tak właśnie jest — powiedział Sukowski łamiącym się głosem. — Naprawdę jestem szczęśliwy, że was widzę.

— Jesteście z Królestwa Manticore — domyślił się Caslet.

— Jesteśmy — zgodził się Sukowski. — Kapitan RMMS Bonaventure, a to jest mój pierwszy oficer.

Mówiąc to, przytulił silniej kobietę, której zachowanie nie zmieniło się ani na jotę.

— Co wyście, do cholery, robili u piratów?!

— Napadli na mój statek cztery miesiące temu w systemie Telemach… — Sukowski przerwał i rozejrzał się. — Panie komandorze, musicie mieć na pokładzie lekarza. Chris ma… wiele przeszła…

Caslet spojrzał na kobietę i przed oczyma stanęły mu obrazy z Erewhona zdobytego przez tę samą bandę… Przez głowę przemknęły mu dziesiątki pytań, ale nie zdołał wypowiedzieć ani jednego.

— Oczywiście — dał znak najbliższemu Marine.

Ten ujął delikatnie Hurlman pod rękę, by poprowadzić ją do windy, i w tym momencie rozpętało się piekło. Jego dotyk spowodował atak — obłąkańczy i bezsensowny, gdyż nie miała broni, a Marine był w zbroi i nawet nie otworzył wizjera. Na swoje szczęście, bo oczu nie miałby na pewno. Grozę potęgował fakt, iż zaciętemu atakowi towarzyszyło całkowite milczenie napastniczki. Gdyby nie miał na sobie zbroi, zabiłaby go ze trzy razy, nim ktokolwiek zdążyłby zareagować. Jego towarzysz ocknął się pierwszy i zrobił krok w kierunku Hurlman.

— Nie! Cofnij się! — krzyknął Sukowski i rzucił się w sam środek zamieszania.

Nie można go było określić walką, gdyż Marine nawet nie próbował się bronić, a tylko się cofnąć, nie robiąc kobiecie krzywdy. Dla niej było to bez znaczenia — wściekle atakowała cały czas. W pewnym momencie skoczyła, objęła jego hełm, a kolanem waliła w opancerzony napierśnik. Gdyby go nie miał, nie miałby też całych żeber.

— Uważaj pan! — krzyknął Caslet, widząc, że Sukowski rzucił się prosto do niej. — Ona…

Sukowski zignorował go całkowicie — jego uwaga skupiona była na kobiecie. Przemawiał do niej łagodnie jak do dziecka:

— Chris! Chris, to ja. Skipper, Chris. Wszystko w porządku. On nie zrobi ci krzywdy. Mnie też. To przyjaciele, Chris. Posłuchaj mnie, Chris. To przyjaciele. Słyszysz, Chris?

Brzmiało to jak uspokajająca litania, ale odniosło skutek — atak przestał być tak wściekły, a po chwili zupełnie ustał. Kobieta spojrzała przez ramię na Sukowskiego. Ten dotknął jej delikatnie.

— Wszystko w porządku, Chris. Jesteśmy bezpieczni — po policzku mówiącego spłynęła łza, ale głos ani drgnął.

Nadal powtarzał uspokajająco: — To przyjaciele, Chris. Jesteśmy bezpieczni.

Kobieta wydała z siebie dźwięk. Pierwszy, jaki Caslet usłyszał od chwili, gdy zjawiła się na pokładzie. Nie było to słowo. To nawet nie brzmiało jak coś pochodzące z ludzkiego gardła, ale Sukowski najwyraźniej go zrozumiał, bo przytaknął.

— Tak, Chris. Chodź do mnie, Chris. Wszystko w porządku. Chodź.

Wstrząsnął nią dreszcz. Zacisnęła na moment powieki, a gdy je otworzyła, równocześnie zwolniła chwyt, którym obejmowała hełm zbroi Marine, i opadła na pokład, gdzie natychmiast przykucnęła gotowa do dalszej walki. Sukowski ukląkł obok i objął ją silnie, ale przesunęła się w jego ramionach tak, by cały czas widzieć Marines i Casleta. Ponownie wyszczerzyła zęby gotowa do natychmiastowego ataku. Caslet oblizał wargi, rozumiejąc wreszcie, co się stało: zaatakowała Marine nie we własnej obronie, lecz swego kapitana. Była gotowa bić się z nimi wszystkimi naraz, jeśli tylko sprawią wrażenie, że mu zagrażają.

— To się już skończyło, Chris. Jesteśmy bezpieczni — szeptał w kółko Sukowski, aż w końcu odprężyła się odrobinę.

Dopiero wtedy umilkł i spojrzał na Casleta. — Chyba lepiej będzie, jak sam ją zaprowadzę do lekarza — powiedział chrapliwie.

— Naturalnie — zgodził się cicho Caslet i przyklęknął, patrząc w oczy Chris Hurlman. — Nikt na moim okręcie nie wyrządzi żadnej krzywdy ani pani, ani pani kapitanowi, komandor Hurlman. Nikt już nigdy nie skrzywdzi żadnego z was. Ma pani na to moje słowo.

Mówił takim samym uspokajającym tonem jak Sukowski i widać było, że ten ton do niej dociera, choć nie sposób było określić, czy docierało także znaczenie słów. Jej usta poruszyły się bezgłośnie. Kiwnęła głową. Caslet wstał i wyciągnął do niej rękę.

— Proszę pójść ze mną, komandor Hurlman — powiedział równie spokojnym głosem jak poprzednio. — Zaprowadzę panią do doktor Jankowskiej. Zbada panią i kapitana, zdezynfekuje i opatrzy rany, a potem porozmawiamy, zgoda?

Przez długą, pełną napięcia chwilę wpatrywała się w jego rękę, a potem jakby zapadła się w sobie. Przez sekundę trwała ze zwieszoną głową, potem uniosła ją i wyciągnęła rękę. Ujęła jego dłoń z obawą niczym dzikie, nieufne zwierzę. Caslet uścisnął jej dłoń delikatnie i łagodnie pociągnął, pomagając wstać.


* * *

Dwie godziny później Harold Sukowski był już w sali odpraw. Oprócz niego znajdowali się tam także: Caslet, Jourdain i Allison MacMurtree. Chris Hurlman nafaszerowana po czubki włosów środkami uspokajającymi przebywała pod opieką doktor Jankowskiej, a Caslet mógł mieć tylko nadzieję, że prognozy lekarki okażą się słuszne. Jankowska była lekarką dyżurną w DuQuesne Tower przed zmianą władzy i miała wielokrotnie do czynienia z traumą na tle gwałtu. Ku jego zaskoczeniu była niemal zachwycona bojowymi reakcjami Hurlman.

— Ten, kto nadal walczy, ma znacznie większe szanse niż ten, kto został już pokonany i to zaakceptował, skipper — wyjaśniła mu po wstępnym badaniu. — Jest teraz w straszliwym stanie, ale mamy coś, na czym możemy oprzeć odbudowę jej psychiki. Jeśli tylko nie załamie się, gdy zrozumie, że jest już całkowicie bezpieczna, uważam, że ma duże szansę stać się na powrót sobą. Może nie do końca, ale znacznie bardziej niż można by sądzić, patrząc na nią teraz.

Sukowski wyglądał znacznie lepiej — umyty, ogolony, najedzony i w czystym kombinezonie — ale napięcie widoczne w oczach, twarzy i ruchach nie zaczęło go jeszcze opuszczać. Caslet zastanawiał się przez moment, czy doczeka tej chwili, po czym skupił się na bieżących, ważniejszych problemach.

— Sądzę — zagaił — że możemy spokojnie przyjąć, iż tak pan, kapitanie Sukowski, jak i komandor Hurlman jesteście rzeczywiście tymi, za kogo się podajecie. Nadal jednak chciałbym wiedzieć, coście robili na pokładzie pirackiej jednostki.

Sukowski uśmiechnął się gorzko, w pełni rozumiejąc Casleta. Marines dostarczyli na pokład krążownika wszystkich pozostałych przy życiu piratów i Caslet uczciwie przyznawał, że podobnej bandy psychopatów nie dość, że w życiu nie widział, to nie wierzył nawet, że takowa może istnieć.

Nawet najniżsi rangą i wykonujący najprostsze czynności członkowie załóg muszą mieć pewną dozę inteligencji. Ci na pewno też ją mieli, na swój własny sposób, ale była dobrze ukryta. Przede wszystkim byli bandą sadystycznych chamów, tępych i brutalnych ponad ludzkie wyobrażenie. Dlatego nie potrafił wytłumaczyć sobie, jakim cudem Sukowski i Hurlman zdołali przeżyć jako ich więźniowie.

— Jak już mówiłem, napadli na mój statek w układzie Telemach. Załoga zdążyła uciec, ale Chris… Chris nie chciała mnie zostawić. Uważała, że musi się mną opiekować… — Sukowski zdołał się słabo uśmiechnąć i dotknął miejsca po uchu. — Miała rację, ale na Boga, wolałbym, aby jej tam nie było!… To stało się zaraz po tym, jak weszli na pokład. Wściekli się, że załoga im uciekła… trzech mnie trzymało, a czwarty odrzynał mi ucho… Myślę, że zabiliby mnie potem tylko dlatego, żeby się zabawić, ale chcieli to zrobić powoli. Chris jakoś zdołała się wyrwać temu, który ją trzymał… mnie udało się zabić tylko jednego… ona zabiła trzech i skaleczyła jeszcze paru, zanim dali jej radę… Sądzę, że ich zaskoczyła, stłukli ją za to i skopali, a potem…

Urwał i wziął głęboki oddech. MacMurtree podała mu szklankę wody, którą wypił prawie duszkiem. Potem odchrząknął i ciągnął dalej:

— Przepraszam… przez to, że ją gwałcili, stracili zainteresowanie mną… Mężczyzn do pewnego stopnia rozumiem, ale kobiety?! Były jeszcze gorsze! Doradzały sukinsynom, jakby to był… — ponownie urwał, ale tym razem zatchnęła go wściekłość.

— Jeśli potrzebuje pan więcej czasu… — zaczął delikatnie Jourdain i zamilkł, widząc gwałtowny przeczący ruch głowy tamtego.

— Nie. Wolę to już mieć za sobą. Podobno najgorzej opowiada się pierwszy raz…

Jourdain potwierdził ruchem głowy i nie odzywał się. — Żyjemy tylko dlatego, że jesteśmy pracownikami Hauptman Cartel — podjął Sukowski w miarę opanowanym głosem. — Klaus Hauptman zaproponował okup za każdego pracownika, który wpadnie w ręce piratów, a odpowiednie dokumenty miał w sejfie każdy kapitan jego statków latających w obszarze Konfederacji. Zanim do reszty wykończyli Chris, zjawił się jeden z ich „oficerów”. W życiu tak szybko nie gadałem do nikogo! Ale zdołałem go przekonać, że jesteśmy więcej warci żywi niż martwi, nawet jeśli stracą odrobinę rozrywki i odwołał tę bandę zboczeńców. Zamknęli nas w areszcie na swoim okręcie… Pierwszej nocy brat tego, który mi odciął ucho przyszedł tam. Najpierw chciał jeszcze raz zgwałcić Chris, potem pewnie zemścić się na mnie. Jego błąd: odwrócił się do mnie plecami… nie wiem, w jakim stanie go wywlekli, ale jaj nie miał na pewno… zębów też nie. Myślałem, że nas wtedy zabiją, i jakaś część mnie miała nadzieję, że będzie to szybko i w walce… Chyba częściowo zwariowałem: wrzeszczałem, że ich pozabijam, jak ją tkną, jego kumple wrzeszczeli, że zabiją mnie, a potem Chris na nich skoczyła… któryś wyciągnął pulser i rzuciłem się na niego… a potem pamiętam dopiero to, co było dwa dni później… Ich „kapitan” oznajmił mi, że jeśli skłamałem odnośnie okupu, to najpierw wszyscy zgwałcą Chris, a potem będę żałował, że się urodziłem. I zostawili nas samych… Wydaje mi się, że uznali, że jeśli spróbuję czegokolwiek, to rzeczywiście będą musieli zabić albo oboje, albo przynajmniej jedno z nas… Jak by nie było, po tym co przeszliśmy, nawet wasz obóz jeniecki będzie przypominał raj.

— Sądzę, że zdołamy tego uniknąć, kapitanie Sukowski — powiedział łagodnie Jourdain, wzbudzając szok Casleta. — Oboje przeszliście już dość. Obawiam się, że przez pewien czas będziemy musieli was przetrzymać na pokładzie, ale daję panu słowo, że traficie do najbliższej ambasady Królestwa Manticore, gdy tylko pozwolą na to warunki naszej misji.

— Dziękuję — powiedział cicho Sukowski. — Naprawdę bardzo dziękuję.

— Teraz jednakże mamy coś do załatwienia — Caslet odezwał się po chwili przerwy potrzebnej na przetrawienie rewelacji towarzysza komisarza. — I dlatego niezwykle cenne byłyby wszelkie informacje, jakich może nam pan udzielić. Nasze kraje toczą ze sobą wojnę, kapitanie Sukowski, ale żaden uczciwy człowiek nie może pozwolić, by taka banda zbrodniarzy swobodnie mordowała załogi, obojętne jakiej nacji. Chcemy ich dostać! Wszystkich!

— Więc będziecie potrzebowali więcej niż jednego okrętu — oświadczył posępnie Sukowski. — Co prawda nie miałem sposobności zajrzeć do ich komputera nawigacyjnego, ale zdecydowali po pewnym czasie, że powinienem „zarobić na utrzymanie”, i posłali mnie do maszynowni. Uznali, że skoro pozbawiłem ich załogi Bonaventure i musieli go obsadzić pełną załogą pryzową, w zamian muszę im pomóc w najgorszej robocie, bo mają za mało ludzi. Prawdę mówiąc, było to lepsze od bezczynnego siedzenia w zamknięciu, a oni nie krępowali się moją obecnością i sporo dzięki temu się dowiedziałem. Starałem się zapamiętywać i porządkować te przypadkowe informacje; sądząc po nazwach okrętów, które usłyszałem, mają ich przynajmniej dziesięć, a prawdopodobnie więcej.

— Dziesięć? — Caslet nie zdołał opanować zdumienia.

Sukowski uśmiechnął się ponuro.

— Też byłem zaskoczony. Tym bardziej, że nie bardzo mogłem wyobrazić sobie ryzykanta, który byłby gotów finansować taką kupę maniaków. Potem dowiedziałem się, jak sprawy stoją. To nie są zwykli piraci, komandorze Caslet. To renegaci, którzy pozostali z oficjalnej eskadry korsarskiej gromady Chalice!

— O cholera! — jęknęła MacMurtree.

Caslet jedynie zacisnął usta w cienką linię. Przygotowania do tego zadania obejmowały zapoznanie się z ważniejszymi wydarzeniami w Konfederacji na przestrzeni ostatnich lat, toteż wiedział co nieco o powstaniu w gromadzie Chalice i o maniaku, który je wywołał. Jedynie tak nieudolny rząd, jaki miała Konfederacja Silesiańska, mógł pozwolić, by psychopata taki jak Andre Warnecke zdobył taką władzę w miesiąc, nie mówiąc już o większej. A on rządził całą gromadą, w której znajdowały się trzy zasiedlone planety. Pewnie z początku wyglądało to nawet ładnie, dopóki nie dorwał się do władzy i nie umocnił jej. Ogłosił, że ma zamiar stworzyć republikę, której władze zostaną wyłonione w wolnych wyborach, kiedy tylko „zapewni odpowiedni stopień bezpieczeństwa”. A potem zrobił swoich pomagierów szefami służb bezpieczeństwa wszystkich planet i rozpoczął rządy takiego terroru, że czystki Urzędu Bezpieczeństwa w Ludowej Republice wyglądały przy nich na dziecinadę. Według ocen bezpieki miał na sumieniu co najmniej trzy miliony cywilów, nim po czternastu standardowych miesiącach nieudolnych prób Marynarka Konfederacji jakoś zebrała się do kupy i zdławiła jego rebelię w serii zaciętych bitew.

— Właśnie — przytaknął ponuro Sukowski. — Władze Konfederacji okazały się bardziej nieudolne niż zwykle i większość jego okrętów i najwierniejszych pomocników zdołała uciec, nim doszło do ostatecznego starcia. Co gorsza, zdołali zabrać go ze sobą.

— Warnecke żyje?! — zdumiał się Caslet. — Przecież pokazali, jak go wieszają! Mamy nawet gdzieś w bazie danych nagranie egzekucji!

— Wiem! — przytaknął Sukowski. — Jego ludzie też je mieli i zaśmiewali się za każdym razem, gdy to oglądali. Z tego co wiem, siły rządowe doszły do wniosku, że zginął w trakcie walk, ale chcieli urządzić pokazówkę, więc spreparowali nagranie egzekucji. Ręczę, że on żyje, a co gorsza zajął jakąś położoną na uboczu planetę i rządzi nią po staremu. Używa jej jako bazy, dopóki nie będzie gotów do „kontrofensywy przeciw siłom Konfederacji”.

— Oni faktycznie wierzą, że zdołają tego dokonać? — spytał Jourdain, nie kryjąc sceptycyzmu.

— Tego nie wiem. Chwilowo zostali piratami, bo Warnecke nadal ma gdzieś w Konfederacji kontakty umożliwiające szybkie pozbywanie się łupów, a mają ich sporo, pomimo sposobu traktowania załóg. Wydaje mi się, że część rzeczywiście wierzy, że przygotowują się do odbicia Chalice, a reszcie jest to obojętne: robią to, co im sprawia przyjemność. Na razie wszyscy go słuchają, a paru jest przekonanych, że lada chwila zaczną otrzymywać nowe okręty z tego samego źródła, które sprzedaje ich pryzy.

— Nie podoba mi się to! — oceniła MacMurtree.

— Mnie też — zgodził się Caslet i dodał: — I z pewnością nie spodoba się towarzyszowi admirałowi Giscardowi i towarzyszce komisarz Pritchard. Sądziliśmy, że Warnecke nie żyje, więc nie mam szczegółowych informacji o nim, ale to, co wiem, świadczy jednoznacznie, że mając okazję, nie zawaha się spróbować powiększyć swoją „flotę” o regularny okręt liniowy.

— Miałby stanowić zagrożenie dla nas?! — zdumiał się Jourdain.

— Towarzyszu komisarzu, to, że są psychopatami, nie oznacza, że nie potrafią walczyć. Fakt, Marynarka Konfederacji jest niekompetentna, ale Warnecke powstrzymywał ją przez standardowy rok, a potem zdołał uciec z większością okrętów. Ten, który zdobyliśmy, miał uzbrojenie równe uzbrojeniu niszczyciela klasy Bastogne. Może mieć ich więcej, a może też mieć cięższe jednostki. W pojedynku jeden na jeden poradzimy sobie bez trudu, ale jeśli zaatakują grupowo, mogą sobie dać radę nawet z krążownikiem liniowym, jeśli będzie sam.

— Skipper ma rację — poparła go MacMurtree. — Co prawda wątpię, by zdołali zdobyć któryś z naszych okrętów w stanie nadającym się do dalszego użycia, ale na pewno by próbowali, a my stracilibyśmy okręt wraz z całą załogą.

— I w całym tym rozumowaniu nie bierzemy nawet pod uwagę wszystkich innych zbrodni, które popełnią w tym czasie — dodał Caslet.

— Rozumiem, towarzyszu komandorze. — Jourdain poskubał dolną wargę i spytał Sukowskiego: — Nie ma pan choćby jakichś domysłów, gdzie znajduje się zajęta przez nich planeta?

— Niestety, nie. Wiem tylko, że wracali do bazy, gdy na was napadli.

— To już coś… — ocenił Caslet. — Wiemy, gdzie byli kilka tygodni temu… znamy więc choć kierunek, w którym lecieli… Ten okręt operował samodzielnie, kapitanie Sukowski?

— Tak, ale z plotek wiem, że mieli spotkać się wkrótce z dwoma lub trzema innymi. Nie jestem pewien gdzie, ale chodziło o atak na konwój przybywający w następnym miesiącu do systemu Posnan. Byli przekonani, że zdołają pokonać eskortę.

— W takim razie muszą mieć cięższe jednostki niż ta — oceniła z niepokojem MacMurtree.

— Zakładam, kapitanie Sukowski, że chodzi o konwój przylatujący z Królestwa? — spytał łagodnie.

Sukowski przytaknął ruchem głowy.

— Proszę mi wybaczyć, że o to zapytałem, ale chodziło mi o siłę eskorty. A konwoje na tym terenie eskortują tylko Imperialna Marynarka i RMN, z tym, że Królewska Marynarka z oczywistych powodów przydziela słabsze eskorty… Kapitanie Sukowski, dziękuję panu za informacje, okazały się znacznie ważniejsze niż sądziłem. Myślę, że mogę zapewnić w imieniu swych przełożonych, że dołożymy wszelkich starań, by odszukać i zniszczyć ich bazę. Teraz proszę wrócić pod opiekę doktor Jankowskiej i odpocząć. Komandor Hurlman będzie pana potrzebowała, kiedy się obudzi.

— Ma pan rację. — Sukowski wstał i wyciągnął do niego rękę. — Dziękuję.

Po czym uścisnął dłoń Casleta i wyszedł.

W korytarzu czekał na niego Marine — bardziej przewodnik niż strażnik. Gdy za Sukowskim zamknęły się drzwi, Caslet spojrzał na obecnych.

— Dobrze się złożyło, że oni byli na pokładzie — ocenił rzeczowo. — Przynajmniej wiemy coś konkretnego.

— Może z ich bazy danych dowiemy się więcej — wyraził przypuszczenie Jourdain.

MacMurtree potrząsnęła smętnie głową.

— Nic z tego, towarzyszu komisarzu; otrzymałam meldunek od Simons tuż przed spotkaniem. Trafienie w mostek zniszczyło całkowicie bazę danych o ich okrętach i działaniach, a z dziennika pokładowego wiemy, gdzie operowali w tym rejsie, ale o położeniu bazy nie wiemy nic, ponieważ tam, gdzie dane się zachowały, mowa jest tylko o „bazie”, bez żadnych szczegółów.

— W takim razie zapytajmy załogę. — Jourdain uśmiechnął się zimno. — Jeśli obiecamy darować życie temu, który powie, gdzie jest baza, nie powinniśmy zbyt długo czekać na ochotnika.

— Możemy spróbować — zgodził się Caslet i westchnął ciężko. — A więc wyjaśniło się coś, co dotąd nie miało sensu.

Jourdain spojrzał na niego pytająco, wobec czego wyjaśnił.

— Ta grupa, mimo że z pozoru przypomina bandę maniaków, działa zgodnie z procedurami przyjętymi we wszystkich marynarkach w galaktyce, jeżeli chodzi o zachowanie tajemnicy operacyjnej. Dlatego w dzienniku pokładowym nie ma żadnych informacji dotyczących bazy, a nikt z załogi poza oficerami nie ma pojęcia, gdzie ona się znajduje. Większość oficerów została oddelegowana do dowodzenia pryzami wziętymi w tym rejsie, a astrogator, pierwszy i kapitan zginęli na mostku, gdy stracił on hermetyczność. Nikt z pozostałych przy życiu nie wydaje się wiedzieć więcej, a żaden człowiek nie zdoła powiedzieć tego, czego nie wie…

— …nawet żeby uratować życie — dokończył Jourdain.

— Właśnie. — Caslet zamyślił się i potarł szczękę, po czym uaktywnił holoprojektor. Nad stołem pojawiła się mapa z podświetlonymi niektórymi systemami.

Następnie usiadł wygodniej i pogwizdując, podziwiał własne rękodzieło.

— Jakiś pomysł, towarzyszu komandorze? — spytał wreszcie Jourdain, gdy milczenie zbytnio się przeciągało.

— Nawet kilka, towarzyszu komisarzu. Na ich trop wpadliśmy tutaj, w Arendscheldt, potem lecieliśmy za nimi do Sharon’s Star. Według dziennika pokładowego przed Arendscheldt próbowali szczęścia w systemach Sigma i Hera, a wcześniej zdobyli statek w Creswell, gdzie wykorzystali ostatnią załogę pryzową. Wcześniej byli w układzie Socum, gdzie nic nie zdobyli. To prawie pełne koło, a skoro przed atakiem na konwój, o którym mówił Sukowski, mieli spotkać się z innymi jednostkami, to uważam, że kierowali się albo do systemu Magyar, albo Schiller. To także sugerowałoby, że ich baza leży gdzieś dalej na południowym zachodzie. Z tym, że dokładniejsze określenie będzie znacznie bardziej problematyczne.

— Hmm — komisarz przyglądał się holomapie przez kilka sekund — zgadzam się, że to logiczne. W takim razie Magyar czy Schiller?

— Schiller — Caslet uśmiechnął się. — Magyar jest co prawda bliżej o dobrych dwadzieścia lat świetlnych i gdyby nie Sukowski, twierdziłbym, że to logiczniejszy kolejny cel dla nich, ale Schiller znajduje się bliżej systemu Posnan. Jeśli udamy się tam natychmiast, powinniśmy zastać tam inny ich samotny okręt. Jeśli go zdobędziemy, przy odrobinie szczęścia dowiemy się, gdzie znajduje się ich baza.

— A jeśli będzie ich więcej?

— Nie odczuwam jakoś skłonności samobójczych, towarzyszu komisarzu — odparł spokojnie Caslet. — Jeśli będzie ich więcej, nie będę wdawał się z nimi w walkę, chyba że będzie to absolutnie konieczne. Schiller jest atrakcyjniejszy z jeszcze jednego powodu: mamy tam konsulat, czyli powinna znajdować się tam jednostka kurierska. Możemy jej użyć do przekazania informacji towarzyszowi admirałowi Giscardowi. Wtedy dostanie je szybciej, niż gdybyśmy sami tam polecieli.

— Fakt — przyznał Jourdain. — I doskonały pomysł, towarzyszu komandorze.

— W takim razie lecimy do systemu Schiller?

— Tak — zgodził się Jourdain. — Na pewno tak.

— Słyszałaś, Allison? — spytał Caslet. — Powiedz Simons, żeby kończyła tak szybko, jak będzie w stanie, a potem dopilnuj rozmieszczenia ładunków. Mam zamiar wyruszyć nie później niż za dwie godziny.

Загрузка...