ROZDZIAŁ XXVI

Komandor Caslet odetchnął z prawdziwą ulgą, gdy pinasa zacumowała. Rozkazy dotyczące konieczności utrzymania całkowitej tajemnicy i pozostania niezauważonym były sensowne, ale też niezmiernie utrudniały życie, jako że nawet pracownicy ambasad i konsulatów Ludowej Republiki Haven na obszarze Konfederacji nie wiedzieli o wysłaniu w ten rejon Zespołu Wydzielonego admirała Giscarda. Było to o tyle niezwykłe, że konsulowie, ambasadorzy i attache handlowi stanowili od zawsze integralną część wywiadu. Problem leżał w tym „od zawsze” — ponieważ zostali mianowani przez poprzednie władze, Komitet Bezpieczeństwa Publicznego nie miał do nich zaufania. Korpusy dyplomatyczne w istotnych obszarach, jak na przykład Liga Solarna, zastały wymienione, ale o takich zadupiach jak Konfederacja po prostu zapomniano, skutkiem czego Urząd Bezpieczeństwa miał do znajdujących się tu dyplomatów tylko tyle zaufania, ile musiał. I nie bez racji, bowiem sześciu ambasadorów wywodzących się z legislatorskich rodzin uciekło na teren ambasad Królestwa Manticore ze wszystkimi dokumentami, które zdołali zabrać, i poprosiło o azyl. Po tym, jak UB zabiło większość członków ich rodzin za „zdradę ludu”.

Tego typu pomieszanie łatwych do przewidzenia skutków i przyczyn było jednym z głupszych błędów całej tej rewolucji i wybitnie utrudniało Casletowi życie. Nie mógł na przykład skorzystać bezpośrednio z usług znanych kanałów wywiadowczych, bo ujawniłby swą obecność, a najprawdopodobniej też część informacji dotyczących wykonywanego zadania. A tego mu zakazano, gdyż podejrzewano właśnie te źródła i kontakty wywiadowcze o pracę na rzecz przeciwnika. Giscard mógł z nich korzystać, ale jedynie za pośrednictwem jednego z niewielu dyplomatów mianowanych przez Komitet. A Jasmine Haines, attache handlowy w systemie Schiller, była zbyt drobną płotką, by ktokolwiek pomyślał o tym, aby ją wymienić na kogoś zaufanego. Caslet mógł przez nią wysyłać zakodowane raporty przy użyciu kuriera, co było najszybszym sposobem, by dotarły one do admirała Giscarda, ale nie mógł jej powiedzieć ani co one zawierają, ani kim jest, ani też poprosić o jakiekolwiek konkretne informacje, bowiem „mogło to zagrozić bezpieczeństwu operacyjnemu zadania”, jak to ktoś niestety wyraźnie napisał.

Dobrze, że dali mu choć kod weryfikujący, dzięki któremu w ogóle był w stanie korzystać z jej pomocy. Aby to jednak było możliwe, jego okręt musiał wpierw wśliznąć się do systemu i ukryć za największym gazowym gigantem, a dopiero potem wysłać pinasę z meldunkami. Caslet nienawidził całej tej procedury — tak czekania, jak i konieczności przebywania w uzgodnionym miejscu spotkania oraz narażania na niebezpieczeństwo swoich ludzi. Na szczęście Allison załatwiała wszystko nienagannie i dyskretnie. Pozostawało więc jedynie uzbroić się w cierpliwość.

Kiedy MacMurtree stanęła na pokładzie, odsalutował jej zniecierpliwiony, co musiała zauważyć, bo w jej oczach błysnęły złośliwe ogniki. Zbyt dobrze go znała i wiedziała, że chciał jak najszybciej wrócić do polowania na piratów. On naturalnie znał ją równie dobrze i choć nigdy o tym nie rozmawiali, oboje wiedzieli, że gardzi Komitetem i wszystkimi jego sługusami poza nielicznymi wyjątkami, do których zaliczał się Denis Jourdain. I że żadnemu nie podobało się branie udziału w zwalczaniu statków handlowych Królestwa.

Co, obiektywnie rzecz biorąc, było nielogiczne, jako że podstawowym celem istnienia każdej floty wojennej było utrudnianie lub uniemożliwienie przeciwnikowi korzystania z przestrzeni kosmicznej i zapewnienia sobie panowania nad nią. Jednym ze skuteczniejszych sposobów osiągnięcia tego celu było niszczenie statków handlowych przeciwnika, zwłaszcza gdy były one równie dlań istotne jak okręty wojenne. Z czego oboje zdawali sobie sprawę.

Caslet potrząsnął głową z lekkim rozbawieniem i gdy drzwi windy otworzyły się, wsiadł do niej i wybrał kod mostka. MacMurtree towarzyszyła mu jak cień.

— Jak poszło? — spytał.

— Nieźle. Ich patrole celne są nic nie warte. Żaden nawet nie próbował się zbliżyć, żeby nas sobie obejrzeć.

— Bardzo dobrze — ucieszył się Caslet, któremu od początku nie podobał się pomysł podawania się pinasy za „jednostkę górniczą operującą w pasie asteroidów”, ponieważ w niczym takiej jednostki nie przypominała.

Jednak to, co kiedyś było wywiadem floty, upierało się, że w tym systemie celnicy ograniczają się do sprawdzania transponderów, i jak się okazało, tym razem dla odmiany miało rację.

— Resztę załatwiliśmy kierunkową wiązką z orbity. Haines nie spodobał się pomysł wysłania jednostki kurierskiej, ale zaakceptowała rozkazy. Raport dotrze do admirała Giscarda w ciągu trzech tygodni. Moglibyśmy skrócić ten czas o dobre dziesięć dni, gdybyśmy wysłali kuriera prosto do miejsca spotkania, skipper.

— Względy bezpieczeństwa, Allison.

W odpowiedzi prychnęła pogardliwie. Doskonale ją rozumiał. Żeby UB było szczęśliwe, musieli wysyłać raporty do systemu Saginaw, skąd inna jednostka kurierska odbierała je i przywoziła Giscardowi. Nawet przy prędkościach rozwijanych przez jednostki kurierskie była to strata czasu.

— W każdym razie teraz możemy mieć pewność, że będzie wiedział wszystko, co my wiemy i co zamierzamy ocenił. — Co oznacza, że możemy wrócić z czystym sumieniem do patrolowania.

— Prawda — zgodziła się Allison. — Coś ciekawego się wydarzyło, kiedy mnie nie było?

— Nie bardzo. Co prawda siedzimy tu na uboczu, ale byśmy zauważyli. Tak sobie myślę, że odlecimy stąd cicho, przelecimy kawałek w nadprzestrzeni i wrócimy tu w ten sam sposób, w jaki wlecieliśmy do Sharon’s Star, czyli jako tłusty frachtowiec.

— A jeśli natkniemy się na kogoś innego?

— Chodzi ci o zwykłego pirata, nie o zboczeńców Warnecke’a?

MacMurtree skinęła głową. Caslet zaś wzruszył ramionami.

— Wyciągnęliśmy z ich komputerów dość, by rozpoznać ich jednostki z daleka. Powinniśmy być w stanie je zidentyfikować, kiedy tylko je ujrzymy… — przerwał i potarł skroń, a MacMurtree pokiwała głową.

Sierżant Simons wydostała z banków pamięci pirackiego okrętu więcej niż oczekiwali, co było miłą niespodzianką, bo z załogi udało się wycisnąć mniej, niż mieli nadzieję. Co w sumie wyszło im na dobre, bo nikomu nie musieli niczego obiecywać. Wszystkim piratom urządzili więc sprawiedliwy proces, a potem wyrzucili ich bez skafandrów w przestrzeń. Ponieważ Ludowa Marynarka nie jest bandą zboczeńców, Marines najpierw wszystkich wyrzuconych zastrzelili.

Wśród fragmentów uratowanych przez Simons było dość danych, by potwierdzić wszystko, co mówił kapitan Sukowski, oraz sporo nowin, o których nie wiedział. Te ostatnie dotyczyły zwłaszcza pozostałych okrętów wchodzących w skład dawnej eskadry korsarskiej i nie należały do przyjemnych. Większość była zbliżona wielkością i uzbrojeniem do zniszczonego, ale były także cztery lepiej uzbrojone od ciężkich krążowników Ludowej Marynarki. Dobrą nowiną były różnice, które ujawniły się przy okazji dokładnego sprawdzenia uzbrojenia zdobytego okrętu.

Ponieważ „rewolucyjny rząd” Chalice zbudował swą flotę do zwalczania statków handlowych, które nie odpowiadają ogniem, bo nie mają z czego, i okrętów Marynarki Konfederacji, które pozostają daleko w tyle za nowoczesnymi konstrukcjami okrętowymi, popełnił błąd typowy dla słabych i nowych flot. Wyposażono okręty w maksymalną możliwą siłę ognia, ale poskąpiono miejsca na równie solidną obronę antyrakietową czy generatory osłon burtowych, uznając je za zbędne.

Nie oznaczało to naturalnie, że okręty nie były groźne, ale miały słabą stronę, którą trudno byłoby szybko wykorzystać jedynie wtedy, gdyby były dobrze dowodzone. No i nie znaleziono informacji ani o jednym okręcie, który miałby szansę dotrzymać pola krążownikowi liniowemu. Co nie zmieniało faktu, że krążownik taki, zaskoczony samotnie przez dwa czy trzy większe okręty pirackie, znalazłby się w opałach. A Vaubon był jedynie lekkim krążownikiem…

Drugą miłą wiadomością było to, iż wszystkie okręty budowała i wyposażała ta sama stocznia, dzięki czemu posiadały tę samą odmianę sensorów i środków do prowadzenia wojny radioelektronicznej co standardowa jednostka Marynarki Konfederacji. Za to ich radary miały unikalną sygnaturę, co odkryła Shannon, i jedyne czego potrzebowali, by mieć pewność, że spotkali kolejną grupę tych zboczeńców, to odczyt emisji ich radarów pokładowych.

— Wtedy pewnie będziemy zmuszeni ich przestraszyć — westchnął w końcu.

Piraci stanowili naturalnych wrogów każdego oficera marynarki i Caslet wściekał się na myśl o konieczności puszczenia któregoś wolno, ale wiedział, że nie będzie miał wyjścia. Jourdain nie zgodzi się na likwidację bandy piratów, która może okazać się pomocna w zwiększaniu strat floty handlowej przeciwnika.

— Tak nie powinno być — powiedziała cicho MacMurtree.

Caslet roześmiał się gorzko i stwierdził:

— Tak między nami, Allison, to w ciągu ostatnich trzech lat często dochodziłem do tego wniosku.

W pierwszej chwili spojrzała na niego zaskoczona, a potem uśmiechnęła się szeroko — niewielu oficerów Ludowej Marynarki odważyłoby się na podobną szczerość w stosunku do kogokolwiek. Otworzyła usta, by mu odpowiedzieć, gdy winda zatrzymała się — byli na mostku. Zamknęła usta w chwili, w której otworzyły się drzwi — wszystko, co zostało powiedziane na mostku, było nagrywane na użytek bezpieki, a nikt nie wiedział, jak czułe są mikrofony. Dlatego tylko uśmiechnęła się porozumiewawczo, puszczając Casleta przodem.

— Wszystko w porządku, towarzyszko pierwszy oficer? — powitał ich Jourdain.

— W zupełnym, towarzyszu komisarzu. Towarzyszka Haines wysłała już swą jednostkę kurierską z naszym meldunkiem.

— Doskonale! — Jourdain aż zatarł ręce z zadowolenia. — W takim razie, towarzyszu komandorze, sądzę, że czas wrócić do poszukiwań.

— Też tak sądzę, towarzyszu komisarzu — zgodził się z uśmiechem Caslet.

Kiedy Jourdain zjawił się na okręcie, Caslet gotów był założyć się o pięcioletnią pensję, że nigdy nie będzie z niego większego pożytku niż z wrzodu na dupie. Teraz wiedział, że los sprzyjał jego załodze. I dlatego uśmiechnął się szczerze do komisarza, nim polecił oficerowi astronawigacyjnemu:

— No dobra, Simon: ruszamy!


* * *

Harold Sukowski opadł na krzesło stojące przy łóżku Chris Hurlman i uśmiechnął się do leżącej. Było to znacznie łatwiejsze niż jeszcze niedawno, bowiem Chris już nie przypominała rozwścieczonego zwierzęcia. Doktor Jankowska opiekowała się nią starannie, ale jak dotąd ograniczyła się do leczenia fizycznych urazów i wycieńczenia. To, że była kobietą z doświadczeniem w podobnych wypadkach, z pewnością okazywało się pomocne, ale Sukowski podejrzewał, że jeszcze ważniejsze było poczucie bezpieczeństwa, które Chris miała pierwszy raz od ataku na Bonaventure. Co więcej, ludzie, wśród których przebywała, szczerze życzyli jej i jej kapitanowi jak najlepiej.

Pierwsze dwa dni upłynęły na czekaniu — spędzał przy jej łóżku każdą wolną chwilę, ale ona tylko leżała bez ruchu, wpatrując się w sufit. Histeria zaczęła się trzeciego dnia i na szczęście nie trwała długo. Teraz miała dobre i złe dni, ale tych pierwszych było już więcej. Dziś też miała dobry dzień, bo zdołała odpowiedzieć mu cieniem uśmiechu. Pogładził ją zachęcająco po dłoni, świadom wysiłku, jakiego musiała dokonać.

— Wygląda na to, że ktoś tu wykonał kawał dobrej roboty — zauważył, siląc się na beztroski ton.

— Tak — odparła chrapliwie i cicho, a Sukowski nie wierzył własnym uszom: było to jej pierwsze słowo od chwili znalezienia się w niewoli piratów. — Może powinnam była posłuchać rozkazu.

I po jej policzku spłynęła łza.

— Pewnie że powinnaś — powiedział miękko i delikatnie wytarł tę łzę — ale gdybyś to zrobiła, byłbym martwy. Więc postanowiłem nic nikomu nie mówić o buncie.

— Jejku, ale łaska — oceniła i roześmiała się w sposób świadczący, że łzy są zaledwie o krok.

Uspokoiła się jednak szybko, oblizała wargi i zapytała spokojniej:

— Skończymy w obozie jenieckim?

— Nie. Obiecali, że odstawią nas do ambasady, gdy tylko będą mogli.

Chris obróciła głowę na poduszce i wytrzeszczyła z niedowierzaniem oczy. Sukowski wzruszył ramionami i wyjaśnił niechętnie:

— Nikt tego głośno nie powiedział, ale są tu, by zwalczać nasze statki, a dzięki temu, więźniów będą mieli naprawdę dużo i w końcu będą musieli się do tego przyznać. Zasady wymiany więźniów cywilnych są proste i obie strony podpisały i ratyfikowały stosowne akta.

— O ile będą brać załogi do niewoli — powiedziała cicho.

— Nie lubiłem i nie lubię Ludowej Republiki, ale ci tutaj wydają się uczciwi. Zaopiekowali się nami, a teraz polują na resztę tej bandy bydlaków, jak zrobiłby każdy szanujący się okręt wojenny. Widziałem nagranie z innego frachtowca, który ci nasi zdobyli, i chyba wiem, dlaczego nawet Ludowa Marynarka zdecydowała się ich dorwać… Ich postępowanie sugeruje, że mają zamiar trzymać się cywilizowanych zasad prowadzenia wojny. Przynajmniej w stosunku do cywilów.

— Może… — mruknęła powątpiewająco.

Trudno było mieć do niej pretensje, że po tym co przeszła, spodziewa się najgorszego, ale Sukowski był przekonany, że źle oceniła Casleta i Jourdaina.

— Myślę… — zaczął i urwał, bo jego głos zagłuszyło wycie alarmu bojowego.


* * *

— Mów, Shannon! — polecił w końcu Caslet, obserwując na ekranie rozwój wydarzeń.

A rozwój ów był jednoznaczny i nieciekawy. Przypominający wieloryba frachtowiec leciał kursem zbieżnym z kursem Vaubona, a goniły go trzy mniejsze jednostki przywodzące na myśl barrakudy. Wszystkie jednostki znajdowały się w zasięgu radarów, albo raczej byłyby w nim, gdyby krążownik mógł je uaktywnić, nie zdradzając się przy tej okazji. Natomiast sygnatury napędów były wyraźnie widoczne, a projekcje kursów mogły oznaczać tylko jedno.

— Jeszcze mo… — Shannon Foraker umilkła w pół słowa, dostrajając coś delikatnymi muśnięciami palców, po czym wyprostowała się.

— To nasi milusińscy, skipper — oznajmiła. — Dwa nieco mniejsze od tego, który załatwiliśmy, jeden trochę większy… może naszej wielkości. Trudno to określić z takiej odległości bez użycia aktywnych sensorów, ale radary pasują. To oni, a ich manewry nie pozostawiają cienia wątpliwości, że to piraci. Jest tylko jeden drobiazg, sir… to frachtowiec zarejestrowany w Królestwie Manticore.

— O, cholera! — jęknęła Allison tak cicho, że jedynie Caslet ją usłyszał.

Sytuacja była paskudna — nie dość, że trzy do jednego, to jeszcze musieli sobie wybrać akurat taką ofiarę! Caslet spojrzał na podchodzącego Jourdaina. Miał równie poważną minę jak on sam, a gdy znalazł się tuż obok, spytał szeptem:

— I co teraz?

— Nie wiem — przyznał szczerze Caslet, obserwując daremnie próbujący uciekać frachtowiec.

Piraci tworzyli półsferę z jego lewoburtowej ćwiartki rufowej, ale zbliżali się szybko — za dwanaście minut znajdą się w zasięgu rakiet, a frachtowiec po prostu nie mógł im uciec w żaden sposób.

Caslet sprawdził kilka możliwości na ekranie taktycznym fotela i zmarszczył brwi. Przy utrzymaniu dotychczasowych kursów piraci przechwycą ofiarę mniej niż o milion kilometrów przed dziobem krążownika, czyli znacznie za blisko. Co gorsza, w związku z tym, jak zbiegały się ich kursy, i faktem, że będą musieli ostro wytracać prędkość, by móc dostać się na pokład frachtowca, będą poruszali się ledwie o kilkaset kilometrów na sekundę szybciej od Vaubona w chwili spotkania, co przedłuży czas walki i może jeszcze pogorszyć sytuację.

— Oświetlili nas radarem? — spytał.

— Nie, skipper. Koncentrują się na frachtowcu — poinformowała go z odcieniem pogardy w głosie Foraker. — Naturalnie muszą nas widzieć na odczytach grawitacyjnych, więc po prostu uznali, że nie ma po co bliżej się nam przyglądać. Skoro my ich mamy na pasywnych, to oni nas też, a ponieważ wyglądamy jak zwykły frachtowiec, nie interesują się nami. Mogą mieć nawet nadzieję, że ich jeszcze nie zauważyliśmy, i dlatego nie użyli radaru.

Caslet pokiwał głową i skupił się na ekranie. Ten frachtowiec był jednostką wroga — nie okrętem stanowiącym jakiekolwiek zagrożenie, ale tym niemniej należał do przeciwnika. Zgodnie z rozkazami sam powinien go zaatakować. Jego przełożonym nawet w sennych koszmarach nie przyśniło się, że mógłby rozważać przyjście mu z pomocą. No, ale on sam jeszcze niedawno nie miał pojęcia, że natknie się na takich sadystycznych psychopatów jak ci. Chciał pomóc temu frachtowcowi — zwykła ludzka uczciwość to nakazywała — ale układ sił był zdecydowanie niekorzystny. Wiedząc, że piraci nie byli przyzwyczajeni do starcia z kimś, kto mógł odpowiedzieć ogniem, i że tak uzbrojenie, jak i wyposażenie jego okrętu były lepsze (co stanowiło miłą odmianę po spotkaniach z Królewską Marynarką), był przekonany, że poradzi sobie bez kłopotu z dwoma mniejszymi okrętami. Natomiast niepokoił go większy… oraz świadomość, że nawet jeśli wygra, to za zaatakowanie trzech przeciwników, któryś ze zwierzchników zażąda jego głowy. Problem polegał na tym, że po prostu nie mógł bezczynnie siedzieć i przyglądać się, jak ci maniacy mordują kolejną załogę!

— Chcę ich zaatakować, towarzyszu komisarzu — powiedział, ledwie wierząc, że to zrobił.

Na twarzy Jourdaina odmalował się szok, gdyż spokojny ton przeczył awanturniczej treści.

— To piraci — dodał Caslet wyjaśniająco. — I zdadzą sobie sprawę, że nawet jeśli nas pokonają, to poważnie przy tym ucierpią. Jeśli zrobimy to oficjalnie, powinni uciec.

— A jeśli nie uciekną?

— To mogą wygrać, jeśli będziemy mieli pecha, ale i tak poniosą przy tym straty w praktyce wyłączające ich z dalszej walki i to na długo. A to oznacza, że nie będą stanowili zagrożenia dla dalszych działań towarzysza admirała Giscarda. Jeżeli nie włączymy się do walki, to zrobią z załogą tego statku to, co zrobili z załogą Erewhona.

— Ależ to statek należący do Królestwa, a naszym celem jest właśnie niszczenie takich jednostek.

— Cóż, w takim razie musimy przekonać piratów, że to nasz łup. — Caslet uśmiechnął się krzywo. — Będzie to co prawda niezły szok dla załogi frachtowca, kiedy najpierw ich „uratujemy”, a potem zabierzemy ich statek, ale jak porozmawiają z kapitanem Sukowskim, sądzę, że przyznają, że lepiej znaleźć się w naszej niewoli niż w łapach tamtych. A mamy wyraźny rozkaz zdobycia każdego napotkanego frachtowca należącego do Królestwa Manticore. No więc to właśnie zrobimy!

— Jakoś wątpię, by ci, którzy wydali nam ten rozkaz, spodziewali się, że aby zdobyć jeden frachtowiec, będziemy wpierw atakowali trzy okręty pirackie — zauważył Jourdain.

— A powinni to zaznaczyć w rozkazie, towarzyszu komisarzu. — Caslet uśmiechnął się szerzej, czując nagły przypływ adrenaliny. — Biorąc pod uwagę treść rozkazu, nie widzę innej możliwości. Sytuacja jest całkowicie jednoznaczna.

— Powieszą nas obu, jeśli stracimy okręt, towarzyszu komandorze.

— Jeśli stracimy okręt, to będzie to nasze najmniejsze zmartwienie, towarzyszu komisarzu. Natomiast jeśli nam się uda, sądzę, że towarzysz admirał Giscard i towarzyszka komisarz Pritchard nie zareagują źle na pewną oryginalność naszego działania. Sukces nadal jest najlepszym uzasadnieniem.

— To czyste wariactwo! — zauważył spokojnie Jourdain, po czym wzruszył ramionami. — Cóż, przynajmniej będę wisiał w dobrym towarzystwie.

— Dziękuję, towarzyszu komisarzu — powiedział cicho Caslet i dodał głośniej: — Zabierzmy się do tego z głową: Shannon, wystrzel boję EW i holuj ją jakieś sto tysięcy kilometrów za rufą. Niech udaje drugi lekki krążownik. Skoro śledzą nas tylko pasywnymi sensorami, mogą dać się przekonać, że drugi okręt był zasłonięty naszym ekranem, póki nie zmieniliśmy kursu.

— Aye, aye, skipper.

— Simon, bądź gotów dać pełną moc ekranu i wyznacz kurs na przechwycenie — polecił Caslet oficerowi astronawigacyjnemu. — A potem podaj mi czas i prędkość w chwili spotkania.

— Aye, aye, skipper — porucznik Houghton pochylił się nad klawiaturą, wprowadzając lekką poprawkę kursu i znaczącą przyspieszenia, po czym zameldował: — Zakładając, że nie uciekną, przetniemy ich kurs za jedenaście minut osiem sekund w odległości siedmiuset tysięcy kilometrów od najbliższego bandyty, ze względną prędkością tysiąca pięciuset dziewięćdziesięciu sześciu kilometrów na sekundę.

— Jak szybko znajdziemy się w skutecznym zasięgu rakiet, Shannon?

— Za około osiem minut, skipper.

— Dobra — zdecydował Warner Caslet. — Wykonać!


* * *

— Zmiana statusu celu numer dwa!

Komodor Jason Arner zesztywniał w fotelu, słysząc niespodziewane oświadczenie oficera taktycznego swego lekkiego krążownika.

— Jaka zmiana? — warknął.

— To… o, cholera! To nie jest frachtowiec! To cholerny lekki krążownik! Właśnie dał całą naprzód!

— Krążownik? — zdumiał się Arner. — Czyj? Królewskiej Marynarki?

— Nie sądzę. — Oficer taktyczny uruchomił aktywne sensory. — Na pewno nie., i na pewno nie tutejszy… i nie imperialny… cholera, pojęcia nie mam, kim są, ale lecą prosto na nas i… i za nim jest drugi!

— Niech to szlag! — Arner spojrzał na ekran taktyczny fotela, czując pustkę w głowie.

Pierwsze podejrzenie, że frachtowiec był przynętą, nie było trafne, bo krążownik nie należał do RMN. Skoro nie należał też do Konfederacji i do Imperium, nic nie miało sensu. No bo co? Nadziali się na konkurencję?! Nieczęsto, ale zdarzały się podobne sytuacje, natomiast obowiązywały w nich określone reguły i próba odebrania komuś pewnego łupu była sprzeczna ze wszystkimi. A na dodatek nic nie słyszeli o nowej grupie, która miałaby co najmniej dwa lekkie krążowniki, a to było już bardzo dziwne.

— Skąd się wziął ten drugi? — spytał.

— Nie wiem — przyznał uczciwie oficer taktyczny. — Jest jakieś sto tysięcy kilometrów za pierwszym i mógł być ukryty przez jego ekran i zagłuszanie. Jeśli tak, to ma doskonałe zagłuszacze, bo pierwszego miałem od pół godziny na grawitacyjnych sensorach i ani razu nie wykryły nic, co sugerowałoby drugi okręt. Jeżeli był to celowy manewr z ich strony, to mogli to tak rozegrać, że ujawnili się dopiero rozpoczynając atak.

— Albo może to być boja radioelektroniczna, czyli kant — dodał Arner.

— Może. Z tej odległości tego nie odkryjemy.

— A kiedy będziesz miał pewność?

— Może za sześć minut.

— Czy wtedy nadał będziemy mogli uciec, jeśli się okaże, że to nie boja?

— Z trudem i bez gwarancji powodzenia. — Oficer taktyczny pokręcił głową. — Jeśli dopiero wtedy ruszymy z pełnym przyspieszeniem, obierając najlepszy kurs ucieczkowy, zdołają zmusić nas do pojedynku rakietowego: będziemy w ich zasięgu około dwudziestu minut, to zależy, jakie oni mają maksymalne przyspieszenie. Natomiast nie będą w stanie dojść na tyle blisko, by znaleźć się w zasięgu dział.

Arner chrząknął i potarł starannie ogolony podbródek. W przeciwieństwie do większości członków załogi pamiętał czasy, gdy eskadra była prawie regularną marynarką wojenną. Z tamtych dni pozostała mu dbałość o własny wygląd. Część kapitanów napadniętych frachtowców, widząc go, dochodziła do błędnego wniosku, że ma do czynienia z osobą cywilizowaną. Arner miał instynkt prawdziwego oficera i instynkt ten, teraz podpowiadał mu, by nie uciekał. Jeżeli to były okręty wojenne czy inni piraci, będzie musiał z nimi walczyć, ale miał trzy okręty przeciwko dwóm i to potężnie uzbrojone. Na pewno odniosą uszkodzenia, co wkurzy Warnecke’a i należało brać to pod uwagę, ale jeśli je zdobędzie, doda nowy krążownik, a może i dwa do floty admirała, co tego ostatniego powinno uszczęśliwić, jako że zamierza odbić Chalice.

— Kontynuować pościg — polecił sternikowi i dodał pod adresem oficera taktycznego: — A ty pilnuj tego drugiego krążownika i mów, jak tylko będziesz miał pewność, co to naprawdę jest!


* * *

— Nie uciekają, skipper — zameldowała Shannon.

Caslet skinął głową, ignorując głos zdrowego rozsądku, gdyż wbrew temu, co powiedział Jourdainowi, to co robił było nadzwyczaj głupie. Podejrzewał, że Jourdain także to wie i z sobie tylko znanych powodów zgodził się wziąć udział w tym idiotyzmie z trzema przeciwnikami. Vaubon zostanie zmieniony w kupę złomu, nawet jeśli wygra, a jeśli przegra, to cała załoga zginie i to nie najprzyjemniejszą śmiercią. Patrząc na to z boku, nie było żadnej logiki w ryzykowaniu wszystkiego dla uratowania nieprzyjacielskiego statku, ale wiedział, że i tak to zrobi.

Może dlatego, że był oficerem marynarki, a nadrzędnym obowiązkiem każdego oficera każdej marynarki wojennej jest obrona cywilów przed mordercami i gwałcicielami. Może było w tym też trochę chęci ulżenia Giscardowi, który w sumie był uczciwym człowiekiem i dobrym oficerem. A być może przeważyła zwariowana chęć ostatecznego sprzeciwienia się Komitetowi i temu, jak zeszmacił on Ludową Marynarkę. Może w ten sposób chciał im udowodnić, że nadal jest oficerem floty, w której honor coś znaczy, i nie wszystko da się osiągnąć strachem…

Caslet nie wiedział do końca, co nim kierowało, i nie miało to dlań większego znaczenia poza tym, iż podobne motywy musiały kierować pozostałymi oficerami, a nawet Jourdainem. I tylko to było ważne, bo za takie przeżycie warto było umierać.


* * *

— Drugiego krążownika nie ma! — oznajmił oficer taktyczny. — To boja, nie ma innego wyjaśnienia. Mam od niego silniejszy odczyt radaru niż od pierwszego, więc albo wzmacnia sygnał, albo jego oficer taktyczny ma w dupie to, jak dobry namiar uzyskam, i to jeszcze przed walką. Tylko samobójca pozwoliłby na jedno albo drugie, więc to nie może być krążownik.

— Proszę, proszę — mruknął Arner, uśmiechając się złośliwie.

Frachtowiec, który stał się mimowolnym sprawcą całej konfrontacji, nie zmienił ani kursu, ani przyspieszenia, ale jego własne okręty gwałtownie wytracały prędkość, nie zwracając zresztą na niego uwagi. Tę, wszyscy skupiali na niezidentyfikowanym krążowniku, który choć nie miał szans na zwycięstwo, to jednak był uzbrojony. A frachtowcem zajmą się później.

— Myślę, że on może być z Ludowej Marynarki… — powiedział wolno oficer taktyczny.

— A to jakim cudem? — zdumiał się Arner. — Skąd by się tu wziął? I po co?

— Pojęcia nie mam, ale żadna inna flota praktycznie nie wchodzi w grę. A żaden pirat czy korsarz nie stawałby sam przeciwko trzem. No i mało kto marnuje miejsce na boje EW. Jego zachowanie wskazuje na głupotę, której może próbować tylko zawodowy oficer. Piraci za szybko uczą się zdrowego rozsądku i mają w nosie takie tam farmazony jak honor floty czy inne brednie.

— No to mu zaraz pokażemy, że czas nabrać rozsądku — uśmiechnął się złowrogo Arner.


* * *

— Za minutę znajdziemy się w zasięgu rakiet, skipper — poinformowała Foraker. — Oświetlają nas radarem i lidarem, ale wydaje mi się, że nie kupili drugiego krążownika, bo ignorują boję.

— Rozumiem. — Caslet zablokował uprząż antyurazową fotela, kątem oka widząc, że reszta obsady mostka robi to samo.

Prawdę mówiąc, nie miał zbyt dużych nadziei na oszukanie piratów, ale co mu szkodziło spróbować. Obserwował formację przeciwnika i w pewnym momencie uśmiechnął się drapieżnie. Zwarli szyk i zwolnili, zmieniając kurs, ale jeden z mniejszych okrętów wysforował się dobre pół miliona kilometrów przed pozostałe, co oznaczało, że znajdzie się w skutecznym zasięgu rakiet o sześć minut przed pozostałymi. Nadszedł czas wyrównać stosunek sił.

— Shannon, skoncentruj ogień na pierwszym — polecił.


* * *

Lekkie krążowniki Ludowej Marynarki klasy Conqueror, podobnie zresztą jak niszczyciele klasy Breslau, posiadały niezwykle silne uzbrojenie rakietowe. Były zaledwie o dwadzieścia tysięcy ton większe od krążowników RMN klasy Apollo, ale zamiast sześciu wyrzutni na każdej burcie miały dziewięć. W spotkaniu obu jednostek liniowych liczniejsza salwa Vaubona zostałaby wyrównana co do skuteczności przewagą jakościową rakiet Królewskiej Marynarki, jej lepszą obroną przeciwrakietową i zagłuszaniem. Natomiast teraz to jego rakiety były lepsze od pirackich, a Caslet i Shannon Foraker spędzili niejedną godzinę na obmyślaniu, jak ich najlepiej użyć przeciwko okrętom Royal Manticoran Navy.

Vaubon leciał na spotkanie przeciwników, obracając się wokół własnej osi niczym derwisz — pozornie wyglądało to na próbę jak najskuteczniejszego wykorzystania ekranów i taki też był wniosek piratów. W rzeczywistości chodziło o coś innego, co odkryli, gdy Shannon otworzyła ogień. Dziewięć rakiet opuściło lewoburtowe wyrzutnie, ale ich silniki nie włączyły się, toteż leciały wyłącznie z prędkością nadaną im przez wyrzutnie. W następnej chwili kolejnych dziewięć opuściło prawoburtowe wyrzutnie ledwie okręt zwrócił się tą burtą do przeciwnika. Był to skomplikowany manewr, ale Foraker opanowała go do perfekcji i starannie zaprogramowała napędy pierwszych dziewięciu rakiet. Uruchomiły się dokładnie w wyznaczonym momencie i salwa złożona z osiemnastu pocisków pomknęła ku celowi.

Piracki niszczyciel nie spodziewał się podobnej lawiny ognia — nie miał ani dość antyrakiet czy sprzężonych działek laserowych, ani czasu, by je wszystkie zniszczyć, i pięć rakiet przedostało się w jego pobliże, każda lecąc innym kursem. Impulsowe głowice laserowe eksplodowały prawie równocześnie i na nic zdała się rozpaczliwa próba ustawienia się ekranem do zagrożenia. Wiązki spolaryzowanego światła i promieni Roentgena przebiły osłony burtowe, rozdarły kadłub pozbawiony śladów pancerza. Z rozprutego okrętu wyleciał obłok krystalizującego się natychmiast powietrza i chmura śmieci. Oczy komandora Warnera Casleta rozbłysły.


* * *

— Bliżej, do cholery! — ryknął Arner, zastanawiając się równocześnie, jakim cudem lekki krążownik dysponował taką siłą ognia.

Kiedy ekran taktyczny podał mu odpowiedź, walnął wściekle pięścią w poręcz fotela i zaklął, aż echo poniosło. Mógł się kręcić jak gówno w przeręblu, ale nic mu to nie pomoże, kiedy znajdzie się w zasięgu dział!


* * *

Kolejne salwy burtowe Vaubona leciały już ku uszkodzonemu przeciwnikowi, podczas gdy obrona antyrakietowa krążownika rozprawiała się z jego rakietami. Marynarka Konfederacji posiadała przestarzałe okręty i uzbrojenie, a rząd Chalice, zamawiając okręty, kierował się obowiązującymi w niej standardami. Chodziło o to, by okręty rewolucyjnej eskadry były lepsze — i były, ale w stosunku do przestarzałych modeli. Piracki niszczyciel posiadał silne uzbrojenie artyleryjskie, ale główny nacisk położono na działa, toteż na burcie miał zaledwie po cztery wyrzutnie rakiet. Równie mizernie prezentowało się jego uzbrojenie obronne, toteż z drugiej salwy Vaubona przedarły się następne rakiety, demolując kolejne części kadłuba i niszcząc węzły napędu. Jego ekran zamigotał, gdy okręt gorączkowo zmieniał kurs, wracając ku swym towarzyszom. Jego ślad torowy znaczyły coraz to większe szczątki i resztki blach poszycia.

Niszczyciel zawrócił zbyt późno — tego Caslet był pewien. Bowiem nim dojdzie do starcia z pozostałymi okrętami pirackimi, jego już albo nie będzie, albo też nie zdoła wziąć w nim udziału z powodu doznanych uszkodzeń.

— Za trzy minuty znajdziemy się w zasięgu skutecznego ognia pozostałych, skipper — ostrzegła go Shannon, odpalając kolejną salwę.

Tym razem rakiety trafiły w coś ważnego, gdyż ekran niszczyciela stracił połowę mocy, a rufowy pierścień napędu został automatycznie wyłączony. Przeciwnik odpowiedział zresztą tylko dwoma rakietami i Caslet wyszczerzył zęby. Jeszcze dwie salwy i będzie czas zająć się daniem głównym!

Spojrzał na ekran taktyczny, sprawdzając, co robi frachtowiec i kiwnął z aprobatą głową, widząc jego poczynania. Jego kapitan nie mógł wiedzieć, co się dzieje. Z jego punktu widzenia Vaubon mógł być kolejnym okrętem pirackim próbującym odebrać tamtym łup, toteż wybrał najrozsądniejsze możliwe posunięcie. Ponieważ znajdował się w zasięgu rakiet wszystkich napastników i nie mógł przewidzieć, czy któremuś nie przyjdzie ochota posłać mu jeden czy dwa pociski, zmienił kurs o dziewięćdziesiąt stopni i obrócił statek na burtę, ustawiając się dennym ekranem do piratów.

Co prawda w ten sposób gwałtownie zmniejszał odległość od prześladowców i za kilka minut znajdzie się w zasięgu ich dział, ale było to jedyne logiczne posunięcie. I dlatego Casletowi było go tym bardziej żal. Niezależnie bowiem od tego, kto zwycięży, statek i załoga i tak padną łupem zwycięzcy. Swoistą ciekawostką było, na którego stawiał…


* * *

— Jest w zasięgu! — krzyknął oficer taktyczny i odpalił pierwszą salwę.

Arner obserwował swoje rakiety lecące ku przeciwnikowi blady z wściekłości. Jeden z jego okrętów był już praktycznie wrakiem, a ogień wroga był zatrważająco celny. Jedyną pociechę stanowiła świadomość, że dysponuje dwudziestoma wyrzutniami przeciwko osiemnastu i że lekki krążownik o tak silnym uzbrojeniu rakietowym nie może mieć zbyt wiele dział…


* * *

Caslet obserwował, jak obrona antyrakietowa masakruje nadlatujące rakiety, ale nie miał złudzeń: co któraś zdoła się przez nią przedrzeć, było to tylko kwestią czasu. Na pierwsze trafienie nie musiał zbyt długo czekać — promień lasera przebił się przez prawoburtową osłonę i lekko opancerzony kadłub, niszcząc działo laserowe. Wyrzutnie pozostały jednak nienaruszone i wypluwały rakiety z maksymalną szybkością.

A Shannon bez rozkazu przeniosła ogień na piracki krążownik. I postąpiła bardzo słusznie, gdyż dalsze ostrzeliwanie pierwszego celu byłoby marnowaniem amunicji. Ostatnia salwa pozbawiła go bowiem całej lewoburtowej osłony i wywołała silną eksplozję na pokładzie. Nie był to reaktor, bo okręt nie przestał istnieć, lecz stracił kawał kadłuba tuż przed rufowym pierścieniem napędu. Okręt zawirował jak zwariowany bąk napędzany jedynie przednim pierścieniem, nim zadziałał autowyłącznik — i Caslet skrzywił się boleśnie. Jeśli kompensator bezwładnościowy został uszkodzony lub zniszczony, to gwałtowne przyspieszenie rozsmarowało wszystkich, którzy jeszcze żyli, po ścianach.

A w następnej chwili miał już poważniejsze zmartwienia niż martwi piraci, gdyż okrętem wstrząsnęły kolejno cztery trafienia. Główne stanowisko sensorów grawitacyjnych przestało istnieć, podobnie jak wyrzutnie siódma i ósma. Trzeci magazyn artyleryjski został wyłączony z akcji z uwagi na zniszczenie podajnika, a z dziobowego pierścienia napędu zniknęły trzy węzły. Zaledwie parę sekund później jego osłonę przebiło pierwsze trafienie działa laserowego…

Jego własne lasery dziurawiły burtę pirackiego krążownika, którego ekran tracił gwałtownie moc, a…

— Jezus, Maria! — głos Shannon Foraker nigdy specjalnie nie grzeszącej religijnością przebił się przez wycie alarmów uszkodzeniowych.

Caslet spojrzał na nią zaskoczony i idąc za jej wzrokiem, przeniósł spojrzenie na główny ekran taktyczny. I zamarł z opuszczoną dolną szczęką. Przed sekundą walczył desperacko z dwoma przeciwnikami. W tej chwili tych przeciwników już nie było. Kiedy piraci zbliżyli się na trzysta tysięcy kilometrów do frachtowca, ten niespodziewanie obrócił się burtą do nich i osiem promieni ciężkich graserów uderzyło w oba okręty niczym zemsta niebios. Niszczyciel przestał istnieć, zmieniony w minisupernową, krążownik zaś stracił jedną trzecią kadłuba, licząc od rufy. Trzy działa laserowe Vaubona dołączyły do tego dzieła zniszczenia, wyrywając dziury w kadłubie, ale był to już zbędny wysiłek, gdyż to, co zostało z pirackiego krążownika, było już tylko płonącym w wielu miejscach wrakiem.

— Jesteśmy wywoływani, skipper — rozległ się drżący głos porucznika Duttona.

Caslet spojrzał na niego, niezdolny wykrztusić słowa, przeniósł wzrok na ekran taktyczny i przełknął ślinę. Zza „frachtowca” wyłonił się bowiem tuzin kutrów rakietowych i wszystkie wzięły na cel jego okręt.

— Głośnik! — wykrztusił.

— Nieznany krążownik, tu kapitan Honor Harrington dowodząca krążownikiem pomocniczym Jej Królewskiej Mości Wayfarer — rozległ się cichy sopran. — Doceniam waszą pomoc i chciałabym móc zaoferować wam godną waszej odwagi nagrodę, ale obawiam się, że muszę poprosić o poddanie okrętu.

Загрузка...