ROZDZIAŁ III

Każdy pistolet samopowtarzalny był technicznym zabytkiem, ale ten kwalifikował się wręcz do miana antyku. Opracowano go i produkowano ponad dwa tysiące lat standardowych temu na Ziemi, kiedy loty kosmiczne były jedynie marzeniem. Była to bowiem dokładna replika pistoletu Colt Model 1911A strzelającego pociskami AGP kalibru 45 cala. Bez magazynka, zawierającego osiem naboi, ważył nieco ponad jeden koma trzy kilograma, co odpowiadało jeden koma siedemnastu w polu grawitacyjnym Graysona. Miał też imponujący odrzut, a huku robił tyle co szybkostrzelne działko, toteż mimo ochronnych słuchawek niejeden gwardzista na strzelnicy drgał mimowolnie, gdy kolejny pocisk kalibru jedenaście koma czterdzieści trzy milimetra opuszczał lufę z prędkością dwustu pięćdziesięciu trzech metrów na sekundę. Była to śmieszna prędkość wylotowa, nawet biorąc pod uwagę jedynie pistolety istniejące na Graysonie, nim dołączył on do Sojuszu. Z pulserem w ogóle nie było sensu go porównywać, jako że strzałki wylatywały z jego lufy z prędkością dwóch tysięcy kilometrów na sekundę.

Mimo to masywny, piętnastogramowy pocisk miał imponującą energię kinetyczną, gdy docierał do oddalonej o dwadzieścia pięć metrów, równie anachronicznej papierowej tarczy, wybijał w niej poszarpany otwór i dolatywał do kulochwytu, czyli spolaryzowanej ściany grawitacyjnej, w której zostawał zniszczony z efektownym rozbłyskiem.

Głęboki basowy huk pistoletu zagłuszał wycie pulserów. Po ósmym strzale środek tarczy zniknął zastąpiony przez pokaźną dziurę o poszarpanych brzegach. Admirał lady Honor Harrington, hrabina oraz patronka Harrington, opuściła trzymaną w oburęcznym uchwycie broń, sprawdzając przy okazji, czy nie pozostał w niej jakiś nabój, i położyła ją na blacie, a potem zdjęła ochronne słuchawki i okulary.

Stojący za nią major Andrew LaFollet, szef jej ochrony osobistej, także zdjął słuchawki i okulary i potrząsnął głową, obserwując, jak Honor naciska przycisk redukujący odległość tarczy. Ten egzemplarz kieszonkowej artylerii był darem admirała Wesleya Matthewsa. LaFollet nadal nie wiedział, jakim cudem głównodowodzący Marynarki Graysona odkrył, że taki właśnie prezent sprawi jej przyjemność. A sprawił — co najmniej raz w tygodniu ten plujący ogniem i dymem zabytek był przez nią przestrzeliwany albo na strzelnicy okrętu flagowego, albo — tak jak tym razem — na strzelnicy Gwardii Harrington na terenie domeny. Co więcej, wyglądało na to, że Honor czerpie taką samą radość z czyszczenia pistoletu po każdym strzelaniu, jak i z samej operacji grożącej świadkom utratą słuchu.

Tarcza podjechała do stanowiska, Honor wyjęła z kieszeni niewielką miarkę i zmierzyła średnice otworu. Wynik wyniósł trzy centymetry i sprawił jej widoczną satysfakcję. LaFollet był pod wrażeniem. Co prawda każdy, kto widział ją na honorowym polu Landing, wiedział, że zawsze trafiała w to, w co chciała trafić, ale jako osoba, której głównym zadaniem było utrzymanie jej przy życiu, zawsze był zadowolony, mając świeży dowód na to, że podopieczna potrafi w razie konieczności sama się o siebie zatroszczyć.

Uśmiechnął się w duchu do swoich myśli. W białozielonej sukni z jedwabiu i rozpuszczonych, sięgających ramion włosach ta smukła, wysoka kobieta z pewnością nie wyglądała na niebezpieczną. A w rzeczywistości była najgroźniejszą osobą przebywającą na strzelnicy w tym momencie… wliczając Andrew LaFolleta. Oprócz strzelania regularnie ćwiczyła z gwardzistami walkę wręcz i choć ci robili wyraźne postępy w corp de vitesse, nadal z łatwością wycierała nimi matę treningową.

Fakt — mierząc sto dziewięćdziesiąt centymetrów była wyższa niż najroślejszy z nich i urodziła się oraz wychowała na planecie o większym o piętnaście procent ciążeniu, co dawało jej imponującą siłę i refleks. Była wysmukła, ale miała niezwykle silne ścięgna i doskonale wytrenowane mięśnie, ale nie to najbardziej zaskakiwało, gdy obserwował ją w akcji. Jako osoba, która należała do trzeciego pokolenia poddanego prolongowi i to we wczesnym dzieciństwie, wyglądała tak, jakby ledwie co stała się pełnoletnia, gdy w rzeczywistości była o trzynaście lat standardowych starsza od LaFolleta. Na doskonaleniu umiejętności sztuki walki spędziła trzydzieści sześć lat, czyli tyle ile on żył. Miał zresztą poważne problemy, by w to wierzyć, ilekroć spojrzał na jej młodą i egzotycznie piękną twarz.

Honor tymczasem chowała miarkę, zapisała na tarczy datę i umieściła ją razem z tuzinem wcześniejszych w walizeczce, w której nosiła pistolet. Dołożyła do nich broń i dwa zapasowe magazynki i zamknęła starannie. Okulary włożyła do kieszeni, walizeczkę wsunęła pod pachę i odwróciła się do LaFolleta, biorąc w dłoń słuchawki. W jej migdałowych oczach błysnęło rozbawienie na widok jego wysiłków — próbował bowiem nie westchnąć z ulgą, co mu się naturalnie nie udało.

— Skończyłam, Andrew — poinformowała go i oboje skierowali się ku tylnemu wejściu do Harrington House.

Mniej więcej w połowie drogi oczekiwał na nią sześcionogi kremowoszary treecat wylegujący się w plamie słonecznego blasku. Gdy podeszli, wstał, przeciągnął się leniwie i podszedł do nich, strzygąc uszami. Na ten widok Honor roześmiała się.

— Nimitz najwyraźniej podziela twoją opinię na temat hałasu — oceniła, schylając się, by go podnieść.

Nimitz bleeknął twierdząco i Honor roześmiała się ponownie, sadzając go na ramieniu, gdzie przybrał swą zwykłą pozycję — środkowe i chwytne łapy na wypchanym ramieniu wbite weń pazurami, a tylne łapy wbite w wyściółkę tuż poniżej łopatki. I natychmiast machnął puszystym ogonem.

— To nie tylko poziom hałasu, milady — uśmiechnął się LaFollet. — Także poziom energii. To najbardziej brutalna broń, jaką widziałem. Odrzut ma wręcz niesamowity.

— Fakt, ale strzelanie z niej daje znacznie więcej przyjemności niż strzelanie z pulsera. Oczywiście w walce wolałabym coś nowocześniejszego, ale ten pistolet, gdy strzela, przemawia głosem autorytetu, prawda?

— Z tym trudno się nie zgodzić — odparł, automatycznie lustrując otoczenie mimo świadomości, że tu są naprawdę bezpieczni. — I z pewnością nie okazałaby się bezużyteczna w walce. Już sam huk wystrzału dałby przewagę wynikającą z zaskoczenia.

— Chyba masz rację. — Honor uśmiechnęła się złośliwie. — Może powinnam sprawdzić, czy admirał Matthews nie ma ich więcej, a gdyby miał, to przezbroić was wszystkich?

— Serdeczne dzięki, milady, ale jestem całkowicie zadowolony ze służbowego pistoletu pulsacyjnego — poinformował ją nader uprzejmie LaFollet. — Broń palną nosiłem przez dziesięć lat, choć przyznaję, że nie robiła aż takiego wrażenia, i uważam, że wystarczy. Człowiek szybko przyzwyczaja się do lepszego.

— Tylko mi nie wypominaj, że nie próbowałam — odcięła się i skinęła głową wartownikowi, który na ich widok otworzył drzwi gmachu.

— Nie będę — obiecał LaFollet, zamykając je za sobą, i dodał, gdy otoczyła ich błoga cisza. — Już od dość dawna chciałem panią o coś zapytać… Jeszcze na Manticore, przed pojedynkiem z Summervale’em, pułkownik Ramirez bardzo się o panią niepokoił. Powiedziałem mu, że widziałem panią na strzelnicy i że doskonale pani strzela z pistoletu, ale zawsze mnie zastanawiało, gdzie posiadła pani te umiejętności.

— Wychowałam się na Sphinxie — odparła i LaFollet uniósł pytająco brwi, bo wyglądało na to, że to cała odpowiedź, więc wyjaśniła: — Sphinx jest zasiedlony od prawie sześciuset lat standardowych, ale prawie trzecia część lądu to nadal ziemia Korony, która pozostaje dziewiczą głuszą. Dom mojej rodziny graniczy z rezerwatem Copper Walls. Ponieważ na Sphinxie żyje dużo stworzeń, które miałyby ochotę spróbować, jak smakuje człowiek, wszyscy dorośli i większość dzieci w tych rejonach noszą broń i umieją dobrze strzelać.

— Ale założę się, że nie noszą takich zabytków jak ten.

— Zgadza się. To akurat jest winą mojego stryja Jacquesa.

— Kogo?!

— Starszego brata matki. Kiedy miałam z dwanaście lat standardowych, przybył do nas z roczną wizytą, bo normalnie mieszka na Beowulfie. Jest członkiem Towarzystwa Kreatywnych Anachronizmów. To taka grupka dziwaków, którym satysfakcję sprawia odtwarzanie pewnych wydarzeń z przeszłości w takiej formie, w jakiej według nich one przebiegały. Jego ulubionym okresem jest drugie stulecie Przed Diasporą, czyli dwudziesty wiek według waszego kalendarza. Na dodatek akurat został Wielkim Mistrzem Planety w Broni Krótkiej, nim do nas przyleciał. Ponieważ był równie przystojny co moja matka piękna… łaziłam za nim jak zidiociały szczeniak, co musiało go doprowadzać do szewskiej pasji. Niczego jednak nie okazał, za to nauczył mnie strzelać z — jak to określał — „prawdziwej” broni. Nimitz już wtedy nie lubił huku wystrzałów.

— To dlatego, że jest kulturalnym osobnikiem obdarzonym dobrym gustem, milady.

— Tak sądzisz?! A wracając do strzelania, to ćwiczyłam regularnie, dopóki nie przyjęto mnie do akademii. Zastanawiałam się nawet, czy nie zapisać się do drużyny strzeleckiej, ale strzelać umiałam już nieźle, a sztuki walki dopiero zaczęłam ćwiczyć cztery lata wcześniej, więc zdecydowałam się lepiej poznać corp de vitesse i skończyłam w drużynie walki wręcz.

— Rozumiem. — LaFollet przeszedł kilka kroków, a potem uśmiechnął się lekko. — Gdybym przypadkiem jeszcze tego nie powiedział, to jesteś zaprzeczeniem typowej graysońskiej damy, pani: walka wręcz, fechtunek, strzelanie z broni krótkiej… może przy następnej okazji to ja powinienem kryć się za tobą?

— No wiesz, Andrew! Co za herezje wygadujesz własnej patronce!

LaFollet zachichotał, ale nie mógł powstrzymać się od przyznania jej racji. Normalny, dobrze wychowany mężczyzna urodzony na Graysonie nawet nie dopuściłby możliwości rozmowy na takie tematy z dobrze wychowaną niewiastą. Honor na szczęście nie była ani urodzona, ani wychowana na Graysonie, a tutejsze zwyczaje dotyczące stosownego zachowania i tak się zmieniały. Komuś z zewnątrz te zmiany wydałyby się zapewne powolne, ale dla rodowitego mieszkańca planety, którego całe życie oparte było na tradycji, następowały z oszałamiająca szybkością. A powodem tych zmian była kobieta, której życia LaFollet strzegł.

Było to dziwne, ale Honor najprawdopodobniej najmniej ze wszystkich zdawała sobie sprawę z tych zmian, jako że wychowała się w społeczeństwie, w którym sam pomysł nierównego traktowania płci uważany był za nienormalny i całkowicie niezrozumiały. Na Graysonie, przez tysiąc lat zagrożenia stwarzanego przez środowisko, wykształciło się patriarchalne społeczeństwo, zastygłe od wieków w tradycji stanowiącej podstawę życia. Znaczyło to, że jakiekolwiek zmiany następować muszą stopniowo i wolno i tak też było — LaFollet cały czas uświadamiał sobie drobne zmiany zachodzące z dnia na dzień. W większości były to zmiany na lepsze, co nie oznaczało, że były wygodne. I nie wszystkim się podobały, co udowodniła w zeszłym roku grupa religijnych terrorystów, próbując najpierw zniszczyć, a potem zabić Honor. Mimo to był pewien, że nie zdawała sobie ona sprawy, do jakiego stopnia młodsze mieszkanki Graysona zaczynały zmieniać swoje życie, wzorując się na niej i innych kobietach „wypożyczonych” przez Royal Manticoran Navy Marynarce Graysona. Na szczęście społeczeństwo jako całość nie wykazywało żadnych skłonności do przekształcenia się w lustrzane odbicie społeczności Królestwa Manticore, lecz ewoluowało na swój sposób, taki, jaki ludziom bardziej odpowiadał, i LaFollet wielokrotnie zastanawiał się, do czego to w końcu doprowadzi.

Dotarli do końca korytarza i wsiedli do windy łączącej parter z prywatnymi pokojami Honor. Kiedy drzwi windy otworzyły się po krótkiej jeździe, oczekiwał ich starszy mężczyzna o rzednących blond włosach i szarych oczach.

— Witaj, Mac. — Honor przekrzywiła głowę. — Co się stało?

— Właśnie otrzymaliśmy wiadomość z portu kosmicznego, ma’am.

Podobnie jak Honor, starszy steward James MacGuiness nosił cywilne ubranie, jak przystało na majordomusa Harrington House, ale zachował zawodowe przyzwyczajenia i jako jedyny nie tytułował jej „milady”.

Powód był prosty — MacGuiness był osobistym stewardem Honor czy też, jak to czasami określała, jej prywatnym dozorcą od ośmiu lat, czyli znał ją, zanim uzyskała tytuł szlachecki. Naturalnie przy formalnych i publicznych okazjach tytułował ją „milady”, natomiast przy wszystkich innych wolał zachować starą, wojskową etykietę.

— Jaką wiadomość? — spytała. Mac uśmiechnął się szeroko.

— Od kapitan Henke, ma’am. HMS Agni wyszedł z nadprzestrzeni trzy godziny temu.

— Mike tu jest?! — Honor nie próbowała nawet ukryć radości. — Cudownie! Kiedy wyląduje?

— Za około godzinę, ma’am — odparł nieco dziwnym tonem, toteż spojrzała nań pytająco. — Nie sama, ma’am. Jest z nią admirał White Haven, który pyta, czy może jej towarzyszyć i złożyć pani wizytę.

— Earl White Haven tutaj? — Honor zamrugała gwałtownie oczami, zaskoczona. — Podał jakiś powód tych odwiedzin?

— Nie, ma’am. Jedynie spytał, czy zechce się pani z nim zobaczyć.

— Oczywiście, że zechcę! — Honor otrząsnęła się i podała mu walizeczkę z bronią. — Wyczyścisz go, Mac? Chyba powinnam się jakoś ogarnąć i przygotować.

— Naturalnie, ma’am.

— Dzięki. I chyba lepiej będzie, jeśli powiesz Mirandzie, że potrzebuję jej pomocy.

— Już to zrobiłem, ma’am. Będzie czekać w gotowalni.

— W takim razie już tam idę — skinęła mu głową i pomaszerowała energicznie korytarzem, zastanawiając się, dlaczego White Haven nagle zapragnął się z nią zobaczyć.


* * *

Pukanie w futrynę otwartych drzwi uprzedziło Honor o przybyciu gości. Uniosła głowę i MacGuiness wprowadził ich do przestronnego, słonecznego gabinetu, w którym oprócz niej, Nimitza i LaFolleta nie było nikogo. Obecność LaFolleta nakazywało graysońskie prawo, a urzędujący zwykle wraz z nią Howard Clinkscales poleciał rano do Austin na naradę z kanclerzem Prestwickiem.

Honor wstała i obeszła biurko, wyciągając dłoń ku smukłej kobiecie w czarnozłotym mundurze Royal Manticoran Navy.

— Mike! Dlaczego mnie nie uprzedziłaś, że się tu wybierasz? — spytała, gdy ta uścisnęła jej dłoń.

— Bo nie wiedziałam, że mam ten zamiar. — Kontralt kapitan Henke pełen był ironii.

Mike Henke była kuzynką Królowej Elżbiety, o czym świadczyły wyraźne rysy rodu Winton, ale była także przyjaciółką Honor od czasów akademii. Na wyspie Saganami miały wspólny pokój i pomimo olbrzymiej przepaści społecznej pozostały zaprzyjaźnione po zakończeniu nauki.

— Właśnie dostałam przydział do 6.Floty — wyjaśniła radośnie. — A zaraz potem admirał White Haven zrobił sobie z Agni taksówkę.

— Rozumiem. — Honor ponownie uścisnęła jej dłoń i zwróciła się do wysokiego, barczystego mężczyzny w admiralskim mundurze. — Miło mi pana znów zobaczyć, milordzie.

— I mnie także, milady — odparł równie oficjalnie, lecz zamiast uścisnąć jej dłoń, schylił się i ucałował ją.

Honor poczuła, że się rumieni. Co prawda tak właśnie wyglądało poprawne powitanie graysońskie, do którego zdążyła się już zresztą przyzwyczaić, ale White Haven nie był mieszkańcem Graysona i dla niego nie była to naturalna forma. Zdawała sobie co prawda sprawę, że jako patronka stała wyżej w hierarchii społecznej niż on, ale i tak czuła się nieswojo. Spory wpływ na to miała świadomość, że jej tytuł liczył sobie sześć lat, a jego sięgał samych początków utworzenia Gwiezdnego Królestwa Manticore oraz że jej gość jest jednym z dwóch lub trzech najbardziej szanowanych oficerów flagowych Królewskiej Marynarki, w której sama służyła od ponad trzydziestu lat.

White Haven wyprostował się i coś w jego niebieskich oczach błysnęło — zrozumiała, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co ona czuje, i nie dziwi go to. Nie widziała go prawie trzy standardowe lata — dokładnie od dnia, w którym opuściła HMS Nike, udając się na wygnanie — i była zaskoczona ilością nowych zmarszczek wokół jego oczu, ale nie dała tego po sobie poznać.

— Siadajcie, proszę — wskazała gestem fotele stojące wokół niskiego stolika.

Słysząc jej zaproszenie, Nimitz zeskoczył ze swej grzędy, przemaszerował przez biurko i wyciągnął do Henke chwytną przednią łapę zdecydowanym gestem.

— Miło cię widzieć, Stinker — roześmiała się Mikę, potrząsając podaną kończyną. — Spustoszyłeś ostatnio jakąś grządkę selera?

Nimitz fuknął, niedwuznacznie wyrażając swą opinię o jej poczuciu humoru, ale Honor wyraźnie wyczuła jego zadowolenie. Mieszkańcy Manticore czy Gryphona mieli tendencję do niedoceniania inteligencji treecatów, ale Mike i Nimitz zbyt długo się znali, by Henke mogła popełnić ten błąd. Doskonale wiedziała, że Nimitz dorównuje inteligencją człowiekowi, a sporą część przedstawicieli ludzkiego gatunku przewyższa i choć nie potrafi wydawać artykułowanych dźwięków, dobrze rozumie standardowy angielski i to w zakresie pojęć często obcych przeciętnemu poddanemu Korony. Teraz wzięła go na ręce i przeniosła na jedyne ustawione przy stoliku krzesło, wyjęła z kieszeni kawał selera i wręczyła mu uroczyście. Miłość do selerów była wspólna dla wszystkich treecatów, toteż Nimitz złapał smakołyk i zatopił w nim zęby, nim jego człowiek zdążył się odezwać. Honor jedynie westchnęła.

— Ledwie się zjawiłaś i już go rozpieszczasz i zachęcasz do obżarstwa! Ładnie to tak, Henke?

— Uczę się od przyjaciółek — odparła radośnie Henke.

Honor wybuchnęła śmiechem.

Hamish Alexander zaś rozparł się wygodniej w fotelu i przyglądał się im uważnie spod oka.

Ostatnim razem, gdy ją widział, Honor Harrington była świeżo po pojedynku, w którym wykonała wyrok na Youngu, co kosztowało ją karierę i omalże nie kosztowało życia, gdy ten pozbawiony honoru wszarz złamał zasady pojedynku i strzelił jej w plecy. Trafił w lewe ramię, które nadal było unieruchomione, gdy się spotkali, ale fizyczna rana była niczym w porównaniu z psychicznymi.

Wyrok był słuszny, podobnie jak zemsta za śmierć ukochanego, ale to nie mogło przywrócić Paula Tankersleya do życia. Umożliwiło natomiast jej przeżycie najgorszej straty i najtragiczniejszego okresu w życiu. Próbował temu zapobiec, wiedząc, jak pojedynek i śmierć North Hollowa, bo Young był już wówczas earlem, odbije się na jej karierze, ale nie było to właściwe. Nie powinien był się mieszać, bowiem wymierzenie sprawiedliwości było tym, co musiała zrobić — inaczej poczucie winy i bezsilności zabiłyby ją. A w najlepszym wypadku zniszczyłyby w niej to, dzięki czemu była kim była. W końcu to zrozumiał i choć żałował konsekwencji, pogodził się z nimi.

Zastanawiał się przez cały ten czas, czy ona pojęła, że zrozumiał jej motywy. Bo tego, że zdawała sobie sprawę, iż on aż za dobrze wie, co to żal i strata, był pewien. Jego żona od ponad pięćdziesięciu lat standardowych była inwalidką przykutą do wózka w wyniku wypadku komunikacyjnego. Widząc jej cierpienie, Hamish Alexander nauczył się wszystkiego o bólu, jaki zadać mogła miłość, i o stracie ukochanej osoby.

Teraz miał przed sobą nie bladą i przybitą stratą kobietę-oficera, która musiała opuścić swój okręt. Zresztą pierwszy raz widział ją nie w mundurze i był zaskoczony tym, jak dobrze Honor czuje się w graysońskim stroju. I jak majestatycznie w nim wygląda. Wątpił, by tak do końca zdała sobie sprawę, jak bardzo się zmieniła i jak dojrzała. Zawsze była doskonałym oficerem, ale teraz dzięki pobytowi na Graysonie stała się kimś więcej. Była o połowę młodsza od niego, a był świadom, że roztacza wokół siebie aurę, jaką ma naprawdę niewiele osób. Wzbudzała szacunek. Śmiała się, ale w tym śmiechu czuło się świadomość, jak głęboko może zranić smutek, żal i strata. Najwyraźniej jednak te doświadczenia zahartowały ją. I był za to wdzięczny losowi. Tak w jej imieniu, jak i w imieniu Royal Manticoran Navy. Istniało niestety niewielu królewskich oficerów jej kalibru. Chciał, by Honor wróciła do aktywnej służby… nawet za cenę przyjęcia propozycji, z którą przybył.

Honor skończyła żartować z Henke i przeniosła uwagę na admirała White Haven.

— Przepraszam, milordzie: kapitan Henke i Nimitz to starzy znajomi, ale nie powinnam była się zapomnieć. Co pana tu sprowadza, admirale?

— Jestem tu, by przekazać pani wiadomość, lady Honor — odparł spokojnie i bez uśmiechu. — Jej Królewska Mość prosiła mnie, bym się z panią zobaczył.

— Jej Królewska Mość? — Honor odruchowo usiadła prosto.

— Zlecono mi poprosić panią o powrót do aktywnej służby, milady — powiedział cicho.

Zaskoczył go nagły błysk jej ciemnych migdałowych oczu. Otworzyła usta, ale zaraz zamknęła je bez słowa. Zmusiła się, by głęboko odetchnąć, i dostrzegł, jak radość w jej oczach przygasa, przesłonięta świadomością tego, kim jest i kim stała się w ciągu tych ostatnich lat. Widząc to, Hamish Alexander poczuł nową falę szacunku.

— Do aktywnej służby? — powtórzyła Honor. — Jestem zaszczycona, milordzie, ale sądzę, że zarówno pan, jak i Jej Wysokość zdajecie sobie sprawę z innych zobowiązań, które na mnie obecnie ciążą.

— Zdajemy sobie sprawę, podobnie zresztą jak i Admiralicja — odparł równie cicho jak poprzednio. — To, czego tu dokonałaś, pani, nie tylko jako patronka, ale i jako oficer Marynarki Graysona, stanowi wspaniałe osiągnięcie i dlatego Jej Wysokość poleciła mi poprosić panią o powrót do aktywnej służby, a nie jedynie przekazać rozkazy Admiralicji. Poleciła mi także, bym panią poinformował, że ani teraz, ani kiedykolwiek nie będzie pani w tej kwestii rozkazywała. Gwiezdne Królestwo Manticore potraktowało panią bardzo źle i niesprawiedliwie… Proszę pozwolić mi dokończyć, milady. Tak było i oboje o tym wiemy. Konkretnie to Izba Lordów potraktowała panią w sposób zasługujący jedynie na wzgardę. To, co zrobiło to zbiorowisko dziedzicznych samolubów, stanowi plamę na honorze całego Królestwa. Jej Wysokość ma tego świadomość, podobnie jak książę Cromarty. Zdaje sobie z tego sprawę cała Królewska Marynarka, prawie wszyscy obywatele i nawet niektórzy członkowie tego żałosnego zgromadzenia. Nikt, kto zachował choć szczyptę zdrowego rozsądku, nie będzie pani winił, jeśli zdecyduje się pani pozostać na Graysonie, gdzie cieszy się pani szacunkiem, na który pani w pełni zasługuje.

Honor była czerwona jak burak, ale nawet bez więzi z Nimitzem wiedziała, że Hamish Alexander mówi szczerze. I wiedziała też, że to wszystko prawda. A Nimitz jedynie to potwierdzał. Była chyba jedynym człowiekiem, który dzięki więzi empatycznej z treecatem mógł za jego pośrednictwem odbierać uczucia innych osób. Choć nastąpiło to ponad pięć standardowych lat temu, nadal nie do końca uporała się z konsekwencjami i była jedynie wdzięczna, że nie działa to w obie strony. I tak Nimitz ignorował jej życzenia, przekazując emocje rozmówców wtedy, kiedy uważał je za ważne, a nie wtedy, kiedy ona tego chciała. Tak jak choćby w tym przypadku, kiedy zrozumienie, sympatia i szacunek admirała były dla niej niesamowicie zawstydzające. Nazbyt dobrze zdawała sobie sprawę z własnych słabości i błędów, by uważać, że w pełni zasługuje na ów szacunek i podziw.

— Nie to miałam na myśli, milordzie — ponieważ jej głos okazał się dziwnie niski, odchrząknęła, nim dodała: — Rozumiem, dlaczego Izba Lordów zareagowała w ten sposób. Zgadzam się z pańską opinią na ich temat, ale ponieważ sama miałam i mam o przytłaczającej większości z nich jeszcze gorsze zdanie, wiedziałam, jak zareagują, zanim przystąpiłam do działania. Nie zaskoczyli mnie, co naturalnie nie oznacza, że zgadzam się z nimi czy że nie było to przykre doświadczenie. Mówiąc o swoich obowiązkach, miałam na myśli zarówno te wynikające z pozycji patronki Harrington, jak i z bycia admirałem Marynarki Graysona. Nie mogę ich tak po prostu zignorować niezależnie od tego, jak bardzo chciałabym wrócić do służby w Królewskiej Marynarce.

Spojrzała przez ramię na milczącego i nieruchomego LaFolleta stojącego jak zwykle za jej krzesłem. Jego uczucia były bardziej pogmatwane — satysfakcja, że w końcu przyznano jej rację i będzie mogła wrócić do służby, na czym, jak wiedział, najbardziej jej zależało, całkowita zgoda z oceną Alexandra dotyczącą tego, jak ją potraktowano, i obawa, jakie też nowe zagrożenia przyniesie powrót do królewskiej służby dla tej, której zdrowie i życie miał obowiązek chronić. Natomiast nie miał żadnych preferencji co do tego, jak — jego zdaniem — powinna postąpić. Jego obowiązkiem było ją bronić, a nie mówić jej, co ma zrobić. Naturalnie nie przeszkadzało mu to w manipulowaniu nią czy okazywaniu nienagannie uprzejmego oporu, którego muł by się nie powstydził, gdy uważał, że naraża się swym postępowaniem na niebezpieczeństwo. Ani w podejmowaniu natychmiastowego działania, jeśli ktoś ją obraził. Nie miał natomiast zamiaru kierować nią czy dyktować jej, co ma robić. Chciał, by postąpiła tak, jak uzna za stosowne, by zrobiła to, co uważa za słuszne, i z tego właśnie zaufania Honor czerpała siłę.

— Doskonale rozumiem, o co pani chodzi, milady, i szanuję to — przyznał Hamish Alexander. — Tak jak powiedziałem: Jej Wysokość prosi jedynie, by rozważyła pani taką możliwość, i poleciła Admiralicji respektować pani decyzję. Jeśli wybierze pani pozostanie na połowie pensji, nikt nie będzie na panią naciskał, by zmieniła pani zdanie.

— A jakie dokładnie zadanie przewidzieli dla mnie Ich Lordowskie Moście?

— Chciałbym móc powiedzieć, że stosowne do pani osiągnięć i możliwości, milady, ale nie mogę. Zbieramy w tej chwili grupę czterech statków-pułapek, czyli oficjalnie krążowników pomocniczych, która ma zostać skierowana na terytorium Konfederacji Silesiańskiej. Sądzę, że w ogólnych zarysach zna pani panującą tam sytuację?… Tak myślałem. Otóż w rzeczywistości jest ona znacznie gorsza niż pani sądzi, milady. A nie możemy wydzielić i wysłać tam stosownych do potrzeb sił z tego prostego powodu, że ich nie mamy, a z frontu zabrać nie możemy. Musimy jednakże coś zrobić, gdyż straty wśród statków i ich załóg rosną w zatrważającym tempie. A te cztery krążowniki pomocnicze to wszystko, co w tej chwili Admiralicja może tam wysłać. Skoro więc nie dysponujemy stosownymi siłami, zdecydowano, by wysłać najlepszego oficera w nadziei, że zdoła on osiągnąć rezultaty mimo ograniczonych środków.

Honor przez chwilę przyglądała mu się, sprawdzając jego uczucia poprzez Nimitza, nim uśmiechnęła się krzywo, ale tym razem już bez humoru, i oceniła:

— Nie sądzę, by to był jedyny powód, milordzie. Przytaknął bez zdziwienia: zawsze uważał ją za bystrą i inteligentną.

— Bo nie jest, milady. Prawdę mówiąc, gdyby admirał Caparelli mógł to zrobić, awansowałby panią do stopnia flagowego, na który w pełni pani zasługuje, dał eskadrę liniową albo w najgorszym wypadku krążowników liniowych i wysłał pod moje rozkazy. Nie może tego jednak zrobić ze względu na te same czynniki polityczne, które zmusiły go do wysłania pani na połowę pensji. Są one słabsze niż były, ale niestety nadal istnieją i Admiralicja zmuszona jest liczyć się z nimi.

— W takim razie dlaczego mam przyjąć taką ofertę? — spytała, nie ukrywając gniewu, który White Haven w pełni aprobował. — Proszę mi wybaczyć, milordzie, ale to brzmi jak kolejne zesłanie na coś podobnego do placówki Basilisk, tyle że teraz wiem wcześniej, że będę miała za mało sił, by wykonać zadanie.

— W pewnym sensie tak jest. Ale z drugiej strony jest to także okazja powrotu do służby i choć przykro mi to mówić, prawdopodobnie najlepsza, jaka może się zdarzyć w najbliższym czasie. Może mi pani wierzyć, że Admiralicja nader starannie wszystko rozważyła, nim zaproponowała pani to dowództwo. Ani baronowa Morncreek, ani Pierwszy Lord Przestrzeni nie złożyliby tej propozycji, gdyby nie inne powody.

— Jakie?

— Milady, jest pani jednym z najlepszych oficerów Royal Manticoran Navy — odparł rzeczowo. — Gdyby nie wrogowie polityczni, z których większości dorobiła się pani dlatego, że tak dobrze wykonywała pani swe obowiązki, byłaby już pani co najmniej komodorem. Admiralicja i Królewska Marynarka wiedzą, dlaczego tak nie jest, i zależy im na tym, by to zmienić. Rząd w obecnej sytuacji nie mógłby zaryzykować przywrócenia pani do służby, ale teraz to właśnie pani wrogowie wysunęli pani kandydaturę do tego konkretnego przydziału.

Tym razem ją zaskoczył. Usiadła głębiej w fotelu i wyciągnęła rękę — Nimitz płynnie wskoczył na jej kolana, przekrzywił łeb i wbił badawcze spojrzenie w admirała. Honor przytuliła go, drapiąc jedną ręką po podgardlu, i równie uważnie przyglądała się rozmówcy, najwyraźniej czekając na jego następne słowa.

— Nie jesteśmy pewni powodów, ale pani kandydaturę wysunęła hrabina New Kiev — wyjaśnił. — Sądzę, że pomysł zrodził się w głowie kogoś innego, ale faktem pozostaje, iż reszta opozycji albo poparła hrabinę, albo zachowała milczenie, pomijając obecnego earla North Hollow, ale on był niejako zobligowany do tego losem brata. Gdyby tego nie zrobił, musiałby otwarcie przyznać, że również uważa nieżyjącego za godne jedynie pogardy zero. Podejrzewamy, że pomysłodawca, choć też pani nienawidzi, zdaje sobie sprawę, jaką jest pani profesjonalistką, milady. Innym powodem, dla którego opozycja tak właśnie postąpiła, może być wynik ostatnich wyborów, które przegrała z kretesem, a jedną z nader ważkich przyczyn było to, jak panią potraktowała. Członkowie opozycji mogą uważać, że tym posunięciem odzyskają część wyborców, a równocześnie nie dadzą pani dowództwa, na które pani zasługuje. Może też być jeszcze inny motyw: szansę, że osiągnie pani poważne sukcesy w zwalczaniu piractwa na tak wielkim obszarze, mając jedynie cztery jednostki, są małe, toteż mogli uznać, że wmanewrowując panią w zadanie z góry skazane na fiasko, zyskają usprawiedliwienie swego poprzedniego do pani podejścia.

Honor powoli skinęła głową, zgadzając się z logiką jego wywodu i czując, jak coraz bardziej gniew zwycięża nad radością, którą pierwotnie czuła.

— W normalnych okolicznościach doradzałbym pani odrzucenie tej oferty — dodał rzeczowo earl. — Bo co do pani szans na sukces mają rację. Warunki jednak nie są normalne, a pomysłodawca jest niezwykle sprytnym i doświadczonym manipulatorem. Ponieważ to opozycja wystąpiła z propozycją, Admiralicja nie mogła zaproponować pani innego przydziału. Jeśli pani go nie przyjmie, opozycja będzie twierdziła, że dostała pani szansę i nie skorzystała z niej. Na dłuższą metę nie będą w stanie uniemożliwić pani powrotu do służby, milady, ale opóźnią cały proces co najmniej o standardowy rok i utrudnią, na ile będą mogli, danie pani uczciwego dowództwa. Z drugiej strony, jeśli przyjmie pani zadanie, nie potrwa ono dłużej niż sześć do ośmiu miesięcy: do tego czasu sytuacja na froncie powinna zmienić się na tyle, byśmy byli w stanie wydzielić stosowne siły lekkie i wysłać je na obszar Konfederacji. A nawet gdyby to nie nastąpiło, dostępnych będzie dość krążowników pomocniczych, które są w tej chwili w budowie, by ich użycie wpłynęło w istotny sposób na sytuację w tym rejonie. A skoro wróci pani do aktywnej służby, Admiralicja będzie mogła przydzielić pani dowolne dowództwo i dowolne zadanie bez oglądania się na polityków. Z awansem na stopień flagowy może być trudniej, bo musi go zatwierdzić Izba Lordów, ale to nie powód, żeby nie mogła pani pełnić obowiązków, nie mając stosownej rangi.

— Mówiąc krótko, milordzie, uważa pan, że powinnam się zgodzić.

White Haven skinął głową.

— Sądzę, że tak — westchnął — wolałbym mieć panią jako dowódcę eskadry w 6. Flocie, ale biorąc pod uwagę sytuację, to najlepsze wyjście. Wiem, że nieuczciwe, ale tak już jest urządzony ten świat. Jak już powiedziałem, nikt nie będzie pani winił, jeśli zdecyduje się pani pozostać tutaj, a Protektor, admirał Matthews i mieszkańcy Graysona będą z tego wręcz zadowoleni. Ale brutalna prawda jest taka, że potrzebujemy pani równie desperacko jak rok temu Marynarka Graysona, choć z innych powodów. Toczymy wojnę z najpotężniejsza flotą w znanej galaktyce pod względem tonażu i walczymy o przetrwanie. Ganianie piratów na odludziu może nie wydawać się aż tak ważnym zajęciem, ale wysłanie tam pani na parę miesięcy jest w tej chwili jedynym sposobem gwarantującym powrót do aktywnej służby. A potem będziemy mogli wykorzystać panią tam, gdzie jest pani naprawdę potrzebna. Admiralicja uznała, że cena jest do przyjęcia, teraz pozostaje kwestia, czy również dla pani, milady.

Honor zmarszczyła brwi i zamyśliła się, nie spuszczając jednak wzroku z gościa i nie przestając głaskać Nimitza, który w odpowiedzi mruczał cicho i basowo. Złość walczyła w niej z rozsądkiem, ponieważ uznawała logikę rozumowania earla White Haven. Prosił ją, by oddała dowództwo eskadry superdreadnoughtów we flocie, w której była zastępcą głównodowodzącego, po to, by przyjąć dowództwo grupy krążowników pomocniczych wysłanych na zadupie z misją, która miała niewielkie szansę na sukces. Znowu przez gówniane polityczne rozgrywki miała udowadniać, jak jest dobra, by zająć miejsce, które po prostu jej się należało. Gorzej — miała to zrobić, by móc bronić państwa, w którym się urodziła i którego była obywatelką. Milczała przez pełne trzy minuty.

A potem westchnęła.

— Nie powiem teraz ani tak, ani nie, milordzie — zdecydowała. — Najpierw muszę całą sprawę przedyskutować z Protektorem Benjaminem i admirałem Matthewsem. Rozumiem, że musi pan wracać na front, ale jeśli przez dzień lub dwa pozostałby pan moim gościem, byłabym wdzięczna. Chciałabym rzecz całą jeszcze raz z panem przedyskutować już po rozmowach z Protektorem i admirałem Matthewsem.

— Oczywiście, milady.

— Dzięki. — Wstała. — A teraz, jeśli pan i kapitan Henke zechcecie towarzyszyć mi przy obiedzie, jestem pewna, że szef kuchni będzie zachwycony, mogąc zaprezentować wam oryginalne dania graysońskie.

Загрузка...