ROZDZIAŁ XIII

Tego frachtowca w ogóle nie powinno tu być.

Wrak dryfował na peryferiach systemu tak daleko od gwiazdy klasy G3 będącej jego słońcem, że nikt nie powinien go nigdy znaleźć. I nikt by nie znalazł, gdyby lekki krążownik nie próbował aż tak dobrze się ukryć. Ponieważ próbował pozostać niezauważony, przyjął pozycję, z której sensory pokładowe mogły śledzić ruch statków wewnątrz systemu, jak też wybrać miejsca, w których najlepiej będzie rozmieścić inne jednostki, gdy nadejdzie czas. Wrak wykryto przypadkiem. Albo raczej dlatego, że oficer taktyczny „miała przeczucie”.

Dowodzący krążownikiem Ludowej Marynarki Vaubon komandor Caslet, obserwując wrak na ekranie, zastanawiał się, jak zgrabnie ująć w raporcie fakt, że poleciał sprawdzić słaby sygnał radaru. To, że komisarz Denis Jourdain był zaskakująco porządnym człowiekiem, mogło pomóc, ale jeśli nie wymyśli sensownego powodu poszukiwań, ktoś mu i tak zarzuci, że powinien pilnować własnego nosa i zadania, które dostał. Z drugiej strony Komitet Bezpieczeństwa Publicznego nie dowierzał oficerom — stąd obecność godnych zaufania komisarzy — a to oznaczało, że jego postępowanie oceniać będą dyletanci bez doświadczenia i wiedzy. Ci, którzy je mieli, a pozostali na stanowiskach, nauczyli się milczeć, dopóki któryś z podwładnych czegoś konkursowe nie sknocił. Przy pomocy Jourdaina mogło się udać wymyślić jakąś sprytną i ładnie brzmiącą wymówkę.

Teraz zresztą było to nieważne. Teraz ważny był ekran wizualny ukazujący obraz z kamery przymocowanej do hełmu kapitana Branscombe’a dowodzącego drużyną Marines przeszukującą ciemne i pozbawione tak powietrza, jak i życia wnętrze statku. Co prawda wątpił, by jeszcze coś znaleźli, ale to, co już odkryli, nadal wzbudzało jego wściekłość i obrzydzenie.

Statek należał do Trianon Combine i nazywał się TCMS Erewhon. Combine był jednosystemowym protektoratem wchodzącym w skład Konfederacji Silesiańskiej i nie posiadał własnej floty, gdyż rząd Konfederacji bał się panicznie secesjonistów mających okręty. Dlatego nikt nie szukał statku, gdy ten zaginął. Obraz wmontowany w róg ekranu ukazywał zewnętrzny wygląd wraku i nie był to widok przyjemny. Statek był nieuzbrojony, a mimo to został podziurawiony ogniem dział laserowych. W porównaniu do kadłuba mającego masę pięciu milionów ton przestrzeliny były niewielkie, ale dla każdego oficera marynarki jasnym było, jakie zniszczenia wywołały, i niepotrzebny był do tego obraz z kamery. Przede wszystkim zaś był to czysty idiotyzm — piraci nie musieli rozstrzeliwać statku; z zasady tego nie robili, bowiem niszczyli w ten sposób własne pieniądze. Tym razem jednak ktoś to zrobił. I Caslet sądził, że wie dlaczego. Bo miał na to ochotę. Bo przyjemność sprawiło mu samo niszczenie. Ten, kto to zrobił, był sadystą. I miał załogę złożoną z sadystów. Branscombe zakończył przeszukiwanie wraku i wrócił ze swymi ludźmi do pomieszczenia, które kiedyś było salą gimnastyczną, a stało się miejscem kaźni. I wielkim grobowcem. Piraci mieli pecha, bowiem Erewhon zgodnie z manifestem okrętowym wydobytym z pamięci komputera pokładowego leciał po ładunek na planetę Central, jedyną zamieszkaną planetę systemu Arendscheldt, i miał w ładowniach jedynie ciężki sprzęt górniczy dla kopalń tejże planety. Dla piratów taki ładunek był praktycznie bezwartościowy, a ponieważ dziurawiąc statek z dział, uszkodzili jego hipernapęd, nie mogli go ze sobą zabrać. Znaleźli jednak sposób, by zrekompensować sobie stratę, choć nie w gotówce, lecz w przyjemnościach. I to właśnie wywołało zimną wściekłość komandora Casleta.

I dlatego zmusił się, by ponownie przyjrzeć się ciałom oświetlonym przez reflektory skafandrów Marines.

Wszyscy mężczyźni należący do załogi zostali zastrzeleni. Część z nich wcześniej torturowano, ale nie sposób było określić dokładnie, w jaki sposób i jak długo, gdyż wszystkich ustawiono pod ścianą i rozstrzelano z karabinów pulsacyjnych. To co zostało było zwałem zmasakrowanego mięsa. A i tak mieli więcej szczęścia od kobiet. Wszystkie torturowano, zgwałcono, a następnie zabito strzałami w tył głowy.

Wszystkie poza jedną. Tej nie ruszono — została przykuta kajdankami do jednego z urządzeń do ćwiczeń siłowych i nadal tam była, ubrana w kapitański mundur. Widziała wszystko, co piraci zrobili z każdym członkiem jej załogi. A gdy skończyli, po prostu odeszli zostawili ją… i wypuścili ze statku całe powietrze. A potem odcięli zasilanie.

Warner Caslet był doświadczonym oficerem, brał udział w niejednej walce i przeżył piekło będące nieodłączną częścią każdego starcia. Ale to było coś zupełnie innego i czuł wszechogarniającą lodowatą nienawiść do sprawców tej masakry.

— Potwierdzam brak rozbitków — w głosie Branscombe’a słychać było taką samą nienawiść. — Wyciągnęliśmy z komputera skład załogi. Kobiety zidentyfikowaliśmy wszystkie, mężczyzn pięciu, reszta jest za bardzo zmasakrowana, a na dokładne testy nie mamy czasu.

— Rozumiem, Ray — odparł Caslet. — Macie zapisy sensorów pokładowych?

— Mamy.

— W takim razie nic więcej nie możecie zrobić. Wracajcie.

— Rozumiem, towarzyszu komandorze. Wracamy.

Kapitan przełączył się na częstotliwość drużyny, a Caslet odwrócił się od ekranu i przyjrzał towarzyszowi komisarzowi.

— Chciałbym poinformować władze Arendscheldt o lokalizacji wraku — powiedział cicho.

— Możemy to zrobić, nie zdradzając naszej obecności?

— Nie — odparł zwięźle Caslet.

Nie powiedział „oczywiście że nie” nie tylko z powodu dobrze rozwiniętego instynktu samozachowawczego. Jourdain pomimo roli oficjalnego nadzorcy ze starej bezpieki był człowiekiem rozsądnym, a dwa i pół roku standardowego spędzone na pokładzie krążownika skutecznie wybiło mu z głowy rozmaite rewolucyjne bzdury i slogany. W gruncie rzeczy był uczciwym człowiekiem i w miarę upływu czasu stawało się to coraz bardziej widoczne. Załodze Vaubona się upiekło — Urząd Bezpieczeństwa nie zrobił wśród nich czystki, bo miał ciekawsze miejsca i atrakcyjniejsze ofiary — kadra oficerska z czasów przedrewolucyjnych pozostała zatem nietknięta. Caslet zdawał sobie sprawę, że mieli niesamowite wręcz szczęście i był zdecydowany chronić załogę najlepiej jak mógł. Dlatego nie ośmieszał Jourdaina nawet w oczach obsady mostka. Raz, że się to nie opłacało, dwa, że tamten sobie na to nie zasłużył.

— Jeżeli nadamy zgłoszenie, będą wiedzieli, że ktoś tu był, ale nie będą nas w stanie zidentyfikować, a nie mam zamiaru się przedstawiać — wyjaśnił. — Zresztą zanim ją odbiorą, już będziemy w nadprzestrzeni.

— W nadprzestrzeni? — zdziwił się Jourdain. — A co z naszym zadaniem?

— A nic, towarzyszu komisarzu. W mojej ocenie znacznie ważniejsze jest coś innego. Ci rzeźnicy, którzy to zrobili, pozostają na wolności i na pewno przy pierwszej okazji powtórzą swój wyczyn… jeżeli ich nie powstrzymamy.

— Naszym zadaniem nie jest nikogo powstrzymywać, towarzyszu komandorze — powiedział spokojnie Jourdain, przyglądając mu się z namysłem. — Naszym zadaniem jest dokonanie zwiadu i dostarczenie jego wyników towarzyszowi admirałowi Giscardowi.

— Wiem, ale towarzysz admirał ma rozpocząć działania w tym rejonie za ponad dwa miesiące i w dodatku ma dziewięć innych lekkich krążowników, które może wysłać na rozpoznanie, nim przystąpi do akcji.

Obaj długą chwilę przyglądali się sobie uważnie. W końcu Jourdain skinął głową — nie z aprobatą, ale też nie protestując przeciwko temu, co jak już wiedział, Caslet zaproponuje. Dlatego komandor niezwykle starannie dobierał słowa, gdy się odezwał.

— Biorąc pod uwagę środki, jakie ma do dyspozycji towarzysz admirał Giscard, sądzę, że może się obejść bez naszych usług przez najbliższych parę tygodni, towarzyszu komisarzu. My zaś wiemy, że grasuje w okolicy pirat torturujący i mordujący dla przyjemności całe załogi. Chcę dostać tego sukinsyna i dopilnować, by nigdy więcej tego nie zrobił. I chcę, żeby cała jego załoga wiedziała, z czyjej ręki ginie. Uważam, że towarzysz admirał i towarzyszka komisarz Pritchard podzieliliby moje pragnienie wymierzenia sprawiedliwości.

Po ostatnim zdaniu oczy komisarza rozbłysły — Eloise Pritchard, komisarz admirała Javiera Giscarda, była osobą sprytną, bezwzględną i ambitną. Ciemnoskóra, platynowłosa piękność była równie atrakcyjna jak jej siostra Estelle. Obie były Dolistkami i mieszkały w DuQuesne Tower, najgorszej wieży mieszkalnej Haven. Pewnego dnia młodociany gang natknął się na Estelle, zgwałcił ją i zamordował. To natchnęło Eloise do wstąpienia do Unii Praw Obywatelskich, a potem do służby w UB. Jourdain doskonale wiedział, jaka byłaby jej reakcja, gdyby zobaczyła to, co oni właśnie widzieli. Mimo to pomysł Casleta napawał go niepokojem.

— Nie jestem do końca pewien, towarzyszu komandorze… — zaczął i rozejrzał się szybko po mostku, nie chcąc nawiązywać kontaktu wzrokowego z rozmówcą. — Ta propozycja może zostać uznana za sprzeczną z otrzymanymi rozkazami… Jesteśmy tu po to, by jak najbardziej utrudnić życie Królestwu Manticore, tak by ich flota wojenna musiała wydelegować tu stosowne siły do uporania się z zagrożeniem. Ściganie i wybijanie lokalnych piratów raczej poprawi sytuację ich statków handlowych, a nie pogorszy ją.

— Zdaję sobie z tego sprawę, ale obaj doskonale wiemy, że drastycznie pogorszy ją przystąpienie do akcji zespołu admirała Giscarda. A sposób ostrzelania tego frachtowca i potraktowanie załogi wskazuje na to, że mamy do czynienia z pojedynczą bandą piratów i to o niewielkim doświadczeniu. Nie bardzo bowiem mogę sobie wyobrazić, by jakakolwiek eskadra korsarska zgodziła się mieć ich w swych szeregach. A w takim przypadku likwidacja pojedynczego okrętu pirackiego praktycznie nie będzie miała wpływu na straty ponoszone przez flotę handlową Królestwa. A poza tym powinniśmy pamiętać o rozkazach dotyczących statków andermańskich.

— Co z nimi? — ton Jourdaina jednoznacznie świadczył, że domaga się odpowiedzi.

Założeniem operacji było, aby Zespół Wydzielony 29 działał cały czas w tajemnicy. Jednak w przypływie rzadko spotykanego rozsądku ktoś w dowództwie zrozumiał, że na dłuższą metę jest to niewykonalne. Nie zmieniono naturalnie rozkazów, każąc zachować jak najdalej idące środki ostrożności, ale zastanowiono się, jaka może być reakcja Imperium, gdy się o wszystkim dowie. W tej kwestii dyplomaci i wojskowi nie byli zgodni — dyplomaci uważali, że panujące od dawna napięcie w stosunkach Imperium — Królestwo Manticore, którego powodem była Konfederacja, powstrzyma ich przed zbyt energicznymi protestami. Ich kalkulacja była prosta: wszystko, co osłabi w tym rejonie Królestwo, da Imperium większą szansę zagarnięcia części lub nawet całości Konfederacji. Wojskowi uważali tę teorię za idiotyzm, logicznie dowodząc, że Imperium nie kierują durnie, a więc muszą sobie doskonale zdawać sprawę, że są następni w kolejności jako cel ataku Ludowej Republiki, w związku z czym nie będą biernie przyglądać się rozszerzaniu wojny w rejon ich bezpośredniego sąsiedztwa.

Caslet podzielał ten ostatni punkt widzenia, ale zatryumfowali dyplomaci. W znacznej mierze zawdzięczali to patologicznej nieufności Komitetu do Ludowej Marynarki, ale tej dano chociaż coś na pocieszenie, choć w sumie nie bardzo był to powód do radości. Otóż admirał Giscard otrzymał rozkaz udzielenia pomocy każdej jednostce Imperium, czy to handlowej, czy wojennej, w akcjach przeciwko piratom i korsarzom. Naturalnie wykonując go, automatycznie ujawniał obecność całego Zespołu Wydzielonego 29, ale chodziło o to, że gest taki powinien przekonać Imperium, iż Ludowa Republika żywi wobec niego jedynie pokojowe i uczciwe intencje. Caslet był przekonany, że do podobnego wniosku mógł dojść jedynie umysłowo ociężały obywatel Imperium, pozbawiony w dodatku przez lata dostępu do środków masowego przekazu, ale tę opinię zachował dla siebie. A rozkaz ten dawał mu furtkę umożliwiającą działanie.

— To był lokalny statek, towarzyszu komisarzu — dodał cicho — ale obaj wiemy, że takim jak oni obojętne jest, czyj będzie następny. Jeśli trafią na frachtowiec andermański, też go zdobędą i zmasakrują załogę. Z tego co wiemy, mogli już zdobyć kilka imperialnych statków, a jeśli nie, to zrobią to przy pierwszej okazji. Jeżeli ich zniszczymy i będziemy mieli na to dowody, zyskamy kolejny argument świadczący o tym, że nie jesteśmy wrogo nastawieni do Imperium, gdyby sprawa się wydała.

— To prawda — przyznał Jourdain i spojrzał w oczy rozmówcy. — Równocześnie jednak nie mogę pozbyć się podejrzeń, że to nie jest najważniejszy powód tego rozumowania, towarzyszu komandorze.

— Bo nie jest. — Caslet nie przyznałby się do tego żadnemu innemu komisarzowi. — Najważniejsze jest to, że zrobiła to banda sadystycznych zboczeńców, których trzeba jak najprędzej wytłuc, bo będą to robić tak długo, jak długo im się na to pozwoli. Wiem, że jest wojna, a podczas wojny dzieje się masa rzeczy, które są nie do przyjęcia w czasie pokoju. Natomiast tak jak oni nie postępuje, a przynajmniej nie powinien postępować, nikt. To nie wojna, to zbrodnia, i nie jest ważne, kto konkretnie ucierpiał. Jestem oficerem marynarki i moim obowiązkiem jest zapobiegać podobnym wydarzeniom, obojętne czyj statek zmasakrowano. I dlatego, towarzyszu komisarzu, chcę ich znaleźć i zabić. Chcę zrobić coś, z czego wszyscy będziemy dumni.

Przy ostatnim zdaniu Jourdain wyprostował się odruchowo — mogło to zostać uznane za krytykę całej wojny z Królestwem Manticore, a to byłoby niebezpieczne. Ale Warner Caslet po prostu nie mógł pozwolić, by zwyrodnialcy pozostali bezkarni.

— Nawet zakładając, że się zgodzę — odezwał się po długiej i ciężkiej ciszy Jourdain — to jak ich znajdziemy?

— Nie mówię, że na pewno ich znajdziemy, ale mamy spore szansę, jeśli grupa abordażowa rzeczywiście zdołała zgrać odczyty pokładowych sensorów Erewhona — przyznał Caslet. — Jednostka piracka musiała być blisko, skoro użyła dział laserowych, więc dane powinny być dokładne. Nie spodziewam się takiego odczytu jak z naszych sensorów szerokopasmowych, ale powinniśmy bez trudu uzyskać pewną sygnaturę napędu. A to oznacza, że będziemy w stanie zidentyfikować ich, gdy tylko ich znajdziemy.

— A jak ich znajdziemy? I jak w ogóle ich szukać?

— Ponieważ to piraci, wiemy, że będą w innym systemie, wiemy, że nie są korsarzami, bo żaden rząd czy gubernator systemu nie będzie ryzykował kontaktów z grupą sadystycznych morderców: zbyt duże ryzyko. Oznacza to, że ich baza leży w systemie, którym nikt nie jest zainteresowany. Wiemy, że tu niczego nie zdobyli, naturalnie mogło się to zmienić już następnego dnia, ale ruch w okolicy jest niewielki, a towarzysz chirurg Jankowski ocenia, że mordu dokonano niecałe dwa tygodnie temu. Sugeruje to, że nie zdobyli innego łupu, więc przenieśli się gdzieś indziej. Gdybym to ja był piratem, odleciałbym stąd albo do Sharon’s Star albo do Magyar, bo to najbliższe zamieszkane systemy. Sharon’s Star jest bliżej i jeśli tam się udali, to jeszcze mogą tam być. Proponuję powiadomić władze Arendscheldt o położeniu wraku i natychmiast lecieć do Sharon’s Star. Przy odrobinie szczęścia złapiemy ich w tym systemie, jeśli nie, polecimy do Magyar, a ponieważ nie będziemy na nic polowali ani na nic czekali, powinniśmy znaleźć się tam szybciej od nich.

— Układ planetarny jest rozległy, towarzyszu komandorze — zauważył Jourdain. — Nawet jeśli tam będą, skąd pewność, że ich znajdziemy?

— Stąd, że nie będziemy szukać. Postaramy się, żeby oni zauważyli nas i się nami zainteresowali.

— Chyba nie rozumiem — przyznał komisarz.

Caslet uśmiechnął się lekko i gestem przywołał oficera taktycznego.

Komandor porucznik Shannon Foraker należała do naprawdę nielicznego grona oficerów, którzy awansowali po Czwartej Bitwie o Yeltsin, jak oficjalnie nazywano ten pogrom. To ona zauważyła pułapkę, w którą wpadła flota admirała Thurstona, a nie jej winą było, że zrobiła to za późno — nikt inny w ogóle jej nie zauważył, nim przeciwnik nie otworzył ognia. Caslet wiedział, że do tego awansu walnie przyczynił się raport komisarza, który zaczął podzielać opinię reszty załogi traktującej Foraker trochę jak czarownicę, a głównie jako wszechwiedzącą. Prawda była nieco bardziej przyziemna: Shannon nie desperowała z powodu gorszego sprzętu elektronicznego, którym musiała się posługiwać, lecz potraktowała to jako wyzwanie. W efekcie czasami była w stanie osiągnąć wręcz nieprawdopodobne rezultaty. Była tak dobra, że Jourdain ignorował jej rażące braki w rewolucyjnych formach grzeczności i słownictwie. Dotarło do niego w końcu, że jest tak pochłonięta komputerami, sensorami i oprogramowaniem, że po prostu nie ma czasu na takie duperele jak formy gramatyczne i niuanse językowo-społeczne.

— Wiesz, co chcę zrobić, Shannon? — spytał Caslet, gdy stanęła obok jego fotela.

Foraker kiwnęła potakująco głową.

— W takim razie wytłumacz towarzyszowi komisarzowi, dlaczego możemy być pewni, że piraci sami nas znajdą.

— Żaden problem, skipper — uśmiechnęła się do Jourdaina tak promiennie, że też odruchowo się uśmiechnął. — Oni polują na frachtowce, więc wystarczy przestroić nasz transponder i resztę środków radioelektronicznych, by nadawały odpowiednie sygnały. Potem trzeba odłączyć połowę węzłów napędu, żeby sygnatura pasowała do frachtowca, i lecieć tak, jak powinien lecieć statek handlowy, i tam, gdzie spodziewają się znaleźć samotny frachtowiec. Jeżeli nas zauważą, zbliżą się, a musieliby być o cztery do pięciu minut świetlnych od nas, by zorientować się, że to kamuflaż. Zanim dolecą na tę odległość, będziemy wiedzieli, czy to oni, a jeśli tak, to będziemy ich mieli na celowniku. Nawet się nie zorientują, kto ich zabił.

— Inaczej mówiąc: damy im cel, jakiego szukają, więc nie oprą się pokusie — dodał Caslet. — Zidentyfikujemy ich, a gdy wyrównają prędkość z naszą, będziemy mogli ich zniszczyć, choć prawdę mówiąc, wolałbym ich złapać. Może się to nie udać, gdyż nie znamy ich maksymalnego przyspieszenia ani dokładnego kursu, ale takie zakończenie spotkania byłoby nawet lepsze.

— Jak to? — tym razem Jourdain nie ukrywał zdziwienia.

— Jeśli pogonimy ich tak, by weszli w nadprzestrzeń, ale nie dogonimy ich przed skokiem, mogą okazać się na tyle głupi czy spanikowani, że doprowadzą nas do swej bazy — wyjaśnił poważniejąc Caslet. — Mogą mieć dwa okręty albo trzy, a chcę wiedzieć, gdzie one są i ile ich jest. Mam przeczucie, że towarzysz admirał Giscard może chcieć ich załatwić równie mocno jak my, a dysponuje wystarczającą siłą ognia, by zniszczyć każdą grupę piratów, jaka kiedykolwiek działała w galaktyce. W przeciwieństwie do nas.

Komisarz powoli skinął głową, zdając się nie zauważać, że Caslet użył formy „my”, a nie jak dotąd „ja”. Rozejrzał się po mostku, kiwnął głową do własnych myśli i zdecydował:

— Dobrze, towarzyszu komandorze. Mamy dość czasu, by sprawdzić przynajmniej system Sharon’s Star. Jeśli tam nie odnajdziemy piratów, zastanowię się, co zrobimy dalej. Ta dywersja nie opóźni wykonania zadania, a prawdą jest, że ja też chciałbym dostać tych sukinsynów.

Przy ostatnich słowach uśmiechnął się lodowato.

— Bardzo mnie cieszy, że jesteśmy zgodni — powiedział cicho komandor Warner Caslet i dodał głośniej: — Zajmij się jak najszybciej danymi dostarczonymi przez grupę abordażową, Shannon.

Загрузка...