ROZDZIAŁ XV

Klaus Hauptman kiwnął dłonią szoferowi, gdy otworzyła przed nim drzwi limuzyny. Był wściekły, a atmosfera w pojeździe przypominała zbierającą się burzę z piorunami, ale Ludmilla Adams nie bardzo się tym przejmowała. Nie ona była powodem złego humoru szefa i to się liczyło. Hauptman bowiem miał chwalebny zwyczaj, że gdy ktoś go rozzłościł, informował go o tym natychmiast i to nie przebierając w słowach, natomiast nie wyżywał się na innych tylko dlatego, że znaleźli się pod ręką. Czasami jego wybuchy gniewu nie były spowodowane przez nikogo konkretnego, ale dawno temu nauczyła się podchodzić do nich filozoficznie, jak ktoś żyjący w cieniu wulkanu. Poza tym nie zdarzały się często, a Hauptman, choć arogancki egoista, gdy gniew mu przeszedł, starał się wynagrodzić swoim pracownikom wcześniejsze zachowanie. Ma się rozumieć, że nie zawsze tak się działo, tym bardziej, że Hauptman był mściwy i pamiętliwy, ale Ludmilla pracowała u niego ponad dwadzieścia lat i to nie tylko jako osobisty szofer, ale także szef bezpieczeństwa i ochroniarz osobisty. Miała także tę cechę, którą Klaus Hauptman cenił najwyżej — była kompetentna. Dlatego ją szanował, a przez lata wytworzyli odpowiadające obojgu wzajemne stosunki, które skutecznie chroniły ją przed jego atakami wściekłości.

Teraz Hauptman wysiadł z luksusowego wozu na wypieszczony trawnik swej posiadłości, nie odzywając się słowem. Rozłożysta budowla sprawiała wrażenie dwupiętrowej — w rzeczywistości miała dziewięć podziemnych poziomów i garaż. Hauptmanowie ze służbą zajmowali naziemne poziomy, a pod ziemią znajdowały się: bank danych, sekcja komputerowa i cały aparat zarządzający różnorakimi interesami Hauptman Cartel.

Budowa stanowiła połączenie rzymskiej willi i domku myśliwskiego, ale nie był to architektoniczny upiorek — została doskonale wkomponowana w gęsty las porastający większość posiadłości. Naturalnie była to kosztowna „skromność” — normalna wieża mieszkalna byłaby znacznie tańsza, bo łatwiej budować wzwyż niż wkopywać się w głąb. Byłaby także funkcjonalniejsza: kuchni od jadalni nie dzieliłoby pół kilometra. Ale dziadek Klausa zdecydował, że chce mieć domek na wsi, więc go zbudował.

— Będzie pan jeszcze dziś potrzebował wozu, panie Hauptman? — spytała Adams.

— Nie! — warknął i zatrzymał się. — Przepraszam, Milla. Nie chciałem tak się do ciebie odezwać.

— W porządku: robię za odgromnik — odparła bez urazy.

Parsknął śmiechem.

— Mimo to nie powinienem — przyznał i po chwili dodał: — Wóz dziś nie będzie mi potrzebny. Zresztą w ciągu najbliższych dni mogę go również nie potrzebować, bo prawdopodobnie opuszczę Manticore na jakiś czas.

— Mam uprzedzić zespół, żeby byli gotowi?

— Nie. Jeśli polecę, to nie w tego typu podróż — uśmiechnął się, widząc jej uniesione brwi. — Nie mam zamiaru niczego przed tobą ukrywać. Powiem ci o wszystkim wystarczająco wcześnie, tylko najpierw sam muszę wiedzieć, czy opuszczę planetę, czy nie będzie takiej konieczności.

— Poczekam — zgodziła się i wcisnęła jeden z przycisków na szerokiej bransolecie obejmującej lewy nadgarstek.

Limuzyna bezszelestnie uniosła się, zamknęła drzwi i odleciała w stronę wlotu podziemnego garażu. Ludmilla zaś ruszyła krok za i krok z boku za Hauptmanem jak przystało agentce ochrony osobistej. Rzeźbione drewniane drzwi otworzył służący. Widząc minę chlebodawcy bez słowa odsunął się z drogi. Gdy Hauptman go minął, uniósł pytająco brew. Adams potrząsnęła przecząco głową i z lekkim uśmiechem pomaszerowała długim korytarzem obwieszonym dziełami sztuki.

— Stacey jest w domu? — spytał Hauptman.

Ludmilla sprawdziła to, łącząc się z komputerem domowym.

— Jest na basenie — odpowiedziała, gdy tylko na ekraniku bransolety wyświetliła się odpowiedź.

— Dobrze. — Klaus przystanął, pociągnął się za ucho i westchnął. — Nie będę cię chyba już dziś potrzebował, bo na wieczór zostajemy w domu. Jeżeli będziesz miała czas i ochotę, miło by mi było, gdybyś zjadła z nami kolację.

— Naturalnie, panie Hauptman — zgodziła się. Potem obserwowała, jak odchodzi korytarzem.

Hauptman stanowił przedziwną mieszaninę wykluczających, zdawałoby się, cech: egoista, choleryk zdolny do czystego chamstwa, do tego arogant i pozbawiony skrupułów manipulator z jednej strony, a łagodny, nawet wspaniałomyślny (jak długo było to na jego warunkach) i kierujący się w życiu żelaznym poczuciem obowiązku w stosunku do swych pracowników z drugiej. Gdyby nie był tak bogaty, jedynym pasującym doń określeniem byłoby „rozpuszczony”, a tak określano go mianem „ekscentryczny”.

Klaus Hauptman maszerował korytarzem nieświadom, iż stał się tematem przemyśleń swojej szefowej bezpieczeństwa. Zaprzątały go inne sprawy i to niezbyt radosne, toteż na centralny dziedziniec wyszedł w raczej poważnym nastroju. Nie licząc dużego basenu na samym środku, dziedziniec był wielkim starannie utrzymanym ogrodem o ścieżkach obsadzonych ziemskimi różami i lokalnymi koronami. Basen miał rozmiary niewielkiego boiska i na samym środku fontannę w formie brązowych ryb z kilku różnych planet. Z ich otwartych pysków leciała woda, szumiąc uspokajająco, a między nimi zastygły także odlane z brązu syreny i trytony.

Hauptman jak zwykle zignorował fontannę, koncentrując uwagę na pływaczce. Miała ciemne włosy tak jak on, ale brązowe oczy po matce. Podobnie jak wysokie kości policzkowe i owalną twarz. Nie była piękna w dosłownym znaczeniu tego słowa, ale miała oryginalne rysy, co zresztą samo w sobie było wymowne, bowiem dzięki najlepszym biochirurgom w galaktyce mogła zmienić się w boginię. Stać ją było na to, ale Stacey Hauptman zdecydowała się iść przez życie z figurą i twarzą, którą otrzymała od natury. Już samo to świadczyło o tym, że jest to kobieta, która akceptuje siebie i nie musi nikomu niczego udowadniać.

Dopłynęła do brzegu i stanęła, widząc zbliżającego się ojca. Pomachał jej, na co odpowiedziała podobnym gestem.

— Cześć, tato! Nie spodziewałam się, że tak wcześnie wrócisz.

— Sytuacja się skomplikowała. Masz chwilę? Musimy porozmawiać.

— Pewnie.

Podpłynęła do drabinki i wyszła z basenu. Gdy sięgała po ręcznik, wyraźnie było widać grę mięśni — była wysportowana, ale normalnie zbudowana, ze wszystkimi krągłościami tam, gdzie być powinny, i to wyraźnymi. Poczuł znajomą irytację, widząc skąpość jej kostiumu kąpielowego, i uśmiechnął się ironicznie pod własnym adresem — Stacey miała dwadzieścia dziewięć lat standardowych i udowodniła wielokrotnie, że potrafi zadbać o siebie. Co i z kim robiła, było jej sprawą, ale podejrzewał, że każdy ojciec czułby się podobnie. W końcu wszyscy jeszcze pamiętali, co sami wyczyniali w tym wieku.

Podniósł jej płaszcz kąpielowy i pomógł jej go założyć — wieczory bywały o tej porze chłodnawe, a popołudnie zbliżało się powoli ku końcowi. A potem wskazał najbliższy stolik. Usiadła w ogrodowym foteliku, założyła nogę na nogę i przyjrzała się z ciekawością ojcu. Spoważniał, przypominając sobie informację, która tak skutecznie pozbawiła go humoru.

— Straciliśmy następny statek — oznajmił sucho.

Oczy Stacey pociemniały — ojciec użył formy „my” i była ona jak najbardziej odpowiednia, bowiem Klaus wyciągnął stosowne wnioski z błędów popełnionych przez ojca. Eric Hauptman należał do ostatniej generacji nie poddanej procesowi prolongu i upierał się, by osobiście kontrolować swe imperium aż do dnia śmierci. Klaus otrzymał pewną władzę, ale był jedynie jednym z dyrektorów, co spowodowało, iż obejmował korporację nieprzygotowany, a co gorsza pełen złudzeń, że wszystko wie. Dlatego pierwszych kilka lat jego rządów było dla kartelu prawdziwą huśtawką, która jeszcze długo odbijała się czkawką przy rozmaitych okazjach.

Dlatego też, mimo iż miał przed sobą około dwustu lat standardowych aktywności zawodowej, jeżeli nie przydarzy mu się nieszczęśliwy wypadek, postanowił już teraz zabezpieczyć się przed taką ewentualnością. Ożenił się późno, ale doczekał sprytnej, inteligentnej i samodzielnej córki, toteż nie zamierzał dopuścić, by wyrosła na głupią i rozkapryszoną dziedziczkę fortuny ani na sfrustrowaną i nieprzygotowaną jego zastępczynię, która dopiero po jego śmierci będzie miała coś do powiedzenia. Stacey była aktualnie dyrektorem na Manticore B; nadzorowała między innymi olbrzymi dział firmy, jakim było górnictwo w pasie asteroidów, i zawdzięczała tę pozycję własnym umiejętnościom, a nie koneksjom. Od śmierci matki była też jedyną osobą we wszechświecie, którą Klaus całkowicie i bezwarunkowo kochał.

— Który? — spytała.

Klaus Hauptman zamknął na moment oczy.

— Bonaventure — westchnął i skrzywił się, słysząc cichy jęk.

— Załoga? Kapitan Harry? — spytała pospiesznie.

— Prawie cała załoga uratowała się, ale on został na statku. I jego pierwszy oficer także.

— Oh! — jęknęła głośniej i Hauptman zacisnął pięści w bezsilnej złości.

Harold Sukowski był kapitanem jachtu Hauptmanów, gdy Stacey była podrostkiem. Zakochała się w nim na zabój, potem jej przeszło, ale to on nauczył ją podstaw astronawigacji i pomógł uzyskać licencję pilota planetarnego, a potem systemowego. On i jego rodzina byli zawsze dla niej ważni, a nasiliło się to po śmierci matki. Klaus kochał córkę głęboko, ale miał świadomość, że nie zawsze wystarczająco to okazywał, a bogactwo i pozycja miały też negatywny skutek — samotne dzieciństwo. Stacey szybko nauczyła się ostrożnie podchodzić do nowych „przyjaciół”, gdyż często okazywało się, że chodzi im o przyjaźń z jej pieniędzmi, a większość innych, z którymi miała kontakt, to byli pracownicy jej ojca. Sukowski także należał do tych drugich, lecz miał również patent kapitański, więc był kimś. A poza tym nie traktował jej jak księżniczkę, z bajki czy dziedziczkę, największej fortuny w Królestwie Manticore. Nie traktował jej nawet jak swego przyszłego szefa, tylko jak samotną dziewczynę.

Patrzyła w niego jak w obrazek, aż Klaus Hauptman stał się zazdrosny, co go samego zaskoczyło. Zapanował jednak nad tym uczuciem i patrząc z perspektywy czasu, był sobie za to wdzięczny. Nie był najlepszym ojcem dla pozbawionej matki dorastającej dziewczyny, a rodzina Sukowskiego pomogła wypełnić powstałą po śmierci matki pustkę w jej życiu. Kiedy zdał dowództwo jachtu, było jej przykro, ale pociechę stanowiła świadomość, że otrzymał frachtowiec prosto ze stoczni. Był to właśnie Bonaventure. Zaciągnęła ojca na przyjęcie z okazji oddawania statku do służby i podarowała Sukowskiemu zabytkowy sekstans. Zrewanżował się, wpisując ją jako nadliczbowego członka na listę załogi swego nowego statku, dzięki czemu znalazła się w grupie wybrańców zwanych „właścicielami kilu”.

— Wiem — otworzył oczy i zacisnął zęby, klnąc w duchu Admiralicję.

Gdyby się tak nie guzdrali, nie straciłby Sukowskiego. Nienawidził tracić pracowników, ale w tym przypadku chodziło o coś innego — oddałby rękę, by zaoszczędzić tego córce. A strata dotknęła go także osobiście i to głęboko. Do niewielu łudzi był naprawdę przywiązany i nie okazywał tego Sukowskiemu, by go nie faworyzować, ale jego zaginięcie bolało i to zaskakująco silnie.

— Dostaliśmy jakąś wiadomość od kogokolwiek? — zapytała Stacey.

— Jeszcze nie. Informacja o ataku dopiero co nadeszła od naszego faktora w systemie Telemach. Wysłał list, gdy tylko skontaktowała się z nim załoga Bonaventure. Na resztę danych i ewentualny kontakt ze strony piratów musimy jeszcze poczekać. Sukowski miał naturalnie w swoim sejfie ofertę okupu.

— Naprawdę sądzisz, że to coś zmieni? — spytała gorzko.

Wiedział, że jest zła nie na niego, lecz na bezsilność, ale jej gniew tylko spotęgował jego wściekłość, toteż mocniej zacisnął zęby.

— Powinno, bo rabują dla pieniędzy — wycedził przez zaciśnięte zęby. — Choć z drugiej strony… nie wiem… ale to jedyna nadzieją, jaką mamy…

— A gdzie były nasze okręty?! Dlaczego Królewska Marynarka nic nie zrobiła?!

— Znasz odpowiedź: nie mają wolnych okrętów, gdyż ich siły są zbytnio rozciągnięte w wyniku działań wojennych. Cholera, wszystko, co zdołałem z nich wycisnąć, to cztery krążowniki pomocnicze!

— Wymówki! To tylko wymówki, tato!

— Może… — Klaus Hauptman opuścił wzrok, westchnął głęboko i przyznał: — Nie, Stace: uczciwie rzecz biorąc, to najprawdopodobniej rzeczywiście wszystko, co Admiralicja mogła tam wysłać.

— Tak? To dlaczego dano dowództwo Harrington?! Jeżeli naprawdę flota chciała zwalczać piractwo, dlaczego nie wysłano do Konfederacji kompetentnego oficera?

Hauptman skrzywił się w duchu — Stacey nigdy nie spotkała Honor Harrington: wszystko, co o niej wiedziała, pochodziło z prasy, mediów… i od niego samego. A Hauptman doskonale zdawał sobie sprawę, że raczej nieobiektywnie przedstawił jej to, co wydarzyło się w systemie Basilisk. A nazywając rzeczy po imieniu, przedstawił tak Harrington, jak i jej postępowanie i motywy w naprawdę tendencyjny, by nie rzec wredny sposób. Nie był z tego specjalnie dumny, ale też nie miał zamiaru teraz tłumaczyć się i przedstawiać bardziej zgodnej z prawdą interpretacji. Tym bardziej, że Harrington była niezdyscyplinowaną, narwaną wariatką!

Oznaczało to jednakże, że teraz nie mógł jej powiedzieć, że to on chciał, by dostała to dowództwo. Bez tłumaczenia byłoby to bezsensowne, a tłumaczyć nie miał zamiaru.

— Jest narwana — przyznał zamiast tego — ale jest też doskonałym oficerem, gdy dochodzi do walki. Nie lubię jej, o czym wiesz, ale przyznaję, że w boju dowodzi doskonale. Sądzę, że właśnie dlatego została wybrana. Poza tym Admiralicja z zasady nie postępuje bez sensu, więc tym razem też musiała mieć konkretne powody. A nic już nie jest w stanie zmienić faktu, że straciliśmy Bonaventure.

— Jak bardzo to odczujemy? — spytała Stacey, zmieniając temat na mniej osobisty i bolesny.

— Nie bardzo. Statek był ubezpieczony, ładunek też, więc pieniądze odzyskamy. Tylko że firmy ubezpieczeniowe znowu podniosą składki i jeśli Harrington nie uda się pogonić piratów choć trochę, to będziemy musieli poważnie się zastanowić, czy nie zawiesić działalności na terenie Konfederacji.

— Jeżeli my to zrobimy, reszta też tak postąpi.

— Wiem. — Klaus wstał i wsadził ręce do kieszeni. — Nie chcę tego robić i to nie dlatego, że nie chcę stracić dochodów z tego płynących. Nie podoba mi się to, co generalne wycofanie się z tego rynku będzie oznaczało dla naszej gospodarki. Królestwo potrzebuje tych dochodów z przewozu i handlu, zwłaszcza teraz. A należy też brać pod uwagę efekt, jaki to wywrze na opinii publicznej: jeśli zbieranina piratów przegnała nas z Konfederacji, dla większości będzie to oznaczać, że przegrywamy całą wojnę.

Stacey przytaknęła. Długotrwałe problemy Hauptmana z Królewską Marynarką wynikały w większości z faktu, że jego kartel należał do największych firm zajmujących się budownictwem okrętowym i realizował część kontraktów rządowych na okręty wojenne. Powodowało to stały konflikt z księgowością marynarki kwestionującą wysokość faktur i pilnującą jakości materiałów. Natomiast drugim powodem było to, że Royal Manticoran Navy nigdy nie ugięła się i nie postąpiła tak, jakby tego chciał, w żadnej kwestii. Stacey była tak jak i on dobrym analitykiem politycznym i doskonale rozumiała, że to właśnie te ciągłe problemy połączone z ogromnym majątkiem czyniły go tak atrakcyjnym dla opozycji. Ponieważ to mu odpowiadało, stał się jednym z głównych sponsorów partii opozycyjnych, dlatego w publicznych wystąpieniach nie przesadzał z popieraniem wysiłku wojennego, choć nigdy także publicznie nie wypowiedział się przeciwko wojnie. Prywatnie doskonale zdawał sobie sprawę z wagi tego konfliktu oraz z tego, co by stracił, gdyby Królestwo Manticore przegrało.

— Ilu ludzi dotąd straciliśmy? — spytała.

— Wliczając Harry’ego i jego zastępcę, mamy prawie trzystu zaginionych — odparł posępnie.

Stacey omal nie jęknęła trzeci raz — to, czym zajmowała się w firmie, nie wymagało częstych kontaktów z działem transportowym i nie wiedziała, że straty były aż tak wysokie.

— Możemy coś jeszcze zrobić? — spytała cicho.

— Nie wiem — wzruszył ramionami i odwrócił się ku niej. — Nie wiem, ale zastanawiam się, czy tam nie polecieć.

— Po co? — spytała zaalarmowana. — Co możesz osiągnąć tam, czego nie mógłbyś osiągnąć, pozostając tutaj?

— Mogę zlikwidować trzymiesięczną zwłokę łączności — odpalił sucho. — To raz, a dwa, wiesz równie dobrze jak ja, że nic nie zastąpi bezpośredniej oceny problemu na miejscu.

— A po trzecie i najważniejsze: jeśli będziesz się tam kręcił, sam możesz zostać porwany albo zabity!

— W to akurat mocno wątpię: jeśli polecę, to na pokładzie Arthemis lub Atheny!

Stacey ugryzła się w język, bowiem to akurat przemawiało na korzyść pomysłu.

Obie jednostki należały do liniowców pasażerskich klasy Atlas i posiadały minimalną objętość ładunkową, za to zapewniały pasażerom wszelkie luksusy. Były także wyposażone w napędy, kompensatory i generatory pól wojskowego typu, toteż przewoziły pasażerów najszybciej, jak to tylko było możliwe. Arthemis i Athena zostały zbudowane z myślą o lotach do Konfederacji i wyposażone w lekkie uzbrojenie tak rakietowe, jak i przeciwrakietowe na wypadek spotkania z jakimś piratem, którego nie zdołałyby przegonić.

— Fakt, na którymś z nich powinieneś być bezpieczny — ustąpiła. — A raczej my będziemy bezpieczni.

— Co?! — Klaus wytrzeszczył oczy, tracąc na moment głos. — Wybij to sobie z głowy! Jedno z nas musi tu zostać i pilnować interesów, a poza tym nie będziesz mi się włóczyć po Konfederacji!

— Co do pilnowania interesów, to zatrudniamy doskonałych fachowców za ciężkie pieniądze dokładnie do tego celu — odparła. — To by załatwiało jedno. Co do kwestii bezpieczeństwa, to skoro podróż jest wystarczająco bezpieczna dla ciebie, tatku, to dla mnie też. A po trzecie i ostatnie, to mówimy o kapitanie Harrym!

— Wiem, co do niego czujesz, ale nie zdołasz zrobić niczego więcej niż ja. Zostań w domu, Stace. Proszę. Załatwię to sam.

— Tato, możemy o tym gadać przez całą noc — brązowe oczy o twardości stali spojrzały w niebieskie i Klaus Hauptman wiedział, że przegrał. — Jeśli się uprzesz, możemy nawet się pokłócić. Ale w końcu i tak polecę z tobą.

Загрузка...