ROZDZIAŁ XXXVI

Komandor Usher był w dość podłym nastroju. Od samego początku to zadanie mu się nie podobało. Gdy tylko pomyślał o Hauptmanach, o Klausie Hauptmanie w szczególności, trząsł się z wściekłości, ale po dotarciu do New Berlin sytuacja stała się jeszcze gorsza.

Miał ochotę zwalić wszystko na kapitan Fuchien, ale zachowywała się bez zastrzeżeń, jak należało oczekiwać po kapitanie jednego z najlepszych liniowców pasażerskich Królestwa Manticore. Oficerów na takie stanowiska wybiera się ze względu na profesjonalizm, a nie układy towarzyskie, i Fuchien doskonale wiedziała, jak postępować ze zirytowanymi oficerami Królewskiej Marynarki przydzielonymi do eskorty jej statku. Jej uprzejmości, podporządkowaniu się jego rozkazom (mimo że był młodszy stopniem) i zrozumieniu nie sposób było niczego zarzucić. Co tylko pogarszało sprawę, bo nie miał pretekstu, by się na niej wyładować, a na prawdziwym sprawcy po prostu nie miał możliwości.

Już bowiem sam fakt, że Hauptman zdołał odciągnąć Królewski Okręt od właściwego, przydzielonego zadania tylko po to, by pilnował bezpieczeństwa jego i córeczki, od samego początku działał Usherowi na nerwy. Natomiast od chwili znalezienia się w systemie Sligo sytuacja stała się wręcz upokarzająca, bo nawet teoria, iż obie jednostki „przypadkiem” lecą w to samo miejsce, stała się bzdurą dla wszystkich zainteresowanych.

Bilety wszystkich pasażerów Artemis, podobnie jak wszystkie inne bilety pasażerskie sprzedawane podczas działań wojennych, objęte były zastrzeżeniem, że kapitan statku może według własnego uznania zmienić trasę lub czas dotarcia do celu. Może też zrezygnować z odwiedzania miejsc znajdujących się po drodze do ostatecznego celu lub też odwiedzać inne, wcześniej nie uwzględnione w rozkładzie. Była to prawna furtka pozwalająca kapitanowi dbać o bezpieczeństwo bez obawy, że pasażerowie, ledwie dowiezie ich do celu, wystąpią o odszkodowanie. Pomysł był jak najrozsądniejszy. Fuchien dotąd starała się nie nadużywać tej możliwości.

Teraz jednak przepis ten został wykorzystany do zupełnie innego celu — Klaus Hauptman doszedł bowiem do wniosku, że potrzebuje dodatkowych trzech dni na rozmowy z faktorem głównego odbiorcy andermańskiego rezydującym na Sligo. I ze zwykłą dla siebie arogancją kazał Fuchien czekać te trzy dni na orbicie. Jedyne, co przemawiało na jego korzyść, to to, że umożliwił pasażerom darmowe przeloty promami na planetę Erin będącą słynnym ośrodkiem sportów zimowych.

Mogło to uspokoić pasażerów, ale na nastrój Ushera nie miało żadnego wpływu. A powód był prosty… Sligo było drugim najważniejszym systemem w Konfederacji i sporo było w nim imperialnych okrętów. Powinien zatem zostawić Artemis pod ich opieką i lecieć dalej do wyznaczonej bazy, z której miał operować. Problem polegał na tym, że nikt mu takiej bazy nie wyznaczył, bo prawdziwym zadaniem Hawkwinga było pilnowanie Artemis. Czyli nie mógł się nigdzie ruszyć bez liniowca i cała wymówka pozwalająca Admiralicji i jemu zachować twarz wzięła w łeb.

Co gorsza, Hauptman, który dotąd mógł jedynie podejrzewać, jakie rozkazy naprawdę otrzymał dowódca niszczyciela, widząc okręt stojący bezczynnie na orbicie i czekający na niego, dowiedział się, jak one brzmią. I natychmiast zdecydował się to wykorzystać. Zrobił to, ledwie dotarli do New Berlin. Tym razem nie przeciągnął pobytu — zrobił coś gorszego.

Zastał w systemie trzy swoje frachtowce czekające na utworzenie następnego konwoju. Ponieważ frachtowce nie zarabiają, nie latając, postanowił temu zaradzić. Transport międzyplanetarny jest tani w porównaniu do planetarnego w przeliczeniu na koszty przewozu tony ładunku. Standardowy frachtowiec może przewieźć cztery do pięciu milionów ton ładunku, a dzięki napędowi antygrawitacyjnemu i impellerom opuszczenie studni grawitacyjnej planety nie jest ani długotrwałe, ani kosztowne. Natomiast bezczynne czekanie na orbicie kosztuje prawie tyle samo co przelot międzysystemowy, toteż żaden właściciel nie lubi sytuacji, kiedy jego statki nie są w ciągłym ruchu.

Naturalnie, biorąc pod uwagę sytuację w Konfederacji, tylko idiota chciałby, by latały one samodzielnie i bez eskorty tam, gdzie nie musiały, i choć krążenie po orbicie zmniejszało dochody, to nie aż tak, jak utrata całego statku, załogi i ładunku. Mając do dyspozycji niszczyciel i widząc trzy marnujące czas frachtowce, Hauptman postanowił zmniejszyć straty i nakazał ich kapitanom, by towarzyszyli Artemis w drodze do Sachsen.

Usher tak na dobrą sprawę powinien się tego po nim spodziewać, co nie zmieniało faktu, że nadal nie mógł tego przełknąć. Hawkwing i Artemis mogły bez trudu podróżować w paśmie zeta z prędkością względną zero koma siedem prędkości światła, czyli praktycznie dwa tysiące pięćset razy szybciej niż światło. Podróż z New Berlin do Sachsen trwałaby trzy tygodnie albo piętnaście dni subiektywnych. Mając jednak do towarzystwa frachtowce, nie były w stanie skorzystać z wyższego pasma niż delta, czyli ze względnej prędkości wynoszącej zero koma pięć lorentza, przez co podróż trwała czterdzieści osiem standardowych dni, a czterdzieści trzy pokładowe.

Już samo wydłużenie czasu przelotu byłoby wystarczająco irytujące, ale Ushera do furii doprowadzało co innego — Hauptman skutecznie manipulował nim i używał jego okrętu do własnych celów. I pewnie był jeszcze z tego zadowolony. A on, dowodzący Królewskim Okrętem, nie mógł nic na to poradzić.

Hawkwing zajmował pozycję z lewej strony improwizowanego konwoju na wysokości trzeciego z czterech lecących w kolumnie statków, gdyż ta pozycja pozwalała mu najskuteczniej przechwycić każde zagrożenie. Trzecim statkiem był zresztą Artemis, za jego rufą leciał Markham, a całość wyglądała i zachowywała się denerwująco kompetentnie. Ushera, obserwującego na ekranie taktycznym fotela wlokące się frachtowce, denerwowało zresztą prawie wszystko, co miało najmniejszy nawet związek z Hauptmanem.

Wiedział, że magnat od dziesięcioleci toczył wojny z Admiralicją w najrozmaitszych kwestiach i najczęściej je przegrywał, toteż teraz musiał być niezwykle „dumny”, że udało mu się zmusić Królewską Marynarkę choćby do chwilowego zwiększenia liczby okrętów eskortowych w obszarze Konfederacji. A najgorsze było to, że tym razem nawet nie musiał gęby otwierać — bez próśb, gróźb czy rozmowy postawił na swoim, zachowując się niczym nieodpowiedzialny gówniarz, pewien, że ktoś i tak o niego zadba. A reszta była już tylko konsekwencją. Usher nawet nie był w stanie zaprotestować, bowiem oficjalnie w ogóle nie eskortował Artemis, czyli Hauptmana.

Przyglądał się nieżyczliwie ekranowi przez kolejnych parę minut i niespodziewanie poweselał. Uśmiechnął się złośliwie i wybrał numer na klawiaturze łączności fotela.

— Pierwszy oficer, komandor Alicia Marcos — rozległo się prawie natychmiast w głośniczkach.

Usher odchylił oparcie fotela, i nie przestając się uśmiechać z mściwą satysfakcją, powiedział:

— Przepraszam, że ci przeszkadzam, kiedy nie jesteś na służbie, ale właśnie coś mi przyszło do głowy.

— Co? — spytała ostrożnie. Znała go aż za dobrze po długim okresie wspólnej służby.

— Coś — odrzekł, uśmiechając się radośnie. — Skoro mamy tyle wolnego czasu, a do tego jesteśmy między falami, nie sądzisz, że należałoby go jakoś sensownie wykorzystać?

— Na co konkretnie, sir? — spytała jeszcze ostrożniej.

— Dobrze, że zapytałaś. Może wzięłabyś Eda i przedyskutowalibyśmy to w sali odpraw?


* * *

— Kapitan na mostek! Powtarzam: kapitan wzywana na mostek!

Margaret Fuchien podskoczyła, rozlewając kawę na swój dyżurny wyjściowy mundur, zaskoczona niespodziewanym wezwaniem płynącym z głośników. Zerwała się z krzesła, i nie zważając na zaskoczone spojrzenia pasażerów spożywających śniadanie, pobiegła do windy.

— Kapitan wzywana na mostek! — rozległo się ponownie. Fuchien zaklęła pod nosem, hamując przed drzwiami windy. Rozkazy, które w tej kwestii wydała na początku rejsu, były zupełnie jasne — jedynie realne zagrożenie i to bliskie mogło być powodem takich wezwań siejących niepokój wśród pasażerów. Na pokładzie było dość stewardów, by przekazać jej dyskretnie wiadomość w każdych innych okolicznościach. Drzwi windy otworzyły się, wpadła do środka i wcisnęła guzik interkomu.

— Kapitan wzy…

— Tu kapitan, wyłącz do cholery to wezwanie! — warknęła i głośnik umilkł w pół słowa. — Tak już lepiej! Co jest?

— Jesteśmy atakowani, ma’am! — w głosie drugiego oficera słychać było panikę.

— Atakowani?! — Fuchien wytrzeszczyła oczy, ale po sekundzie otrząsnęła się. — Przez kogo i ilu ich jest?

— Jeszcze nie wiemy — głos porucznika Donevskiego brzmiał spokojniej, najwyraźniej zaczynał odzyskiwać panowanie nad sobą. — Wiemy tylko, że Hawkwing ogłosił alarm, podał nowy kurs dla konwoju i zrobił zwrot na lewą burtę.

— Cholera! — mruknęła Fuchien.

Miło byłoby, gdyby Usher poinformował ją o rodzaju zagrożenia. Artemis dysponował uzbrojeniem rakietowym ciężkiego krążownika i wyszkoloną obsługą, które byłyby znacznie skuteczniej wykorzystane, gdyby znała konkrety dotyczące zagrożenia. Ale Usher był oficerem marynarki wojennej, a przepisy były w tej kwestii jasne — w wypadku jakiegokolwiek ataku najstarszy rangą oficer Królewskiej Marynarki obejmował dowództwo konwoju i postępował zgodnie z własną oceną sytuacji, nie musząc się z nikim konsultować.

— Weź podany kurs i czekaj — poleciła. — Za dwie minuty będę na mostku.

— Aye, aye, ma’am.

Fuchien wyłączyła interkom i odetchnęła głęboko, próbując przekonać samą siebie, że się nie boi, co nie za bardzo jej się udało.


* * *

Dwie minuty później drzwi windy otworzyły się i Fuchien wmaszerowała na mostek. Dostrzegła ulgę na twarzy Donevskiego i skrzywiła się w duchu, nie zwalniając kroku, nim nie znalazła się przed ekranem taktycznym.

Mostek Artemis stanowił bowiem swoistą hybrydę cywilnego i wojskowego. Statki wymagają mniejszej liczby stanowisk i ludzi na wachcie, za to mają przestronniejsze mostki niż okręty, dlatego z zasady mostek frachtowca wydaje się każdemu oficerowi marynarki wojennej marnotrawstwem miejsca. Mostek Artemis miał natomiast zdecydowanie militarny wygląd i takąż liczbę stanowisk. Miał też ekran taktyczny i sekcję taktyczną, którą kierowała porucznik Annabelle Ward.

Fuchien stanęła nad jej ramieniem i spojrzała na ekran. Widać na nim było jedynie frachtowce gnające co sił nowym, odbijającym w prawo od dotychczasowego kursem. I Hawkwinga zmierzającego kursem przeciwnym. Odległość między nimi rosła z przyspieszeniem pięćdziesięciu dwóch kilometrów na sekundę kwadrat, a niszczyciel znajdował się już ponad milion kilometrów za rufami frachtowców i Artemis.

— Gdzie mu się tak spieszy?! — zdziwiła się.

— Pojęcia nie mani, skipper. — Ward pochodziła ze Sphinxa i było to słychać. — Ruszył bez uprzedzenia jak zamroczony treecat i kazał nam uciekać. Nic nie widzę na przedłużeniu jego kursu.

Fuchien przyglądała się pustemu w tym rejonie ekranowi przez kolejnych kilka sekund i zerknęła na ekran wizualny. Nasycenie cząsteczek w okolicy było wyjątkowo duże, toteż abstrakcyjne wzory nadprzestrzeni widoczne były wyraźniej i w żywszych niż zwykle barwach. Co równocześnie oznaczało znaczne zredukowanie zasięgu sensorów i zdecydowanie jej się nie podobało. Sensory pokładowe Artemis były równie dobre jak sensory niszczyciela i nie bardzo potrafiła zrozumieć, dlaczego nie odkryły niczego, co zarejestrowały pokładowe czujniki Hawkwinga.

— Hawkwing przesłał jeszcze jakieś informacje? — spytała, spoglądając na Donevskiego.

— Nie, ma’am.

— Odtwórz wiadomość — poleciła.

Donevski dał znak oficerowi łącznościowemu i pięć sekund później z głośników rozległ się głos komandora Usher a:

— Do wszystkich, tu Hawkwing! Alarm Czerwony! Alarm Czerwony! Powtarzam: Alarm Czerwony! Natychmiast przejść na kurs 270 z maksymalnym przyspieszeniem konwoju i utrzymać go aż do otrzymania następnych rozkazów! Bez odbioru!

— To wszystko?! — zdziwiła się.

— Tak, ma’am — potwierdził Donevski. — Zanim zdążyliśmy odpowiedzieć, ruszył, jakby się paliło, i sensory zarejestrowały postawienie osłon burtowych oraz uaktywnienie kontroli kierowania ogniem.

Fuchien spojrzała pytająco na porucznik Ward, która potwierdziła i dodała:

— Nie wiem, co Usher zauważył, ale nie bawi się: gotowość bojową osiągnął w dwanaście sekund od rozpoczęcia nadawania, a nowy kurs osiągnął, zanim skończył mówić.

Fuchien skinęła głową i ponownie spojrzała uważnie na ekran. Niszczyciel oddalił się już o pełne trzydzieści sekund świetlnych ze względną prędkością trzydziestu tysięcy kilometrów na sekundę i właśnie wystrzeliwał wabiki. To ostatnie było wysoce niepokojące, tym bardziej że żadna jednostka nie powinna znajdować się w zasięgu strzału rakietowego niszczyciela, nie będąc widoczną dla sensorów Artemis, niezależnie od warunków w nadprzestrzeni.

— Dlaczego tak szybko wystrzelił wabiki? — spytała, nie kryjąc napięcia.

— Nie wiemy, skipper. — Ward dobrze nad sobą panowała, ale w jej głosie słychać było niepewność.

— Napastnik może używać pełnego ekranowania?

— Może, ale skoro jest już w zasięgu rakiet, powinniśmy mieć jakiś ślad z sensorów grawitacyjnych niezależnie od tego, jak dobre by były jego systemy maskujące. — Ward wpisała komputerowi polecenie i zniechęcona pokręciła głową, patrząc na ekran. — Nic, skipper. Nie widzę tam abso…

Urwała, gdyż Hawkwing wykonał właśnie ostry zwrot na lewą burtę, zaraz potem zaczynając równocześnie obrót. Wpierw z jednej, zaraz potem z drugiej burty odpalił rakiety tak zaprogramowane, by poleciały ku przeciwnikowi jak jedna salwa. A potem przeszedł na ogień ciągły, wystrzeliwując salwę z każdej burty co siedemnaście sekund i wirując niczym zwariowany derwisz. Fuchien zbladła — coś, co wymagało takiej lawiny ognia, musiało być groźne, tylko co to takiego było do nagłej i niespodziewanej…

— Skipper, stary Hauptman na linii — oznajmił Donevski, przerywając jej rozmyślanie.

Już miała warknąć, żeby jej głowy nie zawracał, ale zapanowała nad sobą, wzięła głęboki oddech i dała mu znak, by przełączył go na ekran wizualny.

— Tak, panie Hauptman? — nie całkiem zapanowała nad złością w głosie. — Jestem teraz trochę zajęta, więc…

— Co się dzieje, kapitan Fuchien?

— Wygląda na to, że jesteśmy atakowani — odparła tak spokojnie, jak tylko mogła.

— Atakowani?! Przez kogo?

— Jeszcze nie wiem, panie Hauptman. Hawkwing odpalił właśnie rakiety, więc przeciwnik musi być blisko.

— Dobry Boże! — jęknął Hauptman i przymknął oczy. — Proszę informować mnie na bieżąco.

I zakończył połączenie, co wskazywało na to, że ma więcej zdrowego rozsądku, niż go Fuchien podejrzewała.

— Do czego on, do cholery, strzela?! — zirytowała się Ward. — Nadal nic a nic nie widzę!

Kontrolki jej wyrzutni płonęły czerwienią oznaczającą stan pełnej gotowości, ale bez namierzonego celu były całkowicie bezużyteczną kupą metalu i elektroniki.

— Nie wiem… — mruknęła cicho Fuchien. — Cokolwiek by to było, to…

Pierwsza podwójna salwa Hawkwinga detonowała w pobliżu czegoś, czego nikt na mostku Artemis nawet nie był w stanie zobaczyć. Według sensorów liniowca w tym rejonie przestrzeni nie było nic. A w tym nic, dokładnie w tym samym miejscu, eksplodowało pięć pełnych podwójnych salw burtowych niszczyciela. A zaraz potem Hawkwing nagle przestał strzelać, wykonał zwrot o dziewięćdziesiąt stopni na prawą burtę i ruszył w pogoń za frachtowcami.

Fuchien przyglądała się ekranowi taktycznemu, nic nie rozumiejąc, po czym odwróciła wzrok i spojrzała na Ward, która miała równie głupią minę.

— Nic nie rozumiem, skipper — przyznała, wzruszając bezradnie ramionami. — Nigdy dotąd nie widziałam nic podobnego.

— Wiadomość z Hawkwinga, ma’am — oznajmił oficer łącznościowy.

— Na głośnik — poleciła zwięźle kapitan Fuchien.

— Wszystkie statki mogą wrócić na poprzedni kurs i zmniejszyć prędkość — rozległ się zadowolony głos Gene Ushera. — Dziękuję za współpracę i gratuluję doskonałego czasu reakcji. Na tym kończymy nasze niezapowiedziane ćwiczenia. Bez odbioru.

Загрузка...