ROZDZIAŁ XXXIII

Ginger Lewis obserwowała, jak jej sekcja pomaga załodze toru numer trzy wmanewrować kolejny zasobnik do ładowni. Zasobnik był mniejszy od kutra, ale większy od pinasy, a zaprojektowano go, mając na uwadze jak najskuteczniejsze użycie bojowe, a nie jak najprostszą obsługę techniczną, toteż stawiał momentami bierny opór. Fakt, że Wayfarer był jednym z czterech pierwszych okrętów wyposażonych w torowy system wyrzutni, także miał znaczenie, gdyż wszystkiego musieli uczyć się od podstaw. Ponieważ zasobnik kosztował trzy miliony dolarów, logiczne było odzyskiwanie ich po każdym wykorzystaniu, poza tym nie wiadomo było, ile ich jeszcze będzie potrzebnych do końca rejsu, a na jakiekolwiek uzupełnienia nie mieli co liczyć.

Co w żaden sposób nie ułatwiało zadania obsłudze technicznej.

Kutry komandor Harmon odzyskały wszystkie zasobniki poza trzema, co było nadzwyczajnym osiągnięciem, biorąc pod uwagę, jak trudno wykrywalne były one dla radarów. Szukanie ich w przestrzeni przypominało poszukiwania przysłowiowej igły w stogu siana i Ginger zastanawiała się, dlaczego nikt nie wpadł na to, by zamontować na nich proste nadajniki uruchamiane sygnałem nadanym z okrętu po zakończonej walce.

Dwadzieścia siedem odzyskanych przyholowano do Wayfarera i reszta należała już do ubranych w skafandry próżniowe ekip maszynowych i taktycznych. Najpierw, jak zwykle, sprawdzono ich stan — dwa okazały się zbyt poważnie uszkodzone, by można je było naprawić we własnym zakresie i kapitan nakazała je zniszczyć, zaś dwadzieścia pięć było w pełni sprawnych i nadających się do ponownego załadowania. Można to było zrobić jedynie, zanim zasobnik znalazł się już na torach wewnątrz ładowni, a sprawę utrudniał fakt, że Wayfarer został wyposażony w najnowszą wersję rakiet Mk27 model C, ważących sto dwadzieścia ton w ciążeniu wynoszącym jeden g. Nawet w stanie nieważkości oznaczało to dużą masę, a więc i dużą inercję, a przy tym każda miała piętnaście metrów długości. Dlatego też ładowanie ich do zasobników poza okrętem było najrozsądniejsze. Utrudniało to, co prawda, późniejsze umieszczenie pełnego zasobnika na torach, ale w sumie ułatwiało całą operację.

Robota była ciężka i wyczerpująca, a trwała już osiemnaście godzin. Była to trzecia wachta Ginger, która zaczęła się poważnie martwić stanem przemęczenia ludzi — zmęczony człowiek ma większą szansę zrobić coś głupiego lub niebezpiecznego, a jej zadaniem było pilnować, by nic podobnego się nie wydarzyło.

Odeszła od wrót ładunkowych, by mieć lepszy widok na ekipę torową naprowadzającą kolejny zasobnik na tory. Wszyscy byli w pancernych skafandrach i używali przenośnych generatorów promieni ściągających i odpychających. Każdy z nich wyglądał jak nieco większa ręczna wyrzutnia rakiet i miał udźwig do tysiąca ton. Pomimo zmęczenia ekipa pracowała sprawnie i zgranie, co najlepiej świadczyło o postępach w wyszkoleniu i morale dokonanych od czasów pobytu w systemie Schiller. Morale załogi było doskonałe, czemu trudno było się dziwić — najpierw pokonali piracki niszczyciel i lekki krążownik, a przy okazji zdobyli lekki krążownik Ludowej Republiki, potem zniszczyli cztery ciężkie krążowniki, a na koniec kapitan Harrington ujęła po strzelaninie najbardziej poszukiwanego masowego mordercę w dziejach Konfederacji. I posłała z tysiąc piratów prosto do piekła, ratując przy tym populację całej planety przed zniszczeniem. Całkiem nie najgorzej jak na krążownik pomocniczy.

Ginger uśmiechnęła się, przypominając sobie przybitego przydziałem na Wayfarera Aubreya — cóż, okrętem liniowym Q-ship na pewno nie był, ale niewiele okrętów liniowych mogło się poszczycić takimi osiągnięciami w jednym rejsie. Zwłaszcza dziewiczym!

Jak zwykle myśl o Aubreyu spowodowała przypływ niepokoju, choć mniejszego niż dotąd. Coś się działo, coś związanego z nim i ze Steilmanem, tylko nie do końca wiedziała co, jako że nie do końca była jeszcze „swoja”, toteż nie cieszyła się pełnym zaufaniem pozostałych starszych podoficerów i nie znała wszystkich krążących w tym środowisku „wewnętrznych informacji”, potocznie zwanych plotkami. Wiedziała tylko, że udział w tym czymś biorą Harkness i Hallowell, do których żywiła ogromny szacunek. Widziała też zmiany zachodzące w Aubreyu — nadal się pilnował, ale teraz była to ostrożność, a nie śmiertelne przerażenie, no i przestał być chudy, a zaczynał mieć tu i ówdzie mięśnie. Tego ostatniego do końca nie była pewna, jako że kombinezony nie należały do specjalnie obcisłych, a przy prolongu w młodym wieku rozwój fizyczny bywał zróżnicowany w zależności od organizmu. Aubrey miał ponad dwadzieścia lat, ale wyglądał dotąd na zagłodzonego szesnastolatka; teraz zaczynał wyglądać jak wysportowany siedemnastolatek. Chłopak, którym się dotąd opiekowała, dorastał i stawał się całkiem seksownym mężczyzną.

— Jest! — oznajmił tryumfalnie bosmanmat Weintraub, wybijając Ginger z rozmyślań.

Reszta odsunęła się od toru, porucznik Wolcott uruchomiła napęd i przy wtórze wiwatów zmęczonych ludzi zasobnik wjechał na koniec kolejki.

— Zostało jeszcze osiem, z czego dwa nasze — oświadczył Weintraub, i manewrując dyszami, ustawił się twarzą do Ginger. — Następny będzie za jakieś pięć minut, Ging. Damy ludziom chwilę odpoczynku, a ty mogłabyś sprawdzić, jak im idzie ładowanie numeru dwadzieścia cztery, dobrze?

— Jasne! — technicznie rzecz biorąc, była jego przełożoną, ale Weintraub był specjalistą rakietowcem przeszkolonym do obsługi toru numer trzy, więc rozsądniej było jemu zostawić kierowanie operacją.

Poza tym dzięki temu, miała okazję trochę polatać, a nie używała silnika plecakowego skafandra od początku tej wachty. Pomachała pozostałym, doszła do wrót ładunkowych i sprawdziła na ekranie HUD wyświetlanym na wewnętrznej powierzchni wizjera, gdzie znajduje się zasobnik numer dwadzieścia cztery. Okazało się, że o dziewięć kilometrów na kursie 039.

Odczepiła podeszwy butów od kadłuba i unosiła się chwilę swobodnie w przestrzeni, przyglądając się błękitnobiałej Sidemore, na orbicie której krążył Wayfarer. A potem spojrzała na gwiazdy — w przeciwieństwie do wielu lubiła przestrzeń i widok czerni usianej punkcikami gwiazd zawsze budził w niej podziw. Ogrom wszechświata był czymś uspokajającym i dającym jej specyficzne poczucie prywatności połączonej z pełną podziwu radością, że ma okazję obserwować dzieło stworzenia najprawdopodobniej z punktu widzenia Pana Boga.

Ponieważ jednak nie była tu wyłącznie po to, by podziwiać widoki, wycentrowała kwadracik znajdujący się na środku ekranu dokładnie na radiolatarnię zasobnika dwadzieścia cztery (doczepioną po przyholowaniu) i zablokowała namiar. Dzięki temu komputer silnika plecakowego był w stanie działać jako autopilot. Sam silnik plecakowy był doczepiany do skafandra i przedłużał czas kontrolowanego poruszania się w próżni, bo silniczki manewrowe skafandrów zaprojektowano z myślą o krótkotrwałym użyciu na małych dystansach, czyli na odległość, gdzie widziało się cel, do którego się zmierzało. Ginger lubiła dłuższe przeloty, dlatego ta wycieczka tak ją ucieszyła. Uśmiechnęła się radośnie i uruchomiła silnik plecakowy.

I w tym momencie wszystko dostało szału.

Z chwilą odpalenia silnika ten dał pełen ciąg, nadając jej przyspieszenie używane wyłącznie w sytuacjach awaryjnych. Nawet nie mogła krzyknąć, tak ją rozpłaszczyło przeciążenie. Odruchowo wymacała przycisk ręcznego wyłącznika systemu, wcisnęła… i nic się nie wydarzyło. Nie to jednak było najgorsze. Oprócz dysz głównych włączyły się także dysze manewrowe, dzięki czemu wywinęła dzikiego kozła i poleciała w zupełnie innym kierunku, niż chciała. Wykonując zwariowane piruety, oddalała się od okrętu nie tyle prosto, ile ku zewnętrznej części układu planetarnego. W ciągu pierwszych dwóch sekund straciła orientację, a potem zmysł równowagi i jedynie największym wysiłkiem woli zdołała nie zwymiotować do hełmu. Jedynie przypadek zrządził, że awaria nastąpiła, kiedy zwrócona była plecami do okrętu; gdyby było odwrotnie, już byłaby martwa po walnięciu w kadłub z siłą, która połamałaby jej wszystkie kości.

Na dłuższą metę stanowiło to niewielką pociechę, gdyż przegrała walkę z chorobą lokomocyjną, na którą nigdy w życiu nie cierpiała. Tym razem jednak, nadmiar wrażeń pokonał błędnik i sama zrobiła to, co dotąd wywoływało u niej jedynie pełne rozbawienia współczucie, gdy obserwowała, jak inni się męczą. Jedynie dzięki ćwiczeniom, których, jak sądziła dotychczas, nigdy nie będzie potrzebować, nie udusiła się własnymi wymiocinami, a w przerwie paroksyzmów zdołała nacisnąć przycisk awaryjnego kanału łączności.

— Mayday! Mayday! Awaria skafandra! — wykrztusiła. — Tu… tu Blue Szesnaście!… Jestem… Jezu, nie wiem, gdzie jestem!…

Wstrząsnął nią kolejny spazm, który przeszedł w konwulsje wypróżnionego żołądka.

— Mayday! — wrzasnęła rozpaczliwie. Odpowiedziała jej tylko cisza.


* * *

— Ki czort? — zdumiał się Scotty Tremaine, który właśnie przejął wachtę od porucznik Justice, na widok radarowego śladu oddalającego się od okrętu dziwacznym kursem.

Sprawdził, co na ten temat wiedzą komputery — okazało się, że nic, co zastanowiło go poważniej. Częstotliwość alarmowa była pusta, więc to nie był wypadek, ale z drugiej strony nie miał pojęcia, co to w ogóle mogło być… Zaznaczył obiekt kursorem, koncentrując na nim uwagę radaru i komputera, i przełączył się na częstotliwość ogólną, czyli wszystkich skafandrów próżniowych.

— Tu kontrola lotów — oznajmił zwięźle. — Mam niezidentyfikowany obiekt oddalający się z przyspieszeniem trzydzieści pięć g. Wszyscy dowódcy sekcji, sprawdzić obecność i meldować natychmiast.

Następnie przygryzł wargę i czekał.

Nie musiał czekać długo — potwierdzenia sypnęły się z miłą szybkością. Odhaczał każdego zgłaszającego się na spisie widocznym na ekranie komputera. Kiedy meldunki przestały napływać, nadal nie miał jednego zgłoszenia.

— Blue Szesnaście! Blue Szesnaście, nie mam stanu twojej sekcji. Zgłoś się, Blue Szesnaście.

Odpowiedziała mu cisza. A potem odezwał się głos.

— Kontrola, tu Yellow Trzy. Wysłałem Blue Szesnaście, żeby sprawdziła zasobnik dwadzieścia cztery. Było to ze trzy, cztery minuty temu.

Tremaine poczuł na plecach coś lodowatego i natychmiast przełączył się na pokład hangarowy.

— Człowiek za burtą! — warknął. — Kontrola lotów ogłasza alarm „Człowiek za burtą”! Dyżurna pinasa natychmiast start!

Zaskoczone potwierdzenie jeszcze nie przebrzmiało, gdy Scotty przełączył się na sekcję astronawigacyjną.

— Ullerman, astronawigacja — usłyszał.

— Tremaine, kontrola lotów. Mam człowieka za burtą oddalającego się od okrętu z przyspieszeniem trzydzieści pięć g. Przesłałem wam ze trzy minuty temu obraz radarowy. Dyżurna pinasa właśnie wystartowała, prowadźcie ją, tylko nie zgubcie rozbitka, błagam!

— Zrozumiałem!

Tremaine wrócił do ekranu swojego radaru — było to urządzenie bliskiego zasięgu znacznie słabsze od głównych radarów i rozbitek był na nim już ledwie widoczny. Za to pinasa całkiem dobrze. Leciała na silnikach manewrowych, by oddalić się od okrętu na bezpieczną odległość, ale trzymała kurs na rozbitka, który właśnie zniknął mu z ekranu. Jeżeli w astro go zgubią, pinasa nie miała szans odszukać go pokładowym radarem. A wtedy jedynym wybawieniem dla biedaka, a raczej biedaczki, byłaby jak najszybsza śmierć…


* * *

— Jesteś pewien, Harry? — spytała cicho Honor.

— Absolutnie. — Komandor porucznik Tschu zgrzytnął zębami. — Jakiś sukinsyn zrobił to celowo! Próbował upozorować to na ogólną awarię całego systemu silnika plecakowego, ale chciał być za sprytny. Pogrzebał też przy systemie łączności, który również „nawalił”, tylko że ten system nie jest częścią plecaka, a kombinezonu, a dwie awarie tej skali równocześnie po prostu się nie zdarzają. Poza tym, żeby mieć pewność, podłączył komputer plecaka do komputera skafandra, czego przypadkiem nie da się wytłumaczyć. Chodziło mu o usunięcie śladów i rzeczywiście — komputer plecaka jest tylko kupą spalonych obwodów, ale nie do końca zdołał pociągnąć za sobą komputer skafandra. Udało mi się odkryć w plikach wykonawczych resztki polecenia kierującego wszystkie transmisje z kanału łączności skafandra do komputera plecaka. Takiego polecenia nie ma w oprogramowaniu, gdyż komputer plecaka i moduł łączności nie mają ze sobą normalnie połączenia, bo to nie ma sensu. To nie była awaria sprzętu ani oprogramowania. Ktoś zadał sobie trochę trudu, by tak to wyglądało, ale to była świadoma próba morderstwa, skipper.

Honor nie odzywała się przez dobrą minutę. Jej oczy przypominały roztopiony lód. Morale i wyniki wyszkolenia załogi były naprawdę dobre, by nie rzec doskonałe, co byłoby leciutką, ale jednak przesadą. Załoga zgrała się, tworząc prawie jednolitą całość, i była dumna z własnych osiągnięć, a ona sama dopilnowała, by wszyscy wiedzieli, że także jest z nich dumna.

Największe postępy wykazała załoga maszynowni, ale wszystkie działy znacznie się poprawiły. Ostatnio ani bosman, ani profos nie mieli większych kłopotów i wszystko zaczynało wreszcie wyglądać normalnie…

A tymczasem ktoś z zimną krwią zrobił, co mógł, by zamordować członka jej załogi i to w sposób najgorszy z możliwych. Niewiele osób spośród załóg regularnie latających po galaktyce przyznałoby się do tego, ale największym koszmarem każdego z nich, niezależnie od wieku, stopnia czy narodowości, była perspektywa samotnego zagubienia się w przestrzeni bez łączności i bez szans na ratunek. Zawodowym koszmarem było unoszenie się w jeszcze działającym skafandrze i czekanie, kiedy wyczerpie się energia albo zapas powietrza…

A właśnie taką śmierć jakieś bydlę zaplanowało dla Ginger Lewis.

Honor była wściekła z dwóch powodów — po pierwsze dlatego, że ktoś chciał zabić Lewis w ten sposób, po drugie dlatego, że miała świadomość, iż to jej wina. Ani przez moment nie wątpiła, że jest to sprawka Steilmana, a to, że nadal mógł robić podobne rzeczy, było wyłącznie jej winą. Do jej bowiem obowiązków należało zajmowanie się takimi przypadkami jak on i to bez oglądania się na karierę Tschu czy przyszłość Wandermana. Za pierwszym razem, gdy Steilman pokazał, co potrafi, powinna rozgnieść go jak pluskwę, używając najskuteczniejszego z istniejących sposobów. Pozwoliła odwieść się od tego, ba, nawet miała ochotę zobaczyć, jak Wanderman wyrówna z nim rachunki, i mając na względzie jego, zapomniała o Lewis, która także naraziła się Steilmanowi.

Prawy kącik jej ust zaczął rytmicznie drgać i Rafe Cardones przygotował się na najgorsze, doskonale wiedząc, co ten tik oznacza. A potem zrozumiał, że Honor jest bardziej wściekła, niż sądził, gdy usłyszał jej spokojny, prawie naturalnie brzmiący głos:

— Co z Lewis?

— Angie uważa, że wszystko będzie w porządku, ale ja twierdzę, że miała więcej szczęścia, niż ustawa przewiduje. Mogła zostać rozgnieciona o kadłub, gdyby była odwrócona w drugą stronę, a nawdychała się tyle kwasów żołądkowych, że prawie się udusiła. I tak ma uszkodzone płuca, ale Angie twierdzi, że da sobie z tym radę. Do tego bez uprzedzenia dostała trzydzieści pięć g i leciała tak przez dwadzieścia minut, a gdyby szanujący się wąż spróbował podążyć jej śladem, złamałby sobie kręgosłup albo zawiązał się na supeł. Mówiąc krótko, ledwie żyła, kiedy pinasa ją dogoniła. Aha, jeszcze jedno: kiedy ją przywieźli, dyżur miał Tatsumi i Angie jest przekonana, że Lewis przeżyła tylko dzięki niemu.

— Rozumiem.

Honor przespacerowała się wzdłuż ściany kabiny tam i z powrotem. Obserwujący ją ze swej grzędy Nimitz obnażył kły, przecinając powietrze ogonem. Futro na karku miał nastroszone. Gotów był do skoku. Samantha, z którą przyszedł Tschu, wyglądała nieco lepiej, ale furia Honor, Tschu, i Nimitza nie pozostały bez echa — podsunęła grzbiet pod dłoń Tschu, ale jej syk był pełen wściekłości.

— Kto sprawdzał ten skafander? — spytała wreszcie Honor, odwracając się ku pozostałym.

— Nie da się tego ustalić, skipper — przyznał zmartwiony Tschu. — Już próbowałem, ale przy zasobnikach pracują trzy zmiany i przy takiej liczbie dodatkowych ludzi… oficjalnie podpisał przegląd Avram Hiroshio, jeden z moich najlepszych ludzi, ale to kwestia wprowadzenia dodatkowego programu, co zajmuje nie więcej niż pięć sekund, bo przecież nikt go tam nie pisał. A w magazynie kręciło się tyle dodatkowych osób, że mógł to zrobić praktycznie każdy, nie zwracając na siebie uwagi.

— Chcesz mi powiedzieć — Honor mówiła niebezpiecznie wolno i wyraźnie — że ktoś na moim okręcie próbował zabić członka mojej załogi, a my nie mamy bladego pojęcia kto to?

— Mogę zawęzić grupę podejrzanych, ale winnego nie znajdę. Będzie to ktoś z grupy dwudziestu, trzydziestu osób. Przykro mi, ale taka jest smutna prawda, ma’am — nie ustąpił Tschu.

— Steilman znajduje się na tej liście? — spytała rzeczowo.

— Nie, ma’am. Ale są na niej Jackson Coulter i Elizabeth Snowforth, a oboje należą do jego paczki. Ale nie potrafię udowodnić, że to któreś z nich.

— Dowody mnie nie interesują. Nie teraz — oznajmiła chłodno. — Rafe, połącz się, proszę, z profosem. Chcę, by natychmiast zamknął Coultera i Snowforth. I chcę, żeby się za nich ostro wziął.

— Rozumiem, ma’am, ale bez do…

— Na moją odpowiedzialność — przerwała mu twardo. — Ma im to powiedzieć i ma im przypomnieć, że jako wojskowym nie przysługuje im prawo do zachowania milczenia. Jedno z nich próbowało właśnie popełnić morderstwo i chcę wiedzieć które. Ma ich obrabiać tak długo, aż któreś pęknie.

— Zrobię to, skipper, ale wie pani, jak się będą bronić. Że nie chcieli nikomu zrobić krzywdy i to był tylko głupi żart, który wymknął się spod kontroli. I to o ile uda się ich złamać.

— Uda się — ton głosu Honor nie pozostawiał cienia wątpliwości i mroził krew w żyłach. — To drugi „wypadek” na pokładzie i przysięgam, że trzeciego nie będzie! Zrozum mnie dobrze, Rafe: nieważne jak, ale któreś z nich pęknie. Jeśli nie uda się profosowi, to komuś innemu. Dowiem się, kto to zrobił i kto to wymyślił. A kiedy będę wiedzieć, ten ktoś będzie gorzko żałował, że założył mundur Królewskiej Marynarki. Będzie tego żałował do końca swoich dni. Rozumiesz, Rafe?

— Rozumiem, ma’am — Cardones z trudem zapanował nad chęcią strzelenia obcasami i wyprostowania się.

— To dobrze — powiedziała tym samym co poprzednio tonem Honor.


* * *

Aubrey Wanderman znów był w izbie chorych, ale tym razem nie w roli pacjenta. Siedział przy łóżku Ginger i trzymał ją za rękę. Leżała nieprzytomna, bez ruchu, z przezroczystą maską tlenową na twarzy. Komandor Ryder przyrzekła mu, że wyliże się z tego, a tlenu będzie potrzebowała jedynie do czasu wyleczenia się płuc, częściowo spalonych kwasem. Tym niemniej wyglądała na ciężko ranną.

Wiedział, że to efekt przyspieszonego leczenia, które zawsze gasiło świadomość szybko i skutecznie, ale to niewiele pomagało. Najpierw dali jej narkozę, by wyczyścić płuca z oparów kwasu, potem naszpikowali lekami i dali przyspieszacz…

Aubrey uniósł głowę, widząc, że ktoś zatrzymał się w nogach łóżka. Był to Yoshiro Tatsumi.

— Dziękuję — powiedział cicho.

Sanitariusz wzruszył ramionami, ale widać było, że jest mu nieswojo.

— Taka moja praca, no nie?

— Wiem. Ale i tak dziękuję. To moja przyjaciółka.

— Wiem. Słuchaj, wiesz, że może mieć problemy, jak się ocknie? Straciła przytomność w trakcie tej karuzeli i jest duża szansa, że dostanie szoku potraumatycznego. Znałem kiedyś gościa, który wypadł za burtę. Naprawiał coś przy antenie radaru, a jakiś kretyn w taktycznym tego nie sprawdził i włączył zasilanie. Tak go kopnęło, że odpadł, a wyładowanie usmażyło mu radio i połowę elektroniki skafandra. Prawie dwanaście godzin trwało, nim go znaleźliśmy. Wszystko z nim było w porządku, tylko już nigdy nie wyszedł w przestrzeń. Po prostu nie mógł.

— Ginger jest twardsza — zapewnił go Aubrey, choć wcale nie był tego pewien. — Zawsze lubiła sobie polatać w skafandrze, a była sama mniej niż pół godziny. Dobrze będzie, taki głupi wypadek jej nie załamie. Mowy nie ma.

— Wypadek?! — Tatsumi przyjrzał się mu z niedowierzaniem, po czym rozejrzał się i dodał ciszej: — To nie był żaden wypadek! Nic nie słyszałeś?!

— O czym? Porucznik Wolcott pozwoliła mi tu przyjść, jak tylko przywieźli Ginger, i cały czas tu siedzę.

— Chłopie, kapitan kazała zamknąć Coultera i Snowforth. Maglują ich bez przerwy, bo któreś uszkodziło celowo plecakowy silnik Lewis. Jeśli zaczną sypać, to będzie wiedziała kogo i za co powiesić, a zaczną, bo się wściekła. Coś mi się zdaje, że nie tylko oni mogą mieć przechlapane…

— Coulter i Snowforth? — powtórzył Aubrey, nie poznając własnego głosu.

Tatsumi przytaknął.

Wanderman wstał, pogładził delikatnie dłoń Ginger i położył ją na łóżko.

— Uważaj na nią, dobrze? — poprosił. — Chciałbym, żeby ktoś był przy niej, kiedy się ocknie.

— A ty gdzie się wybierasz? — spytał zaniepokojony Tatsumi.

— Dać komuś nauczkę — poinformował go spokojnie Aubrey.

I wyszedł bez słowa.

Загрузка...