Jak Sieńka został fursetką

Dopiero kiedy wyszli, wsiedli do dorożki i przejechali kawałek, Sieńka westchnął i rzekł z goryczą:

– Dziękuję panu, Eraście Pietrowiczu, za pańską troskę i opiekę. Oto jak pan postępuje z oddanym sobie człowiekiem. A gdyby tak Książę powiedział: „Dawaj swoją mamzelkę”? Zostawiłby mnie pan na pewną zgubę?

– Jak skręcisz za róg, stań! – polecił woźnicy niewdzięczny inżynier, naśladując kaukaską wymowę, i dopiero kiedy wysiedli z dorożki, odpowiedział na zarzut Sieńki: – Dla Księcia istnieje tylko jedna kobieta. Na ż-żadną inną nie zechciałby nawet spojrzeć. Musiałem tak postąpić, Sienia, bo chodziło mi o to, żebyś wyglądał na autentycznie przestraszonego – to czyniło bardziej przekonującym nasze małe przedstawienie. D-doskonale się s-spisałeś.

Dopiero teraz Sieńka uświadomił sobie, że przebrany – czy to za starego Żyda, czy dzikiego górala – Erast Pietrowicz w ogóle się nie jąkał. Rzecz naprawdę zdumiewająca. No i było jeszcze coś – inżynier sam odwalił całą robotę, on w niczym mu nie pomógł. Zrobiło się Sieńce wstyd. Przede wszystkim za to, że stchórzył i wzywał na pomoc świętego Mikołaja i Matkę Bożą. Chociaż czego się tu wstydzić? W końcu jest przecież żywym człowiekiem, a nie nieczułym, twardym jak kamień panem Namelessem. Takiemu modlitwa niepotrzebna, przecież nawet Masa sensei o tym mówił.

Szli Pokrowką, obok cerkwi Świętej Trójcy na Bagnach i wspaniałej świątyni Zaśnięcia Marii Panny.

– A pan nigdy się nie modli do Boga? – zapytał Sieńka. – Dlatego że w ogóle niczego się pan nie boi?

– Skąd ci przyszło do głowy, że się nie boję? – zdziwił się Erast Pietrowicz. – Oczywiście, że się boję. Nie znają strachu jedynie ludzie całkowicie pozbawieni wyobraźni. A skoro się boję, to również czasami się modlę.

– Łże pan!

Inżynier westchnął.

– Mówi się „kłamie pan”, a najlepiej w ogóle p-powstrzymać się od takich stwierdzeń, jako że… – Zrobił nieokreślony gest.

– …można za to dostać w pysk – domyślił się Sieńka.

– Także i dlatego. A moja modlitwa, Sienia, jest prosta. Nauczył mnie jej pewien duchowny. „Zbaw mnie, Boże, od powolnego, pełnego mąk i poniżającego konania”. To wszystko.

Skorik zamyślił się. Powolne konanie – wiadomo, nikt nie chce leżeć dziesięć lat sparaliżowany czy umierać na raka. Mąk też nikt nie pragnie cierpieć.

– A „poniżające konanie” to znaczy jakie? Kiedy człowiek umarł, a wszyscy na niego plują i depczą go nogami?

– Nie. Chrystusa też bito i poniżano, ale czyż w jego śmierci jest coś hańbiącego? Ja przez całe życie boję się innej rzeczy. A mianowicie umrzeć w taki sposób, żeby wszyscy mieli z tego zabawę. I potem tylko z tym zmarłego kojarzyli. Na przykład prezydenta Francji, Faure’a, będą pamiętać nie dlatego, że podbił M-madagaskar i zawarł sojusz z Rosją, ale dlatego, że wyzionął ducha, będąc w łóżku z kochanką. Po byłym przywódcy narodu pozostała cyniczna, płaska anegdota: „Prezydent zmarł podczas pełnienia obowiązków – w każdym sensie tego słowa”. Nawet na nagrobku wyobrażono biedaka leżącego ze sztandarem republiki w objęciach. Ludzie przechodzą obok i śmieją się… Właśnie czegoś takiego się boję.

– Panu taka wstydliwa rzecz nie może się przydarzyć – uspokoił inżyniera Sieńka. – Zdrowie panu dopisuje.

– Nie będzie to, to co innego. Los lubi sobie żartować z tych, którzy zbyt się troszczą o własną g – godność. – Erast Pietrowicz uśmiechnął się. – Pamiętasz na przykład, jak siedzieliśmy razem w waterklozecie, a Wampir usłyszał szum wody i chwycił za rewolwer?

– Pewnie, że pamiętam. Do dziś dnia dreszcz mnie przechodzi na to wspomnienie.

– Nie „do dziś dnia”, tylko „jeszcze teraz”. A więc gdyby Wampir zaczął strzelać przez drzwi, położyłby nas trupem na sedesie. Uważasz, że to chwalebna śmierć?

Skorik wyobraził sobie, jak on i Erast Pietrowicz leżą jeden na drugim na tym wielkim porcelanowym nocniku, a krew ścieka prosto do rury odprowadzającej nieczystości.

– Nie powiedziałbym, że za piękna.

– Otóż to. Nie chciałbym umrzeć w podobny sposób. Zdaję sobie sprawę, że to śmieszna słabostka, ale nic nie poradzę – taki już jestem.

Pan Nameless uśmiechnął się ze skruchą i nagle przystanął – dokładnie na rogu zaułka Kołpacznego.

– No cóż, Sienia, tu nasze drogi się rozchodzą. Muszę wstąpić na pocztę, nadać p-pewien ważny list. Dalej będziesz działał beze mnie.

– Co to znaczy? – Skorik nagle stał się czujny. Jakąż to znów nową udrękę szykuje dla niego podstępny Erast Pietrowicz?

– Pójdziesz do cyrkułu i oddasz prystawowi Sołncewowi list.

– To wszystko? – Sieńka zrobił podejrzliwą minę.

– To w-wszystko.

No cóż, oddać list to w końcu nic wielkiego.

– Chciałbym zdjąć te babskie ciuchy i zmyć szminkę z gęby – burknął Sieńka. – Wstyd mnie przed ludźmi.

– Wstyd mi przed ludźmi – poprawił go ten nudziarz inżynier. – Nie ma czasu na przebieranki, zostań w tym, co masz na sobie. Tak będzie bezpieczniej.

Sieńkę jakby ostre kocie pazurki drapnęły po sercu. Bezpieczniej? W jakim sensie?

Pan Nameless tymczasem nie dawał mu folgi.

– Bystry z c-ciebie chłopak. Działaj tak, jak będzie tego wymagała s-sytuacja.

Wyjął z kieszeni dwie koperty. Jedną wręczył Sieńce, drugą zatrzymał.

Skorik chciał uspokoić szalejącego kota, przyłożył rękę do piersi i nagle namacał coś miękkiego – to Erast Pietrowicz napchał pod stanik waty, żeby figurę Sieńki uczynić bardziej kobiecą.

– A nie lepiej, żebym ja poszedł na pocztę, a pan do prystawa? – bez większej nadziei na to, że inżynier wyrazi zgodę, zapytał Skorik.

– Ja nie mogę się p-pokazywać na policji. Bierz list. Masz go oddać pułkownikowi do rąk własnych.

Koperta była niezaadresowana i niezaklejona.

– To po to, żebyś nie tracił czasu na kupno nowej – wyjaśnił pan Nameless. – Przecież i tak przeczytasz list.

Nic się przed tym chytrym jak wąż człowiekiem nie ukryje.


* * *

Sieńka nie zdążył zrobić stu kroków, kiedy ktoś podbiegł do niego od tyłu i obłapił za cycuszki z waty.

– Uch, ślicznotko, co, może pofiglujemy razem? – namiętnie szepnął Sieńce do ucha natręt.

Chłopak odwrócił głowę i zobaczył nieogoloną gębę. Poczuł też obrzydliwy gorzałkowo-cebulowy chuch.

No proszę, tak to jest, jak dziewczyna idzie sama przez Chitrowkę.

Z początku Skorik chciał po prostu postraszyć bezwstydnego napastnika, powiedzieć, że poskarży się na taką zuchwałość Galarecie, najważniejszemu alfonsowi z Chitrowki, ale nieproszony wielbiciel polizał domniemaną mamzelkę w szyję i tu już cierpliwość Sieńki się skończyła.

Zgodnie z wszelkimi zasadami, które wpajał mu Japończyk, najpierw wypuścił całe powietrze z płuc, żeby źródło siły przemieściło się z piersi do brzucha, kopnął natręta obcasem w goleń, a kiedy ten z okrzykiem bólu i zaskoczenia wypuścił Sieńkę z objęć – zwinnie się obrócił i dźgnął skurczybyka palcem w dołek.

Lubieżnik aż przysiadł, łapiąc się za brzuch, i uśmiech zniknął z jego twarzy, która stała się posępna i zamyślona. Tak, tak, zastanów się, durniu, jak należy się zachowywać wobec kobiet.

Sieńka wszedł do jakiejś zacisznej bramy i rozłożył list.


Szanowny Innokientiju Romanowiczu!

Wiem z dobrze poinformowanego źródła, że Pan wie z dobrze poinformowanego źródła o moim przyjeździe do Moskwy. Chociaż nigdy nie darzyliśmy się nawzajem sympatią, spodziewam się, że widoczny wzrost przestępczości (zwłaszcza czynów dokonywanych ze szczególnym okrucieństwem) na podległym Panu terenie niepokoi Pana, przedstawiciela wymiaru sprawiedliwości, nie mniej niż mnie, człowieka, który od dawna nie ma nic wspólnego ze służbą w policji i moskiewskimi problemami. Dlatego też pragnę przedstawić Panu pewną konkretną propozycję.

Dziś w nocy udało mi się umówić w pewnym dobrze wybranym miejscu z hersztami dwóch najgroźniejszych moskiewskich band, Księciem i Wampirem, i tam właśnie razem z Panem dokonamy ich zatrzymania. Sytuacja nie pozwała na włączenie do akcji większej liczby ludzi – będzie się Pan musiał ograniczyć do jednego pomocnika, więc proszę wybrać możliwie najbardziej doświadczonego funkcjonariusza. Jestem przekonany, że wystarczy nas trzech, by aresztować Księcia i Wampira.

Osoba, która doręczy Panu ten list, nic nie wie o całej sprawie. To zwykła dziewczyna uliczna, ot, dobra dusza, która za niewielką opłatą podjęła się wypełnić moje polecenie, więc proszę nie zadawać sobie trudu, gdyż nie warto jej o nic wypytywać.

Przyjadę po Pana dwadzieścia po trzeciej w nocy. Jako człowiek inteligentny i ambitny rozumie Pan niewątpliwie, że nie ma najmniejszej potrzeby powiadamiać o niczym zwierzchników. Największą nagrodą będzie dla Pana życzliwa wdzięczność władz miasta. Co do mnie, nie jestem przestępcą ściganym listem gończym, a zatem na awanse i odznaczenia za poinformowanie właściwych organów o mojej obecności w Moskwie i tak nie może Pan liczyć. Odniesie Pan o wiele więcej korzyści, wyrażając zgodę na uczestnictwo w zaaranżowanym przeze mnie przedsięwzięciu.

Fandorin


Ostatniego słowa Skorik nie zrozumiał. Cóż, pewnie znaczyło tyle co adieu lub „pozostaję zobowiązany”. Zawsze pisze się coś takiego w zakończeniu listu. „Fandorin”. Ładnie brzmi. Trzeba to zapamiętać, przyda się na przyszłość.

Sieńka polizał kopertę, zakleił ją i po paru minutach wchodził już na dziedziniec trzeciego cyrkułu miasnickiego.

Co za przeklęte miejsce! Tfu! Dręczy się tu ludzi i uprzykrza im życie, i bez tego wcale niełatwe.

Przed wejściem stało kilku dorożkarzy z czapkami w rękach. Zakłócili porządek uliczny i teraz przyszli wykupić zdjęte z pojazdów numery. Kosztowało to siedem rubli, ale i tak trzeba było pokornie dopraszać się łaski.

Na podwórzu ustawili się zwartym kręgiem mężczyźni w chłopskich koszulach, wyrzucanych na wierzch i przepasanych w talii. Wyglądali na brygadę wiejskich cieśli, którzy przyjechali na zarobek do Moskwy. Starszy, z obwisłymi wąsami, obchodził ich z czapką w ręku, a oni ostrożnie sypali w nią miedziaki i srebrne monety. Wiadomo, pracowali na budowie bez potrzebnego zezwolenia, więc teraz psy zabiorą im połowę zarobionych pieniędzy. Zwykła rzecz.

Dawniej, za poprzedniego prystawa, nie uprawiano tu podobno takiego bezczelnego zdzierstwa, ale wiadomo – jaki pan, taki kram.

Ledwie Sieńka pchnął obite dermą drzwi i znalazł się w ciemnym, brudnym korytarzu, chwycił go za spódnicę jakiś chamowaty glina o spasionym pysku, z naszywkami.

– Poczekaj no, ślicznotko – zatrzymał Sieńkę. Mrugnął porozumiewawczo i uszczypnął go w biodro. Ręce by takiemu poobrywać! Świntuch jeden. – Jakoś nigdy wcześniej cię nie widziałem. Przyszłaś sobie wyrobić żółtą kartę? To u mnie. Chodźmy.

I już chwycił Sieńkę za łokieć i dokądś go ciągnie. A przecież gadanie o żółtej karcie to kłamstwo – po prostu ten pies chce dziewczynę wykorzystać za darmo.

– Ja do pana pułkownika – zapiszczał cienko Sieńka. – Mam mu doręczyć ważny list.

Policaj się odczepił. Idź prosto, powiada, a potem na prawo. Jego wielmożność tam urzędują.

Skorik poszedł, gdzie mu kazano. Minął tak zwany kurnik, gdzie siedzą zatrzymani za włóczęgostwo, potem zamknięte na głucho cele, w których trzymają złodziei i bandytów (aresztan – ci akurat pięknie śpiewali pieśń o czarnym kruku – tak nazywano policyjną budę; można by ich słuchać i słuchać). Dalej korytarz był trochę lepiej wysprzątany i jaśniejszy. Wreszcie Sieńka stanął przed wysokimi, obitymi skórą drzwiami z mosiężną tabliczką: „Prystaw”.

Zapukał lekko, a ze środka dobiegł surowy głos:

– Tak?

Skorik wszedł. Piskliwie powiedział „dzień dobry” i wyciągając rękę z listem, oznajmił:

– Proszono, żebym oddała do rąk własnych.

Chciał się niezwłocznie wycofać, ale prystaw groźnie – choć niegłośno – ryknął:

– Dokąd to?

Pułkownik siedział przy biurku i jadł jabłko, krojąc je na cząstki wąskim nożykiem. Wytarł ostrze serwetką, potem nacisnął jakiś guziczek i nóż zamknął się z metalicznym szczęknięciem.

Sołncew nie spieszył się z rozpieczętowaniem listu, za to uważnie mierzył wzrokiem gościa, zatrzymując się zwłaszcza na fałszywym biuście (ach, pan Nameless przedobrzył, napchał pod gors za dużo waty).

– Coś ty za jedna? Dziwka? Jak ci na imię?

– S-sańka – wymamrotał Skorik. – Aleksandra. Aleksandrowa.

– Co to za list? Od kogo?

Sołncew podejrzliwie obmacał kopertę, popatrzył na nią pod światło.

Co mu powiedzieć?

– Dał mi jeden klient… I przykazał: samemu panu pułkownikowi, powiada, oddaj, do rąk własnych.

– Taak, tajemnice hiszpańskiego dworu – mruknął prystaw, otwierając kopertę. – Stój spokojnie, Aleksandrowa. Czekaj.

Szybko przebiegł list wzrokiem, poruszył się gwałtownie, rozpiął haftkę ciasnego kołnierza, oblizał wargi i zaczął czytać od początku. Tym razem powoli, bez pośpiechu, jakby szukając jakiejś informacji między wierszami.

Trwało to tak długo, że Sieńka zaczął się już niecierpliwić. Dobrze, że przynajmniej na ścianach wisiały zdjęcia i wycinki z gazet w oszklonych ramkach.

Najbardziej interesująca była fotografia, na której, zuchowato ująwszy się pod boki, stał Sołncew, młodszy niż teraz, a obok, w zbitej z prostych desek trumnie, leżał jakiś wąsacz z czarną dziurką na środku czoła. Podpis u dołu głosił: „Młody funkcjonariusz z przedmieścia kładzie kres przestępczej karierze apasza z Luberc”.

A poniżej widniał artykuł, bez zdjęcia, za to z tytułem złożonym wielkimi czcionkami: „Szajka fałszerzy pieniędzy aresztowana. Brawo, policja!”

Dalej fotografia bez podpisu: Sołncewowi ściska rękę sam książę gubernator, jego wysokość Symeon Aleksandrowicz – chudy, olbrzymiego wzrostu, z uniesionym podbródkiem. Naczelnik, przeciwnie, pochylił na zdjęciu głowę i ugiął kolana, ale facjatę, to znaczy twarz, ma uśmiechniętą i widać, że jest bardzo z siebie zadowolony.

I znów artykuł, chyba z niedawnych czasów, bo papier nie zdążył jeszcze zżółknąć: Najmłodszy prystaw w Moskwie. Wycinek z „Wiadomości Moskiewskiej Policji Miejskiej”. Sieńka przeczytał początek: Błyskotliwie przeprowadzona operacja aresztowania złodziejsko-bandyckiej szajki z Chamownik, którą wydał jeden z członków tej grupy przestępczej, kolejny raz dowiodła talentu podpułkownika Sołncewa i zapewniła mu nie tylko wysoki awans, lecz i nominację na stanowisko prystawa w jednym z najbardziej prestiżowych, a zarazem najniebezpieczniejszych moskiewskich cyrkułów, na Chitrowce…

W tym miejscu musiał przerwać, gdyż prystaw powiedział:

– Teek. In-te-re-su-ją-ca przesyłka.

Patrzył przy tym już nie na list, lecz na Sieńkę, i to niewróżącym nic dobrego wzrokiem, jakby chciał go przewiercić na wylot, rozłożyć na części pierwsze i zobaczyć, co ma w środku.

– Czyjaś ty, Aleksandrowa? Kto jest twoim opiekunem?

– A niczyja, luzem chodzę – po krótkim wahaniu odparł Skorik. Gdyby wymienił któregoś z sutenerów, choćby Galaretę, pułkownik mógłby przecież kazać to sprawdzić. Czy pracuje dla ciebie, Galareta, taka mamzelka? Głupio by wyszło.

– Niczyja byłaś do tej pory. – Pułkownik przywołał na twarz nieprzyjemny uśmieszek. – Ale to się skończyło. Od dziś będziesz pracować dla mnie. Dziewczyna z ciebie sprytna, bystra. I całkiem niebrzydka, cycata. Głos masz, co prawda, okropny, ale w końcu nie będziesz śpiewać w operze.

I roześmiał się. A to drań, fursetkę chce ze mnie zrobić, rozzłościł się Sieńka. Fursetki to mamzelki, które donoszą psom na swoich. Za coś takiego, jeśli bandyci się o tym dowiedzą, czeka dziewczynę straszna zemsta – wypuszczą jej wszystkie flaki na wierzch. Jeśli zostaje gdzieś znaleziona prostytutka z rozprutym brzuchem, wszyscy wiedzą, za co ją spotkał taki los. A kto to zrobił? Szukaj wiatru w polu. A jednak niemało jest mamzelek, które kablują. Wiadomo, że nie z własnej woli. Jak cię przyciśnie taki podły pies, spróbuj się wykręcić!

No cóż, Sieńka nie miał wyboru, jednakże jako szanująca się mamzelka dla zachowania pozorów musiał się trochę podrożyć.

– Ja jestem uczciwa dziewczyna – oświadczył dumnie. – Nie należę do tych szmat, które donoszą psom na swoich. Niech pan sobie poszuka innych do kablowania.

– Coo?! – wrzasnął nagle prystaw tak strasznym głosem, że Skorik zamarł z przerażenia. – Kogo nazywasz psami, ścierwo?! No, Aleksandrowa, ukarzę cię za to grzywną. Termin zapłaty – trzy dni. A potem, wiesz, co będzie?

Sieńka pokręcił głową z nieudawanym strachem. Sołncew zaś od krzyku przeszedł do obłudnej uprzejmości.

– Wobec tego zaraz ci wyjaśnię. Jeśli w ciągu trzech dni nie zapłacisz grzywny za obrazę funkcjonariuszy, zamknę cię na noc w trzeciej celi. Wiesz, kto tam siedzi? Przestępcy chorzy na suchoty i syfilis. Według nowego, humanitarnego rozporządzenia, należy trzymać ich w osobnej celi, nie razem z innymi aresztantami. Zabawią się tam z tobą przez noc, a potem zobaczymy, co cię szybciej zeżre – kiła czy gruźlica.

Cóż, najwyższy czas zrezygnować z dziewczęcej dumy.

– A skąd niby – płaczliwym głosem zapiszczał Sieńka – ma wziąć na to pieniądze taka biedna dziewczyna jak ja?

Pułkownik parsknął cichym śmiechem.

– Więc biedna czy uczciwa?

Skorik przesunął po twarzy rękawem, udając, że ociera łzy, i żałośnie pociągnął nosem. Że niby niech pan ze mną robi, co chce, pańska wola.

– Otóż właśnie. – Sołncew od pogróżek przeszedł do konkretów. – Spałaś z mężczyzną, który dał ci ten list?

– No – niepewnie bąknął Sieńka, nie wiedząc, jaka odpowiedź będzie lepsza.

Pies pokiwał głową.

– Proszę, proszę, jak nasz wytworny paniczyk spuścił z tonu. Dawniej za nic by nie poszedł z prostytutką. Widać coś w tobie zobaczył. – Wyszedł zza biurka i ujął Sieńkę dwoma palcami za podbródek. – No cóż, diabliki w oczach, fakt. Hmm… Gdzie rzecz miała miejsce? Jak do tego doszło?

– U mnie na stancji – skłamał Sieńka. – Ten pan ma ognisty temperament. Strasznie się rozpala.

– Tak, to znaczy erotoman. No więc, Aleksandrowa, umówimy się tak. Grzywnę odpracujesz. Zrobisz to w następujący sposób: powiesz temu człowiekowi, że zakochałaś się w nim do szaleństwa czy coś w tym rodzaju, to już twoja sprawa, co tam wymyślisz, grunt, żebyś się trzymała blisko niego. Skoro coś w tobie widzi, na pewno cię nie przegoni. To prawdziwy dżentelmen.

– A gdzie ja go znajdę? – zafrasował się Sieńka.

– Tego dowiesz się ode mnie jutro. – Prystaw uśmiechnął się tajemniczo. – Dawaj swoją żółtą kartę. Na razie zostanie u mnie. Dla pewności.

Oj, niedobrze. Skorik zamrugał oczami, niepewny, co powiedzieć.

– Co, nie masz? – Sołncew wyszczerzył zęby w drapieżnym uśmiechu. – Uprawiasz nierząd bez zezwolenia? Dobre sobie! A jeszcze się drożyłaś, że nie będziesz donosić! Ej! – krzyknął w stronę drzwi: – Ogryzkow!

Wszedł stójkowy, wyprężył się na baczność i przepisowo wybałuszył na zwierzchnika oczy.

– Odprowadzisz ją do domu, pokaże ci gdzie. Zatrzymasz dowód tożsamości i przywieziesz go do mnie. Tak że pamiętaj, Aleksandrowa, uciec ci się nie uda.

Poklepał Sieńkę po policzku.

– Jak się dobrze przyjrzeć, to może rzeczywiście coś w tobie jest. Fandorin zna się na rzeczy. To facet nie w ciemię bity. – Opuścił rękę i szczypnął Sieńkę parę razy w tyłek. – W kłębach trochę jesteś za chuda, ale szczupłymi też nie gardzę. Trzeba będzie cię wypróbować, Aleksandrowa. Jeżeli, oczywiście, zdołasz się wykupić od suchotników.

I zarżał niczym ogier, bezwstydnik.

Jak Śmierć mogła kochać się z tym podłym, obleśnym draniem? Już chyba lepiej się powiesić.

Sieńce w ogóle zrobiło się żal nieszczęsnych kobiet. Jak tu żyć na świecie, w którym wszyscy mężczyźni to łajdacy i obleśne świntuchy?

I co znaczy słowo „fandorin”?

Загрузка...