Rozdział 13

Z ułożonymi włosami czuję się o wiele lepiej – powiedziała babcia Mazurowa sadowiąc się w buicku. – Kazałam sobie nawet nałożyć farbę. Widać różnicę?

Ze stalowoszarych włosy zrobiły się morelowe.

– To mi wygląda na truskawkowy blond – powiedziałam.

– Tak, to jest to. Truskawkowy blond. Zawsze chciałam mieć takie włosy.

Biuro Vinniego mieściło się tuż-tuż. Zaparkowałam na chodniku i pociągnęłam babcię za sobą.

– Nigdy tu jeszcze nie byłam – powiedziała. – A to dopiero przygoda.

– Vinnie rozmawia przez telefon – oznajmiła Connie. – Zaraz cię przyjmie.

Lula podeszła do nas i przyjrzała się babci.

– A więc to pani jest babcią Stephanie – rzekła. – Wiele o pani słyszałam.

Babci rozbłysły oczy.

– Naprawdę? A co takiego słyszałaś?

– Choćby o tym, jak zaatakowano panią szpikulcem do lodu.

Babcia pokazała Luli zabandażowaną dłoń.

– To ta ręka. Przebita prawie na wylot.

Lula i Connie spojrzały na dłoń babci Mazurowej.

– Ale to jeszcze nie wszystko – perorowała babcia. – Przedwczoraj wieczorem Stephanie dostała przesyłkę pocztą kurierską, a w środku było męskie przyrodzenie. Otworzyła ją na moich oczach. Wszystko widziałam. Był przypięty szpilką do styropianu.

– E, buja pani – nie dowierzała Lula.

– Ależ skąd. Stephanie naprawdę przysłano pocztą penisa – upierała się babcia. – Był odcięty równiutko jak szyjka od kurczaka i przyczepiony szpilką. Od razu przypomniał mi się mąż.

Lula pochyliła się do babci i wyszeptała:

– Ma pani na myśli rozmiar? Pani mąż też miał takiego wielkiego?

– Gdzież tam – żachnęła się babcia. – Tak samo nieruchomego.

Vinnie wyjrzał z gabinetu i na widok babci przełknął ślinę.

– O Chryste – wyrwało mu się.

– Właśnie wiozę babcię z salonu Clary – wyjaśniłam. – A teraz jedziemy na zakupy. Pomyślałam, że po drodze wpadnę i zobaczę, czego ode mnie chcesz.

Mimo metra osiemdziesięciu centymetrów wzrostu Vinnie wydawał się teraz dużo niższy. Jego rzednące czarne włosy były przylizane do tyłu i miały niemal ten sam połysk co spiczaste czarne lakierki.

– Chciałem się dowiedzieć, co słychać w sprawie Mancusa. Twierdziłaś, że to proste zadanie. Wiesz, że włożyłem w tę sprawę mnóstwo pieniędzy.

– Zbliżam się do końca – wyjaśniłam. – Czasami takie łowy muszą trochę potrwać.

– Czas to pieniądz – powiedział Vinnie. – Mój pieniądz.

Connie przewróciła oczami.

A Lula odezwała się:

– Myślałby kto.

Było bowiem wiadomo, że cały interes Vinniego jest dobrze ubezpieczony i właściwie to firma ubezpieczeniowa finansowała wszystkie kaucje.

Vinnie stał z rękami opuszczonymi po bokach i kołysał się na piętach. Mieszczuch. Skąpy i szczwany.

– Ta sprawa cię przerasta. Oddaję ją Mo Barnesowi.

– Do licha! Nie znam żadnego Mo Barnesa – odezwała się babcia. – Ale wiem, że nie może się równać z moją wnuczką. To najlepszy łowca nagród pod słońcem i głupio zrobisz zabierając jej sprawę Mancusa. Zwłaszcza, że teraz ja jej pomagam. Razem wkrótce rozpracujemy tego typka.

– Bez obrazy – odparł Vinnie – ale twoja wnuczka nie potrafiłaby nawet rozłupać orzecha obiema rękami, a co dopiero mówić o złapaniu Kenny’ego Mancuso.

Babcia postąpiła krok naprzód i pochyliła się w stronę Vinniego.

– Oho – odezwała się Lula.

– Jak ktoś nie chce pomóc rodzinie, przytrafiają mu się potem różne złe rzeczy – babcia rzuciła Vinniemu ostrzeżenie.

– A jakież to znowu złe rzeczy? – zapytał. – Co takiego, zaczną rai wypadać włosy? Spróchnieją mi może zęby?

– Wszystko być może – odrzekła babcia. – Kto wie, czy nie rzucę na ciebie uroku – dodała zagadkowo. Porozmawiam też z twoją babcią Bellą. Opowiem jej, jak się zwracasz do starszej kobiety.

Vinnie przestępował z nogi na nogę niczym drapieżnik uwięziony w klatce. Wolał nie zadzierać z babcią Bellą. Babcia Bella była jeszcze gorsza od babci Mazurowej. Potrafiła chwycić dorosłego faceta za ucho i rzucić na kolana. Vinnie zmrużył oczy i mruknął coś przez zaciśnięte zęby. Mamrocząc wciąż, wycofał się do gabinetu, trzaskając drzwiami.

– No – powiedziała babcia. – Ten Plum nie będzie ci już bruździł.

Kiedy wróciłyśmy z zakupów, było późne popołudnie. Matka otworzyła nam drzwi z ponurą miną.

– Ja nie mam z tym nic wspólnego – zastrzegłam się. – Babcia sama wybrała kolor i fryzurę.

– Wiem, sama muszę dźwigać ten krzyż – westchnęła matka. Spojrzała na babcine stopy i omal nie upadła z wrażenia.

Babcia Mazurowa miała na nogach martensy. Ubrana była także w przykrywającą biodra nowiutką kurtkę narciarską, dżinsy, których nogawki sobie podwinęła oraz flanelową koszulę, do złudzenia przypominającą moją. Wyglądałyśmy jak z lekka upiorne bliźniaczki.

– Chyba się zdrzemnę przed obiadem – powiedziała babcia. – Zmęczyły mnie te zakupy.

– Przydałaby mi się pomoc w kuchni – zwróciła się do mnie matka.

To nie wróżyło nic dobrego. Matka nigdy nie potrzebowała pomocy w kuchni. Prosiła o nią jedynie wtedy, gdy jej coś leżało na wątrobie i chciała się zwierzyć. Albo wówczas, kiedy chciała o coś zapytać. „Weź sobie budyniu czekoladowego,” mówiła. „A przy okazji, pani Herrel widziała, jak wchodziłaś z Josephem Morellim do garażu jego ojca. Dlaczego masz majtki założone na lewą stronę?”

Powlokłam się do jej królestwa, gdzie na kuchence bulgotały ziemniaki buchając kłębami pary, która osadzała się na oknie nad zlewem. Matka otworzyła drzwiczki piekarnika, żeby sprawdzić pieczeń. Dobiegł mnie zapach pieczonej baraniny. Poczułam, że oczy zachodzą mi mgłą, a usta same się otwierają i zastygam w stanie oczekiwania.

Matka podeszła z kolei do lodówki.

– Do baraniny pasowałaby marchewka. Obierz marchewkę – poleciła podając mi torebkę i nożyk do warzyw. – Aha, zdaje się, że ktoś ci przysłał pocztą penisa?

Omal nie ucięłam sobie palca.

– Eeee…

– Adres zwrotny wskazywał wprawdzie na Nowy Jork, ale znaczek naklejono u nas – ciągnęła matka.

– Nie mogę ci na ten temat nic powiedzieć. Toczy się w tej sprawie śledztwo.

– Syn Thelmy Biglo, Richie, powiedział jej, że ten członek należał do Joego Looseya. I że odciął go Kenny Mancuso, kiedy Looseya ubierano u Stivy.

– A skąd Richie Biglo wie takie rzeczy?

– Richie jest barmanem u Pina. On wie wszystko.

– Nie chcę już o tym rozmawiać, proszę cię.

Matka wyjęła mi nożyk z ręki,

– Popatrz tylko, jak wyglądają te marchewki. Nie mogę ich podać w tym stanie. Pozostawiłaś miejscami skórkę.

– Nie powinno się ich w ogóle obierać ze skórki, tylko skrobać. W skórce są wszystkie witaminy.

– Twój ojciec nie zjadłby marchewki ze skórką. Wiesz przecież, jaki on jest.

Ojciec zjadłby nawet kocie gówno, gdyby było posolone i podsmażone lub zamrożone, ale konia z rzędem temu, kto by wmusił w niego warzywa.

– Zdaje się, że Kenny Mancuso się na ciebie uwziął – powiedziała matka. – To nieładnie, przysyłać kobiecie coś takiego. To uwłaczające.

Szukałam w kuchni jeszcze jakiegoś zajęcia dla siebie, ale nie mogłam znaleźć.

– No i zdajesz sobie chyba sprawę, co się dzieje z babcią – ciągnęła. – Kenny Mancuso próbuje dobrać się do ciebie poprzez babcię. To dlatego napadł na nią przed piekarnią. Myślę, że to jest powód twojej przeprowadzki… Żeby być blisko, w razie gdyby ją znowu zaatakował.

– To przecież wariat.

– Oczywiście, że wariat. Wszyscy wiedzą, że to wariat. Zresztą wszyscy mężczyźni od Mancusów to wariaci. Jego wujek Rocco się powiesił. Gustował w małych dziewczynkach. Pani Ligatti przyłapała go kiedyś, jak dobierał się do jej Tiny. Następnego dnia się powiesił. Może to i dobrze. Bo jakby Al Ligatti dopadł Rocca… – Matka pokręciła głową. – Wolę o tym nawet nie myśleć. – Wyłączyła gaz pod ziemniakami i odwróciła się do mnie. – Powiedz, jak ci idzie w tym twoim zawodzie?

– Uczę się.

– A czy umiesz już na tyle, żeby złapać Kenny’ego Mancuso?

– Myślę, że tak.

Matka zniżyła głos:

– No to złap tego sukinsyna. Chcę, żeby mi zniknął z miasta. Niepodobna, żeby taki typ krzywdził starsze panie.

– Zrobię, co tylko będę mogła.

– To dobrze. – Wzięła z półki puszkę z żurawinami. – No to teraz, kiedy już sobie wszystko wyjaśniłyśmy, możesz nakryć do stołu.

Minutę przed szóstą zjawił się Morelli.

Otworzyłam mu drzwi i stanęłam w progu, zagradzając wejście do przedpokoju.

– Co się stało?

Morelli naparł na mnie, zmuszając, bym ustąpiła o krok.

– Przejeżdżałem tędy właśnie – powiedział. – Sprawdzałem, czy wszystko w porządku i poczułem zapach baraniny.

– Kto to? – zawołała matka z głębi mieszkania.

– To Morelli. Przejeżdżał obok i poczuł baraninę. Ale zaraz wychodzi. JUŻ!

– Jej naprawdę brakuje dobrych manier – rzekła matka do Morellego. – Nie wiem, skąd jej się to wzięło. Ja jej tak nie wychowałam. Stephanie, dołóż jeszcze jedno nakrycie.

Wyszliśmy z domu o wpół do ósmej. Morelli jechał za mną brązową furgonetką i zaparkował przed domem pogrzebowym Stivy, podczas gdy ja wjechałam na podjazd.

Zamknęłam buicka i podeszłam do niego.

– Masz mi jeszcze coś do powiedzenia?

– Sprawdziłem rachunki ze stacji i z warsztatu. W ciężarówce pod koniec miesiąca wymieniano olej. Bucky przyprowadził ją około siódmej rano i odebrał następnego dnia.

– Czekaj, niech zgadnę. Cubby Delio miał akurat tego dnia wolne. Na stacji zostali Moogey i Sandeman.

– No właśnie. Sandeman pokwitował naprawę. Jego nazwisko widnieje na rachunku.

– Rozmawiałeś może z Sandemanem?

– Nie. Wyszedł już do domu, kiedy przyjechałem na stację,. Byłem potem u niego w mieszkaniu, w kilku barach, ale nigdzie nie mogłem go znaleźć. Może zrobię później jeszcze jedną rundką.

– A znalazłeś może coś interesującego u niego w mieszkaniu?

– Drzwi były zamknięte.

– Nie zaglądałeś przez okno?

– Pomyślałem, że tobie zostawię tę przyjemność. Wiem przecież, że to lubisz.

Innymi słowy Morelli nie chciał utknąć na schodkach przeciwpożarowych.

– Mogę na ciebie liczyć, kiedy będę zamykać firmę Spira?

– Nikt by mnie nie zdołał odciągnąć nawet wołami.

Przeszłam przez parking i weszłam do budynku bocznymi drzwiami. Wieść o szalonych postępkach. Kenny’ego Mancuso musiała się roznieść szeroko, bo Joego Looseya (bez członka) położono w sali dla szczególnie ważnych osobistości, a tłumy, jakie się tam zebrały, były chyba większe niż wówczas, gdy w połowie kadencji zmarł Silvestor Bergen, prezes Związku Weteranów Walk na Obczyźnie.

Spiro stał w kącie holu i podtrzymując zranioną rękę pełnił obowiązki mistrza ceremonii. Ludzie tłoczyli się wokół niego słuchając z uwagą okolicznościowych komunałów wygłaszanych patetycznym głosem.

Kilka osób spojrzało w moją stronę i zaczęło szeptać zasłaniając sobie usta dłonią.

Spiro skłonił się swojej publiczności i dał mi znak, bym poszła za nim do kuchni. Po drodze, nie zwracając uwagi na Roche’a, który znów zajął strategiczną pozycję przy stoliku do herbaty, zabrał wielką srebrną tacę na ciastka.

– Widziałaś, jakie tłumy darmozjadów? – powiedział Spiro sypiąc na tacę ciastka kupione hurtem w supermarkecie. – Obżerają mnie ze wszystkiego, co mam. Powinienem przedłużyć godziny otwarcia i sprzedawać bilety tym wszystkim, którzy chcą popatrzeć na kikuta Looseya.

– Są jakieś wieści od Kenny’ego?

– Nic. Zdaje się, że położył uszy po sobie. A propos, w związku z tym już cię nie będę potrzebował.

– Skąd ta nagła zmiana?

– Sprawa się wyciszyła.

– I to wszystko?

– Tak, to by było na tyle. – Z rozmachem otworzył drzwi od kuchni i położył ciastka na stoliku.

– Jak się pan czuje? – zagadnął Roche’a. – Pański brat zyskał dodatkową widownię przez Looseya. Pewnie część ludzi wchodzi tam i zastanawia się… no wie pan, że tak powiem nad stanem zwłok pańskiego brata. Proszę zauważyć, że kazałem zamknąć połowę wieka, żeby ludziska z ciekawości nie zaczęli go macać.

Roche wyglądał, jakby miał za chwilę zwymiotować.

– Dziękuję – powiedział. – Dobrze, że pan o wszystkim pomyślał.

Wróciłam do Morellego i przekazałam mu wieści.

Stał zamyślony w cieniu furgonetki.

– Hm, dość nagła zmiana.

– Przypuszczam, że Kenny odzyskał broń. Teraz, kiedy daliśmy Spirowi punkt zaczepienia, on to przekazał Kenny’emu, a Kenny odnalazł zgubę i przestał grozić Spirowi.

– To możliwe.

W ręku trzymałam kluczyki od samochodu.

– Pojadę zobaczyć co z Sandemanem. Może już wrócił do domu.

Zaparkowałam pół przecznicy od kamienicy Sandemana, po przeciwnej stronie ulicy. Morelli zatrzymał furgonetkę tuż za mną. Staliśmy przez chwilę na chodniku, wpatrując się w ogromny budynek odcinający się na tle nocnego nieba. Z nie zasłoniętych okien na parterze padało ostre światło. Powyżej życie skrywało się za pomarańczowymi zasłonami.

– Jakim samochodem jeździ Sandeman? – zapytałam Morellego.

– Ma motor i forda pikapa.

Ani jednego, ani drugiego pojazdu nie widać było na ulicy. Weszliśmy w zaułek prowadzący na tyły domu i tam znaleźliśmy harleya. Od tyłu nie świeciło się w żadnym oknie. U Sandemana również nie. Weranda była pusta. Tylnych drzwi nie zamknięto na klucz. Korytarz, jaki się za nimi rozciągał, był słabo oświetlony gołą żarówką czterdziestką, zwisającą z sufitu na drucie. Z jednego z górnych mieszkań dobiegały odgłosy z telewizora.

Morelli zatrzymał się na chwilę w holu i nasłuchiwał. Potem wszedł na piętro i na następne. Na drugim piętrze było ciemno i cicho. Morelli nasłuchiwał pod drzwiami Sandemana. Pokręcił głową. W jego mieszkaniu panowała cisza.

Podszedł do okna, otworzył je i wyjrzał.

– Mnie nie wypada włamywać się do jego mieszkania – usprawiedliwiał się.

Tak jakbym ja mogła to robić bezkarnie.

Morelli spojrzał na ciężką latarkę, którą trzymałam w ręku.

– Oczywiście łowca nagród mógłby tam wejść prowadząc pościg – sugerował.

– Tylko wówczas, gdyby był przekonany, że ścigany rzeczywiście jest w środku.

Morelli patrzył na mnie z nadzieją w oczach.

Spojrzałam na schodki przeciwpożarowe.

– To wszystko ledwie się trzyma kupy – powiedziałam.

– Tak – przyznał. – Zauważyłem. Pode mną mogłoby się zarwać. – Ujął mnie palcem pod brodę i spojrzał mi w oczy. – Ale pod taką kruszynką jak ty, na pewno się nie zawali.

Można o mnie mówić różne rzeczy, ale na pewno nie to, że jestem kruszynką. Cóż mi pozostało? Wzięłam głęboki oddech i wysunęłam się przez okno na schodki przeciwpożarowe. Stalowa konstrukcja jęknęła i spod moich stóp posypały się na ziemię płaty rdzy. Zmówiłam ekspresową modlitwę i krok po kroku zaczęłam zbliżać się do okna Sandemana.

Przysunęłam głowę do szyby i osłoniwszy oczy rękoma zajrzałam do środka. Panowały tam egipskie ciemności. Spróbowałam podnieść okno. Nie było zamknięte. Szarpnęłam, ale gdzieś w połowie drogi się zacięło.

– Możesz wejść do środka? – szeptem zapytał Morelli.

– Nie. Okno się zacięło. – Przysiadłam i zajrzałam przez powstałą szparę, oświetlając pokój latarką. O ile mnie wzrok nie mylił, nic się tam nie zmieniło. W mieszkaniu panował ten sam bałagan, nędza i odór brudnych ubrań i przepełnionych popielniczek. Nigdzie nie było widać jakichkolwiek śladów walki czy choćby przemocy.

Postanowiłam jeszcze raz spróbować poruszyć oknem. Zaparłam się mocniej nogami i szarpnęłam starą drewnianą ramę. Z kruszejącego muru wysunęły się obluzowane bolce i niepewna platforma schodków przeciwpożarowych przechyliła się nagle o 45 stopni. Wysunęły się schodki i poręcze, a ja poszybowałam stopami w dół. Ręką chwyciłam się za jakiś kawał wystającego z muru metalu i w panice trzymałam się go ze wszystkich sił… przez kilka upiornych sekund. Nagle bowiem cała konstrukcja schodków z drugiego piętra zwaliła się z hukiem na pierwsze piętro. Nastąpiła chwila przerwy. Miałam czas, by sobie siarczyście zakląć.

Na górze Morelli wychylił się z okna.

– Nie ruszaj się!

BRZDĘK! Drugie piętro schodków oderwało się od reszty i spadło na ziemię unosząc mnie ze sobą. Upadłam prosto na plecy z głośnym łupnięciem, od którego całe powietrze uciekło mi z płuc.

Leżałam oszołomiona, gdy pojawiła się tuż nade mną twarz Morellego.

– O kurwa – szepnął. – Jezu, Stephanie, powiedz coś!

Patrzyłam prosto przed siebie nie mogąc wymówić słowa, z trudnością łapiąc oddech.

Sprawdził mi puls na szyi, potem dotknął stóp i posuwał się w stronę bioder.

– Możesz poruszać palcami u nóg?

Nie wtedy, kiedy facet trzyma mi rękę po wewnętrznej stronie uda. Czułam, że skóra płonie mi pod jego dotykiem, a palce nóg podwijają się kurczowo. Usłyszałam, jak wsysam powietrze.

– Spróbuj tylko dotknąć mnie wyżej, a oskarżę cię o napastowanie seksualne.

Morelli zakołysał się na piętach i przetarł dłonią oczy.

– Ależ mnie wystraszyłaś.

– Co się tam dzieje? – rozległ się głos z jakiegoś okna na górze. – Zaraz dzwonię na policję. Nie wytrzymam już tego dłużej. Tutaj też obowiązuje cisza nocna.

Podniosłam się na łokciu.

– Zabierz mnie stąd.

Morelli ostrożnie postawił mnie na nogi.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Chyba sobie niczego nie złamałam. – Zmarszczyłam nos. – Co to znowu za smród? O Boże, mam nadzieję, że nie wpadłam na żadne świństwo, co?

Morelli obrócił mnie.

– O rany! – zawołał. – Ktoś w tym domu ma wielkiego psa. Wielkiego i do tego chorego na biegunkę. Zdaje się, że trafiłaś w dziesiątkę.

Zrzuciłam kurtkę i trzymałam ją na odległość wyciągniętej ręki.

– Teraz już dobrze?

– Masz tego jeszcze trochę na dżinsach.

– Gdzieś jeszcze?

– Na włosach.

Wpadłam w histerię.

– ZBIERZ TO ZE MNIE! ZBIERZ TO ZE MNIE!

Morelli zatkał mi usta dłonią.

– Cicho!

– Zbierz to z moich włosów!

– Nie da się. Musisz to zmyć. – Pociągnął mnie w stronę ulicy. – Możesz iść?

Niepewnie postąpiłam krok naprzód.

– Dobrze – ucieszył się Morelli. – Oby tak dalej. Ani się obejrzysz, jak będziemy przy furgonetce. Potem wsadzę cię pod prysznic. Godzina albo dwie szorowania i będziesz jak nowa.

– Jak nowa! – W uszach mi dzwoniło, a mój własny głos dochodził jakby z zaświatów. – Jak nowa – powtarzałam.

Kiedy dotarliśmy do furgonetki, Morelli otworzył tylne drzwi.

– Nie masz nic przeciwko temu, żeby pojechać z tyłu?

Patrzyłam na niego bezmyślnie, całkowicie zrezygnowana.

Morelli zaświecił mi latarką w oczy.

– Na pewno dobrze się czujesz?

– Jak myślisz, co to był za pies?

– Na pewno wielki.

– Ale jakiej rasy?

– Rottweiler. Samiec. Stary i spasiony. Miał zepsute zęby i nażarł się tuńczyka.

Rozpłakałam się.

– O Chryste – jęknął Morelli. – Nie płacz. Nie znoszę, kiedy płaczesz.

– Mam gówno rottweilera we włosach.

Otarł mi kciukiem łzy z policzków.

– Już dobrze, skarbie. Naprawdę nie ma się czym przejmować. Żartowałem z tym tuńczykiem. – Podsadził mnie do furgonetki. – Trzymaj się. Za chwilę będziemy w domu.

Zawiózł mnie do mojego mieszkania.

– Pomyślałem, że tak będzie lepiej – wyjaśnił. – Nie chciałem, żeby twoja matka oglądała cię w tym stanie. – Znalazł klucz w torebce i otworzył drzwi.

W mieszkaniu było chłodno i nieprzytulnie. Za cicho. Nie było Rexa, który turkotał zwykle w swoim kółeczku. Nie świeciło się światło, które zawsze zostawiałam, by wieczorem przyjemniej wchodziło się do domu.

Po lewej miałam kuchnię.

– Chcę piwa – powiedziałam do Morellego. Nie spieszyło mi się pod prysznic. I tak straciłam już powonienie. Pogodziłam się też z tym, co miałam we włosach.

Weszłam do kuchni i ujęłam drzwi lodówki. Drzwi otworzyły się szeroko, włączył się agregat i zapaliło światło, a ja w niemym osłupieniu zobaczyłam stopę… wielką, brudną, okrwawioną stopę, odciętą tuż powyżej kostki. Stała sobie między pudełkiem margaryny i butelką koktajlu żurawinowego.

– W mojej lodówce… jest stopa… – wyjąkałam do Morellego. Nagle świat zawirował mi przed oczyma, rozdzwoniły się jakieś dzwonki, coś błysnęło, poczułam suchość w gardle i upadłam jak długa na podłogę.

Starałam się otrząsnąć z otępienia po utracie przytomności i otworzyłam oczy.

– Mama?

– No niezupełnie – odparł Morelli.

– Co mi się stało? – zapytałam.

– Zemdlałaś.

– Tego już było widoczne za wiele – usprawiedliwiałam się przed Morellim. – Psie gówno i ta stopa…

– Rozumiem – uspokoił mnie.

Spróbowałam stanąć na chwiejnych nogach.

– Może pójdziesz pod prysznic, a ja się wszystkim zajmę, co? – zaproponował Morelli i podał mi piwo. – Możesz wziąć piwo ze sobą.

Spojrzałam na puszkę.

– Czy to stało w mojej lodówce?

– Nie - odparł Morelli. – Zupełnie gdzie indziej.

– To dobrze. Nie wypiłabym, gdyby stało w lodówce.

– Wiem – powiedział Morelli i skierował mnie do łazienki. – Weź prysznic i napij się piwa.

Kiedy wyszłam spod prysznica, w kuchni była już cała ekipa dochodzeniowa: dwaj mundurowi policjanci, technik z laboratorium kryminalistycznego i dwóch facetów w garniturach.

– Chyba wiem, czyja to stopa – powiedziałam do Morellego.

Pisał coś na plastikowej podkładce.

– Myślimy chyba o tym samym. – Podał mi podkładkę z kartką. – Podpisz się tu na tej wykropkowanej linii.

– Co to jest?

– Wstępny raport.

– Jak Kenny zdołał wsadzić tę stopę do mojej lodówki?

– Włamał się przez okno w sypialni. Musisz sobie założyć system alarmowy.

Jeden z mundurowych wyszedł niosąc w rękach duże styropianowe pudło z suchym lodem.

Z trudem powstrzymałam wzbierającą we mnie falę wymiotów.

– Czy to było to? – zapytałam.

Morelli skinął głową.

– Z grubsza wyczyściłem lodówkę, ale pewnie sama zrobisz to dokładniej, kiedy znajdziesz chwilę czasu.

– Dziękuję, jestem ci wdzięczna za pomoc.

– Przeszukaliśmy resztę mieszkania – poinformował mnie – ale niczego więcej nie znaleźliśmy.

Mieszkanie opuścił drugi mundurowy, a za nim mężczyźni w garniturach i technik.

– I co teraz? – zapytałam Morellego. – Chyba nie ma sensu obserwować mieszkania Sandemana.

– Teraz będziemy śledzić Spira.

– A Roche?

– Roche zostanie w domu pogrzebowym. A my połazimy za Spirem.

Zalepiliśmy okno wielkim foliowym workiem, wyłączyliśmy światła i zamknęliśmy mieszkanie. W korytarzu zgromadził się już spory tłumek.

– No i co? – dopytywał się pan Wolesky. – Co się dzieje? Nikt nam nie chce nic powiedzieć.

– To tylko wybite okno – wyjaśniłam mu. – Myślałam, że to coś poważniejszego i dlatego wezwałam policję.

– Okradziono cię?

Pokręciłam przecząco głową.

– Nic nie zginęło. – To była akurat szczera prawda.

Pani Boyd miała sceptyczną minę.

– A co było w tym styropianowym pudle? Widziałam, jak policjant wynosił stąd do samochodu styropianowe pudło z suchym lodem.

– Było w nim piwo – pospieszył z odpowiedzią Morelli. – To moi kumple. Wybieramy się później na przyjęcie.

Zbiegliśmy po schodach śpiesząc do furgonetki. Morelli otworzył drzwi i odór psiego kału buchnął nam w nozdrza z taką siłą, że musieliśmy się cofnąć.

– Powinieneś był zostawić otwarte okna – powiedziałam.

– Poczekamy chwileczkę, zaraz wywietrzeje – odparł Joe.

Po kilku minutach podeszliśmy bliżej.

– Ciągle śmierdzi – stwierdziłam.

Morelli podparł się pod boki.

– Nie ma czasu, żeby to wszystko czyścić. Spróbujemy jechać z otwartymi oknami. Może wiatr wywieje ten smród.

Po pięciu minutach jazdy w furgonetce wciąż trudno było się wytrzymać.

– Mam już dość – stwierdził Morelli. – Nie zniosę dłużej tego odoru. Trzeba koniecznie zmienić samochód.

– Pojedziesz po swój?

Skręcił w lewo w ulicę Skinner.

– Nie mogę. Oddałem go facetowi, od którego pożyczyłem furgonetkę.

– A tamten nie oznakowany policyjny samochód?

– W naprawie. – Skręcił w stronę Greenwood. – Weźmiemy buicka.

Nagle zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej na mojego błękitnego olbrzyma.

Morelli stanął za buickiem. Wyskoczyłam z furgonetki, nim jeszcze zdążyła się na dobre zatrzymać. Stałam na chodniku wdychając głęboko orzeźwiające powietrze. Machałam rękoma i potrząsałam głową, by pozbyć się resztek tego obrzydliwego odoru.

Wsiedliśmy do buicka i przez chwilę napawaliśmy się czystym powietrzem.

Uruchomiłam silnik.

– Jest jedenasta. Więc jak, jedziemy prosto do mieszkania Spira, czy najpierw zajrzymy do domu pogrzebowego?

– Do firmy. Rozmawiałem z Roche’em, zanim wyszłaś spod prysznica. Spiro był jeszcze wtedy w firmie.

Parking przed domem pogrzebowym opustoszał. Kilka samochodów stało na ulicy. Wszystkie wyglądały na puste.

– Gdzie Roche?

– W mieszkaniu po drugiej stronie ulicy. Nad kafejką.

– Stamtąd nie widać tylnego wejścia.

– Racja, ale światło na zewnątrz uruchamiane jest przez czujnik. Jeśli ktoś zbliży się do tylnych drzwi, automatycznie uruchomi oświetlenie.

– Spiro może to wyłączyć.

Morelli opadł na siedzeniu.

– Nie ma dobrego punktu do obserwacji tylnych drzwi. Nawet gdyby Roche siedział w samochodzie na parkingu i tak by ich nie widział.

Lincoln stał na podjeździe. W gabinecie wciąż świeciło się światło.

Zatrzymałam buicka przy chodniku i wyłączyłam silnik.

– Spiro długo dziś siedzi. Zwykle o tej porze już go nie ma.

– Masz przy sobie komórkę?

Podałam Morellemu telefon, a on wystukał numer.

Po drugiej stronie ktoś podniósł słuchawkę. Morelli zapytał, czy jest ktoś w firmie. Nie usłyszałam odpowiedzi. Po chwili zakończył rozmowę i oddał mi telefon.

– Spiro ciągle siedzi w biurze. Od kiedy o dziesiątej zamknięto drzwi, Roche nie widział, by ktoś wchodził do budynku.

Parkowaliśmy w bocznej uliczce, poza zasięgiem latarni. Stały przy niej skromne parterowe domki, w większości z nich było już ciemno. W Miasteczku chodzono spać z kurami i wstawano, kiedy zapiał pierwszy kogut.

Siedzieliśmy tak z Morellim przez pół godziny, napawając się kojącą ciszą, i obserwowaliśmy dom pogrzebowy. Wyglądaliśmy jak dwójka starych gliniarzy, wykonujących wspólnie nie wiadomo które zadanie.

Wybiła dwunasta. Jak dotąd nic się nie zmieniło i zaczynałam się już denerwować.

– Coś mi tu nie gra – powiedziałam. – Spiro nigdy nie zostawał aż tak długo. Lubi pieniądze, ale łatwe. Nie jest typem pracusia.

– Może czeka na kogoś.

Położyłam rękę na klamce.

– Rozejrzę się.

– NIE!

– Sprawdzę, czy działa ten czujnik światła przy tylnych drzwiach.

– Schrzanisz wszystko. Wystraszysz Kenny’ego, jeśli tam jest.

– Może Spiro wyłączył czujnik i Kenny już siedzi w budynku?

– Nie ma go.

– Skąd wiesz?

Morelli wzruszył ramionami.

– Przeczucie.

Zaczęłam nerwowo przebierać palcami.

– Brakuje ci pewnych podstawowych cech dobrego łowcy nagród – zauważył Morelli.

– To znaczy?

– Cierpliwości. Spójrz tylko na siebie. Cała jesteś w nerwach.

Dotknął kciukiem mego karku i przesuwał go w górę. Powieki same mi opadły i zaczęłam wolniej oddychać.

– Lepiej? – zapytał Morelli.

– Mmmmm… – Obiema dłoniami zaczął mi masować łopatki.

– Musisz się odprężyć.

– Jeśli jeszcze trochę się odprężę, to się rozpuszczę i spłynę z siedzenia.

Przestał masować.

– Nie miałbym nic przeciwko takiemu rozpuszczeniu.

Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam mu w oczy.

– O, nie – powiedziałam.

– Dlaczego nie?

– Bo już widziałam ten film i nie podoba mi się jego zakończenie.

– Może tym razem będzie inne.

– A może nie.

Wodził kciukiem po mojej tętnicy na szyi i mówił niskim chropawym głosem:

– A co powiesz na środek tego filmu? Co? Podobał ci się?

W środku filmu pełno było dymu – zupełnie jakby się wszyscy do siebie palili.

– Widywałam już lepsze.

Morelli uśmiechnął się szeroko.

– Kłamczucha.

– Poza tym mieliśmy wypatrywać Spira i Kenny’ego.

– Nie przejmuj się tym. Roche czuwa. Jeśli coś zauważy, da mi znać na pager.

Czego ja właściwie chciałam? Seksu w buicku z Joem Morellim? Nie! A może jednak?

– Obawiam się, że zmarznę – powiedziałam. – To chyba nie jest najlepsza pora.

Morelli zachichotał.

Przewróciłam oczyma.

– To takie szczeniackie. Ale tego się po tobie można było spodziewać.

– O nie – zaprotestował Morelli. – Po mnie można się spodziewać tylko działania. – Pochylił się i pocałował mnie. – Jak ci się to podoba? Tak lepiej?

– Mmmm…

Pocałował mnie jeszcze raz. Pomyślałam: a co tam, raz kozie śmierć… Skoro chce sobie odmrozić tyłek, to jego sprawa. Zresztą może wcale się nie przeziębię. Raczej się na to nie zapowiada…

Morelli rozchylił mi koszulę i zsunął ramiączka biustonosza.

Poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz i wmawiałam sobie, że to z zimna, a nie z powodu nadciągającej katastrofy.

– A więc mówisz, że Roche da ci znać na pager, kiedy zobaczy Kenny’ego? – dopytywałam się.

– Tak – odparł Morelli zbliżając usta do moich piersi. – Nie przejmuj się.

Nie przejmuj się! Trzymał łapy w moich majtkach i mówił, że mam się nie przejmować!

Znów przewróciłam oczyma. Właściwie, w czym problem? Jestem dorosła. Mam swoje potrzeby. Co złego w tym, że chcę je od czasu do czasu zaspokoić? Miałam teraz szansę na orgazm ze znakiem jakości Q. No i nie żywiłam już złudzeń jak dawniej. Nie byłam już głupiutką szesnastolatką, która oczekuje zaraz oświadczyn. Liczyłam tylko na ten jeden cholerny orgazm. Zasłużyłam sobie nań. Nie zaznałam orgazmu od czasu prezydentury Reagana.

Szybko rzuciłam okiem na okna. Całkowicie zaszły mgłą. To dobrze. Okey, powiedziałam sobie. W takim razie do dzieła. Kopnięciem zrzuciłam buty i zdjęłam wszystko oprócz czarnego skąpego bikini.

– A teraz ty – powiedziałam do Morellego. – Chcę cię zobaczyć.

Rozebrał się w niecałe dziesięć sekund, z czego pięć zajęło mu zdejmowanie kajdanków i broni.

Zamknęłam usta i ukradkiem sprawdziłam, czy nie cieknie mi ślinka. Morelli przedstawiał sobą widok jeszcze cudowniejszy niż ten, który pozostał mi w pamięci. A pamiętałam go jako wyjątkowego mężczyznę.

Wsadził zakrzywiony palec pod moje bikini i jednym płynnym ruchem zsunął mi majtki. Próbował na mnie wejść, ale uderzył głową w kierownicę.

– Już dawno nie robiłem tego w samochodzie – powiedział.

Przeszliśmy na tylną kanapę i opadliśmy na nią jednocześnie. Morelli miał na sobie rozpiętą dżinsową koszulę i białe skarpetki, a ja nic poza nową falą niepewności.

– Spiro mógł wyłączyć światło i Kenny wśliźnie się od tyłu – upierałam się.

Morelli pocałował mnie w ramię.

– Roche będzie wiedział, czy Kenny jest w budynku.

– A niby jak?

Morelli westchnął.

– Dlatego, że założył tam podsłuch.

Odepchnęłam go.

– Nie powiedziałeś mi! Od kiedy dom jest na podsłuchu?

– Chyba się tym nie przejmujesz, prawda?

– Przyznaj się, czego mi jeszcze nie powiedziałeś?

– To wszystko. Przysięgam.

Nie wierzyłam w ani jedno jego słowo. Zrobił typową minę gliniarza. Przypomniał mi się obiad i to, jak nagle zjawił się u nas Morelli.

– Skąd wiedziałeś, że matka piecze baraninę?

– Poczułem, kiedy otworzyłaś drzwi.

– Gówno prawda! – Chwyciłam torebkę z przedniego siedzenia i wysypałam zawartość na kanapę między nas. Szczotka i lakier do włosów, spray z pieprzem, chusteczki higieniczne, pistolet elektryczny, guma do żucia, okulary przeciwsłoneczne… Czarne plastikowe pudełko z nadajnikiem. Cholera jasna!

Chwyciłam urządzenie.

– Ty sukinsynu! Podrzuciłeś mi podsłuch do torebki!

– To dla twojego własnego dobra. Martwiłem się o ciebie.

– To odrażające! To naruszenie prywatności! Jak śmiałeś to zrobić, nie pytając mnie wcześniej o zdanie! – Teraz zresztą też kłamał. Bał się po prostu, że pierwsza zgarnę mu Kenny’ego sprzed nosa. Otworzyłam okno i wyrzuciłam nadajnik na ulicę.

– Cholera jasna! – krzyknął Morelli. – To pudełeczko jest warte czterysta dolców. – Otworzył drzwi i wyszedł na ulicę, aby je odszukać.

Zamknęłam i zablokowałam drzwi. Niech go szlag. Powinnam się była dwa razy zastanowić, zanim zaczęłam współpracę z Morellim. Przeszłam na przednie siedzenie i usiadłam za kierownicą.

Morelli próbował otworzyć drzwi od strony pasażera, ale były zablokowane. Wszystkie drzwi były zablokowane i tak miało być. Niech sobie odmrozi kutasa, nic mnie to nie obchodziło. Dobrze mu to zrobi. Uruchomiłam silnik i ruszyłam, zostawiając Morellego na środku ulicy w koszuli i skarpetkach, z gołym oklapłym ptaszkiem.

Ujechałam już pół przecznicy, gdy przyszło mi nagle do głowy, że to może nie najlepszy pomysł zostawiać gliniarza nagiego na środku ulicy. A jeśli trafi się jakiś rzezimieszek? W tym stanie Morelli nie mógłby nawet uciekać. No dobrze, pomyślałam. Trzeba mu jednak pomóc. Zawróciłam i podjechałam do bocznej uliczki. Morelli stał, tak jak go zostawiłam. Podparł się rękami pod boki i patrzył na mnie wyraźnie zdegustowany.

Powoli otworzyłam okno i rzuciłam mu pistolet.

– Na wszelki wypadek – wyjaśniłam. I z rykiem silnika odjechałam w siną dal.

Загрузка...