Rozdział 10

Wróciłam do domu o dwudziestej pierwszej i nie mając nic lepszego do roboty postanowiłam gruntownie posprzątać mieszkanie. Automatyczna sekretarka nie zarejestrowała ani jednej wiadomości, nie znalazłam też żadnej podejrzanej paczki przed swoimi drzwiami. Zrobiłam porządek w klatce Rexa, odkurzyłam dywan, wymyłam kafelki w łazience i przetarłam środkiem czyszczącym te nieliczne meble, jakie mi zostały. Skończyłam o dziesiątej. Po raz kolejny sprawdziłam zamknięcie okien i drzwi, wzięłam prysznic i poszłam do łóżka.

Obudziłam się o siódmej całkiem wypoczęta. Spałam jak zabita. Automat dołączony do telefonu nadal wskazywał, że nie było żadnych połączeń. Na zewnątrz ćwierkały ptaki, słońce jasno świeciło i nawet dostrzegłam odbicie swojej twarzy w błyszczącej obudowie tostera. Ubrałam się w szorty oraz bluzkę i nastawiłam ekspres do kawy. Kiedy rozsunęłam zasłony w saloniku, widok za oknem niemalże zaparł mi dech w piersi. Na błękitnym niebie nie zauważyłam ani jednej chmurki, a powietrze wciąż było rześkie i wilgotne po ostatnich opadach. Ogarnęła mnie nieodparta chęć poobcowania ze sztuką, toteż zaśpiewałam na głos: „Wzgórza ożywa-a-ają na dźwięk tej muzyki…” Okazało się jednak, że nie pamiętam dalszego tekstu.

Wróciłam do sypialni i energicznym ruchem odsunęłam zasłonę. Widok Luli wiszącej za oknem zmroził mi krew w żyłach. Była przywiązana do drabinki pożarowej i wyglądała jak nadmuchana gumowa lalka. Wyciągnięte ku górze ręce miała wykręcone pod nienaturalnym kątem, głowa zwisała nisko na piersi, a nogi podciągnięto jej tak, żeby siedziała na podeście drabiny i nie spadła. Była całkiem naga i silnie zakrwawiona. Pasma zakrzepłej krwi posklejały jej włosy i czarnymi smugami ciągnęły się wzdłuż ud. Od zewnątrz zasłonięto ją prześcieradłem, żeby nikt z parkingu nie zauważył nagiego ciała na drabinie.

Zawołałam imię Luli i sięgnęłam do klamki. Serce waliło mi tak, że aż miałam mroczki przed oczyma. Pospiesznie otworzyłam okno, wychyliłam się do polowy i zaczęłam szarpać węzły liny, którą dziewczyna była przymocowana.

Lula się nie ruszała, nie wydawała z siebie żadnego dźwięku, a ja byłam zbyt zdenerwowana, by móc sprawdzić, czy jeszcze oddycha.

– Wszystko będzie w porządku – wymamrotałam nieswoim głosem; czułam silny ucisk w gardle, a w piersi coś paliło jak żywy ogień. – Zaraz sprowadzę pomoc. – Chlipnęłam raz i drugi, próbując opanować szloch. – Tylko nie umieraj. Boże, Lula, nie umieraj.

Odwróciłam się, żeby pobiec do telefonu i zadzwonić po karetkę. Pośliznęłam się na dywanie i huknęłam na podłogę, lecz nawet nie poczułam bólu. Do tego stopnia byłam przerażona, że podreptałam na czworakach do salonu, ale nie mogłam sobie przypomnieć numeru pogotowia ratunkowego. W głowie miałam kompletną pustkę, zdawało mi się, że lada moment wpadnę w histerię. Czułam się zagubiona i bezradna w obliczu tej niespodziewanej tragedii.

W końcu połączyłam się z centralą, podałam swój adres i wykrzyczałam, że Lula wisi nieprzytomna na drabince pożarowej za oknem mej sypialni. We wspomnieniach ujrzałam Jackie Kennedy, wijącą się na podłodze limuzyny i usiłującą ratować męża trafionego kulami zamachowca. Nie zdołałam opanować łez, płakałam nad losem Luli, Jackie Kennedy, a także swoim – nad losem wszelkich ofiar przemocy.

Rzuciłam się do kuchennego stołu, w panice szukając w szufladzie noża, wreszcie znalazłam go na suszarce nad zlewem. Nie miałam pojęcia, jak długo dziewczyna siedzi tak przywiązana do drabinki, ale myślałam jedynie o tym, że nie pozwolę jej tam zostać ani minuty dłużej.

Pobiegłam z nożem do sypialni i roztrzęsionymi rękoma zaczęłam odcinać węzły krępujące dziewczynę. W końcu Lula osunęła mi się w ramiona. Była chyba ze dwa razy cięższa ode mnie, ale jakimś cudem zdołałam ją wciągnąć przez okno do środka. Instynkt podpowiadał mi, żeby uciekać, szukać jakiegoś bezpiecznego schronienia. Uspokoiło mnie dopiero przybierające stopniowo na sile wycie syren. Wreszcie policjanci zastukali do drzwi mieszkania. Nawet nie pamiętam, jak wpuściłam ich do środka, choć przecież musiałam to zrobić. Prawdopodobnie byłam strasznie rozhisteryzowana, gdyż pierwszy gliniarz wziął mnie za rękę, zaprowadził do kuchni i posadził przy stole. Pojawił się też ktoś w białym fartuchu.

– Co się stało? – zapytał policjant.

– Znalazłam ją na drabince pożarowej – wyjaśniłam. – Kiedy odsunęłam zasłonkę, ona już tam była. – Mówiłam urywkami zdań, ponieważ serce waliło mi jak młotem i zęby dzwoniły o siebie, toteż spazmatycznie łapałam powietrze wielkimi haustami. – Siedziała przywiązana do drabinki. Przecięłam sznury nożem i wciągnęłam ją do środka.

Lekarz zawołał przez okno sypialni, żeby sanitariusze wnieśli nosze. Rozległ się głośny zgrzyt odsuwanego na bok łóżka, widocznie potrzeba było więcej miejsca. Strasznie się bałam zapytać, czy Lula jeszcze żyje. Oddychałam głęboko, tak silnie zaciskając splecione palce, że prawie cała krew mi z nich odpłynęła. Mimo woli głęboko wbijałam sobie paznokcie w skórę.

– Lula tu mieszkała? – zapytał policjant.

– Nie, mieszkam sama. Nie znam jej adresu. Nawet nie wiem, jak się właściwie nazywa.

Zadzwonił telefon, odruchowo sięgnęłam po słuchawkę. Rozmówca szepnął mi prosto do ucha:

– Otrzymałaś mój prezent, Stephanie?

Poczułam się tak, jakbym dostała nagle silny cios w żołądek. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić, wreszcie błyskawicznie oprzytomniałam. Wcisnęłam klawisz zapisu w automatycznej sekretarce i obróciłam pokrętłem wzmocnienia, żeby gliniarze mogli słyszeć tę rozmowę.

– O jakim prezencie pan mówi? – spytałam.

– Nie udawaj, doskonale wiesz. Widziałem, że ją znalazłaś i wciągnęłaś przez okno do sypialni. Obserwowałem cię. Mogłem wejść i wziąć cię w nocy, kiedy smacznie spałaś, lecz wolałem, żebyś najpierw zobaczyła Lulę. Chciałem ci pokazać, jak potrafię zaspokoić kobietę, żebyś wiedziała, czego się spodziewać. Przemyśl to sobie, suko. Spróbuj sobie wyobrazić, jak to może boleć i jakimi słowami najlepiej błagać o litość.

– Widzę, że lubi pan zadawać ból kobietom – powiedziałam, szybko odzyskując spokój.

– Bo czasami kobiety bardzo to lubią.

Postanowiłam przejąć inicjatywę.

– A co z Carmen Sanchez? Jej także zrobił pan krzywdę?

– Nie taką, jaką zamierzam wyrządzić tobie. Bo wobec ciebie mam specjalne plany.

– No to na co pan czeka?

Nawet mnie samą zaskoczył ten zaczepny ton. Wcale nie zamierzałam udawać specjalnie odważnej. Po prostu ogarnęła mnie zimna, skalkulowana, niepohamowana wściekłość.

– Teraz są tam gliny, suko. Nie myślisz chyba, że przyjdę do ciebie, żeby wpaść im w łapy. Dopadnę cię, kiedy będziesz sama, w najmniej oczekiwanym momencie. Muszę zyskać pewność, że będziemy mieli mnóstwo czasu tylko dla siebie.

Połączenie zostało przerwane.

– Jezus, Maria! – szepnął policjant. – Ten facet zwariował!

– Wie pan już, kto dzwonił?

– Domyślam się.

Wyjęłam kasetę z automatu i na nalepce zapisałam swoje nazwisko oraz datę nagrania. Ręce wciąż mi się trzęsły do tego stopnia, że napis wyszedł ledwie czytelny.

W salonie rozległa się seria trzasków z głośnika włączonej krótkofalówki, z sypialni docierały stłumione głosy lekarza i sanitariuszy. Działało to na mnie uspokajająco, odnosiłam wrażenie, że wszystko wokół mnie wraca do normy. Spojrzałam na siebie i dopiero teraz zauważyłam, że całąbluzkę mam zaplamioną krwią Luli. Ciemne smugi były widoczne zarówno na moich rękach i przedramionach, jak i na bosych stopach. Rozejrzałam się dokoła. Ślady krwi widniały też na słuchawce telefonu, na podłodze, blacie kuchennym przy zlewie.

Dowódca patrolu wymienił porozumiewawcze spojrzenia z lekarzem.

– Pewnie chciałaby pani zmyć z siebie tę krew – mruknął mężczyzna w białym fartuchu. – Radziłbym jak najszybciej pójść pod prysznic.

Wchodząc do sypialni, rzuciłam okiem na Lulę. Dziewczyna leżała przypięta pasami do noszy, była przykryta białym prześcieradłem i grubym kocem, ale twarz miała odsłoniętą.

– Co z nią? – spytałam.

Pierwszy sanitariusz, wypychając już nosze z pokoju w kierunku drzwi wyjściowych, rzucił lakonicznie:

– Żyje.

Kiedy wyszłam spod prysznica, sanitariuszy i lekarza już nie było, zostali tylko dwaj umundurowani gliniarze z patrolu. Podoficer, który rozmawiał ze mną w kuchni, stał na środku salonu i porozumiewał się półgłosem z jakimś cywilem. Obaj sporządzali notatki. Ubrałam się błyskawicznie, nawet nie pomyślałam, żeby wysuszyć włosy. Chciałam jak najszybciej złożyć zeznania i mieć to z głowy. Pragnęłam pojechać do szpitala i sprawdzić, jak się miewa Lula.

Cywil okazał się inspektorem dochodzeniówki, nazywał się Dorsey. Widywałam go kilka razy, prawdopodobnie w barze u Pina. Był średniego wzrostu, szczupły i wyglądał na czterdziestoparolatka. Miał na sobie koszulę z krótkimi rękawami, jasne spodnie i sandały. Zauważyłam u niego w kieszonce na piersi kasetę z mojej automatycznej sekretarki. A więc pierwszy krok został zrobiony. Opowiedziałam mu o incydencie na sali treningowej, świadomie pomijając nazwisko Morelliego. Chciałam, żeby myślał, iż pomógł mi nie znany mężczyzna. Gdyby bowiem ekipa śledcza zyskała dowód na to, że Joe nadal przebywa w mieście, mogłabym się pożegnać ze zleceniem. A ja wciąż miałam nadzieję na odstawienie Morelliego do aresztu i zdobycie honorarium.

Dorsey wszystko pieczołowicie zapisywał, zerkając od czasu do czasu na podoficera z patrolu. Nie okazywał po sobie zdziwienia. Doszłam do wniosku, że jeśli przez wiele lat pełni się służbę w policji, to chyba już nic nie jest w stanie człowieka zaskoczyć.

Kiedy gliniarze sobie poszli, szybko wyłączyłam ekspres do kawy, starannie zamknęłam okno w sypialni, chwyciłam torebkę i tuląc głowę w ramionach, wyszłam na korytarz. Sprawdziły się moje najgorsze podejrzenia, musiałam przejść obok grupki zaciekawionych sąsiadów. Była tam i pani Orbach, i pan Grossman, pani Feinsmith i pan Wolesky, a także inni, którym nie miałam odwagi spojrzeć w oczy. Strasznie chcieli wiedzieć, co się stało, a ja nie miałam ani czasu, ani nastroju do tego, by udzielać im szczegółowych wyjaśnień.

Spuściwszy nisko głowę, bąknęłam jakieś zdawkowe przeprosiny, przecisnęłam się korytarzem i pobiegłam schodami do wyjścia, mając nadzieję, że nie będą mnie ścigać. Wypadłam na parking i pospiesznie wskoczyłam za kierownicę jeepa.

Pojechałam ulicą Saint James do Olden, przecięłam aleję Trenton i skręciłam w Starka. Mogłam wybrać prostszą drogę do szpitala świętego Franciszka, ale chciałam po drodze zabrać Jackie. Jadąc ulicą Starka, rzuciłam przelotne spojrzenie na okna sali treningowej. Z mojego punktu widzenia Ramirez był już skończony. Gdyby i teraz udało mu się jakimś cudem uniknąć aresztowania, musiałby mieć ze mną do czynienia. A ja byłam gotowa obciąć mu kutasa tępym nożem, gdybym go spotkała na swej drodze.

Ujrzałam Jackie wychodzącą z pobliskiego baru, gdzie zapewne jadła śniadanie. Zahamowałam z piskiem opon i zawołałam przez uchylone drzwi:

– Wskakuj!

– A co się stało?

– Lula jest w szpitalu. Ramirez ją dopadł.

– Boże… – szepnęła dziewczyna. – Tego się obawiałam, miała złe przeczucia. Jak ona się czuje?

– Nie wiem dokładnie. Z samego rana znalazłam ją przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem. Ramirez ją tam zostawił jako ostrzeżenie dla mnie. Kiedy zabierała ją karetka, była nieprzytomna.

– Stałyśmy razem, kiedy przyszli po nią. Lula nie chciała iść, ale nikt nie ma prawa czegokolwiek odmówić Ramirezowi. Jej chłop stłukłby ją na kwaśne jabłko…

– I tak została pobita do nieprzytomności.

Znalazłam wolne miejsce na parkingu przy alei Hamilton, kilkadziesiąt metrów od tylnego wejścia do szpitala. Włączyłam alarm, zamknęłam wóz i obie z Jackie ruszyłyśmy energicznym krokiem. Dziewczyna musiała być znacznie cięższa ode mnie, lecz gdy stanęłyśmy przed kontuarem recepcyjnym, nawet nie oddychała szybciej. Pewnie wyrobiła sobie znakomitą formę, stercząc po całych dniach na świeżym powietrzu.

– Niedawno przywieziono tu karetką dziewczynę o imieniu Lula – oznajmiłam pielęgniarce.

Ta przyjrzała mi się badawczo, następnie przeniosła wzrok na Jackie, która miała na sobie jaskrawozielone skąpe szorty, odsłaniające niemal do połowy jej pośladki, zwykłe piankowe klapki oraz króciutką obcisłą bluzeczkę w kłującym, różowym kolorze.

– Jesteście jej krewnymi? – spytała podejrzliwie.

– Lula nie ma tu żadnych bliskich.

– Musimy znać jej dane personalne do akt.

– Mogę podyktować – zaoferowała Jackie.

Kiedy formalności dobiegły końca, poproszono nas, byśmy usiadły na ławce i zaczekały. Siedziałyśmy w milczeniu, bez zainteresowania przeglądając stare pisma ilustrowane i obserwując ludzkie tragedie, których dowody były aż nadto widoczne w poczekalni. Po upływie pół godziny znowu zapytałam o Lulę i dowiedziałam się, że jeszcze robią jej prześwietlenia. Spytałam więc, ile to może potrwać, lecz pielęgniarka nie umiała odpowiedzieć. Obiecała jednak, że gdy tylko coś będzie wiadomo, wyjdzie do nas któryś z lekarzy. Powtórzyłam to Jackie, ta jednak tylko mruknęła zniechęcona:

– Tak, czekaj tatka latka…

Czułam narastający głód kofeiny, poprosiłam więc ją, by została w poczekalni, sama zaś wyruszyłam na poszukiwanie kafeterii. Powiedziano mi, żebym się kierowała wzdłuż ciemnych śladów wydeptanych na podłodze, a na pewno trafię do jakiegoś baru. Zapakowałam cały kartonik kanapkami i dwoma dużymi kubkami z kawą, a po namyśle dokupiłam jeszcze dwie pomarańcze, wychodząc z założenia, że witaminy pomogą nam zachować zdrowie i dobrą formę. Wracając korytarzem, pomyślałam, że to prawie tak, jakbym pamiętała o włożeniu czystych majtek na wypadek, gdybym miała zginąć w katastrofie samochodowej. No cóż, przezorności nigdy za wiele.

Lekarz zjawił się dopiero po następnej godzinie.

Spojrzał uważnie na mnie, potem na Jackie, która nerwowo obciągnęła bluzeczkę i usiłowała zakryć pośladki nogawkami szortów. Ale jej wysiłki były daremne.

– Czy panie są krewnymi poszkodowanej? – zwrócił się do Jackie.

– Mniej więcej. Jak ona się czuje?

– Jest w kiepskim stanie, ale rokowania są dobre. Straciła mnóstwo krwi i doznała wstrząsu mózgu. Na całym ciele ma wiele ran, które trzeba pozszywać i opatrzyć. Przewieźliśmy ją na oddział chirurgiczny. Na pewno potrwa to jakiś czas, zanim znajdzie się na sali ogólnej. Sądzę, że nie ma sensu tu czekać, mogą panie przyjść za dwie godziny.

– Nie ruszę się stąd na krok – oznajmiła Jackie.

Przez dwie godziny nikt się nami nie interesował. Zjadłyśmy wszystkie kanapki, a ponieważ nie było ich zbyt wiele, rozprawiłyśmy się też z pomarańczami.

– Wcale mi się to nie podoba – mruknęła w końcu Jackie. – Nie cierpię takich przybytków. Wszystko tu cuchnie konserwowanym zielonym groszkiem.

– Widzę, że chyba dużo czasu spędzałaś w szpitalach.

– Taki los.

Nie zamierzała niczego więcej wyjaśniać, a ja wolałam się nie dopytywać. Znowu zaczęłam się rozglądać na wszystkie strony i zauważyłam Dorseya rozmawiającego z pielęgniarką w recepcji. Energicznie potakiwał głową, zapisując jej odpowiedzi na swoje pytania. W końcu pielęgniarka ruchem głowy wskazała nas i po chwili Dorsey ruszył w tę stronę.

– Co z Lula? – zapytał. – Są jakieś wieści?

– Zabrali ją na chirurgię.

Przysunął sobie krzesło i usiadł obok mnie.

– Nie zdołaliśmy jeszcze odnaleźć Ramireza. Nie wie pani, gdzie on może przebywać? Może powiedział coś ciekawego, zanim uruchomiła pani zapis w automatycznej sekretarce?

– Mówił, że widział, jak wciągam Lulę przez okno do sypialni. Widział też policjantów w moim mieszkaniu. Musiał obserwować dom z bliskiej odległości.

– Prawdopodobnie dzwonił z aparatu w samochodzie.

Przyznałam mu rację.

– Oto moja wizytówka – rzekł, zapisując na odwrocie ciąg cyfr. – A to domowy numer. Jeśli zobaczy pani Ramireza bądź odbierze kolejny telefon od niego, proszę mnie natychmiast powiadomić.

– Nie sądzę, żeby łatwo było mu się ukryć – powiedziałam. – Jest miejscowym bożyszczem. Prawie każdy go rozpozna.

Kiedy Dorsey chował długopis do wewnętrznej kieszeni marynarki, dostrzegłam kolbę rewolweru wystającą mu z podramiennej kabury.

– W tym mieście jest wiele osób, które zrobią wszystko, żeby ukryć Benito Ramireza i zapewnić mu ochronę. Mieliśmy z tym już kilkakrotnie do czynienia.

– Możliwe, ale do tej pory nie zdobyliście dowodu w postaci utrwalonej na taśmie rozmowy.

– Zgadza się. Ta kaseta w znaczący sposób zmienia sytuację.

– Niczego nie zmienia – wtrąciła Jackie, gdy Dorsey odszedł. – Ramirez zrobi to, co mu się spodoba. Nikt nie wystąpi przeciwko niemu tylko dlatego, że stłukł jakąś dziwkę.

– My wystąpimy – powiedziałam stanowczo. – Możemy go powstrzymać. Namówimy Lulę, żeby złożyła zeznania.

– Na pewno – bąknęła Jackie. – Widzę, że jeszcze mało wiesz.

Dopiero o trzeciej pozwolono nam zobaczyć Lulę. Nie odzyskała przytomności i leżała na oddziale intensywnej terapii. Wyznaczono każdej z nas dziesięciominutowe odwiedziny. Trzymając dłoń leżącej bez czucia dziewczyny, obiecałam jej solennie, że wszystko dobrze się skończy. Kiedy mój czas dobiegł końca, powiedziałam Jackie, że nie będę na nią czekać, ponieważ mam umówione spotkanie. Ona zaś rzekła stanowczo, że nie ruszy się ze szpitala, dopóki Lula nie otworzy oczu.

Zjawiłam się na strzelnicy pół godziny przed przyjazdem Gazarry. Uiściłam opłatę, kupiłam paczkę nabojów i zajęłam miejsce na stanowisku. Najpierw poćwiczyłam strzelanie z równoczesnym odwodzeniem kurka palcem, później skupiłam się na trafianiu w wybrany punkt tarczy. Wyobrażałam sobie, że stoję naprzeciwko Ramireza. Celowałam mu prosto w serce, krocze, w nos.

Eddie przyjechał na strzelnicę o wpół do piątej. Postawił na pulpicie przede mną drugą paczkę amunicji i zajął sąsiednie stanowisko. Zanim zużyłam drugą porcję nabojów, czułam się już wyśmienicie i nie miałam żadnych oporów przed korzystaniem z broni palnej. Ostatnich pięć kul zostawiłam w bębenku rewolweru i schowałam go z powrotem do torebki. Poklepałam Ediego po ramieniu i pokazałam na migi, że wychodzę.

Pospiesznie wsunął swego glocka do kabury i ruszył za mną. Zatrzymaliśmy się na parkingu, żeby zamienić parę słów.

– Słyszałem przez radio, jak rano wzywali patrol do ciebie – rzekł Gazarra. – Przepraszam, że nie mogłem przyjechać, byłem zajęty. Rozmawiałem też na komendzie z Dorseyem. Powiedział, że zachowywałaś się bardzo spokojnie, włączyłaś zapis w automatycznej sekretarce, kiedy zadzwonił Ramirez.

– Trzeba było mnie widzieć pięć minut wcześniej. Nie mogłam sobie przypomnieć, że numer pogotowia ratunkowego to dziewięćset jedenaście.

– Nie przyszło ci do głowy, żeby wyjechać na jakiś czas?

– Owszem, zaświtała mi taka myśl.

– Cały czas nosisz rewolwer w torebce?

– Ależ skąd! Przecież to by było wbrew przepisom.

Eddie westchnął ciężko.

– Tylko nie pokazuj go nikomu, dobra? I zadzwoń do mnie, jak coś się wydarzy. Gdybyś chciała, możesz zamieszkać u nas na tak długo, jak będzie trzeba.

– Dziękuję.

– Sprawdziłem ten numer rejestracyjny, który mi dałaś. To furgonetka ściągnięta na parking policyjny za pozostawienie jej w niedozwolonym miejscu. Właściciel nigdy się po nianie zgłosił.

– Ja jednak widziałam Morelliego za kierownicą tego auta.

– Widocznie pożyczył ją sobie.

Uśmiechnęliśmy się oboje na myśl, że Joe posługuje się wozem wykradzionym z policyjnego parkingu.

– A co z Carmen Sanchez? Ma samochód?

Gazarra wyciągnął z portfela zapisaną kartkę.

– Zapisałem jego markę, kolor i numer rejestracyjny. Nie został zarekwirowany ani odstawiony na parking. Może chcesz, żebym odwiózł cię do domu i sprawdził, czy w mieszkaniu jest wszystko w porządku?

– Nie, dziękuję. Pewnie z połowa mieszkańców budynku do tej pory koczuje w korytarzu i czeka na mój powrót.

Dreszczem przejęła mnie myśl, że w całym mieszkaniu zostały ślady krwi Luli. Czekała mnie uporczywa walka z przerażającymi dowodami dzieła Ramireza. Pamiętałam, że ślady krwi są na słuchawce telefonu, ścianach, blacie kuchennym i na podłodze. Obawiając się, że te ciemne smugi mogą znów wywołać u mnie histerię, wolałam podjąć z nimi walkę w samotności i nie okazywać przed nikim, jak bardzo się boję.

Zdołałam zaparkować jeepa i przekraść się do wejścia, nie zauważona przez nikogo. Wybrałam doskonałą porę. W korytarzu na piętrze także nikt na mnie nie czekał. Chyba rzeczywiście wszyscy sąsiedzi siedzieli teraz przy obiedzie. Wsunęłam rewolwer za pasek szortów i ściskając w dłoni pojemnik z gazem, ostrożnie przekręciłam klucz w zamku. Serce waliło mi jak młotem. Przestań się wygłupiać, powtarzałam w myślach; wejdź normalnie do domu, najwyżej sprawdź pod łóżkiem, czy nie czai się tam jakiś gwałciciel, a następnie włóż gumowe rękawiczki i zabierz się do pracy.

Zaledwie stanęłam w przedpokoju, dotarło do mnie, że ktoś jest w mieszkaniu. Coś się gotowało w kuchni. Dolatywało stamtąd ciche bulgotanie, dzwonienie talerzy i szum odkręconej wody. Po chwili złowiłam też charakterystyczne skwierczenie rozgrzanego tłuszczu na patelni.

– Halo! – zawołałam, ściskając oburącz kolbę wymierzonego przed siebie rewolweru. Poprzez łomotanie pulsu w skroniach ledwie mogłam słyszeć własny głos. – Kto tu jest?

Z kuchni wyjrzał Morelli.

– To ja. Odłóż tę pukawkę, musimy porozmawiać.

– Jezu! Nie sądzisz, że jesteś cholernie bezczelny? Nie przyszło ci do głowy, że mogłam cię postrzelić w progu mego mieszkania?

– Nie, jakoś o tym nie pomyślałem.

– Sporo ćwiczyłam. Naprawdę osiągam już niezłe wyniki na strzelnicy.

Bez słowa przeszedł obok mnie, zamknął drzwi i zasunął rygiel zasuwy.

– Domyślam się, że na widok takiego strzelca wyborowego ci papierowi faceci z tarcz strzelniczych od razu leją po nogach.

– Co robisz w moim mieszkaniu?!

– Szykuję obiad. – Jak gdyby nigdy nic ruszył z powrotem w stronę kuchni. – Dotarły do mnie plotki, że miałaś dziś wyczerpujący dzień.

Nie potrafiłam zebrać myśli. Dosłownie łamałam sobie głowę, jak go dopaść, a on spokojnie czekał w moim mieszkaniu. Miał nawet czelność odwrócić się do mnie tyłem. Przecież mogłam bez trudu wpakować mu kulę w zadek.

– Chyba nie zamierzasz strzelać do nieuzbrojonego człowieka – rzucił, jakby czytał w moich myślach. – Tutaj, w New Jersey, żaden sąd nie spojrzy na to łaskawym okiem. Możesz mi wierzyć, co nieco wiem na ten temat.

No dobra, nie zastrzelę cię, pomyślałam, tylko potraktuję gazem obezwładniającym. Nawet się nie zorientujesz, co cię powaliło na podłogę.

Morelli spokojnie wrzucił na patelnię porcję siekanych pieczarek i zaczął mieszać. Moje nozdrza połaskotał smakowity zapach. Obrzuciłam łakomym spojrzeniem duszącą się mieszaninę cebuli, zielonej i czerwonej papryki oraz pieczarek. Niemal natychmiast poczułam wzmożone wydzielanie soków trawiennych, skutecznie tłumiących we mnie mordercze zapędy.

Jakby wbrew swej woli zaczęłam się przekonywać w duchu, że warto odłożyć użycie gazu na później i wysłuchać argumentów Morelliego, zdawałam sobie jednak sprawę, że moje prawdziwe motywy są zdecydowanie bardziej przyziemne. Byłam głodna i zmęczona, do tego Ramirez wzbudzał we mnie znacznie silniejszy strach niż Morelli. Mówiąc szczerze, choć może wyda się to dziwne, czułam się znacznie bezpieczniejsza, kiedy Joe był razem ze mną w mieszkaniu.

Na wszystko przyjdzie kolej, pomyślałam. Najpierw zjemy obiad. Gaz mogę zostawić na deser.

Joe spojrzał na mnie badawczo.

– Nie masz ochoty porozmawiać na ten temat?

– O czym tu gadać? Ramirez skatował Lulę prawie na śmierć i zostawił ją przywiązaną do drabinki pożarowej za moim oknem.

– Ramirez jest jak pasożyt, który żywi się ludzkim strachem. Widziałaś go kiedykolwiek na ringu? Kibice kochają go za to, że trzyma się na dystans, dopóki sędzia nie nakaże mu przystąpić do walki. Bawi się ze swoim przeciwnikiem. Uwielbia widok krwi. Lubi zadawać rany. I przez cały czas tym swoim miękkim, jedwabistym głosem obraża przeciwników, opowiada im ze szczegółami, ile naprawdę są warci, jak im się dostanie i jak mają go błagać o nokaut, kiedy będą już mieli dosyć. Podobnie postępuje z kobietami. Podnieca go wyraz przerażenia na ich twarzach, grymas bólu. Można by pomyśleć, że każdej chciałby na zawsze zostawić po sobie znak.

Położyłam torebkę na blacie.

– Wiem o tym. Rzeczywiście dobrze mu wychodzi zastraszanie innych i wymuszanie błagań o litość. Rzekłabym, że ma obsesję na tym punkcie.

Morelli zmniejszył gaz pod patelnią.

– Chciałem cię odstraszyć, ale nie przyniosło to żadnego skutku.

– Pozbyłam się strachu. Mam wrażenie, że przekroczyłam jakąś granicę i już nie umiem się bać. – Rozejrzałam się po kuchni i spostrzegłam ze zdumieniem, że Joe pościerał ślady krwi. – Wyszorowałeś całą kuchnię?

– Sypialnię także, ale mimo moich wysiłków będziesz musiała oddać dywan do pralni.

– Dzięki. Jeśli mam być szczera, miałam już dość na dzisiaj widoku krwi.

– Było aż tak źle?

– Owszem. Ten łobuz zrobił jej z twarzy krwawą miazgę, z trudem ją rozpoznałam. Poza tym krwawiła… na całym ciele. – Coś mnie ścisnęło za gardło, głos znowu mi się zaczął łamać. Spuściłam głowę i wbiłam wzrok w podłogę. – Jasna cholera…

– Wstawiłem do lodówki butelkę wina. Może jednak odłożysz ten rewolwer i wyjmiesz dwa kieliszki?

– Dlaczego nagle stałeś się dla mnie taki miły?

– Bo jesteś mi potrzebna.

– O rety!

– Nie to miałem na myśli.

– Ja też nie o tym myślałam, powiedziałam tylko: O rety! Co pichcisz?

– Sos do steków. Zacząłem przygotowywać dopiero wtedy, kiedy wjechałaś na parking. – Napełnił kieliszki winem i podał mi jeden. – Mieszkasz w dość spartańskich warunkach.

– Straciłam pracę i nie mogłam sobie znaleźć innej. Musiałam sprzedać prawie wszystkie meble, żeby jakoś przeżyć.

– I dlatego zdecydowałaś się brać zlecenia od Vinniego?

– Nie miałam większego wyboru.

– Zatem ścigasz mnie dla pieniędzy, a nie z pobudek osobistych.

– Na początku robiłam to wyłącznie dla forsy.

Poruszał się po mojej kuchni tak, jakby mieszkał tu od dawna – wyjął talerze z szafki, rozstawił je na stole, podał z lodówki przygotowaną wcześniej surówkę w salaterce. Doznawałam mieszanych uczuć, z jednej strony czułam się upokorzona, wręcz znieważona, z drugiej zaś byłam dumna, że usługuje mi mężczyzna.

Joe nałożył na talerze po jednym wielkim steku, podzielił na porcje mieszaninę duszonych jarzyn, po czym wyjął z piekarnika ziemniaki upieczone w aluminiowej folii. Doprawił surówkę na ostro, polał steki sosem do pieczeni, zamknął piekarnik i wytarł ręce w ścierkę.

– A czemu teraz robisz to z pobudek osobistych? – zapytał.

– Przykułeś mnie kajdankami do drążka od zasłonki prysznicowej, a potem zmusiłeś do grzebania w śmieciach w poszukiwaniu kluczyków od samochodu! Za każdym razem, kiedy cię spotykam, robisz wszystko, żeby mnie poniżyć!

– A jednak wrzuciłem do śmieci kluczyki od swojego samochodu, a nie twojego. – Upił nieco wina i spojrzał mi prosto w oczy. – W końcu ukradłaś mój wóz.

– Był mi potrzebny do realizacji planu.

– Aha. Pewnie zamierzałaś mnie ogłuszyć, kiedy się zjawię, żeby go zabrać z parkingu.

– Mniej więcej.

Przeniósł oba talerze na stół.

– Podobno Macy poszukuje kogoś do pomocy w swoim salonie fryzjerskim.

– Jakbym słyszała moją mamę.

Morelli uśmiechnął się i odkroił kęs mięsa.

Miałam za sobą wyczerpujący dzień, kieliszek wina i smakowity obiad błyskawicznie poprawiały mi samopoczucie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jedząc w milczeniu, niczym małżeństwo z wieloletnim stażem. Szybko rozprawiłam się ze swoją porcją i rozsiadłam wygodnie na krześle.

– Może powiesz wreszcie, do czego ci jestem potrzebna?

– Oczekuję współpracy, a w zamian postaram się, abyś otrzymała to honorarium za odstawienie mnie do aresztu.

– Słucham z wytężoną uwagą.

– Carmen Sanchez była policyjną informatorką. Tamtego wieczoru siedziałem w domu i oglądałem telewizję, kiedy zadzwoniła z prośbą o pomoc. Powiedziała, że ją zgwałcono i pobito, że potrzebuje pieniędzy oraz jakiegoś bezpiecznego schronienia, za co obiecała dostarczyć mi sporo nadzwyczaj ciekawych informacji. Kiedy zapukałem do jej mieszkania, otworzył mi Ziggy Kulesza, Carmen nie było nigdzie w zasięgu wzroku. Znajdował się tam jeszcze jeden facet, którego później policja uznała za nie zidentyfikowanego świadka. Wychylił się z sypialni i widocznie mnie rozpoznał, gdyż zawołał ze strachem w głosie: „To gliniarz! Otworzyłeś drzwi jakiemuś pieprzonemu kapusiowi!” Ziggy błyskawicznie sięgnął po broń i nacisnął spust, ja również dobyłem rewolweru. Strzeliłem na ślepo i Kulesza padł na podłogę. Nie wiem, co się później działo. Odzyskałem przytomność na korytarzu. Tamten facet zniknął, Carmen Sanchez także. Zniknął też pistolet Kuleszy.

– Jak to możliwe, iż Ziggy chybił z tak małej odległości? Zastanawiające jest też, że policja nie znalazła na korytarzu żadnego śladu po pocisku.

– Sam nie umiem sobie tego wytłumaczyć. Wygląda na to, że jego broń po prostu nie wypaliła.

– I chciałbyś odnaleźć Carmen, żeby potwierdziła twoje alibi?

– Nie sądzę, aby mogła jeszcze złożyć jakiekolwiek zeznania. Podejrzewam, że Ramirez ją pobił, a następnie wysłał Kuleszę i tego drugiego, by dokończyli dzieła. Ziggy od dawna zajmował się sprzątaniem po brudnej robocie Ramireza. Kiedy się pełni służbę na ulicach miasta, człowiek wysłuchuje setek różnych plotek. Nie jest żadną tajemnicą, że Ramirez uwielbia pastwić się nad kobietami. Zdarzało się, że kobiety, które po raz ostatni widywano w jego towarzystwie, następnie znikały bez śladu. Moim zdaniem albo zbytnio się na nich wyżywał, albo też wysyłał swoich pomocników, by dokończyli dzieła i zatarli ślady. Zwłoki w jakiś sposób usuwano, a dopóki nie odnaleziono ciał, nie było dowodów przestępstwa. Jestem przekonany, że Carmen leżała już martwa w swojej sypialni, kiedy do niej przyjechałem. Właśnie dlatego Ziggy się przestraszył i sięgnął po broń.

– Z budynku jest tylko jedno wyjście – wtrąciłam – a nikt nie widział, żeby Sanchez wychodziła czy też ktoś wynosił jej zwłoki…

– Ale okno jej sypialni wychodzi na tyły. Jest tam alejka dojazdowa…

– I myślisz, że ów tajemniczy wspólnik Kuleszy po prostu wyrzucił ciało przez okno – dokończyłam za niego.

Morelli wstawił talerze do zlewu i włączył ekspres do kawy.

– Muszę znaleźć tego faceta, który mnie rozpoznał. Kuleszy broń wyleciała z ręki, kiedy upadł na podłogę. Widziałem to wyraźnie. Po tym, jak zostałem ogłuszony, tamten drugi facet musiał ją schwycić, dać nura do sypialni, wyrzucić zwłoki Carmen przez okno i samemu wyskoczyć.

– Byłam tam. Piętra są dość wysokie, taki skok groziłby połamaniem nóg.

Joe wzruszył ramionami.

– A może zdołał się jakoś prześliznąć przez tłum, który szybko zebrał się na korytarzu? Mógłby się wówczas wymknąć tylnymi drzwiami na alejkę, zabrać zwłoki Carmen i odjechać.

– Powiedz mi jeszcze, jak sobie wyobrażasz zdobycie przeze mnie honorarium w wysokości dziesięciu tysięcy dolarów.

– Jeśli pomożesz mi udowodnić, że zastrzeliłem Kuleszę działając w samoobronie, po prostu pozwolę ci się odstawić do aresztu.

– Już nie mogę się doczekać tej chwili.

– Tylko Ramirez może mnie doprowadzić do tego faceta. Zacząłem go obserwować z ukrycia, ale bez rezultatu. Tak się fatalnie złożyło, że utraciłem zdolność swobodnego poruszania się po mieście. Nie mam już do kogo zwrócić się o pomoc. Muszę coraz więcej czasu poświęcać na szukanie kryjówek, zamiast na poszukiwanie tego świadka. Zresztą nie tylko czasu mi brakuje, ale również pomysłów. Jesteś chyba jedyną osobą, której nikt nie będzie podejrzewał o to, że mi pomaga.

– Dlaczego sądzisz, iż zechcę ci pomóc? Może skorzystam z pierwszej nadarzającej się okazji, żeby cię skrępować i odstawić na policję?

– Nie zrobisz tego, ponieważ jestem niewinny.

– Ale to już twój problem, nie mój – odparłam zaczepnie.

Mówiąc szczerze, wcale tak nie myślałam. W głębi serca zaczynało mi być go trochę żal.

– W takim razie sprecyzuję stawkę, o jaką się toczy gra. W czasie, gdy będziesz mi pomagała odnaleźć tego faceta, ja będę cię chronił przed Ramirezem.

Miałam już na końcu języka, że nie potrzebuję żadnej ochrony, ale na szczęście się pohamowałam. W gruncie rzeczy potrzebowałam wszelkiej możliwej ochrony.

– A jeśli Dorsey przymknie Ramireza i ten przestanie mi już zagrażać?

– Nie łudź się. Natychmiast wyjdzie za kaucją i będzie jeszcze bardziej na ciebie rozwścieczony. Ma w tym mieście bardzo wielu wpływowych przyjaciół.

– W jaki sposób zamierzasz mnie ochraniać?

– Po prostu będę strzegł twojej dupci, słodziutka.

– Nie zgodzę się na to, byś spał w moim mieszkaniu.

– Mogę spać w furgonetce. Jutro rano założę tu instalację podsłuchową.

– Czemu nie dzisiaj?

– Jeśli wolisz, mogę to zrobić jeszcze dzisiaj, ale moim zdaniem tej nocy nic ci nie grozi. Ramirez wyraźnie chce cię przestraszyć. Zawsze tak postępuje przed walką. A z tobą zamierza chyba stoczyć pełnych dziesięć rund.

Przyznałam mu rację. Ramirez już kilkakrotnie mógł bez większych przeszkód włamać się do mieszkania przez okno sypialni, wyraźnie odwlekał jednak tę chwilę.

– Jeśli nawet się zdecyduję ci pomóc, to nie mam pojęcia, od czego powinnam zacząć – powiedziałam. – Sądzisz, że policja do tej pory nie wyczerpała wszystkich dostępnych metod? Może ten facet jest już w Argentynie?

– Na pewno nie. Ukrywa się w mieście i systematycznie morduje ludzi, którzy mogliby go rozpoznać. Zabił już dwóch sąsiadów Carmen i podjął nieudaną próbę usunięcia ze swej drogi trzeciego świadka, tej kobiety. Ja także figuruję na jego liście, ale do tej pory nie zdołał mnie odnaleźć, ja zaś nie mogę wychylić nosa z kryjówki, bo policja depcze mi po piętach.

Nagle zrozumiałam.

– A więc chcesz mnie użyć jako przynęty. Postanowiłeś mnie wystawić Ramirezowi i liczysz na to, że zanim skończy wypróbowywać wszelkie znane mu sposoby tortur, tobie uda się zdobyć potrzebne informacje. Nisko się stoczyłeś, Morelli. Wiem, że nie możesz mi wybaczyć, iż kiedyś cię potrąciłam na chodniku, nie sądzisz jednak, że z tego typu odwetem chcesz się posunąć trochę za daleko?

– Nie myślałem o żadnym odwecie. Jeśli mam być szczery… podobasz mi się. – Uśmiechnął się rozbrajająco. – W innych okolicznościach zapewne podjąłbym próbę naprawienia wyrządzonej ci kiedyś krzywdy.

– Zaraz zemdleję.

– Wiesz co? Kiedy cała ta sprawa się wyjaśni, będziemy musieli wspólnie popracować nad wykorzenieniem tego paskudnego cynizmu, który wszedł ci w krew.

– Masz czelność prosić mnie, bym ryzykowała swoje życie, żeby pomóc ci ocalić własny tyłek?

– Już podjęłaś ogromne ryzyko, sprzeciwiłaś się stukniętemu sadyście, który uwielbia gwałcić i maltretować kobiety. Jeżeli pomożesz mi odnaleźć tego faceta i wydobyć na światło dzienne jego powiązania z Ramirezem, wówczas skutecznie pozbędziemy się ich obu.

Trudno było mu nie przyznać racji.

– Założę mikrofony w przedpokoju i w sypialni, żeby móc słyszeć wszystko, co się dzieje w całym mieszkaniu… z wyjątkiem łazienki – podjął Morelli. – Nie są zbyt czułe, więc jeśli zamkniesz drzwi łazienki, nie wyłowią stamtąd żadnych odgłosów. Kiedy zaś będziesz wychodziła z domu, ukryjemy mikrofon pod twoją bluzką, a ja będę czuwał w furgonetce.

Zaczerpnęłam głęboko powietrza.

– I obiecujesz, że pozwolisz mi zgarnąć honorarium za odstawienie cię do aresztu, jeśli uda nam się odnaleźć tamtego faceta?

– Obiecuję.

– Mówiłeś, że Carmen była policyjną informatorką. Jakiego rodzaju wiadomości dostarczała?

– Najróżniejsze plotki, jakie do niej dotarły. Głównie chodziło o drobnych handlarzy narkotyków i członków tutejszego gangu. Nie wiem, jakie informacje chciała mi udostępnić tamtego wieczoru. Nie zdążyła niczego powiedzieć.

– Nawet nie wiedziałam, że w mieście działa jakiś gang.

– Kierują nim emigranci z Jamajki, a na ich czele stoi Striker. Mieszka w Philly. Macza swe palce w każdej większej transakcji narkotykowej w Trenton. W dodatku sprytnie dobiera sobie ludzi, trudno na nich cokolwiek znaleźć. Dostarczają to świństwo do miasta szybciej niż nadążą sprzedawać, a co gorsza, nie znamy nawet głównych dróg przerzutowych. Ostatniego lata mieliśmy dwanaście przypadków śmiertelnych z powodu przedawkowania heroiny. Narkotyki są w mieście tak powszechnie dostępne, że handlarze nawet nie zawracają sobie głowy dzieleniem proszku na pojedyncze dawki.

– I sądzisz, że Carmen miała jakieś informacje o Strikerze?

Przez chwilę Morelli spoglądał na mnie w skupieniu.

– Nie – odparł w końcu. – Myślę, że chciała mi coś zdradzić na temat Ramireza. Prawdopodobnie wpadło jej coś w ucho, kiedy się z nią zabawiał.

Загрузка...