rozdział 8

Tak więc babcia miała czerwoną corvettę, a ja bui-cka rocznik 1953 i wielki pryszcz na policzku. Do licha, mogło być gorzej, powiedziałam sobie. Co mi tam pryszcz.

· Zresztą – oświadczyła babcia – wiem, jak lubisz bui-cka. Nie chciałam ci go zabierać.

Kiwnęłam głową, usiłując zaimprowizować coś na kształt uśmiechu.

· Przepraszam – powiedziałam. – Idę umyć ręce przed obiadem.

Poszłam spokojnie do łazienki, zamknęłam drzwi na klucz, popatrzyłam w lustro nad umywalką i pociągnęłam nosem. Łza poleciała mi z lewego oka. Weź się w garść, nakazałam sobie. To tylko syfek. Zniknie. Tak, ale co z buickiem? – zadałam sobie pytanie. Buick to prawdziwe utrapienie. Nie było żadnych widoków na to, żeby zniknął. Poleciała mi druga łza. Jesteś zbyt uczuciowa, powiedziałam do postaci w lustrze. Robisz z igły widły. Zapewne to chwilowe zachwianie równowagi hormonalnej, spowodowane brakiem snu.

Ochlapałam twarz wodą i wysiąkałam nos. Przynajmniej tej nocy będę spała spokojnie, wiedząc, że mam alarm przy drzwiach. Właściwie nie chodziło mi o to, że Komandos składa mi wizyty o drugiej w nocy… Nie mogłam znieść tego, że się skrada i mnie obserwuje. A jeśli ślinię się w czasie snu, a on siedzi i się przygląda? Albo gapi się na mój pryszcz?

Księżyc wyszedł zaraz po kolacji, a babcia pokazała mi swój nowy samochód i położyła się spać. Pięć po dziewiątej zadzwonił Morelli.

· Przepraszam, że nie oddzwoniłem wcześniej – powiedział. – Miałem jeden z tych przyjemnych dni. A co u ciebie?

· Mam pryszcz.

· Chyba cię nie przebiję.

· Znasz kobietę, która nazywa się Cynthia Lotte? Ludzie mówią, że była przyjaciółką Homera Ramosa.

· O ile wiem, Homer zmieniał dziewczyny jak rękawiczki.

· Poznałeś jego ojca?

· Rozmawiałem z nim kilka razy.

· Co o nim sądzisz?

· Typowy dobry grecki przemytnik broni ze starej gwardii. Nie widziałem go ostatnio. – Tu nastąpiła chwila ciszy. – Babcia Mazurowa wciąż u ciebie mieszka?

· Mhm.

Morelli westchnął głęboko.

· Mama pyta, czy chciałbyś przyjść jutro na kolację. Robi pieczeń wieprzową.

· Jasne – powiedział Morelli. – Będziesz tam, prawda?

· Ja, babcia i pies.

· O nie! – zajęczał Morelli.

Odłożyłam słuchawkę, wzięłam Boba na spacer wokół bloku, dałam Reksowi winogrono i chwilę oglądałam telewizję. Zasnęłam mniej więcej w połowie meczu hokejowego i obudziłam się w drugiej części programu o seryjnych mordercach i medycynie sądowej. Kiedy program się skończył, sprawdziłam trzy razy zamki w drzwiach wejściowych i włączyłam wykrywacz ruchu w klamce. Jeżeli ktoś otworzyłby drzwi, alarm się odezwie. Oczywiście miałam nadzieję, że to się nie zdarzy, ponieważ po programie o seryjnych mordercach byłam trochę przestraszona. Komandos gapiący się na mój pryszcz nie stanowił powodu do niepokoju w porównaniu z kimś, kto obciąłby mi język i zabrał go do domu, powiększając swoją kolekcję zamrożonych języków. Na wszelki wypadek poszłam do kuchni i schowałam wszystkie noże. Nie ma sensu ułatwiać sprawy jakiemuś szaleńcowi, który zakradnie się i poderżnie mi gardło moim własnym nożem do steków. Następnie wyjęłam rewolwer z miski z herbatnikami i wetknęłam go pod poduszkę na kanapie na wszelki wypadek, żebym w razie czego mogła szybko po niego sięgnąć.

Zgasiłam światło i wpełzłam pod kołdrę na moim tymczasowym posłaniu. W sypialni chrapała babcia. W kuchni warczała zamrażarka, która właśnie weszła w fazę roz-mrażania. Słychać było przytłumiony dźwięk trzaskania drzwiami na parkingu. Typowe odgłosy, powiedziałam sobie. Tylko dlaczego serce głucho łomotało mi w piersiach? Ponieważ obejrzałam ten głupi program o seryjnych zabójcach, właśnie dlatego.

W porządku, zapomnij o programie. Śpij. Pomyśl o czymś innym.

Zamknęłam oczy. I pomyślałam o Alexandrze Ramo-sie, który zapewne nie był o wiele lepszy od tych obłąkanych morderców, przyprawiających mnie o palpitację serca. O co chodzi z tym Ramosem? Człowiek, który kontroluje przepływ nielegalnej broni na całym świecie, musi jechać okazją z kimś obcym, żeby kupić sobie papierosy. Plotki głoszą, że Ramos jest chory, ale kiedy z nim rozmawiałam, nie wyglądał mi na kogoś, kto cierpi na Alzhei-mera albo popadł w obłęd. Być może był nieco agresywny. Nie grzeszył też cierpliwością. Myślę, że chwilami jego zachowanie mogłoby się wydawać dziwaczne, ale byliśmy w Jersey i – według mnie – z Ramosem było wszystko w porządku.

Do tego stopnia straciłam głowę, że ledwo mogłam z nim rozmawiać. Teraz, kiedy od naszego spotkania upłynęło trochę czasu, miałam do niego milion pytań. Nie tylko chciałam z nim dłużej porozmawiać, ale odczuwałam niezdrową ciekawość, żeby zajrzeć do wnętrza jego domu. Kiedy byłam dzieckiem, rodzice zabrali mnie do Waszyngtonu, żebym zobaczyła Biały Dom. Staliśmy godzinę w kolejce, a potem poszliśmy za przewodnikiem do pokoi udostępnionych do zwiedzania. Większość była oszustwem. Kogo obchodzi Rządowa Jadalnia? Chciałam zobaczyć kuchnię. Chciałam zobaczyć łazienkę prezydenta. A teraz chciałam zobaczyć dywan w pokoju gościnnym Alexandra Ramosa. Chciałam pomyszkować w pokojach Hannibala i zajrzeć do lodówki. Chcę przez to powiedzieć, że skoro wszyscy byli na okładce „Newsweeka”, to chyba muszą być intrygujący, prawda?

To wszystko sprawiło, że zaczęłam myśleć o Hanniba-lu, który bynajmniej nie był intrygujący. I o Cynthii Lot-te, która również nie wyglądała na intrygującą. A naga Cynthia Lotte z Homerem Ramosem? Też nic interesującego. Zaraz, a Cynthia Lotte z Batmanem? Już lepiej. Sekundę, a Hannibal Ramos z Batmanem? Obrzydliwe. Pobiegłam do łazienki umyć zęby. Nie sądzę, żebym miała szczególne uprzedzenia do homoseksualistów, ale z Batmanem to już było za wiele.

Kiedy wyszłam z łazienki, usłyszałam, że ktoś gmera w moich drzwiach wejściowych, skrobiąc przy zamku. Drzwi się otworzyły i włączył się alarm. Zatrzymał je łańcuch, a kiedy weszłam do przedpokoju, w szparze między drzwiami i framugą zobaczyłam Księżyca, który zaglądał do środka.

· Cześć, facetka – powiedział, kiedy wyłączyłam alarm. – Jak leci?

· Skąd się tutaj wziąłeś?

· Zapomniałem dać twojej babci zapasowe kluczyki. Miałem je w kieszeni. Więc je przyniosłem. – Wcisnął mi kluczyki do ręki. – Ludzie, masz odjazdowy alarm. Znam kogoś, kto ma alarm z melodią tej piosenki z filmu Bonanza. Pamiętasz Bonanzę? Rany, to był niezły kawałek.

· Jak otworzyłeś te drzwi?

· Dłutem. Nie chciałem zawracać ci głowy w środku nocy.

· To bardzo uprzejmie z twojej strony.

· Księżyc zawsze stara się być uprzejmy. – Przekazał mi znak pokoju i swobodnym krokiem ruszył wzdłuż korytarza.

Zamknęłam drzwi i włączyłam alarm z powrotem. Babcia nadal chrapała w mojej sypialni, a Bob nawet nie ruszył się ze swojego miejsca koło kanapy. Jeśli pojawiłby się tutaj seryjny morderca, byłabym zdana na własne siły.

Zajrzałam do Reksa i wytłumaczyłam mu, co się stało z alarmem.

· Nie ma się czym martwić – powiedziałam. – Wiem, że jest głośny, ale przynajmniej się obudziłeś i biegasz.

Rex usiłował utrzymać równowagę na swoim małym drewienku dla chomików, przednie łapki dyndały mu z przodu, wąsy ruszały się, cienkie jak pergamin uszka drgały, a ślepia o czarnych źrenicach były szeroko otwarte. Wrzuciłam mu kawałeczek krakersa do miseczki, szybko podbiegł, wciągnął go do swojej torebki policzkowej i zniknął w puszce po zupie. Rex wiedział, jak przetrwać kryzys.

Wróciłam do łóżka i naciągnęłam kołdrę pod samą szyję. Koniec z myśleniem o Batmanie, powiedziałam sobie. Nie ma żadnego zaglądania pod jego śliski gumowy skafander. Żadnych seryjnych zabójców. No i żadnych myśli o Joem Morellim, ponieważ mogłoby mnie skusić, żeby do niego zadzwonić i błagać go, żeby się ze mną ożenił… Czy coś w tym rodzaju.

To o czym mam myśleć? Może o chrapaniu babci? Było wystarczająco głośne, żeby dostać wady słuchu na resztę życia. Położyłabym sobie poduszkę na głowę, ale wtedy mogłabym nie usłyszeć alarmu i seryjny zabójca wszedłby do środka i odciąłby mi język. Cholera, kolejny raz myślę o seryjnym mordercy!

Znowu usłyszałam jakiś odgłos przy drzwiach. Spróbowałam dojrzeć w ciemnościach, która godzina. Musiało być koło pierwszej. Drzwi się otworzyły i usłyszałam alarm. Cóż, bez cienia wątpliwości był to Komandos. Poprawiłam ręką włosy i sprawdziłam, czy plaster jest na miejscu. Miałam na sobie flanelowe bokserki, biały podkoszulek i w ostatniej chwili wpadłam w panikę, że przez trykot będzie widać sutki. Niech to kule biją! Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej. Pobiegłam do przedpokoju, żeby wyłączyć alarm, ale zanim doszłam do drzwi, w szparze między drzwiami i framugą zobaczyłam parę nożyc. Nożyce przecięły łańcuch i drzwi otworzyły się na oścież.

· Hej – powitałam Komandosa. – Kantujesz!

Ale to nie Komandos wszedł przez otwarte drzwi. To był Morris Munson. Wyrwał alarm z klamki i wbił w niego nożyce. Alarm wydał ostatni pisk i ucichł. Babcia nadal chrapała. Bob wciąż leżał rozwalony koło kanapy. A Rex stał z natężoną uwagą, odgrywając rolę niedźwiedzia grizzly.

· Niespodzianka – powiedział Munson, zamykając drzwi i wchodząc do przedpokoju.

Mój paralizator, sprej, oślepiająca latarka i pilnik do paznokci były w torebce, która wisiała na wieszaku za Munsonem i znajdowała się poza moim zasięgiem. Rewolwer tkwił gdzieś w kanapie, ale naprawdę nie chciałam zrobić z niego użytku. Rewolwery cholernie mnie przerażają… i zabijają ludzi. Zabijanie nie zajmuje wysokiej pozycji na liście zajęć, które lubię najbardziej.

Zapewne powinnam była się ucieszyć, że widzę Mun-sona. Chcę przez to powiedzieć, że przecież i tak miałam go znaleźć, prawda? I oto on włamuje się do mojego mieszkania.

· Nie ruszaj się z miejsca – powiedziałam. – Łamiesz zasady wyjścia za kaucją, jesteś aresztowany.

· Zrujnowałaś mi życie – odparł. – Zrobiłem dla ciebie wszystko, a ty zrujnowałaś mi życie. Zabrałaś dom, samochód, meble…

· To twoja była żona, matole! Czy ja wyglądam jak twoja była żona?

· Trochę.

· Ani trochę! – Zwłaszcza że jego eksżona była trupem ze śladami kół na plecach. – Jak mnie znalazłeś?

· Kiedyś pojechałem za tobą do domu. Trudno cię nie zauważyć w tym buicku.

· Tak naprawdę nie myślisz, że jestem twoją żoną, prawda?

Jego usta zastygły w obłąkańczym grymasie.

· Nie, ale jak pomyślą, że naprawdę szajba mi odbiła, będę mógł udowodnić, że jestem wariatem. Biedny, oszalały z żalu mąż stracił nad sobą kontrolę. W tobie moja jedyna szansa. Teraz muszę tylko poderżnąć ci gardło, podpalić cię i będę w domu, wolny.

· Jesteś szalony!

· Popatrz, to już działa.

· No cóż, nie uda ci się, ponieważ jestem zawodowcem wyszkolonym w samoobronie.

· Spójrz prawdzie w oczy. Zasięgnąłem o tobie języka. Nie jesteś w niczym wyszkolona. Sprzedawałaś damskie figi, dopóki cię nie wyrzucili.

· Nie wyrzucili mnie. Zostałam zwolniona.

· Wszystko jedno. – Otworzył dłoń, chcąc mi pokazać, że ma w niej nóż sprężynowy. Nacisnął przycisk i wyskoczyło ostrze. – Jeśli zgodzisz się współpracować, nie będzie tak źle. Nie chcę cię zabić. Pomyślałem sobie, że zadam ci kilka ran kłutych, żeby dobrze wyglądało. Może odetnę ci sutek.

· Nie ma mowy!

· Posłuchaj, damulko, daj mi trochę luzu, dobra? Zmagam się z oskarżeniem o zabójstwo.

· To jest głupie. To nigdy nie wypali! Rozmawiałeś o tym z prawnikiem?

· Nie stać mnie na prawnika! Moja pochlastana żona wyczyściła mnie ze wszystkiego.

W trakcie naszej rozmowy cofałam się krok po kroku w stronę kanapy. Teraz, kiedy dowiedziałam się, że ma zamiar obciąć mi sutek, użycie broni nie wydawało mi się takim głupim pomysłem.- Tylko spokojnie – ostrzegj. – Chyba nie chcesz, żebym cię gonił po całym mieszkaniu?

· Chcę po prostu usiąść. Nie czuję się zbyt dobrze. -I nie było to dalekie od prawdy. Serce trzepotało mi w piersiach i czułam, jak włosy zaczynają stawać dęba. Klapnęłam na sofę i włożyłam rękę między poduszki. Broni nie było. Włożyłam rękę pod poduszkę obok. Też nic.

· Co robisz? – zapytał.

· Szukam papierosa – powiedziałam. – Muszę zapalić ostatniego papierosa, żeby się uspokoić.

· Zapomnij. Nadszedł czas. – Rzucił się na mnie z nożem, zrobiłam unik i nóż wbił się w poduszkę sofy.

Wrzasnęłam i zaczęłam grzebać rękami i nogami, szukając rewolweru. Znalazłam go pod środkową poduszką. Munson znowu mnie zaatakował, postrzeliłam go w stopę.

Bob otworzył jedno oko.

· Szmata! – krzyknął Munson, upuszczając nóż i trzymając się za stopę. – Szmata!

Cofnęłam się i wzięłam go na muszkę.

· Jesteś aresztowany.

· Jestem postrzelony. Jestem postrzelony. Umrę. Wykrwawię się na śmierć.

Oboje popatrzyliśmy na jego stopę. Nie chlustała z niej krew. Miał jedynie niedużą plamkę koło małego palca.

· Musiałam cię tylko drasnąć.

· Ludzie, co za kiepski strzał. Przecież prawie na mnie stałaś. Jak mogjaś nie trafić w moją stopę?

· Mam spróbować jeszcze raz?

· Wszystko na nic. Jak zawsze, zawaliłaś całą sprawę. Gdy tylko mam plan, ty go musisz zniszczyć. Wszystko sobie skalkulowałem. Miałem przyjść tutaj, odciąć ci sutek i podpalić cię. A teraz cały plan na nic. – Machnął rękami z obrzydzeniem – Kobiety! – Odwrócił się i zaczął kuśtykać w kierunku drzwi.

· Hej! – krzyknęłam. – Gdzie idziesz?

· Wychodzę. Palec u nogi wściekle mnie boli. Popatrz na mój but. Jest całkiem rozpruty. Myślisz, że buty rosną na drzewach? Widzisz, o tym właśnie mówiłem. Nie masz szacunku dla nikogo, z wyjątkiem siebie. Wy, kobiety, wszystkie jesteście takie same. Tylko brać, brać i brać. Daj mi, daj mi, daj mi.

· Nie martw się butami. Państwo na pewno sprawi ci nowe. – A także ładny pomarańczowy kombinezon i kajdanki.

· Zapomnij o tym. Nie wrócę do więzienia, dopóki wszyscy nie będą przekonani, że jestem obłąkany.

· Ja ci już nie uwierzę. Poza tym mam broń i strzelę znowu, jeśli mnie do tego zmusisz. Podniósł ręce do góry.

· Dalej, strzelaj.

Nie dość, że nie mogłam zmusić się do tego, żeby strzelić do nieuzbrojonego człowieka, to jeszcze zabrakło mi naboi. Były na mojej liście zakupów. Mleko, chleb, naboje.

Wyprzedziłam go, porwałam torebkę z wieszaka i wysypałam całą jej zawartość na podłogę, ponieważ był to najszybszy sposób znalezienia kajdanek i spreju na psy. Oboje rzuciliśmy się na porozrzucane szpargały, ale Munson wygrał. Porwał z podłogi sprej i odskoczył do drzwi.

· Jak pójdziesz za mną^ to nim prysnę – zagroził.

Obserwowałam, jak biegnie wzdłuż korytarza utykającym galopem, oszczędzając ranną stopę. Zatrzymał się przy drzwiach do windy i potrząsnął butelką ze sprejem w moim kierunku.

· Jeszcze tu wrócę – zapowiedział. – Potem wszedł do windy i zniknął.

Zamknęłam drzwi na zamek. Wspaniale… I po co mi to wszystko? Poszłam do kuchni, żeby znaleźć coś na pocieszenie. Tort zjedzony. Placek zjedzony. Nie ma żadnych ukrytych i zapomnianych batoników w ciemnych zakamarkach szafki. Alkoholu też nie ma. Ani kulek serowych. Słoik z masłem orzechowym jest pusty.

Zjedliśmy z Bobem kilka oliwek, ale w ogóle nie spełniły zadania.- Trzeba je zamrozić – powiedziałam do Boba.

Pozbierałam z podłogi w przedpokoju wszystkie szpargały i wrzuciłam z powrotem do torebki. Położyłam na ladzie zepsuty alarm, zgasiłam światło i wróciłam do łóżka. Leżałam w ciemnościach, a ostatnia groźba Munsona powracała w moich myślach jak bumerang. Nie miało znaczenia, czy naprawdę był szalony, czy tylko udawał; za kluczową sprawę uznałam to, że o mały włos nie zostałam bez sutka. Może nie powinnam kłaść się spać, dopóki nie założę zasuwy w drzwiach. Powiedział, że wróci, a ja nie wiedziałam, czy to będzie za godzinę, czy następnego dnia.

Problem polegał na tym, że nie byłam w stanie leżeć z otwartymi oczami. Próbowałam coś zaśpiewać, ale zasnęłam w połowie piosenki Dziewięćdziesiąt dziewięć butelek piwa na ścianie. Pamiętałam tylko, że zanim zasnęłam, byłam przy pięćdziesiątej butelce piwa, a potem nagle się obudziłam z uczuciem, że nie jestem w pokoju sama. Zamarłam w bezruchu, z bijącym sercem i wstrzymanym oddechem. Nie było słychać odgłosu kroków na dywanie. W powietrzu nie unosił się zapach ciała szaleńca. To tylko irracjonalne przeświadczenie, że ktoś jest na moim terenie.

Zaraz potem, bez żadnego ostrzeżenia, poczułam, jak czyjeś palce zacisnęły się na moim nadgarstku, i zostałam pobudzona do czynu. Poziom adrenaliny w moim organizmie wzrósł i rzuciłam się z kanapy na intruza. Przez chwilę leżałam przyduszona przez niego, co nie było specjalnie niemiłym doświadczeniem, ponieważ stwierdziłam, że to Komandos.

Leżeliśmy pierś przy piersi, udo przy udzie, z jego dłońmi zaciśniętymi na moich nadgarstkach. Przez chwilę tylko oddychaliśmy.

· Niezła akcja, laleczko – powiedział. I pocałował mnie.

Tym razem nie miałam wątpliwości co do jego intencji. To nie był sposób, w który całuje się na przykład kuzynkę. Był to raczej sposób, w który mężczyzna całuje kobietę, kiedy chce zedrzeć z niej ubranie i sprawić, żeby zaśpiewała swój hymn.

Pocałował mnie jeszcze mocniej, a jego dłonie powędrowały pod mój podkoszulek i zaczęły błądzić po brzuchu. Dzięki Bogu, że jeszcze miałam obydwa sutki! Elektryzujący powiew gorąca sprawił, że nabrzmiały.

Drzwi od sypialni otwarły się z hukiem i wyjrzała z nich babcia.

· Hej tam, wszystko w porządku? Wspaniale! Teraz akurat się obudziła!

· Tak. Wszystko gra – powiedziałam.

· Czy to Komandos leży na tobie?

· Pokazywał mi właśnie jeden z chwytów samoobrony.

· Nie miałabym nic przeciwko nauce samoobrony -oświadczyła babcia.

· Właśnie skończyliśmy.

Komandos stoczył się ze mnie i położył się na plecach.

· Gdyby nie była twoją babcią, tobym ją zastrzelił.

· Kurza twarz – zaklęła babcia. – Zawsze najlepsze kawałki przechodzą mi koło nosa. Wstałam i poprawiłam koszulkę.

· Nie straciłaś wiele. Miałam właśnie zamiar zrobić czekoladę na gorąco. Chcesz filiżankę?

· Jasne – powiedziała babcia. – Pójdę włożyć szlafrok.

Komandos spojrzał na mnie. W pokoju panował mrok, tylko wąska strużka światła padała z otwartych drzwi do sypialni. Jednak było na tyle jasno, że dostrzegłam uśmiech na jego ustach i groźny wzrok.

· Ocalona przez babcię.

· Napijesz się gorącej czekolady? Poszedł za mną do kuchni.

· Dalej.

Dałam mu kartkę z rysunkiem.

· Szkic, który chciałeś.

· Chcesz mi powiedzieć o czymś jeszcze? Wiedział o Alexandrze Ramosie.- Skąd wiesz?

· Obserwowałem dom przy plaży. Widziałem, jak Ra-mos wsiadał do twojego samochodu.

Nalałam mleka do dwóch kubków i wstawiłam je do mikrofali.

· O co w tym wszystkim chodzi? Zatrzymał mnie, żeby wyłudzić papierosa.

Komandos uśmiechnął się.

· Czy kiedykolwiek próbowałaś rzucić palenie? Pokręciłam głową.

· To nie zrozumiesz tego.

· Paliłeś?

· Robiłem wszystko. – Wziął z lady wykrywacz ruchu i obrócił go w dłoni. – Zauważyłem zerwany łańcuch przy drzwiach.

· Dzisiaj w nocy nie jesteś moim jedynym gościem.

· Co się stało?

· Taki jeden, który się nie stawił, włamał się do mojego mieszkania. Postrzeliłam go w stopę i poszedł sobie.

· Zdaje się, że nie czytałaś Podręcznika dla łowców nagród. Naszym zadaniem jest łapać dych kolesiów i pakować ich z powrotem do więzienia.

Wsypałam czekoladę do gorącego mleka.

· Ramos chce, żebym dzisiaj znowu tam była. Zaoferował mi posadę osobistego przemytnika papierosów.

· To nie jest praca dla ciebie. Alexander potrafi zachowywać się gwałtownie, dziwacznie i paranoidalnie. Ma zapisane leki, ale nie zawsze je bierze. Hannibal wynajął ochroniarzy, żeby mieli go na oku, ale on robi facetów w konia. Wymyka się spod ich kontroli, kiedy tylko nadarza się okazja. Między Hannibalem a Alexandrem trwa próba sił, a ty przecież nie chcesz dostać się w krzyżowy ogień.

· Czyż to nie jest miłe? – zachwyciła się babcia, człapiąc do kuchni i porywając kubek czekolady. – Mieszkanie z tobą jest prawdziwą frajdą. Kiedy mieszkałam z twoją matką, w środku nocy nigdy nie odwiedzali nas mężczyźni.

Komandos odłożył alarm na ladę.

· Muszę iść. Miłego picia czekolady. Odprowadziłam go do drzwi.

· Czy mam coś jeszcze dla ciebie zrobić? Sprawdzić pocztę? Podlać kwiatki?

· Pocztę przekazują mojemu prawnikowi. A kwiatki podlewam sam.

· Więc czujesz się dobrze w swojej jaskini Batmana?

W kącikach jego ust pojawił się cień uśmiechu. Pochylił się do przodu i pocałował mnie w kark, tuż nad wycięciem podkoszulka.

· Słodkich snów.

Zanim wyszedł, pożegnał się z babcią, która była jeszcze w kuchni.

· Cóż za miły i uprzejmy młody człowiek – orzekła babcia. – No i nieźle przypakowany.

Zajrzałam do szafy babci, znalazłam butelkę alkoholu i dolałam trochę do mojej czekolady.

Nazajutrz rano obie z babcią miałyśmy kaca.

· Nie mogę pić czekolady tak późno w nocy – powiedziała babcia. – Czuję się tak, jakby za chwilę miały mi eksplodować oczy. Może powinnam zrobić sobie badania na jaskrę.

· A może raczej powinnaś sprawdzić poziom alkoholu we krwi?

Połknęłam kilka tabletek aspiryny i powlokłam się na parking. Byli tam już Habib i Mitchell, którzy czekali na mnie w minivanie z dwoma fotelikami dla dzieci na tylnym siedzeniu, ale bez dzieci.

· Niezły samochód zwiadowczy – powiedziałam. -Świetnie się nadaje.

· Nie zaczynaj – ostrzegł Mitchell. – Nie jestem w nastroju.

Spojrzał na mnie złowrogo.

· Ułatwię wam życie, żebyście się nie zgubili, i powiem, że najpierw jadę do biura.- Nienawidzę tego miejsca – powiedział Habib. – Jest przeklęte! To dzieło diabła!

Pojechałam do biura i zaparkowałam przed wejściem. Habib zatrzymał się kawałek dalej i nie wyłączył silnika.

· Cześć, przyjaciółko – powitała mnie Lula. – A gdzie Bob?

· Został z babcią. Śpią.

· Wydaje mi się, że ty też powinnaś się przespać. Wyglądasz potwornie. Jeśli reszta twojej twarzy byłaby tak czarna, jak twoje cienie pod oczami, to mogłabyś zamieszkać w moim sąsiedztwie. Oczywiście dobra wiadomość jest taka, że dzięki tym czarnym cieniom i przekrwionym oczom prawie nie widać tego wielkiego, paskudnego pryszcza.

A naprawdę dobrą wiadomością było to, że dzisiaj jeszcze nie zwróciłam na ten pryszcz uwagi. To zabawne, że taka drobnostka, jak groźba utraty życia, może zmniejszyć znaczenie pryszcza. Dzisiaj najbardziej zależało mi na schwytaniu Munsona. Nie chciałam zaliczyć kolejnej bezsennej nocy ze strachu, że stanę w płomieniach.

· Mam przeczucie, że Morris Munson wrócił dzisiaj rano do swojego domu – powiedziałam do Luli. – Jadę tam i mam zamiar go zdeptać.

· Jadę z tobą. Nie mam nic przeciwko temu, żeby kogoś dzisiaj zdeptać. Jestem dzisiaj naprawdę w nastroju do deptania.

Wyjęłam broń z torebki.

· Wygląda na to, że nie mam naboi – powiedziałam do Connie. – Masz gdzieś zapasowe? Yinnie wyjrzał z gabinetu.

· Wkładasz naboje do rewolweru? Czy ja dobrze słyszałem? A cóż to za okazja?

· Często miewam naładowany rewolwer – oświadczyłam, mrużąc oczy, i wkurzyłam się. – Właśnie ostatniej nocy kogoś postrzeliłam.

Wszystkim zaparło dech.

· Kogo postrzeliłaś? – zapytała Lula.

· Morrisa Munsona. Włamał się do mojego mieszkania.

Yinnie poruszył się gwałtownie.

· Gdzie on jest? Nie żyje? Nie postrzeliłaś go w plecy, prawda? Zawsze powtarzam – tylko nie w plecy!

· Nie postrzeliłam go w plecy. Trafiłam w stopę.

· I co? Gdzie on jest?

· A niech to – powiedziała Lula. – Postrzeliłaś go w stopę ostatnią kulą, co? Spaprałaś sprawę i zabrakło ci naboi. – Pokiwała gjową. – Nie masz już dość takich numerów?

Connie przyniosła z drugiego pokoju pudełko naboi.

· Jesteś pewna, że je chcesz? – zapytała mnie. -Nie wyglądasz najlepiej. Nie wiem, czy to dobry pomysł, żeby dawać paczkę naboi kobiecie, kiedy ma pryszcz.

Włożyłam cztery naboje do rewolweru, a pudełko wrzuciłam do torby.

· Nic mi nie będzie.

· To się nazywa kobieta z planem – pochwaliła Lula.

To się nazywa kobieta z kacem, która chce jedynie jakoś przetrwać dzień.

W połowie drogi do domu Munsona, na Rockwell Street, zatrzymałam się przy krawężniku. Habib i Mit-chell, którzy jechali za mną, skrzywili się.

· To musiała być noc – zagadnęła Lula.

· Nie chcę o tym myśleć. – I nie powiedziałam tego ot, tak sobie. Naprawdę nie chciałam o tym myśleć. Chodziło mi o to, co, u diabła, jest grane między mną a Komandosem? Chyba pożegnałam się z rozumem! Nie mogłam uwierzyć w to, że siedziałam z babcią, popijając bourbona i czekoladę na gorąco. Nie mam głowy do picia. Jestem pijana po dwóch butelkach piwa. Czułam się tak, jakby mój mózg eksplodował gdzieś w przestrzeń, a ciało pozostało w tyle.

Przejechałam kolejne pięćset metrów i wtoczyłam się na wjazd do McDonalda, żeby kupić niezawodne remedium na mojego kaca: frytki i coca-colę.

· Skoro już tu jesteśmy, też mogę zjeść małe co nieco -oświadczyła Lula. – Jajko McMuffin, płatki śniadaniowe, koktajl czekoladowy i Big Mac! – krzyknęła mi przez ramię.

Poczułam mdłości.

· To ma być przekąska?

· Masz rację – powiedziała. – Bez płatków śniadaniowych.

Gość w okienku podał mi torbę z jedzeniem i spojrzał na tylne siedzenie buicka.

· A gdzie pies?

· W domu.

· To dobrze. Ostatnio nieźle narozrabiał. Proszę pani, to była góra…

Nacisnęłam na pedał gazu i odjechałam. W drodze do domu Munsona jedzenie zniknęło, a ja poczułam się znacznie lepiej.

· Skąd wiesz, że ten facecik tutaj wrócił? – zapytała Lula.

· Mam przeczucie. Musiał zabandażować stopę i zabrać inne buty. Na jego miejscu poszłabym w tym celu do domu. Była późna noc. A gdybym już dotarła do własnego domu, to chciałabym się przespać we własnym łóżku.

Patrząc na dom z zewnątrz, trudno było coś powiedzieć. W oknach ciemno. Ani znaku życia wewnątrz. Objechałam domy i wjechałam na dróżkę prowadzącą do garażu. Lula wysiadła i zajrzała tam przez okno.

· Jest w domu, wszystko gra – powiedziała, pakując się z powrotem do Wielkiego Błękitu. – A przynajmniej stoi tutaj ten jego wrak.

· Masz swój paralizator i sprej?

· A czy laska ma ptaszka? Mogłabym dokonać inwazji na Bułgarię tą kupą gówna, którą mam w torbie.

Zajechałam z powrotem od frontu domu i wysadziłam Lulę, żeby pilnowała drzwi wejściowych. Następnie zaparkowałam samochód dwa domy dalej, na dróżce dojazdowej, poza zasięgiem wzroku Munsona. Habib i Mitchell zaparkowali za mną tym swoim samochodem dla dzieci, zamknęli się i wyjęli torby ze śniadaniem z McDonalda. Przedarłam się przez dwa podwórka, dostałam się na tyły domu Munsona i zajrzałam przez okno kuchenne. Nic. Na stole leżało pudełko plastrów i rolka papierowych ręczników. Czyżbym była geniuszem? Zrobiłam krok do tyłu i spojrzałam na piętro. Usłyszałam niewyraźny odgjos lejącej się wody. Munson brał prysznic. Ludzie, życie jest piękne.

Spróbowałam otworzyć drzwi. Zamknięte na zamek. Spróbowałam okna. Też zamknięte. Miałam zamiar wybić jedno z nich, kiedy Lula otworzyła tylne drzwi.

· Drzwi wejściowe nie były zanadto zamknięte – powiedziała.

Musiałam być jedyną osobą na świecie, która nie umie otworzyć zamka w drzwiach.

Stałyśmy w kuchni, nasłuchując. Na górze nadal lała się woda. Lula w jednej ręce trzymała paralizator, a w drugiej sprej. Ja miałam jedną rękę wolną, a w drugiej ściskałam kajdanki. Weszłyśmy schodami na palcach i zatrzymałyśmy się na samej górze. Domek był nieduży. Na górze dwie sypialnie i łazienka. Drzwi do sypialni otwarte, w pokoju nikogo. Drzwi do łazienki zamknięte. Lula stanęła z boku, czając się ze sprejem w ręce. Ja stanęłam po drugiej stronie. Obie dokładnie wiedziałyśmy, jak to się robi, bo oglądałyśmy programy o glinach. Munson nie nosił ze sobą broni, a poza tym to nieprawdopodobne, żeby był uzbrojony, stojąc pod prysznicem, ale ostrożność nie szkodziła.

· Liczę do trzech – pokazałam Luli, poruszając ustami i trzymając rękę na klamce. – Raz, dwa, trzy!

Загрузка...