rozdział l

Pięć miesięcy później…

Carol Żabo stała na zewnętrznej balustradzie mostu łączącego brzegi rzeki Delaware pomiędzy Trenton w stanie New Jersey a Morrisville w stanie Pensylwania. W prawej dłoni trzymała standardowych rozmiarów cegłę, która była przywiązana do kostki u nogi ponad metrowej długości sznurem do wieszania bielizny. Na moście widniał napis: „Trenton produkuje, świat kupuje”. Carol najwidoczniej miała dość tego świata, który kupował -cokolwiek by to miało znaczyć – ponieważ właśnie przygotowywała się do skoku z mostu, w czym miała jej pomóc cegja.

Stałam w odległości jakiś trzystu metrów, próbując przekonać Carol, żeby zeszła z balustrady. Sznur samochodów przejeżdżał koło nas. Niektórzy kierowcy zwalniali, żeby się pogapić, a inni mijali gapiów, pokazując Carol środkowy palec, bo hamowała ruch.

· Posłuchaj, Carol – powiedziałam. – Jest wpół do dziewiątej i zaczyna sypać śnieg. Marznie mi tyłek. Zdecyduj się, czy skaczesz, bo muszę gdzieś zadzwonić i mam ochotę na filiżankę kawy.

Tak naprawdę nie wierzyłam, że mogłaby skoczyć. Z jednego powodu. Nosiła kurtkę od Wilsona, wartą czterysta dolarów. Po prostu nie skacze się z mostu w kurtce za tyle pieniędzy. Tak się nie robi. Kurtka by się zniszczyła.

Carol – podobnie jak ja – urodziła się przy ulicy Cham-bersburg w Trenton, a w tej dzielnicy najpierw oddaje się taką kurtkę siostrze, a dopiero potem skacze z mostu.

· Hej, słuchaj no, Stephanie Plum – odparła Carol, szczękając zębami. – Nikt nie przysyłał ci ozdobnego zaproszenia na tę imprezę.

Znałyśmy się z liceum. Ona tańczyła w zespole, a ja wywijałam pałeczką. Teraz była żoną Lubiego Żabo i chciała popełnić samobójstwo. Jeśli ja byłabym jego żoną, też chciałabym to zrobić. Ale to nie był powód, dla którego Carol stała na balustradzie z cegłą na sznurze. Carol ukradła kilka par majtek z dziurką w kroku u Fre-dericka przy deptaku. Nie chodziło o to, że nie było jej stać na te majtki. Potrzebowała ich, aby dodać pikanterii swojemu życiu seksualnemu, ale zbyt się krępowała, żeby za nie zapłacić. Uciekając w pośpiechu, nie zauważyła nieoznakowanego policyjnego wozu Briana Simona. Brian wszystko widział, zaczął ją gonić i wpakował Carol do aresztu.

Mój kuzyn Yinnie, prezes i jedyny właściciel firmy Yincent Plum – Kaucje i Poręczenia, wpłacił kaucję za Carol. Jeśli nie pojawiłaby się na rozprawie w dniu wyznaczonym przez sąd, Yinnie straciłby pieniądze – chyba że byłby w stanie dostarczyć ciało Carol w przepisowym czasie.

I tutaj zaczyna się moja rola. Jestem agentką, która poszukuje osób zwolnionych za kaucją, co jest skomplikowanym określeniem łowczyni nagród. Dostarczam ciała Yinniemu. Najlepiej żywe i nieuszkodzone.

Dzisiaj rano Yinnie w drodze do biura wypatrzył Carol i wysłał mnie, żebym ją uratowała, a jeśli byłoby to niemożliwe, żebym chociaż precyzyjnie namierzyła miejsce, w którym jej ciało wyląduje w rzece. Yinnie obawiał się, że jeśli Carol skoczy z mostu, a nurkowie i policjanci nie znajdą jej ciała, on straci pieniądze.

· To naprawdę nie jest dobre wyjście z sytuacji – powiedziałam do Carol. – Będziesz potwornie wyglądać, jak cię znajdą. Pomyśl, zniszczysz sobie włosy.

Zaczęła przewracać oczami, tak jakby chciała zobaczyć swój czubek głowy.

· Cholera, nie pomyślałam o tym – odrzekła. – Poza tym właśnie zrobiłam sobie pasemka. Ale zawaliłam sprawę.

Z nieba leciały duże, mokre płaty śniegu. Na nogach miałam sportowe buty z solidnymi wibramowymi podeszwami, ale i tak marzły mi stopy. Carol była ubrana bardziej zobowiązujące, miała modne buty do kostek, krótką czarną sukienkę i tę szałową kurtkę. Tylko cegła była zbyt pospolita i jakoś nie pasowała do całości. Sukienka przypominała mi tę, która wisiała w mojej garderobie. Miałam ją na sobie tylko kilka minut, zanim wylądowała na podłodze i została rzucona w kąt… Scena, która rozpoczęła wyczerpującą noc, spędzoną z mężczyzną moich marzeń. No, w każdym razie z jednym z nich. Zabawne, jak różnie ludzie postrzegają te same ubrania. Włożyłam taką sukienkę, mając nadzieję, że dzięki temu zwabię faceta do łóżka. Carol postanowiła skoczyć w niej z mostu. A tak na marginesie, moim zdaniem, skakanie z mostu w sukience nie jest dobrym pomysłem. Ja włożyłabym spodnie. Carol wyglądałaby idiotycznie w zadartej do góry sukience i ze zwisającymi pończochami.

· No, a co Lubię sądzi o twoich pasemkach? – zapytałam.

· Podobają mu się – poinformowała Carol. – Tylko chciałby, żeby włosy były dłuższe. Mówi, że długie włosy są teraz modne.

Osobiście nie wysilałabym się – w sensie nadążania za modą – dla faceta, którego ksywa pochodzi od przechwałek na temat jego umiejętności seksualnych z wykorzystaniem oliwiarki. Ale przecież to nie moja sprawa.

· Powiedz mi jeszcze raz, dlaczego stoisz na tej balustradzie.

· Bo wolałabym umrzeć niż iść do więzienia.

· Mówiłam ci przecież, że nie pójdziesz do więzienia. A jeśli już, to nie na długo.

· Jeden dzień to też za długo! Nawet godzina to za długo! Każą ci ściągnąć ubranie i nachylić się, żeby sprawdzić, czy nie masz ukrytej broni. No i musisz korzystać z łazienki na oczach wszystkich. No wiesz, nie masz chwili prywatności. Widziałam taki program w telewizji.

Teraz zrozumiałam ją trochę lepiej. Sama wolałabym popełnić samobójstwo niż zrobić którąkolwiek z tych rzeczy.

· Może nie będziesz musiała iść do więzienia – powiedziałam. – Znam Briana Simona. Mogę z nim pogadać. Może uda mi się go przekonać, żeby wycofał oskarżenie.

Twarz Carol pojaśniała.

· Naprawdę? Zrobiłabyś to dla mnie?

· Jasne. Nie mogę ci niczego obiecać, ale spróbuję.

· A jeśli on nie wycofa zarzutów, to zawsze jeszcze będę mogła się zabić.

· Oczywiście.

Zapakowałam Carol razem z cegłą do jej samochodu i pojechałam do „7-Eleven” po kawę i paczkę pączków w polewie czekoladowej. Wytłumaczyłam sobie, że zasłużyłam na pączki, ponieważ odwaliłam kawał dobrej roboty, ratując życie Carol. Zabrałam kawę i ciastka i pojechałyśmy do biura Yinniego przy Hamilton Avenue. Nie chciałam narażać się na ryzyko zjedzenia wszystkich pączków. A poza tym miałam nadzieję, że Yinnie będzie miał dla mnie nową robotę. Pracując jako agentka do spraw poszukiwania osób zwolnionych za kaucją, dostaję zapłatę dopiero po dostarczeniu poszukiwanej osoby. A teraz jestem spłukana z powodu niesubordynacji delikwentów, którzy wyszli na wolność za kaucją.

· Cholerny mięczak – rzuciła Lula zza szaf z aktami. -Właśnie wchodzą pączki.

Ze wzrostem metr sześćdziesiąt i żywą wagą prawie stu kilogramów Lula była kimś w rodzaju eksperta od pączków. W tym tygodniu nosiła różne odcienie tego samego koloru. Włosy, cera, błyszczyk do ust – wszystko w kolorze kakao. Kolor skóry Lula ma stały, a kolor włosów zmienia co tydzień.

Lula pracuje u Yinniego i czasami mi pomaga. Ponieważ nie jestem najlepszą na świecie łowczynią nagród, a Lula nie jest mistrzynią wśród pomocników, często przypomina to Najsłynniejsze wpadki policjantów w wersji dla amatorów.

· Czekoladowe? – zapytała Lula. – Właśnie miałyśmy ochotę na czekoladowe pączki, prawda, Connie?

Connie Rosolli jest kierowniczką biura. Akurat siedziała przy biurku na środku pokoju, oglądając w lusterku swój wąsik.

· Chyba muszę znowu iść na zabieg – oświadczyła. -Jak sądzicie?

· Myślę, że to dobry pomysł – odpowiedziała Lula, częstując się pączkiem. – Bo znów zaczynasz wyglądać jak Groucho Mara.

Popijałam kawę małymi łykami i przeglądałam dokumenty, które leżały na biurku Connie.

· Przyszło coś nowego?

Drzwi do gabinetu otworzyły się z hukiem i wychyliła się z nich głowa Yinniego.

· A niech mnie, marny coś nowego… Specjalnie dla ciebie.

Lula wykrzywiła się. Connie zmarszczyła nos. Ścisnęło mnie w żołądku. Przeważnie to ja musiałam prosić się o pracę, a teraz Yinnie zarezerwował coś specjalnie dla mnie.

· O co chodzi? – zapytałam. – Co tu jest grane?

· Chodzi o Komandosa. Ulotnił się. Jego pager też nie odpowiada.

· Ten gnojek nie pojawił się wczoraj w sądzie – powiedział Yinnie. – Jest NSS.

W żargonie łowców nagród NSS oznacza „Nie Stawił się w Sądzie”. Zwykle jestem w siódmym niebie, słysząc, że ktoś się nie stawił, ponieważ oznacza to dla mnie zarobek. W tym wypadku nie było żadnych widoków na pieniądze, bo jeśli Komandos nie będzie chciał, żeby go znaleźć, to i tak go nie znajdę. Koniec dyskusji.

Komandos też jest łowcą nagród. Jedynym dobrym. To facet mniej więcej w moim wieku, plus minus kilka lat różnicy; Amerykanin kubańskiego pochodzenia; jestem niemal pewna, że zabija tylko złych ludzi. Dwa tygodnie temu jakiś głupi żółtodziób aresztował go za noszenie broni bez pozwolenia. Wszyscy policjanci w Trenton znają Komandosa, wiedzą, że nosi broń bez pozwolenia, i są usatysfakcjonowani tym stanem rzeczy. Ale temu nowemu nikt o tym nie powiedział. Tak więc Komandos został schwytany i wyznaczono mu rozmowę w sądzie na wczoraj w celu udzielenia nagany. Tymczasem Yinnie wykupił Komandosa za niezły kawałek gotówki, a teraz czuł się opuszczony, bez gruntu pod nogami, zdany tylko na siebie. Najpierw Carol. Teraz Komandos. Niezbyt udany początek tygodnia.

· Coś mi tutaj nie pasuje – powiedziałam. – Coś tu nie gra. – Zrobiło mi się ciężko na sercu, ponieważ byli tacy, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby Komandos zniknął na zawsze. Dla mnie oznaczałoby to pustkę w życiu. – Komandos nie zlekceważyłby rozmowy w sądzie. Ani wiadomości wysłanej na pager.

Lula i Connie wymieniły spojrzenia.

· Słyszałaś o tym pożarze w centrum w niedzielę? -zapytała Connie. – Okazało się, że ten biurowiec należy do Alexandra Ramosa.

Alexander Ramos to handlarz, który kontroluje nielegalny przepływ broni ze swojej letniej siedziby na wybrzeżu Jersey i z zimowej fortecy w Atenach. Ma trzech dorosłych synów, z których dwaj mieszkają w Stanach: jeden w Santa Barbara, drugi w Hunterdon County. Trzeci mieszka w Rio. Wszyscy o tym wiedzą. Rodzina Ramosa była cztery razy na okładce „Newsweeka”. Spekulacje na temat powiązań Komandosa z Ramosem trwają od lat, ale nikt nie zna szczegółów. Komandos jest mistrzem w trzymaniu języka za zębami.

· No i co z tego?

· I kiedy w końcu wczoraj udało się wejść do tego budynku, znaleziono ciało najmłodszego syna Ramosa, Homera, upieczonego w biurze na trzecim piętrze. Oprócz tego, że wyglądał jak grzanka, miał w głowie wielką dziurę po kuli.

· No i?

· No i chcą przesłuchać Komandosa. Przed tobą była tu policja. Szukają go.

· Dlaczego szukają właśnie jego? Connie rozłożyła ręce.

· Wszystko jedno, wymknął się – odpowiedział Yinnie. – A ty go znajdziesz.

Bezwiednie podniosłam głos o jeden ton:

· Zwariowałeś, czy co? Nie mam zamiaru ścigać Komandosa.

· I o to właśnie chodzi – sprecyzował Yinnie. – Nie musisz go ścigać. Sam przyjdzie. Ma coś dla ciebie.

· Nie. Nie ma mowy. Zapomnij o tym.

· W porządku – powiedział Yinnie. – Skoro nie chcesz tej roboty, to dam ją Joyce.

Joyce Barnhardt jest moim wrogiem numer jeden. Oględnie mówiąc, prędzej mnie pokręci, niż oddam jej swoją sprawę. W tym wypadku mogłabym zrobić wyjątek. Pozwólmy jej gonić w piętkę w poszukiwaniu niewidzialnego człowieka.

· Co jeszcze masz? – zapytałam Connie.

· Dwie płotki i jedno diabelnie trudne zadanie. – Podała mi trzy teczki. – Ponieważ Komandos jest nieaktualny, to parszywe zadanie jest twoje.

Szybkim ruchem otworzyłam teczkę na stronie tytułowej. Morris Munson. Aresztowany za zabójstwo w wypadku samochodowym.

· Mogło być gorzej – zauważyłam. – Gdyby był maniakalnym gwałcicielem.

· Nie przeczytałaś do końca – powiedziała Connie. -Facet przejechał ofiarę, która przypadkiem okazała się jego byłą żoną, pobił ją felgą, zgwałcił i usiłował podpalić. Został oskarżony o spowodowanie zabójstwa w wypadku samochodowym, ponieważ, zgodnie z prawem stanu facet mniej więcej w moim wieku, plus minus kilka lat różnicy; Amerykanin kubańskiego pochodzenia; jestem niemal pewna, że zabija tylko złych ludzi. Dwa tygodnie temu jakiś głupi żółtodziób aresztował go za noszenie broni bez pozwolenia. Wszyscy policjanci w Trenton znają Komandosa, wiedzą, że nosi broń bez pozwolenia, i są usatysfakcjonowani tym stanem rzeczy. Ale temu nowemu nikt o tym nie powiedział. Tak więc Komandos został schwytany i wyznaczono mu rozmowę w sądzie na wczoraj w celu udzielenia nagany. Tymczasem Yinnie wykupił Komandosa za niezły kawałek gotówki, a teraz czuł się opuszczony, bez gruntu pod nogami, zdany tylko na siebie. Najpierw Carol. Teraz Komandos. Niezbyt udany początek tygodnia.

· Coś mi tutaj nie pasuje – powiedziałam. – Coś tu nie gra. – Zrobiło mi się ciężko na sercu, ponieważ byli tacy, którzy nie mieliby nic przeciwko temu, żeby Komandos zniknął na zawsze. Dla mnie oznaczałoby to pustkę w życiu. – Komandos nie zlekceważyłby rozmowy w sądzie. Ani wiadomości wysłanej na pager.

Lula i Connie wymieniły spojrzenia.

· Słyszałaś o tym pożarze w centrum w niedzielę? -zapytała Connie. – Okazało się, że ten biurowiec należy do Alexandra Ramosa.

Alexander Ramos to handlarz, który kontroluje nielegalny przepływ broni ze swojej letniej siedziby na wybrzeżu Jersey i z zimowej fortecy w Atenach. Ma trzech dorosłych synów, z których dwaj mieszkają w Stanach: jeden w Santa Barbara, drugi w Hunterdon County. Trzeci mieszka w Rio. Wszyscy o tym wiedzą. Rodzina Ramosa była cztery razy na okładce „Newsweeka”. Spekulacje na temat powiązań Komandosa z Ramosem trwają od lat, ale nikt nie zna szczegółów. Komandos jest mistrzem w trzymaniu języka za zębami.

· No i co z tego?

· I kiedy w końcu wczoraj udało się wejść do tego budynku, znaleziono ciało najmłodszego syna Ramosa, Homera, upieczonego w biurze na trzecim piętrze. Oprócz tego, że wyglądał jak grzanka, miał w głowie wielką dziurę po kuli.

· No i?

· No i chcą przesłuchać Komandosa. Przed tobą była tu policja. Szukają go.

· Dlaczego szukają właśnie jego? Connie rozłożyła ręce.

· Wszystko jedno, wymknął się – odpowiedział Yinnie. ~ A ty go znajdziesz.

Bezwiednie podniosłam głos o jeden ton:

· Zwariowałeś, czy co? Nie mam zamiaru ścigać Komandosa.

i – I o to właśnie chodzi – sprecyzował Yinnie. – Nie musisz go ścigać. Sam przyjdzie. Ma coś dla ciebie.

· Nie. Nie ma mowy. Zapomnij o tym.

· W porządku – powiedział Yinnie. – Skoro nie chcesz tej roboty, to dam ją Joyce.

Joyce Barnhardt jest moim wrogiem numer jeden. Oględnie mówiąc, prędzej mnie pokręci, niż oddam jej swoją sprawę. W tym wypadku mogłabym zrobić wyjątek. Pozwólmy jej gonić w piętkę w poszukiwaniu niewidzialnego człowieka.

· Co jeszcze masz? – zapytałam Connie.

· Dwie płotki i jedno diabelnie trudne zadanie. – Podała mi trzy teczki. – Ponieważ Komandos jest nieaktualny, to parszywe zadanie jest twoje.

Szybkim ruchem otworzyłam teczkę na stronie tytułową. Morris Munson. Aresztowany za zabójstwo w wypadku samochodowym.

Mogło być gorzej – zauważyłam. – Gdyby był ma-aiakalnym gwałcicielem.

· Nie przeczytałaś do końca – powiedziała Connie. -Kacet przejechał ofiarę, która przypadkiem okazała się WP› byłą żoną, pobił ją felgą, zgwałcił i usiłował podpalić.

Został oskarżony o spowodowanie zabójstwa w wypadku samochodowym, ponieważ, zgodnie z prawem stanu Maine, ona już nie żyła, kiedy zaczął ją bić. Namoczył kobietę w benzynie i próbował uruchomić swoją zapalniczkę, ale właśnie przejeżdżał tamtędy wóz policyjny.

Miałam mroczki przed oczami. Osunęłam się na sofę ze skaju i włożyłam głowę między kolana.

· Wszystko w porządku? – zapytała Lula.

· To na pewno z powodu obniżonego poziomu cukru we krwi – wyjaśniłam. Cóż, taki mam zawód.

· Mogjo być gorzej – orzekła Connie. – Piszą tutaj, że nie był uzbrojony. Po prostu weźmiesz ze sobą spluwę i wszystko będzie w porządku.

· Jak oni mogli wypuścić go za kaucją!

· Zastanów się – odparła Connie. – Można się domyślić, pewnie nie mają miejsc w hotelu.

Popatrzyłam na Yinniego, który nadal stał w drzwiach swojego gabinetu.

· Wpłaciłeś kaucję za tego psychola?

· Przecież ja nie jestem sędzią, tylko biznesmenem. Nie był wcześniej notowany – wyjaśnił Yinnie. – Ma dobrą posadę w fabryce guzików. Własny dom.

· I uciekł.

· Nie stawił się w sądzie – sprostowała Connie. -Dzwoniłam do tej fabryki i dowiedziałam się, że ostatni raz widziano go we środę.

· Mają od niego jakieś wiadomości? Nie telefonował w ataku choroby?

· Nie. Dzwoniłam na jego numer domowy, ale włączyła się sekretarka.

Rzuciłam okiem na dwie pozostałe teczki. Lenny Dale, uciekł podczas akcji, oskarżony o przemoc w rodzinie. Walter, zwany Człowiekiem z Księżyca, nazwiskiem Dunphy, poszukiwany za pijaństwo, chuligaństwo i oddawanie moczu w miejscach publicznych. Wrzuciłam wszystkie trzy teczki do torby i wstałam.

· Daj mi znać na pager, jak będą jakieś wiadomości o Komandosie.

· Ostatnia szansa – powiedział Yinnie. – Słowo, że dam tę sprawę Joyce.

Wzięłam pączka z pudełka, resztę oddałam Luli i wyszłam. To był marzec i zamieć nie mogła już za bardzo szaleć. Na ulicy leżało jeszcze trochę śnieżnej bryi, a przednią i boczne szyby mojego auta pokrywała warstewka lodu. Za szybą zobaczyłam jakiś dużych rozmiarów obiekt o niewyraźnych konturach. Przyjrzałam się temu czemuś przez warstwę lodu. Bezkształtnym obiektem był Joe Morelli.

Większość kobiet miałaby z miejsca orgazm, gdyby Morelli znalazł się w ich samochodzie. Ten jego urok! Ja znam faceta niemal od zawsze i prawie nigdy nie miałam orgazmu natychmiast, gdy go zobaczyłam. Potrzebowałam przynajmniej kilku minut.

Był w butach do kostek, dżinsach i czarnej wełnianej kurtce. Spod kurtki wystawała czerwona flanelowa koszula w kratę. Pod koszulą miał czarny podkoszulek i glocka kaliber 40. Jego oczy były w kolorze dobrej whisky, a ciało – połączeniem włoskich genów i ciężkiej pracy na siłowni. Zyskał opinię człowieka, który żyje szybko, co było w pełni zasłużone, ale nieaktualne. Morelli wkładał teraz całą energię w pracę.

Wślizgnęłam się z powrotem za kierownicę, przekręciłam kluczyk w stacyjce i włączyłam ogrzewanie szyb. Jeździłam sześcioletnią niebieską hondą civic, która była idealnym środkiem transportu, ale nie nadążała za moją fantazją. Trudno być Xeną, wojowniczą księżniczką, w sześcioletniej hondzie.

· No to – zagadnęłam do Morellego – co tam u ciebie słychać?

· Ścigasz Komandosa?

· Nie. Nie ja. Oczywiście, że nie. Nie ma mowy. Zmarszczył brwi.

· Nie jestem magikiem – powiedziałam. – Wysłana w pościg za Komandosem, przypominałabym kurczaka, który ma ustrzelić lisa.

Morelli oparł się o drzwi.

· Muszę z nim pogadać.

· Prowadzisz śledztwo w sprawie pożaru?

· Nie. Chodzi o coś innego.

· O coś, co ma związek z pożarem? Na przykład o dziurę w gjowie Homera Ramosa? Morelli uśmiechnął się tajemniczo.

· Zadajesz mnóstwo pytań.

· Tak, ale nie otrzymuję żadnych odpowiedzi. Dlaczego Komandos nie odpowiada na pager? Jaka jest jego rola w tym wszystkim?

· Spotkał się w nocy z Ramosem. Zostali zarejestrowani na taśmie wideo przez kamerę w holu wejściowym. Budynek jest zamykany na noc, ale Ramos miał klucz. Przyjechał pierwszy, czekał dziesięć minut na Komandosa, a potem otworzył mu drzwi. Obaj przeszli przez hol i wyjechali windą na trzecie piętro. Trzydzieści pięć minut później Komandos wyszedł sam. Dziesięć minut po jego wyjściu włączył się alarm przeciwpożarowy. Przejrzeliśmy czterdzieści osiem godzin taśmy. Poza Ramosem i Komandosem w budynku nie było nikogo.

· Dziesięć minut to dużo czasu. Dajmy mu jeszcze trzy na zjechanie windą lub zejście po schodach. Dlaczego alarm nie włączył się wcześniej, skoro to Komandos podłożył ogień?

· W pokoju, w którym znaleziono Ramosa, nie było wykrywacza dymu. Drzwi zamknięto, a wykrywacz znajdował się w holu.

· Komandos nie jest głupi. Jeśli miałby zamiar kogoś zabić, nie pozwoliłby dać się zarejestrować na kasecie wideo.

· To była ukryta kamera. – Morelli dostrzegł mojego pączka. – Będziesz go jadła?

Przełamałam ciastko i dałam mu połówkę. Drugą szybko włożyłam do ust.

· Użyli jakiejś substancji chemicznej?

· Niewielkiej ilości płynu do zapalniczek.

· Myślisz, że on to zrobił?

· Trudno powiedzieć.

· Connie powiedziała, że Ramosa zastrzelono.

· Dziewięć milimetrów.

· Myślisz, że Komandos ukrywa się przed policją?

· Śledztwo w sprawie tego morderstwa prowadzi Al-len Barnes. Do tej pory wszystkie ślady, które ma, prowadzą do Komandosa. Gdyby aresztował Komandosa w celu przesłuchania, prawdopodobnie potrzymałby go przez jakiś czas, opierając się na poszlakach, które są dość przekonywające. Obojętne, z jakiej strony by na to spojrzeć, siedzenie w celi nie leży w tej chwili w interesie Komandosa. Skoro Barnes uznał go za głównego podejrzanego, istnieje duże prawdopodobieństwo, że Ramos doszedł do podobnego wniosku. Gdyby Ramos uznał, że to Komandos sprzątnął jego syna, z pewnością nie czekałby, aż sąd wymierzy mu sprawiedliwość.

Pączek utkwił mi w przełyku.

· A może Ramos już się dobrał do Komandosa…

· Istnieje taka możliwość.

Niech to szlag. Komandos jest wyrachowany i ma żelazne zasady, które niekoniecznie pokrywają się z powszechnie obowiązującymi. Pojawił się na mojej drodze jako mentor, kiedy zaczęłam pracę u Yinniego, potem nasza znajomość stopniowo zmieniła się w przyjaźń, ograniczoną z powodu jego samotniczego trybu życia i mojej naturalnej chęci przetrwania. Prawda jest taka, że coraz bardziej pociągamy się nawzajem, co potwornie mnie przeraża. Tak więc uczucia, jakie żywię wobec Komandosa, były od początku skomplikowane, a teraz jeszcze na liście niepożądanych emocji znalazło się przeczucie końca świata.

Zadzwonił pager Morellego. Joe przeczytał wiadomość i westchnął.

· Muszę wracać. Gdybyś przypadkiem spotkała Komandosa, przekaż mu wiadomość ode mnie. Naprawdę musimy porozmawiać.

· To będzie cię kosztować.

· Obiad?

· Pieczone kurczaki – powiedziałam. – Supertłuste.

Kątem oka patrzyłam, jak wysiada z samochodu i przechodzi na drugą stronę ulicy. Napawałam się jego widokiem, dopóki nie zniknął mi z pola widzenia, a następnie zajęłam się z powrotem aktami. Znałam Człowieka z Księżyca, czyli Dunphy’ego. Chodziliśmy do jednej szkoły. To pestka. Wystarczy oderwać go od ekranu telewizora.

Lenny Dale mieszkał w bloku przy Grand Avenue i podał, że ma osiemdziesiąt dwa lata. Z tym będzie o wiele gorzej. Żaden sposób nie jest dobry, żeby aresztować osiemdziesięciodwuletniego człowieka. Wszystko jedno, jak to zrobisz, zawsze wyjdziesz na świnię i tak właśnie się poczujesz.

Pozostały do przeczytania akta Morrisa Munsona, ale nie śpieszyło mi się do tego. Lepiej to odwlec i mieć nadzieję, że pojawi się Komandos.

Postanowiłam najpierw zająć się Dale’em. Mieszkał zaledwie czterysta metrów od biura Yinniego. Powinnam zawrócić na przełączce przy Hamilton, ale samochód nie chciał tam jechać. Jechał w kierunku centrum i spalonego budynku.

Zgadza się, jestem wścibska. Chciałam zobaczyć miejsce zbrodni. Sądzę, że chciałam również wczuć się w sprawę. Chciałam stanąć przed tym budynkiem i zobaczyć oczyma wyobraźni Komandosa.

Przejechałam przez tory i włączyłam się w poranny ruch uliczny. Budynek znajdował się na rogu Adamsa i Trzeciej. Był zbudowany z czerwonej cegły, czteropiętrowy, i miał mniej więcej pięćdziesiąt lat. Zaparkowałam po drugiej stronie ulicy, wysiadłam z samochodu i gapiłam się na czarne od dymu okna; niektóre z nich były zabite deskami. Na całej szerokości budynku rozciągnięto żółtą policyjną taśmę, którą podtrzymywały pachołki, celowo ustawione na chodniku, aby nie dopuścić zbyt blisko takich ciekawskich jak ja. Ale przecież drobna przeszkoda w rodzaju taśmy policyjnej nie mogła mnie powstrzymać przed wejściem tam.


Przeszłam przez jezdnię, a potem pod taśmą. Próbowałam otworzyć drzwi z podwójnego szkła, ale były zamknięte na klucz. Wewnątrz hol wyglądał na stosunkowo mało zniszczony. Mnóstwo brudnej wody i ściany ubrudzone sadzą, ale poza tym żadnych widocznych zniszczeń.

Odwróciłam się i spojrzałam na budynki wokół, sklepy, restaurację na rogu.

Halo, Komandos, jesteś gdzieś tutaj?

Nic. Żadnej wizji.

Pobiegłam z powrotem do samochodu, zamknęłam się i wyciągnęłam komórkę. Wybrałam numer Komandosa i odczekałam dwa sygnały, zanim się włączyła poczta głosowa. Moje pytanie było krótkie: „Wszystko w porządku?”.

Rozłączyłam się i siedziałam przez kilka minut z zapartym tchem i ściśniętym żołądkiem. Nie chciałam, żeby Komandos nie żył. Nie chciałam też, żeby to on był mordercą Homera Ramosa. Bynajmniej nie zależało mi ani trochę na Ramosie, ale ten kto go zabił, zapłaci za to prędzej czy później.

W końcu wrzuciłam bieg i odjechałam. Pół godziny później stałam przed drzwiami mieszkania Lenny’ego Da-le’a, który najwyraźniej był w domu, ponieważ słyszałam strzelaninę. Przestępowałam z nogi na nogę, stojąc w holu na trzecim piętrze i czekając, aż skończy się ten huk. Kiedy ucichło, zapukałam. Usłyszałam odgłosy kolejnej strzelaniny, ale tym razem ktoś podszedł do drzwi.

Zapukałam po raz drugi. Drzwi otworzyły się z hukiem i wychyliła się z nich głowa starszego mężczyzny.

· Tak?

· Lenny Dale?

· Właśnie stoi przed tobą, laluniu.

Składał się głównie z nosa. Reszta twarzy chowała się w cieniu tego haczykowatego orlego dzioba, łysa czaszka była usiana plamami wątrobowymi, a uszy miał za wielkie w porównaniu do zasuszonej głowy. Za nim stała kobieta o siwych włosach, ziemistej twarzy i nogach jak u słonia, wbitych w spodnie od piżamy z podobizną Kota Garfielda.

· Czego ona chce? – wrzasnęła. – Czego chce?

· Jak się zamkniesz, to się dowiem – ryknął w odpowiedzi. – Skrzeczeć, skrzeczeć, skrzeczeć. To wszystko, co umiesz.

· Ja ci dam skrzeczeć – powiedziała. I palnęła go w świecącą łysinę.

Dale odwrócił się i uderzył ją w bok głowy.

· Hej! – powiedziałam. – Przestań!

· Tobie też przywalę – obiecał Dale, rzucając się na mnie z podniesioną pięścią.

Podniosłam rękę, żeby się obronić; stał przez chwilę nieruchomo jak posąg, jakby zastygł z pięścią podniesioną do góry. Otworzył usta, przewrócił oczami, obalił się, sztywny jak słup, i z hukiem uderzył o podłogę.

Uklękłam przy nim.

· Panie Dale?

Jego żona kopnęła go Garfieldem.

· Hm – mruknęła. – Pewnie miał znowu ten, no, atak serca.

Położyłam rękę na jego szyi i nie poczułam pulsu.

· Niech to diabli – powiedziałam.

· Nie żyje?

· Nie jestem ekspertem…

· Wygląda mi na trupa.

· Niech pani zadzwoni na 999, a ja spróbuję go reanimować. – W zasadzie nie miałam pojęcia o reanimacji, ale widziałam w telewizji, jak się to robi, i chciałam spróbować.

· Kochanie – oświadczyła pani Dale – jeżeli on będzie żył, to będę cię dotąd walić tłuczkiem do mięsa, aż zrobię z twojej głowy kotlet. – Pochyliła się nad mężem. – Zresztą popatrz na niego. Umarł na dobre. Już bardziej się nie da.

Obawiam się, że miała rację. Pan Dale nie wyglądał najlepiej.

Do drzwi podeszła jakaś staruszka.

· Co się stało? Lenny znowu miał ten, no, atak serca? – Odwróciła się i krzyknęła na dół: – Roger, zadzwoń na 999. Lenny znów miał atak serca!

W ciągu kilku sekund pokój był pełen sąsiadów, którzy komentowali stan Lenny’ego i zadawali pytania. Jak to się stało? Czy nagle? Czy pani Dale chce kamienny garnek, żeby ocucić pana Dale?

Oczywiście, powiedziała pani Dale, garnek byłby dobry. I zastanawiała się, czy Tootie Greenberg mógłby upiec ciasto z makiem, tak jak dla Mosesa Schultza.

Przyjechała erka, popatrzyli na Lenny’ego i byli jednomyślni. Lenny Dale umarł na amen.

Wymknęłam się po cichu z mieszkania i dałam nura do windy. Nie było jeszcze południa, a już mi się wydawało, że ten dzień jest zbyt długi i obfity w nieboszczyków. Zjechałam na dół i zadzwoniłam do Yinniego.

· Słuchaj – powiedziałam. – Znalazłam Dale’a. Nie żyje.

· Od kiedy?

· Od dwudziestu minut.

· Byli jacyś świadkowie?

· Żona.

· A niech cię – powiedział Yinnie. – To było w samoobronie, tak?

· Nie zabiłam go!

· Jesteś pewna?

· No, miał atak serca i przypuszczam, że w pewnym stopniu mogłam przyczynić się…

· Gdzie on jest?

· W swoim mieszkaniu. Przyjechało tam pogotowie, ale nic już się nie da zrobić. Z całą pewnością nie żyje.

· Psiakość, nie mogłaś spowodować tego ataku serca dopiero po dowiezieniu go na policję? Będziemy mieli teraz niezły bal. W tym przypadku nikt nie uwierzy w żaden papierek. Już wiem, spróbuj przekonać tych chłopaków z pogotowia, żeby go odwieźli do sądu.

Poczułam, jak usta mi się otwierają.

· Taaak, to się powinno udać – powiedział Yinnie. -Po prostu wyciągniesz jednego z tych urzędników, żeby rzucił okiem na Dale’a. Potem niech ci wyda potwierdzenie odbioru zwłok.

· Nie będę ciągać biednego nieboszczyka po urzędach!

· W czym problem? Myślisz, że tak mu spieszno do trumny? Powiedz sobie, że robisz dla niego coś miłego, taka ostatnia przejażdżka.

Brr. Rozłączyłam się. Powinnam była zatrzymać dla siebie całe pudełko pączków. Zdaje się, że to był jeden z tych dni, w których trzeba zjeść osiem pączków. Popatrzyłam na mrugającą zieloną diodę w mojej komórce. Dalej, Komandos, pomyślałam. Zadzwoń do mnie.

Wyszłam z holu na ulicę. Człowiek z Księżyca, krócej Księżyc, był następny na mojej liście. Mieszkał w Burg, kilka bloków od domu moich rodziców. Dzielił hałaśliwe lokum razem z dwoma innymi kolesiami, którzy byli takimi samymi świrami jak on. Według moich ostatnich wiadomości, pracował nocą w magazynie Shop amp; Bag. Podejrzewam, że o tej porze dnia siedział w domu, chrupiąc chipsy i oglądając powtórkę Gwiezdnych wojen.

Skręciłam w Hamilton, minęłam biuro, skręciłam w lewo koło szpitala Świętego Franciszka w stronę Burg i skierowałam się ku szeregowym domkom przy Grant. Burg to willowa dzielnica Trenton, która rozciąga się między ulicami Chambersburg i Italy. Kruche ciasteczka i chleb oliwkowy to specjalności Burg. „Język migowy” polega na podniesieniu do góry wyprostowanego środkowego palca u ręki. Domy są skromne. Samochody duże. Okna czyste.

Zaparkowałam w połowie szeregowej zabudowy i sprawdziłam w teczce numer. Stały tu obok siebie dwadzieścia trzy domy. Każdy z nich przodem do ulicy. Wszystkie były dwupiętrowe. Księżyc mieszkał pod numerem czterdziestym piątym.

Otworzył szeroko drzwi i popatrzył na mnie. Miał prawie metr osiemdziesiąt wzrostu i jasnokasztanowe włosy do ramion z przedziałkiem na środku. Był szczupły, niezgrabny, ubrany w czarną koszulkę z napisem METAL-LJCA i dżinsy z dziurami na kolanach. W jednej ręce trzymał słoik masła orzechowego, a w drugiej łyżeczkę. Pora lunchu. Gapił się na mnie, wyglądał na zmieszanego, nagle coś mu zaświtało, stuknął się łyżeczką w głowę, zostawiając na włosach kulkę masła orzechowego.

· Cholera, facetka! Zapomniałem o sądzie! Trudno nie polubić Księżyca, i pomimo ciężkiego dnia poczułam, jak się uśmiecham.

· Tak, trzeba podpisać kolejny papierek i ustalić nową datę. -1 znowu go zabiorę i zawiozę do sądu. Stephanie Plum, kwoka.

· Jak Księżyc ma to zrobić?

· Pojedziesz ze mną na posterunek i pomogę ci wszystko załatwić.

· Facetka, wypchaj się. Jestem w połowie powtórki Rocky’ego. Możemy to zrobić kiedy indziej? Już wiem, może zostaniesz na lunch i obejrzymy razem ten film?

Popatrzyłam na łyżeczkę, którą trzymał w ręce. Pewnie w ogóle miał tylko jedną łyżeczką.

· Dziękuję za zaproszenie – powiedziałam – ale obiecałam mamie, że zjem z nią lunch. – To w życiu zwie się małym niewinnym kłamstwem.

· O, to naprawdę miłe. Zjeść lunch z mamą. Fajowo.

· Poszłabym teraz na ten lunch, a mniej więcej za godzinę przyjdę po ciebie. Co ty na to?

· Byłoby świetnie. Księżycowi naprawdę by się podobało, facetka.

Kiedy bliżej się nad tym zastanowiłam, doszłam do wniosku, że pójście na lunch do mamy nie byłoby wcale takie głupie. Oprócz zjedzenia darmowego posiłku poznałabym wszystkie plotki na temat pożaru, które krążą po Burg.

Zostawiłam Księżyca z jego powtórką i chwyciłam za klamkę od drzwi mojego samochodu, kiedy zatrzymał się koło mnie czarny lincoln.

Szyba po stronie pasażera zjechała w dół i wyjrzał z niej jakiś mężczyzna.

· Jesteś Stephanie Plum?

· Tak.

· Chcielibyśmy uciąć sobie z tobą małą pogawędkę.

Jasne, już wsiadam do mafijnego auta z dwoma facetami w środku, z których jeden jest Pakistańczykiem i ma kaliber 38 wetknięty w spodnie, częściowo zakryty miękkim wałkiem brzucha, a drugi wygląda jak Hulk Hogan.

· Mama zawsze mi powtarzała, żebym nigdy nie wsiadała do obcych aut.

· Nie jesteśmy tacy znowu obcy – powiedział Hulk. -Jesteśmy dwoma przeciętnymi facetami. Prawda, Habib?

· Zgadza się – powiedział Habib, przechylając głowę w moim kierunku i odsłaniając złoty ząb. – Jesteśmy jak najbardziej przeciętni pod każdym względem.

· Czego chcecie? – zapytałam.

Facet, który siedział na miejscu pasażera, westchnął głęboko.

· Nie masz zamiaru wsiąść do samochodu, prawda?

· Owszem.

· W porządku, sprawa jest taka. Szukamy twojego przyjaciela. A może on już nie jest przyjacielem? Może ty też go szukasz?

· Aha.

· Pomyśleliśmy sobie, że moglibyśmy pracować razem. Wiesz, jako zespół.

· Nie sądzę.

· Dobrze, w takim razie będziemy musieli deptać ci po piętach. Pomyśleliśmy, że powinnaś o tym wiedzieć, żebyś nie czuła się zaniepokojona, kiedy zobaczysz, że siedzimy ci na ogonie.

· Kim jesteście?

· Ten za kierownicą to Habib. A ja jestem Mitchell.

· Nie. Mam na myśli to, kim naprawdę jesteście? Dla kogo pracujecie?

Byłam niemal pewna, że już znam odpowiedź, ale pomyślałam, że nie zaszkodzi zapytać.

· Wolelibyśmy nie ujawniać nazwiska naszego chlebodawcy – oświadczył Mitchell. – I tak nie ma to dla ciebie znaczenia. Zapamiętaj sobie tylko to, że nie powinnaś niczego odrzucać, ponieważ będziemy się złościć.

· Tak, a to bardzo niedobrze, kiedy jesteśmy źli – dodał Habib, grożąc palcem. – Nas nie można lekceważyć. Czyż nie tak? – zapytał, szukając potwierdzenia u Mitchella. – Tak naprawdę, jeśli nas zdenerwujesz, to rozrzucimy twoje wnętrzności po całym parkingu przy „7-Eleven”, które należy do mojego kuzyna Muham-mada.

· Stuknięty jesteś? – powiedział Mitchell. – Nie ma rozrzucania żadnych cholernych wnętrzności. A jeśli nawet, to nie przed „7-Eleven”. Kupuję tam gazetę w niedzielę.

· No – ustąpił Habib – to w takim razie moglibyśmy zrobić coś związanego z seksem. Moglibyśmy dokonać na niej zabawnych aktów perwersji seksualnej… Wiele, wiele razy. Gdyby mieszkała w moim kraju, byłaby zhańbiona na zawsze w całej społeczności. Uznana za wyrzutka. Oczywiście, ponieważ jest cyniczną i rozpustną Amerykanką, w tym kraju na pewno by ją zaakceptowali pomimo tych perwersji. A już z pewnością ona sama byłaby bezgranicznie zadowolona, że właśnie my to z nią robimy. Poczekaj, moglibyśmy ją okaleczyć, żeby to nie było dla niej przyjemne.

· Hej, nie mam nic przeciwko okaleczeniu, ale uważaj z tym seksem – zwrócił się Mitchell do Habiba. – Mam rodzinę. Jak moja żona coś takiego wywęszy, to jestem ugotowany.

Загрузка...