rozdział 2

Zamachałam rękami.

· Czego wy, u diabła, ode mnie chcecie?

· Chcemy twojego kumpla Komandosa i wiemy, że go szukasz – powiedział Mitchell.

· Nie szukam Komandosa. Yinnie dał tę sprawę Joyce Barnhardt.

· Nie znam żadnej Joyce Barnhardt – odparł Mitchell. -Znam ciebie. I mówię ci, że szukasz Komandosa. A jak go znajdziesz, to nam o tym powiesz. A jeśli nie potraktujesz serio tego… obowiązku, naprawdę pożałujesz.

· O-bo-wią-zek – powiedział Habib. – Podoba mi się. Miło brzmi. Miślę, że zapamiętam.

· Myślę – poprawił go Mitchell. – Wymawia się „myślę”.

· Miślę.

· Myślę!

· No przecież mówię. Miślę.

· Ten Arabus dopiero co przyjechał – wyjaśnił Mitchell. – Pracował dla naszego szefa w innym charakterze w Pakistanie, ale zjawił się razem z ostatnią dostawą towaru i nie możemy się go pozbyć. Jeszcze niewiele umie.

· Nie jestem Arabusem! – wrzasnął Habib. – Widzisz jakiś turban na mojej głowie? Teraz jestem w Ameryce i nie noszę tych rzeczy. I to bardzo nieładnie, że tak mówisz.

· Arabus – powtórzył Mitchell. Habib zmrużył oczy.

· Świńska amerykańska parowa.

· Wielorybie sadło.

· Syn służącego.

· Odwal się – powiedział Mitchell.

· Niech ci jaja urwie – zrewanżował się Habib. Zdaje się, że nie musiałam obawiać się tych dwóch. Pozabijają się nawzajem, zanim noc zapadnie.

· Muszę już jechać – oświadczyłam. – Jadę do rodziców na lunch.

· Pewnie za dobrze ci się nie powodzi – powiedział Mitchell – skoro musisz wyłudzać lunch od rodziców. Moglibyśmy ci pomóc, no wiesz. Dasz nam to, co chcemy, a okażemy się naprawdę hojni.

· Gdybym nawet chciała znaleźć Komandosa – a nie chcę – nie dałabym rady. Komandos jest nieuchwytny jak dym.

· Tak, ale słyszałem, że masz wyjątkowe umiejętności, jeśli wiesz, co mam na myśli. Poza tym jesteś łowczynią nagród… Przyprowadzić go, żywego lub martwego. Zawsze go dorwać.

Otworzyłam drzwi hondy i wsunęłam się za kierownicę.

· Powiedzcie Alexandrowi Ramosowi, że musi poszukać kogoś innego do ścigania Komandosa. Mitchell wyglądał tak, jakby połknął żabę.

· Nie pracujemy dla tego skurczybyka. Wybacz moją łacinę.

Znieruchomiałam na siedzeniu.

· A więc dla kogo pracujecie?

· Powiedziałem ci już. Nie wolno nam ujawnić tej informacji. Niech to szlag.

Kiedy przyjechałam, babcia stała w drzwiach. Mieszkała z moimi rodzicami, bo dziadek kupował teraz losy na loterii bezpośrednio od Pana Boga. Miała włosy koloru stalowoszarego, krótko obcięte i skręcone trwałą. Jadła jak koń, a skóra babci przypominała kurczaka z rosołu. Jej łokcie były ostre jak brzytwa. Miała na sobie białe tenisówki, karmazynowy ocieplany kostium z poliestru i przygryzała górną wargę, co znaczyło, że nad czymś rozmyśla.

· Czyż nie jest miło? Właśnie nakrywałyśmy do lunchu – powiedziała. – Twoja matka kupiła trochę sałatki z kurczaka i bułeczek u Giovicchiniego.

Rzuciłam okiem na pokój gościnny. Fotel ojca był pusty.

· Jeździ po mieście na taksówce – wyjaśniła babcia. -Dzwonił Whitey Blocher i powiedział, że potrzebują kogoś na zastępstwo.

Mój ojciec jest emerytowanym pracownikiem poczty, ale pracuje dorywczo jako taksówkarz, bardziej dlatego, żeby wyjść z domu, niż żeby mieć na drobne wydatki. A jazda taksówką jest dla niego tym samym, co gra w karty w klubie „Elks”.

Powiesiłam kurtkę na wieszaku w holu i usiadłam przy stole w kuchni. Dom moich rodziców jest wąski i ma okna na trzy strony. Okna pokoju gościnnego wychodzą na ulicę, okno w jadalni jest od strony podjazdu oddzielającego dom rodziców od sąsiedniego, a okno od kuchni i drugie drzwi wejściowe wychodzą na podwórko, które jest uporządkowane, ale ponure o tej porze roku.

Babcia usiadła naprzeciw mnie.

· Zastanawiam się nad zmianą koloru włosów – poinformowała. – Rosę Kotman ufarbowała sobie włosy na czerwono i wygląda całkiem nieźle. No i ma teraz nowego chłopaka. – Wzięła bułkę i przekroiła ją dużym nożem. -Nie miałabym nic przeciwko chłopakowi.

· Rosę Kotman ma trzydzieści pięć lat – wtrąciła moja matka.

· No, ja mam prawie trzydzieści pięć – powiedziała babcia. – Ale wszyscy mi mówią, że nie wyglądam na swój wiek.

To prawda. Wyglądała mniej więcej na dziewięćdziesiąt. Bardzo ją kochałam, lecz siła przyciągania ziemskiego nie była dla niej zbyt łaskawa.

· Mam oko na pewnego faceta w klubie seniora -oświadczyła babcia. – To prawdziwy przystojniak. Założę się, że gdybym miała czerwone włosy, na pewno zaciągnąłby mnie do łóżka.

Matka otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale pomyślała, że może lepiej nic nie mówić, i sięgnęła po sałatkę z kurczaka.

Nie miałam specjalnie ochoty zastanawiać się nad szczegółami wskakiwania do łóżka babci, więc przeszłam od razu do wiadomej sprawy.

· Słyszałyście o pożarze w centrum? Babcia nałożyła sobie słuszną porcję majonezu na bułkę.

· Masz na myśli ten biurowiec na rogu Adamsa i Trzeciej? Spotkałam dzisiaj w piekarni Esther Moyer. Mówiła, że jej syn Bucky prowadził wóz straży pożarnej. Mówiła, że Bucky powiedział jej, że ten pożar to pestka.

· Coś jeszcze?

· No, że kiedy przeszukali wczoraj budynek, znaleźli ciało na trzecim piętrze.

· Czy Esther wie, kto to był?

· Homer Ramos. Twierdziła, że był upieczony na chrupko. A wcześniej go zastrzelono. Miał dużą dziurę w gjowie. Sprawdziłam, czy nie jest wystawiony w domu pogrzebowym u Stivy, ale nic nie pisali w dzisiejszej gazecie. Czy to nie byłoby coś? Domyślam się, że Stiva nie mógł wiele zdziałać. Chyba wypełnić dziurę po kuli pogrzebowym kitem, tak jak to zrobił w przypadku Moogeya Bluesa, ale miałby jeszcze do zrobienia tę część spaloną na grzankę. Oczywiście są również dobre strony takiej sytuacji. Domyślam się, że rodzina Ramosa mogłaby zaoszczędzić trochę pieniędzy na pogrzebie, ponieważ Homer już został skremowany. Przypuszczalnie musieli tylko zmieść go do słoika. Z wyjątkiem, jak sądzę, głowy, która została, no bo wiedzieli, że ma dziurę po kuli. Tak więc głowy pewnie nie mogli zmieścić do słoika. Chyba że zmiażdżyli 1% łopatą. Założę się, że jak się parę razy grzmotnie, to całkiem nieźle się rozdrobni.

Matka szybko przyłożyła chusteczkę do ust.

· Dobrze się czujesz? – zapytała mamę babcia. – Znów skoczyło ci ciśnienie? – Babcia pochyliła się w moim kierunku i powiedziała szeptem: – Jest zmiana.

· Nie ma żadnej zmiany – zaprotestowała mama.

· Czy wiadomo, kto zastrzelił Ramosa? – zwróciłam się do babci.

· Esther nic na ten temat nie mówiła.

O pierwszej po południu byłam napchana sałatką z kurczaka i puddingiem ryżowym mojej mamy. Wyszłam z domu, podreptałam do hondy i zauważyłam Mitchella i Habiba, którzy stali o kawałek dalej. Kiedy spojrzałam w ich stronę, Mitchell pomachał do mnie po przyjacielsku. Nie odwzajemniłam jego gestu, wsiadłam do samochodu i pojechałam z powrotem do Księżyca.

Zapukałam do drzwi i Księżyc wyjrzał, zmieszany podobnie jak przedtem.

· Ach, tak – powiedział w końcu. A potem wybuchnął śmiechem, głupawym i rubasznym.

· Opróżnij kieszenie – powiedziałam do niego.

Wywrócił kieszenie spodni na lewą stronę i wyleciała z nich fajka wodna, która spadła na werandę. Podniosłam ją i wrzuciłam do domu.

· Coś jeszcze? – zapytałam. – LSD? Marihuana?

· Nie, facetka. A ty?

Pokręciłam głową. Jego mózg prawdopodobnie przypomina kępki zdechłych polipów, które można kupić w sklepie zoologicznym i włożyć do akwarium.

Popatrzył z ukosa na hondę.

· To twoje auto?

· Tak.

Zamknął oczy i wyciągnął ręce przed siebie.

· Nie ma energii – powiedział. – Nie czuję żadnej energii. Ten samochód nie jest dla ciebie. – Otworzył oczy i powoli przeszedł przez chodnik, podciągając opadające spodnie. – Spod jakiego jesteś znaku?

· Spod Wagi.

· A widzisz! Wiedziałem! Jesteś powietrzem. A ten samochód jest ziemią. Nie możesz nim jeździć, facetka. Masz twórczą moc, a ten samochód cię ogranicza.

· To prawda – powiedziałam – ale na lepszy mnie nie stać. Wsiadaj.

· Mam przyjaciela, który mógłby ci załatwić odpowiedni wóz. Jest kimś w rodzaju… dilera samochodów.

· Będę to mieć na uwadze.

Księżyc przylgnął do przedniego siedzenia i wyjął okulary słoneczne.

· Lepiej, facetka – powiedział zza przyciemnianych szkieł. – Znacznie lepiej.

Sklep dla policjantów w Trenton znajduje się w tym samym budynku co sąd. Jest to toporna budowla z czerwonej cegły, bez żadnych ozdób, która dobrze spełnia swoją rolę – produkt kierunku „rachu ciachu i po strachu” w architekturze miejskiej.

Zatrzymałam się na parkingu i wprowadziłam Księżyca do budynku. Z technicznego punktu widzenia nie mogłam sama go uwolnić, ponieważ jestem agentką do spraw poszukiwania osób zwolnionych za kaucją, a nie urzędnikiem, który je zwalnia. Dlatego zaczęłam załatwiać dokumenty i zadzwoniłam po Yinniego, żeby zszedł na dół i dopełnił reszty formalności.

· Yinnie już idzie – powiedziałam do Księżyca, usadzając go na ławce obok urzędnika prowadzącego rejestr sądowy. – Mam tutaj coś do załatwienia, więc zostawiam cię na chwilę samego.

· Hej, to w dechę, facetka. Nie martw się o mnie. Księżyc sobie poradzi.

· Nie ruszaj się stąd!

· Nie ma problemu.

Poszłam na górę do Brutalnych Przestępstw i znalazłam Briana Simona siedzącego przy swoim biurku. Zaledwie kilka miesięcy temu dostał awans na tajniaka i nadal nie miał bladego pojęcia, jak się ubrać. Był w sportowej kurtce w żółtawo-brązową pepitkę, granatowych spodniach od garnituru, tanich brązowych półbutach, czerwonych skarpetkach i krawacie, wystarczająco szerokim, aby uchodzić za śliniaczek.

· Czy nie obowiązują tu jakieś przepisy dotyczące ubioru? – zapytałam. – Jeżeli będziesz się tak ubierał, to ześlemy cię na banicję do Connecticut.

· Może wstąpiłabyś po mnie jutro rano i pomogła mi wybrać ubrania.

· O rany – powiedziałam. – Jaki przewrażliwiony. Pewnie to nie jest najlepsza pora.

· Dobra jak każda inna – odparł. – Co masz na myśli?

· Carol Żabo.

· Ta kobieta jest stuknięta! Wpadła prosto na mnie, a potem uciekła.

· Była zdenerwowana.

· Chyba nie masz zamiaru częstować mnie tymi żałosnymi bajeczkami?

· Tak naprawdę chodziło o majtki. Simon wywrócił oczy do góry.

· Ja cię kręcę!

· Widzisz, Carol wychodziła ze sklepu Fredericka i straciła głowę, bo właśnie ukradła kilka par seksownych majtek.

· Czy to może wprawiać w zakłopotanie?

· Łatwo cię speszyć?

· Dlaczego w ogóle o tym mówisz?

· Miałam nadzieję, że wycofasz oskarżenie.

· Nie ma* mowy!

Usiadłam w fotelu przy jego biurku.

· Uznałabym to za szczególną przysługę. Carol jest moją znajomą. Dziś rano musiałam wyperswadować jej skok z mostu.

· Z powodu majtek?

· Jesteś jak każdy facet – powiedziałam, mrużąc oczy. – Wiedziałam, że nie zrozumiesz.

· Jestem pan Wrażliwy. Czytałem Mosty w Madison. Dwa razy.

Spojrzałam na niego pełnymi nadziei oczyma łani.

· Darujesz jej?

· Do jakiego stopnia mam jej darować?

· Nie chce iść do więzienia. Martwi się, że będzie musiała korzystać z toalety przy obcych.

Pochylił się do przodu i uderzył głową w biurko.

· Dlaczego ja?

· Mówisz jak moja matka.

· Dopilnuję, żeby nie poszła do więzienia – obiecał. -Pamiętaj, że masz u mnie dług.

· Ale nie będę musiała przychodzić i cię ubierać, prawda? Nie jestem do tego stworzona.

· Żyj w strachu. A niech to.

Zostawiłam Simona i zbiegłam po schodach na dół. Czekał tam Yinnie, ale nie było Księżyca.

· Gdzie on jest? – dopytywał się Yinnie. – Myślałem, że chodziło ci o tylne wyjście.

· Bo chodziło! Powiedziałam mu, żeby zaczekał na tej ławce koło rejestracji.

Oboje popatrzyliśmy na ławkę. Była pusta. Na zmianie był Andy Diller.

· Cześć, Andy – powiedziałam. – Nie wiesz, gdzie się podział mój wagarowicz?

· Przepraszam, ale nie zwróciłem uwagi. Przeszukaliśmy pierwsze piętro, Księżyc jednak się nie znalazł.

· Muszę wracać do biura – rzekł Yinnie. – Mam robotę.

Akurat.

Wyszliśmy razem z budynku i zobaczyliśmy Księżyca, który stał na parkingu i obserwował, jak pali się mój samochód. Policjanci z gaśnicami usiłowali coś z tym zrobić, ale sytuacja nie wyglądała zbyt różowo. Pojawił się wóz strażacki na światłach i przejechał przez łańcuch przy bramie wjazdowej.

· Ludzie – powiedział do mnie Księżyc. – To naprawdę skandal z tym twoim autem. To wściekle pomylone, facetka.

· Co się tu stało?

· Czekałem na ciebie na tej ławce i zobaczyłem Marynarza. Znasz Marynarza? Nieważne, Marynarz właśnie wyszedł z pudła, a jego brat przyjechał go odebrać. No i Marynarz zaproponował, żebym wyszedł na chwilę przywitać się z jego bratem. No to wyszedłem z Marynarzem, a wiesz, on zawsze ma dobrą marychę, a ponieważ jedna rzecz pociąga za sobą drugą, to pomyślałem, że odpocznę sobie przez chwilę w twoim aucie i puszczę dymka. Chyba fajka mi się wymsknęła, bo zaraz zapaliło się siedzenie. A potem jakoś tak wszystko się od tego zajęło. To było wspaniałe, dopóki ci dżentelmeni nie ugasili pożaru.

Wspaniałe. Ciekawe, czy Księżyc uważałby za wspaniałe, jeśli udusiłabym go na śmierć.

· Chętnie bym tu został i zapalił sobie trawkę – powiedział Yinnie – ale muszę wracać do biura.

· A ja bym sobie obejrzał Place Hollywood – rzekł Księżyc. – Musimy dobić targu, facetka.

Dochodziła czwarta, kiedy udało mi się załatwić wszystkie formalności, związane z odholowaniem samochodu. Zdołałam uratować zaledwie jedną felgę, i to by było na tyle. Stałam na parkingu, grzebiąc w torebce w poszukiwaniu mojej komórki, kiedy podjechał czarny lincoln.

· A to pech z tym autem – powiedział Mitchell.

· Powoli się przyzwyczajam. Często mi się to zdarza.

· Obserwowaliśmy cię z daleka i pomyśleliśmy, że chciałabyś czymś się zabrać.

· W samej rzeczy, właśnie dzwoniłam do przyjaciela, który po mnie przyjedzie.

· Kłamiesz, aż się kurzy – rzekł Mitchell. – Stoisz tutaj od godziny i do nikogo nie dzwoniłaś. Założę się, że mamie nie spodobałoby się, że tak kłamiesz.

· Wolałaby, żebym skłamała, niż wsiadła do waszego auta – powiedziałam. – Wtedy dostałaby ataku serca.

Mitchell pokiwał głową.

· Nie pomyślałem o tym. – Przyciemniana szyba zasunęła się i lincoln wytoczył się z parkingu.

Znalazłam telefon i zadzwoniłam do Luli do biura.

· Ludzie, jakbym dostawała pięć centów za każdy samochód, który skasowałaś, mogłabym pójść na emeryturę – oświadczyła Lula, kiedy po mnie przyjechała.

· To nie była moja wina.

· Psiakrew, to nigdy nie jest twoja wina. To wszystko przez te sztuczki z reinkarnacją. Jeśli chodzi o auta, to jesteś na dziesiątej pozycji w rankingu szrotów.

· Pewnie nie masz żadnych wiadomości o Komandosie?

· Tylko taką, że Yinnie dał tę sprawę Joyce.

· Była szczęśliwa?

· Miała orgazm, natychmiast, w biurze. Connie i ja musiałyśmy przeprosić, żeby pójść zwymiotować.

Joyce Barnhardt to pasożyt. Kiedy chodziłyśmy razem do przedszkola, pluła mi do mleka. W szkole średniej zaczęła plotkować i po kryjomu robiła zdjęcia w szatni dla dziewcząt. Zanim tusz zdążył wyschnąć na moim świadectwie ślubu, przyłapałam ją w stroju Ewy z moim mężem (obecnie byłym mężem) na nowym stole w jadalni.

Trąd to byłoby za mało dla Joyce Barnhardt.

· Potem z samochodem Joyce stało się coś śmiesznego – powiedziała Lula.

· Podczas gdy ona rozmawiała z Yinniem w biurze, ktoś wkręcił jej korkociąg w oponę. Zmarszczyłam brwi.

· To była sprawka niebios – poinformowała Lula, włą-czając silnik swojego firebirda i przycisk radia, które mogte przyprawić człowieka o drgawki.

Pojechała North Clinton do Lincoln, a potem przez Chambers. Kiedy wysadziła mnie na parkingu koło domu, nie było śladu po Habibie i Mitchellu.

· Rozglądasz się za kimś? – chciała się dowiedzieć.

· Dzisiaj śledziło mnie dwóch kolesi w czarnym lincol-nie, w nadziei, że znajdę dla nich Komandosa. Nie widzę ich tutaj.

· Dużo ludzi szuka Komandosa.

· Myślisz, że zabił Homera Ramosa?

· Mogę sobie wyobrazić, jak zabija Ramosa, ale nie jak podpala budynek. I nie jako głupca.

· Który daje się przyłapać ukrytej kamerze.

· Komandos musiał wiedzieć, że tam są ukryte kamery. Ten budynek należy do Ramosa. A on nie przechadza się tam i z powrotem, nie trzymając ręki na pulsie. Miał biuro w tym budynku. Wiem, bo raz tam dzwoniłam, kiedy pracowałam w moim poprzednim zawodzie.

Poprzedni zawód Luli to prostytucja, więc nie pytałam o szczegóły tej rozmowy.

Pożegnałam się z Lula i weszłam przez podwójne szklane drzwi do małego holu w moim domu. Mieszkam na drugim piętrze i mam do wyboru schody albo windę. Tym razem wygrała winda, ponieważ byłam wykończona przyglądaniem się, jak płonie moje auto.

Weszłam do mieszkania, powiesiłam torbę i kurtkę i zajrzałam do mojego chomika, Reksa. Biegał po kole w swojej szklanej klatce, a różowe plamki jego małych łapek były widoczne na czerwonym plastiku.

· Cześć, Rex – powiedziałam. – Jak leci?

Zastygł na chwilę, nerwowo ruszały mu się wąsy, ślepia błyszczały, czekał na jedzenie, które spada z nieba. Dałam mu rodzynka z puszki w lodówce i powiedziałam o samochodzie. Schował rodzynek w policzku i wrócił do biegania. Gdybym była na jego miejscu, zjadłabym smakołyk od razu i domagała się dokładki. Nie rozumiem, jak on znajduje przyjemność w tej całej bieganinie. Mnie można by zmusić do biegania tylko wtedy, gdyby gonił mnie seryjny morderca.

Sprawdziłam sekretarkę. Jedna wiadomość. Bez słów. Tylko oddech. Miałam nadzieję, że to oddech Komandosa. Przesłuchałam nagranie jeszcze raz. Oddech był normalny. Żadnego perwersyjnego sapania. Ani ciszy pełnej napięcia. MógJ to być oddech akwizytora.

Kurczaki miały być dopiero za kilka godzin, więc przeszłam na drugą stronę korytarza i zapukałam do drzwi sąsiadów.

· Co? – krzyknął pan Wolensky ponad hukiem telewizora.

· Czy byłby pan tak uprzejmy i pożyczył mi gazetę? Przytrafił mi się nieszczęśliwy wypadek z moim autem i pomyślałam, że przejrzę ogłoszenia o używanych samochodach.

· Znowu?

· To nie była moja wina. Dał mi gazetę.

· Jeśli była, to na pani miejscu szukałbym oferty z wojska. Powinna pani jeździć czołgiem.

Zabrałam gazetę, wróciłam do mieszkania i przeczytałam ogłoszenia o sprzedaży samochodów i kolumnę rozrywkową. Zastanawiałam się właśnie nad moim horoskopem, kiedy zadzwonił telefon.

· Czy jest u ciebie babcia? – zapytała mama.

· Nie.

· Posprzeczała się z twoim ojcem i demonstracyjnie poszła do swojego pokoju. Potem widziałam tylko, jak wsiadała do taksówki!

· Pewnie pojechała zobaczyć się z jedną ze swoich przyjaciółek.

· Dzwoniłam do Betty Szajak i Emmy Getz, ale nie widziały jej.

Usłyszałam dzwonek do drzwi i serce mi zamarło. Spojrzałam przez wizjer. To była babcia Mazurowa.

· Ona tu jest – szepnęłam do słuchawki.

· Bogu dzięki - powiedziała mama.

· Żadne dzięki. Ma ze sobą walizkę!

· Może chce odpocząć od twojego ojca.

· Tu nie będzie mieszkać!

· Oczywiście, że nie… Ale mogłaby u ciebie zostać na dzień lub dwa, dopóki sprawa nie przycichnie.

Nie! Nie, nie i jeszcze raz nie. Dzwonek znowu zadzwonił.

· Dzwoni do drzwi – powiedziałam do mamy. – Co mam zrobić?

· Na miłość boską, wpuść ją.

· Jeśli ją wpuszczę, to już po mnie. To tak, jakbyś zaprosiła do domu wampira. Wystarczy raz wpuścić go do środka, i już jesteś ugotowana!

· To nie jest wampir. To twoja babcia. Babcia zaczęła walić w drzwi.

· Jest tam kto? – zawołała.

Odłożyłam słuchawkę i otworzyłam drzwi.

· Niespodzianka – oznajmiła babcia. – Będę u ciebie mieszkać, zanim uda mi się coś znaleźć.

· Ale przecież mieszkasz u mamy.

· Już nie. Twój ojciec to koński zad. – Wciągnęła swoją walizkę do przedpokoju i powiesiła płaszcz na wieszaku. – Chcę mieć swój dom. Mam dość oglądania jego ulubionych programów telewizyjnych. Dlatego zostanę tutaj, dopóki czegoś nie znajdę. Wiem, że nie masz nic przeciwko temu, żebym tu trochę pomieszkała.

· Jest tylko jedna sypialnia.

· Mogę spać na kanapie. Nie jestem kapryśna, jeśli chodzi o spanie. Mogłabym spać na stojąco w szafie, gdyby nie było innego wyjścia.

· Ale co z mamą? Będzie się czuła samotna. Przyzwyczaiła się, że ma cię koło siebie.

To znaczyło: a co ze mną? Nie jestem przyzwyczajona do tego, że ktoś się tu kręci.

· Pewnie tak – zgodziła się babcia – ale ona musi mieć własne życie. Nie mogę wiecznie rozweselać tego domu. To mnie zbyt wiele kosztuje. Nie zrozum tego źle, kochani twoją mamę, ale ona potrafi odebrać człowiekowi chęć do życia. A ja nie mam czasu do stracenia. Prawdopodobnie zostało mi tylko trzydzieści lat na szaleństwa.

Za trzydzieści lat babcia będzie miała dobrze po setce -a ja koło sześćdziesiątki, jeśli nie zginę w akcji.

Ktoś lekko zapukał do drzwi. Morelli przyszedł wcześniej. Otworzyłam drzwi. Wszedł do połowy przedpokoju, zanim spostrzegł babcię.

· Babcia Mazurowa – powiedział.

· W rzeczy samej – odparła. – Teraz tu mieszkam. Właśnie się wprowadziłam.

Kąciki ust lekko mu zadrgały. Cholernik.

· To była niespodzianka? – zapytał. Wzięłam od niego tackę z kurczakiem.

· Babcia zrobiła to przez mojego ojca.

· Czy to kurczak? – zapytała babcia. – Pachnie na całe mieszkanie.

· Wystarczy dla wszystkich – zapewnił ją Morelli. -Zawsze kupuję więcej.

Babcia przepchnęła się pomiędzy nami do kuchni.

· Umieram z głodu. Mam apetyt po tej całej przeprowadzce. – Zajrzała do torby. – Są też herbatniki? I surówka z białej kapusty? – Porwała kilka talerzy z szafki i cisnęła je na stół w jadalni. – Chłopie, będzie fajnie. Liczę, że macie piwo. Mam ochotę napić się piwa.

Morelli dalej szczerzył zęby.

Od jakiegoś czasu trwa między nami przerywany romans, co jest miłym określeniem na to, że czasem ze sobą sypiamy. A Morelli pewnie wcale nie uważał, że będzie fajnie, jeśli z tego spania nic dzisiaj nie będzie.

· Zdaje się, że nici z naszych planów na dzisiejszy wieczór – powiedziałam do niego szeptem.

· Musimy po prostu zmienić lokal – orzekł. – Po kolacji możemy pojechać do mnie.

· Zapomnij o tym. Co powiem babci? Wybacz, ale nie będę dzisiaj spała w domu, bo muszę skoczyć na jeden numerek z Joem?

· A co w tym złego?

· Nie mogę tego zrobić. Czułabym się niezręcznie.

· Niezręcznie?

· Ściskałoby mnie w żołądku.

· To głupie. Babcia Mazurowa nie miałaby nic przeciwko temu.

· Tak, ale wiedziałaby o tym.

Morelli wyglądał na zasmuconego.

· To jeden z tych babskich problemów, prawda? Babcia wróciła do kuchni po szklanki.

· Gdzie masz serwetki? – zapytała.

· Nie mam żadnych serwetek – powiedziałam. Przez chwilę gapiła się na mnie baranim wzrokiem, nie mogąc zrozumieć, jak może istnieć dom bez serwetek.

· Serwetki są w torbie z herbatnikami – poinformował ją Morelli.

Babcia zajrzała do torby i uśmiechnęła się z zadowoleniem.

· Czyż on nie jest wyjątkowy? – rzekła. – Pomyślał nawet o serwetkach.

Morelli obrócił się na pięcie i rzucił mi spojrzenie, które miało oznaczać, że jestem szczęściarą,

· Zawsze gotowy – powiedział. Wzniosłam oczy do góry.

· To jest gliniarz dla ciebie – oświadczyła babcia. -Zawsze gotowy.

Siadłam naprzeciw niej i chwyciłam kawałek kurczaka.

· Zawsze gotowi to są harcerze – powiedziałam. – Gliniarze zawsze są głodni.

· Teraz, kiedy będę na swoim, muszę pomyśleć o znalezieniu jakiejś pracy – zauważyła babcia. – A może dostałabym pracę jako glina? Co o tym sądzicie? Myślisz, że byłabym dobrym gliniarzem? – zapytała Morellego.

· Myślę, że byłaby pani wspaniała, ale w tym zawodzie obowiązują ograniczenia wiekowe. Babcia zacisnęła usta.

· Tego już za wiele. Jak ja nienawidzę tych cholernych ograniczeń wiekowych! Dobrze, w takim razie pozostaje mi zawód łowczyni nagród.

Popatrzyłam na Morellego, szukając pomocy, ale wpatrywał się w talerz.

· Musisz umieć prowadzić samochód, żeby zostać łowczynią nagród – zwróciłam się do babci. – Nie masz prawa jazdy.

· I tak planowałam, że je zrobię – powiedziała. – Po pierwsze, zapisuję się jutro na naukę jazdy. Samochód już mam. Twój wujek Sandor zostawił mi swego buicka, a ponieważ ty już nim nie jeździsz, więc dam mu szansę. To całkiem niezły samochód.

Detektyw na wózku.

Kiedy tacka z kurczakiem była pusta, babcia zmiotła wszystko ze stołu.

· Zróbmy porządek. A potem możemy obejrzeć film. Po drodze wstąpiłam do sklepu z kasetami wideo.

Zasnęła w połowie Terminatora, wyprostowana, jakby połknęła kij, z głową zwieszoną na piersi.

· Chyba powinienem już pójść – powiedział Morelli. -I zostawić obie dziewczyny, żeby wyjaśniły sobie nieporozumienia.

Odprowadziłam go do drzwi.

· Czy są jakieś wiadomości o Komandosie?

· Nie. Nawet ani jednej plotki.

Czasami brak wiadomości jest dobrą wiadomością. Przynajmniej wyszedł cało z opresji.

Morelli przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Poczułam znajome mrowienie w wiadomym miejscu.

· Znasz mój numer – rzekł na pożegnanie. – I nic mnie to nie obchodzi, co ktoś sobie pomyśli.

Obudziłam się na kanapie ze sztywnym karkiem i w kiepskim humorze. Ktoś tłukł się po mojej kuchni. Nie trzeba być Einsteinem, żeby się domyślić kto.

· Czyż to nie wspaniały poranek? – spytała babcia. -Zaczęłam robić naleśniki. I nastawiłam kawę.

W porządku, może to nawet nie takie złe, że babcia tu mieszka.

Mieszała ciasto na naleśniki.

· Pomyślałam, że mogłybyśmy dzisiaj wcześniej wstać, a potem może podwiozłabyś mnie na lekcję jazdy. Dzięki Bogu, mój samochód spalił się na popiół.

· Nie mam teraz samochodu – przypomniałam. – Wypadek.

· Znowu? Co tym razem. Podpalony? Zgnieciony? Bomba?

Nalałam sobie filiżankę kawy.

· Podpalony. Ale nie z mojej winy.

· Żyjesz na pełnych obrotach – zaopiniowała babcia. -Ani chwili nudy. Szybkie samochody, szybcy mężczyźni, szybkie jedzenie. Chciałabym prowadzić takie życie.

Miała rację co do szybkiego jedzenia.

· Nie dostałaś dzisiaj gazety – powiedziała. – Zeszłam do holu, wszyscy sąsiedzi dostali, a ty nie.

· Nie zamawiam prasy – wytłumaczyłam jej. – Jak chcę przeczytać gazetę, to ją sobie kupuję. – Albo pożyczam.

· Śniadanie nie może być udane bez porannej gazety -oświadczyła babcia. – Przecież ja muszę przeczytać kawały i nekrologi, a dzisiaj rano chciałam przejrzeć ogłoszenia o mieszkaniach do wynajęcia.

· Przyniosę ci gazetę – obiecałam, nie chcąc odwlekać sprawy poszukiwania mieszkania. – Miałam na sobie flanelową zieloną koszulę nocną w krateczkę, która bardzo pasowała do moich zaczerwienionych niebieskich oczu. Narzuciłam na nią krótką dżinsową kurtkę firmy Levi’s, wskoczyłam w szare przepocone spodnie, wcisnęłam stopy w buty, których nie zasznurowałam, włożyłam czapkę z daszkiem na moje brązowe kręcone włosy do ramion, które przypominały teraz ptasie gniazdo, i porwałam kluczyki od samochodu. – Będę za chwilę! – krzyknęłam już z holu. – Tylko skoczę do „7-Eleven”.

Przycisnęłam guzik windy. Kiedy drzwi się otworzyły, pociemniało mi w oczach. Komandos stał oparty o ścianę dźwigu z założonymi rękami, przyglądając mi się uważnie ciemnymi oczyma i lekko się uśmiechając.

· Wsiadaj – powiedział.

Porzucił swój dyżurny zestaw czarnych ubrań w stylu rap i koszul firmy GI Joe. Był w brązowej skórzanej kurtce, kremowej koszuli od Henleya, spranych dżinsach i znoszonych butach. Włosy, które zawsze nosił spięte w kucyk, były teraz ścięte na krótko. Komandos miał dwudniowy zarost, który sprawiał, że jego zęby wydawały się bielsze, a latynoska karnacja jeszcze ciemniejsza. Wilk w ciuchach Gapa.

· Niech cię kule biją – powitałam, czując niepokój w dole brzucha, w miejscu, do którego wstydziłabym się przyznać. – Zmieniłeś się.

· Jestem tylko twoim przeciętnym kolesiem.

Jasne.

Wychylił się, chwycił mnie za kurtkę i wciągnął do windy. Nacisnął przycisk zamykania drzwi, a potem guzik stopu.

– Musimy pogadać.

Загрузка...