ROZDZIAŁ IX

Gabriela spotkałam jeszcze raz.

Była wiosna 1980 roku i właściwie to on nawiązał kontakt.

Kiedy dostałam list, przypomniało mi się, jak wiele myślałam o Ludziach Lodu niedługo po tamtych wydarzeniach. Ale dwadzieścia lat to szmat czasu i wspomnienia powoli przemieniły się w niejasne obrazy jak ze snu. Teraz trudno mi było w to uwierzyć. Wszystko wydawało się zbyt nierzeczywiste, zbyt magiczne i fantastyczne. Znam przecież moją własną wiecznie aktywną wyobraźnię, wiem też spotkanie z Ludźmi Lodu widziałam po latach jako fragment moich niezliczonych snów na jawie.

I nagle stoję z kopertą w ręce. „Gabriel Gard” – napisano na odwrocie. Niżej adres. Żadnej wzmianki o Ludziach Lodu, ale wiedziałam przecież, że od dawna używają tego nazwiska jedynie między sobą.

Z adresu wynikało, że Gabriel mieszka na wschód od Oslo, podobnie jak wielu jego krewnych. Zwlekałam z otwarciem koperty, czułam się, jakbym miała uchylić drzwi dawno minionej przeszłości, która powinna była zostać zapomniana.

Ale, rzecz jasna, otworzyłam.

Droga Margit Sandemo!

Nie wiem, czy mnie jeszcze pamiętasz. Spotkaliśmy się w 1960 roku w szpitalu w Lillehammer, Ty i Twój mąż byliście tak mili i odwieźliście mnie do Oppdal.”

No, początek dotyczy jednak rzeczywistości! Czytała dalej:

„Przyczyną, dla której teraz zwracam się do Ciebie, jest to, że widuję Twoje nazwisko w gazetach i tygodnikach, a także na okładkach książek. Zostałaś więc pisarką! I właśnie jako pisarkę chciałbym Cię spotkać. Czy byłoby to możliwe?”

Potem następowały informacje na temat, czym się zajmował w ostatnich latach, a na samym dole numer telefonu.

Nie zastanawiałam się dłużej. Przedyskutowałam z Asbjornem możliwość zorganizowania spotkania, po czym zadzwoniłam i zaprosiłam Gabriela na niedzielę do nas do Valdres.

I chociaż wspomniał w liście o studiach i pracy, na jego widok doznałam lekkiego szoku. Widocznie wyobrażałam sobie, że nadal jest wielkookim chłopcem o niesfornych włosach, wygłaszającym w roztargnieniu dziwne komentarze.

Wszystko się zmieniło. Miał teraz trzydzieści dwa lata i był bardzo podobny do Nataniela. Nie tak może urodziwy, bez tego smutku w spojrzeniu, ale zdecydowanie przystojny mężczyzna, reprezentacyjny, elegancki. Nawet włosy udało mu się przyczesać.

Gabriel został nauczycielem, co mnie zdziwiło, ale właściwie, dlaczego nie? Uczniowie go z pewnością lubią za prostotę i otwartość; sprawiał wrażenie człowieka głęboko szlachetnego. A przy tym wszystkim miał poczucie humoru.

Przywitał się wesoło z naszym psem i długo do niego przemawiał. Nie odważyłam się zapytać, czy sam też ma psa, pamiętałam bowiem, jak bardzo był przywiązany do tamtego – Peik, chyba takie nosił imię? – i jak bardzo się bał, że przyjaciel się starzeje. Często tak bywa, że ludzie, którzy mieli psa i kochali go jak najlepszego przyjaciela, nie mogą potem kupić innego, bo przeraża ich myśl, że ten nowy też któregoś dnia umrze. Dlatego wolałam nie pytać.

Mnie samej wiodło się w ostatnich latach znakomicie. Wszystko układało się jak najlepiej, jak to ludzie mówią, wszystko samo szło mi w ręce. Kiedy uświadomiłam sobie nareszcie, że moje długie wieczorne marzenia to po prostu powieści, zaczęłam je spisywać. Startowałam, mając w głowie trzydzieści gotowych książek. Literatura rozrywkowa, tak się to nazywa, ale w tym gatunku zawsze czułam się bardzo dobrze, a pisywanie powieści w odcinkach dla tygodników oraz książek tak zwanych kieszonkowych od dawna daje mi wiele radości.

Mój wydawca od jakiegoś czasu ponawiał propozycje bym napisała powieść-rzekę, coś w rodzaju rodzinnej sagi. Mnie jednak wydawało się to okropnie nudne. Miałam w pamięci te wszystkie romanse pełne pięknych pań, mieszkających w wytwornych rezydencjach, które w przerwach pomiędzy balami odbywają konne przejażdżki z wdziękiem uwodzą mężczyzn, a ci padają dosłownie jak muchy. Nie, wolałam pozostać przy swoich opowieściach.

– Musisz wiedzieć, że wiele o was rozmyślałam – rzekłam, kiedy wraz z moim mężem Asbjornem i Gabrielem zasiedliśmy do kawy. – Jak wam się teraz układa?

– Dziękuję, nieźle. W każdym razie żyjemy w spokoju – odparł dziwnie pustym głosem.

– Jakoś nie dostrzegam w tobie entuzjazmu.

– Różnie to bywa.

– Rozumiem. Takie wydarzenia zawsze zostawiają ślady.

– To prawda.

Asbjorn musiał wrócić do swoich obowiązków, więc trzeba było zrobić przerwę. Kiedy wyszedł, usiedliśmy z Gabrielem wygodnie w dziennym pokoju. Troje moich dzieci założyło już rodziny i wyprowadziło się z domu. Tylko więc pies wsłuchiwał się teraz w nasze głosy, niczego nie rozumiejąc. Znalazł sobie najwygodniejsze, jego zdaniem, miejsce przy stoliku i wyglądał na zadowolonego. Gabriel w roztargnieniu drapał go od czasu do czasu za uchem.

– Nie dowiedziałam się nigdy, co było potem – zaczęłam. – Po naszym rozstaniu w Oppdal. Próbowałam nawiązać kontakt jeszcze tego lata, nic jednak z tego nie wyszło. Ale skoro tu przede mną siedzisz, to musiało wam się w jakiś sposób udać… Jak… to poszło?

Wtedy Gabriel opowiedział o wyprawie do Doliny Ludzi Lodu i o dramatach, jakie się rozegrały w górach. O bitwie stoczonej przez duchy na hali i o Wielkiej Otchłani oraz o zaciekłej ostatniej walce Nataniela. Zdążyłam już zapomnieć, że przygoda Ludzi Lodu była taka fantastyczna, ale nie trwało długo, a weszłam w nastrój i dałam się ponieść opowieści. Osobisty stosunek Gabriela do wydarzeń czynił ją wiarygodną.

Opowiadał przez bite trzy godziny, a ja siedziałam bez ruchu i słuchałam. I trzeba było potem sporo czasu, zanim odzyskałam zdolność mowy. Ujawnienie planów Lucyfera, jego wejście na arenę, a później jeszcze archanioł Michał, to zbyt silna dawka, nawet jak dla mnie.

Zawsze wierzyłam w powolny rozwój wszechświata i w ewolucję, w Big Bang i podobne naukowe teorie. Wierzyłam, że życie na Ziemi pojawiło się najpierw w oceanie, że gatunki zwierzęce, początkowo bardzo prymitywne, stawały się z czasem coraz bardziej rozwinięte i skomplikowane, bo musiały się przystosowywać do surowych warunków klimatycznych. Lubię tę historię kuli ziemskiej, która została podzielona na epoki geologiczne, zdaje mi się, że rozumiem to, co przedstawia się jako tarczę zegara. Podczas pierwszej „pół godziny” nie działo się wiele, Ziemia się stabilizowała. Potem zaczęły się pojawiać stworzenia, które teraz czasami odnajdujemy w postaci skamielin, a które wówczas były, rzecz jasna, przedstawicielami świata żywego. Różne ślimaki, skorupiaki i co tam jeszcze. Po mniej więcej czterdziestu minutach odmierzanych na tej zegarowej tarczy ukształtowane formy zwierzęce zaczęły wypełzać na ląd; okresy takie jak trias, jura i kreda zajmują bardzo wiele czasu. Potem, na kilka minut przed dwunastą, mamy trzeciorzęd, po nim czwartorzęd, oba podzielone na liczne podokresy i epoki. I… pół minuty przed dwunastą pojawia się pierwszy człowiek.

Dlatego trochę trudno było mi przyjąć to z archaniołami.

Ale… tak to pewnie bywa, kiedy ludzie odkrywają historię stworzenia. A może było tak, jak twierdzi Gabriel, że to wiara ludzi stworzyła i utrzymuje przy życiu stare bóstwa i towarzyszące im istoty?

Potrząsałam głową, by uporządkować myśli, a potem bez ogródek poprosiłam o wyjaśnienie kolejnej zagadki.

– A prawdziwy Per Olav Winger? Co się z nim stało?

Gabriel pozwolił sobie na dwuznaczny uśmieszek.

– Znaleziono go w Trollheimen, to jest na północy w Trendelag. Błądził po okolicy, nie pojmując, skąd się tam wziął ani co robi. Minęło sporo czasu, nim lekarze zdołali mu przywrócić poczucie rzeczywistości. Teraz pewnie znowu gra w orkiestrze, przekonany, że jest geniuszem. Nic się więc nie zmieniło. Tan-ghil pożyczył sobie tylko na jakiś czas jego postać.

Powróciłam myślami do nieszczęsnych Ludzi Lodu.

– No, a potem? – zapytałam cicho. – Jak się później ułożyło wasze życie? Czy te niezwykłe przygody zostawiły jakieś ślady?

– Tak – odpowiedział równie cicho. – Ja myślę, że najbardziej to wszystko dało się we znaki właśnie mnie.

Skinęłam głową.

– Mogłam się tego domyślić. Po wyrazie twojej twarzy, po brzmieniu głosu.

– Masz rację, Margit. Utraciłem dzieciństwo i młodość. Nie całkiem jeszcze dojrzały człowiek nie powinien przeżywać takich głębokich doświadczeń, takich silnych uczuć, tyle cierpienia ani takiego strachu.

– Męczyły cię koszmary?

– Nie, nie, to nie o to chodzi. To coś całkiem innego. Wiesz, najgorsze było to, że nie mogłem się przystosować do powszedniego życia. Tyle zdążyłem zobaczyć, tyle przeżyłem, nie umiałem opuścić tamtego świata. Tego, który tutaj nazywamy ponadnaturalnym. To tamten świat był dla mnie rzeczywisty, to do niego tęskniłem. Nie potrafiłem być znowu normalnym chłopcem, uczniem, uważałem, że ludzie są szarzy i nudni. Potrzebowałem bardzo wiele czasu, żeby zmienić to nastawienie, i chyba nie… Widzisz, ja myślę, że to już kalectwo na całe życie.

Patrzyłam na niego uważnie.

– Tak. Ja też tak myślę.

– I nie tylko to – dodał gorączkowo. – W pierwszych latach miałem też innego rodzaju trudności. Wciąż mi się zdawało, że potrafię rozwiązywać najtrudniejsze problemy, wystarczy tylko wezwać na pomoc kogoś z moich przodków lub sojuszników. To się, oczywiście, nie udawało, ale ja byłem w jakiś sposób rozpieszczony, zepsuty, nie wiem, jak to nazwać. Nie umiałem przyjąć do wiadomości, że muszę radzić sobie sam, korzystając ze swoich normalnych, ludzkich zdolności. Minęło wiele lat, zanim się z tym uporałem.

– Czy nigdy… nikogo z nich już nie widziałeś? – zapytałam ostrożnie.

– Nie. Absolutnie nikogo. Niekiedy tylko zdawało mi się, że w szumie wiatru słyszę specjalną, może tylko dla mnie przeznaczoną nutę, jakby szept. Albo mignął mi jakiś cień. Ale to chyba tylko… przywidzenia.

Milczałam długo, a potem ostrożnie, żeby go nie urazić, zapytałam:

– Nigdy się nie ożeniłeś?

– Nie. Myślę, że tutaj też na przeszkodzie stanęły moje przeżycia. Ziemskie dziewczyny jakby nie dorastały do moich oczekiwań, szukałem większej wrażliwości, większej wyrozumiałości, wiedzy o innych sferach, innych światach. To akurat bardzo mnie martwi, bo chciałbym znaleźć dziewczynę, ułożyć sobie z nią życie, ale za każdym razem cała sprawa kończy się po paru miesiącach i zawsze to ja zrywam.

– To rzeczywiście szkoda – westchnęłam. – No, a inni? Jak im się ułożyło? Powiedz mi o wszystkich żyjących Ludziach Lodu, bardzo jestem ciekawa zakończenia. Czy może raczej tego, co wydarzyło się już po zakończeniu.

– To będzie jakby odwrotna strona, przeciwieństwo tamtych wydarzeń.

– I tak też chyba powinno być. Ale mimo wszystko chcę wiedzieć.

– Bardzo chętnie opowiem.

Wstałam jednak energicznie.

– Z tym poczekamy do wieczora, do powrotu Asbjorna. On także był w Oppdal i z pewnością będzie chciał się dowiedzieć. Najpierw zjemy obiad, potem Asbjorn otrzyma krótkie streszczenie tego, co mi opowiedziałeś o ostatecznej bitwie, a w końcu usiądziemy sobie wszyscy razem i posłuchamy, co się działo w ciągu minionych dwudziestu lat.

– Świetnie.

– Ale, Gabrielu. Nie powiedziałeś mi jeszcze, z jakiego powodu… Dlaczego chciałeś się ze mną spotkać? Czy może po prostu miałeś potrzebę porozmawiania z kimś, kto potrafiłby spojrzeć w głąb tego, co się kiedyś stało?

Patrzył na mnie zaskoczony.

– To ty się nie domyślasz?

Zaczynało mi coś świtać.

– No może. Nie… To znaczy…

– Chciałbym, żeby to wszystko zostało opisane. Próbowałem sam, ale szło mi fatalnie, takie to jakieś nieporadne. A znowu nie chcę przekazywać naszej historii komuś przypadkowemu. Ty zaś jesteś już po części wprowadzona w sprawy, więc skoro zostałaś pisarką…

– No, pisarka to może zbyt szumne określenie, ale rzeczywiście, utrzymuję się z pisania.

Uświadomiłam sobie teraz, że ludzie często zwracają się do mnie z propozycją, bym opisała ich życie, najczęściej bardzo tragiczne, z chorobami, wielkimi dramatami. Ale ja tego nie potrafię. Jeśli nie wolno mi wykorzystywać fantazji, to bardzo szybko wychodzi na jaw, że moje teksty nie są specjalnie głębokie pod względem psychologicznym. Moje powieści są jak filmy, ja wszystko widzę, że tak powiem, oczyma duszy, natomiast rzeczywistość nie inspiruje mnie w najmniejszej mierze.

– Widzisz, Gabrielu, nie wiem, czy byłabym w stanie pisać o Ludziach Lodu. To chyba zbyt rozległa i ważna historia, jak to wszystko ułożyć… a poza tym to zbyt kontrowersyjne.

– Mam wszystkie kroniki rodu. Przywiozłem je, są w samochodzie. Mali przepisała je na maszynie, więc z odczytaniem nie będzie kłopotu. I, oczywiście, nie musisz odpowiadać natychmiast, rozumiem, że to wielka praca. Myślę, że wyszłaby z tego bardzo gruba książka, a ty pewnie nie masz za wiele czasu.

– Piszę właśnie powieść i jeszcze mi daleko do końca.

– W takim razie poczekamy i zobaczymy. Nie ma pośpiechu.

Nie odpowiedziałam nic, ale wiedziałam, że coś takiego znajduje się poza ograniczonym przecież kręgiem mojego pisarstwa.

Kiedy sprzątałam ze stołu, przyszło mi do głowy inne pytanie:

– Lucyfer nie okazał się chyba istotą wyłącznie dobrą?

– Nie. Wiele o tym myślałem przez te wszystkie lata. On również owładnięty był żądzą władzy, jak tylu innych. I nikt nie wie, do czego by doprowadziło jego panowanie na ziemi.

– Ale dlaczego zrezygnował tak łatwo? I tak szybko?

– Ponieważ mimo wszystko to Pan Bóg posiadał większą władzę. I więcej wyznawców, a akurat w tym przypadku to jest ważne.

– Przecież były anioł światłości, gdyby go nie powstrzymano, z pewnością pozyskałby sobie równie liczne rzesze wyznawców!

– Och, naturalnie! Marco znakomicie przygotował grunt, a sam Lucyfer był przecież wspaniały! Po prostu porażający! I jakie miał plany…

– Można zrozumieć, że silniejsza władza zachowała panowanie nad ziemią – powiedziałam w zadumie. Odwróciłam się do Gabriela. – Zauważyłeś jakąś poprawę?

– Nie, a ty?

– Nie powiedziałabym – odparłam z ironią. – Ale cieszę się z jednego, a mianowicie, że Tova wyładniała. Bo tak przecież jest?

– Tova stała się bardzo interesującą osobowością. Nie jest to jakaś uderzająca uroda, ale ma ogromny czar osobisty, którym podbija ludzi. Mogę nawet powiedzieć, że jest na swój sposób piękna.

– No i to jest wspaniałe. Zasłużyła sobie na to.

Gabriel uśmiechnął się.

– Trzeba ci wiedzieć, że Tova i Ian ochrzcili swego pierworodnego imieniem Tengel. Po Tengelu Dobrym, naturalnie!

– No, ale… Jeśli ktoś uzna, że po Tengelu Złym?

– Właściwie jego imię brzmiało przecież Tan-ghil.

– No tak, racja.

Gabriel znowu podrapał naszego psa za uchem, a ja nareszcie odważyłam się zapytać:

– Powiedz mi… Twój ukochany pies, Peik, i obietnica Lucyfera, że będziesz mógł go jeszcze zachować przy sobie? Co się z nim stało? Długo żył?

Gabriel uśmiechnął się nieśmiało.

– Peik nadal żyje.

Szłam właśnie do kuchni i na te słowa stanęłam jak wryta, nie odrywając oczu od gościa.

– Muszę to ukrywać przed ludźmi, sąsiedzi są przekonani, że to już któryś kolejny pies. Dokładnie tak jak to było z Markiem, Imrem i Gandem. Nikt by przecież nie uwierzył, że pies może żyć trzydzieści lat!

Wciąż stałam oniemiała, w rękach kurczowo trzymałam salaterkę i chyba właśnie w tym momencie po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że historia Gabriela może być prawdziwa!

On wstał także z fotela i podszedł do okna. Widok z naszego domu jest wspaniały, na rozległe wzgórza i fiord. W dole pod nami widzimy osadę z kościołem i budynkiem gminy pośrodku, a także długą, krętą wstęgę E 68, drogi europejskiej w stronę Laerdal, moglibyśmy przyczaić się z karabinami maszynowymi i mieć bardzo długi odcinek drogi pod kontrolą, gdyby nam przyszła na to ochota. Niczego takiego nie robimy, ale widok na drogę ma też praktyczne znaczenie: zawczasu wiemy, kto do nas jedzie. Możemy śledzić samochód przez piętnaście minut, zanim znajdzie się przed naszą bramą.

Poza tym widok nie zawsze jest taki sam, zmienia się dosłownie z dnia na dzień. Bywa na przykład, że na dnie doliny zalega mgła, a wtedy my widzimy tylko dachy domów i kościelną wieżę, wiosną płaty śniegu leżą na zboczach, w letnie wieczory o zachodzie promienie niskiego słońca oświetlają dolinę ciepłym blaskiem, a wielki cień kościoła przypomina wtedy rycerski zamek. Woda zmienia się nieustannie, przylatują i odlatują różne ptaki. Czasami o świcie na tle płonącego czerwienią nieba pojawi się milczące stado wron.

Gabriel jednak nie podziwiał krajobrazu, pogrążony był we własnych myślach.

– Wiesz, to, o czym dopiero co rozmawialiśmy… Że ja już nigdy potem nikogo nie widziałem… Pamiętam pierwsze lata po tym, jak od nas odeszli. Zdarzało mi się, że klękałem na kanapie przy oknie i wpatrywałem się w nocną ciemność lub w światło dnia. „Czy jesteśmy tutaj sami?” pytałem szeptem. Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi, ale często odnosiłem wrażenie, że ktoś przy mnie jest.

Odwrócił się do mnie i westchnął. Ciężko i ze smutkiem.

Загрузка...