Znajdowali się na górze. Przed nimi rozciągało się dzikie pustkowie, gdzie wiatr gwizdał i zawodził smutno.
Z miejsca, w którym stali, nie widać było tej małej kotlinki, o której opowiadał Tajfun. Tylko lodowiec, potężny i biały.
Zadymka cokolwiek ustała i widoczność była teraz lepsza, nic jednak nie zakłócało wszechogarniającej bieli. Lodowiec zdawał się zlewać w jedno z niebem, bowiem znajdujące się po drugiej stronie góry były stąd niewidoczne.
Czuli się tu żałośnie mali. I straszliwie smutni.
– Poprowadź nas do tej rozkwieconej kotliny – zwrócił się Marco do Tajfuna. To jedyne miejsce, do którego powinniśmy się skierować.
– Chętnie. Ale szukaliśmy tam uważnie, także pod śnieżną pokrywą. Bezskutecznie.
W milczeniu ruszyli przez lodowiec.
– Czy myślisz, że Nataniel wciąż jest we wnętrzu góry? – zwróciła się Tova do Marca tak cicho, by Ellen nie mogła słyszeć.
– Boję się, że tak odparł Marco równie cicho. – I chyba jest całkowicie zamknięty, a w takim razie ja zupełnie nie pojmuję, jakim sposobem zdołał pokonać Tengela Złego. To przecież stało się na zewnątrz!
– Mogła to zrobić Shira – mruknęła Tova, ale była to słaba pociecha.
– Spójrzcie! – zawołała Halkatla. – Spójrzcie w górę! Co to może być?
Mignęło im kilka mrocznych cieni, zbliżających się do nich w wirującym wciąż w powietrzu śniegu. Cienie stawały się coraz większe i większe. Gromadka wędrowców stała bez ruchu i patrzyła.
Czarne anioły szepnął Gabriel. – I aż tyle! O rany!
– Zdaje mi się, że dwadzieścia – mruknął Trond. – Wszystkie.
Nikt nie był w stanie powiedzieć ani słowa, dopóki gigantyczne stworzenia nie wylądowały przed nimi na śniegu. Wtedy wszyscy pokłonili się uprzejmie, bo przecież coś takiego nie zdarza się codziennie, nawet Ludziom Lodu. Czekali zatem, co się teraz wydarzy.
Jeden z tych rosłych, czarnoskrzydłych przybyszów pochylił się do Marca i powiedział:
– Dolina jest wolna, możemy się tu znowu swobodnie poruszać. Wy wszyscy, a zwłaszcza Wybrany, sprawiliście wielką przyjemność naszemu Mistrzowi. Nie zadawajcie żadnych pytań, lecz natychmiast ruszajcie z nami!
Po kilku minutach czarne anioły przystanęły i utworzyły krąg wokół niewielkiego wniesienia na lodzie, przypominającego zamarzniętą grudę na pokrytej lodem drodze.
Ellen momentalnie zrozumiała, co to takiego. Z jękiem opadła na kolana i drżącymi rękami zaczęła odgarniać śnieg.
Wszyscy rzucili się jej pomagać i po chwili Nataniel został odsłonięty. Marco, klęcząc, zwrócił się pobladły do czarnych aniołów:
– Nie jest za późno?
Nie odpowiedziały. Gestami rąk wskazały ludziom, duchom i demonom, żeby się odsunęły, po czym skierowały prawe ręce ku leżącej przemarzniętej postaci. Powietrze przecinały błyskawice, ludzie musieli odwrócić wzrok.
– Nie jest za późno – oświadczył w końcu jeden z czarnych aniołów, zwracając się do Ellen. – Z twojego powodu, niewiasto, nasz pan prosił, byśmy odszukali umierającego. Tak, bo naprawdę znajdował się już w szponach śmierci. Żyje, ale ma trzy okropne rany na ramieniu. My nie jesteśmy w stanie temu zaradzić, ale on przecież został szczodrze wyposażony. Na dodatek w jego żyłach płynie też nasza krew. Nasz pan ulitował się nad wami obojgiem, bo tyle wycierpieliście. Zajmijcie się nim teraz jak najlepiej.
– Zrobimy wszystko, co możliwe – obiecała Ellen ze łzami radości w oczach.
Czarne anioły zakończyły pracę.
– Zobaczymy się jeszcze raz – powiedział jeden z nich, po czym wszystkie odleciały z szumem skrzydeł.
– Słyszeliście, co on mówił? – zapytał Gabriel. – Zobaczymy się jeszcze raz!
Marco skinął głową. Był blady i spięty.
Powoli twarz Nataniela nabierała kolorów. Po chwili przeciągnął się, otworzył oczy i uśmiechnął się do Ellen. Ból w ramieniu nie pozwolił mu wstać.
Wspólnymi siłami podnieśli go z ziemi i starali się jakoś ubrać. Nie bardzo było w co, bo w tym gronie tylko ludzie nosili odzież, a większości z nich zostały jedynie resztki i wszyscy dygotali z zimna.
– Chodźmy jak najszybciej z tej przeklętej doliny – ponaglała Tova, ale Nataniel zaprotestował.
– Zbierzmy najpierw wszystko, co jeszcze zostało ze skarbu Ludzi Lodu! Idziemy do „miejsca Sunnivy”.
Tak więc zrobili, ale znaleźli tylko pustą polankę. Żadnych śladów na świeżym śniegu, żadnych bloków skalnych, które osłaniały wejście do krypt i do Wielkiej Otchłani.
Nataniel głęboko wciągał powietrze.
– Chyba trzeba będzie uznać skarb za stracony na zawsze.
– Cóż, służył nam znakomicie – rzekł Marco. – Ale, skoro już tu jesteśmy, to sądzę… że chciałbym przywołać kilkoro naszych przyjaciół.
Wszyscy się domyślali, kogo miał na myśli. Nikt się nie zdziwił, kiedy z zadymki wyłonił się Ulvhedin, a obok niego Lilith.
– Wiem, czego chcecie – uśmiechnęła się Lilith cierpko. – Zresztą miło was znowu widzieć, wykonaliście wspaniałą pracę. Ulvhedin, nie ma na co czekać, zaczynamy!
Rozpoczęła się ceremonia, z której zebrani nie rozumieli ani słowa, ale znakomicie wiedzieli, czemu miała służyć.
– Ja za to odpowiadam – powiedziała Lilith. – Natomiast Ulvhedin urodził się ze zdolnością do zaklinania, wywoływania nieziemskich istot i spychania ich z powrotem do podziemi. Robił to już wcześniej.
Dziwne słowa odbijały się echem od ścian, kiedy Lilith i Ulvhedin przepędzali Ludzi z Bagnisk jak najdalej od Doliny Ludzi Lodu, zmuszali ich do powrotu w głąb ziemi, gdzie w istocie było ich miejsce. Lilith zamknęła im wszystkie drogi do świata ludzi, wszystkie inskrypcje i napisy na skałach i kamieniach zostały zatarte. I na koniec powiedziała: „Jeśli ludzie będą kopać zbyt głęboko, to już ich sprawa i sami sobie będą winni. Ludzie z Bagnisk też muszą się gdzieś podziać, muszą mieć dla siebie jakieś miejsce!”
Rytuał dobiegł końca. Dolina została uwolniona.
Lilith odwróciła się od ludzi i towarzyszącym ich istot, lecz przemawiała do nich:
– Zdaje mi się, że mamy wizytę…
Na polanie, jedno po drugim, zaczęli pojawiać się ci wszyscy, którzy od początku uczestniczyli w walce. Taran-gaiczycy, pozdrawiający Orina i Vassara jako swoich odnalezionych synów, wszyscy przodkowie Ludzi Lodu, straszne kobiece demony, demony bezpańskie…
Radość z ponownego spotkania była wielka.
Największa, rzecz jasna, była radość Tiili, jej matki i brata. Minęła bardzo długa chwila przerywanych łzami wyjaśnień i tłumaczeń, nim byli w stanie normalnie rozmawiać. Ale, zgodnie z wcześniejszą umową, Dida i Targenor nie mieli się nigdy dowiedzieć, co właściwie Tiili musiała przeżywać. Żadne z nich chyba by nie zniosło świadomości tego, że siedemset lat czekała w przerażeniu rozpięta na skale, w najgłębszej, ponurej samotności.
Halkatla rzuciła się na Runego i zaczęła go obcałowywać. Był tym niebywale skrępowany i bąkał coś nieśmiało, że bardzo mu przyjemnie znowu ją widzieć.
Lilith nie miała przedtem czasu przywitać się z synem Tamlinem i dziewiętnastoma Demonami Nocy, które tyle czasu spędziły zamknięte w Wielkiej Otchłani. Teraz więc obejmowała wszystkie po kolei. Ingrid robiła to samo z pięcioma swoimi demonami, może tylko z większą dozą intymności i bardziej spontanicznie. Przybył Tengel Dobry i Silje oraz Heike, by życzyć szczęścia Natanielowi i wszystkim wybranym. Benedikte, która najbardziej z nich wszystkich należała do współczesności, obejmowała swoją wnuczkę Tovę, a także witała Iana w rodzinie.
Przez dłuższy czas trwało straszne zamieszanie.
W końcu Lilith uniosła rękę i poprosiła o ciszę. Miała im coś do powiedzenia.
Wielu wprost poraziła jej niezwykła i bardzo niebezpieczna uroda.
– Nasz Mistrz, który w tym roku zszedł na ziemię, chciałby spotkać się z wami wszystkimi. Z wszystkimi, którzy uczestniczyli w walce i odnieśli takie zwycięstwo. Kilkoro z was jednak jest śmiertelnie zmęczonych i bezlitośnie przemarzniętych. Dlatego to spotkanie będzie krótkie. Nasz Władca, którego znam od czasów Edenu, chce, byście potem mogli odpocząć i pomyśleć. Ale w najkrótszą noc w roku przybędzie ponownie i wtedy spotka się z wami na dłużej. To bardzo dobra noc, poświęcona wszystkiemu, co zdaniem ludzi nie powinno się budzić do życia. I wtedy spotkamy się na wzgórzu ponad starym Grastensholm, ponieważ Lipowa Aleja nie pomieściłaby wszystkich.
– Mamy się spotkać w tamtym zaczarowanym miejscu? – zapytał Gabriel z ożywieniem.
– Właśnie. Jest wiele spraw, które trzeba wyjaśnić, wiele zaplanować i przygotować. Z pewnych powodów spotkamy się tam, a nie w Górze Demonów.
Powoli uniosła ramię gestem pełnym godności.
– Moi przyjaciele… zróbcie miejsce dla Mistrza!
Pojawiły się znowu czarne anioły, tym razem jako eskorta swego władcy, Lucyfera, który majestatycznie kroczył przez polankę ku oniemiałej gromadzie.
Wydawał się kolosalny! Ogromny, nie tylko z powodu niebywałego wzrostu, lecz także emanującej z niego siły i autorytetu. W swej obecnej, właściwej postaci był piękniejszy niż człowiek może pojąć, a blask jego oczu wydawał się niemal nieznośny. Był czarny, ale nie tak jak bywają Afrykańczycy, których skóra ma zawsze jakiś odcień brązu; Lucyfer był lśniąco czarny, dokładnie tak jak węgiel. Był taki przystojny, taki potężny, że patrzący mieli łzy w oczach. To naprawdę jeden z archaniołów! Najwspanialszy, najpierwszy i strącony do otchłani!
Wszystkie demony padły na ziemię i pochyliły głowy z największym uszanowaniem.
Boże, myślała Tova. Boże! Ja wiedziałam! One szły za Markiem, Księciem Czarnych Sal.
Poczuła ssanie w żołądku, ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać, bowiem Lucyfer uniósł dłoń. Z uśmiechem, bardzo łagodnym, melodyjnym głosem powiedział:
– Przemarzliście, moi wybrani przyjaciele. Zaraz was ogrzeję.
Wykonał ruch ręką i natychmiast śnieg zaczął topnieć, a oni poczuli bardzo przyjemne ciepło jak w środku lata, śnieżna zadymka zniknęła w okamgnieniu. Poprosił, by usiedli, a on sam na czas spotkania z nimi przybrał ludzkie rozmiary.
Przyjemnie było rozprostować nogi. Wędrówka po lodowcu dawała się we znaki. Dobrze było czuć ciepło, które ogrzewało przemarznięte ciała. Tova stwierdziła, że musi się bardzo pilnować, by nie zasnąć. Wszyscy widzieli, że Nataniel jest śmiertelnie zmęczony i bardzo cierpi.
Lucyfer jednak stał w otoczeniu swoich czarnych aniołów. Tova zwróciła uwagę, że żaden z nich nie przybrał tym razem postaci wilka. Widać nie było to już potrzebne.
Przeklęty i odtrącony anioł światłości stał z dziwnym uśmiechem na wargach. O rany, cóż to za istota, myślała Tova z podziwem. Nawet teraz, w tak bardzo ludzkiej postaci, jego autorytet nie jest ani odrobinę mniejszy.
Nagle poczuła drżenie serca. Rozejrzała się błyskawicznie dokoła. Byli wszyscy, brakowało tylko jednej grupy – piętnastu bezpańskich demonów, które zostały przez Tengela Złego zepchnięte do pustej przestrzeni.
Lucyfer skierował ku Tovie swoje fascynujące oczy.
– Je również sprowadzimy – uśmiechnął się.
O rany! On czyta w moich myślach! Trzeba się mieć na baczności!
Te z bezpańskich demonów, które były z nimi, tak zwane demony Tronda, odetchnęły z ulgą.
Potężny anioł wyciągnął rękę w stronę Runego i wezwał go do siebie.
– Tyle razy powtarzałem, że moi ludzie obeszli się z tobą paskudnie, Rune, przyjacielu z Ogrodu Edenu. Teraz więc możesz sam zadecydować, czy chcesz być z pierza, czy z mięsa, to znaczy w twoim przypadku: czy chcesz być człowiekiem, czy korzeniem.
Tym razem Rune nie miał najmniejszych wątpliwości: Człowiekiem, jeśli można.
– No, a jak chciałbyś wyglądać?
– Wolałbym się nie różnić od większości. Wiele wycierpiałem z powodu mojego wyglądu.
– Ależ, Rune, nie chcesz chyba być kimś przeciętnym?
Rune zamyślił się.
– Nie. Przeciętnym chyba nie…
– Tak myślałem. No dobrze, postaram się znaleźć coś ładnego, na początek… mam nadzieję, że rezultat nie będzie zły.
Halkatla stała obok Runego rozpłomieniona z przejęcia.
– Czy… czy mogłabym coś powiedzieć, wielki panie?
– Proszę bardzo!
– Ja się strasznie cieszę w imieniu Runego… Ale chciałam tylko powiedzieć, że jeśli o mnie chodzi, to mnie jest obojętne, jak on wygląda. Kocham go takim, jakim jest.
Zaskoczony Rune nie zdołał powstrzymać radosnego uśmiechu.
– Bardzo pięknie to powiedziałaś, Halkatlo – rzekł Lucyfer. – Teraz jednak będziesz musiała się trochę posunąć, moja panno, w przeciwnym razie sama mogłabyś się przemienić w korzeń. A to by była wielka szkoda, prawda?
Teraz Tova zaczęła myśleć o pewnej historii, która zawsze ją śmieszyła. O starej kobiecie, która skarżyła się na swoją samotność w małej chatynce pośrodku lasu. Staruszka miała tylko kota i któregoś dnia powiedziała do niego: „Ach, żebyś tak był młodym pięknym księciem, a ja śliczną dziewczyną!” I zdarzyło się akurat tak, że w pobliżu chaty znajdowała się dobra wróżka. Żal jej się zrobiło samotnej staruszki i postanowiła spełnić jej marzenie. Oboje, i kobieta, i kot, stali się młodymi, pięknymi ludźmi, a dziewczyna, w którą przemieniła się staruszka, wprost nie mogła się napatrzeć na swojego księcia. Była zakochana po uszy. On zaś powiedział: „No cóż! Żałuj teraz, że ubiegłego lata kazałaś mnie wykastrować!”
Tova świetnie rozumiała, że akurat teraz Halkatla za nic nie chciałaby być przemieniona w korzeń!
Tovę tak bardzo ubawił stary dowcip, że musiała się odwrócić. kiedy znowu spojrzała na polankę, zobaczyła tam bardzo przystojnego młodego mężczyznę o rysach i karnacji Runego, ale jakże wypiękniał! Wszystko, co było krzywe i nieudane, zniknęło, wszystko się wyrównało. Nie było w nim nic przeciętnego, o, nie! Halkatla wpatrywała się w niego uszczęśliwiona, ale również wyraźnie onieśmielona. Czy to możliwe, że szalona Halkatla straciła pewność siebie? Chociaż dlaczego nie, ktoś, kto doświadczył tyle zła w ciągu swego krótkiego życia!
Tova życzyła jej wszystkiego najlepszego.
Rune zdumiony przyglądał się swoim kształtnym dłoniom, a Ellen podała mu małe kieszonkowe lusterko. Rozpromienił się jak słońce na widok własnej twarzy.
– Dzięki ci – wyszeptał wzruszony, uśmiechając się do Lucyfera. – Muszę się tylko przyzwyczaić do nowego wyglądu, ale na pewno będę się z nim czuł znakomicie.
Gabriel wzdychał uśmiechnięty.
Domyślam się, że nie będę już musiał wypełniać dawnej obietnicy, że pojadę na Cejlon, żeby ci stamtąd przywieźć ziemi.
– Nie, Gabrielu, już nie musisz, ale dziękuję ci za troskliwość – odparł Rune. – Poza tym zdecydowanie nie chciałbym już jeść ziemi.
Wszyscy się uśmiechali. Rune zaś położył dłonie na ramionach Halkatli i spojrzał jej głęboko w oczy. Dziewczyna pod jego wzrokiem po prostu rozkwitła. Nie potrzebowali wielu słów.
Tova stłumiła westchnienie. Nic nie mogła poradzić na to, że wzrok przesłoniła jej mgła. Nie żeby zazdrościła Runemu, co to, to nie, ale sama też chciałaby być troszeczkę…
Opanowała się jednak szybko i słuchała, co mówi Lucyfer.
– Byliście mi bardzo pomocni w walce z moim ostatnim przeciwnikiem. Wyeliminowaliście złego Tan-ghila, który stanowił wielkie zagrożenie dla mojego królestwa, ponieważ posiadał wodę ze Źródła Zła, a także dlatego, że obiecano mu żywot wieczny i władzę nad całą ziemią. Dzięki wam nigdy do tego nie dojdzie.
Tova poczuła nieprzyjemny skurcz w sercu. Nie podobały jej się te słowa, ale postarała się jak najszybciej przestać o tym myśleć.
Napotkała wzrok Nataniela i stwierdziła, że on również jest zaskoczony i zdumiony.
Lucyfer mówił dalej:
– Postanowiłem zatem was wynagrodzić w ten sposób, że każde będzie mogło wybrać, gdzie chciałoby pójść po swojej śmierci. Choć wielu z was już znajduje się w sferach podległych śmierci. Proponuję tedy wam wszystkim, żyjącym i już zmarłym członkom Ludzi Lodu, byście przenieśli się do Czarnych Sal i pozostali tam na wieki.
Zapadła głucha cisza, a po chwili Nataniel drżącym z napięcia głosem powiedział:
– Dziękujemy Wam, Wasza Wysokość, za wielkoduszną propozycję. Pozwól nam jednak zastanowić się, zanim odpowiemy, bo zaskoczyłeś nas bardzo; jeszcze nawet nie pojmujemy dobrze wspaniałości tego, co mogłoby nas czekać.
– Rozumiem, oczywiście. No a wy, demony wszelkiego rodzaju, z Lilith i Tajfunem na czele, mam nadzieję, że wy przyłączycie się do nas?
– Naturalnie – odparł Tajfun, a inne demony potwierdziły. – To była od dawna nasza największa tęsknota.
– Wspaniale! Rune i Halkatla, wy już zostaliście zapisani do mojego sztabu i wasze miejsce jest w Czarnych Salach.
Oboje nabrali powietrza, jakby chcieli coś powiedzieć, ale zabrakło im śmiałości. Przyglądali się sobie nawzajem uważnie. Pierwsza zdobyła się na odwagę Halkatla. Tova i wszyscy zebrani doznali dziwnego uczucia widząc, jak bujna i żywiołowa wiedźma pada na kolana i błagalnym głosem zwraca się do Lucyfera:
– Czcigodny Panie… Nie zrozum źle mojego wahania, jestem Twoją wdzięczną sługą, ale…
– Halkatlo – rzekł Lucyfer wyraźnie ubawiony. – Powiedz, czego pragniesz.
Spojrzała w górę spłoszona.
– Tak bardzo bym chciała przez jakiś czas pozostać jeszcze w świecie żywych. Sprawia on takie kuszące wrażenie mimo wszystkich niedoskonałości. Może tamten wspaniały świat mógłby trochę poczekać? Tylko odrobinę.
Lucyfer przyjrzał jej się krytycznie.
– Nie wydaje mi się, by twoje miejsce było pośród tych racjonalnie myślących współczesnych ludzi, ale jak chcesz. Masz do dyspozycji miesiąc. Do nocy letniego przesilenia. A potem chcę cię widzieć w swoim orszaku.
– To dla mnie wielki zaszczyt… Wybacz mi, panie, śmiałość, ale czy… Rune nie mógłby tu przez ten miesiąc zostać ze mną?
– Zależy, czy on zechce.
Rune się uśmiechnął. W szczerym uśmiechu pokazał piękne białe zęby.
– Z moim nowym wyglądem, panie, jak najchętniej! Muszę wypróbować w świecie ludzi pożytki z niego płynące.
– Tylko nie na damach, jeśli łaska – wtrąciła pospiesznie Halkatla i wcisnęła mu rękę pod ramię z przewrotnym uśmiechem na wargach.
– No to tak się umawiamy! – zakończył Lucyfer, który zdawał się być we wspaniałym nastroju. – Jesteście zwyczajnymi ludźmi, pamiętajcie o tym, a później przyjdziecie do nas.
– Oczywiście – potwierdził Rune.
Tova przysłuchiwała się rozmowie wstrzymując dech. Śmiertelnie się bała, że jej własne myśli zostaną ujawnione.
Lucyfer odwrócił się ku innej grupie.
– Sarmiku, wodzu Taran-gaiczyków, a co wy wybieracie?
Sarmik również był nieprzyjemnie poruszony, ale z innych powodów niż Tova.
– My, oczywiście, bardzo byśmy chcieli pójść do Czarnych Sal, panie…
Tova czuła w raźnie że chciałby dodać „ale”, lecz się nie odważył.
Lucyfer jednak oczekiwał odpowiedzi.
– Tak, słucham cię, Sarmiku?
Taran-gaiczyk zebrał całą odwagę:
– Panie, my nie wiemy, jak się do tego odniosą nasze duchy czterech żywiołów. Pomagały nam przecież tak często i to było bardzo ważne…
– Rozumiem wasz problem. Pozwólcie mi z nimi porozmawiać, to może znajdziemy jakieś wspólne rozwiązanie, może płaszczyznę współpracy. Ja mam miejsce dla wszystkich.
Sarmik odetchnął.
– W takim razie będziemy waszymi pokornymi sługami, panie.
Lucyfer położył dłoń na ramieniu swego syna.
– A zatem postanowione! Żyjący wrócą teraz do swoich domów, już i tak bardzo długo pozostawali poza nimi. Marco zaś może się zająć swoim drugim zadaniem: przygotowywać grunt w świecie ludzi. Mam nadzieję, że wszyscy będziecie go wspierać – rzekł kierując surowy i przenikliwy wzrok na Tovę. – Zobaczymy się znowu w noc letniego przesilenia na wzgórzach ponad Grastensholm. Zakładam, że do tego czasu Marco zdąży urządzić wszystko na moje przybycie.
Przywołał do siebie pozaziemskie istoty z wyjątkiem Halkatli i Runego. Ludzie rozejrzeli się zakłopotani i stwierdzili ze zdumieniem, że zostali tylko oni i ta niezwykła para. Ellen, Tova, Tiili, Marco, Nataniel, Ian i Gabriel…
Siedmioro żyjących i dwoje, którzy w gruncie rzeczy należeli do innego świata. Tylko tylu pozostało z licznej gromady, a Nataniel był straszliwie wyczerpany.
Halkatla, rozćwierkana niczym wróbelek, ruszyła w drogę, a obok niej znacznie spokojniejszy Rune. Reszta poszła za nimi niepewnie, nie byli jeszcze w stanie zebrać myśli.
– Może razem spróbujemy znaleźć wyjście z doliny – zaproponował Marco, który nie czuł się najlepiej, kiedy wszyscy jego towarzysze milczeli. – Bardzo bym chciał odzyskać mój motocykl.
Nataniel uśmiechnął się
– Oczywiście! I samochód również by się przydał. W ogóle wszystko, co zgubiliśmy po drodze.
Tova z Gabrielem i Ellen szli na samym końcu. Widzieli idącego przed nimi Marca. Teraz on niósł Tiili, która ufnie oparła głowę na jego ramieniu.
Najpierw trójka na końcu orszaku szła w milczeniu, oddychając chłodnym i czystym wiosennym powietrzem. Nie przyglądali się otoczeniu, właściwie to nawet nie widzieli świeżo wyzwolonej doliny, ich myśli zajmowały zupełnie inne sprawy.
Trudno było to wszystko przyjąć do wiadomości. W końcu odezwał się Gabriel:
– Zostaliśmy wykorzystani! Poddano nas manipulacji!
– To prawda – szepnęła Tova; czuła się dziwnie, przeniknięta chłodem do szpiku kości, pusta w środku.
Teraz, kiedy wszystko minęło, ogarniało ich zmęczenie. Ale to nie było całkiem zwyczajne zmęczenie jak po wysiłku, to, co czuli, tkwiło gdzieś znacznie głębiej. Zmęczenie płynące z rozczarowania. Uczucie, że zostali oszukani.
Ellen, którą wychowano inaczej niż resztę, rzekła cicho:
– Porozmawiam o tym z Panem Bogiem. Muszę to zrobić. Będę się modliła o łaskę zrozumienia i o pomoc.
Żadne z przyjaciół nie odpowiedziało. Gabriel z wysiłkiem przełykał ślinę. Nigdy w życiu nie czuł się tak kompletnie pozbawiony pewności siebie.