ROZDZIAŁ II

Ocknęła się otoczona jakąś niezwykłą, czerwoną poświatą.

Była naga. Próbowała osłaniać się rękami, ale one były jak przyklejone do… górskiej ściany? Z dołu wiał ciepły wiatr. I stamtąd też pochodziła ta czerwona poświata. Tiili znajdowała się w miejscu przypominającym wejście do groty.

Ku jej rozpaczy znajdował się tam również Tan-ghil. A także ci budzący lęk urodziwi mężczyźni.

Wyglądali na przestraszonych. W gruncie rzeczy byli przerażeni, a sprawiał to ów ciepły wiatr i czerwony blask!

Musiała chyba śnić, to nie mogła być prawda. Zaraz się obudzi na własnym posłaniu w domu matki. Jednak ból w rękach i w nogach mówił jej, że nie śpi.

Tan-ghil przemawiał surowo do ubranych na czarno mężczyzn. Tiili pojmowała, że ostrzega ich, by nie ważyli się jej tknąć. Kiedy jednak Tan-ghil odwrócił się, by wypowiedzieć jakieś niezrozumiałe dla niej zaklęcie, jeden z tamtych przemknął się bliżej, jakby miał zamiar dotknąć jej nagiego ciała; prawdopodobnie pragnąłby zrobić z nią znacznie więcej, było to po nim widać. Tiili, przerażona, chciała krzyczeć, ale uznała, że lepiej go nie płoszyć. Kiedy znalazł się już w strumieniu ciepłego powietrza, wyciągnął rękę ku dziewczynie, nagle przeraźliwie zawył. Bardzo chciał się wycofać, lecz było za późno. Skóra na jego ręce spaliła się w jednej chwili, a pod nią ukazało się coś srebrzystobiałego. Zaraz potem mężczyzna zniknął, wessany do rozpadliny, grotę wypełnił swąd zwęglonej żywej tkanki.

Reszta mężczyzn w czarnych habitach z przerażeniem opuściła przejście, w którym znajdowała się dziewczyna. Tan-ghil odwrócił się w ostatniej chwili, by jeszcze zobaczyć, co się stało, i na jego wargach ukazał się paskudny, złowrogi uśmiech.

Tiili była chora z obrzydzenia i wstrząśnięta. Wiedziała jednak, że bladzi mężczyźni nie będą jej już więcej dręczyć.

Została teraz sama z Tan-ghilem i wisiała rozpostarta, przymocowana do skały za ręce i nogi, zamykając wejście do groty.

Szlochając, spoglądała błagalnie na swego prześladowcę.

On jednak nie miał dla niej litości.

– Do tego zostałaś przeznaczona jeszcze przed twoim urodzeniem – rzekł w końcu krótko i brutalnie. – Mój skarb jest teraz ukryty we wnętrzu góry za tobą. Nikt nie potrafi przejść obok ciebie. Nikt, prócz mnie. Bo ja wiem, jak można ciebie otworzyć.

Czy ten grymas miał oznaczać uśmiech? Tiili patrzyła przerażonymi oczyma, kiedy prezentował, w jaki sposób wejście może zostać otwarte.

– Tutaj… jest twój zamek – rzekł wskazując na jej łono. – A to jest klucz!

Rozchylił swoją brudnoszarą pelerynę, spod której ukazało się coś, na widok czego Tiili zrobiło się niedobrze. Długi, pomarszczony członek unosił się w górę. Kiedy odwróciła wzrok, Tan-ghil zaśmiał się złowieszczo.

– Jeszcze nie teraz, dziecino, jeszcze nie! Musisz się jeszcze na jakiś czas uzbroić w cierpliwość. Najpierw będę musiał wykorzystać usługi twojego brata. Zabiorę go ze sobą na kontynent, do pewnego człowieka, do Szczurołapa, który potrafi mi pomóc. Jeszcze nie nadszedł czas, bym mógł zasiąść na tronie świata. Świat nie jest jeszcze na to dość dobry. Ale za jakieś pół wieku ja tutaj powrócę. I wtedy będziesz mogła przeżyć swoją utęsknioną chwilę łaski w moich objęciach! A potem…

Zrobił w jej stronę gest, jakby chciał rozwiać unoszący się w powietrzu pył.

Tiili była bliska omdlenia z rozpaczy. Targenor… Potwór będzie teraz starał się go zmusić do służby! Nie wolno mu tego robić! Nie z Targenorem!

Biedna mama!

Jeśli chodzi o te pięćdziesiąt lat, o których Tan-ghil mówił, to ponura zapowiedź początkowo do niej nie dotarła, bo zbyt wiele wydarzyło się naraz. Bliska utraty zmysłów z rozpaczy, przerażenia i samotności, nie była w stanie myśleć rozsądnie.

W końcu Tan-ghil sobie poszedł.

Najpierw przyjęła z ulgą fakt, że nie musi już na niego patrzeć. Poza tym wyobrażała sobie, że mama i Targenor, a także inni ludzie ze wsi, będą się o nią niepokoić i tylko dzięki tej myśli była w stanie dalej żyć.

Tiili nigdy nie należała do wybranych ani dotkniętych. Nie posiadała takiej zdolności, która by jej pozwoliła słyszeć na odległość, że Targenor ją woła. Zresztą nie potrafiłaby mu również odpowiedzieć.

Wkrótce uświadomiła sobie, że wszystkie funkcje jej ciała ustały. Oddychała wprawdzie i serce jej biło, ale to wszystko. Nie potrzebowała jeść, pić ani spać.

To ostatnie okazało się wyjątkową udręka. Czas i tak wlókł się niemiłosiernie, nawet gdyby nie musiała nieustannie czuwać.

Oczywiście, wzywała pomocy, bo odzyskała zdolność mowy. Ale któż mógłby ją tu usłyszeć?

Od czasu do czasu migały jej w oddali budzące grozę, choć urodziwe postacie w czarnych habitach. Stały u wejścia do korytarza i ukradkiem zaglądały do środka, nigdy jednak nie odważyły się zbliżyć.

Ciepły strumień powietrza był dla nich śmiertelnie niebezpieczny, Tiili natomiast utrzymywał przy życiu.

Tyle łez…

W końcu nie miała już siły płakać.

Gdyby tylko mogła przestać myśleć! Przestać się lękać o los swoich najbliższych. Lękać się o swoją przyszłość. Gdyby potrafiła odrzucić od siebie wszystko i trwać jako istota doskonale pusta w środku!

Ale wciąż jeszcze umiała odczuwać upływ czasu.

A miała przed sobą wiele długich, budzących grozę lat.

Strasznie długo musiała czekać, zanim nadeszła pomoc.

Zaczęło się od tego, że w wielkiej przestrzeni, którą dostrzegała po drugiej stronie rozpadliny, usłyszała jakieś wołania. To nie były głosy tych bladych, ubranych na czarno mężczyzn, mogłaby przysiąc, że nie.

To była prośba o pomoc.

Tiili nie wiedziała, że to woła duch, którego Tan-ghil wysłał do Wielkiej Otchłani. Krzyknęła coś w odpowiedzi. I po chwili do jej uszu dotarł odzew.

Wkrótce jednak głos przepadł, rozpłynął się w oddali i Tiili nie słyszała nic więcej.

Mimo to, kiedy ktoś zbliżył się do przejścia i dotknął jej ramienia, była pewna, że to ta sama istota.

Najpierw drgnęła gwałtownie. Dotknięcie było leciuteńkie, przypominało delikatne skrobnięcie.

– Kto to? – zapytała.

Coś pełzło po jej ramieniu. Spojrzała w tamtą stronę i omal nie krzyknęła z przerażenia, ale zdążyła się opanować. Zwierzęta zawsze były jej przyjaciółmi, nie przyszło by jej nigdy do głowy, by je płoszyć.

To nietoperz, który zabłąkał się w tej okropnej grocie.

– Bóg z tobą, mały przyjacielu – rzekła łagodnie.

Ładny to ten nietoperz nie był, raczej straszny ze zmarszczonym nosem i wyszczerzonymi zębami. Był jednak żywym stworzeniem! Mnóstwo czasu minęło od dnia, gdy Tiili po raz ostatni widziała kogoś takiego.

– Trochę mnie drapiesz – uśmiechnęła się. – Ale to nic nie szkodzi.

Nietoperz wrzasnął ostro, aż jej w uszach zadźwięczało.

Mój Boże, pomyślała zdumiona. Przecież ja rozumiem, co on „mówi”. Czy to może wpływ tego czerwonego światła?

Tak. Kiedy teraz rozważała tę sprawę, uświadomiła sobie, że wówczas gdy bladzi mężczyźni znajdowali się w pobliżu, rozumiała ich myśli.

Nietoperz zdawał się dziwić jej obecnością w tym miejscu i zastanawiać, co też to za figura, więc Tiili opowiedziała mu swoją historię.

– I nikt nie wie, że tutaj jestem – zakończyła.

Jakieś niezwykłe myśli, niczym wibrujące fale, wdzierały się do jej mózgu.

– Co ty chcesz mi przekazać? – pytała zaskoczona. – Czy mam możliwość przesyłania myśli na odległość? Pod warunkiem, że będziesz mógł mnie ugryźć? Wiesz, myślę, że to wszystko brzmi dosyć dziwnie…

Kolejne fale wdzierały się do jej mózgu.

– Mógłbyś mi pomóc, bym znowu mogła spać? Nic nie byłoby dla mnie lepsze! Przekażesz mi… waszą zdolność do spania przez całą zimę? Ale co się stanie, jeśli ktoś będzie mnie szukał? A ja nie usłyszę wołania?

Fale myśli ustały.

– Dobrze, możemy spróbować – zdecydowała po chwili zastanowienia. – Ale czy pomógłbyś mi najpierw nawiązać kontakt z Targenorem? A potem pomyślimy, co z tym snem.

Nietoperz uznał to za przyzwolenie, by mógł ją ugryźć. Tiili nie całkiem była przygotowana do takiej szybkiej akcji, więc krzyknęła głośno, kiedy ostre ząbki wbiły się jej w szyję. Ale skandynawski nietoperz nie jest krwiopijcą. (Zresztą żadne nietoperze nie są, nawet te, które określa się mianem wampirów). Jednak ugryźć potrafią, jeśli chcą. Tiili czuła, że po szyi spływa jej ciepła krew, i zastanawiała się zaniepokojona, czy zwierzątko nie trafiło przypadkiem na ważną tętnicę. Ale nic na to nie wskazywało.

Specjalnie przyjemne to nie było, lecz Tiili zniosła ból w spokoju. Tak bardzo chciała nawiązać kontakt z bratem.

Targenor jednak już wtedy nie żył. Nieprzytomny wpadł do górskiego potoku i utonął. Nikt go nie odnalazł. Dida zaś nie pojmowała, skąd pochodzą te wibrujące sygnały ani kto je wysyła.

Nietoperz dotrzymał danej Tiili obietnicy. Kiedy nadeszła jesień, wpełzł pod sklepienie groty i zapadł w sen. W tym samym czasie zasnęła też dziewczyna.

Obudziła się dopiero późną wiosną, a wtedy nietoperza już nie było. Nigdy więcej go nie widziała.

Kiedy Dida się zestarzała i dopełnił się jej czas, przyszedł do niej duch Targenora. Usiadł na łóżku matki i powitał ją po drugiej stronie bram śmierci. Rozmawiali także o Tiili. Działo się to jednak w zimie i Tiili spała wtedy głęboko. Po śmierci oboje z Targenorem opuścili Dolinę Ludzi Lodu, by na własną rękę walczyć z Tan-ghilem.

Tiili stała się bardziej wrażliwa na bodźce dochodzące do niej z zewnątrz. Słyszała hałasujących w pobliżu Ludzi z Bagnisk, po jednej i po drugiej stronie góry. Wyczuwała, że duchowa siła Tan-ghila znajduje się w dolinie. Pewnego razu zauważyła, że jakaś młoda kobieta chodzi w pobliżu góry, odgadywała jej lęk i to, że kobieta oddaliła się w popłochu.

To była Sunniva Starsza.

Wiele lat potem uświadomiła sobie obecność innych ludzi. Zdawała sobie sprawę, że uciekają. Miała wrażenie, jakby cała dolina opustoszała, jakby wszyscy w panice ją opuścili.

A wtedy ogarnęła ją rozpacz tak wielka, że zdołała dzięki temu stworzyć własną siłę psychiczną, zdolną wędrować po świecie. Wkrótce napotkała małą rodzinę, która w przerażeniu wspinała się po zboczu góry.

Oni jej nie widzieli. Ale zbliżyła się do nich jak tylko mogła, stała tuż przy ich koniach i patrzyła na siedzącą w siodle kobietę. Tiili była jedną błagalną prośbą o pomoc, lecz oni jej nie słyszeli. Na jednym koniu uciekający mieli niezwykle piękną, przezroczystą szybę w różnych kolorach. Tiili patrzyła na nią przez chwilkę, ale była pewna, że jeszcze nigdy w życiu nie widziała nic tak fantastycznego. Potem znowu skierowała błagalne spojrzenie na kobietę.

Nikt jej nie widział i w rozpaczy opuściła ją odwaga, a siła myśli osłabła. Nigdy więcej nie widziała już ludzi w tej okolicy.

Tamtego dnia z oczu dziewczyny ponownie zaczęły płynąć łzy, choć zdawało się, że jej oczy wyschły dawno temu. Teraz znowu płynęły długo; Tiili, pogrążona w bezgranicznej samotności, płakała głośno.

Mijały stulecia, choć dokonywało się to stanowczo zbyt wolno. We wnętrzu góry nic się nie działo. Od czasu do czasu działo się coś na zewnątrz. Tiili zauważyła na przykład obecność Kolgrima, znacznie później wizytę Ulvhedina…

Ale na cóż się to mogło zdać? Nikt przecież nie wiedział, że ona tam jest.

Pół wieku, tak przecież powiedział Tan-ghil na pożegnanie. Och, pół wieku minęło już dawno, dawno temu. Tiili, która tak się bała, że Tan-ghil tu wróci, teraz pragnęła już tylko tego. Niech się dzieje, co chce, byleby ta udręka się skończyła.

Ale skoro minęło już tyle czasu i nic? Co to znaczy? Czy ona ma tu pozostać na całą nieskończoną wieczność?

Tak, chyba tak, bo przecież wyznaczony czas dawno upłynął, nie było już żadnego punktu oparcia, niczego, na co mogłaby czekać. Tym samym przestały istnieć jakiekolwiek granice.

To, że Tiili zachowała władze umysłowe, było zasługą małego nietoperza. Strasznie tęskniła za tym, by móc spać. Teraz nauczyła się zapadać w drzemkę również w innych porach roku, nie tylko zimą, więc lata mijały szybciej.

Jak człowiek w jej sytuacji mógł spędzać czas? Tiili układała proste piosenki i śpiewała je tak głośno, by zagłuszyć szum powietrza wydobywającego się z rozpadliny i zakłócić panującą w górach ciszę. Czasami wymyślała też długie historie, lecz możliwości miała bardzo ograniczone, rzecz jasna, znała bowiem tylko dobre i spokojne, lecz ubogie życie w oddalonej od świata Lodowej Dolinie.

Nie odważyła się jednak nigdy tworzyć opowieści na temat tego, że ktoś czy coś ją uratuje, wyrwie z tego więzienia. Wiedziała z doświadczenia, że później rozpacz jest jeszcze większa.

Nie zauważyła walki Heikego i Tuli z Tengelem Złym, bowiem działo się to w zimie, kiedy Tiili spała. Na krzyki i hałasy po tamtej stronie rozpadliny już dawno przestała reagować. Ktokolwiek tam był, to i tak nie mógł się do niej zbliżyć ani ona do niego.

Tak więc czas mijał w ciszy, prawie niepostrzeżenie. Całe lata ciszy.

I oto…

Coś się wydarzyło u podnóża góry. Wszystkie zmysły dziewczyny, również te, które otrzymała od nietoperza, były napięte do granic wytrzymałości.

Na coś się zanosiło. Naprawdę, mogłaby przysiąc.

Jakieś nowe istoty pojawiły się w wielkiej pustce. Istoty, które najwyraźniej były w stanie podejść blisko jej korytarza. Do wnętrza jednak nie wchodziły.

Tiili zaczęła wołać. Krzyczała rozpaczliwie, bo czuła, że jeśli teraz kontakt nie zostanie nawiązany, to nie nastąpi to już nigdy.

Niepokój po tamtej stronie trwał przez kilka dni. Tiili nie odważyła się zdrzemnąć nawet na moment, żeby nie przegapić czegoś ważnego. Natężała wszystkie zmysły, by nie uronić nic z tego, co się tam działo.

Znani jej wysocy, bladzi mężczyźni byli zaniepokojeni; widziała to wyraźnie. A ci nowi, którzy pojawili się dopiero co… Docierały do niej bardzo mieszane wrażenia. Domyślała się jednak, że toczy się tam jakaś walka.

Och, jakże była niecierpliwa! Jak strasznie niecierpliwa i zdenerwowana, że wszystko może znowu ucichnąć i zniknąć! Teraz było jej wszystko jedno, kto przyjdzie, wróg czy przyjaciel, byle tylko ta jej potwornie długa niewola nareszcie się skończyła.

Najbardziej ze wszystkiego pragnęła umrzeć. Móc spoczywać w pokoju.

Ci, którzy znajdowali się w pobliżu, powinni jej w tym pomóc. W najgorszym razie ci bladzi mężczyźni.

Nie odchodźcie, moi drodzy, nie znikajcie, kimkolwiek jesteście!

Krzyczała tak, aż ochrypła.

I, nareszcie, ktoś zbliżył się do jej korytarza.

– Ratunku! – wrzasnęła. – Na miłosierdzie boskie, pomóżcie mi umrzeć!

Głosy? Jakieś obce głosy, lecz Tiili rozumiała, co mówią, choć nie posługiwały się tym samym dialektem co ona. Zresztą tu chyba nie mogło być mowy o dialektach, to był całkiem obcy język, z którego rozumiała tylko jakieś oderwane fragmenty.

Weszli do korytarza! U, dzięki wam, bogowie, weszli do mojego korytarza!

Raczej wątpliwe, czy Tiili miała za co dziękować bogom w ciągu minionych siedmiuset lat, ale może jej słowa sprawiły, że Wszechmogący się zawstydził?

Widziała teraz wyraźnie, że przyszły cztery istoty. Czworo ludzi. Serce dziko tłukło się w jej piersi i ze zdenerwowania na chwilę przestała wzywać ratunku.

Natychmiast sama siebie za to skarciła. Bo tamci zawrócili! Zawrócili i odeszli, gdyż wszyscy, ona także, usłyszeli jakieś zamieszanie u wejścia do korytarza. Mignęły jej też jakieś sylwetki, które unosząc się w powietrzu zbliżały się do jej góry, zdawało się, jakby lądowały gdzieś z boku, przy wejściu… Było jej jednak bardzo trudno ocenić, co się tam dzieje.

Tamci czworo wyszli na zewnątrz i wciąż chyba nie widzieli Tiili. Wszelka odwaga ją opuściła, dziewczyna szlochała z rozpaczy i rozczarowania.

– Jestem tutaj! – wołała raz po raz. – Wróćcie, kochani, bądźcie tak dobrzy i wróćcie, nie jestem w stanie już dłużej czekać!

Zamieszanie na zewnątrz jeszcze się nasiliło. Zdawało się, że jest tam cały tłum ludzi. A może oni nie byli ludźmi?

Ale w takim razie kim mogliby być? Ja zasnęłam, myślała. To sen!

Czas mijał. Tiili zaczynała tracić resztki nadziei, ogarniała ją dobrze znana apatia, serce przepełniała rozpacz. Nie chciała tego. Nie teraz! Zawsze sprawiało jej to taki straszny ból, a tym razem bolałoby pewnie tysiąc razy bardziej. Nie miała wątpliwości, że więcej cierpień już nie zniesie.

I wtedy tamci wrócili! Tiili wstrzymała oddech.

Było ich teraz więcej. Ośmioro.

Zobaczyli ją! Zobaczyli i stanęli jak wryci.

Jakie dziwne są ich ubrania!

Co to za stworzenia? Teraz była pewna, że śni.

Nagle przybiegły jeszcze dwie takie istoty, dwie kobiety. Rozmawiały podniecone z innymi, a potem zabrały dwie osoby ze sobą i zniknęły. Nie odchodźcie! Nie, nie odchodźcie wszyscy!

Ci, którzy zostali, zbliżali się do niej z niedowierzaniem. Tiili była tak wzruszona, że nie mogła nic powiedzieć, wciąż tylko płakała.

Tamci starali się z nią rozmawiać! Znali jej imię! Jakim sposobem się tego dowiedzieli? Może to pomocnicy Tan-ghila?

Nie, mają takie życzliwe głosy. I widziała łzy w ich oczach. Łzy nad jej losem. Jaki… jaki niezwykły sen!

Teraz pytają, co mogliby dla niej zrobić! Och, czyż oni nie rozumieją, że przeciwko sile Tan-ghila nic nie można zrobić?

– Pozwólcie mi umrzeć – błagała.

Ale tego oni nie chcieli. Starała im się lepiej przyjrzeć, ale wzrok przesłaniały jej łzy i wszystko widziała jak przez mgłę. Trzej mężczyźni, dwie kobiety i…

Kim jest ta szósta istota? Taka… straszna, taka… nierzeczywista!

Tiili widziała Demona Wichru, ale nie wiedziała o tym, a nikt nie miał czasu na wyjaśnienia.

Dwaj mężczyźni byli nieprawdopodobnie piękni. Jedna z kobiet również. Ta druga, niestety, ładna nie była, lecz udręczona Tiili także i w niej dostrzegała urodę.

Jeden z tych pięknych mężczyzn znowu coś do niej mówił. Ten, któremu na imię Nataniel, słyszała, że tak się do niego zwracają. Tłumaczył jej, że znajdują się tutaj, bo muszą odnaleźć naczynie Tan-ghila z wodą zła, a ona odpowiedziała najlepiej jak mogła. Wyjaśniła, że naczynie znajduje się za nią, ale że nikt nie może się tam dostać.

No i musieli dowiedzieć się o zamknięciu… To było okropnie krępujące, miała wrażenie, że umrze ze wstydu, oni jednak odnosili się do niej z największa życzliwością, współczuli jej głęboko i martwili jej udręką.

Jacyż oni sympatyczni! Była taka oszołomiona tym spotkaniem, że ledwie mogła zebrać myśli.

Goście przedstawili się, a potem zaczęli z ożywieniem dyskutować. Tiili nie mogła uczestniczyć w rozmowie, wciąż nie była w stanie powstrzymać łez ze wstydu i bezradności.

Nareszcie podjęli decyzję. Jeden z mężczyzn został wybrany, by zamiast Tan-ghila „otworzyć zamek”.

Co właściwie mają na myśli? Przecież tego zrobić nie można… A ten, którego wybrali… to ten drugi taki urodziwy, ten, którego nazywają Marco.

Och, jakie to wszystko skomplikowane! Teraz chcę umrzeć! Dość już!

Wszyscy wyszli, a Tiili została sama z Markiem.

Jakie to krępujące! Jakie okropnie krępujące! I to on, taki piękny i taki sympatyczny!

Wyglądało jednak na to, że jest tak samo nieprzyjemnie poruszony tą sytuacją jak ona. To, co, jak się obawiała, będzie przekraczającą wszelkie granice udręką, okazało się niezwykle pięknym przeżyciem! Marco był bardzo czuły, bardzo sympatyczny i przyjazny, Tiili nic nie mówiła, ale bliskość Marca podnieciła ją w sposób, którego nigdy przedtem nie przewidywała. Przemawiał do niej z wielką wyrozumiałością, był taki delikatny, taki… taki wspaniały, że przestała się bać.

Tak blisko drugiego człowieka! Cóż to za cudowne uczucie, o mało się znowu nie rozpłakała, ale tym razem ze szczęścia.

I nagle Marco powiedział, że zna Targenora!

Tiili niczego już nie pojmowała. To niemożliwe, by on znał jej brata bliźniaka, ponieważ minęło okropnie dużo czasu, nikt nie żyje aż tak długo. Targenor musiał umrzeć przed wieloma wiekami.

Marco uprzedził, że będzie musiał zadać jej ból, i tak też się stało. Mimo to Tiili się nie przestraszyła ani nie rozgniewała, nawet nie było jej przykro.

Działy się rzeczy, których nie pojmowała.

Ale wszystko na próżno, magiczne kajdany nie puściły.

To ona wystąpiła z tym niewiarygodnie odważnym stwierdzeniem, że, być może… odbyło się to zbyt szybko. Chociaż skoro to i tak tylko sen…

Czy on jej źle nie zrozumie?

Nie, nic podobnego. Stali się teraz przyjaciółmi, bardzo bliskimi przyjaciółmi, którzy mają wspólną tajemnicę, i od razu wszystko wydało się łatwiejsze. Marco podjął jeszcze jedną próbę i teraz Tiili widziała wyraźnie, że sprawia mu to przyjemność, że jest mu z nią dobrze, a to przepełniło ją ogromną radością.

I kajdany puściły. Była wolna, choć jeszcze nie mogła tego pojąć.

Ten cudowny mężczyzna, którego zdążyła tak bardzo polubić, wziął ją na ręce i zaniósł tam, gdzie zgromadził się tłum najdziwniejszych istot. Musiał to zrobić, bo jej własne nogi odmawiały posłuszeństwa, ale to wspaniałe uczucie być niesioną przez najlepszego przyjaciela.

Tiili bała się oczekujących na skalnej półce istot i ukryła twarz na piersi Marca. Tamci jednak nie byli wrogo do niej usposobieni, przeciwnie, Tiili została oddana pod opiekę dwóch młodych dziewcząt i musiała z rozpaczą w sercu patrzeć, że Marco razem z kilkoma innymi ponownie znika w czerwonym korytarzu.

Nie powinien teraz od niej odchodzić, jest jej jedynym wsparciem na przerażającym świecie! Żaliła się cichutko, że ją porzucił, ale nikt tego nie słyszał.

Zresztą czemu ktokolwiek miał się nią przejmować? Przecież to wszystko tylko sen, czyż nie? Sen, w którym wypadki toczyły się zbyt szybko jak dla Tiili, zbyt dramatycznie, panowało zbyt wielkie zamieszanie.

Tiili nie lubiła tych snów o uwolnieniu. Przebudzenie było zawsze tak bolesnym rozczarowaniem, że nie mogła już tego dłużej znosić. Chcę odpoczywać, żaliła się w duchu. Chcę spać, spać, a najlepiej umrzeć! Jak potrafię żyć dalej w niewoli po śnie o tych wszystkich wspaniałych ludziach, a zwłaszcza o Marcu? Wiem przecież, że żebym nie wiem jak chciała, to nie uda mi się wywołać dalszego ciągu tego snu, nigdy już nie poczuję jego bliskości. Człowiek nigdy nie śni tego, co by chciał.

Wszystkich wokół ogarnęło silne podniecenie, wyczuwało się atmosferę przełomu. W tym śnie przez cały czas były obecne jakieś głuche, potężne uderzenia i zapach ziemi. I oni bali się właśnie tego, ci otaczający ją ludzie.

Pewien mężczyzna imieniem Sigleik, który nazywał Tiili „siostrą naszego króla”, wziął ją na ręce i niósł tam, dokąd zdążali wszyscy zebrani, do dużego otworu w skalnej ścianie. Czas najwyraźniej naglił, wszyscy biegli.

Ale przecież nie możecie zostawić Marca, wołała w duchu. W moim czerwonym korytarzu znajduje się wielu innych, nie wolno ich tam zostawić!

Dopiero w tym momencie uświadomiła sobie, że owe powtarzające się głuche uderzenia są naprawdę niebezpieczne. Ale dokładnie w chwili, kiedy przenoszono ją przez otwór w skale, ku swojej wielkiej radości zobaczyła, że Marco i jego towarzysze biegną za nimi. Spieszcie się, spieszcie, dopóki nie jest za późno, prosiła w myślach.

Tylko czyż nie brak jeszcze jednego? Tego również urodziwego Nat… Nataniela? Jakie dziwne imię!

Tiili skoncentrowała uwagę na tym, co się dzieje w zdającym się nie mieć końca tunelu. Zdawała sobie sprawę, że wszyscy uciekają przed tym jakimś głuchym łoskotem. Rozumiała, że najpierw z hukiem waliły się ściany, teraz zaś sunęły za nimi masy osypującej się ziemi.

Chcę się obudzić, myślała przerażona. Nie chcę już dłużej śnić. To zbyt wielka udręka te sny o wolności! Nie istnieje nic takiego jak wolność dla Tiili z Ludzi Lodu, to przecież wiem już od dawna!

Marco… Gdzie się podział? Gdzieś z tyłu za uciekającymi, ale dzieliło ich tak wielu.

Nagle, jakby otrzymała silny cios w twarz, zalało ją światło dnia i lodowato zimne, świeże powietrze.

Troskliwi, pełni czułości ludzie opatulili ją w mnóstwo ciepłych ubrań.

Szok wywołany światłem i powietrzem pozwolił jej nareszcie uwierzyć, że naprawdę nie śni.

Była wolna! Wolna, wolna, po tylu niezliczonych latach!

Tiili nie zareagowała na to łzami radości. W ogóle na to nie zareagowała. Była kompletnie nieczuła, jak sparaliżowana. Mogła jedynie czekać, aż jej ciało i mózg przywykną do tej przemiany.

Загрузка...