ROZDZIAŁ V

Ellen nie musiała wzywać pomocy.

Ci, którzy stali ponad Lucyferem, zdążyli już wzbudzić w odpowiednich kręgach zainteresowanie ostatnimi wydarzeniami. Archanioł Michał, ten z mieczem i we wspaniale mieniącej się szacie, został wysłany na dół, by mieć oko na rebelię, a gdyby doszło do kryzysu, niezwłocznie zaprowadzić ład i spokój.

Jak na razie jednak Lucyfer był tylko obserwowany. W najwyższych sferach uważano, że poważnego zagrożenia nie stanowi.

Gromadka rozdzieliła się na Fornebu. Halkatla i Rune nie chcieli nikomu z rodziny sprawiać kłopotu, tak przynajmniej twierdzili, inni jednak wyczuwali pismo nosem. Rune bardzo chciał pokazać Halkatli Oslo, które znał dość dobrze, a poza tym od dawna marzył, by spędzić noc w luksusowym hotelu. Gdy nareszcie wyglądał jak człowiek, zapragnął posmakować ludzkiego życia.

Razem z Halkatlą…

Bo przecież oboje byli teraz prawdziwymi, żywymi ludźmi, którym darowano z wieczności jeden krótki miesiąc.

Problem polegał jedynie na tym, że żadne nie miało ani grosza. Krewni zaczęli więc wytrząsać portmonetki i kieszenie. Okazało się, że wszyscy są tak samo goli, z wyjątkiem Gabriela, który zdołał zaoszczędzić kilka banknotów.

– Zwrócę ci zaraz, jak tylko znajdziemy się w domu – obiecał Nataniel. – Pożycz im, ile możesz.

Gabriel oddał, co miał, a czynił to ze szczerego serca, rad, że może się do czegoś przydać.

Powiedzieli więc sobie „do zobaczenia” i rozeszli się, każde w swoją stronę.

Rune nigdy by nie uwierzył, że będą mogli wejść do tego wspaniałego hotelu, który mu się tak spodobał już dawno temu, jeszcze kiedy wraz z Jonathanem uczestniczył w ruchu oporu. Teraz wszystko wydawało mu się jeszcze wspanialsze i kiedy wchodzili do środka, jego nowe ludzkie serce biło niespokojnie. Halkatla dostała współczesne ubrania od Ellen i Tovy, Rune od mężczyzn, ale przecież oboje dobrze wiedzieli, jak niezwykłymi są istotami.

Ale, o dziwo! Swobodnie przeszli przez ucho igielne, od progu towarzyszyły im uprzejme ukłony personelu i bez najmniejszego kłopotu dostali pokój. Halkatla, tak jak Rune kazał, trzymała się pół kroku za nim. Nikt nie mógł przewidzieć, co odpowie, gdyby ją sprowokowano.

W pokoju natychmiast dopadła łóżka, usiadła na nim, a potem zaczęła podskakiwać, unosiła się i opadała.

– Ale pokój! – wykrzykiwała zachwycona. – Jeszcze ładniejszy niż w Oppdal!

Owszem, Rune też był zadowolony. Rozglądał się z blaskiem w oczach, otwierał szafy, lustrował łazienkę…

– Wiesz ty co? – rzekła Halkatla najwyraźniej zdziwiona. – Jestem głodna!

– Ja także – potwierdził tym samym tonem. – To najlepszy dowód, że jesteśmy prawdziwymi ludźmi!

– Tak, tak – mruknęła pod nosem. – Będziesz musiał tego dowieść również w inny sposób.

Podenerwowani, nie zawsze pewni siebie zjedli obiad w hotelowej restauracji. Pili też wino i pod koniec Halkatla chichotała z byle powodu, a oczy Runego nabrały blasku. Wkrótce uznał, że powinni opuścić restaurację, bowiem jedno z nich – imię niech pozostanie tajemnicą – lada moment wypadnie z roli eleganckiej światowej damy.

– O, Rune, czy mogę ci się przyjrzeć? – szeptała Halkatla wzruszona do łez. – Jesteś taki piękny, a ja nie miałam jeszcze czasu, żeby cię podziwiać.

– To brzmi groźnie – śmiał się Rune, lecz wino złagodziło jego pełen rezerwy stosunek do otoczenia i przydało miękkości sztywnym ruchom. Świadomość, że wygląda dobrze, napawała go dumą i pozwalała zachowywać się swobodnie. Cóż za rozkosz! Zresztą w towarzystwie Halkatli zawsze czuł się wolny. Fascynowała go jej niepohamowana szczerość i bezceremonialność. Zastanawiał się nawet, czy nie jest w niej trochę zadurzony. Ale tego rodzaju uczucia były dla niego całkiem nowe i trudno wymagać od eks-korzenia, by umiał je określić.

Wiedział tylko, że od momentu, gdy Lucyfer wykonał ostatni ruch dłonią i nieszczęsna alrauna stała się przystojnym mężczyzną, odczuwał głęboki niepokój, kiedy cokolwiek Halkatli groziło. To poczucie wzajemnej przynależności stało się teraz bardziej intensywne, zyskało nowe odcienie. Kiedy weszli do pokoju, zamknął drzwi na klucz. Byli sami.

Ukradkiem spojrzał na swoje odbicie w wysokim lustrze.

– Prawda, że jesteś urodziwy? – szepnęła Halkatla.

Oboje podeszli bliżej i uważnie oglądali się w zwierciadle.

– Masz rację – odparł Rune i roześmiał się lekko skrępowany. – Rzeczywiście, urody mi nie brakuje.

– Z dawnej postaci została ci ciemna karnacja i ten charakterystyczny dla ciebie sposób poruszania się, ale poza tym to trzeba powiedzieć, że anioł światłości wykonał dobrą robotę. Wygładził, co trzeba, wyprostował. Jesteś teraz nieprawdopodobnie przystojnym mężczyzną, Rune. Ale i ja nie wyglądam najgorzej – stwierdziła zadowolona.

– Zawsze uważałem, że jesteś bardzo pociągająca – oznajmił z powagą.

– Pociągająca, no coś ty… – zachichotała. – Nie byłeś chyba… nie mogę tego powiedzieć… Wzburzony, to chyba ładniej, prawda?

– Może być. Nie, szczerze mówiąc, to ja nie wiem, na czym polega to uczucie między mężczyzną i kobietą, o którym ludzie tyle gadają.

Halkatla wciąż stała przed lustrem i przyglądała się odbiciu Runego z wyrazem zadumy.

– Hmmm… A jak wygląda twoje ciało?

– Nie mam pojęcia – odparł szczerze. – Zastanawiam się, czy zostały mi rany po dawnych cięciach.

– Zaraz dokonamy oględzin – oświadczyła rzeczowo i pospiesznie zdjęła mu koszulę. – O, cudownie! Zobacz tylko, jaką masz delikatną i jedwabistą skórę na piersiach! Dokładnie taką samą jak ja, tylko ty jesteś ciemniejszy! Człowieku, twój widok zapiera mi dech!

Jakież to cudowne uczucie być nazwanym człowiekiem! Szczupłe dłonie Halkatli wolniutko głaskały jego pierś wywołując rozkoszny dreszcz i jakieś nieznane, słodkie mrowienie w całym ciele, a zwłaszcza w jednym punkcie. Oczy Runego rozszerzyły się i z lekka zaszły mgłą, stał nieruchomo, w niewiarygodnym napięciu. Co to jest? To nowe, fantastyczne, trudne do pojęcia? Wciąż patrzyli na swoje odbicia w lustrze, jakby za wszelką cenę chcieli zachować dystans do rzeczywistości.

Halkatla zdjęła bluzkę. Tym razem Rune odważył się spojrzeć na jej piersi. Patrzył długo, oczywiście w lustro.

– Jesteś piękna – wyszeptał.

– Prawda? Też tak uważam. – Halkatla cofnęła się leciutko i przywarła do jego nagiego torsu. Runemu przed oczyma latały czerwone płatki.

– No, to zdejmij koszulę do końca – szepnęła.

Nie mógł zawieść jej zaufania, wolno, rozdygotanymi rękami ściągał z siebie koszulę.

Przesunął palcami po brzuchu.

– O, jedna blizna mi tutaj została. Ale więcej nie widzę.

– Prawie w tym samym miejscu co u mnie – powiedziała Halkatla, obciągając w dół spódnicę. – Moja nawet jeszcze trochę niżej.

Rune dotykał palcami jej płaskiego brzucha; miał wrażenie, że jego ręka została naelektryzowana. Halkatla wydała z siebie jęk, głęboki, gardłowy, prymitywny. Ta dziewczyna nie miała zadatków na światową damę.

– Czuję mrowienie w całym ciele – oznajmiła krótko, ciężko dysząc. – Przesuń rękę trochę niżej! Nie, poczekaj, najpierw chciałabym zobaczyć, jak ty jesteś zbudowany. A jaki byłeś przedtem? Nigdy mi nie opowiedziałeś… Czy naprawdę miałeś tam wystający kawałek drewna, tak jak się wyśmiewałam? Uff, byłam okropna, przyznaję, ale zapamiętałam sobie z czasu spędzonego w Dolinie Ludzi Lodu, że alrauna miała taki śmieszny odrostek w miejscu, w którym mężczyźni noszą coś tak podniecającego. Prawda to?

Zupełnie się nie krępowali własną nagością i była to niewątpliwie zasługa Halkatli. Rune sam był zaskoczony. Ale jego nowy status (i trochę wina) dodawały mu pewności siebie. To naprawdę cudowne doznanie po życiu pełnym upokorzeń i smutku, że jest się innym. Zdawał sobie jednak bardzo dobrze sprawę z tego, że tylko z nią jest to możliwe, że tylko wobec niej może być taki otwarty. I przepełniało go szczęście, że wolno mu być właśnie z Halkatlą.

– Tak, tak, rzeczywiście, kiedyś miałem tam długi odrostek, ale nieustannie groziło mu niebezpieczeństwo. Wszyscy chcieli choć odrobinę właśnie stamtąd, żeby wrzucać do rozmaitych miłosnych i zapładniających napojów, tak że w końcu został śmieszny kikut. Halkatlo, nie mam odwagi spojrzeć!

– Zrobię to za ciebie. A tymczasem ty… może byś okazał trochę ciekawości, jak ja wyglądam.

Skinął głową i dość stanowczym ruchem włożył rękę pod jej spódnicę, a serce waliło mu w piersi jak młotem, taki był podniecony. Odpiął haftkę przy pasku i rozsunął błyskawiczny zamek. Spódnica opadła na podłogę. Halkatla miała teraz na sobie tylko cieniutkie figi, przezroczyste. Najładniejsze majtki Ellen.

– Tutaj też koronki – stwierdził Rune z uśmiechem. Gładził wolniutko jej biodra, nie przestając patrzeć w lustro.

Halkatla odpięła jego pasek i mamrotała ledwie dosłyszalnie:

– Jeśli on tam jeszcze jest, ten nadzwyczajny odrostek, to żeby chociaż był odpowiednio sztywny!

Po raz pierwszy oderwała wzrok od ich wspólnego odbicia w lustrze i spojrzała w dół.

– Nie ma się czym martwić! – zawołała triumfalnie. – Z tego ani odrobinka nie została odcięta, zapewniam cię! Lucyfer okazał się dla mnie miłosierny!

– Ja… Ja też to teraz czuję – wyjąkał Rune. Pieszczenie tak seksownej czarownicy jak Halkatla nie mogło pozostać bez śladu. Nie mówiąc już o tym, co ona robiła z jego ciałem.

Ściągnęła mu spodnie w dół, a on po prostu z nich wyszedł, zostawił je na podłodze.

– Oooch – wzdychała Halkatla z błogością. – Lucyfer okazał się naprawdę szczodry!

Runemu zaimponowało to, co zobaczył, kiedy ponownie spojrzał na swoje odbicie w lustrze.

– No, muszę powiedzieć… Całkiem nieźle.

– Wspaniale! – Halkatla nie ustawała w pochwałach, przytulając się do niego. – O, Rune… czuję ból w dole brzucha… o, dotknij mnie, bądź tak dobry!

Pozwolił, by poprowadziła jego rękę. Halkatla przywarła do niego. Byli teraz oboje całkiem nadzy.

Żadne nie miało w tych sprawach doświadczenia, zwłaszcza Rune, ale natura zawsze wie, jak pokierować.

Oboje zafascynowani patrzyli na siebie w lustrze, obserwowali nawzajem swoje pieszczoty, pozbawione wyrafinowania, które przychodzi z doświadczeniem, ale mimo to cudowne, aż w końcu zapomnieli o istnieniu zwierciadła, oddechy stawały się coraz cięższe, kolana uginały się pod obojgiem.

– Nigdy nie doznawałem czegoś takiego – jęknął Rune. – Halkatlo… czy ty możesz… czy ja powinienem…?

Kobiety od zawsze potrafią tak kierować mężczyznami, by myśleli, że to oni zdobywają i to oni panują nad sytuacją. Rune nie umiałby powiedzieć, jak to się stało, że leży na szerokim podwójnym łożu, a Halkatla pod nim, i że jego ciało trawi najcudowniejsze na świecie pragnienie. Czy jest na świecie coś lepszego, niż być człowiekiem? pomyślał, gdy mgła przesłaniała mu oczy i gdy brał w posiadanie uszczęśliwioną czarownicę.

Łóżko w ich pokoju w pełni zasłużyło tej nocy na zapłatę, którą wyznaczył właściciel hotelu.

Bo zdarzyło się coś, czego Rune i Halkatla nie byli w stanie w pełni docenić. Nie mieli doświadczenia, myśleli więc, że wszystkie kochające się pary przeżywają to samo. Okazało się mianowicie, że Halkatla należy do tych szczęśliwych kobiet, zdolnych przeżywać tak zwany orgazm łańcuchowy lub multiorgazm. Kobiety te mogą same decydować, kiedy oraz ile razy chcą osiągać owo cudowne spełnienie, które wstrząsa całym jestestwem. Mogą tak pokierować swoimi doznaniami, że przychodzi ono raz za razem, oddzielane kilkuminutowymi przerwami, i mogą kontynuować przeżycia, dopóki wraz z partnerem tego pragną. Jeśli przytrafia się to kobiecie, która nie chce czy nie umie mówić o sprawach intymnych, może wywołać niepokój, że coś jest nie tak jak powinno. Ale to zjawisko nie ma nic wspólnego z nimfomanią, nie jest też dewiacją. To po prostu dar od losu i jeśli partner okaże zrozumienie, życie obojga może się ułożyć wspaniale.

Halkatla i Rune rozumieli się znakomicie. On musiał od czasu do czasu chwilę odpocząć, ale to także on starał się ją potem na nowo rozpalić. I był zachwycony jej reakcjami, jej nieukrywanym entuzjazmem.

Było im ze sobą cudownie, po prostu fantastycznie, toteż z wielkim zapałem odrabiali to, czego życie im przedtem poskąpiło. Bywało, że Halkatla zaczynała udawać atakującą tygrysicę albo że Rune gonił ją po całym pokoju i próbował złapać. Potem odpoczywali leżąc bez ruchu, objęci i przytuleni, rozkoszując się swoją bliskością.

Noc miała się ku końcowi, zaczynał się brzask, dla nich nie miało to jednak znaczenia. Nie musieli być wyspani. Zresztą przywykli oboje do obywania się bez snu. Rune momentami nie bardzo wiedział, co się z nim dzieje, to znowu powieki mu ciążyły jak z ołowiu, ale trwało to chwilę i zaraz przytomniał.

– Tylko jeden miesiąc! – wzdychała Halkatla raz po raz. – Tylko jeden miesiąc i trzeba będzie zakończyć miłosne igraszki!

– I miłość!

– Tak, Rune, masz rację, to odpowiednie słowo. Może czarownica nie jest w stanie nikogo kochać, ale jeśli to, co ja czuję do ciebie, nie jest miłością, to niech mnie licho porwie!

– Ja wiem, co czuję do ciebie, i nie sądzę, by jakikolwiek prawdziwy człowiek mógł żywić więcej czułości, więcej oddania i… więcej miłości niż ja! Właśnie miłości!

– Dziękuję ci, Rune! Te słowa są piękniejsze niż wszystko inne. Ale co się z nami stanie, kiedy nasz krótki czas minie?

– Nie martw się – powiedział Rune spokojnie. – Ja niedawno byłem w Czarnych Salach Jest tam wiele cudownie rozległych łąk, wspaniałe lasy i zagajniki, nie będzie nam trudno znaleźć kryjówkę, gdzie żaden anioł nas nie zobaczy i nikogo brzuch nie roboli z zazdrości.

– Oj, Rune, ty bluźnierco! – roześmiała się Halkatla. – Ale to bardzo obiecujące, co mówisz! A może Saga się nad nami ulituje i znajdzie dla nas jakieś schronienie?

– Możliwe – zgodził się Rune. – To bardzo prawdopodobne. Wiesz co, szczerze mówiąc, to my mamy wiele do zawdzięczenia temu potwornemu Tan-ghilowi. Gdyby nie on i jego nędzne postępki, nigdy byśmy się nie odnaleźli w czasie i przestrzeni.

– O, i tego to on z pewnością żałuje – ucieszyła się Halkatla.

W domu Karine i Joachima Gardów drzwi wejściowe trzasnęły głośno.

Joachim był w pracy, a Karine stała przy zlewie. Drgnęła, słysząc ten hałas.

Kto…?

I pies przed chwilą szalał na podwórzu!

– Czy jest ktoś w domu? – zawołał wesoły głos.

Gabriel! Ukochany Gabriel, radość jej życia! Gabriel wrócił do domu! Znowu będzie z nią! Dni i noce pełne niepokoju, strachu i tęsknoty, bicie serca i skurcze żołądka, wszystko już poza nimi, Gabriel wrócił!

Karine nie była osobą skłonną do wylewności, obejmowania i ściskania nawet najbliższych, ale teraz nie chciała wypuścić syna, tuliła go do siebie długo i w milczeniu.

Nigdy nie pogodziła się z tym, że wzięli takiego małego chłopca na tak niebezpieczną wyprawę. Wiedziała jednak, ile wymagano od innych, więc milczała, ukrywała swój ból, przeżywała go podczas samotnych bezsennych nocy. Gabriel, Gabriel jest znowu w domu! Dzięki ci, dobry Boże! Dzięki ci! Dzięki!

W końcu wyprostowała się i popatrzyła na syna. Musiała energicznym ruchem otrzeć łzy, żeby widzieć cokolwiek.

– Jakiś ty chudy! A jaki brudny! I ubranie całe w strzępach! I…

Umilkła. Nie chciała nazwać tego nowego wyrazu jego twarzy. Tej budzącej niepokój, dorosłej powagi.

Karine zdecydowanie nie podobało się to, co zobaczyła.

– Opowiadaj, Gabrielu! Tak się o was baliśmy! Dlaczegoście nie zadzwonili, że wracacie?

– Brak czasu. Wpadliśmy na lotnisko tuż przed odlotem samolotu.

Z niedużego chlebaka, który miał przytroczony do paska nawet w najtrudniejszych sytuacjach, wyjął teraz plik niewiarygodnie pomiętych notatników.

– Tu jest wszystko – oznajmił z dumą. – Spisywałem kolejne wydarzenia.

– To świetnie, ale jak wam poszło? Wróciłeś, czy to znaczy, że wygraliście? I że wszyscy wrócili?

W oczach chłopca pojawił się wyraz zadumy, a może rozmarzenia, jakby patrzył w dal… na coś niepojętego.

– Tak, z Tengelem Złym wygraliśmy, ale mimo to chyba… przegraliśmy… z kim innym.

– Mamo, ojcze… To jest Ian Morahan z zielonych wzgórz Irlandii, choć osobiście nigdy tam nie był. Pobieramy się. Jak najprędzej.

– Kochana Tovo, nie pali się! Mówisz, jakbyś biła na alarm – roześmiała się Vinnie. – Witam cię w naszym domu, Ianie! Witam serdecznie!

Rikard Brink z wielką życzliwością powitał przyszłego zięcia. Oboje z żoną uważali, że młody człowiek sprawia bardzo sympatyczne wrażenie. Nie żaden „biały kołnierzyk”, ale z pewnością odpowiedni dla Tovy. I wygląda, że naprawdę w niej zakochany! To bardzo radowało ich rodzicielskie serca.

– Jak to dobrze, że znowu wszyscy jesteście w domu, cali i, zdaje się, zdrowi. Chociaż sądząc po wyglądzie, nie musiało być wam łatwo. Ale opowiadajcie, opowiadajcie nareszcie – niecierpliwiła się Vinnie.

– Później! Najpierw oboje potrzebujemy gorącej kąpieli, żeby zmyć z siebie nie tylko zwyczajny brud. Potrzebujemy też symbolicznego oczyszczenia. Tylko pilnujcie, żeby któreś z nas nie zasnęło w wannie! Wróciliśmy samolotem, nie mieliśmy sił na długą podróż samochodem, a nie spaliśmy chyba od roku!

– To widać – westchnął Rikard. – Czy nikt w samolocie nic nie mówił na wasz widok?

Tova machnęła ręką.

– Być może. Ale po tym, cośmy przeżyli, jest nam najzupełniej obojętne, co o nas mówią postronni ludzie.

Przebiegła przez salon, uszczęśliwiona, że znowu jest w domu, i to razem z Ianem.

– Czy nie uważasz, że pięknie mieszkam? – zapytała ukochanego. – Mamo, tato… Nigdy naprawdę nie ceniłam tego domu. Zawsze ubolewałam, że taki jest pospolity i nudny. Żadnych nowoczesnych plakatów ani niczego takiego na ścianach. Dopiero teraz widzę, jakie przytulne domostwo udało wam się stworzyć!

– Dziękuję ci, córeczko – uśmiechnęła się Vinnie łagodnie. – Bardzo nas cieszy twoja pochwała.

Tova uściskała ją spontanicznie.

– Mamuśku! A po kąpieli, jedzenie! Góry jedzenia! Ian w samolocie zjadł po kryjomu papierowy talerzyk.

– Cudownie słyszeć, że znowu jesteś w dobrej formie, moje dziecko.

Tego dnia, gdy zaginione dziecko Ludzi Lodu powróciło z gór, stało się dla wszystkich jasne, że walka ostatecznie dobiegła końca.

Tiili zamieszkała w Lipowej Alei, gdzie znalazła wygodny i bezpieczny dom pod opieką Mali i Andre. Wszyscy w rodzinie robili co mogli, by pomóc jej zaakceptować nowe życie. Voldenowie prześcigali się w dogadzaniu jej, młodzież zabierała ją do kina i na przyjęcia, skąd zazwyczaj biedaczka wracała oszołomiona, wszyscy inni odwiedzali ją najczęściej jak to możliwe. Rozeszły się nawet pogłoski, że raz czy drugi widziano Didę i Targenora, zbliżających się do Lipowej Alei, ale żywi zawsze w takich wypadkach wycofywali się dyskretnie. Tiili chciała czasami spotkać się z ludźmi, których znała z dawniejszych czasów.

Przede wszystkim jednak pragnęła widywać Marca.

On miał, oczywiście, bardzo wiele innych spraw, odbywał jakieś tajemnicze podróże po całej kuli ziemskiej, ale wstępował do Lipowej Alei przy każdej okazji. I nie ulegało wątpliwości, że Tiili bardzo to sobie ceniła. Rozkwitała jak pączek róży, gdy tylko w hallu rozlegał się jego głos. Często chodzili na bardzo długie spacery po okolicznych polach i łąkach przy pięknej wiosennej pogodzie, ale nikt nie wiedział, o czym wtedy rozmawiali. Nic nie wskazywało, by Marco uderzał do niej w konkury, zachowywał się raczej jak wierny przyjaciel, który chce dać jej dość czasu, zanim zaczną mówić o uczuciach. Dziewczyna musiała nauczyć się tak wiele, przywyknąć do absolutnie obcego świata, znaleźć sobie miejsce we współczesnym społeczeństwie. Marco zaś chciał być jej pomocnikiem i nauczycielem.

Niekiedy, gdy wracali z tych swoich spacerów, Andre i Mali widzieli na twarzy dziewczyny ślady łez. Przyjmowali to z wielką wyrozumiałością. To biedne dziecko tyle przecież utraciło. Nic z jej dawnego życia już nigdy nie powróci.

I o tych właśnie sprawach przeważnie ona i Marco rozmawiali.

Tak jak tego dnia… Usiedli wysoko na ukwieconym wzgórzu ponad osadą. Niewiele zostało już takich idyllicznych miejsc w okolicy i oni na ogół przychodzili właśnie tu, do miejsca, gdzie przyroda nie została jeszcze całkiem zniszczona. U stóp wzgórza znajdował się niewielki zagajnik, a wyżej porośnięte trawą, skąpane w blasku słońca zbocze.

Tiili była milcząca i rozmarzona. Marco czekał, aż nabierze chęci do rozmowy.

– Ja nie należę do tego świata, Marco – powiedziała w końcu cicho.

– Z czasem się przyzwyczaisz.

– Tak myślisz? Wszędzie tyle domów, te tłumy pewnych siebie ludzi, którzy tak wiele umieją! Wszyscy są mili i życzliwi, ale… Tylko tutaj, na tych wzgórzach, czuję się dobrze.

– Wiem – potwierdził Marco. – Czytałem o tym w księgach Ludzi Lodu. Ktoś, kto mieszkał w Lodowej Dolinie, zawsze już będzie do niej tęsknił.

– Owszem – rzekła cicho. – Bardzo bym chciała znowu tam zamieszkać. Tylko że tam już nikogo nie ma, dolina jest wymarła i porzucona.

– Jeśli chcesz, możemy w niej zbudować letni domek. Będziemy w nim spędzać wakacje. I może Wielkanoc.

Odwróciła głowę i patrzyła na niego tymi pięknymi oczyma, które miały więcej cech wschodnich niż europejskich.

– To nie będzie to samo. Wybacz mi, Marco, że jestem taka ponura i niechętna wszystkiemu, ale nic i nigdy nie będzie już takie samo.

Cóż mógł jej na to odpowiedzieć? Rozumiał ją przecież bardzo dobrze.

– Halkatla świetnie sobie radzi we współczesnym świecie – mówiła dalej Tiili. – Ale ja nie potrafię.

– Trudno porównywać ciebie i Halkatlę. Różnicie się pod tyloma względami. Halkatla stara się odebrać wszystko, czego nie przeżyła, bo jej życie trwało zbyt krótko, a przy tym Halkatla jest zupełnie innym typem niż ty. Twoje życie również trwało krótko, a zarazem to najdłuższe życie ludzkie w historii tego świata.

– Marco, ja bym tak chciała się cieszyć, okazywać wam wdzięczność za to, że mnie uratowaliście, wiesz przecież.

– Kiedy jesteś wśród innych ludzi, potrafisz się cieszyć, ale tylko ze mną masz odwagę mówić, co cię naprawdę dręczy. Bardzo jestem dumny, że właśnie mnie okazujesz największe zaufanie.

Tiili ujęła jego rękę i przytuliła do niej policzek.

– Najlepszy Marco – wyszeptała. – Miałabym ochotę tyle ci powiedzieć. Pragnę sprawiać ci radość, bo wiem, że starasz się przywrócić mi równowagę i bezpieczeństwo na tym świecie. Ale… Jakoś jeszcze nie potrafię.

– To jasne, że nie możesz – rzekł, głaszcząc ją po włosach. – Jesteś w tym świecie od trzech tygodni zaledwie. Czy nie za dużo od siebie wymagasz?

– Dziękuję ci – szepnęła wzruszona. – Dziękuję za wyrozumiałość.

Przytulił jej głowę do swojej piersi.

– Tiili… Czy ty myślałaś kiedy o tym, co się stało tam w czerwonej grocie między tobą a mną?

– Wciąż o tym myślę – szepnęła.

– Czy myślisz… że kiedyś w przyszłości… że moglibyśmy znowu to robić? Z miłości.

Przełknęła ślinę tak głośno, że nie mógł tego nie słyszeć.

– Nie miałabym nic przeciwko temu.

– I ja też nie. Wiesz, Tiili, ja myślę… że zaczynam cię kochać. Wciąż wyjeżdżam, bo, niestety, muszę się zajmować bardzo trudnymi problemami świata, ale wciąż myślę tylko o tym, żeby jak najprędzej wrócić znowu do domu, do ciebie.

Podniosła na niego oczy.

– A ja, Marco, myślę tylko o tym, kiedy znowu przyjedziesz. Całe moje życie jest temu podporządkowane.

Leciutko i nieskończenie delikatnie dotknął wargami jej ust. Daj jej czas, Marco, myślał przy tym. Daj czas nam obojgu!

Kiedy jednak zobaczył jej rozpromienione oczy, zrozumiał, że gotów jest zrobić dla niej wszystko na świecie.

Wciąż jeszcze nie miał do tego prawa ze względu na liczne zobowiązania. Jeszcze musiał nad sobą panować. W jego życiu nie było na razie miejsca dla kobiety, bo sam nie do końca wiedział, jak się to życie ułoży.

– Będzie nam dobrze, Tiili, tobie i mnie, zobaczysz – obiecał pospiesznie. – Zrobię wszystko, żeby ci było dobrze, bo nikt na świecie nie jest mi droższy od ciebie, powinnaś o tym pamiętać.

Oparła głowę o jego policzek, jakby w nadziei, że przyniesie jej to pociechę. Długo tak siedzieli w milczeniu.

Tymczasem Ludzie Lodu zastanawiali się, co Marco robi podczas tych swoich długich podróży. Wiedzieli, że odwiedza liczne miejsca i że rozmawia z wieloma ludźmi. Czasami nawet jego nazwisko pojawiało się w gazetach. Nazywano go tajemniczym ambasadorem, który miał dostęp do różnych rządów i władców, choć dziennikarzom nigdy nie udawało się dowiedzieć, o czym z nimi rozmawia. Jego działalność osłonięta była gęstą mgłą tajemnicy. Jedyne, czego prasa była absolutnie pewna, to że przystojniejszego mężczyzny jeszcze na świecie nie było. Jak stworzony do Hollywood!

Marco jednak nie miał tego rodzaju planów.

Jeszcze więcej ciekawości budziły jego spotkania i rozmowy z przywódcami i przedstawicielami niezwykle zróżnicowanych sfer religijnych. Pojawiał się w różnych krajach Wschodu i Zachodu, bardzo szybko przenosił się z miejsca na miejsce. Sprawiał wrażenie, że dokonuje rzeczy niemożliwych.

Dziennikarze rwali włosy z głów. Kto to jest? Dlaczego ma wgląd we wszystko? I dlaczego prasa nie może się niczego dowiedzieć?

Tymczasem fakt, że mógł się kontaktować z najpotężniejszymi przedstawicielami władzy i osobistościami religijnymi, wcale taki dziwny nie był. Marco zachował wszystkie swoje ponadnaturalne zdolności i z łatwością potrafił zasugerować wybranej osobie, by mu wierzyła i okazywała zaufanie. Królowie, premierzy, kardynałowie, arcybiskupi, imamowie, kapłani buddyjscy i inni chętnie z nim rozmawiali. A potem, pod jego wpływem, milczeli. Jeszcze nie nadeszła pora ujawnienia treści tych rozmów. Marco dbał, by nie przedostała się do publicznej wiadomości nawet najmniejsza informacja.

W domu także milczał, a nikt z Ludzi Lodu go o nic nie pytał. Bo, prawdę powiedziawszy, nikt nie chciał o niczym wiedzieć. Wszyscy bardzo kochali Marca, widzieli w nim niemal bóstwo i niechętnie myśleli o tym, co zaczynało powoli nabierać konturów, a co dotyczyło jego przyszłości.

Najbardziej niepokoiła się Tova. Z utęsknieniem wyczekiwała letniego przesilenia, bo wtedy sprawy miały się wyjaśnić. I niech już się rozstrzygnie, na dobre czy na złe, byle tylko pozbyć się tego bolesnego skurczu żołądka.

Nataniel po powrocie do matki, Christy, spał trzy doby.

W rzeczywistości leżał nieprzytomny, w paskudną ranę wdało się zakażenie, trawiła go gorączka, ciałem wstrząsały dreszcze.

Kiedy się w końcu ocknął, przy jego łóżku siedziała Ellen. Świat wirował mu przed oczyma, nie widział wyraźnie.

– Hej – przywitał się ochrypłym głosem.

– Dzień dobry! Wyglądasz jak wtedy, kiedy dałeś się zamknąć w krypcie grobowej w Anglii. Ale, chwała Bogu, leżysz w swoim łóżku i zaczynasz się budzić do życia. Twoja mama musiała wyjść, ale jedzenie jest przygotowane. Chcesz coś?

Nataniel zdołał wydobyć z siebie tylko głuchy jęk.

– Myślałam, że jesteś głodny – bąknęła. – Wiele dni minęło od chwili, gdy jadłeś po raz ostatni.

– Tak, tak, ale może nie akurat teraz. Ja… Wszystko mnie boli!

– Wierzę ci! Spędziliśmy przy tobie bardzo niespokojną noc i dzień

Odwrócił głowę.

– Co czytasz?

Ellen odłożyła książkę.

– Romans. Ale kochankowie pobrali się już w pierwszym rozdziale, więc dalej jest po prostu nudno. Pisarzowi widocznie nie miał kto powiedzieć, że napięcie powinno się utrzymywać do samego końca.

– Tak jak z nami?

Ellen zarumieniła się aż po korzonki włosów.

– Myślisz, że to już ostatni rozdział naszej historii?

– No, w każdym razie coś musi się zakończyć! A może to dopiero pierwszy rozdział?

By pokryć zmieszanie, Ellen zaczęła poprawiać mu pościel, ostrożnie otulała go kołdrą.

– No, a w ogóle, to jak się czujesz?

– Można powiedzieć, że jestem w świetnej formie – uśmiechnął się.

Ellen zachichotała.

– Ale ja pytam poważnie. Jak twoje odmrożone stopy? I ta okropna rana na ramieniu. Ładowali w ciebie mnóstwo penicyliny!

– Podczas snu?

– Oczywiście! Wciąż dostawałeś zastrzyki. Doktor zastanawiał się, co to za paskudztwo znajdowało się w ranie. Jeszcze nie widział takich zabójczych bakterii, nawet u zwierząt. A my przecież nie mogliśmy mu niczego wyjaśniać.

Nataniel przyglądał się swojej zabandażowanej ręce. Wiedział, że to tam tkwi przyczyna złego samopoczucia.

– Ranę zadano mi po to, by zabić, jestem tego pewien – powiedział. – I Tan-ghil osiągnąłby cel, gdyby nie ta odporność, którą otrzymałem w darze i którą odziedziczyłem. Pomogła też interwencja czarnych aniołów, choć nie należy zapominać o penicylinie. Ludzie też czasami potrafią czarować.

Ujął rękę Ellen.

– Jak długo mamy nie będzie?

– Myślę, że kilka godzin.

– Ellen, ja nie chcę już dłużej czekać. Przedtem nie wolno nam się było nawet dotknąć.

– A czy teraz nam wolno? Myślisz, że jesteśmy bezpieczni?

– Myślę, że mogłabyś mnie leciuteńko przytulić, to się przekonamy, czy niebo nie spadnie nam na głowy – uśmiechnął się.

– Ale ty się przecież czujesz źle! I ta rana…

– Rana jest na ramieniu, a to chyba nie najważniejsze miejsce, jeśli chodzi o…

Popatrzyła na niego badawczo, a w jej oczach pojawiły się wesołe błyski. Pochyliła się i przytuliła policzek do jego twarzy.

Niebo i ziemia pozostały na swoich miejscach, Ellen natomiast była trochę zmieszana.

Nataniel odsunął ją lekko, patrzył jej w oczy, jakby szukał przyzwolenia, w końcu objął ją zdrową ręką, przyciągnął do siebie i pocałował. Całował, aż musiała mu się wyrwać i długo łapała powietrze niczym człowiek, który zaczął się topić.

– Nataniel, a może jednak powinniśmy poczekać? Ja myślę, że nie tylko rana, ale działanie penicyliny też może… no, zredukować twoje… siły…

– Głupstwa! Chcesz zobaczyć?

Cofnęła się mimo woli, zawstydzona. I przestraszona.

– Ellen, nie zrozum mnie źle! Ja przecież wcale nie jestem podrywaczem! Myślałem tylko, że możemy się zachowywać swobodniej. Wybacz mi, jeśli cię uraziłem.

Dziewczyna złagodniała.

– To ja ciebie przepraszam – powiedziała czule i położyła się obok niego. – Oczywiście, że możemy rozmawiać i zachowywać się swobodnie. Musisz jednak pamiętać, że moje wychowanie… wciąż mnie to ogranicza.

– Rozumiem, przecież rozumiem. I tak mnie to wzrusza. Ale ty musisz wiedzieć, że możesz na mnie polegać. I cały świat nie powinien mieć do nas dostępu. To, o czym rozmawiamy, i to, co robimy, nikogo nie powinno obchodzić. Wiesz, że ze mną możesz rozmawiać o wszystkim. I ja także proszę, żeby mi było wolno szczerze ci mówić, co czuję. Ujawniać najskrytsze myśli. Wiedzieć, że przyjmiesz moje zwierzenia z życzliwością i przed nikim mnie nie zdradzisz.

– To najlepsze, co dwoje ludzi może sobie dać – powiedziała ochrypłym ze wzruszenia głosem.

Wyciągnął zdrową rękę i zaczął odpinać jej cienką bluzeczkę. Leżała przy nim na łóżku i pomagała, wstrzymując oddech, po chwili ujęła jego dłoń i wsunęła ją pod bieliznę, na piersi.

Nie padło ani jedno słowo. W pokoju słychać było jedynie oddechy, urywane, jakby przestraszone. Ellen powoli zdejmowała z Nataniela bluzę od piżamy. Nie chciała jednak powiedzieć, że robiła to już kilkakrotnie przedtem, razem z Christą, kiedy Nataniel leżał nieprzytomny. Za nic nie powiedziałaby też, że nieśmiałość nie pozwoliła jej nigdy pomagać Chriście przy zmianie spodni.

Widziała jednak owłosione piersi, widziała sprężysty płaski brzuch sportowca z kępką włosów przy pępku i zawsze wtedy powoli odwracała głowę.

Tym razem było inaczej. I chociaż z początku musiała się przemóc, to nie cofnęła ręki, gładziła delikatnie skórę, dotarła do pępka i tam się zatrzymała…

Nataniel pochylił się nad nią i znowu pocałował, a jednocześnie zdejmował z niej spodnie. Zauważyła, że rana sprawia mu przy tym ból, więc starała się tak ułożyć, by mu pomóc. Gdy chłodne powietrze musnęło jej nagie ciało, skuliła się, ale bardziej z rozkoszy niż strachu. I z wielkiego podniecenia!

Przestał ją całować i szeptał teraz do ucha drżącym głosem:

– Czy zgodzisz się wyjść za mnie, Ellen?

Uśmiechnęła się. Oto i cały Nataniel. Sytuacja musi zostać wyjaśniona do końca, Ellen nie może mieć najmniejszych wątpliwości, czy nie zostanie wykorzystana. W każdym razie Nataniel musi podjąć próbę wyjaśnienia…

On jednak troszczył się nie tylko o względy przyzwoitości.

– Musisz pamiętać – przerwał na moment intymny nastrój. – Musisz pamiętać, że właściwie to ja jestem nikim.

– Jak to nikim? Czyż nie jesteś sobą?

– Tak, ale patrząc na sprawę czysto praktycznie, to ja niczego sobą nie reprezentuję. Wprawdzie mam uniwersyteckie wykształcenie, skończyłem etnologię, ale jak dotychczas nie robiłem z tego użytku. Całe moje życie nastawione było tylko na jedno: Uwolnić świat od Tengela Złego. Byłem wybranym i po to w ogóle przyszedłem na świat, to określało wszystkie moje dążenia. Teraz, kiedy mam to już za sobą, czuję pustkę, i w sobie, i wokół siebie. Nie nadaję się do niczego. Jestem jak ci żołnierze, którzy wracają po wojnie do domu i nie potrafią się odnaleźć w pokojowym życiu. Wszystko, co umieją, to wojaczka. Na froncie byli kimś, tam czuli się wartościowi. W warunkach pokoju stają się bezradni i niepotrzebni.

– Ale przecież ty nie masz wojowniczej natury. Nie, nie, przepraszam, nie to chciałam powiedzieć. Rozumiem, o co ci chodzi. Myślę jednak, że tutaj potrzeba czasu. A poza tym Ludzie Lodu nie są przecież ubodzy, należy porozmawiać ze starszymi, czy nie mógłbyś trochę uszczuplić rodowego majątku, dopóki oboje nie znajdziemy pracy i nie staniemy na nogi. Myślę, że sobie na to zasłużyłeś.

Nataniel zastanawiał się.

Mógłbym chyba porozmawiać z Andre… O, do licha, ktoś dzwoni do drzwi! Co zrobimy?

– No właśnie, ja przecież nie mogę iść otworzyć – szepnęła Ellen.

– Ani ja. W takim razie siedźmy cichutko jak myszy.

Uniósł głowę i starał się zobaczyć coś przez okno.

– To zdaje się domokrążca, który skupuje starocie. A potem sprzedaje za potrójną cenę. Poznaję jego samochód zawsze pełen jakichś gratów.

– Takich powinno się karać – mruknęła Ellen. – Wyłudzają od ludzi rodowe pamiątki. Ktoś może nawet nie wiedzieć, co sprzedaje, a pozbywa się czegoś bardzo cennego. Te marne pieniądze, które taki handlarz im daje, rozchodzą się na byle co. To zwyczajne wyłudzanie!

– Myślę, że prawo musi tego wkrótce zabronić – szepnął Nataniel wstrzymując oddech. – Tylko że każde nowe prawo tworzy nowych przestępców.

– Ale się dobija, ten uparciuch!

– No, chyba sobie poszedł. Znakomicie!

Nataniel wsunął się z powrotem pod kołdrę i przytulił do Ellen.

– Wiesz co, myślę, że my bylibyśmy w stanie zagadać naszą miłość na śmierć, przegadać o byle czym każde spotkanie…

– Wiem. To dawne przyzwyczajenie. Z czasów, kiedy nie wolno nam było się do siebie zbliżyć i mogliśmy tylko rozmawiać.

– Masz rację! A zatem koniec z gadaniem! Tylko że nie odpowiedziałaś na moje pytanie: Zgodzisz się za mnie wyjść?

– Oczywiście! I dziękuję ci – odparła z powagą.

Ponad wszystko chcę wyjść za ciebie za mąż. Pragnę tego jak niczego na świecie!

Potem już zachowywali się bardzo cicho. Słychać było jedynie odgłosy szamotaniny i chichoty, gdy starali się nakryć kołdrą na głowy.

Nataniel się nie mylił. Penicylina nie osłabia ani męskich zdolności, ani głębi doznań!

Wkrótce wybrani zaczęli odnosić wrażenie, że coś im w życiu umyka, że coś tracą.

Gdyby miało trwać to, co się zaczęło po ich powrocie z gór, to niebawem staną się całkiem zwyczajnymi ludźmi. Właściwości, które dawał im ów dziwny, ochronny napój wypity w Górze Demonów, zanikały. Jeszcze tylko Nataniel zachował niektóre paranormalne zdolności i z pewnością Marco również, reszta jednak mogła się już zaliczać do pospolitych profanów.

Ale przecież Nataniel nie pił wywaru w Górze Demonów. Dopiero teraz pojmowali wszyscy, dlaczego mu na to nie pozwolono. On nie mógł mieć żadnej warstwy ochronnej, musiał być wrażliwy, otwarty na wszelkie doznania, musiał zachować wyrozumiałość, zdolność współczucia i cierpienia. Inni również zachowali wiele wrażliwości, to oczywiste, lecz siła Nataniela nigdy nie polegała na odporności, przeciwnie, on musiał być delikatny i czuły.

Tylko dzięki temu mógł dotrzeć do najsłabszego punktu w psychice Tengela Złego. Jeszcze nie wiedzieli, jaką przyjdzie mu za to zapłacić cenę. To dopiero przyszłość miała pokazać.

Wszyscy wspólnie opowiedzieli któregoś dnia pozostałym członkom rodziny, co się działo podczas tej szalonej wyprawy. Opowiadali i opowiadali, trwało to wiele dni i wiele nocy, i wciąż pojawiały się nowe szczegóły.

Krewni, zwłaszcza Andre, słuchali z największą uwagą, ale ani jedno słowo nie przedostało się na zewnątrz, do obcych.

Gabriel zdołał przepisać na czysto swoje bazgroły, chociaż różne zapiski w rodzaju „Ofoś mantenmor darrt” musiały na zawsze pozostać tajemnicą również dla niego.

I teraz wszyscy wyczekiwali nadejścia sobótkowej nocy. Z zaciekawieniem i niecierpliwością, a niektórzy także z lękiem.

Загрузка...