ROZDZIAŁ VIII

Tova została wezwana i Gabriel zaciskał kciuki. Teraz się zacznie, myślał z lękiem.

Ale wszystko poszło dobrze. Oczywiście Lucyfer spoglądał na nią z wesołymi błyskami w oczach i coś szeptał, ale wyglądało na to, że Tova odpowiada swobodnie i bez agresji.

Gabriel był przekonany, że ci dwoje znają się bardzo dobrze i rozumieją w lot.

Po chwili Lucyfer oznajmił głośno:

– Twój wkład w naszą sprawę był wyjątkowy, Tovo! Chciałbym cię prosić, byś również w przyszłości zechciała pracować dla mnie i zawsze była blisko mnie, w zamian za co ja się postaram, byście z Ianem przeżyli długie i szczęśliwe życie, bez wielkich zmartwień.

Jakie to przewrotne, pomyślał Gabriel. Czegoś takiego Tova nie może przecież odrzucić.

Ale musiała też przedstawić pragnienie, które mogłoby być spełnione w nagrodę za to, czego dokonała, i wtedy Tova wywołała powszechne zdumienie. Jej życzenie bowiem było dość niekonwencjonalne.

– Czcigodny aniele światłości, ja mam tylko jedno jedyne pragnienie. Widziałam, co uczyniliście z Runem. Panie, sprawcie, abym była piękna!

Lucyfer spoglądał na nią zaskoczony.

– Ależ, Tovo, niczego takiego przecież nie potrzebujesz!

Gabriel przestraszył się nie na żarty, wiedział bowiem, że takich właśnie odpowiedzi Tova nienawidzi najbardziej, ale ona zniosła to nadzwyczaj dobrze.

– O, panie! Ja nie dla siebie o to proszę, to ze względu na Iana, to dla niego chciałabym być ładna. Nie wiecie, panie, jak to jest, kiedy…

Odtrącony anioł uniósł rękę, żeby ją uciszyć.

– Rozumiem, co masz na myśli, ale nie to chciałem powiedzieć. Czy ty ostatnio nie patrzysz w lustro?

– Nigdy nie oglądam się w lustrze… – Tova przerwała zbita z tropu. – Chociaż czasami patrzę. I wiele razy zdawało mi się, że mam lepszą cerę. Myślałam, że to z powodu dziecka, które… I chyba zeszczuplałam, jak to Ian powiedział, zrobiłam się kształtna. Rysy twarzy też chyba złagodniały, stały się bardziej harmonijne, tak myślę. Włosy czasami lśnią bardzo ładnie. Ale tłumaczyłam to sobie moim stanem i tym, że jestem teraz taka szczęśliwa…Chociaż Hanna nie jest już brzydka ani Ulvar. Ani Heike…

– No więc sama widzisz – uśmiechnął się Lucyfer. – Musisz tylko uzbroić się w odrobinę cierpliwości, a już niedługo będziesz wyglądać jak normalna młoda kobieta. Zmienisz się tak samo jak wszyscy dotknięci z Ludzi Lodu. Bo wraz ze zniknięciem Tan-ghila ustał też jego zły wpływ. Wkrótce naprawdę nie będziesz miała się na co uskarżać. Myślę nawet, że możesz stać się swego rodzaju pięknością, i to nie tuzinkową, lecz zupełnie wyjątkową. No, to o co poza tym chciałabyś prosić?

– O nic – rzekła Tova cicho. – Mam wszystko, czego mogłabym pragnąć. Miłość Iana, jasną przyszłość…

Umilkła znowu, a Gabriel wiedział, o czym myśli. Uświadamiał sobie, że oto świat znalazł się w punkcie zwrotnym. Tova pierwsza zdała sobie z tego sprawę. I po prostu się bała.

Jej lęk udzielił się chłopcu.

– Dlaczego nic nie powiedziałaś? – zapytał, kiedy znowu usiadła obok niego.

Sprawiała wrażenie zakłopotanej.

– Nie masz pojęcia, jaki on posiada autorytet, byłam jak ogłuszona i przecież nie mogłam tak po prostu powiedzieć do Lucyfera: „Nie masz prawa się wtrącać!”

Ale potężny usłyszał ją właśnie teraz mimo dzielącej ich odległości.

– Nie lękaj się, Tovo – powiedział anioł światłości spokojnie, a wszyscy go słyszeli. – Dla was, którzyście tyle dla mnie uczynili, sprawy ułożą się jak najlepiej.

Dla nas, może, myślał Gabriel zgnębiony. Ale dla ludzkości w ogóle? Czyż Lucyfer dopiero co nie obiecał gromadzie demonów, że zajmą najznakomitsze miejsca w jego królestwie? A do jakiego stopnia można ufać demonom? I co w ogóle o nich wiadomo? Pomogły Ludziom Lodu, to prawda, były ich sojusznikami i współpracownikami. Ale czy nie postępowały tak ze względu na Lucyfera? Albo dla własnego zwycięstwa? A jeśli odwrócą się plecami do całej ludzkości, a może nawet rozpanoszą na ziemi w najokropniejszy sposób?

Gabriel próbował koncentrować się na swoich notatkach, zastanawiał się, czy tusz w długopisie nie skończy się przed czasem, byle tylko Lucyfer nie odkrył jego myśli. Nie miał odwagi podnieść oczu znad notatnika, żeby nie ściągnąć na siebie przenikliwego wzroku tamtego.

Uważał, że nastrój na polanie stał się bardzo nieprzyjemny.

I nic się nie poprawiło w następnej chwili, wprost przeciwnie: Gabriel został wezwany na górę!

Szedł na uginających się nogach, jak stary człowiek, i mógł się osobiście przekonać, że Tova miała rację. Od upadłego anioła światłości biła jakaś siła, sprawiająca, że zapominało się języka.

– No, mały bohaterze – odezwał się ciepły głos Lucyfera. – Dokonałeś wielkich czynów, ale sam o tym wiesz najlepiej. Ja i moi najbliżsi jesteśmy ci wdzięczni z całego serca. Czego więc sobie życzysz? Z radością spełnię wszystko.

Jąkając się Gabriel zdołał wykrztusić:

– Od dawna wiem, o co chciałbym prosić, panie. To chodzi o Peika, mojego psa i najlepszego przyjaciela. On zaczyna się już starzeć i z każdym dniem jestem o niego bardziej niespokojny. Czy mógłbym…?

– Zachować go jeszcze długo, czy tak? Tak, to rzeczywiście wielkie niedopatrzenie w dziele stworzenia. Wielu, bardzo wielu samotnych ludzi, inni zresztą także, kocha swoje psy tak bardzo jak najbliższych. Ale psi czas na ziemi jest krótki. Masz rację, właściciele bardzo cierpią…

Lucyfer zwrócił się do swego sztabu:

– Pamiętajcie, że musimy się tym zająć! A tymczasem, Gabrielu, zaczniemy od twojego Peika. Możesz czuć się bezpieczny, jeszcze przez wiele lat Peik cię nie opuści.

Gabriel miał łzy w oczach ze wzruszenia.

– Dziękuję, och, dziękuję!

Anioł światłości położył mu rękę na ramieniu i cudowne ciepło rozeszło się po ciele chłopca.

– A potem, Gabrielu, kiedy twój czas na ziemi dobiegnie końca, będziesz mógł spotkać swojego Peika w Czarnych Salach.

– Och, świetnie! Super! Ale…

Spojrzał zakłopotany na stojącą w pobliżu Tulę.

– Tak? Co chciałeś powiedzieć? – zapytał Lucyfer łagodnie.

– No, ja… Ja właśnie myślałem… To niewdzięczność z mojej strony, ale ja… Chodzi o to, że ja widziałem takie piękne domostwa niedaleko Góry Demonów. W otoczeniu małych ogródków i…

– Te domostwa nie są dla ludzi, Gabrielu – rzekła Tula cicho. – Ale jeśli cię to może pocieszyć, to wiedz, że my z Góry Demonów będziemy utrzymywać stałe kontakty z Czarnymi Salami. Będziesz więc mógł nas odwiedzać, kiedy przyjdzie ci ochota.

– A poza tym u nas również możesz mieszkać w podobnym miejscu – wtrąciła Saga.

– Dziękuję, dziękuję – bąkał Gabriel, zakłopotany i tak przygnieciony wszystkimi argumentami, że całkiem zapomniał o ważnych pytaniach, jakie zamierzał zadać, dotyczących nowego światowego imperium.

Kiedy było już po wszystkim i wrócił na swoje miejsce, nie bardzo mógł notować, jakie to pragnienia wyjawiali Lucyferowi inni zgromadzeni. Nie wszyscy chcieli znaleźć się w Czarnych Salach. Niektórym dobrze było tam, gdzie obecnie przebywali, inni, na ogół żyjący, prosili o czas do namysłu, Lucyfer zaś był łagodny i wyrozumiały.

Jeśli zawsze jest taki, to nie mamy się czego obawiać, myślał Gabriel, ale bardzo się starał zajmować bieżącymi sprawami, żeby jego myśli nie zostały przypadkiem odczytane. Pisał więc i pisał.

W końcu Lucyfer wstał i raz jeszcze poprosił zebranych, by pracowali dla niego, zwłaszcza w pierwszym okresie. Należy upowszechniać wiedzę o nowym władcy, wkrótce będzie można wykorzystywać w tym celu prasę i radio, a także ten nowy środek przekazu, telewizję czy jak tam.

Po czym ruszył w stronę skały, a cały orszak za nim, tak że wkrótce polana opustoszała. Marco przeszedł obok Gabriela, Książę Czarnych Sal miał taką uradowaną twarz, że Gabriel poczuł skurcz w gardle ze wzruszenia. Widział też Annę Marię idącą obok swojej córki, Sagi, wybranki Lucyfera. Obie wyglądały na szczęśliwe, ogromnie szczęśliwe, że znowu mogą być razem. Gabriel usłyszał słowa Sagi, że bardzo się cieszy, iż może zabrać matkę do Czarnych Sal.

– Spotkasz tam naprawdę wielu bliskich ci ludzi, mamo – zapewniała z błyskiem w oczach. – I wielu twoich potomków. Będziesz widywać obu moich synów, Marca i Ulvara. Tak, Marco zajmie bardzo wysoką pozycję na świecie teraz, kiedy mój ukochany mąż zdobędzie nareszcie władzę, ale Ulvar również będzie pełnił odpowiedzialne zadania. Twoje prawnuki, Vanja i Linde-Lou, też tam są, a Christa i Nataniel przyjdą do nas, kiedy zakończy się ich ziemskie życie. Zobaczysz, jak będzie nam dobrze!

A pełna życzliwości, dobra Anna Maria uśmiechała się wzruszona.

Demony tłoczyły się na drodze, wyprzedzały Gabriela, by jak najszybciej znaleźć się wysoko na wzgórzach. Dla nich to była wielka chwila!

Jak wielka? zastanawiał się chłopiec przygnębiony.

Odwrócił się i stwierdził, że ściany otaczające miejsce spotkania zniknęły. Znowu miał przed sobą zwyczajną polanę w lesie.

Opodal na zboczu stał Lucyfer i spoglądał na okolicę. Orszak czekał. W dolinie zaczynał się ranek; wprawdzie było jeszcze bardzo wcześnie, dopiero szary brzask rozjaśniał wschodnią stronę nieba, ale noc dobiegała końca. Świat trwał pogrążony w ciszy, nocne marki ułożyły się w końcu do snu, a ludzie kładący się o normalnej porze jeszcze się nie obudzili.

Przed oczyma patrzących Lucyfer rósł do rozmiarów archanioła. Wyniosły, wspaniały, piękny – i straszny! Skrzydła połyskiwały matowym blaskiem, czarne włosy w lokach opadały na ciemne plecy. Postawę miał królewską.

Prawdziwy władca świata.

Spoglądał teraz na obejmujące całą ziemię imperium, które zamierzał właśnie wziąć w posiadanie. Tym razem miał syna, który przygotowywał jego przybycie. Marco pracował bez rozgłosu przez całe stulecie. Zaszczepiał w umysłach i uczuciach ludzi przeświadczenie, że czas dojrzał do zmiany. Nietrudno było ich przekonać, że powinni żyć lepiej, w lepszym świecie…

Ludzie Lodu nie orientowali się kreciej robocie Marca. Aż do ostatniej chwili nie zdawali sobie z tego sprawy. Przedtem działał całkowicie z ukrycia, wpływał jedynie na ludzkie umysły. Ujawnił się dopiero w ostatnich tygodniach. Teraz już mógł, bo Tengel Zły nie stanowił dla niego zagrożenia.

To wszystko Gabriel uświadomił sobie w chwili, kiedy dawny anioł światłości stał na krawędzi skały i dominował nad wszystkim, nawet nad najtajniejszymi myślami obecnych.

Jak cicho! Jak przed wielką burzą! Ciemne chmury nadal wisiały nad horyzontem, a ponieważ Ludzie Lodu zawsze intuicyjnie odgadywali reakcje udręczonej ziemi, to i tym razem pojęli, że na coś się zanosi. Gabriel drżał, miał wrażenie, że coś słyszy… jakby śpiewający w oddali chór… i że wyraża on trudne do określenia uczucia. Czy to ulga? A może lęk? Radość czy przerażenie? Gloria na cześć nowego władcy, czy też błagalna prośba do innych sił, by go powstrzymały?

Na początku śpiew docierał do Gabriela jako dalekie pomruki, teraz dudniło mu w uszach.

Lucyfer uniósł ręce nad ziemią.

To była niezwykła chwila. Chwila, w której dopełniał się los. Zimne dreszcze wstrząsały Gabrielem, widział, jak bardzo napięci są jego krewni, jak pełni pokory i uszanowania.

I oto…

Nagle stało się coś zdumiewającego, coś, czego nikt się nie spodziewał. Z wielkim hukiem rozwarło się niebo i ziemię zalała jasność tak intensywna, że Gabriel musiał zasłonić oczy rękami.

Słyszał krzyki przerażenia, demony zawodziły głośno i przejmująco, odnosiło się wrażenie, że chcą uciekać, lecz nie mają sił. Kiedy Gabriel znowu otworzył oczy, zobaczył, że nawet Lucyfer cofnął się na polanę i że pojawiła się przed nim jakaś postać, równa mu wzrostem, tak samo piękna, lecz o blond włosach, w połyskliwej białej szacie i z mieczem w dłoni. Lucyfer również trzymał miecz, swój potężny czarny miecz.

Niedaleko Gabriela stała Lilith i powtarzała raz po raz drżącym głosem:

– Archanioł Michał. Teraz dokona się próba sił. Archanioł Michał…

Miecze! Gabriel znał przecież Biblię. Obaj giganci byli niegdyś strażnikami Edenu.

Chłopiec po omacku chwycił najbliższą dłoń. Jak się okazało, Tengela Dobrego. Nie mogłem znaleźć sobie lepszego opiekuna, pomyślał.

Miecze rozbłysły i zniknęły w pochwach. Wszystkie istoty zebrane na wzgórzu cofnęły się o parę kroków. Niektóre demony skuliły się na ziemi, inne zakryły oczy, jakby nie mogły patrzeć na zmagania pozbawionych broni archaniołów. Gabriel jednak był jak zaczarowany, nie mógł oderwać od nich wzroku.

Lucyfer starał się ukryć gniew i rozczarowanie.

– A więc nareszcie się ocknęliście? Strach was obleciał?

– Najwyższy nie życzy sobie, byś znowu sprawiał kłopoty – odparł Michał. – Tym razem posunąłeś się za daleko. Musisz zawrócić!

W głosie Lucyfera brzmiała wielka gorycz, kiedy mówił:

– Nie przybyliście, gdy Tan-ghil zagrażał ziemi!

– Tan-ghil nie stanowił żadnego niebezpieczeństwa. Wprost przeciwnie! On przysparzał Najwyższemu dusz. Bowiem ludzie w potrzebie zawsze zwracają się do Pana! Natomiast ty, Lucyferze, jesteś groźny! Ciebie oni by czcili i odwracali twarze od swego Boga.

– Czy to wszystko, czego on pragnie? – zapytał Lucyfer. – Żeby go ludzie czcili? W takim razie niewiele się zmienił od czasów Edenu!

– Nie bluźnij! Ostatnim razem skończyło się to dla ciebie bardzo źle!

– Ale czy wy nie widzicie, jak świat cierpi?

– Pod twoim panowaniem nie cierpiałby mniej. Spójrz, jakich to pomocników sobie znalazłeś! Demony! Myślałeś, że przy ich pomocy zdobędziesz ludzkość?

– A jakie inne istoty miałem do wyboru? Wy odwracaliście się plecami od tych nieszczęśników, dotkniętych złym dziedzictwem potomków Ludzi Lodu, byli odrzucani, nie chciani, nawet w kościele, w żadnym świętym domu. Więc jaki zostawiliście mi wybór? Wracajcie teraz do siebie, pogrążcie się znowu w waszym błogim śnie, zadowoleni i dumni z siebie!

Michał dobył miecza i ciął nim w powietrzu, aż buchnęły płomienie. Nie zamierzał jednak atakować Lucyfera. Chciał tylko, żeby się tamten cofnął.

– Wracaj do swego ciemnego królestwa, upadły bracie! – nakazał głosem o sile gromu. – Czas dany ci na ziemi w tym stuleciu dobiegł końca!

Lucyfer wyprostował się, był teraz jeszcze potężniejszy.

– Zamierzam pozostać tutaj – oznajmił spokojnie, lecz stanowczo. – Tym razem zostanę, bowiem świat mnie potrzebuje. I nie tylko ludzkość. W wielu wspólnotach religijnych zwierzęta i rośliny są traktowane źle, jako mniej wartościowe stworzenia, wyłącznie dlatego, że nie potrafią wychwalać Najwyższego. Nikt nie rozumie lepiej ode mnie, co to znaczy zostać umniejszonym, pozbawionym należnej godności.

– Przestań szydzić! Najwyższy przysłał mnie, bym ci zaproponował powrót. Wiesz przecież, kto posiada największą władzę.

– Teraz już nie. Ponieważ moja władza obejmie cały świat. Mój syn pracował długo nad tym, by przygotować świat na nadejście nowego pana. Są na to gotowe wszystkie religie i wszystkie władze świeckie. Nie tylko chrześcijanie sądzą, że ludzkość otrzymuje za mało wsparcia od swoich bóstw.

– Czy ty sam nie rozumiesz, jaki jesteś niebezpieczny dla Najwyższego? Kto byłby w stanie bardziej skutecznie odwrócić ludzkość od niego niż ty? Ale jeszcze tego nie dokonałeś! Najwyższy wciąż jeszcze ma nad tobą władzę, dobrze o tym wiesz! Wróć tedy do swojej otchłani, bo na to zostałeś skazany!

Lucyfer długo stał bez ruchu i patrzył na byłego przyjaciela. Na szlachetnym obliczu dawnego anioła światłości pogłębiał się wyraz rezygnacji, zmęczenia i bezradności. Gabriel nie chciał być świadkiem jego upadku. Odszedł więc od grupy i usiadł na kamieniu, mniej więcej w pół drogi pomiędzy polaną a szczytem wzgórza.

Głos Lucyfera słyszał stąd dobrze.

– Ja wiem. Ja wiem, kto jest najsilniejszy i dlatego może sobie pozwolić sądzić innych.

Michał uczynił ostrzegawczy ruch mieczem.

– Nie ufam ani tobie, ani zbuntowanym aniołom, które niegdyś poszły za tobą. Dlatego chcę widzieć, jak znikacie. Tam, gdzie ten bezbożny ród nieodpowiedzialnie otworzył przejście do innych światów!

– Nie musimy korzystać z tej drogi! Jesteśmy bardziej niezależni, niż na to wyglądamy! Ale nie odejdziemy, dopóki nie zostanie uznana niesprawiedliwość, jaka wtedy została mi wyrządzona.

– Najwyższy nie dopuszcza się niesprawiedliwości.

– Kto tak twierdzi?

– Najwyższy.

– Oczywiście! Kto w takim razie pozwolił, by ludzie cierpieli straszne wojny, nędzę i trudny do opowiedzenia ból?

– Ludzie sami są temu winni.

Lucyfer wyglądał na bardzo zmęczonego. Powiedział cicho, jakby sam do siebie:

– A zatem czczą swego Boga, którego to cieszy, więc obiecuje im, że ześle na ich wrogów szarańczę oraz inne plagi. Bóg z nami, a śmierć każdemu, kto nie wierzy w Najwyższego. Jakaś stara kobieta, która modliła się i czciła Pana przez całe swoje życie, a potem utraciła dzieci i niewinne wnuki, dowiaduje się, że Pan tylko zesłał na nią próbę, by sprawdzić, czy jej wiara jest dostatecznie silna! Jeśli nie posunęliście się dalej w waszym rozumowaniu, to nie mam wam już nic więcej do powiedzenia!

– Twoje bluźnierstwo nie ujdzie ci na sucho! Natychmiast opuść ziemię, ona nie należy do ciebie! I wiesz, że nie możesz stawiać oporu. Jeśli odmówisz wykonania polecenia, zjawi się tu niebieskie wojsko, a wtedy twoi zwolennicy rozpierzchną się w popłochu!

Lucyfer westchnął ciężko. Chociaż Gabriel znajdował się tak daleko, mógłby przysiąc, że w oczach upadłego anioła zabłysły łzy.

– Pozwól mi tylko pożegnać się z tymi bezbożnikami, jak ich nazwałeś!

I nie czekając na odpowiedź, Lucyfer zwrócił się do obecnych:

– Najdrożsi przyjaciele… Nikt nie może być bardziej upokorzony niż ja tym, co się stało, ale jak wszyscy słyszeliście, ja nie kieruję dowolnie własnym losem. Nie chcę sprowadzać więcej kar na zbroczoną krwią ziemię. Nikt nie jest bardziej mściwy niż ten, który uważa siebie za najmiłościwszego, najłagodniejszego i najlepszego, a który został przeze mnie urażony.

Saga szlochała, oparłszy głowę na ramieniu Anny Marii. Może właśnie jej smutek przejmował ich najbardziej, może pozwalał im lepiej zrozumieć, jak bardzo Lucyfer liczył na przejęcie panowania nad światem i jak bardzo tego pragnął? Oni jednak stali niemi, sparaliżowani tym, co zobaczyli i usłyszeli. Ci, którzy mieli wątpliwości co do intencji Lucyfera, stali teraz bezradni, nie wiedzieli, czego sobie życzyć. Również oni odczuwali wielką wewnętrzną pustkę.

Anioł światłości mówił dalej, a w jego głosie słychać było rozczarowanie:

– Moje zaproszenie pozostaje jednak w mocy. Wszyscy, którzy zechcą towarzyszyć mi już teraz, zostaną serdecznie przyjęci. Możecie skorzystać z drogi Heikego, moje wilki będą na was czekać po tamtej stronie i zaprowadzą do domu. A dla was, którzy jeszcze będziecie przez jakiś czas żyć na ziemi, mam następującą prośbę: Nie zapomnijcie o nas! Opowiadajcie swoim bliskim o aniele światłości i jego gorzkim losie, uczcie ludzi rozumieć! I czekamy na was w Czarnych Salach, gdy czas się dopełni!

– Czy Wasza Wysokość już nie wróci? – zapytała Tova drżącymi wargami.

Odwrócił się i popatrzył na nią ze smutkiem.

– Wiesz, Tovo, te słowa wypowiedziane przez ciebie, największego niedowiarka pośród wątpiących, cieszą mnie ogromnie! Nie wiem, czy wrócę, moje dziecko! Nie wiem, co się jeszcze może stać. Obawiam się, że Michał i jego pomocnicy przez najbliższe sto lat będą bardziej czujni. Co w końcu ma tę dobrą stronę, że nie będą usypiać na długo i czasem spojrzą, co się dzieje na ziemi.

Sto lat, pomyślał Gabriel. Nas już wtedy dawno nie będzie. Nikogo.

W tym momencie zdecydował się definitywnie, że kiedy nadejdzie czas wyboru, to wybierze Czarne Sale.

Rozumiał, że nastała oto chwila przełomu. Otarł oczy i spojrzał tam, gdzie stała grupa jego krewnych i znajomych.

Po raz ostatni widział budzące grozę Demony Nocy, które nigdy nie uczyniły mu nic złego, ale o których też nic właściwie nie wiedział. Czy w świecie Lucyfera stałyby się niebezpieczne dla ludzi? Widział żałośnie zawodzące kobiety, demony zguby, które były równie załamane jak wszyscy ich bracia tej brzemiennej w wydarzenia nocy. Widział, że Ingrid stoi razem ze swoimi demonami, także pogrążonymi w smutku, widział Tamlina, Tajfuna, Fecora i wielu innych.

Gabriel pociągał nosem i ocierał twarz rękawem.

Nad horyzontem ukazało się słońce. W tym samym momencie Lucyfer uniósł rękę, wykonał ledwo dostrzegalny ruch nad głowami zgromadzonych i nagle wszystkie istoty, z wyjątkiem żyjących ludzi, obu archaniołów i wszystkich czarnych aniołów zaczęły tracić kontury, po czym rozpłynęły się w powietrzu.

– No? – zapytał Michał. – Masz zamiar wymyślać jeszcze jakieś głupstwa?

– Nie, już nie. Daj mi tylko szansę, bym mógł odejść z godnością!

– Najlepiej będzie, jak się pospieszysz! Najwyższy oczekuje na zwrot imperium, które miałeś zamiar sobie przywłaszczyć. Idź już!

Lucyfer podszedł do krawędzi skały, tam odwrócił się do Michała.

– Uznaję swoją porażkę – oznajmił. – Cierpiący świat znowu należy do was!

Zdławionym z rozpaczy głosem dodał jeszcze:

– Ale teraz zróbcie coś dla niego!

Potem dał znak i z całym orszakiem przekroczył krawędź skały; wszystkie czarne anioły rozpostarły potężne skrzydła i poszybowały w stronę otchłani. Archanioł Michał patrzył w ślad za nimi, po czym wzniósł się ponad skałą i on również zniknął w intensywnym świetle wschodzącego słońca.

Tova podeszła do krawędzi i spojrzała w dół.

– Odeszli! Wszyscy odeszli – powiedziała z goryczą.

Gabriel drżał w porannym chłodzie. Nic go już teraz nie rozgrzewało.

Pod szczytem wzgórza stała gromadka ludzi. Gabriel widział ich twarze, kiedy rozmawiali o czymś z Markiem i Runem. On sam jednak nadal siedział na porośniętym mchem kamieniu. Nie miał siły na nic więcej.

Po chwili usłyszał zbliżające się kroki. Minęły go jakieś istoty schodzące w dół. Ktoś szedł ku skale na polanie. Żeby przejść do innych światów przez znajdujące się tam wejście.

Kroki zatrzymały się.

Czyjś przyjazny głos. Tengela Dobrego:

– Nie bądź smutny, Gabrielu! Nasz czas tutaj był nam pożyczony. I tak musielibyśmy zniknąć.

– Ale przecież moglibyśmy was teraz jeszcze widzieć, po raz ostatni. Dlaczego rozpływacie się w powietrzu?

– Nie, moje dziecko, mylisz się. Nie tak Lucyfer postanowił. To nie my znikamy, tylko wam, żyjącym, została odebrana zdolność widzenia. Zadanie zostało wykonane i teraz wasze nadzwyczajne zdolności będą wam powoli odejmowane. Anioł światłości odchodząc już zabrał ich wam bardzo wiele.

Obok Tengela Dobrego musiała stanąć Sol, bo Gabriel usłyszał jej głos:

– Musicie teraz być zwyczajnymi ludźmi.

Ja nie chcę być zwyczajnym człowiekiem, chciał zawołać, ale nie miał już sił.

– Nie opuszczajcie nas – poprosił tylko na pół z płaczem.

Jeszcze jeden głos, tym razem Didy:

– Pamiętaj, że dane wam było przeżyć coś całkiem wyjątkowego. Dlatego że należycie do Ludzi Lodu, pozwolono wam poruszać się po świecie, który dla zwykłych śmiertelników jest szczelnie zamknięty. Możesz go nazwać światem baśni! Pozostaje więc teraz pytanie, ile w tym wszystkim było baśni, a ile rzeczywistości. My, po naszej stronie granicy, patrzymy na wasze życie jak na nierzeczywisty sen.

Nie był w stanie zrozumieć wszystkiego, co mówiła, kiwał tylko głową, czuł dławienie w gardle i pieczenie pod powiekami.

Ktoś jeszcze człapał w stronę Gabriela i wtedy Tengel Dobry, Sol i Dida pożegnali się z nim.

Podeszli Taran-gaiczycy, poznał po sposobie chodzenia. Zabrzmiał głos Sarmika:

– Żegnaj, dzielny młody człowieku, który umiesz kreślić znaki! Dałeś nam wiele radości, że zechciałeś być naszym przyjacielem!

„Młody człowieku”, powiedział Sarmik. Gabriel mimo woli wyprostował się.

– Udajecie się do Czarnych Sal? – zapytał uprzejmie.

– Tak jest. Ów wielki czarny przekazał nam pozdrowienia od naszych czterech duchów. Uznają naszą decyzję, bo tam nie zapomnimy o nich.

Wśród Taran-gaiczyków byli też Shira i Mar, Tun-sij i Orin, i Vassar, i wszyscy sympatyczni mali szamanowie. Żegnali się z Gabrielem niezwykle serdecznie i tacy byli wzruszeni!

Głęboki, szelmowski głos Tamlina:

– Ty o nas napiszesz, prawda, Gabrielu? O dziadku mojej żony?

– Oczywiście – obiecywał Gabriel ze ściśniętym gardłem. – O wszystkim napiszę. Żegnaj, Tamlinie! I żegnam też wszystkie Demony Nocy, które, jak słyszę, są z tobą. Czy jest z wami Lilith?

– Jestem – usłyszał. – Dziękujemy ci, Gabrielu, za piękną współpracę.

– To ja dziękuję, Wasza Wysokość! A czy jest Vanja?

– Owszem – odpowiedziała. – Tacy jesteśmy dzisiaj przygnębieni, ale spędziliśmy ze sobą piękne chwile, prawda?

– Najpiękniejsze, jakie mi się przydarzyły. Pokój z wami, Demony Nocy!

Czy tak się mówi? Pokój z wami? Do demonów? No, trudno, to zresztą chyba wszystko jedno. Lilith natomiast na pewno bardzo się podobało, że zwracał się do niej per Wasza Wysokość. Położyła mu nawet na chwilkę rękę na ramieniu.

Ciężkie buty przemaszerowały obok.

– Żegnaj, Gabrielu z Ludzi Lodu – rozległ się władczy głos Alexandra Paladina. – Nasza walka była bardzo trudna. Mimo smutku nie możemy jednak zapominać o najważniejszym: udało nam się pokonać Tengela Złego!

– Tak jest! I ja tak uważam!

Dominik, Niklas, Villemo, Irmelin, Tancred i Tristan Paladinowie oraz Tarjei i Mikael Lind z Ludzi Lodu stanowili orszak Alexandra Paladina. Za nimi podążał tłum innych z tej samej epoki. Wszyscy mieli dobre słowo i najlepsze życzenia dla Gabriela, który od dawna stał na baczność, by oddawać honory tym, którzy opuszczali ziemię.

Później nadeszła kolejna grupa. Najstarsi mieszkańcy Doliny Ludzi Lodu. Najstarsi to może niedobre określenie, w każdym razie to byli ci wszyscy, którzy mieszkali w dolinie przed czasami Tengela Dobrego. Gabriel pozdrawiał ich, a oni z nim rozmawiali, z łatwością rozpoznawał ich głosy. Targenor i Krestiern dziękowali mu specjalnie za wykazaną odwagę…

W końcu nadeszła Tiili w towarzystwie Marca. Gabriel mógł widzieć ich oboje.

– Ale… Wy też odchodzicie? – zapytał przestraszony, zwłaszcza że jednocześnie zjawiła się też Halkatla z Runem. – My przecież was czworga utracić nie możemy! Jesteście żyjącymi ludźmi i…

– Wszyscy jednak mamy w sobie coś wyjątkowego – powiedział Marco łagodnie. – Tiili jakoś nie najlepiej czuła na tym świecie, więc mój ojciec obiecał jej, że będzie mogła zapomnieć o spędzonych samotnie wiekach i że połączy się z Didą i Targenorem. A ja sam najchętniej będę właśnie z nią i z moimi rodzicami, potrzebują teraz mojego wsparcia. Ulvar także jest z nami, choć jego już teraz nie widzisz.

– A mój czas dobiegł końca – wyjaśniła Halkatla – Co prawda chciałabym zobaczyć jeszcze więcej, lepiej poznać waszą niezwykłą epokę, ale widzisz, mój chłopcze, ja się zakochałam. Idę wobec tego do Czarnych Sal. Spędziłam cudowny miesiąc z Runem i gdyby on miał pozostać na ziemi, byłabym przy nim. Ale Lucyfer chce go mieć u siebie i mnie również zaprasza, więc rozumiesz pewnie mój wybór…

– Tak, oczywiście – mamrotał Gabriel. Przez cały czas z oczu chłopca płynęły łzy, ale już się tym nie przejmował. Zresztą inni też mieli dziwnie ochrypłe głosy!

Podszedł do nich Nataniel i czwórka żegnających się, których nie można było zaliczyć do żywych, ale którzy wcale nie umarli, została z nimi jeszcze przez chwilę, jakby trudno im było się rozstać i wyruszyć w ostatnią już drogę. Gabriel bardzo sobie to cenił.

– Tak mi przykro z powodu tego, co się stało, Marco – rzekł półgłosem. – Dla was musi to być ogromne rozczarowanie, a największe chyba dla twego ojca.

Marco głęboko wciągnął powietrze.

– Tak, bo widzisz, Gabrielu, to powinno było się udać! Mój ojciec powinien był objąć panowanie. Czas zaczyna naglić, za sto lat może już być za późno. Powinniśmy byli uczynić to teraz, zanim ludzkość odrzuci całą biblijną historię.

Nad tymi słowami Gabriel musiał się chwilę zastanowić. Jeśli ludzkość odrzuci historię biblijną…?

Nie, to zbyt skomplikowane!

Na szczęście rozmowa zeszła na inne tory.

– Jesteś jakiś nieswój, Natanielu – stwierdził Rune. – Czy coś cię gnębi?

– No właśnie, wszyscy zostaliśmy w jakiś sposób okaleczeni i wcale bym się zdziwił, gdyby na Gabrielu przeżycia odbiły się najbardziej.

– To bardzo prawdopodobne. Ale co z tobą?

– Cóż, ja zostałem głęboko zraniony. I nie myślę o tym rozszarpanym ramieniu, które się już zresztą zagoiło. Wciąż jednak nie mogę zapomnieć widoku prawdziwego Tan-ghila. Tego cudownie pięknego mężczyzny, takiego przy tym zimnego, niszczącego wszystko wokół. I jak mało brakowało, a byłbym się znalazł w jego władzy! W dalszym ciągu coś z jego wpływu jeszcze we mnie jest. Gdyby on mógł żyć dłużej, to i ja, i wszyscy inni zostalibyśmy jego wyznawcami, jego oddanymi niewolnikami, jestem o tym przekonany! Bo, widzicie, nie można zapomnieć takiego blasku i takiej charyzmy. Zły czy dobry, był to największy autorytet, jaki mógłbym sobie wyobrazić! On zbliżył się do źródeł, do samej istoty władzy.

Zebrani pochylili głowy, wiedzieli, że Nataniel ma rację.

Potem czworo odchodzących pożegnało się serdecznie z Natanielem i Gabrielem, a oni patrzyli za nimi do końca, widzieli, jak zbliżają się do skały na polanie, jak odwracają się, żeby pomachać im ostatni raz, i jak znikają. Nataniel wrócił do Ellen.

To chyba było najsmutniejsze pożegnanie, myślał Gabriel, zły na siebie, że nie zabrał chusteczki do nosa. Żeby dorosły chłopak wycierał nos rękawem! Ale co robić!

Minęła go gromadka potomków Christera Gripa, kłaniając się uprzejmie.

Przyszedł Ulvhedin i został z Gabrielem najdłużej jak to możliwe. Musiał przecież pożegnać swego podopiecznego. Twarz chłopca była zalana łzami.

Heike i Vinga. Wkrótce Gabriel nie będzie w stanie znieść już więcej. Te pożegnania sprawiały mu dojmujący ból.

Bogu dzięki pojawiło się kilka radośniejszych postaci: Ingrid i jej demony odchodzili w dobrych humorach, jak zawsze. A zaraz za nimi, również z humorem, ale budzące grozę demony Tuli i ona sama. Ci nie wybierali się do Czarnych Sal. Także Ingrid ze swoim orszakiem miała im towarzyszyć do Góry Demonów. Przyjemnie się z nimi rozmawiało.

Po chwili Gabriel poczuł na plecach silny podmuch wiatru i wiedział, że nadciągają Demony Wichru.

– Żegnaj, Tajfunie! – zawołał z uśmiechem. – Zamierzacie wracać do grot Demonów Wichru?

– Tak właśnie uczynimy – odpowiedział mu po raz ostatni gardłowy głos. – Ale nie zapomnimy o tobie, mały przyjacielu! I przez całe ziemskie życie będziemy cię chronić przed niepogodą!

– Serdecznie wam dziękuję – odpowiedział chłopiec z powagą.

Nieoczekiwanie przeniknął go lodowaty dreszcz strachu. Nie musiał o nic pytać, wiedział, co to za istoty przemykają bezszelestnie obok niego. Siedem kobiecych demonów zguby. Pokłonił się i usłyszał w odpowiedzi życzliwy szept.

Jeszcze jedna grupa demonów. Najpierw demony Silje, ale jej samej z nimi nie było, odeszła już do sfer, w których przebywają zmarli, ponieważ w jej żyłach nie płynęła krew Ludzi Lodu. A może pozwolono jej pozostać z Tengelem? Chłopiec nie wiedział.

Na końcu pojawiły się demony Tronda, dawniej nazywane bezpańskimi. Dowódca szedł z nimi, miał zamiar zostać w Górze Demonów. Gabriel skinął mu głową na znak, że rozumie.

Mijały go grupy przodków Ludzi Lodu, było ich tak wielu i wszyscy przybyli na ostatnie spotkanie, które miało zapoczątkować nową epokę, a które zakończyło się tak dramatycznie.

Gabriel poczuł, że objęły go kobiece ręce. Rozległ się głos Benedikte:

– Tak się cieszę, że mogłam cię poznać, mój kochany. Życzę ci wszystkiego najlepszego na przyszłość, a potem się spotkamy, możesz być pewien.

Jak trudno żegnać kogoś tak bliskiego! Wzruszenie odebrało chłopcu mowę, tak że mógł się tylko głęboko kłaniać. Z Benedikte podążał jej ojciec, Henning, i z nim Gabriel pożegnał się bardziej „po męsku”.

Linde-Lou także tym razem został bardzo długo i Gabriel wiedział, dlaczego. W grupie żyjących, która teraz nadchodziła, widział Christę z chustką przy oczach i z zapłakaną twarzą.

Linde-Lon ujął dłoń Gabriela i chłopiec słyszał wzruszenie w jego głosie, gdy mówił:

– Zobaczymy się, mój drogi. Spotkamy się później.

– Wiem – odparł. – Spotkamy się wszyscy. Człowiek jakoś przestaje się lękać śmierci, kiedy o tym wie.

Christa, która właśnie do nich dołączyła, poparła go:

– Masz rację, Gabrielu. Człowiek nie lęka się śmierci, wprost przeciwnie!

Teraz odezwał się dziewczęcy głos. Christel:

– Pozdrów moją mamę i rodzeństwo, Gabrielu! Powiedz im, że jest mi teraz bardzo dobrze. Wcale nie tęsknię za ziemskim życiem, moje obecne życie jest o wiele lepsze,

– Z radością przekażę im pozdrowienia – obiecał z powagą. – I o wszystkim im powiem, bo ci, którzy zostają i muszą żyć dalej, cierpią bardzo. Na pewno się ucieszą, wiedząc, że jesteś szczęśliwa.

– Dziękuję, Gabrielu!

Kroki Linde-Lou i Christel ucichły i żyjący zostali sami.

Wszyscy spoglądali w stronę polany, jakby jeszcze nie chcieli zrywać ostatnich więzów.

Nataniel był bardzo smutny, ale to on był najważniejszą osobą, to on znał wszystkich wyjątkowo dobrze. Ellen ściskała jego dłoń, chcąc pocieszyć ukochanego, ale na jej twarzy malowało się przygnębienie.

Pierwszy opanował się najstarszy w rodzie, Andre.

– Dzień zaczął się już dawno. Chodźcie teraz wszyscy do Lipowej Alei na śniadanie. Zjemy i porozmawiamy, jeśli przyjdzie nam ochota.

Dziadek Gabriela, Vetle, wyciągnął rękę do chłopca.

– Chodź, Gabrielu! Masz za sobą trudną noc.

Chłopiec bez słowa ruszył za nim, ale kiedy ścieżka zaczynała schodzić w dół, odwrócił się jeszcze w stronę polany, skąpanej teraz w blasku słońca. Krople rosy perliły się na delikatnych sieciach pajęczyn rozpiętych na krzakach i wysokich źdźbłach. Zmarli bowiem oraz istoty z zaświatów nie pozostawiają po sobie śladów, a żywych nie było tak wielu, by mogli w widoczny sposób zdeptać trawę.

Szukał wzrokiem choćby najmniejszego znaku po swoich przyjaciołach, którzy odeszli. Jakiegoś wspomnienia, do którego mógłby wracać w chwilach samotności.

Ale widział jedynie zwyczajną leśną polanę, tu i tam jakieś nic nie znaczące ślady gromadki ludzi, która pewnie spędziła tu noc świętojańską.

– Żegnajcie, przyjaciele – szepnął. – Nigdy was nie zapomnę.

Potem pobiegł za resztą rodziny. Z powrotem do powszedniego dnia zwyczajnych ludzi, do świata, który już nigdy nie będzie taki jak przedtem.

Загрузка...