ROZDZIAŁ XI

Tova mieszkała w Lipowej Alei.

Andre i Mali odeszli na zawsze. Była to wielka strata dla całego rodu, zwłaszcza śmierć Andre. On był ostatnio głową rodziny, on ich wszystkich jednoczył, a teraz została bolesna pustka.

Na długo przed śmiercią jego i Mali Tova i Ian przeprowadzili się do starej siedziby. Dziadkowie bardzo się z tego cieszyli. Doczekali się tymczasem trojga prawnucząt, bo mały Tengel miał dwoje rodzeństwa, i w Lipowej Alei znowu zagościł ruch i życie.

Ian przejął stary warsztat Andre.

Rodzice Tovy, Rikard i Vinnie Brink, mieszkali w swojej willi nad Oslofjordem. Starli się ją utrzymać – dla siebie, ale też i ze względu na wnuki. Domu w tak pięknej okolicy rodzina nie powinna się pozbywać.

Tova nie bardzo mogła pocieszać swoją nieszczęśliwą kuzynkę.

– Możesz oczywiście zostać u nas na noc i jak długo zechcesz. Znakomicie rozumiem, że nie powinnaś teraz mieszkać u siebie, ale ja muszę jechać do Christy. Bardzo się o nią martwię.

– Źle się czuje?

– Tak. Banalna grypa skończyła się zapaleniem płuc i Nataniel twierdzi, że ona się z tego bardzo cieszy.

– Może to nie takie dziwne?

– Nie. Wielu z nas myśli to samo, co ty. Wnuki Christy podrosły, to już nastolatki, Nataniel i Elen mają się bardzo dobrze… I Christa jakby nie chce już niczego więcej. W każdym razie nie chce walczyć z chorobą. Ellen mówi, że Christa stała niedawno przy otwartym oknie, chociaż powinna była leżeć szczelnie okryta. Nie bierze też antybiotyków, które doktor zapisał. Ona po prostu chce podążać swoją drogą.

– Nigdy nie zapomniała Linde-Lou – westchnęła Gro ze smutkiem.

– Masz rację, ale to beznadziejna tęsknota. Nasi przodkowie odeszli przecież na zawsze.

– Można sądzić, że to wnuki trzymały ją do tej pory przy życiu.

– Tak. Uwielbiała je. Zresztą napisała już testament, w którym szczodrze je obdarowała.

– Czasami to może być bolesne, patrzeć, jak dzieci dorastają. Widzieć, jak się zmieniają, tracą swoją dziecięcą ufność i nagle zaczynają się buntować. Mówię z własnego doświadczenia, bo my wcale nie byliśmy zabawni w wieku kilkunastu lat, ja i moi bracia.

– Wiem, ale Christa tak nie myśli, w każdym razie nie przypuszczam, by tak było. Ona z pewnością chciałaby jak najdłużej zostać z rodziną. Nie, to Linde-Lou ją do siebie wzywa i ona chce pójść, zwłaszcza że jej małżeństwo z Ablem nie było chyba szczególnie satysfakcjonujące.

– Uff, takie bogobojne, ustabilizowane i nudne! Czy mogłabym pojechać z tobą do Christy?

– Naturalnie! Na pewno się bardzo ucieszy, a tobie dobrze zrobi, jeśli zajmiesz się czym innym. Po drodze będziemy mogły porozmawiać.

Ian został z dziećmi, a Tova i Gro nie zwlekając wyruszyły w drogę.

Nareszcie Tova miała czas zapoznać się z problemami młodej kuzynki, o których ta zdążyła na chwilę zapomnieć.

– My, w naszej rodzinie, często mamy skłonność do interesowania się, jakby to powiedzieć, gorszymi członkami społeczeństwa – westchnęła Tova. – Dopiero później odnajdujemy właściwego partnera.

– Tak, ale ja wpadłam dwa razy pod rząd – wtrąciła Gro.

– To nie ma znaczenia. Z czasem znajdziesz na pewno kogoś nadającego się do użytku, tak jak my kiedyś. Villemo, na przykład, zakochała się w tym okropnym Eldarze Svartskogenie, zanim odkryła Dominika. Ja sama też zadałam się z pewnym łobuzem. Silje początkowo miała słabość do Heminga Zabójcy Wójta, Tarald kochał pustą Sunnivę. I tak dalej. A teraz właśnie przyszła kolej na ciebie. Jestem absolutnie przekonana, że już niedługo spotkasz wspaniałego, odpowiedzialnego mężczyznę. Wygląda na to, że takie nasze przeznaczenie, najpierw musimy doświadczyć czegoś niemiłego.

– Czuję się okropnie – jęknęła Gro.

– Nie masz się czego wstydzić – odparła Tova.

Pokochałaś z całego serca, a nie wszystkim los na to pozwala. Niektórzy spalają się wyłącznie w tęsknocie. I tylko nie myśl, że już nigdy więcej nikogo nie pokochasz! Bo pokochasz. Dużo bardziej i piękniej.

Tova miała z pewnością rację. Ale Gro nie była teraz skłonna do przyjmowania takich słów. Sama nie wiedziała, na co liczyła, jadąc do niej. Czy może oczekiwała, że Tova razem z nią zacznie ostrzyć noże, a potem wspólnie zadźgają Kallego, jego damę i wszystkich kompanów?

Nie! Ale tego bardzo smutnego wieczora czuła się jak zbity pies.

Sama nie wiedziała, czego wstydzi się najbardziej w tej całej historii. Czy tego, że zaufała cynicznemu uwodzicielowi, czy też tego, że jak głupia gęś wydała mu swoich młodych podopiecznych?

Ta ostatnia sprawa to prawdziwa katastrofa, nigdy sobie tego nie wybaczy.

Nagle ogarnęła ją taka wściekłość, że zaczęła tłuc pięściami w drzwi samochodu i potwornie przeklinała Kallego.

– Bardzo dobrze, Gro – pochwaliła Tova. – To nie ty zawiniłaś. To ten nędznik. Wściekaj się, bo dzięki temu wyrzucisz z siebie mnóstwo niepotrzebnych uczuć.

Gro, zmęczona, odzyskiwała powoli spokój. Uważała, że Tova ma rację. Trzeba wyrzucić z siebie tę głupią miłość.

Chociaż wstyd i niesmak zostaną jeszcze bardzo długo.

Obie czuwały w nocy przy Chriście. Towarzyszył im Gabriel i, naturalnie, Ellen oraz Nataniel. Było dla wszystkich jasne, że godziny Christy są policzone i Nataniel przestał już nalegać, by pozwoliła się przewieźć do szpitala, nie zmuszał jej do niczego.

Spali na zmiany po kilka godzin. Gro i Gabriel siedzieli przy chorej razem, ale nie rozmawiali wiele. Nie chcieli jej przeszkadzać, Gro czuła jednak, że obecność Gabriela przywraca jej spokój.

Chociaż Christa miała ponad sześćdziesiąt lat, a po długiej chorobie była wymizerowana, zachowała jeszcze ślady dawnej urody. Gro rozmyślała teraz, jaka to szkoda, że taka piękna kobieta była w młodości, a właściwie przez całe życie ukryta przed światem. Abel strzegł bardzo starannie, by nie padło na nią żadne grzeszne spojrzenie.

Ale, nieszczęsny, nie wiedział, że ona sama innych nie widzi. Jeśli nie brać pod uwagę Abla, to w życiu Christy liczył się tylko jeden mężczyzna. A ten odszedł bardzo, bardzo dawno temu.

Ablowi trudno cokolwiek zarzucić, lecz jego największą zaletą z punktu widzenia Christy było to, że żył właśnie w tamtym czasie. Wybór, jakiego dokonała, nie wymagał zastanowienia.

Teraz Christa najwyraźniej uznała, że jej ziemska służba dobiegła końca.

Następnego ranka stan chorej się nie poprawił i Gro pojechała do rodzinnego domu, do ojca i Sonji. Miała tam pozostać przez kilka dni, dopóki policja nie zaaresztuje wszystkich członków narkotykowego gangu.

Kiedy myśl o Chriście przestała ją niepokoić, powróciła gorycz związana z ostatnimi przeżyciami.

Jadły z Sonją lunch i Christa w najogólniejszych zarysach opowiedziała o całej sprawie, musiała to zrobić, nie była bowiem w stanie ukryć przygnębienia i zdenerwowania.

– Gdyby to tylko chodziło o mnie i o moją zranioną dumę, miłość własną, to mogłabym się z tego śmiać, co by mi z pewnością pomogło – mówiła z żalem. – Ale ja zawiodłam zaufanie tych biedaków. Wydałam ich w ręce najgorszych drani.

– No, teraz policja zrobi porządek z handlarzami – pocieszała ją Sonja. – I nikogo już nie będą mogli skrzywdzić. A jeśli chodzi o twoją nieszczęśliwą miłość, to powinnaś wiedzieć, że wiele kobiet ma takie doświadczenia. Ja także w młodości przeżyłam coś bardzo niedobrego.

Gro spoglądała na nią zdumiona. To Sonja ma jakąś przeszłość? Tak daleko pasierbica nigdy by się w swoich przypuszczeniach nie posunęła.

Raz po raz życie uświadamiało Gro, jaką była dotychczas egoistką, do jakiego stopnia zajmowały ją wyłącznie własne sprawy.

– Opowiedz – poprosiła bezbarwnym głosem.

I Sonja opowiedziała. O nieudanym małżeństwie, w którym ona musiała dźwigać wszystkie ciężary. Zresztą z początku robiła to z radością. Kiedy jednak uświadomiła sobie, jak paskudnie jest wykorzystywana, miłość powoli w niej wygasła. Czyli dokładnie tak jak w przypadku Gro. Tylko że Sonja nie miała dość sił, by się zbuntować, i trwała w tym piekle jeszcze przez ponad rok. Mąż tymczasem posuwał się do przemocy. Bił za co popadło, wściekało go jej oddanie i pokora, a także nie najlepsza figura i brak urody.

Gro poczuła ukłucie w sercu. Za to samo ona i jej bracia pogardzali Sonją w pierwszych latach. Że się wszystkiemu poddaje, że jest taka jakaś bezkształtna. Nie mogli zrozumieć, jak ojciec mógł mieć tak fatalny gust, zwłaszcza że ich rodzona matka była zgrabną, elegancką blondynką.

Ale teraz Gro była dorosła. I lepiej umiała oceniać ludzi.

Nagle uświadomiła sobie, że siedzi oto przed Sonją i zwierza jej się ze wszystkich swoich nieudanych miłości. Opowiedziała nie tylko o Kallem, lecz także o poprzednim chłopaku. Mówiła bardzo szybko. Mówiła i mówiła. Nie mogła przestać.

A Sonja słuchała. Ta sympatyczna, pełna życzliwości kobieta, o której sądzili, że nie dorównuje im inteligencją i obyciem, okazała się znakomitą słuchaczką, współczującą i pocieszającą, czyniącą, gdy trzeba, rozsądne uwagi.

Na koniec Gro wybuchnęła płaczem. Szlochając zalewała się łzami, prosiła Sonję o wybaczenie i dziękowała jej, to znowu przeklinała Kallego i siebie samą, wszystko naraz!

Cudownie jest mieć przy sobie kobietę, której można się zwierzyć. Z całym szacunkiem dla przyjaciół mężczyzn trzeba jednak powiedzieć, że są sprawy, które naprawdę zrozumieć może tylko druga kobieta.

Tego dnia została przypieczętowana przyjaźń Gro i Sonji, która miała trwać do końca życia.

Gro potrzebowała snu, więc tym razem Sonja pojechała do Christy i czuwała przy niej do rana.

Ale następnej nocy przyszła znowu kolej na Gro.

Ellen i Nataniel byli, oczywiście, w domu, ale oboje, bardzo wyczerpani trwającym od tygodni niepokojem i czuwaniem przy chorej, tej nocy się położyli. Natomiast razem z Gro został przy chorej Gabriel. Rozjaśniła się na jego widok i bardzo ucieszyła.

Noc mijała spokojnie, ale nad ranem usłyszeli przyspieszony i dziwnie ciężki oddech Christy, jakby w każdej chwili mógł się przerodzić w rzężenie. Popatrzyli po sobie zaniepokojeni.

– Sprowadź wszystkich – szepnął Gabriel.

Gro pobiegła i za chwilę do pokoju Christy przyszedł Nataniel z Ellen, akurat w najlepszym momencie, bo chora, która przez ostatnią dobę leżała nieprzytomna, teraz otworzyła oczy.

Na jej twarzy pojawił się wyraz wielkiego, niemal sakralnego spokoju. Oczy płonęły wewnętrznym blaskiem, na wargi wypłynął leciuteńki uśmiech.

Christa patrzyła w drzwi.

Dostrzegli, że porusza wargami, że układają się one w znane imię:

– Linde-Lou.

I zamknęła oczy. Twarz jednak pozostała taka rozjaśniona, a uśmiech nie zniknął z jej ust aż do śmierci.

Na tym Gabriel zakończył swoją opowieść.

Asbjorn i ja siedzieliśmy jeszcze przez dłuższą chwilę w milczeniu. Noc miała się ku końcowi.

– No, to nareszcie dano wam znak, że oni mimo wszystko istnieją! Wasi przodkowie.

– Czy ja wiem – odparł Gabriel z wahaniem. – Czy w ogóle wiadomo, co człowiek przeżywa w chwili śmierci? Nikt tego nie wyjaśnił. To mogło być najskrytsze marzenie Christy i tyle.

– Nonsens! – odparłam. – Ja sama znalazłam się kiedyś na granicy śmierci. Są tacy, którzy tam na nas czekają, nikt mi nie powie, że jest inaczej.

Kiwał głową w zadumie.

– Tak, ja i wszyscy Ludzie Lodu chętnie wierzymy, że Linde-Lou wyszedł jej na spotkanie. Zwłaszcza Tova wiele o tym mówi, bo, jak wiesz, Tova należała do obciążonych. I bardzo by chciała po śmierci połączyć z gromadką innych obciążonych i wybranych.

– Świetnie to rozumiem. I Tova boi się, czy ich znajdzie, czy nie zostali rozproszeni?

– Tak. Ale, prawdę powiedziawszy, to my wszyscy jesteśmy przekonani, że Linde-Lou naprawdę przyszedł by zabrać Christę na tamtą stronę.

– Do Czarnych Sal?

– Daj Boże, żeby tak było!

– Ty też chciałbyś się tam znaleźć? – zapytał Asbjorn.

– Niczego nie pragnę bardziej! Wszyscy moi najbliżsi tam są.

Starałam się przerwać smutny nastrój.

– Posłuchaj, z tego, co nam opowiedziałeś, wnoszę, że Nataniel i Ellen są małżeństwem i mają dzieci, prawda?

Gabriel uśmiechnął się.

– Prawda. Mają syna i córkę, teraz to już prawie dorośli ludzie.

– A inni członkowie rodu? Jak im się ułożyło?

– Knut Skogsrud zmarł niedawno, a jego żona przed paroma laty, więc i Ellen, i Nataniel zostali już bez rodziców. Powiadają, że to bardzo dziwne uczucie, i trochę nieprzyjemne, tak nikogo nie mieć, jakby się utraciło dach nad głową. Oni sami stanowią teraz taki dach dla młodszej generacji.

– Właśnie! Ja dobrze wiem, co to znaczy, sama jestem w podobnej sytuacji – odparłam. – No, a twoi rodzice, Karine i Joachim?

– O, dziękuję! Żyją i są zdrowi. I chyba dość szczęśliwi, tak myślę. Już jako dorosły człowiek przeczytałem kronikę Ludzi Lodu i dowiedziałem się o dramatycznym dzieciństwie mojej matki, a także o tym, jak jej życie emocjonalne zostało całkowicie zrujnowane przez trzech nikczemników, którzy na nią napadli. Ale myślę, że mama i ojciec żywią do siebie nawzajem szacunek i że jest im dobrze razem. Tak, jestem o tym przekonany, choć przecież człowiek nie pyta na ogół swoich rodziców o takie sprawy.

– Masz rację! Rodzice, zwłaszcza matki, oczekują, że córki będą im się zwierzać, opowiadać o chłopakach i tak dalej, ale sami woleliby raczej umrzeć, niż opowiedzieć o swoim małżeńskim kryzysie.

– To prawda! No cóż dalej, Vinnie zaczyna się starzeć, myślę, że nie potrwa to już długo, niestety. Natomiast Rikard wciąż jest silny i młodzieńczy. Potwornie rozpieszczają swoje wnuki, to znaczy te małe dzikusy Tovy.

Gabriel roześmiał się szczerze, ja zaś wtrąciłam ostrożnie:

– A… Gro? Jak jej się układa w ostatnich latach po tej smutnej historii z Kallem?

Gabriel drgnął.

– Gro? Nie, nic się u niej specjalnego nie dzieje. Myślę, że ostatnio za bardzo się sparzyła i teraz raczej unika angażowania się. Dokładnie tak jak ja.

– No i właśnie dlatego zapytałam – rzekłam niepewnie. – To znaczy o Gro. Czy ty wiesz, że twoje opowiadanie koncentrowało się przede wszystkim na niej?

Gabriel spojrzał na mnie zdumiony.

– Nie! No tak, może, no wiesz, ona przeżyła najwięcej!

– Możliwe. Ale nawet kiedy opowiadałeś o śmierci Christy, to przede wszystkim opisywałeś reakcje Gro. Choć przecież ty sam też czuwałeś przy łożu konającej.

– Tak, czuwaliśmy razem, więc to pewnie naturalne, że…

Umilkł.

– Z twojego opowiadania wynika, że Gro również jest tobą zainteresowana – powiedziałam cicho.

– Ależ my jesteśmy bliskimi krewnymi, kuzynami!

– Owszem. No i co z tego? Czy to nie zwyczajne u Ludzi Lodu, że szukają bratniej duszy w rodzinie? A teraz nim istnieje już dziedzictwo zła, którego można by się lękać.

Gabriel, zakłopotany, uśmiechał się pod nosem.

– Ależ, droga Margit, Gro jest sympatyczna i bardzo ładna, ale naprawdę nigdy mi coś takiego do głowy nie przyszło. Że moglibyśmy…

Zamilkł. Dałam mu czas, niech ta myśl w nim dojrzeje. Dla mnie było oczywiste, że sam nie zdaje sobie sprawy, jak bardzo go ta dziewczyna interesuje. Może to właśnie było im pisane, więc nie znajdowali nikogo, z kim chcieliby dzielić życie? Bo zostali stworzeni dla siebie.

Zawsze uważałam, że zajmowanie się swatami jest głupie, a poza tym niebezpieczne. Nie można nakłaniać ku sobie dwojga ludzi tylko dlatego, że my sami uważamy, iż znakomicie do siebie pasują. To tylko oni oraz dokonujące się w ich organizmach procesy biochemiczne mogą rozstrzygnąć. Tu jednak sprawa była jasna, a uczucia obojga tak przejrzyste jak powietrze w letni dzień. I to mimo że nigdy nie widziałam owej Gro!

– Jesteście rówieśnikami, prawda?

– Prawie, ona jest dwa miesiące starsza!

– No tak, to poważna sprawa, dwa miesiące! Ale może jakoś by się jednak dało…?

Gabriel zachichotał.

– Jakiż jestem głupi! Masz rację, co to za różnica, a w ogóle czy wiek ma znaczenie w takich sprawach?

Gabriel długo wyglądał przez okno i akurat wtedy chyba nie zdawał sobie sprawy, czy my jeszcze jesteśmy w pokoju, czy nie.

Oczy mu lśniły, odbijało się w nich światło poranka.

W końcu powiedziałam:

– Jeszcze raz znajduję potwierdzenie, jak głęboki ślad zostawiła w tobie wasza straszna walka ze złem.

Odwrócił się z wolna do mnie.

– W nas wszystkich. Minie życie co najmniej jednego pokolenia, zanim Ludzie Lodu odzyskają w pełni równowagę.

– Rozumiem.

– Czy wiecie, co oni chcą zrobić z lipową aleją?

– Nie! – Asbjorn wstał.

– Mówię o samej alei, nie o zabudowaniach. Mają zamiar poprowadzić tamtędy drogę.

– Ale przecież nie mogą wyciąć takich zabytkowych drzew, zniszczyć historycznej pamiątki! – zawołałam oburzona.

– Ci nadęci idioci z władz gminnych nie żywią specjalnego nabożeństwa do historycznych pamiątek. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie. Ian i Tova złożyli protest. Podpisaliśmy się pod nim wszyscy i dołączyliśmy krótką historię alei. Zobaczymy, co powie konserwator. – Gabriel przeskakiwał z tematu na temat. – Wiecie, co ja zrobię? Tylko jedna próba. Zatelefonuję do Gro i jeśli nie będzie miała nic przeciwko temu, zaproszę ją na obiad. I zobaczymy, co się stanie. Czy „zrodzi się sympatia”, jak to dawniej pisali w ogłoszeniach matrymonialnych.

– Nie musisz tak bardzo brać sobie do serca tego, co powiedziałam!

– Ale ja sam mam ochotę. Bo… Do licha, zaczynam się zastanawiać, czy ty czasem nie masz racji.

Uśmiechałam się pod nosem. Sprawa wyglądała interesująco!

Następne pytanie zaskoczyło mnie:

– No? To co powiesz w sprawie opisania dziejów naszej rodziny?

Westchnęłam ciężko. Zastanawiałam się dość długo, a potem powiedziałam:

– W tej chwili myślę, że się do tego nie bardzo nadaję. Ale…

– Możesz pożyczyć sobie nasze kroniki, są do twojej dyspozycji.

– Naprawdę trudno mi się zdecydować. Czy dałbyś mi parę miesięcy do namysłu?

– Oczywiście!

Nigdy czegoś podobnego nie robiłam. Nigdy nie opisywałam czyjejś historii, zawsze sama tworzę fabuły moich opowieści. A jak by czytelnicy przyjęli taką szaloną w gruncie rzeczy historię? Ludzie zaczną protestować, odrzucą książki, nie będą chcieli mieć ze mną do czynienia! Demony, czarne anioły?

– I wcale nie musisz zajmować się tym, co Andre napisał o Taran-gaiczykach – wtrącił Gabriel z ożywieniem, jakby już przekonany, że się zgodzę. – Wiesz, po spotkaniu w Górze Demonów oni mu opowiedzieli historię swojego ludu. Same w sobie są to bardzo interesujące dokumenty, ale nic na ten temat nie ma w kronikach Ludzi Lodu, zresztą dzieje Taran-gaiczyków niewiele mają z nami wspólnego.

Patrzyłam na niego i wiedziałam, że nigdy nie opiszę historii Ludzi Lodu. Powinien z tym pójść do kogo innego, ale on był tak zaangażowany, że nie miałam serca stanowczo odmówić już w tej chwili. Nie chciałam zrażać przyjaciela, którego dopiero co pozyskaliśmy.

– Myślę, że będziemy utrzymywać kontakt – powiedziałam na koniec z uśmiechem. – Zobaczymy, jak się sprawy ułożą. I… Naprawdę bardzo bym chciała się dowiedzieć, co wynikło z waszego spotkania z Gro!

– Naturalnie! Zadzwonię natychmiast potem! I myśl o naszej sprawie, Margit! Czytałem kilka twoich książek i w ogóle to, co piszesz. To nie jest wcale takie odległe od naszej historii!

Nie chciałam w kółko powtarzać, że nie czuję się na siłach i że temat mnie przerasta, bo już przecież o tym mówiłam. Więc kiwałam tylko głową z dosyć, zdaje się, głupawą miną.

Asbjorn powiedział serdecznie:

– Ja uważam, że powinnaś spróbować, Margit! Zdaje mi się, że to twoje okolice.

– Zobaczymy – odparłam pospiesznie. – Akurat teraz borykam się bardzo opornym tematem, pisanie idzie mi jak po grudzie. Zapędziłam się w sytuację, w której albo główny bohater, albo główna bohaterka musi umrzeć, a coś takiego nie powinno mieć miejsca w powieści odcinkowej, która rządzi się swoimi prawami. Muszę więc znaleźć jakieś absolutnie karkołomne wyjście, a to nie jest wcale proste. W zwyczajnym życiu nie można oczekiwać, że pojawią się duchy przodków albo czarne anioły i wskażą właściwe rozwiązanie. Ale oczywiście pomyślę o twojej prośbie, Gabrielu!

Kiedy w kilka godzin później Gabriel odjechał do domu, długo stałam przy oknie i patrzyłam w ślad za jego samochodem. Uśmiechałam się ironicznie na myśl, że mogłabym się podjąć tak szalonego zadania.

Czy on naprawdę chce, żebym napisała coś takiego? Ten chłopak musi nie mieć dobrze w głowie!

Popatrzyłam na niebo. Dzień był pochmurny, wiatr rozwiewał liście na podwórzu. Fiord w dole pod nami burzył się, jakby chciał nam pokazać kły, od lasu na wzgórzach niósł się ciężki szum.

Uświadomiłam sobie nagle, że z uwagą wsłuchuję się w szum wiatru. Stałam tak od dłuższego czasu, nie zdając sobie z tego sprawy.

Szukałam wzrokiem po niebie.

Ale przestrzeń ponad nami zdawała się być pusta. Przerażająco pusta. Nigdzie nawet śladu choćby najmniejszego UFO.

Sześć tygodni później uporałam się jakoś z moją powieścią odcinkową, doprowadziłam w końcu tę łódź do portu, ale prawdę powiedziawszy, wymuszone zakończenie wciąż wywoływało delikatny rumieniec, nie wstydu może, ale zażenowania. W każdym razie miałam dość i nie chciałam więcej na swoje dzieło patrzeć.

Zrobiliśmy sobie natomiast z Asbjernem krótkie wakacje. Pojechaliśmy do Szwecji razem z naszym psem, którego przed granicą trzeba było dobrze ukryć w samo-chodzie. Niewiele jest krajów, do których wpuszczają psy bez kwarantanny; lęk przed wścieklizną jest wszechobecny.

Tym razem mieliśmy zamiar pobyć trochę w jakimś sympatycznym miejscu. Na ogół w takich wyjazdach człowiek chce zobaczyć jak najwięcej, przenosi się szybko z miejsca na miejsce, a rezultat jest taki, że widzi przeważnie samochody, przed sobą, za sobą, co go coraz bardziej irytuje. Kiedyś zaliczyliśmy Europę w szesnaście dni. Czternaście przejść granicznych. I co prawda Europy to prawie w ogóle nie widzieliśmy, ale podróż była wyjątkowo zabawna i do tej pory ją wspominamy.

Teraz zamierzaliśmy zwiedzać historyczne zabytki, których Szwecja ma tak wiele. Kamienie runiczne, ryty naskalne, groby megalityczne i temu podobne.

W Smalandii – nie pamiętam już teraz, gdzie dokładnie – dotarliśmy do małego kościółka, który był świeżo odrestaurowany. W czasie prac konserwatorskich zdjęto ze ścian późniejsze warstwy i ukazało się malowidło z czasów przed reformacją. Bo potem zamalowywano wszystko, co stare, grzeszne, a zwłaszcza wartościowe pod względem artystycznym.

Odkryte malowidło przedstawiało kobietę ubijającą masło. Za jej plecami stał diabeł i najwyraźniej czynił jej bezwstydne propozycje.

Doznałam wstrząsu. Czyż Gabriel nie opowiadał o Silje, której pozwolono, pod opieką Benedykta Malarza, namalować diabła w pewnym kościółku w Trondelag? A ona dała mu twarz o rysach Tengela Dobrego!

Motyw diabła i kobiety ubijającej masło był dość popularny w średniowiecznych kościółkach. Ten jednak budził moje zainteresowanie w całkiem inny sposób.

Przysiadłam na kościelnej ławce i bardzo długo przyglądałam się obrazowi, a myśli wirowały w głowie jak szalone.

Wydawnictwo od dawna mnie prosi o sagę rodzinną. Dotychczas za każdym razem odpowiadałam „nie”. Mój genre to opowieść – zwarta, pełna napięcia akcja, przygoda, miłość, to wszystko. Z czymś większym sobie nie poradzę, myślałam.

Ponieważ ostatnio praca nad książką pochłaniała mnie bez reszty, o propozycji wydawnictwa i o pomyśle Gabriela myślałam rzadko, a podjęcie decyzji odkładałam na później. I nie przychodziło mi do głowy, żeby obie te sprawy połączyć.

Teraz miałam wolne. Pozostawało mi jeszcze kilka dni, zanim będę musiała zastanowić się nad nowym projektem, z pewnością znowu nad jakąś powieścią w odcinkach, choć w tej chwili byłam całkowicie wyjałowiona z wszelkich pomysłów. Co więcej, wcale nie byłam pewna, czy chcę jeszcze te powieści w odcinkach pisać.

W drodze powrotnej milczałam. Asbjorn był do tego przyzwyczajony. Zazwyczaj podczas jazdy wymyślam intrygi do moich powieści, za co mąż jest mi bardzo wdzięczny, bo może się koncentrować na prowadzeniu.

Gabriel dzwonił do mnie w kilka dni po wizycie, obiecał przecież opowiedzieć, jak mu poszło z Gro.

Owszem, było bardzo miło, informował. On działał bardzo ostrożnie, nabrał jednak przekonania, że Gro sprawiło przyjemność, iż ją zaprosił, rozmawiali długo o interesujących sprawach i od dawna już nie spędził tak miłego wieczoru. Policzki Gro były zarumienione z przejęcia i oboje postanowili spotykać się częściej.

„Bo Gro nie należy do dziewczyn, które można całować już podczas pierwszego spotkania” – wyjaśnił mi Gabriel. „To by ją zraniło, rozgniewało, a może i przestraszyło”.

Rozumiałam wszystko bardzo dobrze.

Później się nie odzywał, pomyślałam więc sobie, że nic z moich przeczuć nie wyszło.

Z drugiej strony, minął zaledwie miesiąc od ostatniego telefonu, nie mogę wymagać, by dzwonił do mnie co drugi dzień. Miał mi może składać raporty z intymnych spotkań?

Zwłaszcza Gabriel nigdy by tego nie zrobił. Należał do mężczyzn, którzy dyskretnie milczą o takich sprawach.

Kiedy znaleźliśmy się w Valdres w naszym domu, zatelefonowałam do mojego wydawcy i przyjaciela.

– Jeśli chodzi o tę historię rodzinną, o której rozmawialiśmy… Czy mogłabym wprowadzić też wątki ponadnaturalne?

W telefonie zaległa cisza, zawsze opanowany Finn Arnesen długo milczał. W końcu się odezwał, ale bardzo wolno wymawiał słowa:

– W takim razie musiałabyś być bardzo ostrożna.

Ostrożna? Z Ludźmi Lodu jako głównymi bohaterami?

No cóż, mogę przecież zacząć ostrożnie i niewinnie, myślałam przebiegle.

– Ja sądzę, że czytelnicy niespecjalnie lubią, jeśli opowieść jest zbyt fantastyczna – powiedział wydawca.

Nie do końca się z nim zgadzałam. Od szesnastu lat zajmowałam się tak zwaną literaturą popularną i wiedziałam, że najważniejsze w tego typu powieściach jest to, by główne postacie i ich losy angażowały czytelnika. Jeśli się coś dzieje, ludzie chcą wiedzieć jak więcej i właśnie tutaj fantazja była zawsze moją mocną stroną.

Finn Arnesen też o tym wiedział, od tego jednak do przekraczania, a nawet lekceważenia wszelkich granic między rzeczywistością a światem ponadnaturalnym daleka droga, której nie uda się być może zwycięsko pokonać, a próby zakończą się katastrofą.

Jeśli pisarz posunie się za daleko, jeśli wszystko okaże się za bardzo szalone…

A przecież nie może nie być szalone, skoro to ma być o Ludziach Lodu!

Uzgodniliśmy w końcu, że powinnam podjąć próbę, napisać dwa, trzy rozdziały, a potem się zastanowimy.

W tym momencie wydawca nie miał pojęcia, o czym zamierzam pisać. Nic nie wiedział o Ludziach Lodu, to nazwisko nie padło ani razu.

Później zadzwoniłam do Gabriela.

Długo ciągnęłam konwencjonalną rozmowę na temat samopoczucia i spraw osobistych.

Świetnie, Gabriel czuł się znakomicie, Gro także.

Oj, oj, pomyślałam sobie, ale spokojnie czekałam, aż sam mi o wszystkim opowie.

– Jesteśmy razem – oznajmił Gabriel radośnie. – Bardzo ci dziękuję za radę. Wiesz, czasami człowiek spoza drzew nie widzi lasu.

Gro jest szczęśliwa jak nigdy przedtem, opowiadał Gabriel. Nareszcie czuje się bezpieczna i kochana i powiedziała mu, że zawsze w jego obecności było jej bardzo dobrze, nawet kiedy go zaczepiała i drażniła. Nie potrafi teraz zrozumieć, jak mogła być taka głupia i nie pojąć, że jest w nim zakochana.

Ale też nie było to łatwe, kuzyni przecież nie patrzą na siebie w taki sposób.

Gabriel powiedział mi też, że dawna rezerwa, jaką odczuwał wobec dziewcząt, zniknęła, rzecz jasna. Po prostu porównywał wszystkie swoje znajome z dziewczynami z Ludzi Lodu, do których tamte nie dorastały. Gro natomiast pochodzi z Ludzi Lodu. I chociaż nie brała udziału w wyprawie do Doliny i nie przeżywała tego wszystkiego, co oni, to przecież przez cały czas śledziła ich losy. Była częścią tamtej przygody.

Rozumieją się więc oboje do tego stopnia, że niekiedy wprost trudno uwierzyć.

– No i pobierzemy się – oświadczył Gabriel. – Wiem, że ona się zgodzi. Ja co prawda w takich sprawach działam nieco wolniej, ale jutro się spotykamy i wtedy ją zapytam. Myślę, że ona chce, żebym ją o to prosił, daje mi wyraźne znaki, na bardziej wyraźne dziewczyna chyba nie może już sobie pozwolić. Ale co u ciebie?

– Wszystko w najlepszym porządku – odparłam. – No, a jak z naszą sprawą? Twoja propozycja jest nadal aktualna, czy może zwróciłeś się do lepszego pisarza?

Byłam zdumiona słysząc, jak mocno i jak szybko bije mi serce. Ale teraz podjęłam już decyzję, więc…

Nie, Gabriel nie szukał nikogo innego.

Bogu dzięki!

– W takim razie zgłaszam się jako zainteresowana – oświadczyłam. – Bardzo zainteresowana.

– Świetnie! To znaczy, że napiszesz książkę o Ludziach Lodu!

No i napisałam, chociaż nie skończyło się na jednej książce. Uzbierało się ich czterdzieści siedem!

Ale kiedy pisałam te książki, przytrafiło mi się tak wiele trudnych do wyjaśnienia wrażeń, przeżyć i epizodów, że same w sobie stanowią one odrębną historię.

I teraz właśnie chciałabym opowiedzieć tę historię. Muszę to zrobić, chociaż bardzo nie lubię pisać o sobie.

Загрузка...